6 minute read

Henryk Mazurkiewicz Plac ośmiu miast, czyli o innych atrakcjach Madrytu [III Transitable Theatrical Territories, Madryt

Henryk Mazurkiewicz

Plac ośmiu miast, czyli o innych atrakcjach Madrytu

Advertisement

III Transitable Theatrical Territories, 1-6.10.2019, Madryt

Plaza de las Peñuelas z pewnością nie jest miejscem turystycznym. Nie ma nawet takich ambicji. Na mapce Madrytu, którą dostaniecie w hotelu czy punkcie informacyjnym, najprawdopodobniej w ogóle go nie znajdziecie. Będzie po prostu za mała i zbyt skupiona na innych, jakże licznych atrakcjach hiszpańskiej stolicy, żeby odnotowywać podobne obszary z obrzeży głównych traktów. Ale nie zmienia to faktu, że 6 października tego roku właśnie tutaj działy się rzeczy niecodzienne i wyjątkowe. Plac stał się przestrzenią prawdziwej uroczystości. Wspólnego święta ponad trzydziestki artystów z całego świata oraz mieszkańców okolic, gości miasta, dziatwy i zwykłych przechodniów, którzy chcieli jedynie sprawdzić „co się dzieje”, a zostali do późnego wieczoru.

Wydarzenie, które organizatorzy nazwali The Popular Day, było częścią znacznie większego przedsięwzięcia zorganizowanego przez Residui Teatro, mianowicie trzeciej już edycji festiwalu TTT – Transitable Theatrical Territories. Jest to unikatowa międzynarodowa impreza, mająca na celu wszechstronny namysł nad tym, w jaki sposób sztuki performatywne mogą sprzyjać korzystnym zmianom, pokojowi i współpracy, zarówno na poziomie zachowań jednostkowych, jak i w skali całych społeczeństw. Realizuje się ten pomysł na zasadzie spotkań z mistrzami z różnych krajów: aktorami, reżyserami i aktywistami. Program obejmuje pokazy pracy, spektakle, filmy i nagrania, wykłady, a przede wszystkim liczne seminaria i warsztaty, skupiające się na konkretnej, precyzyjnej, wieloaspektowej pracy z głosem, ciałem, wyobraźnią i wrażliwością artystyczną. W tym roku na pokaźnej liście zaproszonych fachowców znaleźli się: Else Marie Laukvik z Odin Teatret (Dania), Jean-Jacques Lemêtre z Théâtre du Soleil (Francja), Revanta Sarabhai z Darpana Academy of No Violence (India), Luis Ibar z Cartaphilus Teatro (Meksyk) i wielu innych. Polskę reprezentował dyrektor Instytutu im. Jerzego Grotowskiego oraz lider Teatru Zar Jarosław Fret. Poprowadził

on warsztaty Anamnesis of Voice. Podczas otwartego spotkania chętni mogli też obejrzeć film dokumentujący pracę zespołu nad spektaklem Armine, Sister, odważnym przedsięwzięciem poświęconym historii i kulturze Ormian oraz dokonanemu na nich ludobójstwu. Jego premierę w 2013 roku poprzedził długi okres poszukiwań oraz nauki tradycyjnych technik ormiańskiej pieśni liturgicznej, których spadkobiercami są członkowie rodziny Kerovpyan, bohaterowie tego wzruszającego sprawozdania z rzeczywistej i artystycznej podróży zespołu ku formom i sposobom, za pomocą których da się dotykać tak bolesnych tematów.

Warto było odbyć dłuższą podróż, żeby stać się uczestnikiem tych wszystkich wydarzeń. Tym bardziej być częścią czegoś, czego zaplanować raczej się nie da. Na przykład rozmowy o wspomnianym wyżej filmie z Barişem, młodym inżynierem z Turcji, który od jakiegoś czasu współpracuje z artystyczno-edukacyjną organizacją Sistem and Generation. Byłem niezmiernie ciekaw, jakie przemyślenia i emocje wzbudził w nim ten pokaz. Jak się z tym wszystkim czuje jako obywatel Turcji, ale też jako Kurd, przedstawiciel innej uciskanej i prześladowanej mniejszości? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wkrótce po moim powrocie wojska tureckie, po wycofaniu się Amerykanów, wejdą na tereny Syrii. Akcja „pacyfikacji” znowu skończy się ofiarami wśród cywili. Nie wiedziałem też, że w przeciągu niecałego tygodnia festiwalowego powstanie sieć znajomości na tyle silna, żeby planować wspólne akcje artystyczne, mające uświadamiać i przybliżać innym cudze cierpienie, które w zasadzie nigdy nie ma prawa pozostać zupełnie cudzym. Kiedy spisuję te swoje przemyślenia, moją skrzynkę internetową wypełnia wymiana maili między uczestnikami z Włoch, Grecji, Turcji, Rumunii, Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii… Chciałoby się, na prawach nieodpłatnej reklamy, w tym momencie podziękować programowi Erasmus+, który umożliwia podobne przedsięwzięcia. Jak też daje chętnym szansę przyjazdu na dłużej do tegoż Madrytu w ramach wolontariatu. W Polsce taką wymianę w ostatnich latach – i to z wielkim powodzeniem – praktykuje Teatr Brama. Korzystajmy! Wyjeżdżajmy! Twórzmy takie międzypaństwowe połączenia i pomosty. Warto. Szczególnie teraz, kiedy cierpimy na skłonność do zamykania się w ciasnej klatce własnych narodowych i lokalnych problemów.

Fot. Javier Jim en o Matè

Przyglądając się krótkim prezentacjom poszczególnych zespołów, nie mogłem się nadziwić faktowi, że w różnych zakamarkach świata, nie tylko w stolicach i wielkich miastach, wbrew niezbyt sprzyjającym warunkom, a niekiedy wbrew rzeczywistym zagrożeniom, zawsze znajdą się ludzie, którzy chcą robić teatr. Robić go w taki sposób, w jaki uważają za sensowne, ważne, odpowiedzialne i moralnie słuszne. Oprócz podziwu wzbudza to też respekt dla tych, którzy nie boją się szukać – jak chociażby członkowie Residui Teatro, ale też wielu innych – opuszczając własną ojczyznę i, co ważne, własny język.

Wątpliwości są zresztą rzeczą normalną. Pamiętna pod tym względem będzie dla mnie rozmowa z Sárą, aktorką, pedagożką i performerką z Rumunii. Zastanawialiśmy się wspólnie nad tym, że nigdy właściwie nie wiadomo, jak wielki wpływ mają te małe spotkania ze sztuką. Od jakiego nieostrożnego kroku potrafią w momencie kryzysowym odwieść i na której decyzji ostatecznie zaważyć. Bo teatr przecież też może okazać się tym ziarenkiem, które przechyli szalę w jedną lub drugą stronę. Ja bym tego nie lekceważył. Tymczasem Bariş, kiedy i jemu oddano głos, szczerze przepraszał, że nie jest artystą. Z kolei artyści byli szczerze rozbawieni po

Fot. Marlen e Ald eia

dobnym wyznaniem. Są przyzwyczajeni do sytuacji odwrotnej, czyli że to oni mają przepraszać za uprawianie czegoś takiego jak sztuka teatralna. Warsztat Peace is a work of art, którego wszyscy byliśmy uczestnikami, poprowadził performer i psycholog, profesor University of Antioquia (Kolumbia) Agustín Parra Grondona. Postać, muszę przyznać, nietuzinkowa. Powiedziałbym nawet – rzadka. Lecz żeby to odkryć, poczuć i sobie uświadomić, należy uważnie patrzeć i słuchać, czyli rzeczywiście widzieć i słyszeć. Tak, jak robi to sam Agustin. Zawsze skupiony, a jednocześnie nieskrępowany i otwarty. Wszystko, co robi i o czym opowiada, przeszło przez sito czasu i weryfikację doświadczeniem. A w swojej działalności zadaje pytania kluczowe: czy sztuka jest w stanie rozwiązywać konflikty, szczególnie w tych regionach, gdzie wystarczy mała iskierka, żeby wybuchł pożar? Jak za pomocą działań artystycznych budować dialog? Czy da się w ten sposób przeobrażać rzeczywistość społeczną?

Swoistą odpowiedzią na te trudne kwestie, odpowiedzią na ogromną skalę, jest historia Malliki Sarabhai, znanej hinduskiej aktorki, performerki i tancerki specjalizującej się w klasycznych tańcach hinduskich. W pewnym momencie nabierającej rozpędu kariery zaryzyko

wała i, wbrew przyzwyczajeniom widzów, postanowiła zaangażować swój talent w naświetlenie konfliktów rodzinnych na tle wysokości (sic!) wiana. Stworzyła krótki, zwięzły, uderzający w punkt obraz przemocy, na którą w tym czasie narażona była znacząca liczba kobiet. Szczęśliwym trafem performans Malliki obejrzał ówczesny premier jej miliardowego kraju. Przyznał się później, że nie miał pojęcia o powadze problemu. Wniósł więc inicjatywę mającą zmienić prawo i z biegiem czasu skończyć z podobnie haniebnymi praktykami. I prawo rzeczywiście zostało zmienione. Zmieniła się też – powoli, wiadomo – sytuacja tych kobiet. Więc i takie rzeczy się zdarzają. Na festiwalu opowiadał o tym syn artystki, Revanta Sarabhai, też tancerz, godnie kontynuujący tradycję rodzinną.

Agustín tymczasem z pokorą i uporem uświadamiał nam rzeczy być może banalne, ale i fundamentalne, a mimo to zbyt często lekceważone, gdy dochodzi do działania. Akcentował, że wydarzenia budujące wspólnotę mają być pod każdym względem inkluzywne. Tu należy zachowywać szczególną czujność. Zapraszajmy wszystkich chętnych i nikogo nie odtrącajmy, nie wykluczajmy. Uwagi w rodzaju tej, że w trakcie wspólnego performansu nie należy biec, dla niektórych bowiem na

Fot. Marlen e Ald eia

wet ta czynność jest poza zasięgiem możliwości, tylko na początku wprawiają w zakłopotanie. A jednak znów okazują się ważne. Wysiłek, jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało, w ogóle często bywa rozwiązaniem oczywistym i łatwym. Bardzo „zachodnim”. Myślenie, że wystarczy więcej i mocniej, żeby było lepiej, często u nas pokutuje niechcianymi skutkami. Nie doceniamy prostoty. Stawiamy estetykę i wartość artystyczną ponad wspólnotą, wymiarem terapeutycznym i edukacyjnym. Ale czy zawsze słusznie?

Kulminacją pięciodniowych warsztatów był wspomniany już The Popular Day. Festiwal w festiwalu. Niewielki plac z fontanną, ławeczkami i małym placem zabaw został podzielony na osiem ciudades (miast). Czy może osiem królestw, bo było w tym wszystkim coś zupełnie bajkowego. Znalazło się miejsce dla Królestwa Muzyki, Królestwo Tajemnic i, a jakże, Królestwa Teatru. Raz za razem, niekiedy dosłownie dla pojedynczego widza, odgrywano krótkie, kilkuminutowe przedstawienie. Obsada składała się z dwóch osób: tragicznego aktora i jego fajtłapowatej pomocniczki w wielkich okularach. Nie znałem języków, w których wykonywany był ten pokaz. Uważnie śledziłem natomiast twarze widzów. I takich atrakcji w tym nieturystycznym miejscu nie zamieniłbym na żadne inne.

This article is from: