MM Trendy #10 (100)

Page 1

PAŹDZIERNIK 2021 NUMER 10 (100) / WYDANIE BEZPŁATNE

No.100 magazynu!



#10

#spis treści październik 2021

44

Styl życia Szczecinianka debiutuje muzycznie projektem Ewka Ka

#08 Newsroom Inwestycje, wydarzenia, podsumowania, sukcesy, nowości

#16 Temat z okładki Nieruchomości Assethome

#22 Edytorial Country Life, sesja zdjęciowa autorstwa Dastina Kouhana

#28 Temat wydania

- Debiut projektu Ewka Ka

Marta Machej, w drodze na szczyt

- Czarny Rozmaryn na jesień

#36 Teatr

- Filip Cembala o nowym projekcie

„La Pasionaria” w Teatrze Współczesnym

#38 Taniec Lucyna Zwolińska, przejmuje balet Opery na Zamku.

#40 Styl życia - Modelka Marta Chrostowska

- Alpaki ze… Szczecina

#56 Wnętrza

- Jak pandemia wpłynęła na nasz wzrok - Kąpiele solankowe - odprężenie dla ciała i duszy

#94 Sport

Pizza, turyści i... mafia

- Natalia Partyka, gwiazda, która pomaga zalśnić innym - Piłkarski przewodnik po byłej NRD - Grosicki wraca do Szczecina po mistrzostwo

#72 Zdrowie

#108 Kronika towarzyska

W poszukiwaniu wnętrza idealnego

#64 Podróże

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

3


#reklama

KIA POLMOTOR

ul. Struga 73, 70-784 Szczecin ul. Ustowo 52, 70-001 Szczecin ul. Koszalińska 11, 76-039 Biesiekierz T: 91 822 85 55 E: sprzedaz.polmotor@kia.com.pl www.kia.polmotor.pl ww


#reklama


#okładka: NA OKŁADCE: MARIUSZ KIERAMASZ, MICHAŁ WĄSIK, MAREK OLEŚKÓW ZDJĘCIE: ARCHIWUM WŁASNE

FOTO Ella Estrella Photography / MUA & STYL Agnieszka Szeremeta

#10

Agata Maksymiuk redaktor naczelna

Za nami może jeszcze nie 100 lat działalności, ale za to 100 wydań. Od przeszło 8 lat tworzymy je regularnie, każdego miesiąca. Nie będziemy ukrywać - to olbrzymia przyjemność. Praca nad magazynem pozwala nam poznawać osoby wyjątkowe, utalentowane, kreatywne. Takie, których wiedza i pomysły potrafią zaskoczyć, a o osiągnięciach nierzadko mówi cały kraj. Dla Was przelewamy ich historie na łamy gazety. I dla Was wymyślamy najciekawszą formę prezentacji. Staramy się sięgać dalej, niż tylko do sesji zdjęciowych, wywiadów czy artykułów. Tworzymy unikatowe kolaże, bawimy się obrazem. Oczywiście nie byłoby to możliwe gdyby nie nasza grafik, Ewa Kaziszko. Bez niej nie udałoby nam się przygotować tych 100 wydań. Cieszymy się, że jest częścią naszego zespołu. Tak samo jak cieszymy się, że do tego wydania zdecydowało się dołączyć tylu naszych partnerów i przyjaciół. Ich prezentację zaczynamy od ogłoszenia nowego rekordu w branży nieruchomości, ustanowionego przez Assethome. To najbardziej dynamicznie rozwijający się portal nieruchomości premium w Polsce, a zarazem największe biuro sprzedaży inwestycji deweloperskich na Pomorzu Zachodnim. Z okładki spoglądają na Was członkowie zarządu firmy, od lewej: Mariusz Kiermasz, Michał Wąsik i Marek Oleśków. Zapamiętajcie te nazwiska, jeszcze nie raz o nich usłyszycie. Podobnie jak o innych naszych bohaterach. Z wielkim sentymentem, w tym miesiącu, porozmawialiśmy z Martą Machej, szalenie utalentowaną fotografką, która zaczynała przygodę z okładkami i publikacjami pod naszymi skrzydłami, a dziś robi zdjęcia największych polskich gwiazd. Z aparatem odwiedziliśmy też stajnię w Będargowie pod Szczecinem, gdzie poznaliśmy Shilę, Gucia, Bambiego, Mazdę, Korę, Batalię i inne cudowne zwierzaki, które poznacie kilka stron dalej. Wśród gości wydania są też m.n. Agnieszka Szeremeta, członkowie zespołu Szczecinianie, Lara Gessler, Karolina Szczypek, Lucyna Zwolińska, Ewka Ka, Filip Cembala, Karolina Zagrodzka, Natalia Partyka czy Kamil Grosicki. Mamy nadzieję, że przekrój postaci i tematów, które zebraliśmy, chwyci Was za serca, a przynajmniej zainspiruje i przekona, by zajrzeć do kolejnych 100 wydań.

6

#redakcja Nowy Rynek 3, 71-875 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@polskapress.pl www.mmtrendy.szczecin.pl Redaktor naczelna: Agata Maksymiuk Product manager: Ewa Żelazko tel. 500 324 240 ewa.zelazko@polskapress.pl Reklama: tel. 697 770 133, 697 770 202 mateusz.dziuk@polskapress.pl pawel.swiatkowski@polskapress.pl Redakcja: Małgorzata Klimczak, Ynona HusaimSobecka, Bogna Skarul, Dariusz Zymon, Leszek Wójcik, Anna Brüske-Szypowska, Łukasz Czerwiński, Marek Jaszczyński Prezes oddziału: Piotr Grabowski Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Druk: F.H.U. „ZETA” Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Tomasz Przybek

Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy


#reklama


#reklama

Victoria Apartments zaprezentowała postępy prac W połowie wrześnie firma PCG zaprezentowała postępy prac na budowie ekskluzywnej inwestycji Victoria Apartments. Inwestycja powstaje w bezpośrednim sąsiedztwie szczecińskich marin w Dąbiu. Goście mogli zobaczyć, jak powstają nowoczesne apartamentowce, a także porozmawiać z doradcą sprzedaży i z architektem. Była to doskonała okazja, aby skonsultować układ i funkcjonalność pomieszczeń czy poruszyć inne nurtujące przyszłych mieszkańców kwestie. Energię podczas spaceru po zakamarkach budowy dodawała wszystkim kawa od Bike Cafe i słodki poczęstunek serwowany przez Kawiarnię Między Wierszami. Dla wszystkich, którzy tego dnia zdecydowali się na dokonanie rezerwacji czekał atrakcyjny harmonogram spłaty - system płatności 10/90, a także rabat na miejsce postojowe. Poza ofertą specjalną, deweloper na stałe wprowadził także bonus: każdy kupujący apartament w Victoria Apartments otrzymuje voucher na kurs sternika motorowodnego. (red.)

Specjalna oferta dla czytelników MM Trendy na hasło „MM Trendy” ul. Golisza 10e, Szczecin tel. 509 649 149

fot. Sebastian Wołosz

-10%


#reklama


| NEWSROOM |

fot. Fotoroko, Andrzej Szkocki

Szeremeta Beauty Camp w Pałacu Manowce przyciagnął panie z całej Polski

Druga edycja Szeremeta Beauty Camp za nami. W wydarzeniu wzięły udział kobiety z całego kraju. Gośćmi specjalnymi były modelki Natalia Siwiec oraz Anna Tarnowska. Panie razem ze wszystkimi uczestniczkami wzięły udział w serii zajęć i warsztatów dla ciała i ducha. W harmonogramie znalazły się takie punkty jak trening rozwoju osobistego prowadzony przez dyplomowaną psychoterapeutkę, lekcje bioenergoterapii, wykład o naturalnych właściwościach kamieni szlachetnych czy też spotkanie z lekarzem medycyny estetycznej. Duże zainteresowanie wzbudzili sami goście. - Natalia od wielu lat pracuje jako modelka i aktorka - wyjaśnia Agnieszka Szeremeta, organizatorka. - Jest

10

nie tylko piękna na zewnątrz, ale i wewnątrz. Natalia podzieliła się z nami swoimi doświadczeniami na temat tego, jak rozwój duchowy wpłynął na jakość jej życia. Wyjątkowe zajęcia z jogi przygotowała też dla nas Ewa Kilian, zakochana w oceanie surferka, nauczycielka jogi, projektantka i twórczyni biżuterii z kamieni szlachetnych Stones and Cordes. Olbrzymią atrakcją były też warsztaty kulinarne z Leszkiem Wodnickim. Partnerami wydarzenia były znane marki odzieżowe oraz producenci biżuterii. Organizatorka zapytana o kolejną edycję nie zdradza szczegółów, ale mówi o znacznie większym rozmachu. Kto wie, może w przyszłym roku wyruszy w trasę po Polsce? (am)


#reklama


| NEWSROOM |

To jedyny na świecie odrestaurowany stoewer greif w wersji cabrio-limousine. Samochód powstał w 1938 roku. Silnik odpala, auto jeździ i - co najważniejsze - wzbogaciło zbiory Muzeum Techniki i Komunikacji Zajezdnia Sztuki w Szczecinie. To ostatni samochód marki Stoewer z kolekcji kupionej przez Szczecin od Manfrieda Bauera. W 2019 r. podjęto decyzję, że Szczecin za 750 tysięcy euro w trzech ratach przejmie zbiory prywatnego muzeum znajdującego się w Wald-Michelbach w Hesji. - To był mój pierwszy stoewer i teraz się z nim rozstaję, ale w dobrym miejscu - mówi Manfried Bauer, założyciel muzeum Stoewerów w Wald-Michelbach. Kiedy pan Manfired go kupował w 1989 roku, przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Właściciel aż przez siedem lat pracował nad renowacją greifa. Wspomagali go lakiernik, tapicer i stolarz. Nie zachowała się oryginalna konstrukcja składanego dachu. Nowa powstała w warsztacie pod Poznaniem. Można powiedzieć, że teraz zaczął się polski rozdział w historii auta. - Dołączył do dwóch stoewerów, które są zarejestrowane na żółtych tablicach, czyli do arkony i do sediny. Chcemy, żeby ten piękny czerwony greif od czasu do czasu w bezpiecznych warunkach mógł się pokazać na ulicy, żeby zaprezentował to, co wspaniałego mamy w naszym muzeum - mówi Stanisław Horoszko, dyrektor MTiK. (mj)

foto. Materiały prasowe

Ostatnie auto z kolekcji Stoewera przyjechało do Szczecina

„Szczecinianie” w You Can Dance – Nowa Generacja. Młodzież zachwyciła jurorów!

fot. Sebastian Wołosz

Telewizyjne show „You Can Dance” wróciło na antenę w wielkim stylu, a wraz z nim… taniec ludowy. Zosia Kamińska i Kamil Zieliński, 12-letni członkowie Zespołu Pieśni i Tańca „Szczecinianie”, podbili serca jurorów prezentując polkę. Młodzi tancerze poznali się w zespole „Szczecinianie” i szybko zaprzyjaźnili. Do występu w telewizji wybrali polkę, bo jak mówią - to dla nich taniec turniejowy. Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę i zagwarantował bilet do kolejnego etapu show. W „Akademii You Can Dance”, będą mogli udoskonalić swoją technikę tańca. Efekty ich pracy zobaczymy w kolejnych odcinkach programu, w których będą rywalizowali z 55 tancerzami z całego kraju. Nadzieje na wygraną są spore. Jury w składzie: Klaudia Antos, Misha Kostrzewski i Agustin Egurrola, zachwycili się występem szczecinian obwieszczając powrót tańca ludowego. - Podobało mi się, że cała scena należała do was, że nie był to hip hop, tylko piękna klasyka - skomentował Egurrola. - Jestem kompletnie oczarowany. Mam nadzieję, że zainspirujecie widzów. Występ „Szczecinian” w pierwszym odcinku show można obejrzeć na platformie VOD TVP. (am)

12


#reklama


| NEWSROOM |

#materiał partnerski

Drzwi z ukrytą ościeżnicą, czyli nowa perspektywa aranżacji wnętrz Wtapiają się w otoczenie i potrafią zaskoczyć, a nawet zachwycić - drzwi z ukrytą ościeżnicą, to dziś nie tylko sposób na zamaskowanie wejścia do spiżarni czy garderoby, ale możliwość wyróżnienia wnętrza swojego salonu czy sypialni. O nowym zastosowaniu znanego już rozwiązania opowiedziała nam Małgorzata Sieczko-Kamińska, salon Stalrem w Szczecinie. Drzwi zazwyczaj eksponują wejście do nieruchomości czy pomieszczenia. Skąd zatem pomysł, aby je ukryć? - Wydawałoby się, że w stolarce drzwiowej wymyślono już wszystko, a jednak nie (uśmiech). Projektanci mają jeszcze sporo asów w rękawie. Drzwi z ukrytą ościeżnicą to nowa perspektywa aranżacji, a zarazem innowacyjne rozwiązanie pozwalające na kreatywne projektowanie wnętrz. Takie drzwi możemy wykończyć w kolorze ściany i pokryć dowolną strukturą - farbą, tapetą, tynkiem czy nakleić na nie lustro. To otwiera nieskończone możliwości. Czyli ukryte ościeżnice naprawdę są w stanie zupełnie schować drzwi przed wzrokiem lokatorów i gości? - Tak, z daleka ma się wrażenie, że patrzymy na jednolitą taflę. Z bliska widać tylko niewielki kilku milimetrowy prześwit, choć i jego można sprytnie zamaskować. W których pomieszczeniach najczęściej wykorzystuje się takie rozwiązanie? I do jakich stylów takie rozwiązanie najlepiej pasuje? - Jeszcze do niedawna ukryte ościeżnice były montowane głównie w garderobach, schowkach i spiżarniach. Generalnie w pomieszczeniach, które nie są głównymi częściami nieruchomości. Jednak teraz są stosowane wszędzie - od salonów, po pokoje dla dzieci. Możliwości projektowe sprawiły, że nadają się do każdego typu wnętrz. Co za tym idzie sprawdzą się w każdym stylu - skandynawskim, glamour czy nowoczesnym. Jak wygląda montaż takich ościeżnic? Czy pomieszczenie musi spełniać szczególne wymogi techniczne? - Pomieszczenia nie muszą spełniać żadnych specjalnych wymagań, ale trzeba pamiętać, że drzwi wymagają obróbki płytą gipsowo-kartonową. Dopiero po jej nałożeniu, możemy podejmować kolejne działania, czyli malowanie czy tapetowanie.

14

Czy drzwi z ukrytą ościeżnicą działają w ten sam sposób jak zwykłe drzwi? - Mechanizm działania jest taki sam, niczym się nie różni od standardowych drzwi. Tylko wygląd jest nieco inny (uśmiech). Wiemy, że ukryte drzwi możemy zamówić u państwa, a czy zamówienie obejmuje również montaż? - Oprócz towaru oferujemy również usługę montażu, więc o nic nie trzeba się martwić. Czas oczekiwania na wybrany model drzwi i ościeżnic jest uzależniony od terminów proponowanych przez producentów. Średnio wynosi od 2 do 6 tygodni. Samo założenie drzwi to kwestia kilku godzin. Więcej informacji chętnie podamy podczas spotkania w naszym salonie.


#reklama


| TEMAT Z OKŁADKI |

#materiał partnerski

Na zdjęciu (od lewej) : Mariusz Kiermasz Michał Wąsik Marek Oleśków

Aloha Residence – Szczecin

16


#materiał partnerski

| TEMAT Z OKŁADKI |

Assethome bije rekordy sprzedaży nad morzem! To jednak dopiero początek nieruchomościowej rewolucji W ciągłej ofercie mają ponad 2 500 apartamentów, obsługują ponad 25 000 klientów z całej Polski, od początku roku podpisali niemal 800 umów sprzedaży, których wartość opiewa na 576 mln złotych brutto. Assethome to najbardziej dynamicznie rozwijający się portal nieruchomości premium w Polsce, a zarazem największe biuro sprzedaży inwestycji deweloperskich na Pomorzu Zachodnim. Niedawno pobili kolejny rekord sprzedaży na naszym wybrzeżu. Jak oni to robią? Przekonajcie się sami.

O działalności Assethome mówi się już od jakiegoś czasu, jednak w ostatnich miesiącach zrobiło się szczególnie głośno za sprawą nadmorskich inwestycji. Co się w zasadzie stało? Michał Wąsik - Można powiedzieć, że pobiliśmy rekord tempa sprzedaży. W niecałe trzy miesiące sprzedaliśmy sto procent apartamentów w Inwestycji Baltic Infiniti w Międzyzdrojach, apartamentowca, który stanie się nową wizytówką miasta. To absolutny sukces. Nabywcy lokali podpisali umowy jeszcze przed rozpoczęciem plac budowlanych, które ruszą w październiku. “Wizytówka miasta” to określenie, z którym często spotykamy się rozmawiając o nowych nieruchomościach. Jednak po zakończeniu inwestycji często okazuje się, że było to tylko hasło. Czym inwestycja Baltic Infiniti zasłużyło sobie na to miano?

Michał Wąsik - Baltic Infiniti to obiekt unikatowy z uwagi na swoją lokalizację. Bezpośrednio z apartamentowca wchodzimy na plażę. Klienci będą mieli także do dyspozycji pełne zaplecze Wellness & SPA z basenem, saunami, gabinetami masażu. Będzie także sala fitness i kidsroom. Na parterze zaplanowano również kompleks restauracji. A aby dopełnić komfort użytkowania apartamentowca mieszkańcy będą mogli korzystać z dwupoziomowego parkingu podziemnego. Zdecydowanie określenie “wizytówka miasta” w tym przypadku nie jest tylko hasłem. Oferta Assethome jest niezwykle bogata, czy wprowadzając do sprzedaży tę inwestycję zespół spodziewał się takiego zainteresowania? Magdalena Zaborska - Zainteresowanie inwestycją Baltic Infinity w Międzyzdrojach przeszło nasze najśmielsze ocze-

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

17


| TEMAT Z OKŁADKI |

#materiał partnerski

to jedno, druga sprawa to wysoki standard. Ale jest jeszcze kwestia pogody. Międzyzdroje do tej pory cieszyły się zainteresowaniem wyłącznie 4 - 5 miesięcy w roku. Marek Oleśków - Klienci szukali w Międzyzdrojach całorocznych apartamentów w resorcie dla rodzin gdzie mamy do dyspozycji kompleks basenów wewnętrznych i zewnętrznych z fontannami i zjeżdżalniami. Do tej pory nie było takich obiektów w tej części wybrzeża. W całorocznym resorcie zapewniliśmy klientom wszystkie atrakcje jakich oczekiwali, by móc korzystać z wypoczynku w każdych warunkach pogodowych. Obecnie Międzyzdroje zmieniają się na kurort całoroczny, gdzie musimy zapewnić wszystkie usługi gościom przez 12 miesięcy - od dobrego śniadania, po bary i zabiegi, z których można korzystać do późnych godzin nocnych. Cały czas mówimy o Międzyzdrojach a co z innymi miejscowościami? Czy tam również Assethome bije rekordy?

kiwania. Oczywiście byliśmy świadomi jak wyjątkowy obiekt mamy w ofercie, nie spodziewaliśmy się jednak tak szybkiej i efektywnej sprzedaży. Co ciekawe nadal regularnie pojawiają się klienci chętni na zakup apartamentu z widokiem na morze w tej inwestycji. Obecnie pracujemy nad tym, by zapewnić im jak najwięcej nowych projektów, które będą zachwycały tak jak ten. Czy mogą państwo już wskazać te najbardziej konkurencyjne obiekty? Magdalena Zaborska - Oczywiście, że tak. Dla nas Baltic Infinity to dopiero początek. W najbliższym czasie planujemy rozpocząć kilka inwestycji z takim samym potencjałem sprzedażowym. Dziś obiektem, który cieszy się równie dużym zainteresowaniem inwestorów w Międzyzdrojach jest Baltict Waves Resort. To pierwszy resort w samym sercu Międzyzdrojów, którego nie da się nie zauważyć. Położony jest u zbiegu trzech ulic, przy deptaku i Parku Zdrojowym. Po pierwszym etapie sprzedaży spodziewamy się podobnego zainteresowania klientów. Obecnie połowa apartamentów jest już zarezerwowana. Z czego wynika tak duże zainteresowanie? Lokalizacja i dizajn

18

Mariusz Kiermasz - Podobną komercjalizację na poziomie 85 proc. apartamentów, w rekordowym dwumiesięczny terminie, osiągnęliśmy w Świnoujściu w inwestycji Greeneri Park. Dopiero za dwa miesiące rozpocznie się budowa. Dwa to chyba nasz szczęśliwy numer (uśmiech). Inwestycja to jedyny nowy kompleks apartamentowy w Świnoujściu gdzie 85 proc. powierzchni działki stanowi zieleń. Obiekt znajduje się w otoczeniu Parku Zdrojowego. Inwestor główny nacisk położył na zapewnienie mieszkańcom najwyższego komfortu użytkowania. Restauracja i basen to już standard. Na tej inwestycji nie ma wysokiej zabudowy i dominuje zieleń, tereny rekreacyjne i duże części wspólne. Wystarczy spojrzeć na projekt, by zrozumieć, że to zupełnie nowe i nowatorskie podejście do projektowania przestrzeni resortów. Odpoczywamy przy plaży ale w otoczeniu zieleni. Zastanawia mnie tylko czy taki potencjał oferują wyłącznie większe i znane miastach i miasteczka, czy również małe kurorty? Michał Wąsik - W zasadzie każda lokalizacja ma coś w sobie. Dziś kreujemy także nowe miejscowości turystyczne, bo takie jest zapotrzebowanie rynku. Mamy świadomość tego, że klienci poszukują najwyższej jakości w mniej uczęszczanych miejscowościach turystycznych. Po sukcesie projektu Apartamenty na wydmach w Międzywodziu zdecydowaliśmy uczestniczyć w projekcie realizacji pierwszego całorocznego Resortu w Międzywodziu z międzynarodową siecią hotelową. Dzięki tej współpracy powstanie pierwszy całoroczny Resort w Międzywodziu. Resort który odmieni oblicze całego regionu.


#materiał partnerski

| TEMAT Z OKŁADKI |

Baltic Infiniti Międzyzdroje.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

19


| TEMAT Z OKŁADKI |

#materiał partnerski

Strefa SPA Aloha Residence.

20


#materiał partnerski

Jednak oferta Assethome na wybrzeżu się nie kończy - można powiedzieć, że dopiero się zaczyna. Łącznie oferują Państwo ponad 2500 apartamentów nad morzem i w górach. Tylko co ze Szczecinem? - Karolina Kirko - Kierunek jaki przyświecał nam od początku stworzenia firmy assethome.pl to prestiżowe projekty, które zadowolą najbardziej wymagających klientów. Z powodzeniem udaje się nam realizować te zamierzenia. To prawda, w ciągłej ofercie mamy ponad 2500 apartamentów nad morzem i w górach. Jednak wyjątkowym rynkiem jest dla nas Szczecin. To tu sprzedajemy najbardziej prestiżową inwestycję Aloha Residence. Tuż przy Parku Kasprowicza powstają mieszkania o standardzie pięciogwiazdkowego hotelu. Zaprojektowano tu wszystkie udogodnienia, jakich mogą oczekiwać przyszli właściciele mieszkań: od recepcji po strefę SPA. Należy zwrócić uwagę, że w tym przypadku strefa spa to nie tylko gabinety masażu, gabinet krioterapii, sauna mokra, sauna sucha ale także sale do ćwiczeń czy zajęć jogi. Odpowiadając na potrzeby klientów zlokalizowano tu także kids room. Wszystko to by zadowolić

Oddział Szczecin Aleja Jana Pawła II 11, II piętro +48 500 511 550

Oddział Świnoujście ul. Monte Casino 39-40/1 +48 600 655 633

| TEMAT Z OKŁADKI |

przyszłych mieszkańców. Zgodnie z naszym hasłem Premium home – Premium life. W takim razie jakie cele obecnie stoją przed zespołem Assethome? Amelia Wendorff - Dążymy do tego, by móc zaproponować klientowi dokładnie to czego poszukuje, powiększać portfel inwestycji PREMIUM i wiązać z nim stałe relacje. Obecnie przygotowujemy do sprzedaży kolejne dziesięć projektów dla najbardziej wymagających klientów. Rozpoczynamy od budowy dwóch projektów mieszkaniowych przez Asset. Pierwszy z nich powstanie w śródmieściu Szczecina przy ul. Naruszewicza, drugi w Mierzynie. Jednocześnie przyśpieszamy z realizacją projektów nad morzem. We wrześniu wystartowała sprzedaż pierwszego pięciogwiazdkowego Resortu w Międzywodziu, zaraz potem w Dziwnowie i Darłówku. Największe projekty mieszkaniowe ruszą natomiast w Szczecinie przy ul. Klonowica oraz w Świnoujściu. Bez wątpienia przed nami jeszcze wiele rekordów do pobicia.

Oddział Międzyzdroje ul. Zwycięstwa 1 +48 500 522 544

Oddział Jelenia Góra ul. 1 Maja 47A +48 500 522 566

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

21


| EDYTORIAL |

Fotograf: Dastin Kouhan, FB: @DastinKouhanPhoto, IG: @dastinkouhanphotography Model: Patryk Baryła, IG: @barylapatrick, piesek: Shila, kotek: Gucio, konie: Kora, Batalia, kucyki: Bambi, Mazda MUA: Agnieszka Szeremeta, FB: @creo.agnieszka.szeremeta, IG: @agnieszkaszeremeta.pl Miejsce: Stajnia Kasztanek, Będargowo (koło Warzymic pod Szczecinem), FB: @StajniaKasztanek, IG: @stajniakasztanek Szczególne podziękowania dla Karoliny Juszczuk, właścicielki Stajni Kasztanek, za udostępnienie przestrzeni i wsparcie podczas sesji, a także za wspaniale spędzony czas we wspólnym towarzystwie.

22


| EDYTORIAL |

Country Life MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

23




| EDYTORIAL |


| EDYTORIAL |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

27


| TEMAT WYDANIA |

Marta Machej - w drodze na szczyt Fotografuje największe gwiazdy polskiego show biznesu oraz profesjonalne modelki i modeli. Jej zdjęcia trafiają na okładki magazynów i niezliczone portale branżowe, a prowadzone przez nią warsztaty w mig zapełniają się uczestnikami. I choć przed nią jeszcze wiele marzeń do spełnienia, to już samo obserwowanie ścieżki jej rozwoju to ogromna przyjemność. Tym bardziej że pierwsze publikacje szykowała właśnie z nami. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO MARTA MACHEJ

Na naszych łamach mieliśmy okazje poznać Twoje prace, ale tak naprawdę nie mieliśmy okazji poznać ciebie. To dość banalne pytanie, ale - dlaczego zdecydowałaś się chwycić za aparat? - To był przypadek. W moim domu aparat był zawsze, bo tata fotografował. Zabierał aparat na wszystkie podróże. Któregoś dnia poprosiłam, żeby mi go pożyczył na ferie

28

zimowe, które spędzałam w ukochanej stajni. Tak to się zaczęło. Do dzisiaj pamiętam (i mam nadal!) zdjęcia, które wtedy zrobiłam. Potem aparat regularnie ze mną wyjeżdżał - były zwierzęta, wschody i zachody słońca, ale nigdy nie myślałam o fotografowaniu ludzi. Wtedy chciałam pracować dla „National Geographic”! W końcu znajome, na jednym z obozów, namówiły


| TEMAT WYDANIA |

Na zdjęciu autorka Marta Machej

mnie, żebym i im „strzeliła” kilka zdjęć. Chwilę później pojawił się fanpage na Faceboooku, konto na Maxmodels, pierwsze sesje, modelki. I zanim się obejrzałam uświadomiłam sobie, że w życiu nie poznałabym tych wspaniałych ludzi, których znam dzięki fotografii. Potem też zrozumiałam, że pokazuję na swoich zdjęciach osoby w sposób, którego one same nie widzą. Fotografia to potężne medium do pracy nad sobą, leczenia kompleksów, sprawiania ludziom przyjemności. Dalej już poszło samo, bo te uczucia napędzają do działania! Fotografia była dla ciebie pierwszym wyborem jeśli chodzi o zawód? Zdaje się, że po drodze otarłaś się też o taniec, żeglarstwo, jazdę konną… i zgaduję, że wiele więcej (uśmiech). - Absolutnie nie! Jako dziecko marzyłam o weterynarii, wybiła mi to z głowy moja ówczesna mentorka, właścicielka stajni, do której jeździłam. Pokazała mi leczenie zwierząt z innej strony.

Poszłam na studia, kierunek fizjoterapia. Tam mój wykładowca stwierdził, żebym się zajęła fotografią, i to nie dlatego, że słabo mi szło na zajęciach (uśmiech). Rzuciłam studia i Warszawę, w której wtedy mieszkałam i postanowiłam zrobić karierę jako instruktor nurkowania. Szybko się okazało, że to też nie takie proste w Polsce. Taniec był cudnym epizodem, ale nigdy nie brałam pod uwagę, żeby to było coś, co do końca życia będzie mi dawało chleb. Poszłam na etat, trochę fotografowałam, nurkowałam, aż któregoś dnia uznałam, że poświęcam zdjęciom tyle czasu, że albo zacznę to robić na poważnie i zrobię z tego biznes, albo będę robić sesje tylko w wolnym czasie. Po raz pierwszy zrezygnowałam z etatu i zaczęłam uczyć się, jak prowadzić działalność i jak się reklamować, bo nie miałam o tym zielonego pojęcia! Po wielu przystankach i potknięciach okazało się, że fotografia to jest właśnie to. Do dzisiaj to moja ogromna pasja, a nie tylko zawód. Żeglarstwo pojawiło się kilka lat

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

29


| TEMAT WYDANIA |

temu, kiedy zdecydowałam się ruszyć w rejs dookoła świata. I ruszyłam! (uśmiech). Są plany, aby to powtórzyć, więc kto wie czy za kilka lat znowu nie wyląduję na pokładzie. Wracając do teraźniejszości (uśmiech)... Dziś możesz pochwalić się wieloma pięknymi okładkami i publikacjami. Współpracujesz z największymi gwiazdami. Masz zespół, z którym najbardziej lubisz działać? - Dziękuję za tak miłe słowa! Zresztą z tymi okładkami i publikacjami na poważnie zaczęło się właśnie z wami (śmiech). Do dzisiaj, jak wspominam tę drogę, to nie mogę się nadziwić, jak to poszło i dokąd mnie doprowadziło. Jeśli chodzi o gwiazdę, z którą pracuję najczęściej i kocham te nasze sesje nad życie, to z pewnością będzie to Natasza Urbańska. Doskonale pamiętam, kiedy pierwszy raz napisała do mnie Monika, jej agentka, i jak myślałam, że to taki głupi żart (śmiech). Dzisiaj nie potrafię zliczyć, ile sesji razem zrobiłyśmy! Uwielbiam Nataszę za jej energię, za pełne zaufanie, za luz, za skromność i za to, że w jej towarzystwie nigdy nie czuję, że jesteśmy w pracy. To czysta przyjemność! 
Ale ja w ogóle mam niesamowite szczęście do ludzi. Natasza dała mi ogrom wiatru w żagle i pozwoliła uwierzyć, że mogę pracować z każdym, o kim marzę. Od tamtego czasu pracowałam z wieloma gwiazdami. I każda z tych sesji była wspaniała. Nie miałam ani jednej przykrej sytuacji czy niesmaku. Wszystkie osoby, które stawały przed moim obiektywem, okazywały sie wspaniałe, nigdy nie odczułam gwiazdorzenia, czy negatywnej energii. To niesamowity zaszczyt trafiać właśnie na TAKIE osoby. A jak to wszystko dzielisz z życiem prywatnym? W końcu wychowujesz córeczkę. Jak często mała bywa z tobą na planach? Jakie są reakcje zespołu? - Sama nie dałabym rady z tym wszystkim (uśmiech). Przez pierwszy rok Młoda sporo ze mną jeździła, ale na planie pomagał mi przy niej mój tata albo najlepsza przyjaciółka. Teraz rzadko ze mną jeździ. Młoda zawsze była cudnie przyjmowana. Ale nie ukrywam, że podczas sesji jest tyle aspektów, które jako fotograf, i często organizator, muszę dopiąć, że wolę być w stu procentach skupiona na zadaniu. Będę szczera, bywa ciężko. Na szczęście mam ogromne wsparcie w narzeczonym. Córka nauczyła mnie idealnej organizacji czasu. Obróbkę zdjęć, telefony i inne załatwiam podczas jej drzemek albo w nocy, kiedy śpi. Teraz zaczynamy żłobkową przygodę, więc nie wiem, co zrobimy z taką ilością wolnego czasu (śmiech). Twój rozwój bardzo łatwo można śledzić na Instagramie. Dzielisz się tam nowinkami, inspiracjami i pracami. Myślisz, że fotograf jest dziś influencerem? - Staram się przybliżać kulisy swojej pracy, bo pamiętam, jak kilka lat temu marzyłam o tym, żeby zobaczyć ułamek tego, jak taka praca wygląda naprawdę. Wiem też, jak wiele można wyciągnąć z krótkich relacji i postów, gdy człowiek chce się uczyć i rozwijać. Staram się, żeby „nowe” osoby w branży miały choć odrobinę łatwiej, niż ja miałam (uśmiech). Jeśli chodzi o bycie influencerem, to myślę, że fotograf może nim być, ale nie musi. Choć nie ukrywam, że w dzisiejszych czasach cyferki w social mediach pomagają

30

w pracy. Klienci często oceniają twoją wartość właśnie przez pryzmat liczb i to kogo fotografowałeś, a nie przez pryzmat talentu. Sama może tak tego nie odczuwam, ale uważam, że to smutne. Większość topowych fotografów tu i za granicą, skupia się na swojej pracy, a nie kolejnym zdjęciu stylówki do pracy czy kawki w drodze na plan. Najważniejsze, aby każdy działał w zgodzie ze sobą - ja staram się pokazywać kulisy pracy bez bycia influencerem, ale jeśli ktoś chce łączyć obie te rzeczy - czemu nie. Jaki wpływ na fotografie ma dziś Instagram? Dzięki filtrom każdy może być fotografem? - Dzięki Instagramowi fotografia na pewno stała się o wiele dostępniejsza, łatwiejsza do zgłębiania. Social media pozwalają właściwie z dnia na dzień stać się celebrytą! I w pewnym sensie to ogromne ułatwienie. W Internecie jest wszystko, są wszyscy. Myślę jednak, że chociaż filtry stały się dostępne, to do bycia fotografem trzeba nieco więcej, niż ładnych kolorków. To co mnie przeraża, to moda na przerabianie twarzy, zmienianie rysów w sekundę. To olbrzymie zagrożenie, ale nie dla samej fotografii, a dla ludzi, dla ich postrzegania siebie i samooceny. Ja w ramach „buntu” bardzo często pokazuję zdjęcia bez retuszu. Zwieńczeniem tego będzie wystawa mojego projektu „Kobieta Prawdziwa”. Pokażę w nim wyjątkowe osobistości bez grama retuszu, mam nadzieję, że otworzy to oczy wielu osobom (uśmiech). Oprócz wystaw zdarza ci się brać udział - jako prelegent, w warsztatach oraz szkoleniach. Dzielenie się wiedzą i umiejętnościami z innymi, to coś, co przychodzi ci łatwo czy musiałaś się tego nauczyć? - Raczej łatwo, tak też chyba jest to odbierane (uśmiech). W pewnym sensie od zawsze zajmowałam się szkoleniem innych - czy to ucząc tańca, czy szkoląc nurków. Dlatego nie mam z tym kłopotu. Co nie zmienia faktu, że za każdym razem to ogromne wyzwanie. W końcu nie robię tego dla siebie, tylko dla innych. Chcę, żeby uczestnicy wracali do domów zainspirowani, z ogromem nowej wiedzy. To też niezwykle motywujące, gdy osoby po moich warsztatach rozkwitają i robią naprawdę wielkie rzeczy! Czuję ogromną dumę, że czasem to właśnie takie spotkanie było dla nich momentem przełomowym. A muszę przyznać, że trafiają do mnie wyjątkowo zdolne osoby (uśmiech). Na koniec nie sposób zapytać o cel, jaki przed sobą postawiłaś. Okładka Vogue Australia czy raczej British Vogue?Nie będę wybrzydzać (śmiech). Ale faktycznie okładka Vogue to szczyt marzeń, zaraz obok sesji Johnnego Deppa! (śmiech) Na szczęście mam też mniejsze cele, które udaje się powoli realizować. Nie zamykam się na nowe możliwości i nie przywiązuję za bardzo do skreślania marzeń z listy. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że najważniejsza jest droga prowadząca na szczyt i w pełni się z tym zgadzam. Dzisiejsze zlecenia i współprace to coś, o czym nie marzyłam jeszcze 2 lata temu, więc strach pomyśleć, co uda się spełnić za kolejne 2 lata! Depp ma być w Polsce, więc kto wie. Świat jest mały (uśmiech).


#reklama


32


| STYL ŻYCIA |

Wyśnione smaki Lary Gessler Larę Gessler spotkałam w hotelu Vienna House Amber Baltic. Przyjechała tu na promocję swojej książki „Orzechy i pestki” w ramach cyklicznej wakacyjnej imprezy „Gwiazdy bestsellerów”. ROZMAWIAŁA BOGNA SKARUL / FOTO SYLWIA DĄBROWA

- Uwielbiam ten hotel – powiedziała od razu. – Byłam tu kilka razy, jak byłam dzieckiem. Dziś obeszłam wszystkie stare kąty. Lubię to miejsce. Była pani w jakiejś restauracji w Międzyzdrojach? - Tak, wczoraj. I co? - Niestety, kurorty nadmorskie są narażone na pewną masowość. Tu nikomu nie zależy, aby klient wrócił, bo i tak jest ich zawsze pełno. To jest smutna część tego biznesu. Moją uwagę zwróciło stosowanie w kuchni paskudnych składników. To się po prostu czuje, że pomidory są z supermarketów, smakują jak ziemniaki tylko, że są czerwone. Mnie to irytuje. I żal mi ludzi, bo oni nie mają wyjścia, muszą coś jeść. I denerwuje mnie ta bylejakość kuchni. Wychodzę z założenia, że w takich warunkach, z szacunku do siebie, nie warto jeść w restauracjach. Lepiej sięgnąć po maślankę.

i pestkach? - Bardzo lubię orzechy i pestki. One są bardzo ważne w mojej kuchni. Jedni lubią lody, masy czekoladowe, a ja orzechy. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właśnie orzechy i pestki mają taką władzę nade mną. Zabrałam się za lekturę, żeby dowiedzieć się jak najwięcej. I co się okazało? - Na przykład to, że orzechy już dawno były bardzo mocno doceniane. Często były stosowane przez różne wiedźmy, czarownice. Sporo z nich występuje w medycynie ludowej. I to wszystko zawarłam w książce.

Ale przyjechała tu Pani, aby mówić o swojej nowej książce. Co to za książka? - To książka traktująca o orzechach i pestkach, ale trochę z nowym podejściem. Mam bowiem wrażenie, że przy książkach kulinarnych panuje sztampa, jest dużo powtórzeń, autorzy zapętlają się. A ja z szacunku do czytelnika, postanowiłam napisać książkę trochę inaczej, pokazać orzechy i pestki, i to nie tylko w kuchni.

Jak te orzechy i pestki mają nad Panią taką władzę, to może jest pani czarownicą? - (śmiech) Chciałabym powiedzieć, że tak. Orzechy i pestki były różnie traktowane w różnych społecznościach lokalnych. Prawie zawsze przypisywano im magiczne moce, bo jak jajko jest początkiem życia, to pestka i orzech też. To jest coś najbardziej mocarne, z ogromnym potencjałem, to coś często maciupeńkie, z którego wyrastają później ogromne rośliny. W końcu z historii wiemy, że wiele cywilizacji uratowało się właśnie dzięki orzechom i pestkom - choćby jako prowiant dla wojsk czy jako eliksir płodności. Były też wykorzystywane w wielu miksturach zdrowotnych. I tak stały się symbolem życia.

Skąd pomysł na książkę o orzechach

O tym też Pani pisze? - Tak, bo nie

chciałam, aby to była kolejna zwykła książka kucharska z przepisami. Jestem w końcu z wykształcenia socjologiem i antropologiem z zamiłowania. Zależało mi na tym, aby odbiorca poznał także kontekst. Jako społeczeństwo zaczynamy coraz więcej mówić o odpowiedzialnym kupowaniu, odpowiedzialnym jedzeniu, staramy się jeść to, co rodzi się lokalnie. Ale musimy dość dużo nadrobić z wiedzy. Nie chciałam dawać ludziom w książce tylko przepisów. Niech takim miłym dodatkiem do przepisów będzie wiedza na temat produktów. Aby te przepisy znalazły się w jakimś kontekście. Bardzo szybko, po napisaniu książki, okazało się, że jest ogromne zapotrzebowanie na taką wiedzę. Warto jest być świadomym konsumentem. Kojarzona jest Pani z kuchnią. To przez rodzinę? - (śmiech) Wiem, w końcu nazwisko jest to samo. Nas w rodzinie – takich kuchennych oszołomów - jest sporo. To „oszołomstwo” jak się u pani zaczęło? - W tym „departamencie” byłam Zosią Samosią. Poszłam właściwie drogą mojego taty. Mój tata jest cukiernikiem i piekarzem, jego tata też był cukiernikiem i piekarzem. Ja poszłam tą samą drogą. Poza tym miałam w swoim życiu dość długi (11 lat) etap wegetarianizmu. I właśnie wtedy dużo łatwiej mi było pójść w stronę cukierniczą. Wtedy też

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

33


| STYL ŻYCIA |

mieszkałam z tatą. Ta cukiernicza miłość była więc we mnie bardzo rozbudzona. Jednocześnie to był taki etap w moim życiu, że chciałam sobie coś sama udowodnić. Zostałam społecznikiem, zaangażowałam się w „zielone” inicjatywy. Konsekwencją tego był wybór studiów. Poszłam na socjologię. Jednak w pewnym momencie Maciej Nowak, znakomity kucharz i krytyk kulinarny, powiedział: Czy ty uważasz, że nam jest potrzebny kolejny socjolog? Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, że jest ktokolwiek w tym kraju, w twoim wieku, kto jadł tyle tak dobrych rzeczy co ty? I ty to chcesz teraz wszystko zmarnować? Pomyślałam sobie wtedy, może on ma rację. I co? - Miał rację. Maciek dał mi wtedy dużo do myślenia. Ale to był czas kiedy nie miałam ufności co do swoich umiejętności. Postanowiłam się sprawdzić. Zaczęłam dorabiać do studiów. Miałam wtedy 18 lat. Piekłam ciasta, sprzedawałam je po kawiarniach, na różne eventy. Sprawiało mi to wielką frajdę i satysfakcję. Ale bałam się trochę, że oni to kupują, bo znają moje nazwisko. Nie byłam pewna, czy im to rzeczywiście smakuje. Brakowało mi wiary. Więc pierwsze co zrobiłam, to postanowiłam wystawić się na targach mody. Zupełnie incognito. Nie chciałam używać nazwiska Gessler. Chciałam sprawdzić co się stanie. Smakowało? - Dwa dni piekłam ciasta non stop. Powstało 12 rodzajów ciast. Wtedy jeszcze nie miałam prawa jazdy, więc samo przywiezienie tej liczby ciast było kłopotem. O godzinie 11 rozstawiłam się z ciastami, a o godzinie 12 miałam już puste blachy. Nie było ani jednego kawałka. Dopiero wtedy pomyślałam, że chyba jest tu coś na rzeczy. I co było dalej? - Postanowiłam ostatecznie się sprawdzić. Pojechałam do Londynu. Tam nazwisko Gessler nie było tak znane. Zrobiłam listę swoich ulubionych małych hoteli, w których chciałam pracować. Zaczęłam od drzwi do drzwi chodzić ze swoim CV (zresztą wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli, bo w Lon-

34

dynie nikt tak już nie szukał pracy). Drugiego dnia zostałam zaproszona na dzień próbny do restauracji takiego małego hotelu w centrum Londynu. Restauracja miała gwiazdkę Michelin. Przyjęli mnie. Jak tam było? - Ciężko. Szefem kuchni był wspaniały kucharz. Swoją karierę zaczynał u boku Gordona Ramsaya. Miał więc podobny styl zarządzania. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam, nie przeżyłam, choć przecież wiele kuchni wcześniej odwiedziłam. Z takim traktowaniem ludzi jednak to się nie spotkałam. To było mi zupełnie obce. Jednak i tam się dużo nauczyłam, wiele sobie udowodniłam. Potem poszłam do innego hotelu. Aż któregoś dnia zadzwoniła moja mama i powiedziała, że potrzebuje pomocy. Wróciłam. I po powrocie do Polski co Pani robiła? - Zaczęłam się opiekować restauracja U Fukiera. Wydałam pierwszą swoją książkę („Słodki zielnik Lary”). Organizowałam warsztaty kulinarne. Nadal jednak to, co robiłam, było mocno związane z rodzinnym biznesem. W pewnym momencie powiedziałam rodzinie stop. Nie chciałam być kojarzona tylko z nazwiskiem moich rodziców. Nie odpowiadało mi to. Pomyślałam sobie, że przecież nie będę podchodziła do każdego człowieka spotkanego na ulicy i mu mówiła, że ja też coś umiem, też umiem gotować, piec i znam się na kuchni. Kulinarnych śladów stóp w mojej rodzinie jest dużo, ale ja muszę iść własną drogą. Doszłam do wniosku, że muszę sama.

Z mamą razem gotujemy na wakacjach. Pamiętam jej zdziwienie za pierwszym razem. Pamiętam, jak była w totalnym szoku, zupełnie nie spodziewała się, że ja umiem gotować. Powiedziała mi: ja bym tego lepiej nie zrobiła. Podziękowałam. Teraz też czasami mnie pyta, jak ja bym coś ugotowała, jak przyprawiła. To jest fajne, już takie pozbawione ego. Bo musi Pani wiedzieć, że kucharze mają bardzo duże ego. Dlaczego? - Kucharze są bardzo zaborczy na wiedzę. To jest takie środowisko, w którym bardzo trudno się piąć do góry. Ono jest bardzo hierarchiczne. Jest to przede wszystkim męskie środowisko. Poza tym w kuchni trzeba mieć niesłychanie silny charakter. Niestety, czasami w kuchni można natknąć się na niezbyt ładną grę, nieczystą grę. Ktoś na przykład przypisuje sobie sukces, który tak naprawdę należy się zupełnie komuś innemu. Jakieś danie jest dziełem zupełnie kogoś innego. A jak powstają nowe potrawy, nowe dania? - Różnie. U mnie bardzo często w wyobraźni. Ale aby przepis w tej wyobraźni się narodził, to trzeba bardzo dużo jeść różnych rzeczy, dużo próbować. W ten sposób tworzy się własną paletę smaków. Im więcej próbujesz, tym intensywniej pracuje twoja wyobraźnia. Bo właśnie na poziomie wyobraźni następuje łączenie smaków. A mi bardzo często niektóre smaki się po prostu śnią.

- Co na to sławna rodzina? - (śmiech) Oczywiście na początku było trochę lamentów, ale teraz już się z tym pogodzili. Nie mogę przecież oddawać swojej młodości i swojej ambicji dla mamy czy taty. Teraz wzajemnie siebie obserwujemy, kibicujemy sobie i to jest zdecydowanie lepsze, niż mielibyśmy ze sobą współpracować.

To ma Pani smaczne sny. - O tak. Wstaję rano i drążę ten smak. Szukam dla niego formy – czy ma być ciastem, czy kremem, a może zupełnie czymś innym. Szukam więc dla tego „wyśnionego smaku” jak najlepszej oprawy. Czasami powstaje z tego coś prostego, czasami bardziej skomplikowanego, jak na przykład tort. Czasami myślę nad takim smakiem nawet cztery, pięć dni.

Ale rozmawiacie o kuchni? Na przykład przy świątecznym stole. - Oczywiście, że tak. W ogóle dużo rozmawiamy o kuchni, bardzo też dużo gotujemy.

- Skąd taka wrażliwość na smaki? - To pewnie sprawa doświadczenia, smakowania. Ale też trzeba mieć w sobie sporą zachłanność twórczą.


#reklama


| TEATR |

Dolores Ibárruri historia rozproszona Kiedyś działaczka, polityczka, aktywistka, rewolucjonistka czy też czarna madonna hiszpańskiego rewolucjonizmu. Dziś figura na koszulkach i zlepek haseł. Dolores Ibárruri. Kolaż stworzony z jej historii możemy oglądać w październiku na deskach Teatru Współczesnego. O szczegółach spektaklu „La Pasionaria” opowiedziała nam reżyserka Karolina Szczypek. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO KAROLINA BABIŃSKA

Zacznijmy od pytania, które postawiliście przed sobą rozpoczynając pracę nad spektaklem - czy dziś Dolores Ibárruri nazwałaby siebie aktywistką? - To bardzo dobre pytanie, ponieważ od razu wchodzimy w kwestię tego czy ona sama nazwałaby się aktywistką, czy raczej zostałaby nazwana aktywistką. Rozmawiając o tym w naszym zespole, doszliśmy do wniosku, że dziś mogłaby być Martą Lempart, kimś kto jest zaangażowany w sprawy dotyczące praw człowieka i codzienną politykę. Pewnie gdyby żyła, trafiłaby na sztandary środowisk lewicowych. Więc tak, myślę, że mogłaby być uznana za aktywistkę. Jednak znając jej historię, mam poczucie, że sama nie przypasowałaby do siebie tego słowa. I tu dotykamy kolejnego problemu - jak my myślimy o sobie, a jak myślą o nas inni. Otarłyśmy się o kwestie polityczne. Czy spektakl jest komentarzem do obecnej sytuacji w Polsce? - Mocno zakorzeniliśmy się w pracy nad konstrukcją postaci polityczki, której decyzje, na przestrzeni upływającego czasu i dziejącej się historii, sprawiły, że zaczęła być odbierana jako inna osoba. Rozpiętość tych

36

wydarzeń jest mocno uwypuklona w tekście Antoniny Grzegorzewskiej. Od pierwszych założeń Dolores, przez jej działania podczas wojny domowej w Hiszpanii, aż po opuszczenie kraju w czasie dyktatury Franco i wyjazd do ZSRR. Spektakl nawiązuje do hiszpańskiej historii lat 30, ale to na co chciałabym zwrócić uwagę, to że pewne mechanizmy są bardzo współczesne. Mechanizmy, w których kreuje się władze, stwarza się hierarchie, w których politycy i polityczki mają duże wpływy, co wykorzystują do własnych interesów, do mitologizowania siebie i do czegoś, co ja nazywam „ślepą plamką”. Czyli niezauważania konsekwencji konkretnych czynów polityczno-społecznych w danym momencie. To nie tak, że spektakl uderza w obecną sytuację w Polsce, po prostu wiele spraw poruszanych przez nas wciąż jest bardzo aktualnych. Ale czy postać Dolores Ibárruri w ogóle funkcjonuje w świadomości naszego społeczeństwa? - Moim zdaniem, i zdaniem zespołu pracującego nad spektaklem, Dolores Ibárruri to dla naszego społeczeństwa terra incognita. To postać nierozpoznana, niezmapowana. W naszych głowach, z komunistycznego rozdania krąży Róża Luksemburg, ale Ibárruri pozostaje anonimowa. W pewnej mierze spektakl „La Pasionaria” będzie i o tym, że Dolores zniknęła ze słowników. Że nie ma jej ani pod D, ani pod I albo nawet pod La. Jej historia jest rozproszona. Koja-


rzymy jej antyfaszystowskie zawołanie „No pasarán!”, ale nie kojarzymy jej samej, tego jak jej katolicyzm, jej wiara zamieniła się w zaangażowanie partyjne. Spektakl ma przywrócić o niej pamięć? - Wydaje mi się, że najbliżej jest nam do pokazania pewnego uniwersalnego mechanizmu. Jak status społeczny i ekonomiczny doprowadza do zawierzenia, a nawet zakochania się w idei. I jak gniew, który z tego płynie sprawia, że sedno tej idei w pewnym momencie zanika. Zostaje rodzaj emocji, który zamienia się w cynizm lub wyparcie. W kontekście Dolores, działaczki, polityczki, aktywistki, rewolucjonistki, czarnej madonny hiszpańskiego rewolucjonizmu, ten mechanizm doprowadził do zamienienia jej w figurę na koszulkach, zlepek haseł. Kogoś, kto nie istnieje czy raczej kogoś z poćwiartowaną biografią. W jaki sposób z tych odłamków biografii udało wam się stworzyć spektakl? - Świat, który budujemy, nie jest światem realistycznym, bawi się propagandą lat 30 w warstwie wideo. Reinterpretuje tematy. Poprzez muzykę, w całym spektaklu zniekształcamy rzeczywistość i staramy się wypracować podskórny niepokój, tego co może się wydarzyć w momencie, w którym osoba, z początku działająca altruistycznie, dochodzi do władzy. Zastanawiamy się - jak tej władzy będzie używać? W 1966 w Polsce wydano autobiografię Dolores „Jedyna Droga”, jednak opisany w niej świat, jest pokazany wyłącznie z jej perspektywy. My dokładamy do tego inne spojrzenia - pokazujemy tę samą osobę z różnych punktów. Dlatego w jednej chwili widzimy postać w bardzo intymnym momencie, a w kolejnej groteskowo zmienioną. To rodzaj wykrzywiania biografii Dolores, tworzenia kolażu, ale bez stawiania tezy. Chcemy, aby widz sam wybrał rodzaj identyfikacji z Ibárruri, aby sam uzupełnił ten patchwork. Ważne tylko, żeby mieć na uwadze, że to nie jest spektakl dydaktyczny czy biograficzny. To obraz pewnego fenomenu lat 20 i 30. Szansa na spotkanie z kobietą, która miała realny wpływ na społeczeństwo i politykę. Dawniej znał ją każdy, dziś nie pamięta o niej nikt. Takich historii jest więcej. Biografii kobiet, które miały znaczący wpływ na politykę lub inne dziedziny życia, a zostały zapomniane lub wymazane. Warto o tym mówić.

REŻYSERIA: Karolina Szczypek, dramaturgia: Paweł Sablik, scenografia i kostiumy: Paula Grocholska, światło i wideo: Miguel Nieto, muzyka: Bartosz Prosuł, choreografia: Tobiasz Berg, tłumaczenia: Paulina Eryka Masa OBSADA: Pasionaria 1: Ewa Sobiech, Pasionaria 2: Maria Dąbrowska, Towarzysz Santiago: Maciej Litkowski, Matka Gabriela i Antonii: Joanna Matuszak, Antonia, siostra Gabriela: Magdalena Wrani-Stachowska, Gabriel, brat Antonii: Michał Lewandowski, Falangista Blanco: Grzegorz Młudzik, Esperanza: Adrianna Janowska-Moniuszko WIDEO: Mąż Pasionarii: Konrad Pawicki, Ksiądz: Robert Gondek, Paco: Adam Kuzycz-Berezowski, Zarządca: Wiesław Orłowski


| TANIEC |

W tańcu używam swojej energii Przez 18 lat występowała w niemieckich teatrach. Teraz wraca do Polski i przejmuje balet Opery na Zamku. Lucyna Zwolińska stawia na taniec współczesny i w tym kierunku poprowadzi zespół. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO EIJI YAMAMOTO

Jak doszło do Pani współpracy z Operą na Zamku? W ubiegłym roku Kevin O’Day przygotował choreografię dla Opery na Zamku. Poznałam Kevina w Niemczech, tańczyłam kiedyś w jego przedstawieniu. Potem spotkałam go na konkursie choreograficznym w Ludwigshafen. Kiedy usłyszał, że szczecińska opera szuka kierownika baletu, zapytał, czy jestem zainteresowana tą pracą. Nawiązałam kontakt z dyrektorem, rozmawialiśmy o tym, że mogłabym poprowadzić warsztaty, żeby zobaczyć, jaki jest zespół i potem ewentualnie przejąć kierownictwo. I jaki był ten zespół? Jakie było Pani pierwsze wrażenie? Kiedy tu przyjechałam, był czas pandemii. Zauważyłam, że tan-

38

cerze dawno nie mieli do czynienia z tańcem współczesnym, ponieważ wcześniej pracowali nad „Don Kichotem”. Zespół okazał się bardzo chętny do współpracy i chciał się wiele nauczyć. Prowadziłam zajęcia w dwóch grupach – dziesięć osób rano i dziesięć wieczorem. To były bardzo intensywne zajęcia. Dzięki temu, że miałam podzielonych tancerzy na grupy, mogłam wszystkich lepiej poznać i przekonać się, jak nimi pokierować. Znała Pani wcześniej realizacje baletowe Opery na Zamku? Nie. Wyjechałam do Niemiec w wieku 18 lat i spędziłam tam kolejne osiemnaście, więc nie miałam zbyt wielu kontaktów z ludźmi tańca w Polsce. Jedyną osobą, którą znałam, był Robert Bondara, którego spotkałam na konkursie choreograficznym w Hanowerze. Zdążyłam już jednak wszystkie spektakle obejrzeć na wideo, więc wiem, z czym się mierzę (śmiech). Ale teraz już Pani pracuje nad tymi spektaklami, które są w repertuarze Opery na Zamku. Czy Pani zamierza coś w nich zmieniać, udoskonalać? Weźmy na przykład „Don Kichota”. Jesteśmy jeszcze przed premierą, więc muszę ustalić pewne szczegóły z choreografem spektaklu i zobaczyć, w jakim kierunku to pójdzie. Szukamy też nowych rozwiązań w spektaklach repertuarowych. Kiedy czujemy, że coś nam nie idzie, nie gra – pracujemy nad tym, żeby znaleźć coś nowego. Repertuar Opery na Zamku jest bardzo urozmaicony,


| TANIEC |

od „Romea i Julii” po takie spektakle współczesne, jak „Dzieci z dworca ZOO”. W jakim kierunku chciałaby Pani pójść z baletem? Czego nauczyć zespół baletowy? Na pewno chciałabym pójść w kierunku bardziej współczesnym, nauczyć tancerzy, żeby częściej używali swojej naturalnej energii. Jest takie popularne określenie jak flow. Chodzi o to, żeby ruch był bardziej naturalny niż spięty. Napięcie w mięśniach też jest potrzebne, ale należy wiedzieć, kiedy jaki mięsień trzymać, a kiedy można puścić. Dlatego chciałabym popracować nad tym, żeby tancerze coś takiego znaleźli u siebie. Ważne jest też dla mnie, żebyśmy wszyscy pracowali jako grupa, czyli żebyśmy odstawili wszelkie problemy międzyludzkie i pracowali z szacunkiem i tolerancją wobec siebie. Dla mnie ogromnie istotne jest to, w jakiej atmosferze się pracuje. Czy jest jakaś różnica między tancerzami w Polsce a tancerzami w Niemczech, gdzie Pani do tej pory pracowała? Na pewno wielką różnicą są możliwości – zespoły zagranicą mają większe szanse poznania przeróżnych stylów tanecznych. Jest dużo więcej perspektyw, jeśli chodzi o zapraszanie gościnnych choreografów oraz osób z zewnątrz, prowadzących treningi lub warsztaty. Przede wszystkim system, w którym działają teatry niemieckie, jest zupełnie inny. Ja byłam zaangażowana w spektaklach czysto tanecznych, bardzo rzadko trafiały się opery i musicale. Również pensja była stała, a nie zależna od liczby spektakli, kontrakty były przedłużane co rok. A więc tam są zupełnie inne warunki pracy, które na pewno mają wpływ na rozwój i mentalność tancerzy. Opera na Zamku zapewne będzie sięgać nie tylko po spektakle baletowe współczesne, ale też po klasyczne. Czy te klasyczne balety też będzie chciała Pani realizować bardzo współcześnie? Na całym świecie są choreografie klasycznych baletów, które są robione na sposób współczesny. Nawet jeżeli to jest „Jezioro łabędzie” czy „Dziadek do orzechów”. Wszystko zależy od tego, czy choreografia jest w moim wykonaniu. Jeżeli będzie moja, to postawię na współczesną wersję tego baletu. Jakich ma Pani mistrzów, jeżeli chodzi o choreografię? Na pewno Wiliam Forsythe wprowadził wielką zmianę w świecie tańca. Jedną z jego tancerek jest Cristal Pite i wspólnie z Felik-

sem Landererem są oni moimi ulubionymi choreografami, jeżeli chodzi o styl ruchowy. Moim osobistym wielkim idolem jest Susanne Linke, która w wieku ponad 70. lat przejęła kierownictwo w teatrze w Trewirze, gdzie pracowałam, i która kompletnie zmieniła moje pojęcie o tym, czym jest taniec. Są już w planach tytuły spektakli, które zamierza Pani zrealizować od podstaw? Mamy wstępne rozmowy na temat premiery w maju. Na razie jeszcze nie będę zdradzać tytułu. Ma Pani listę osób, które chciałaby zaprosić do współpracy? Lista jest bardzo długa, ale wszystko zależy od możliwości, jakie tu będę miała. Czy będę robić spektakle z choreografią jednej osoby, dwóch czy trzech? Z tym się wiążą określone koszty. Jakie emocje towarzyszą Pani po powrocie do kraju? Na razie towarzyszy mi chaos (śmiech). To jest dla mnie nowa praca, nowe miejsce. Biegam, załatwiam różne sprawy. Wiele rzeczy jest dla mnie nowych, innych. Powoli się do wszystkiego przyzwyczajam.

Lucyna Zwolińska Nowa kierowniczka baletu Opery na Zamku. Urodziła się w Polsce, naukę rozpoczęła w Szkole Baletowej w Bytomiu. Od 2003 roku kontynuowała edukację taneczną na stypendium w Wyższej Szkole Muzycznej i Sztuk Performatywnych we Frankfurcie nad Menem (Niemcy), gdzie tańczyła w utworach Georga Balanchine’a, Williama Forsythe’a, Marguerite Donlon i innych. W 2006 roku miała zaszczyt tańczyć gościnnie z The Forsythe Company w „Human Rights”. W 2007 roku dołączyła do Ballet Augsburg na trzy sezony i miała okazję wykonywać utwory Itzika Galili, Mauro Bigonzettiego, Kevina O’Daya, Amandy Miller, Cayetano Soto, Emily Molnar, Leo Mujica, Philipa Egly i innych. Od 2010 roku była częścią Ballet des Saarländisches Staatstheater w Saarbrücken. W 2020 roku otrzymała nagrodę kulturalną Zonta-Club Saarlouis i rozpoczęła pracę nad nowymi wspólnym projektem B&Z Productions z muzykiem Gabriele Basilico, z którym nadal współpracując, stworzyła w roku 2021 nowe choreografie dla Theater Trier (Niemcy), Dance Arts Faculty (Wlochy) oraz Step Up-Dance Limerick (Irlandia).


Ze Szczecina do Londynu. Marta Chrostowska o życiu modelki i artystki Teraz jest mój czas, który chcę najlepiej wykorzystać – mówi Marta Chrostowska, szczecinianka od lat mieszkająca w Londynie. Tam robi karierę w modelingu, ale chętnie przyjeżdża do rodzinnego miasta. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO @MARTA.CHROSTOWSKA

Czy Pani pracuje nad jakimś projektem w Szczecinie, czy po prostu przyjechała Pani do rodziny? Chciałam odwiedzić rodzinę, bo przez pandemię nie byłam w Szczecinie ponad rok. Ale zależało mi też na przyjeździe do kraju, ponieważ odbędzie się konkurs Miss Polski w Krynicy Zdrój a ja zostałam zaproszona jako jedna z jego finalistek i jedna z tych dziewczyn, które zdobyły szarfę, więc jadę do Krynicy Zdrój, żeby po prostu

40

wspierać dziewczyny na żywo. Wśród nich jest przecież ta jedna dziewczyna, która wygrała ten konkurs. To jest fajna przygoda życia i myślę, że trzeba z niej skorzystać, bo tam będzie tyle gwiazd i można nawiązać interesujące kontakty. Pani ten konkurs dużo pomógł w karierze? Jako półfinalistka tego konkursu dostałam się do projektu, który polegał na stworzeniu kalendarza promocyjnego do filmu „Dywizjon 303”.


| STYL ŻYCIA |

Jako modelka z kalendarza byłam na premierze filmu, dzięki czemu poznałam polskich aktorów, m.in. Piotra Adamczyka oraz wielu ludzi sztuki. Dzisiaj myślę, że bardzo dużo mi to dało i otworzyło wiele drzwi. Jak się zaczęła Pani przygoda z Londynem? Pojechałam na studia na międzynarodowe zarządzanie w turystyce z językiem hiszpańskim. Miałam w życiu też epizod hiszpański, bo mieszkałam przez rok w Walencji. W Anglii studia nie są trudne, tylko tam prostu trzeba się skupić. Dla mnie studia w Wielkiej Brytanii były łatwiejsze niż liceum w Polsce! Brytyjczycy borykali się z wieloma problemami, dlatego byłam na studiach jedną z najlepszych studentek i dzięki dostałam możliwość wyjazdu do Chin. To była wymiana kulturalna. Byłam tam przez miesiąc i studiowałam chiński na jednej z najlepszych uczelni w Chinach. Bardzo mi się tam podobało. Potem wróciłam do Anglii, dostałam się na magisterkę w marketingu cyfrowym i też miałam bardzo dobre wyniki. Potem znowu wyjechałam do Chin w ramach specjalnego programu, do którego zostało wybranych 30 studentów z całej Wielkiej Brytanii. Program był sponsorowany, mieszkaliśmy w pięknych apartamentach w samym centrum Szanghaju i tam odbyłam moje praktyki zawodowe, które trwały dwa miesiące. Myślę, że jak się jest dobrym studentem, można skorzystać z wielu możliwości rozwoju i kształcenia. Jak wygląda Pani życie zawodowe? Pochodzę z rodziny bardzo artystycznej. Sztuka to moja pasja i to, czym chcę się zajmować na co dzień. Co prawda rodzice mi zawsze powtarzali, że ciężko się wybić w zawodzie artystycznym i odradzali mi studia na kierunkach artystycznych, więc zdecydowałam się studiować turystykę, ponieważ uwielbiam podróżować. Mimo że mam bardzo dobre wykształcenie, zdecydowałam się zajmować sztuką. Doczekałam się już jednej wystawy. W Londynie mieszka Barbara Kaczmarowska Hamilton, sławna portrecistka. Ja również pracuję dla jej fundacji charytatywnie. Niedawno pani Basia zorganizowała konkurs na portret Kopernika. Pomagam jej w prowadzeniu social mediów i ocenie prac. Lubię brać udział w wydarzeniach kulturalnych czy historycznych. Mam dobre kontakty w Londynie, jeśli chodzi o polskie społeczeństwo. A jak to się stało, że trafiła Pani do filmu? Jako półfinalistka Miss Polski zakwalifikowałam się do projektu promocyjnego, czyli do kalendarza promującego film „Dywizjon 303”. To była niesamowita przygoda życia. Gdybym mogła, zrobiłabym to jeszcze raz, ale mam 27 lat i już nie mogę brać udziału w tym konkursie. Nadal jednak pracuję jako modelka. Uwielbiam sesje zdjęciowe. Jak już nabrałam odwagi, zaczęłam się udzielać na takich imprezach jak London Fashion Week. Mówiła Pani, że ten konkurs otwiera różne drzwi. Na jakich branżach Pani najbardziej zależy? Na pewno otwiera drzwi do modelingu. Gdyby nie ten konkurs, to o takim projekcie jak „Dywizjon 303” mogłabym tylko sobie pomarzyć. Z tym się wiążą kolejne wydarzenia, dzięki którym mogę poszerzać swoją sieć kontaktów. W ten sposób dostaję coraz więcej propozycji udziału w sesjach zdjęciowych. Chcę wykorzystać rozgłos, któ-

ry mi przyniósł konkurs i wypromować się. A co ze sztuką? W jakim kierunku chciałaby Pani pójść? Jest jedna praca, którą bym chciała wykonywać, a mianowicie praca w galerii sztuki na pokładzie statku rejsowego. To na razie marzenie, bo trudno taką pracę dostać i jeszcze nie miałam czasu, żeby wysłać aplikację, ale myślę, że to by była taka praca, którą bym mogła robić. Przekonałam się, że jestem osobą, która nie lubi pracować dla innych, wolę być wolnym strzelcem. Na razie sprzedaję niektóre moje prace i zarabiam na modelingu. Wiem, że to nie jest stabilny dochód, ale jakoś się żyje, a ja lubię być wolna. W Szanghaju pracowałam w biurze i przekonałam się, że to nie dla mnie. Mówiła Pani, że ma kontakty w środowisku polskim w Wielkiej Brytanii. A jakie to środowisko jest? Nigdy nie doceniałam własnego kraju, dopóki nie wyjechałam do Anglii. Mama zawsze mi mówiła, że Polacy za granicą kopią doły jeden pod drugim i są dla siebie okropni, a ja się szybko przekonałam, że wcale tak nie jest, że ludzie są bardzo pomocni. W Londynie jest klub, gdzie zbierają się Polacy. Jest też oczywiście ambasada RP. To jest środowisko, które poznaję. To między innymi wspomniana już Barbara Kaczmarska Hamilton, która namalowała wiele portretów rodziny królewskiej, więc jest dobrze ustawiona. Mogę powiedzieć, że w Anglii stała się dla mnie moją drugą mamą. Uważam, że Polacy są bardzo pomocni i, co ważne, bardzo doceniani przez Anglików. Anglicy uważają, że jesteśmy wykształceni i bardzo pracowici. Nigdy nie słyszałam niczego złego, dlatego w dużej mierze te złe opinie o Polakach za granicą to są stereotypy. To nieprawda, że Polacy w Londynie pracują tylko na zmywaku. Jak się zmieniła sytuacja dla Polaków po Brexicie? Nie widzę różnic. Jedyny problem miałam z wysłaniem prezentów świątecznych. Nie mogłam przyjechać do Polski sama z powodu covidu i gdybym chciała wysłać paczkę z przedmiotami, które miałam podarować bliskim, musiałabym zapłacić 100 € cła. Nie wysłałam ich. Nie sprawdziły się za to sytuacje, którymi nas straszono. Mówiono, że na przykład, gdy ktoś jedzie ciężarówką przez granicę, nie może przywieźć własnego jedzenia, albo ja nie mogę przywieźć do Polski czekolady, herbaty czy alkoholu. Okazało się, że wszystko jest tak, jak było. Chciałabym częściej bywać w Szczecinie. Jest to moje miasto rodzinne. Fajnie się rozwinęło, jeśli chodzi o kulturę. W ogóle Polska stała się taka bardziej międzynarodowa, bardziej otwarta na ludzi. A Szczecin jest ślicznym miastem. Naprawdę doceniam to dopiero po latach. Dziś patrzę jako turysta, obiektywnie.

Marta Chrostowska 27-letnia artystka wizualna i modelka, która od 8 lat mieszka w Londynie. W Anglii ukończyła studia na kierunku Międzynarodowe Zarządzanie Turystyczne z Językiem Hiszpańskim, które zdała z wyróżnieniem i nagrodą najlepszego studenta roku. W 2019 r. zakończyła studia magisterskie na kierunku Marketing Cyfrowy. Mimo jej wykształcenia, zdecydowała się podążać za swoją największą pasją, jaką jest sztuka i modeling.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

41


#reklama


#reklama


| STYL ŻYCIA |

Szczecinianka debiutuje muzycznie projektem Ewka Ka Niedawno na Youtube oraz wiodących serwisach streamingowych ukazał się pierwszy singiel artystki pt. „Zen”. To opowieść o trudnej relacji i jej zakończeniu happy endem. Co jeszcze kryje projekt ? ROZMAWIAŁ DARIUSZ ZYMON / FOTO AURELIA KOŁODZIEJ


| STYL ŻYCIA |

Singiel promujący ZEN jest trudnym kawałkiem, opowiadającym o odcięciu się od toksycznej relacji i znalezieniu własnej drogi. Czy następne utwory będą w takim samym klimacie ? - Cały projekt liczy jedenaście utworów, z czego dziewięć to moje autorskie numery a dwa to covery. Trzy z nich to ballady - bardzo emocjonalne, opowiadające o trudnych rzeczach. Reszta utrzymana została w lżejszym klimacie, opisałabym to jako funky, r&b. Są bardziej popowe, nadające się do auta. Jednak warstwa tekstowa jest poważna, żaden z utworów nie opowiada o błahych sprawach. Ewka Ka to nie tylko Ewa. Kto jeszcze współtworzy projekt? - Teksty oraz melodię do utworów piszę sama, zawszę potrzebuję kogoś, kto zrealizuje harmonię, muzykę i aranże. Na samym początku szukałam gitarzysty, udało mi się wszcząć współpracę z Robertem Jarzębskim, z którym wspólnie zrobiliśmy ZEN, dodatkowo w trakcie realizacji singla do zespołu dołączyli Aleksander Jastrząb - pianista, aranżer, odpowiedzialny za większość harmonii w projekcie. Dodatkowo na basie usłyszycie Grzegorza Góreckiego a na perkusji Macieja Panasiuka. Wyczytałem w internecie, że masz dość niekonwencjonalną metodę tworzenia. Zdradź nam, czym jest flamandzki angielski? Powstawanie piosenek przebiega u mnie na dwa sposoby. Pierwszy sposób jest w miarę klasyczny - piszę tekst, to,

co wypływa ze mnie, później do tego komponuję melodię. Druga metoda jest oryginalniejsza, polega na tym, że spotykam się z moim pianistą, mam jakiś pomysł na melodię, ale nie mam tekstu. Żeby nie myśleć o tekście, kiedy tworzymy harmonię i melodię, używam tak zwanego flamandzkiego angielskiego, czyli wymyślonego angielskiego. W ten sposób oddaję emocje, na których mi zależy. Tak nagrany utwór odsłuchuję w domu. Puszczam to sobie w kółko, aż czegoś nie napiszę pod ten rytm. To twoja autorska metoda (uśmiech)? - Nikt mnie tego nie uczył, to wynika z improwizacji. Można powiedzieć, że to moja autorska metoda (uśmiech). To jeszcze powiedz, kim się inspirujesz? - Wszystko, co piszę, jest zbiorem tego, co kiedyś przesłuchałam, co przeczytałam. Jeżeli chodzi o pisanie, mam wrażenie, że wychodzi to ze mnie, jednak realnie stawiając sprawę, jestem pewna, że jest to zasłyszane, jesteśmy ludźmi. Odtwarzamy to, co kiedyś już słyszeliśmy. Oczywiście działa to na zasadzie inspiracji, łączę różne rzeczy. Niegdyś zaczytywałam się w dziełach Leonarda Cohena, Grzegorza Ciechowskiego oraz Zbigniewa Herberta, na pewno w jakiś sposób taka lektura odbija się w moich tekstach. Jeżeli chodzi o muzykę, aktualnie moją największą idolką jest Natalia Przybysz.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

45


| STYL ŻYCIA |

Czarny rozmaryn na jesień Hania, miłośniczka literatury i propagatorka czytania. Działa przede wszystkim na Instagramie pod nazwą @czarny_rozmaryn. Regularnie zamieszcza na nim recenzje przeczytanych książek, czym zdobyła zaufanie niemal 5 tys. obserwujących. Jakie lektury rekomenduje na długie jesienne wieczory. ROZMAWIAŁ DARIUSZ ZYMON / FOTO @CZARNY_ROZMARYN

Zdecydowanie jesteś zakochana w książkach, ale od czego to się zaczęło? - Moja miłość do literatury zaczęła się w podstawówce. Z własnej woli sięgnęłam po „Opowieści z Narnii” później „Harry’ego Pottera”. Wydaje mi się, że to właśnie wtedy zrozumiałam, że książki mogą być rozrywką, a nie obowiązkiem tak jak zwykle kojarzą się lektury szkolne (śmiech). Myślę, że gdyby nie te konkretne tytuły, nie zaszczepiłabym w sobie takiej miłości do książek. Hania, a ile właściwie czytasz książek w miesiącu? - Trudno powiedzieć (uśmiech). W moim przypadku liczba przeczytanych książek zależy od miesiąca. Raz przeczytam osiem książek, a innym razem (kiedy cierpię na „zmęczenie materiału”) tylko pięć. Mój rekord z lipca to dwanaście pozycji. Książki to jest moja pasja, czytam, kiedy mam wolną chwilę. Niestety, ostatnio tych chwil jest coraz mniej, bo jestem w klasie maturalnej. Przygotowania pochłaniają dużo czasu (uśmiech). Ale zaznaczę, że to nie są żadne wyścigi, nieważne, ile tytułów opracu-

46

jemy miesięcznie. Ważne, że czytamy! Jakiego autora cenisz sobie najbardziej? - Carlos Ruiz Zafon jest dla mnie istotnym autorem. To bardzo czuły obserwator świata. W jego publikacjach jest wiele pięknych cytatów. Przedstawienie postaci czy otoczenia jest fenomenalne w jego wykonaniu. A może sama planujesz wydać powieść w przyszłości? - Szczerze mówiąc, na razie nie czuję w sobie takiej potrzeby, ale niczego nie wykluczam. Kto wie, co będzie za kilka lat (uśmiech). Jakie tytuły polecasz teraz na jesienne wieczory?- Na jesiennej liście lektur powinien znaleźć się przede wszystkim „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona. Jego książki utrzymane są w mglistym, gotyckim klimacie Barcelony, owiane tajemnicą, co buduje magiczny nastrój. Cmentarz Zapomnianych Książek, do którego wracają bohaterowie powieści, tylko wzmaga to poczucie. Dla mnie Zafon to prawdziwy mistrz pióra. Świat stworzony przez niego, na długo pozostaje w sercu jeszcze na długo po skończeniu lektury. „Cień wiatru”

to gratka dla wszystkich wielbicieli literatury pięknej oraz fanów mrocznych zagadek. Inną propozycją jest seria Pauliny Hendel „Żniwiarz”. Cykl opiera się na mitologii słowiańskiej, co jest szczególnie interesujące, zważając na fakt, że w szkole poznajemy jedynie mitologię grecką. Demony, zabobony i żniwiarze na czele - te elementy tworzą lekką i angażującą fantastykę, która będzie dobrym wyborem zarówno dla młodszych, jak i starszych miłośników tego gatunku. A może coś dla miłośników kryminałów? - Miłośnikom kryminałów, silnych emocji i wartkiej akcji polecam książki Przemysława Piotrowskiego, w szczególności „Sforę” i „Cheruba”. To nietuzinkowa, świeża fabuła, która nie przesiąkła znanymi i powielanymi motywami wielu powieści. Ale mam też coś dla bardziej romantycznych dusz. „Trzynasta opowieść” to kolejny tytuł, który z czystym sumieniem polecam właśnie na jesień. Wszyscy, którzy kochają niespieszne, duszne historie, skupiające się na pięknych opisach, powinni zapoznać się z piórem Diane Setterfield. To mistrzyni snucia opowieści.


#reklama

Połączenie komfortu iiestetyki! estetyki! Połączenie komfortu estetyki! Połączenie komfortu i Połączenie komfortu i estetyki! Atrakcyjneapartamenty apartamenty gotowe gotowe do Atrakcyjne do odbioru odbioru86 86––104 104mm

Połączenie komfortu i estetyki! 22

Atrakcyjne apartamenty gotowe do odbioru 86 – 104 m2 2 Atrakcyjne apartamenty gotowe dopiwnica odbioru 86 – 104 m balkon, loggia, loggia, garaż, balkon, garaż, piwnica balkon, loggia,2 garaż, piwnica + miejsce postojowe mieszkania 34 –– 61 m m22 garaż, balkon, loggia, piwnica + miejsce miejsce postojowe mieszkania 34 + postojowe mieszkania 34 – 61 61 m 2 z garażami Gotowe apartamenty od 80 do 105 m + piwnica gratis 2 Warzymice – 1km od Szczecina +od miejsce postojowe mieszkania 34 – 61 m Warzymice Szczecina Warzymice –– 1km 1km 2od Szczecina

+ Szczecina miejsce postojowe Mieszkania od 34 do–61 m od Warzymice 1km


Arkadiusz Panicz i Agnieszka Rudis

Kredyty hipoteczne Kredyty dla Firm Nieruchomości Aga 500 660 723 | Arek 721 935 050 ul. Bogusława X 9/7, Szczecin


#reklama


| STYL ŻYCIA |

Alpaki ze… Szczecina W ostatnim czasie w okolicach Szczecina pojawia się coraz więcej hodowli alpak. Okazuje się, że te niezwykle spokojne zwierzęta mają dużo do zaoferowania, a zarazem niewiele wymagają. TEKST ŁUKASZ CZERWIŃSKI / FOTO MONIKA PRZYBYŁ ALPAKOWE ZACISZE / AMELIA KARCEWICZ LEŚNOWOLA ALPAKI

Alpaki pochodzą z rodziny wielbłądowatych i naturalnie występują na terenach południowoamerykańskich. Okazuje się, że świetnie radzą sobie również w naszym klimacie. Jednak pojawia się pytanie, skąd pomysł na ich hodowlę w okolicach Szczecina? - Kilka lat temu trafiłam na alpaki w internecie i zainteresowałam się tematem. Przez trzy lata jeździłam po różnych hodowlach i rozmawiałam z ich właścicielami. Alpaki dobrze czują się w naszym klimacie, wiosną ich runo musi zostać ostrzyżone, a zimą obserwujemy większy przyrost. Ich wełna pełni rolę termoizolatora – opowiada Monika Przybył. - Strzyżenie alpak jest bardzo istotne, gdyż porośnięte runem mogą przegrzać się podczas letnich upałów – dodaje właścicielka Alpakowego Zacisza.

Alpaki nie są wymagające Alpaki nie mają wyjątkowych wymagań żywieniowych. Bardzo lubią zajadać się trawą i sianem, jednak potrzebują też stworzonej specjalnie dla nich paszy. Jedzą paszę stworzoną specjalnie z myślą o nich po to, aby jej skład odpowiadał temu, czym żywią się w środowisku naturalnym, czyli w Chile, Peru, Boliwii. Starannie dobrana pasza ma dobry wpływ na ich zdrowie. A poza tym uwielbiają jeść. Przez cały dzień jedzą siano i trawę. W ramach nagrody dostają też marchewkę – mówi Amelia Karcewicz, która hoduje alpaki w okolicach Chociwla. Okazuje się, że alpaki lubią jeść również owoce, chociaż jest to zależne od indywidualnych preferencji zwierzęcia. Dodatkowo, jak przy każdej hodowli zwie-

50

rząt, należy dbać o szczepienia i pamiętać o tradycyjnej pielęgnacji, np. przycinać paznokcie. Okazuje się, że zęby u alpak rosną przez całe życie, dlatego wymagają regularnej korekty. Bardzo istotna jest dobra znajomość własnego zwierzęcia, ponieważ alpaki niechętnie okazują, że coś im dolega. - Alpaki bardzo dobrze ukrywają, że coś im dolega. Kiedyś poszliśmy wieczorem, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, i zobaczyliśmy, że jedna z nich dziwnie rusza głową. Okazało się, że coś jej utknęło w przełyku. Pomogliśmy jej w przełknięciu i uratowaliśmy nasze zwierzę – relacjonuje Zdzisław Butryn, który prowadzi dużą hodowlę w Jasienicy.

Lubią swoje towarzystwo Alpaki to zwierzęta typowo stadne, dlatego decydując się na ich hodowlę, musimy liczyć się z koniecznością pozyskania kilku sztuk. - Stado powinno liczyć co najmniej trzy osobniki. Najlepiej, żeby miały towarzystwo tej samej płci, więc my w Leśnowoli posiadamy dwie samice i dwóch samców. Na co dzień należy je rozdzielać, żeby się nie rozmnażały, ale są usatysfakcjonowane, gdy widzą się nawzajem. Alpaki uwielbiają swoje towarzystwo i nawet poruszają się po tych samych stronach pastwiska, bo muszą mieć swoich w zasięgu wzroku – opowiada Amelia Karcewicz.

W jakim celu hodujemy alpaki? Oczywiście hodowla alpak to nie tylko hobby samych hodowców, lecz również

sposób na biznes. Alpaki można hodować w rożnych celach, a jednym z powodów jest ich runo, które strzyże się na wiosnę. Okazuje się, że ma ono właściwości hipoalergiczne i jest wykorzystywane do produkcji kołder, poduszek czy po prostu włóczki. Bardziej doświadczeni hodowcy dopuszczają do rozrodu stada, a później sprzedają młode alpaki. Najbardziej popularna jest jednak forma rekreacyjna. - Ludzie lubią spędzać z nimi czas, robić sobie zdjęcia czy nawet wyprowadzać na spacer. Jest to świetna forma relaksu i odpoczynku od miejskiego zgiełku. Coraz bardziej popularna staje się alpakoterapia, która jest dedykowana dla dzieci z dysfunkcjami. Do jej prowadzenia potrzeba jednak odpowiednich uprawnień pedagogicznych i psychologicznych. Prowadzimy również zajęcia edukacyjne dla dzieci w szkołach i przedszkolach – mówi Monika Przybył. Alpaki są wyjątkowo potulnymi i spokojnymi zwierzętami, dlatego znakomicie nadają się do pracy z małymi dziećmi. Jeśli nie są czymś zainteresowane, to po prostu się oddalają. Dobór alpak do zajęć z dziećmi jest jednak istotny, gdyż każde zwierzę ma swój charakter i należy dbać, żeby się nie zestresowały. - Alpaki są bardzo spokojnymi zwierzętami. Wydarzenia, które miały miejsce w Top Model, to wyjątek, który był spowodowany nadmiernym stresem zwierząt. Normalnie oswojone osobniki, gdy warunki są dla nich komfortowe i mają obok siebie opiekuna, któremu ufają, są spokojne. Ich obecność działa kojąco na człowieka – kończy Amelia Karcewicz.


fot. MONIKA PRZYBYŁ, ALPAKOWE ZACISZE

fot. AMELIA KARCEWICZ, LEŚNOWOLA ALPAKI

fot. AMELIA KARCEWICZ, LEŚNOWOLA ALPAKI

fot. MONIKA PRZYBYŁ, ALPAKOWE ZACISZE

| SYLWETKA MIESIĄCA |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

51


| STYL ŻYCIA |

Filip Cembala. We własnej osobie – mi najwygodniej Filip Cembala, artysta od lat związany ze szczecińską (i nie tylko) sceną teatralną. Twórca #lowizmu i profilu na Facebooku Słowo się mną bawi. Właśnie debiutuje ze swoją autorską twórczością muzyczną, a my zaglądamy za kulisy tej twórczości. ROZMAWIAŁA ANNA BRÜSKE-SZYPOWSKA / FOTO ADAM OSTASZEWSKI

We wrześniu na Twoich profilach w social mediach spadły KomeTY, a to tylko przedsmak tegom co szykujesz. - Tak. Singiel KomeTY i dwa kolejne to takie „czekadełka” przed wydaniem Tryptyku. Czyli dużego autorskiego projektu muzycznego, nad którym pracuję. Bardzo chciałem już dać coś ludziom, którzy mnie wspierają. Jestem im ogromnie za to wdzięczny. Czyli na razie serwujesz nam taki muzyczny aperitif? - Tak. To możesz opiszesz to „menu degustacyjne”? - To połączenie teraźniejszości z przeszłością. Dwa utwory powstały całe lata temu. Znajduję w nich młodszego siebie, przeżywającego emocje, które dziś mogą dotyczyć również innych. Z kolei KomeTY mówią o wewnętrznym krytyku, którego przez długi czas nosiłem w sobie, a teraz wskazuję mu miejsce spoczynku. 
 A co będzie w daniu głównym, czyli w Tryptyku? - Trzy zaangażowane społecznie utwory, ubrane w teledyski. Chciałbym, żeby całość wyszła w tym roku, ale nie jest to zależne tylko ode mnie. Jeden singiel na pewno usłyszymy jeszcze w 2021. 
 Nie ciągnęło cię do talent show? Mówi się, że takie programy przyspieszają karierę i dają artystom większe zasięgi. -

52

Otrzymałem zaproszenia do dwóch produkcji, ale gdy debiutuje się w wieku 35 lat, to nie ma czasu do stracenia. Nie pozostawiam sobie miejsca na artystyczne kompromisy, a takimi często stoi współpraca z talent show. Szanuję ludzi, którzy się na nie decydują, ale to układ „coś za coś”. Ja dreptam swoją ścieżką i mam nadzieję, że też dodreptam do celu (uśmiech). 
 Ale w Szczecinie już wcale tak nie dreptasz! Czy to oznacza, że możesz zniknąć z obsady „Koguta w rosole”? - W Szczecinie gram ciągle w wielu spektaklach i nieprędko z nich zniknę, a w „Kogucie” z przyjemnością dzielę rolę z Kubą Sokołowskim, który grał ją na deskach innego teatru. Dzięki temu mogę zgrać terminy spektakli w innych miastach. To szczęście, że dyrektor Opatowicz ze zrozumieniem podchodzi do mojej i nie tylko mojej potrzeby artystycznego „wietrzenia się” i poszukiwania energii w innych miejscach. I gdzie znajdujesz tę energię? - M.in. w warszawskiej Syrenie („Rock of Ages”) i w gdyńskim Teatrze Muzycznym („Gorączka sobotniej nocy”). Ale nie chcę się zamykać tylko w formule musicalowej. Mimo że to nurt, z którego się wywodzę, to chętnie zagrałbym w wielowarstwowym, współczesnym dramacie, który prowokowałby do refleksji i rozmowy. Śmieję się, że w życiu te pociągi do dramatu raz odjeżdżają ze mną, a raz beze mnie, ale teraz postawiłem na spełnienie pierwszego, największego, wieloletniego marzenia – nagranie swojego materiału i wypowiedź artystyczną bez chowania się za postacią. 
 Nie obawiasz się, że ta pewność siebie, którą prezentujesz w singlu KomeTY, mimo że ubrana w kulturę osobistą i wrażliwość, może być odebrana jako brak dystansu? - A to mnie zaskoczyłaś! Bo ja na tę pewność siebie i samoświadomość ciężko pracowałem. Jeżeli ktoś tak pomyśli, to pójdzie na skróty, bo ja ten utwór dedykuję nam wszystkim. To, o czym mówię w Kometach, jest najuczciwsze, jak tylko potrafię. Daję to,


| STYL ŻYCIA |

co w tej chwili jest we mnie najlepsze, jednocześnie godząc się z tym i rozumiejąc, że ktoś może uznać, iż to nie jest dla niego. I wtedy, jak to mawiał Jacek Polaczek, „nie zrymujemy się”, ale to też jest spoko.

w internecie. A że pewien konkretny komentarz, na który się natknąłem, miał dla mnie osobisty wymiar, to postanowiłem znaleźć przeciwwagę. Nie spodziewałem się, że ludzie tak żywo i pięknie na niego zareagują.

Stresujesz się odbiorem słuchaczy?- No jasne! Mam w sobie dużo obaw, ale pomyślałem, że skoro sięgam po swoje największe marzenie to albo uczciwie i odważnie, albo wcale.

Sprawdziłam, na Instagramie są 1052 posty oznaczone tym hasztagiem. - U podstaw naszego życia leżą naprawdę proste wartości, na które (mam wyrażenie) dziś nie mamy czasu. Ja sam czasem czuję się zmiażdżony przez natłok bodźców i informacji, więc fajnie, gdy w tym codziennym pędzie znajdujemy czas na zwykłą, ludzką życzliwość. Niech prosty gest z głębi serca nie będzie wydarzeniem, tylko normą!

Mimo że rozczarowania są nieodzowne? - Ba! Przez ostatnie kilka lat byłem na około 20 castingach, z 15 z nich odpadłem w ostatnim etapie i musiałem sobie z tym rozczarowaniem poradzić. Tylko 5 wygrałem. Z natury jestem człowiekiem utkanym z wątpliwości. Dopiero od niedawna obserwuję rynek muzyczny bez porównywania się i oceniania. Wiem, że niektórzy są znacznie dalej na tej ścieżce, ale to nic. Nie ma w Tobie zazdrości? - Zazdrość jest inspirująca, to zawiść jest zła. Na ile więc Twój materiał jest stworzony dla słuchacza, a na ile dla ciebie? W teatrze aktor jest dla widza, a w przypadku muzyki ta relacja może się różnie rozkładać. - Mam w sobie wewnętrzny bunt na uproduktowienie aktorów, choć rozumiem ten punkt widzenia. Ale myślę o zawodzie bardziej romantycznie. Wierzę, że dla wielu aktorów ich zawód jest misją. Ale dla mnie to za mało. Zacząłem pisać teksty do Tryptyku w pandemii i było to terapeutyczne. Pokazałem je przyjacielowi i usłyszałem, że są bardzo osobiste, a jednocześnie uniwersalne. Więc tworzę muzykę i piszę teksty dla siebie, jednocześnie mając nadzieję, że mogą przynieść słuchaczom rodzaj ulgi. I tutaj być może pierwszy raz w życiu ocieram się o tę misyjność. 
 Stworzony przez ciebie hasztag #lowizm również jest pokłosiem pandemii?- #Lowizm powstał już przeszło 4 lata temu. Sprowokował mnie do tego zalew hejtu, z jakim zderzyłem się

Dla ciebie czas chyba jest z gumy. Ostatnio udało ci się jeszcze podjąć pracę przy postpandemicznym projekcie „Słowo się mną bawi”. - Jestem fetyszystą słowa. Kiedy mi zamknięto sceny, a oglądanie Netflixa przestało być tak przyjemne, to zacząłem pisać teksty piosenek. Czasem zostawały mi takie krótkie frazy, o których wiedziałem, że nie skleję ich w piosenkę, ale podobały mi się jako osobne byty. Wymyśliłem sobie nawet do tego hasztag #krócizna. 
 To co, tomik poezji? Albo wkładka do płyty? - Jasne, ale to daleka przyszłość. Teraz skupiam się na Tryptyku, który urodzi się do Internetu, potem może przeistoczy się w płytę. Jeżeli ludzie dadzą się zaprosić do mojej twórczości i się z nią „zrymują”, to może wtedy... A co powiedziałbyś podobnym sobie wrażliwcom, którzy są na początku drogi, czają się z marzeniami? Jak dziś walczyć o siebie?
 - Odpowiedź znajduję w twoim pytaniu: dziś. Właśnie dziś. Niech słuchają intuicji, bez racjonalizowania. Czasem naprawdę wystarczy zatrzymać się na chwilę i posłuchać siebie. Wiem, że to wbrew pozorom trudne, bo ten wewnętrzny głos jest cichy, a świat ma rozkręcony regulator, ale warto. Zawsze warto.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

53


#reklama


#reklama

Luksusowy dom na Pogodnie w okolicy Parku Kasprowicza Powierzchnia całkowita 481 m2. Powierzchnia działki 959 m2

Komfortowy dom z basenem w Smolęcinie na działce o powierzchni 9468 m2 z pięknie zagospodarowanym ogrodem

Zapraszamy na prezentację, Małgorzata Borowik-Strojny, tel. 608 468 880 Carre nieruchomości - www.carre.pl


| WNĘTRZA STYL ŻYCIA| |

W poszukiwaniu wnętrza idealnego Przy wsparciu projektanta mieszkańcy Szczecina najczęściej stawiają na wnętrza w stylu nowojorskim lub modern chic. Lubią też sztukaterie i chromy. Urządzając mieszkanie samemu wykorzystują, klasyczne rozwiązania i to, co daje Ikea. Którą drogę wybrać, by otrzymać przestrzeń ponadczasową i funkcjonalną? Odpowiedź na to pytanie zdradziła nam Karolina Zagrodzka, projektantka wnętrz i influencerka znana na Instagramie jako @house_loves. ROZMAWIAŁA EWELINA ŻUBEREK / FOTO HOUSE LOVES

Polacy coraz chętniej korzystają z usług projektantów wnętrz. Jak na tym tle prezentują się szczecinianie? - Na pewno nie każdy korzysta z naszych usług, ale coraz więcej osób się na to decyduje, także w Szczecinie. Nie jest to już luksus dla wybranych. Wbrew pozorom skorzystanie z pomocy profesjonalisty może przynieść duże oszczędności. Jak to możliwe? - To proste – mając projekt wnętrza, nie kupujemy mebli, które są niefunkcjonalne, nie pasują do pozostałych,

56

szybko się psują lub nudzą. Usługi świadczone przez projektanta są traktowane jako inwestycja w przyszłość. Już na początku możemy zadbać o to, by wnętrze było piękne i funkcjonalne przez lata. Jakie trendy w wystroju wnętrz możemy obecnie zaobserwować? - Panuje ogromna różnorodność, choć oczywiście jest kilka stylów, które się wybijają. Przede wszystkim – skandynawski, który dosłownie zawojował wnętrza, nie tylko Polaków. Bazuje


| WNĘTRZA |

on na jasnych, naturalnych materiałach i kolorach. Najczęściej spotykane połączenia to ciepłe drewno z bielą, szarością i dodatkiem czerni. Bardzo lubiane są także wnętrza nowojorskie z nutą glamour. Charakteryzuje się on dużą elegancją i ogromną dbałością o detale. Neutralne barwy łączą się z mocnymi kolorami. Bardzo świeżym stylem jest też modern country lub farmhouse. Niezwykle amerykański styl wnętrza, który promujemy w naszej pracowni. Eksponują one naturalne piękno surowego drewna, łączą ponadczasową klasykę z nieco wiejskimi elementami, ale przede wszystkim urzekają przytulnością. Czy mieszkańcy naszego miasta wyróżnia jakiś konkretny styl? - Jeśli ktoś decyduje się na projektanta, najczęściej wybiera styl nowojorski czy też modern chic (nowoczesne klasyczne wnętrza). Popularne są kobiece wnętrza z dużą ilością sztukaterii i biżuterii w chromie czy złocie. Jednak kiedy mówimy o domach urządzanych samemu, to dużo osób wybiera to, co jest najłatwiej dostępne, bo choć Szczecin jest dużym miastem, to nie ma tu wielu miejsc, w których można kupić coś odmiennego. Dlatego najczęściej spotykamy styl nowoczesny. Skoro już mowa o łatwej dostępności. Czy Ikea jest dobrym miejscem na zakupy? Czy można stworzyć coś oryginalnego, urządzając wnętrze skandynawskimi meblami? - Ikea to fantastyczne miejsce. Cieszę się, że w końcu wybudowali ten sklep w Szczecinie. To świetna marka, która posiada produk-

ty różnej jakości. Ma swoje wady i zalety, ale można tu znaleźć meble, które posłużą nam lata, trzeba tylko wiedzieć, czego szukać. Spójrzmy na kuchnie, które mają 25 lat gwarancji. To o czymś świadczy. Produkty są nie tylko ładne, ale i funkcjonalne. Co do oryginalności… Da się to zrobić, ale chyba tylko z pomocą projektanta, który użyje elementów z Ikei i doda od siebie nutę zaskoczenia. My też mamy w swoim portfolio apartamenty na wynajem urządzone meblami z Ikei i mamy nadzieję, że trudno to rozpoznać. Nawet najlepiej urządzone mieszkanie może się z czasem znudzić. Czy ma Pani jakieś sposoby na odświeżenie wnętrza tanim kosztem? - Jest mnóstwo metamorfoz, które można wykonać we własnym zakresie. Najłatwiej jest oczywiście odświeżyć ściany. Zmiana koloru daje natychmiastowy efekt. Jeszcze łatwiej i taniej jest zmienić wnętrze dodatkami. Dla niektórych to niepotrzebny wydatek, ale to właśnie one nadają wnętrzu charakteru i przytulności. Gdy pojawią się nowe tekstylia, dekoracje, lampy czy drobne meble, robi się przytulniej. Gdzie szukać inspiracji? - W dzisiejszych czasach to przede wszystkim internet. Kopalnią pomysłów jest Pinterest i Instagram, gdzie pomysłów na wnętrza możemy szukać po hasztagach. Popularnymi portalami są natomiast homebook i houzz. Mniejszym zainteresowaniem cieszą się dziś specjalistyczne magazyny, po które sięgają raczej prawdziwi pasjonaci wnętrz.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

57


| KULINARIA |

#materiał partnerski

The Best Thai & Sushi - smaki, w których zakochał się Szczecin Kanyakorn i Wipa przyjechały do Polski z Tajlandii i postanowiły zabrać ze sobą ulubione smaki. Tak powstał pomysł na restaurację The Best Thai & Sushi, który szybko został zrealizowany. Lokal powstał w najbardziej reprezentatywnym miejscu Szczecina - na Wałach Chrobrego w Rotundzie Północnej. Ma trzy kondygnacje i dwupoziomowy taras letni, z którego rozciąga się panorama na Odrę, Łasztownię i Wyspę Grodzką. W przygotowaniu jest ogród zimowy pod kopułą rotundy. - Nasz personel stanowią tylko Tajowie. Chefowie Yossaran Yotha i Watchara Oupati prowadzą dwie odmienne, ale komplementarne kuchnie: tajską i japońską - wyjaśnia Kamilla Leszczyńska, menedżer lokalu. - Chef Yoss ma certyfikat sushi mastera, ale postanowił prowadzić pion tajski. To on decyduje o karcie. Pewnie wprowadza tradycyjne receptury, ale rozumie europejskie standardy i stopniuje ostrość dań zachowując ich orientalny charakter (uśmiech). Pierwszy sushi master pochodzi z Bangkoku, w którym ukończył „Japanese Chef 100 Yen Group”. Watchara przygotowuje sushi od czternastu lat. Zdobywał doświadczenie i szkolił umiejętności w Tajlandii, w najpopularniejszej tam restauracji „Fuji” oraz w Dubaju w „Sumo Sushi” i Tokio. Urairat Seepu jest przez niego szkolona od kilkunastu miesięcy. Z Watcharą tworzą duet z nieograniczonymi pokładami oryginalnych pomysłów i tak jak Yossaran, wprowadzili do karty obok klasycznych połączeń wiele dań własnego autorstwa. Ich wiedza i umiejętności to podstawa restauracji. Ale to nie wszystko! - Aby zapewnić jakość importujemy produkty z Azji - kontynuuje menadżerka. - Partnerzy restauracji dostarczają tylko sprawdzone produkty. Jesteśmy zorientowani na jedynie te, które spełniają standardy naszych chefów. Czasem nie jest łatwo z komplementacją ich zamówień. Dla naszego sushi mastera (jako jedynego w Szczecinie) dostarczany jest siedmiokilogramowy łosoś. Yossaran od lat stosuje ryż od jednego tajskiego producenta, podobnie jak mleko kokosowe. To wszystko sprawia, że mieszkańcy i goście Szczecina mogą być pewni, że każdego dnia w sercu miasta czekają na nich oryginalne orientalne dania. Karta tajska to klasyczny phad thai czy khao phad, ale obok nich podawany jest massaman beef. Jego odpowiednie przygotowanie wymaga wiedzy i doświadczenia, dlatego jest w niewielu

58

tajskich restauracjach. Popularny stał się seafood plate, a na nim krewetki tygrysie w pancerzu, mule w muszlach i kalmary w sosie z mleka kokosowego i chili. Kuchnia japońska to tradycyjne nigiri czy hosomaki, a przy nich sushi sandwich z pikantnym tatarem z tuńczyka i łososia, z kawiorem, tempurą i sezamem. Ostatnio wprowadzony został salmon love set z sashimi, nigiri i uramaki salmon philadelphia. Party set to 50 sztuk starannie dobranych przez sushi mastera futomaków i uramaków, z węgorzem, krewetkami, tempurą, tykwą, tamago i wieloma innymi. - Obok regularnego menu wprowadziliśmy kartę lunchową z daniami tajskimi - dodaje menedżerka. - We wtorki wszystkie sety japońskie podawane w restauracji są w promocyjnej cenie. W środy czekamy z festiwalem ryb i owoców morza. Tu obniżamy ceny na dania tajskie z doradą włącznie, której chef Yoss nie pozwala nikomu innemu przygotować. Fantastycznie zaskoczyła nas reakcja Gości na realizowany w czwartki projekt „thai challenge”- wielu z nich śmiało podejmuje wyzwanie i zamawia tom yam gai przygotowywaną wg oryginalnej, tajskiej receptury. W tym dniu wszystkie ostre dania mamy z 20% rabatem. Restauracja powstała w listopadzie 2020 roku, podczas lockdownu i wpierw funkcjonowała jedynie w opcjach na wynos i w dostawie. Dopiero w maju tego roku zaczęliśmy podejmować naszych Gości na tarasie letnim. Pomimo tylko kilkunastu miesięcy istnienia restauracji, wielu z nich wraca do nas. To sprawia, że nasza praca jest z dnia na dzień coraz bardziej satysfakcjonująca, za co ogromnie wszystkim sympatykom The Best Thai and Sushi dziękujemy. Wały Chrobrego 5a, Szczecin | tel.: 516 911 515 e-mail: biuro@thebestthaiandsushi.pl www.facebook.com/Bestthaiandsushi


#reklama


| SYLWETKA STYL ŻYCIAMIESIĄCA | |

Współwłaścicielka restauracji u SOMsiadów w Bartoszewie, manager firmy Freshfoods, specjalista ds. sprzedaży i szkoleń w firmie Dobra Pączkarnia oraz… kierownik w warsztacie samochodowym PodoCars Andrzej Podolak. Z Eveline Popowską rozmawiamy o rynku gastronomicznym w Szczecinie, sytuacji restauracji po lockdownie oraz łączeniu życia rodzinnego z pracą w tak skrajnych branżach. ROZMAWIAŁA EWELINA ŻUBEREK / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ

Ma Pani dopiero 31 lat, a na swoim zawodowym koncie już spore doświadczenie. Jak rozpoczęła się Pani przygoda z gastronomią? W wieku 21 lat zaczęłam prowadzić mało znany wówczas food truck. To doświadczenie zakończyło się dość szybko z powodu problemów osobistych. Gdy zaczęłam układać życie na nowo, około 6 lat temu moja przyjaciółka Eliz zaproponowała mi pracę w Dobrej Pączkarni. Zaczynałam od obsługi kasy, a awansowałam na managera w jej innej firmie – Freshfoods. Na co dzień pracuję na stanowisku specjalisty ds. sprzedaży i szkoleń. Kiedy pojawił się pomysł otworzenia własnej restauracji? Już od jakiegoś czasu myślałam o stworzeniu miejsca, które będzie moje i będę czuła się w nim dobrze. Pomysł na stworzenie restauracji powstał podczas wspólnego biesiadowania z moim

60

obecnym wspólnikiem Grzegorzem i jego żoną Karoliną. Początkowo nie brali tego na poważnie, aż do momentu, gdy oznajmiłam im, że rozpoczynamy remont. Lokal wymagał kapitalnej odnowy, więc ruszyliśmy już po sezonie letnim. Dziś mamy fantastycznego kucharza, który serwuje wyjątkowe dania kuchni polskiej. Do 2020 roku branża gastronomiczna w Szczecinie dynamicznie się rozwijała. Po wybuchu pandemii stanęła nad przepaścią i przeżyła największy kryzys od lat. Od kliku miesięcy ruch w lokalach rośnie, ale czy wystarczająco? Jak wszyscy wiemy, lockdown boleśnie odcisnął swe piętno na gastronomii. Młodzież, która wcześniej bardzo chętnie pracowała na stanowisku kelnera czy kucharza, teraz podchodzi do tego ostrożniej i szuka bardziej stabilnych miejsc pracy. Powoli jednak wszyscy się podnoszą. Widać, że ludziom brakowało wspólnych wyjść do restauracji. Gdy robiliśmy u siebie pierwszą imprezę z potańcówką po lockdownie, to miejsca rozeszły się w 1,5 godziny. Czy Szczecin jest dobrym miejscem na rozwijanie własnego biznesu? Uważam, że Szczecin ma bardzo duży potencjał, jeśli chodzi o rozwój biznesu. Mamy chociażby Bulwary i Łasztownię, które są pięknymi miejscami, mogącymi przyciągnąć turystów. Jest coraz więcej młodych osób, które studiują i przyjeżdżają tutaj do pracy. Nadal nie jest to jednak tak rozwinięte miasto jak chociażby Poznań czy Wrocław. Tam życie nocne trwa do późnych godzin, u nas po 22.00 miasto jest już martwe. Mam nadzieję, że dzięki tym młodym ludziom to się zmieni.


#reklama

Jesteśmy otwarci i już dla Was gotujemy Bartoszewo 4G, Bartoszewo | tel. Eveline 731803144 | tel. Grzegorz 601749596 czynne: wtorek - piątek 13:00 - 20:00 | sobota - niedziela 11:00 - 21:30 u Somsiadów


| SYLWETKA STYL ŻYCIAMIESIĄCA | |

czy turyści wiedzą o tym, że to nasze dobro regionalne, bo gdy widzą paprykarz w karcie, to zastanawiają się, co to może być. Moim zdaniem to jednak mieszkańcy chętniej wracają do tych tradycyjnych smaków. Wśród studentów hitem jest natomiast frytburger. To bułka od kebaba wypełniona frytkami i sosem. Nigdzie indziej się z nim nie spotkałam. Czy chodząc do innych restauracji, porównuje je Pani do swojej? Zauważa, co można poprawić? Czy jednak skupia się Pani na jedzeniu i znajomych? Przeważnie cieszę się z towarzystwa i dobrego jedzenia. Jednak podpatruję także, jak wygląda podane danie. Zwracam uwagę na obsługę kelnerską. Staram się, nawet podczas prywatnej wizyty, czerpać jak najwięcej wiedzy i smaków, żeby wiedzieć, co ewentualnie u mnie można poprawić. Zajmuje się Pani nie tylko branżą gastronomiczną… To fakt. Z racji tego, że mój narzeczony prowadzi swój warsztat samochodowy (nagradzany w konkursie „Głosu Szczecińskiego”), to od 3 lat działam także w branży motoryzacyjnej. Zajmuję się tam wszystkim: rozliczeniami i księgowością. Z uwagi na fakt, że posiadam trzech mężczyzn w domu, to zostałam zmuszona do polubienia motoryzacji. Gdy synowie i narzeczony usiądą razem przed telewizorem, to nie leci nic innego niż Formuła 1 i programy motoryzacyjne. Koniec końców sama się w to wciągnęłam. Gdy jadę samochodem i coś zaczyna stukać, to potrafię rozpoznać, czego dotyczy awaria.

A lokalny rynek gastronomiczny? Są miejsca, do których warto pójść? Z przyjaciółmi często chodzę do restauracji i mam możliwość poznania różnych smaków i nowych rzeczy. Zauważyłam, że ludzie przestają chodzić do restauracji, w których podają odgrzewane kotlety. Lepiej wydać więcej i zjeść coś pysznego i czuć się dobrze. Mamy kilka dobrych restauracji z kuchnią włoską i sushi. Ciekawe są też te, które oferują steki. Widać, że odchodzimy od tych oklepanych miejsc. Moimi ulubionymi restauracjami są np. Columbus na Wałach Chrobrego czy Trattoria Toscana przy placu Orła Białego. Oryginalny jest Paprykarz, który oferuje dania rybne i owoce morza oraz oczywiście paprykarz. To właśnie ze wspomnianym paprykarzem oraz pasztecikami kojarzony jest Szczecin. Czy mamy inne lokalne potrawy? Myślę, że jednak te dwa przysmaki są tymi topowymi. Co do pasztecików, to najlepsze od lat są na Wojska Polskiego. W naszej restauracji robimy paprykarz i jest to superdanie, które idealnie nadaje się na przystawkę. Zastanawiam się tylko,

62

Dzieci, praca w dwóch różnych branżach. Jak udaje się pani to wszystko łączyć? Nie ukrywam, że jest ciężko. Moi synowie są w wieku 7 i 12 lat, tak więc jeden wchodzi w trudny wiek nastolatka, a drugi zaczyna szkołę. Mamy także dwa psy. Na szczęście mogę liczyć na pomoc narzeczonego i rodziców. W sytuacjach awaryjnych są w stanie rzucić wszystko i mi pomóc. W pracy mam wspaniały zespół, który także jest wyrozumiały i daje mi wsparcie w wielu sytuacjach. Co Panią motywuje? Przyszłość. Chciałabym, by moim dzieciom niczego nie zabrakło, by było nas stać posłać je na dobre studia. Robię to dla nich, ponieważ chcę im ułatwić start w dorosłe życie. Nie ukrywam też, że lubię to, co robię. Jestem typem zadaniowca, wyznaczam sobie cele i krok po kroku je realizuję. Czy w tym wszystkim jest Pani w stanie znaleźć czas dla siebie, rozwijanie swoich pasji? Zawsze staram się znaleźć choć chwilę, przeważnie wieczorem. Bardzo lubię czytać książki – nie tylko specjalistyczne, ale także lekkie romanse. To mnie odstresowuje, przenosi w inną rzeczywistość. Mieszkam naprzeciwko lasu, więc odpoczywam też podczas długich spacerów z psami, gdy mogę odetchnąć świeżym powietrzem i przez chwilę nie myśleć o niczym. Kontakt z naturą mnie wycisza i pozwala naładować baterie na kolejne dni.


#reklama


| PODRÓŻE STYL ŻYCIA| |

Pizza, turyści i… mafia. Moja wizyta w Neapolu Spaceruję wąskimi uliczkami Neapolu, które dają chwilę wytchnienia od palącego słońca. Nad moją głową powiewa świeżo wyprana pościel. Ktoś wciąga na czwarte piętro wiadro na sznurku wypełnione zakupami. Zza otwartych drzwi zerka na mnie staruszka, która robi makaron i ogląda w telewizji włoski teleturniej. Przede mną przebiega grupa dzieci goniąca za piłką. Oddycham głęboko i wczuwam się w ten niepowtarzalny klimat Neapolu. Fascynuje mnie jego ekspresyjność i chaos. TEKST EWELINA ŻUBEREK / FOTO EWELINA ŻUBEREK

64


| PODRÓŻE |

Kilka kroków dalej dociera do mnie woń najsłynniejszego dania na świecie. Jako miłośniczka pizzy szybko podążam za zapachem i ciągnę za sobą grupę znajomych. Będąc w Neapolu – grzechem byłoby jej nie zjeść. Trafiamy do pizzerii Da Michele. To jedna z trzech najsłynniejszych w mieście. Potwierdza to kolejka stojąca przed lokalem i czekająca na stolik. Popularność wynika nie tylko z doskonałej jakości pizzy, ale też faktu, że właśnie w Da Michele kręcili film „Jedz, módl się, kochaj” z Julią Roberts w roli głównej.

wają tylko turyści. Brzegi są chrupiące i dobrze wypieczone, natomiast środek jest niezwykle cienki i wilgotny. Dosłownie rozpływa się w ustach. Patrzę na pizzerię, przed którą stoi tłum turystów i mieszkańców i zastanawiam się, czy jej właściciel także płaci haracz mafii. W końcu to właśnie tutaj działa słynna Camorra. Często powstrzymuje to obcokrajowców przed przyjazdem do Neapolu. Jednak, jak dowiedzieliśmy się od naszego gospodarza, mafia kocha turystów. – Im ich więcej, tym więcej pieniędzy trafia do nich z haraczy – mówi.

Chcąc jak najszybciej spróbować neapolitańskiego cuda, zamawiamy pizzę na wynos. Wchodzę do lokalu i oglądam pracę kucharzy. Patrzę, jak rozciągają ciasto w dłoniach, nakładają na nie składniki pochodzące tylko i wyłącznie z Kampanii i natychmiast wkładają do pieca opalanego drewnem. Po chwili dostaję cudownie miękką i aromatyczną pizzę obsypaną pomidorami, mozzarellą i bazylią. Klasyczna margherita. Pochodzi właśnie stąd, z Neapolu. Jej geneza sięga roku 1889, kiedy to kucharz Rafaele Esposito przygotował ją na cześć królowej Małgorzaty Sabaudzkiej, a składniki miały odzwierciedlać barwy włoskiej flagi.

Z rozmyślań o mafii wyrywa mnie głos mojego partnera. – Napiłbym się kawy – mówi. Ruszamy więc w poszukiwaniu kawiarni. W Neapolu, podobnie jak w każdym innym włoskim mieście, nie jest to trudne. Zaraz za rogiem trafiamy na małą knajpkę. Do kawy serwuje też słynne sfogliatelle – kruche ciastko wypełnione ricottą. Neapolitańczycy często jedzą je na śniadanie, my bierzemy je na deser. Sprzedawca tylko się uśmiecha i podaje nam ciastko z kawą. W przeciwieństwie do Włochów – siadamy przy stoliku. Nigdzie nam się nie spieszy. Cieszymy się włoskim dolce vita. Zamierzam się rozkoszować tym uczuciem do woli. Zamiast iść odhaczać kolejne turystyczne atrakcje – zamawiam sobie ogromną porcję lodów pistacjowych.

Siadamy przy fontannie i łapiemy po kawałku pizzy. Nie mamy problemu z jedzeniem jej rękoma - tutaj sztućców uży-

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

65


| KULINARIA |

#materiał partnerski

Naleśniki słodkie i wytrawne, ale też zupy i przetwory. Nasz Naleśnik nie przestaje zaskakiwać gości Sukces restauracji kryje się w nieustannym rozwoju. Ostatni rok zespół lokalu spędził na szeregu szkoleń. Jak wyjaśnia Renata Kiszewska, właścicielka Naszego Naleśnika - pandemia spowolniła obroty kuchni, ale nie spowolniła jej zaangażowania. Dlatego też postanowiła przeznaczyć okres lockdownu na podniesienie kwalifikacji własnych i pracowników. W ten sposób załoga uczestniczyła w szkoleniach z zakresu technik gotowania, organizacji pracy, baristycznym Latte Art oraz barmańskim. To niejedyne zmiany, jakie można zauważyć. Rozwinął się dowóz posiłków. A do tego na chwilę przed pandemią lokal zyskał nową aranżację oraz wyjątkowy taras. I choć podczas remontu zniknął kącik dla dzieci, to w zamian przybyło przestrzeni, którą rodzice z pewnością docenią. - Przybyło nam też nowych gości - cieszy się Renata Kiszewska. - Przez pewien czas można było nas spotkać na Bazarze Słonecznym. Dla wielu klientów okazaliśmy się nowością. Zasmakowały im nasze potrawy i dziś spotykamy się już w lokalu. Nasz Naleśnik podbił serca nowych konsumentów nie tylko naleśnikami, ale też przetworami zamkniętymi w słoiczkach. Mowa m.in. o pysznych i zdrowych konfiturach, wyrabianych na miejscu z naturalnych produktów - zamiast białego cukru mają w sobie cukier trzcinowy, daktyle i miód. Wśród smaków można wymienić: dynię z jabłkiem ze skórką pomarańczową i cukrem trzcinowym, czarną porzeczkę z anyżem i miodem oraz malinę słodzoną daktylami. - W słoiczkach są też pasteryzowane zupy uzupełnia Renata Kiszewska. - Smaki zmieniają się ze względu na dostępność produktów, choć przyznam, że klienci wymogli na nas obecność zupy dyniowej przez cały rok. To wegańska, naturalna zupa na mleku kokosowym. Wśród ulubionych zup

66

mogę jeszcze wymienić zupę gulaszową i krem z pomidorów, a teraz w sezonie letnim chłodniki: litewski i bułgarski tarator. To nasze prawdziwe hity.Nie tylko zupy i konfitury są tu zdrowe i cieszą się uznaniem. W lokalu Nasz Naleśnik każdy posiłek bez względu na to, czy mowa o śniadaniu, obiedzie czy kolacji jest przygotowywany z najwyższej jakości produktów. Masło klarowane, mąka gryczana czy wegańskie zamienniki są tu podstawą. Zespół lokalu działa z myślą zarówno o łasuchach, jak i osobach z nietolerancjami pokarmowymi lub dietami. Każdy tu znajdzie coś dla siebie. Tu, a także na Łasztowni. - Zorganizowaliśmy food truck, w postaci przyczepy - wyjaśnia Renata Kiszewska. Nasz ruchomy punkt ustawiliśmy w strefie gastronomicznej na Łasztowni. Choć na miejscu można zamówić zaledwie ułamek naszej lokalowej oferty, to goście i tak chętnie nas odwiedzają, a co najważniejsze, polecają innym i do nas wracają. Facebook: NaszNalesnikSzczecin Instagram: nasznalesnik_szczecin 91 851 12 66


60 sekund do Neapolu

Łukasińskiego 4, Szczecin 798 670 798 Klonowica 11a, Szczecin 91 439 50 00

fb.com/pizzapastaibastaavpn @pizzapastaibasta_838 fb.com/pizzapastaibasta @pizzapastaibasta


Prasad poleca: Fermentowane napoje na bazie konopi, kombuchy, moringi, jaśminu, z suszu wierzbówki kipszycy, zakwasu buraczanego. Potrawy z warzyw z dużą ilością aromatycznych przypraw.

Zadbaj o profilaktykę zdrowie i odporność zapraszamy Szybko, zdrowo, smacznie.

#reklama

Aleja Wojska Polskiego 3, Szczecin tel. 607 118 268 | info@prasadszczecin.pl | www.prasadszczecin.pl


#materiał partnerski

| KULINARIA |

Słodka pokusa Ale Ciacho to już rozpoznawalna firma na mapie Szczecina, ponad cztery lata na rynku. To kawiarnia - cukiernia, która zaprasza do swoich wyjątkowych wnętrz i kusi słodkościami własnej produkcji w dwóch lokalizacjach. Każde z tych miejsc jest trochę inne, ma inny charakter i na swój sposób urokliwe. Ale Ciacho przy Placu Zwycięstwa to jasne, kobiece klimaty. Tam oprócz słodkości można zjeść śniadanie, lunch… Stąd można np. zabrać drożdżówkę „wege” do pracy. Koński Kierat to butelkowa zieleń, welur..., miejsce na randkę, spotkanie biznesowe. Tam oprócz słodkości, można rozsmakować się w kawie o jakości ,,Speciality Coffe’. Wszystko stworzyliśmy sami, bez projektantów, doradców... To nasze serce, dusza i ciężka praca. Nasze wypieki są z naturalnych składników, bez ulepszaczy i nie z proszku.U nas używa się prawdziwych jajek, masła, śmietany, naturalnych owoców. Tworzymy wypieki bez glutenu, bez laktozy, bez białego cukru, bez mleka i wiele innych. Zawsze mamy w witrynce propozycje wegańskie. Są oczywiście również wypieki klasyczne.I jesteśmy w tym naprawdę dobrzy. Uwielbiamy bawić się smakami, cały czas powstaje coś nowego, coś pysznego... ogranicza nas jedynie własna wyobraźnia. Ale Ciacho to nie tylko kawiarnia. Duża część naszej działalności, to torty na zamówienie. Torty artystyczne, tworzone na indywidualne zamówienie, zdobione różnymi technikami. Począwszy od żywych kwiatów, poprzez jadalny papier, malowanie na torcie, figurki z masy cukrowej, kończąc na jadalnych koronkach. Takie torty, to taka mała historia, kompletna opowieść, staramy się aby każdy tort pokazywał pasje i zainteresowania osoby obdarowanej. Smaki również dobieramy indywidualnie. Zawsze skrupulatnie wypytamy Was co lubicie, a czego nie, i w rezultacie tworzymy małe słodkie dzieło.W swojej ofercie mamy też ,,słodkie stoły”. To megamodna propozycja na ślub, uroczystość rodzinną, bankiet. To malutkie słodkie klejnoty, które cieszą oczy i podniebienia. Nie można się im oprzeć! To obowiązkowy element każdego przyjęcia. Słodki stół to nie tylko słodkości, to również aranżacja takiego stołu....naczynia, obrusy, świece, kwiaty....Można go zrobić w stylu glamour, naturalnym, leśnym i w wielu innych. To my zadbamy o słodkości, transport i aranżację stołu. Na życzenie prześlemy ofertę i pomożemy w wyborze. Zapraszamy serdecznie do kontaktu pod nr 609 092 111 Magdalena Kasjaniuk

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

69


Bezpieczna diagnostyka w Panoramic Dent Początek diagnostyki medycznej z pomocą zdjęć wykonywanych promieniowaniem rentgenowskim datowany jest na lata 30. XX wieku. Ta metoda badania nosi nazwę pochodzącą od nazwiska wynalazcy promieni X – Niemca, Wilhelma Röntgena, który za swoje odkrycie otrzymał w 1901 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki. Prześwietlenie zębów - różne rodzaje zdjęć Prześwietlenia rentgenowskie na trwale zrewolucjonizowały diagnostykę wielu różnych chorób. Nie inaczej sprawa wygląda w obszarze stomatologii i ortodoncji. Również tutaj ta technika diagnostyczna znajduje bardzo szerokie zastosowanie i pomaga stomatologom leczyć nasze zęby. W ostatnich latach obserwujemy bardzo pozytywne trendy w zakresie rosnącej świadomości w polskim społeczeństwie odnośnie odpowiedniej ochrony i profilaktyki dentystycznej. Przykuwamy coraz znaczniejszą uwagę do tego, w jakim stanie jest nasze uzębienie i wkładamy intensywniejsze starania w leczenie chorych zębów. Dlatego też rośnie zastosowanie i zainteresowanie rozlicznymi technikami dentystycznymi. Badanie rtg zęba jest przeprowadzane szybko, bezboleśnie i bezinwazyjnie. Przyjrzyjmy się więc bliżej dostępnym rodzajom zdjęć. Zdjęcie punktowe - kiedy trzeba rozwiązać bardzo konkretny problem. W przypadku badania wewnątrzustnego w jamie ustnej pacjenta umieszczony zostaje niewielki detektor umożliwiający wykonanie zdjęcia od 1 do 4 zębów. Umożliwiają one wykrycie próchnicy, pozwalają na określenie, jak układają się kanały zębowe i określają, czy pacjent ma zmiany wymagające leczenia endodontycznego. Zdjęcia zewnątrzustne cenione są za szeroki obraz diagnostyczny.

70

Zewnątrzustne zdjęcia rtg to natomiast badania cefalometryczne, panoramiczne czy tomograficzne 3D. Te prześwietlenie zębów wykonywane są przed niektórymi zabiegami chirurgicznymi. Ale przede wszystkim po to, aby otrzymać całościowy obraz stanu uzębienia oraz wszystkich tkanek je otaczających. Takich jak: tkanka kostna wyrostków zębodołowych, zatoki szczękowe, wyrostki żuchwy, żuchwa, łuki zębowe. Mimo obaw, jakie mają niektórzy pacjenci obawiający się promieniowania w trakcie wykonywania zdjęć, jest ono minimalne. Dzięki wykorzystaniu współcześnie techniki cyfrowej do robienia zdjęć rtg ilość promieni X zredukowana została dodatkowo o 70 procent, więc ze znacznie większą jego ilością możemy mieć do czynienia na co dzień ze względu na występowanie w naturze pierwiastków radioaktywnych czy promieniowania z kosmosu. Gdzie wykonać takie badania? Choć badanie samo w sobie nie jest skomplikowane, warto mieć na uwadze, by wykonywali je profesjonaliści - osoby, które zadbają o bezpieczeństwo pacjenta, a jednocześnie o to, by zdjęcie jak najbardziej diagnostyczne. Miejscem oferującym taką pomoc jest pracownia radiologiczna PanoramicDent Jest to placówka, którą tworzy wykwalifikowany zespół techników elektroradiologii, dzięki czemu można mieć pewność, że zdjęcie zostanie wykonane w sposób bezpieczny i odpowiedni. Co więcej, Panoramicdent wyróżnia się przyjazną atmosferą oraz przyjemnymi dla kieszeni cenami. Istnieje możliwość wykonania zdjęć zarówno wewnątrzustnych, jak i zewnątrzustnych w tym tomografii 3D. W razie wątpliwości czy pytań wykwalifikowana kadra służy informacją pod nr telefonu 797 118 808. Placówka znajduje się pod adresem ul. Duńska 25, Szczecin.



| ZDROWIE STYL ŻYCIA | |

Jak pandemia wpłynęła na nasz wzrok Całe dnie spędzone w domu, gdzie najbardziej oddalony punkt, na który możemy spojrzeć, jest zaledwie kilka metrów od nas. Praca zdalna, nauka z wykorzystaniem platform edukacyjnych, nawet zakupy online. A potem jeszcze, dla relaksu, gry komputerowe, filmy, Facebook i rozmowy telefoniczne za pomocą FaceTime. - To wszystko bardzo obciąża nasze oczy - alarmują okuliści. TEKST LESZEK WÓJCIK / FOTO ARCHIWUM

Trwająca już półtora roku pandemia koronawirusa zmieniła nasze życie. Zamknięci w domach przez lockdown musieliśmy się dostosować, często diametralnie zmieniając nasze przyzwyczajenia. Rzadziej wychodziliśmy z domów, mniej się ruszaliśmy. - Często też podjadaliśmy niezdrowe przekąski i pracowaliśmy przy sztucznym świetle - wymienia Ewa Wojciechowska, specjalista chorób oczu, kontaktolog. - Do tego jeszcze dochodził stres. To musiało się odbić na naszych oczach. Przemęczone zaczynają boleć. Pieką, są zaczerwienione. W końcu pogarsza się ostrość widzenia. - To powoduje, że jeszcze bardziej wytężamy wzrok - tłumaczy Ewa Wojciechowska. - A wtedy napinamy mięśnie i... ograniczamy mruganie, które prowadzi do wysuszenia oka. W normalnych warunkach mrugamy przeciętnie 20 razy na minutę. Kiedy długo pracujemy przy komputerze, liczba mrugnięć zmniejsza się o 50 proc. Ślęcząc przed smartfonem, mrugamy zaledwie 6-8 razy na minutę. To zdecydowanie za mało. - Na dodatek, pracując w domu, rzadziej wychodzimy na spacery zauważa nasza rozmówczyni. - To również ma wpływ na nasze oczy. Patrzenie w dal i na zieleń, szczególnie przy świetle sło-

72

necznym jest dla oczu zbawienne. Negatywne efekty nowego trybu życia, niestety, zaczynają być widoczne. - Już w czerwcu zaczęłam zauważać u swoich pacjentów pogłębienie się wad wzroku. Często kończyło się to koniecznością przepisania mocniejszych okularów. Zdaniem epidemiologów, jesteśmy tuż przed uderzeniem czwartej fali pandemii. Nie wiemy, z jaką siłą uderzy. Czy znów COVID zamknie nas w domu? Jednak nauczeni doświadczeniem możemy się do jej przyjścia przygotować. Jak? Dbając o kondycję narządu wzroku. - Chcąc właściwie zadbać o swój wzrok, przede wszystkim należy robić przerwy w pracy i pamiętać o elementarnym ćwiczeniu, które ma na celu rozluźnienie akomodacji oka: patrzymy z bliska na rzeczy w naszym otoczeniu, a następnie na to, co się dzieje za oknem - mówi Karina Chaustow, dyplomowana optometrystka z salonu OKO Optyk w Szczecinie. - Do pracy przy komputerze należy dobrze dobrać okulary z soczewkami biurowymi. Polecam stosowanie zasady 20/20/20, czyli co 20 minut pracy z bliska popatrz przez 20 sekund na obiekt znajdujący się w odległości 20 stóp (powyżej 6m). Oprócz odpowiedniego oświetlenia i ustawienia monitora, należy pamiętać o wietrzeniu pomieszczenia, w którym pracujemy.

Ćwicz oczy! Ćwiczenia oczu dla poprawy widzenia (codziennie około 20 minut): 1. Stań lub usiądź wygodnie. Oddychaj równo. Zamknij oczy i wyobraź sobie, że przed twoją twarzą buja się wahadełko. Poruszaj płynnie głową, naśladując jego ruchy. Po chwili przestań. Trzymając głowę prosto (powieki nadal zamknięte), zacznij śledzić ruch wahadełka tylko oczami. 2. Znajdź w swoim otoczeniu dwa punkty – jeden musi być położony blisko, a drugi jak najdalej. Potem na zmianę wpatruj się w te przedmioty. Bardziej rozbudowaną wersją treningu jest tzw. sztafeta wzrokowa, czyli tor składający się z kilku, a nawet kilkunastu przedmiotów. 3. Wykonaj następujące ruchy oczami: z lewego kąta oka w kierunku czoła, do prawego kąta oka, następnie w kierunku nosa. Wykonaj to ćwiczenie 10 razy. 5. Odrysuj oczami znak nieskończoności, zaczynając od prawego dolnego rogu, do lewego górnego. Wykonaj to ćwiczenie 10 razy. Potem zrób to samo z kształtem ósemki. 6. Podnieś ołówek na wysokość twarzy. Patrz na ołówek i powoli przesuń go w kierunku nosa. Potem powoli odsuń go od twarzy. Cały czas skupiaj wzrok na ołówku. 7. Pokieruj wzrok na zieleń za oknem albo na jakąś roślinę w pokoju. Dzięki temu oczy odpoczną po ćwiczeniach. Prawidłowe mruganie usuwa napięcie w mięśniach oczu. Ważne jest, aby mrugać powoli i dokładnie – to oznacza pełne zamknięcie obu powiek. Należy kilka razy dziennie zamknąć oczy na 5 sekund i zacisnąć mocno powieki – powtarzać to ćwiczenie kilka razy.


#reklama


Kwas hialuronowy:

Blefaroplastyka

powiększanie i modelowanie ust

(niechirurgiczny lifting powiek)

nawilżanie i regeneracja ust wypełnianie bruzd i zmarszczek

Nieinwazyjny lifting twarzy HIFU

korekta kształtu nosa

Mezoterapia igłowa

wolumetria twarzy

Toksyna botulinowa: wygładzenie zmarszczek mimicznych leczenie bruksizmu i nadpotliwości

Osocze oraz fibryna bogatopłytkowa Nici liftingujące Peelingi chemiczne

Wykonujemy zabiegi w znieczuleniu!

tel. 504 722 585 Znajdziesz nas na

www.aesthetic-atelier.pl

Aesthetic Atelier Medycyna Estetyczna Szczecin

aestheticatelier_szczecin



| ZDROWIE STYL ŻYCIA | |

Kąpiele solankowe odprężenie dla ciała i duszy Wprowadzają w stan relaksu i odprężenia. Mają dobroczynny wpływ na nasze zdrowie. Korzystnie działają na skórę, układ oddechowy, system odpornościowy oraz schorzenia reumatoidalne. Wszystko to zalety kąpieli solankowych, z których słynie wiele miejsc w naszym regionie. TEKST EWELINA ŻUBEREK / FOTO ARCHIWUM

Lecznicza kąpiel solankowa to wyjątkowo przyjemna terapia. Woda w nich użyta zawiera niezbędne dla naszego organizmu jony chlorkowe, sodowe, wapniowe, a także związki siarki, potasu, magnezu, jodu oraz innych pierwiastków. Relaks i odnowa W czasie kąpieli solankowej wykorzystuje się lecznicze działanie wód mineralnych oraz drażniący wpływ soli na naskórek i gruczoły potowe. Posiada więc właściwości lecznicze dla skóry - uelastycznia naskórek, wspomaga leczenie alergii skórnych, zmniejsza krwiaki i obrzęki. Występujące w wodzie jony chlorkowe i sodowe wpływają także korzystnie na pracę układu nerwowego. Dzięki temu kąpiele działają przeciwbólowo i relaksująco. Ponadto kąpiel solankowa podwyższa temperaturę ciała, co rozszerza naczynia krwionośne, normalizuje ciśnienie i poprawia krążenie krwi oraz sprawność pracy serca. Dzięki temu, że nasz oddech jest szybszy, organizm lepiej się dotlenia. Co ciekawe - woda solankowa reguluje pracę narządów wewnętrznych, pobudza błony śluzowe jelit, polepsza przemianę materii oraz poprawia łaknienie. Regularne korzystanie z kąpieli solankowej wpływa na schorzenia reumatoidalne, urazy ortopedyczne i spięte mięśnie, wspomaga odporność organizmu oraz wspiera szybszą regenerację po infekcjach. Wskazania i przeciwwskazania Kąpiele solankowe zaleca się osobom z chorobami układu oddechowego, chorobami skórnymi i nadciśnieniem. Są wskazane przy dolegliwościach ze strony układu krążenia i układu nerwowego, a także przy nerwobólach i bólach reumatycznych. Są także wskazane w okresie rekonwalescencji, w leczeniu otyłości, a także przy niektórych schorzeniach ginekologicznych. Warto pamiętać, iż niektóre osoby nie mogą korzystać z kąpieli solankowych. Są przeciwwskazane między innymi przy niewydolności krążenia, chorobie wieńcowej, gruźlicy i chorobach no-

76

wotworowych. Przed skorzystaniem z kąpieli warto skonsultować się z lekarzem. Baseny solankowe w regionie Najpopularniejszą formą kuracji są kąpiele w basenach solankowych. Znajdują się one w ofercie uzdrowisk lub ośrodków odnowy biologicznej. Basen wypełniony jest słoną, zmineralizowaną wodą, a stopień zawartości minerałów zależny jest on potrzeby leczonych schorzeń. Kąpiel w basenie nie powinna trwać dłużej niż 30 minut, a przed jej rozpoczęciem należy dokładnie umyć się ciepłą wodą i mydłem. Ponieważ z basenu korzysta wiele osób jednocześnie, temperatura jest odpowiednio wypośrodkowana. W basenie solankowym często prowadzone są zajęcia ruchowe, gdyż solanka ułatwia odchudzanie i spalanie tkanki tłuszczowej.

W naszym regionie z basenów solankowych można skorzystać m.in. w: Hotel Unitral w Mielnie - basen wypełniony jest naturalną solą z Morza Martwego i jest perełką w całym kompleksie SPA&Wellness, a jego zasolenie sięga 15% . Strefa solankowa jest jedną z największych w Polsce. Centrum Zdrowia i Relaksu VERANO w Kołobrzegu - wypełniony jest wodą solankową o profilu borkowo-bromkowo-jodkowym. Codziennie odbywają się w nim zajęcia rehabilitacyjne. Sanatorium Uzdrowiskowe Bałtyk w Kołobrzegu – tutaj doświadczyć można nie tylko wodnego odprężenia i regeneracji organizmu podczas kąpieli w basenie, ale także skorzystać z zewnętrznych inhalacji solankowych. Doris Spa&Welness w Kołobrzegu – woda znajdująca się w basenie pochodzi z Morza Martwego. Jej zasolenie wynosi 12%, co sprawia, że kąpiel jest niezwykłym zabiegiem kosmetycznym całego ciała.


#reklama

zabiegi podologiczne odciski, modzele, nagnioty, wrastające paznokcie, klamry ortonyksyjne, usuwanie brodawek wirusowych, rekonstrukcja paznokci

pedicure kosmetyczny pedicure hybrydowy manicure manicure hybrydowe ul. Bema 11, szczecin tel: 883 636 433 | tel: 91 48 91 682


| ZDROWIE |

#materiał partnerski

Pozbądź się niechcianego makijażu permanentnego Makijaż permanentny od lat jest ciekawą alternatywą dla klasycznego makijażu. To wygoda jest jednym z głównych powodów, dla których panie, ale coraz częściej i panowie, decydują się na wykonanie tego zabiegu. Nie da się jednak ukryć, że zdarzają się czasem nieudane, wręcz szpecące makijaże. Na szczęście w ostatnim czasie pojawiła się także możliwość ich bezpiecznego i skutecznego usunięcia. Pigmentować można brwi, usta, kreski typu eyeliner, a w przypadku mężczyzn skórę głowy czy twarzy tworząc niejako imitację zarostu. Coraz częściej rekonstrukcyjny makijaż permanentny wykonują osoby po chemioterapii, podczas której pacjenci tracą owłosienie, a wraz z nim pewność siebie. Dotyczy to także rekonstrukcji sutka, po operacji mastektomii, co udowadnia, że makijaż permanentny niesie ze sobą nie tylko walor estetyczny, ale w wielu przypadkach zapewnia również komfort psychiczny. Jest to bardzo szybko rozwijająca się dziedzina kosmetologii – nowe metody są coraz bardziej bezpieczne ze względu na skład pigmentów oraz nowoczesne rozwiązania technologiczne wykorzystywane w produkcji urządzeń.

NIEKONIECZNIE NA CAŁE ŻYCIE W każdej dziedzinie zdarzają się jednak niepowodzenia. Przyczyną takich wypadków jest nie tylko duża liczba szkoleń, ale przede wszystkim fakt, że każdy – niezależnie od wykształcenia – może taki kurs odbyć i pracować w zawodzie linerigisty. To dlatego usuwanie makijaży permanentnych w ostatnich latach staje się na równi popularne z ich wykonywaniem. Można to zrobić dwojako: za pomocą lasera lub podczas zabiegu z użyciem Removera. Na rynku światowym jest zaledwie kilka firm, produkujących takie preparaty. Jedna z nich wywodzi się ze Szczecina. Marka PMU Professional Organic Cosmetics została stworzona przez Kingę Kowalczyk, kosmetolog z wieloletnim stażem, od ponad 12 lat prowadzącą gabinet w Szczecinie. Pani Kinga jest prawdziwą specjalistką w dziedzinie usuwania makijażu, co potwierdza liczba klientek, odsyłanych do niej z innych gabinetów kosmetycznych.

SKUTECZNIE I BEZPIECZNIE W 2016 roku Kinga Kowalczyk stworzyła PMU Professional Remover Silver – pierwszy w Europie organiczny, w pełni bezpieczny dla skóry, nie zawierający kwasów preparat do usuwania i korygowania świeżych oraz starszych makijaży permanentnych. Produkt może być z powodzeniem stosowany nawet w tak wraż-

78

liwych miejscach jak powieki lub czerwień wargowa. Jest idealną alternatywą dla lasera ND YAG Q-switch. W pełni naturalny skład sprawia, że płyn nie prowadzi do poparzeń, nie wywołuje reakcji alergicznych, nie stwarza ryzyka powstawania blizn i nie powoduje powstawania strupów podczas procesu gojenia się skóry. Gwarantuje wysoką skuteczność i maksimum bezpieczeństwa bez względu na kolor pigmentu. Jest idealny nawet podczas usuwania kamuflaży wcześniejszych makijaży. W październiku 2019 w sprzedaży pojawił się kolejny, jeszcze silniejszy w oddziaływaniu na pigmenty preparat PMU Professional Remover Gold. Organiczny skład jest równie bezpieczny dla skóry, jak w przypadku jego srebrnego poprzednika, działa jednak skuteczniej na pigmenty tatuażowe „nowej generacji” coraz częściej wykorzystywane w gabinetach. Oba produkty mogą z powodzeniem zostać użyte na każde okolicy twarzy, nawet tak wrażliwe jak pełna czerwień wargowa czy linia wodna oka.

Body & Soul Studio Kinga Kowalczyk facebook.com/studio.kinga | www.body-soul.pl Szczecin, ul. K. Szymanowskiego 8/2, tel.: 501 098 361


#reklama


| MOTO |

#materiał partnerski

Włącz się w testowanie i weź udział w Elektryzujących dniach w Volvo Auto Bruno Tylko w dniach 5-16 października będziecie mogli Państwo skorzystać z jazd testowych w pełni elektrycznym Volvo XC40 Recharge. Jest to w pełni elektryczny kompaktowy SUV Volvo zaprojektowany do życia w mieście i poza nim. W standardzie samochód XC40 Recharge P6 wyposażony jest w usługi Google, opony wielosezonowe, system bezkluczykowy, system audio High performance, systemy wspierające kierowcę - układ monitorowania pasa ruchu, system antykolizyjny Intellisafe, tylni i przedni układ wspomagania parkowania z kamerą z tyłu. Warto poznać ten samochód bliżej, podczas jazd testowych na szczecińskich drogach. Dla wszystkich Klientów, którzy w czasie Elektryzujących Dni, odwiedzą nasz salon, odbędą jazdy testowe nowym, w pełni elek-

80

trycznym Volvo XC40 lub samochodami hybrydowymi Volvo, organizujemy szkolenie wspólnie z firmą GARO - liderem w produkcji stacji do ładowania samochodów elektrycznych i hybrydowych. Podczas szkolenia dowiecie się Państwo jaką ładowarkę wybrać do swojego Volvo, w jaki sposób odbywa się montaż i eksploatacja takich urządzeń. Kto może nam pomóc w tym doborze i montażu. Szkolenie odbędzie się 15.10.2021 r. w godzinach 11.00-13.00 w sali konferencyjnej w Volvo Auto Bruno. Zachęcamy do zapisów na szkolenie. Oprócz elektrycznego Volvo XC40 do jazd testowych dostępne będą również samochody hybrydowe Volvo. Nasi Doradcy chętnie zaprezentują auta, przedstawią ofertę finansowania i ubezpieczenia oraz odpowiedzą na wszystkie pytania. Włącz się w testowanie i poczuj nową energię!

Zapisy na jazdy testowe i szkolenie proszę wysyłać na adres mail: k.mielcarek@autobruno.dealervolvo.pl lub nr tel. 799 025 150 Więcej informacji na naszej stronie: autobruno.dealervolvo.pl i na www.facebook.com/VolvoAutoBruno Auto Bruno - Autoryzowany Dealer Volvo ul. Pomorska 115B, Szczecin | tel. 91 4 200 200 salon@autobruno.dealervolvo.pl


#reklama

SZUKASZ SAMOCHODU? SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI

www.autonovum.pl | tel. 695 587 243 e-mail: salon@autonovum.pl | FB: autonovumszczecin


| WNĘTRZA STYL ŻYCIA| |

Werka tworzy kolaże i czaruje wnętrza Z grafiki ucieka w kolaże, bo uwalniają wyobraźnię uwięzioną na etacie. Przenoszą w inny wymiar ją, nas i ściany wnętrz, które od kilku sezonów wciąż krzyczą, by wieszać na nich kolaże. Weronika Kępa, szczecińska artystka, która stworzyła markę osobistą Werka, opowiedziała nam o pasji stającej się pomysłem na życie, w którym nie ma monotonni. ROZMAWIAŁA ANNA BRÜSKE-SZYPOWSKA / FOTO JOANNA KAŹMIERCZAK

Kolaże są w trendzie. A jakie trendy są teraz najpopularniejsze w kolażach? Jest tego całe mnóstwo, ale mnie najbliższe są klimaty kobiece, eteryczne. Obserwuję wiele takich twórczyń na Instagramie. Trochę w kontrze, ale też bardzo interesujące są kolaże tworzone przez wschodnie artystki. Wyraziste, konkretne, czasem ocierające się o kicz, ale wszystko to w ramach pewnej konwencji. A Pani teraz z kwiatów i klimatów boho przeniosła się

82

w kosmos... Świat, ten pandemiczny, stał się mniej przyjazny, więc zaczęłam uciekać do innej rzeczywistości. I w pracę! Sporo się u Pani dzieje: niedziele na Off Marinie, gdzie sprzedaje Pani gotowe kolaże, warsztaty i podcasty kreARTywnie Werka tworzy dla początkujących twórców. A to wszystko po tzw. godzinach. Tak. Gdybym tego nie kochała, pewnie nie miałabym siły, ale chciałabym kiedyś móc skupić się tylko na sztuce kolażu i nauczaniu go. Pozytywnie


#reklama


| WNĘTRZA |

zaskoczyło mnie zainteresowanie warsztatami z tworzenia kolaży ręcznie. Odniosłam wraże, że dla wielu ludzi to taka forma art terapii, która jest niezwykle łatwa w opanowaniu i nie wymaga na wejście dużych nakładów finansowych. No i pokazuje też, jak duży jest popyt na kolaże. Na jakie największy? Spersonalizowane. To jest doskonały pomysł na prezent - właściwie na każdą okazję. Dla innych, ale i dla samego siebie. Ostatnio stworzyłam kolaż na motywach drzewa genealogicznego i to był dla mnie wyjątkowy czas i, jak się okazało, prezent (śmiech). Natomiast firmy, szczególnie te z kobiecym asortymentem, które wyczuwają trendy coraz częściej decydują się na kolaże jako uzupełnienie tradycyjnych zdjęć produktowych, żeby jak najlepiej oddać ducha swojej marki. Tak naprawdę wystarczy zdjęcie. To baza, wokół której buduję całą atmosferę kolażu. Podpytuję o motywy, które miałyby się na nim znaleźć i dzięki którym kolaż staje się wyjątkowo osobisty, ale nie na tyle, by nie pokazać go światu.

84

A jak później najlepiej zaprezentować go na ścianie, żeby skupił uwagę i oddał klimat wnętrz? To już naprawdę zależy od tego wnętrza. W każdym przypadku może być inaczej, jeżeli klient zapyta o konkretne wnętrze i kolaż wtedy chętnie doradzę. Na pewno mogę podpowiedzieć, że kolaż broni się sam, więc raczej nie potrzebuje ciężkich ram. Czyli w co najlepiej ubrać kolaż na ścianie? W delikatną ramkę, która go nie zdominuje. Bądź w przypadku wydruku na płótnie, bo i w takiej formie proponuję kolaże, saute. Czyli po prostu, wieszamy kolaż na ścianie na zawieszce, którą płótna mają z tyłu i, proszę mi wierzyć, że nie potrzebuje już żadnej dodatkowej oprawy. A ma Pani jakąś złotą radę dla tych początkujących twórców, nie tylko kolaży? Szczerze polecam wyjście poza Instagram. Owszem, są tam fajne inicjatywy tzw. wyzwania, dzięki którym dociera się do nowych osób i trafia na wiele inspirujących kont, co jest pomocne w czasie artystycznej stagnacji, to jednak bezpośrednie spotkania z ludźmi mają ogromną wartość. Ciekawą opcją są też tzw. spotkania mastermind.


#reklama

Certyfikowany Salon sprzedaży mebli łazienkowych

Zadzwoń +48 505 292 024 Adres ul. Santocka 42, Szczecin www.mak.szczecin.pl


| WNĘTRZA |

#materiał partnerski

Wnętrza dopasowane do Ciebie

Nasze projekty cechuje nowoczesność z nutą elegancji we wnętrzach. Bardzo lubimy zachować w przestrzeniach poczucie ciepła i przytulności oraz używać naturalnych materiałów - mówi właścicielka biura projektowego Aleksandra Korzeniowska, która nie boi się łączenia stylów, a każdy nowy projekt uznaje za wyjątkowe wyzwanie. I dodaje: każdy projekt jest dla nas nową przygodą, której chętnie się podejmujemy, a największa satysfakcja to zadowolenie z efektu wspólnej pracy obu stron.

86

Zajmujemy się projektowaniem wnętrz domów prywatnych oraz lokali inwestycyjnych. Mimo, że siedziba firmy znajduje się w sercu województwa zachodniopomorskiego, z sukcesem realizujemy projekty na terenie całego kraju. Nasze cele to wysmakowany design i trendy w oparciu o najnowsze technologie. Dzięki takim zabiegom pomieszczenia mają być przede wszystkim ergonomiczne, przestronne, ponadczasowe i piękne. Kochamy połączenie nowoczesności z klasyką, detale, grę światłem i przykładamy dużą uwagę przy wyborze materiałów. W tak idealnie urządzonych wnętrzach można czuć się swobodnie, wyjątkowo i z przyjemnością do nich się wraca. Tworzymy z serca i pasji, w połączeniu z wieloletnią praktyką, bogatą wyobraźnią i szeroką wiedzą techniczną, co niewątpliwie sprawia, że każdy projekt wyjątkowy. Do potrzeb klientów podchodzimy bardzo indywidualnie. Przede wszystkim wysłuchujemy uwag, potrzeb i wizji. Razem stawiamy czoła wyzwaniom. ul. Santocka 39 G, Szczecin | tel.: +48 883 213 692 office@moon-design.pl | www.moon-design.pl FB: @moondesignpl | IG: @moondesign.pl


#reklama


| SPORT |

#materiał partnerski

Profesjonalna bielizna termoaktywna nie tylko w sklepie sportowym Bielizna termoaktywna - sprzymierzeniec wielu aktywności fizycznych oraz wsparcie w skrajnych temperaturach. Doskonałe dopełnienie zestawu narciarskiego, uniform każdego biegacza, ale też podstawa dla osób pracujących na dworze. Co najważniejsze, dostępna od ręki w Snickers Workwear Outlet przy ulicy Santockiej 39 w Szczecinie. Jej popularność nie słabnie. Co roku bielizna termoaktywna zdobywa uznanie kolejnych amatorów aktywności fizycznych. Wszystko dzięki nowoczesnej technologii tkaniny, która pozwala na odprowadzanie potu i wilgoci z ludzkiej skóry podczas wysiłku. Jednak podstawą jest tu gwarancja jakości. A tą daje szwedzka marka premium Snickers Workwear. Producent w trakcie swojej działalności nie raz udowodnił, że oferuje jedynie innowacyjną, bezkompromisową i technicznie zaawansowaną odzież, która zapewnia pełen komfort użytkownikom. I właśnie z tego powodu poszukując doskonałej bielizny termoaktywnej na górskie wędrówki, wypad na narty, snowboard, łyżwy czy po prostu zimowy jogging warto mieć na uwadze nie tylko salony sportowe. W markowym sklepie przy ulicy Santockiej klienci mogą wybierać bieliznę termoaktywną spośród modeli lekkich, średnich i grubych dla pań i panów - w zależności od planowanej aktywności fizycznej. Przykładowo na narty najlepsza będzie bielizna z wełny z merynosa. Z kolei podczas górskich wypraw sprawdzi się lżejszy model, który dzięki specjalnej technologii utrzymuje stałą temperaturę ciała na poziomie 37,5℃. Wybierając model dla siebie należy mieć na uwadze dopasowanie kroju - odzież powinna wygodnie przylegać i nie krępować ruchów. W razie wątpliwości, podczas zakupów można skorzystać z pomocy obsługi. Warto być też czujnym! Bielizna termoaktywna jest często mylona z bielizną termiczną. Różnica jest jednak znacząca. Zadaniem odzieży termicznej jest ochrona przed chłodem oraz nadmiernym wyziębieniem organizmu. Niestety, brak jej funkcji odprowadzania wilgoci, przez co nie jest polecana osobom uprawiającym

88

sporty na świeżym powietrzu - w szczególności zimą. Z ofertą oraz dostępnymi modelami można zapoznać się na stronie internetowej www.snickersworkwear.pl. Jednak jak podkreśla kierownik salonu, pełna oferta jest dostępna również w sklepie Snickers Workwear Outlet przy ul. Santockiej 39 w Szczecinie.


#reklama

Zbliża się ochłodzenie, a u nas znajdziesz coś... aby nie zmarznąć! ul. Santocka 39, Szczecin Znajdziesz Nas na facebooku. FB / snickersworkwearoutlet


| STYL ŻYCIA |

Maciej „Lobo” Linke. Od maty do stand up-u Od najmłodszych lat trenował sporty walki ze starszym rodzeństwem. Wraz z bratem Mariuszem może poszczycić się mianem pioniera brazylijskiego jiu - jitsu w Polsce, jednak dziś częściej niż walką zajmuje się stand up-em. Maciej Linke podzielił się z nami ciekawostkami ze swojego życia i opowiedział o wyjątkowej drodze, która zaprowadziła go z maty na scenę. ROZMAWIAŁ ŁUKASZ CZERWŃSKI / FOTO ARCHIWUM MACIEJA LINKE, MAGDALENA BEDNAREK

Na początek cofnijmy się w czasie. Wielu chłopców marzy, żeby być piłkarzem, strażakiem albo policjantem. Co spowodowało, że Ty postawiłeś na sztuki walki? Tak naprawdę, decyzja podjęto za mnie, jeszcze dziesięć lat przed tym, jak zacząłem trenować. Moi dwaj starsi bracia trenowali judo w klubie Arkonia Szczecin. Mama uważała, że jej synowie muszą umieć się obronić i przede wszystkim obronić swoją dziewczynę w przyszłości. Zawsze nam mówiła, że sukcesy sportowe nie są najważniejsze. Mieliśmy od niej przykaz trenowania do osiemnastych urodzin. Mój średni brat, mimo że był w kadrze Polski i mógł się dalej rozwijać, po osiemnastych urodzinach postanowił z tym skończyć. Nasz tata był piłkarzem, trenował w juniorach Pogoni Szczecin, później grał w niższych klasach rozgrywkowych. Zapalony piłkarz, a jednak nie pociągnął nas do tego sportu. Ja do 16. roku życia w ogóle nie umiałem grać w piłkę. Teraz sztuki walki mają szeroki kanon specjalizacji. Skąd więc wybór judo, a później brazylijskiego jiu - jitsu? W tamtych czasach nie było jeszcze tak wielu specjalizacji w sztukach walki. Ja zaczynałem trenować w 1986 roku, a moi bracia jeszcze dziesięć lat wcześniej. Nie było takiego wyboru jak teraz. W kinach pojawił się Bruce Lee i nikt nie patrzył na to, czy to judo, czy karate. Miałeś kimono i to ci wystarczało. Zdobywałeś medale na mistrzostwach Europy, walczyłeś na turniejach w Ameryce. Zebrałeś wiele cenny doświadczeń, jak więc ocenisz swoją karierę w sportach walki? Zacznijmy od początku. Jeśli chodzi o judo, to na tamte czasy byłem dosyć średni. Co prawda, otarłem się o kadrę narodową na szczeblach juniorskich, ale zabrakło trochę szczęścia. Do tego zadziałały

90

zewnętrzne czynniki, ale nie ma co się usprawiedliwiać… Moim marzeniem był udział w igrzyskach olimpijskich, lecz to się nie stało. Gdy miałem 16 lat doszedłem do wniosku, że bez sensu jest jeździć na zawody, a był to czas, kiedy naprawdę mocno przegrywałem. Próbowałem więc sił w podnoszeniu ciężarów, grałem amatorsko w koszykówkę, próbowałem kendo, czyli japońskiej sztuki walki na miecze, aż w pewnym momencie mój brat odkrył brazylijskie jiu - jitsu. To były dopiero początki tej dyscypliny w Polsce. Jak zacząłem trenować brazylijskie jiu - jitsu, to wzorowałem się na technikach z książek Bruce`a Lee. Zastanawiałem się, jakie elementy mogę dodać do mojej gry judo, żeby zrobić z niej bardziej brazylijskie jiu - jitsu. To były zupełnie inne realia niż teraz. Mój brat jako pierwszy trenował tę dyscyplinę i jakoś po pół roku namówił mnie do wyjazdu na zawody. Wyobraź sobie, że przez pięć lat przegrywałem wszystko, co można było przegrać. Kiedyś zrobię o tym stand up. Uważałem, że nigdy nie będę w tym dobry, bo to nie jest to, co chciałbym robić. Pojechałem na zawody do Szwecji, mając za cel wygranie chociaż jednej walki, jednak znów się nie udało. Pomyślałem sobie, że tak dłużej być nie może i muszę wygrać chociaż jedną walkę. Jeden z zawodników, który miał jechać na mistrzostwa Europy, skręcił kostkę i mój brat zaproponował, żeby zabrać mnie. I takim zrządzeniem losu, bez specjalnego przygotowania, pojechałem i wygrałem pierwszą walkę. Coś się we mnie odblokowało, a ostatecznie zdobyłem brązowy medal. Tak, rozwijając się od zawodów do zawodów, stwierdziłem, że już nie jestem judoką, tylko zawodnikiem brazylijskiego jiu - jitsu. Zrozumiałem, o co w tym sporcie chodzi i go pokochałem. Myślę, że niczego tak w życiu nie rozumiałem, jak brazylijskiego jiu - jitsu. Można powiedzieć, że Twój brat i Ty byliście prekursorami brazylijskiego jiu - jitsu nie tylko Szczecinie, ale w całej Polsce. Mariusz osiągnął czarny pas jako pierwszy w Polsce, a nawet w Europie Wschodniej. Ja nominację na czarny pas otrzymałem jako piąty zawodnik w kraju. Myślę więc, że można tak o nas mówić. To jest miłe, bo tak naprawdę w codziennym pędzie o tym zapominam i właśnie przy okazji takiej rozmowy, ta świadomość powraca. Zdarzają się takie śmieszne sytuacje, że podczas zawodów gdzieś w Polsce zawodnicy trenujący w mojej szkółce mnie nie rozpoznają. Mijam gościa, który ma dres z moim nazwiskiem, ale tak naprawdę nie wie kim jestem. Wtedy dostrzegam, jak wiele zrobiliśmy, i uważam, że spokojnie można nas nazywać pionierami brazylijskiego jiu - jitsu. Mojego brata można nawet nazwać pionierem MMA, bo choć trwa kłótnia o miesiące, to wydaje nam się, że to on stoczył pierwszą walkę MMA w Polsce. Natomiast ja mogę być w dziesiątce pierwszych zawodników w kraju, jeśli chodzi o formułę MMA. Ale szczerze mówiąc, nigdy tego dokładnie nie sprawdzałem. Kiedy stoczyłeś swoją pierwszą walkę w MMA? Moja pierwsza walka zrodziła się w sytuacji, w której potrzebowałem na czesne, żeby opłacić studia. Wiedziałem, że nie zdążę już za-


| STYL ŻYCIA |

liście podwaliny pod aktualną popularność sportów walki w Szczecinie. Jesteście współzałożycielami klubu Berserker’s Team, a teraz macie swoją własną szkółkę. Teraz oficjalnie działamy pod nazwą Linke Gold Team. Na pewno mamy w tym swój udział, ale trzeba przyznać, że w Szczecinie jest bardzo dużo twardych ludzi. Cofając się historycznie do czasów powojennych, ludzie przyjeżdżający do Szczecina musieli być bardzo odważni. Jeśli się dobrze przyjrzymy, to jesteśmy specyficzni, inni niż cała reszta Polski. Specyficzny w twoim przypadku jest też temat stand upu. Powiedz, jak to się stało, że wojownik z maty przeniósł się na scenę i teraz bawi ludzi swoimi historiami? To jest megazabawna opowieść. Pisarz Jakub Ćwiek poznał mnie z kabareciarzem Michałem Pałubskim. Obu pomagałem zmienić swoją sylwetkę, odchudzić się i nauczyć trochę sportu. W pewnym momencie oni spotkali się na imprezie, sporo wtedy wypili i zaczęli rozmawiać, że obaj marzyli o tym, żeby zrobić stand up. Taki odważny, bez tematów tabu, w którym będą mogli przekazać ludziom swoje przemyślenia w zabawny sposób. Stwierdzili jednak, że na widowni mogą trafić się ludzie, którym nie spodobają się ich poglądy i zostaną siłą ściągnięci ze sceny. Wtedy doszli do wniosku, że po przedstawieniu mogą się bić, ale zawsze chcieliby mieć możliwość skończenia występu. O trzeciej w nocy zadzwonili do mnie z propozycją, żebym został ich ochroniarzem.

robić tych pieniędzy i pojawiła się możliwość walki w klubie Soho. Okazało się, że za sumę, jakiej dokładnie potrzebowałem. Później traktowałem MMA bardziej jako formę sprawdzenia się, bo nie szło zarobić na tych walkach poważniejszych pieniędzy. Musiałem zrobić sobie przerwę ze względu na zdrowie i wróciłem do walki w wieku 33 lat. Powiedziałem sobie, że to moja ostatnia szansa, bo pomału zbliża się koniec sportowej kariery. Udało się stoczyć kilka walk. Między innymi dwa pojedynki odbyłem w Stanach Zjednoczonych i muszę przyznać, że była to bardzo fajna przygoda. Później walczyłem również w Szkocji i tam zdobyłem pas, którego już nikt mi nie odebrał. Jako ciekawostkę powiem, że cztery ostatnie walki stoczyłem bez zadania ciosu przeciwnikowi. Wygrałem te pojedynki przy zastosowaniu wyłącznie brazylijskiego jiu - jitsu. Na swoją ostatnią walkę zaprosiłem do narożnika mojego przyjaciela Jakuba Ćwieka, który jest pisarzem. Wychodząc z klatki, to jemu pierwszemu powiedziałem, że widział moją ostatnią walkę. Tak naprawdę, to była decyzja podjęta pod wpływem chwili. Bardzo mocno odchorowałem zbijanie wagi. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale do walki trzeba zgubić kilkanaście kilogramów. Można powiedzieć, że razem z bratem Mariuszem stworzy-

Odebrałem telefon, bo myślałem, że coś się stało. My dużo z Jakubem piszemy, ale rzadko do mnie dzwoni, więc ja przerażony, a on mi bełkocze, że robią z Michałem stand up i potrzebują ochroniarza. Uznałem, że żartują, więc mówię spoko, tylko powiedzcie, o co z tym chodzi, bo nigdy nie oglądałem. Oni mi tłumaczą, że wychodzisz z mikrofonem i opowiadasz żarty. Ja całe życie żartuję na sali, to powiedziałem im, że jak mi też dadzą mikrofon, to pojadę z nimi. Zgodzili się… Rano zadzwonili ponownie i powiedzieli mi, że za miesiąc jest impreza open mic, w której amatorzy mogą wejść na scenę i dostają sześć minut na zaprezentowanie, więc za miesiąc widzimy się w Krakowie. Obejrzałem sobie fragment występu Lotka i później długo nie oglądałem już nic innego, bo stwierdziłem, że nie będę się na nikim wzorował. Uznałem, że to nie jest takie trudne, więc postanowiłem spróbować i pojechałem do Krakowa. Kiedy pierwszy raz stanąłem na scenie, to wiele rzeczy bardzo mnie zaskoczyło. Zauważyłem wiele podobieństw do walki i poczułem, że chcę się bardziej zaangażować. W czym widzisz podobieństwa między sceną a ringiem? Zawsze wychodzę do muzyki, zawsze są światła skierowane na mnie. Dodatkowo, każda publiczność jest inna i nawet jeżeli masz mega sprawdzone żarty, to występ może nie pójść po twojej myśli. W trakcie występu są czynniki zmienne, jak w trakcie walki, ale także występują schematy. Tak jak wcześniej wspomniałem, że niczego tak nie rozumiem jak brazylijskiego jiu - jitsu, bo odkryłem, że to są schematy. Gdybym miał kartkę, to byłbym w stanie rozrysować moje brazylijskie jiu jitsu. Uważam, że stan up jest taki sam, występują w nim sche-

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

91


| STYL ŻYCIA |

maty zachowań i trzeba je dokładnie obserwować i zapamiętywać. To jak podczas nauki sztuk walki, zrób ruch ręką w prawo i zobacz, co się wydarzy, później znów zrób taki ruch i zobacz, czy sytuacja się powtórzy. Jeśli tak się dzieje, to zakładamy, że za każdym razem tak będzie, gdy wykonamy tę czynność. W stand up jest podobnie, jedno zdanie możesz wypowiedzieć na wiele sposobów i obserwować, który bawi skuteczniej. Możesz mieć swoje nawyki, które uratują cię w trudnej sytuacji. Raz w miesiącu robię stand up w Szczecinie i miałem taką sytuację, że odkryłem jeden gest, który w trudnych tematach nagle wszystkich rozbawia. Na scenie stand up zaczynałeś swoją przygodę z Michałem i Jakubem, ale teraz prezentujesz już swój autorski program? Stand up zabiera tak wiele czasu, że jeżeli ma się dzieci, rodzinę i zobowiązania finansowe, to musi ci przynosić określony zysk. Żeby przyniosło dochody, trzeba przeliczyć bilety na koszta itd. Wspólnie stwierdziliśmy, że różnica finansowa między występami we dwóch, a występami w trzech jest żadna. Generujemy taką samą widownię, niezależnie, w jakim składzie osobowym gramy. Dlatego zapadła decyzja, że będę jeździł z Jakubem, bo Michał jako była gwiazda kabaretu, sam potrafi zapełnić widownię na taką skalę, na jaką nam się udaje we dwójkę. Jakub jest poczytnym pisarzem, to też jest jego praca, na którą musi poświęcić wiele czasu. Ostatnio doszliśmy do wniosku, że może pozwolić sobie na osiem występów w miesiącu, żeby nie ulec przemęczeniu. Ja natomiast bardzo chcę postawić na stand up, dogadałem się z moim bratem Mariuszem, że on odciąży mnie w klubie, żebym zajmował się tylko zajęciami, które są wyłącznie na mojej głowie. Dostosowałem sobie wszystko i chcę przez szesnaście dni w miesiącu być w trasie. Jakub nie może sobie na to pozwolić, a ja, żeby nie palić mu miejsc, występuję z autorskim programem. O ile do Warszawy czy Krakowa możesz wrócić z tym samym programem, to w mniejszej miejscowości już nie przejdzie. Twoje ostatnie poczynania zahaczają również o program Ninja Warrior Polska. Jak się tam znalazłeś? To nie był mój pomysł, tylko trafił do mnie z zewnątrz. Cały czas szukam okazji do zwiększenia swojej rozpoznawalności. Znów musimy wrócić do tematu stand up, na który składa się wiele czynników, jak filmiki promocyjne i plakaty. W tym wszystkim brakuje mi tej rozpoznawalności, gdzieś bardziej w głębi kraju. Żeby osiągnąć sukces, potrzebuję widowni, to nie jest jak w jiu - jitsu, gdzie po prostu jadę sobie na zawody i w sumie nie ma znaczenia, ile ludzi na mnie patrzy. W stand up publiczność jest niezbędnym elementem widowiska, bo ten sam program powiedziany dla 10 osób nie będzie miał takiego odbioru jak dla 100 osób. Im więcej ludzi siedzi na widowni, tym łatwiej jest bawić. Dużo zależy też od lokalu, im ciaśniejszy lokal wypełniony ludźmi, tym łatwiej o fajny występ. Wracając do pytania, potrzebuję rozpoznawalności, więc szukam miejsc pasujących do mojego wizerunku, gdzie mógłbym się zaprezentować. Pewnie odnalazł bym się w Love Island, bo jestem takim wariatem, ale nie wiem, czy chciałbym tam być.

92

Narzeczona pewnie nie byłaby zadowolona. (śmiech) Ona nie ogląda takich rzeczy, więc może by przeoczyła. Powiedziałbym, że jestem w trasie. (śmiech). Tak na serio nie neguję członków tego programu, ale ja tam raczej bym sobie bardziej zaszkodził, niż pomógł. Producentka Ninja Warrior zadzwoniła do Michała Pałubskiego, że jest możliwość wystąpienia w programie. Szczerze mówiąc, nie zastanawialiśmy się nawet chwili. Plusem było, że nie musiałem przechodzić castingu, a także nie było żadnej presji. Po drodze w samochodzie oglądałem poszczególne programy i trafiłem na amerykańską edycję. Tam celebryci, którzy brali udział w programie, po prostu dobrze się bawili. W tym programie są ludzie, którzy przygotowują się nawet rok i im nie wychodzi. Jeśli trzy tygodnie przed programem dostajesz telefon, że możesz wziąć udział, to co możesz zrobić? Chcieliśmy po prostu jak najlepiej zaprezentować siebie. Myślę, że było kilka zabawniejszych tekstów, które ostatecznie nie zostały wyemitowane, ale wydaje mi się, że i tak było zabawnie. Żarty żartami, ale powiedz, co było w twojej głowie, kiedy już stanąłeś przed wyzwaniem pokonania toru? Kiedy działo się to całe zamieszanie na zapleczu, jakieś wywiady, rozmowy, to byłem strasznie spięty. Taki poważny sportowiec, a nie chciałem się tak zaprezentować. Już w momencie wejścia na tor, kiedy zaczęliśmy sobie żartować, odblokowałem się. To nigdy nie jest tak, że my całkowicie improwizujemy. Większość żartów mieliśmy przegadane i szykowaliśmy się na różne ewentualności. Jak prowadząca powie nam tak, to my odpowiemy to i to itd. Przyznam szczerze, że motyw na szybko na wolno, miał być motywem Michała. Miał się mnie zapytać przy grzybkach, jak ma przebiec, a ja miałem odpowiedzieć, że na szybko. Okazało się, że Michał wpadł do wody w zasadzie na pierwszym kroku, co w sumie też wyszło zabawnie. Ja obawiałem się wbiegnięcia pod ścianę, bo mam pewne problemy z plecami. Praktycznie każdą inną przeszkodę kończy się w wodzie, więc trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby coś sobie zrobić. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że oprócz dobrego przygotowania, bardzo ważnym elementem są odpowiednie buty. Myślę, że Michał też spadł do wody z powodu nieodpowiedniego obuwia. Kiedy on upadł, to zacząłem się lekko stresować. Myślałem sobie, że jak Michał spadł z pierwszego stopnia i mnie spotka to samo, pewnie nas nie pokażą. Będziemy tylko krótkim urywkiem całego programu. Analizując ten tor, grzybki były najlepszym miejscem, żeby upaść efektownie. Jaka lekcja płynie z tego wszystkiego? Powiem tak. Jest jeszcze jedna rzecz, której nauczyło mnie brazylijskie jiu - jitsu, co w sumie zabrało mi trochę radości z walki na macie. Może to będzie fajną puentą. Obojętnie co robicie, to nie ma znaczenia. Dlaczego? Ponieważ nas często hamuje myśl: co ludzie powiedzą? Cokolwiek robisz lub chcesz zrobić, to tak naprawdę tylko tobie powinno na tym zależeć. Bliscy ci ludzie zawsze będą wspierać i kibicować, nawet jeśli przegrasz. Ludzie, którzy życzą ci źle, nie zmienią nastawienia, nawet kiedy osiągniesz sukces. Dlatego powinniśmy po prostu robić wszystko najlepiej, jak potrafimy, i nie przejmować się tym, co mówią inni.



| SPORT STYL ŻYCIA | |

Gwiazda, która pomaga zabłysnąć innym Jeżeli w wieku 11 lat debiutuje w igrzyskach paraolimpijskich, jeżeli w wieku 15 lat zdobywa pierwszy złoty medal w tych zmaganiach, później w trzech kolejnych największych światowych imprezach nie schodzi z najwyższego stopnia podium, jeżeli startuje zarówno w igrzyskach dla pełnosprawnych sportowców, jak i dla niepełnosprawnych, a na koniec wystawia ostatni złoty medal na licytację w celu wspierania młodych zawodników, to szybko można zdać sobie sprawę z tego, że ma się do czynienia z postacią wyjątkową. Taka właśnie jest Natalia Partyka, tenisistka stołowa Startu Szczecin. TEKST MAURYCY BRZYKCY / FOTO PIOTR HUKALO

Sportowcy w nastoletnim wieku w igrzyskach olimpijskich to żadna nowość. Najmłodszy medalista w zawodach sportowców pełnosprawnych miał… 10 lat. Dimitrios Loundras dokonał tego w Atenach w 1986 roku. Grecki gimnastyk miał wówczas 10 lat i 210 dni. Wśród zawodników niepełnosprawnych najmłodszą medalistką jest Eleanor Simmonds. W 2008 roku w Pekinie brytyjska pływaczka wywalczyła dwa złote medale, mając zaledwie 14 lat. I tu dochodzimy do Natalii Partyki. Gdy jechała na igrzyska paraolimpijskie w Sydney w 2000 roku, miała wówczas zaledwie… 11 lat. Dzieci w tym wieku zajmują się dosłownie wszystkim, ale nie startami w największych światowych imprezach. Sportowa droga Partyki została wytyczona w bardzo młodym wieku, a sama Natalia nie zboczyła z niej aż do dziś. Partyka to paraolimpijski fenomen. Po zebraniu doświadczenia w 2000 roku w igrzyskach w Sydney, kolejna impreza w Atenach przyniosła jej już dwa medale. Natalia wywalczyła złoto w grze singlowej oraz srebro w rywalizacji drużynowej. Od czasu porażki w Sydney (ostatecznie zajęła tam piąte miejsce) przez

94

16 lat była niepokonana przy stole paraolimpijskim. To rewelacyjny rekord, który zapewnił jej cztery kolejne złote medale w igrzyskach paraolimpijskich: w Atenach (2004), w Pekinie (2008), w Londynie (2021) i Rio de Janeiro (2016). Partyka przegrała dopiero w tym roku w Tokio. - Na początku nie było fajnie po półfinałowej porażce z Qian Yang. Tak długo byłam przecież niepokonana. Było rozczarowanie, złość, smutek. Nie była to jednak pierwsza porażka w moim życiu, z którą musiałam się zmierzyć, a poza tym miałam jeszcze do rozegrania turniej drużynowy. Musiałam się szybko pozbierać – opowiada Natalia Partyka, która ostatecznie w grze singlowej wywalczyła brązowy medal. Polka pozbierała się bardzo szybko i przywiozła z igrzysk paraolimpijskich kolejny złoty medal. Tym razem wywalczony w drużynie z Karoliną Pęk. - Ludzie mi gratulowali i to zmieniło moją perspektywę. Przestałam myśleć o tym medalu w kategoriach porażki, że to tylko brąz. Byłam w końcu w stanie go docenić – dodaje Partyka.

Czy można chcieć więcej, po już dość długiej i bardzo owocnej karierze? Można, a na dodatek zawodniczka KSI Startu Szczecin wydaje się być typem sportsmenki, którą bardziej napędzają „niepowodzenia”, jeżeli można tak nazwać brązowy medal w igrzyskach paraolimpijskich, niż najwyższe laury. Partyka już myśli bardzo mocno o paraolimpiadzie w stolicy Francji. - Te igrzyska są tak naprawdę za chwilę. Planuję wystąpić w Paryżu, jeśli oczywiście będę zdrowa i w dobrej formie. Cieszę się z brązowego medalu, ale chciałabym się zrewanżować i odebrać to, co moje – zaznacza Natalia Partyka. Partyka zdominowała paraolimpijską scenę tenisa stołowego na świecie. Ale to nie wszystko. Natalia jest jedną z nielicznych osób na świecie, które potrafią wywalczyć kwalifikację olimpijską także do startu z pełnosprawnymi tenisistami stołowymi. Startowała w Pekinie, Londynie, Rio de Janeiro oraz w Tokio. W rywalizacji z pełnosprawnymi sportowcami także ma masę osiągnięć na koncie. Jest kilkukrotną medalistką mistrzostw Europy w grze podwójnej, jest wicemistrzynią Ligi Mistrzów ETTU z KTS Tarnobrzeg,


| SPORT |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

95


| SPORT STYL ŻYCIA | |

Wielu ludzi, z różnymi stopniami niepełnosprawności, często zamyka się w domach, unika kontaktu z innymi. My im pokazujemy, że warto próbować, nie poddawać się, że to nie koniec świata. ma wiele tytułów drużynowego mistrza Polski, jest medalistką mistrzostw Polski w grze pojedynczej. Jest niezwykle aktywną sportsmenką. W Polsce reprezentuje od kilku lat KSI Start Szczecin, zaś w Czechach gra dla SKST Hodonin, z którym rywalizuje w Lidze Mistrzów. Partyka pochodzi z Gdańska, a w Szczecinie nie bywa tak często, jak by chciała. Gdy tylko jednak odwiedza swój klub, często uczestniczy w treningach sekcji tenisa stołowego. Ostatnio pojawiła się na zajęciach i dała dawkę swoich umiejętności wraz z trenerem Alexem Sorokinem. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, a klubowi koledzy mogli się przekonać, na jaki poziom można dojść dzięki ciężkiej codziennej pracy na treningach. Partyka to jednak nie tylko aktywna uczestniczka sportowego życia. Zawodniczka Startu Szczecin stara się angażować w wiele wartościowych akcji. Ostatnia wraz z Eneą promuje tenis stołowy i pomaga kobietom, które w szczególny sposób dotknęła pandemia. - Jako sportowcy, pozycję, jaką sobie wypracowaliśmy poprzez sport, możemy wykorzystać do tego, by robić coś ważnego i potrzebnego dla innych – twierdzi Partyka. - Myślę, że to jest wręcz nasz

obowiązek, bo dzięki naszym kibicom możemy dotrzeć do większej liczby ludzi. Ja robię swoje przy stole, ale mogę również zrobić dużo poza nim. Dlatego zawsze staram się angażować, gdy widzę jakąś fajną akcję. Mnie samą w przeszłości spotkało dużo dobrego ze strony innych ludzi, teraz mogę się zrewanżować. Udział w akcjach społecznych daje przede wszystkim mnóstwo satysfakcji. Poza tym mamy okazję pojawić się w świadomości ludzi również w innej roli. Znają nas jako sportowców, a dzięki takim akcjom mogą nas poznać po prostu jako ludzi. Możemy zyskać nowych kibiców, dotrzeć do tych, którzy na co dzień nie interesują się aż tak mocno sportem. Partyka doskonale wie, jak ciężko jest młodym sportowcom, z mniej popularnych dyscyplin, wybić się ponad przeciętność, znaleźć dobre miejsce do trenowania, pozyskać środki na rozwój, na udział w imprezach. Właśnie przez to już jakiś czas temu postanowiła stworzyć Fundusz Natalii Partyki, w ramach którego młodzi sportowcy z różnych dyscyplin, którzy zmagają się z przeciwnościami losu i mają utrudniony rozwój, mogą otrzymać stypendium oraz pomoc psychologów sportu. Obecnie trwa już trzecia odsłona akcji. Fundusz Partyki może zostać

wkrótce mocno zasilony. Multimedalistka paraolimpijska wystawiła na licytację swój złoty medal z Tokio za rywalizację drużynową. Kwota wywoławcza to 100 tysięcy złotych. Środki z licytacji zostaną przeznaczone na rozwój młodych sportowców z całej Polski i zasilą fundusz stypendialny. - Wielu ludzi, z różnymi stopniami niepełnosprawności, często zamyka się w domach, unika kontaktu z innymi. My im pokazujemy, że warto próbować, nie poddawać się, że to nie koniec świata – mówi Partyka, która urodziła się bez prawego przedramienia. - Bardzo fajnie się stało, że ostatnia paraolimpiada była tak szeroko pokazywana. Po raz pierwszy było tyle transmisji telewizyjnych, tyle mediów zaangażowanych w relacjonowanie tego, co działo się w Tokio. Okazało się, że ludzi to interesuje, chcą to oglądać i o tym czytać. Bardzo dobrze, bo to są wspaniałe historie, często z happy endem. Jestem w sporcie paraolimpijskim od bardzo dawna i te historie zawsze mnie poruszają, motywują i inspirują. Myślę, że nie tylko mnie, bo dostajemy czasem wiadomości, że ktoś nas gdzieś widział i postanowił coś zmienić w swoim życiu.


#reklama


| SPORT STYL ŻYCIA | |

Piłkarski przewodnik po byłej NRD Mateusz Kasprzyk, wierny kibic Pogoni Szczecin, fascynat kultury bałkańskiej oraz historii wschodnich Niemiec, a także miłośnik groundhoppingu, czyli turystyki stadionowej. W czasie lockdownu odcięty od tego, co kocha najbardziej, zabrał się do... pisania. Tak powstał „Piłkarski przewodnik po byłej NRD”. ROZMAWIAŁ ŁUKASZ CZERWIŃSKI / FOTO ARCHIWUM MATEUSZA KASPRZYKA

Miłość do piłki nożnej w naszym kraju na pewno nie dziwi. Jesteśmy przyzwyczajeni, że kibice utożsamiają się z jednym, może dwoma klubami. Ty natomiast podróżujesz i odwiedzasz różne stadiony, bez przywiązania do ich barw klubowych, skąd taka zajawka? Często posługuję się powiedzeniem Eduardo Galeano, który mówi, że stadiony są lustrem, w którym odbija się obraz naszego świata. Myślę, że piłka nożna jest sposobem na to, żeby poznawać inną kulturę z bliska. To taka soczewka, która wszystko skupia, gdyż będąc na trybunach stadionu, można zobaczyć, co dzieje się w danym regionie lub kraju. Kiedy wchodzisz na trybuny, to wiesz, czy ludzie są tam szczęśliwi, czy nie, czy mają pracę, czy nie mają, widzisz ,jak wygląda ich życie i czym się pasjonują. Wydaje mi się, że to najszybszy sposób do zgłębienia nowych kultur. Według mnie, jadąc na zorganizowaną wycieczkę, nie da się tak dobrze poznać danego kraju, jak właśnie na stadionie. Lubię piłkę nożną, a przy okazji pasjonuję się też geografią i kulturą, chcę odkrywać nowe miejsca i poznawać świat. Piłka nożna i groundhopping pozwalają mi te wszystkie pasje połączyć w jedną. Jakie najciekawsze miejsca do tej pory odwiedziłeś? Najciekawsze to pojęcie subiektywne, bo zależy od tego, co nas najbardziej interesuje. Ja osobiście bardzo lubię Bałkany i tereny byłej NRD, o której właśnie napisałem publikację. Na Bałkanach bardzo podoba mi się żywiołowość kibiców. Jadąc tam na mecz, nie skupiasz się na boiskowych wydarzeniach i nie szukasz gwiazd piłki nożnej, tylko chłoniesz ten klimat trybun, pirotechnika, głośne

98

śpiewy. Podziwiam też mentalność bałkańską, której chyba trochę nam brakuje. U nas ten pośpiech jest bardziej zachodnioeuropejski, natomiast na Bałkanach czas płynie wolniej. Oni wyznają zasadę, że jak nie wiesz, co czeka cię jutro, to musisz celebrować dzisiejszy dzień. Wspomniałeś już o swojej publikacji, więc powiedz, skąd pomysł na jej napisanie i dlaczego akurat wschodnie Niemcy? Generalnie ode mnie z osiedla bliżej jest do Niemiec niż do centrum Szczecina. Pomysł narodził się w grudniu ubiegłego roku, kiedy panował głęboki lockdown. Stwierdziłem, że trzeba coś zrobić, żeby totalnie nie zmarnować tego okresu. Stwierdziłem, że to dobry moment, żeby podsumować dekadę moich podróży po stadionach byłej NRD. Na początku nikogo nie informowałem, że powstaje taki projekt, po prostu traktowałem to jako kreatywne zajęcie na nadmiar wolnego czasu. Finalnie udało mi się wszystko poskładać w całość, a odbiór tej publikacji znacznie przekroczył moje oczekiwania. Myślałem, że po prostu kilka osób przejrzy ją w internecie, a tymczasem trafiła nawet do druku i to w dwukrotnie większym nakładzie niż zakładałem (100 egzemplarzy). W związku z tym, że pojawiają się kolejne pytania o wersję fizyczną publikacji, to nie wykluczam drugiego druku. Jest to motywacja, żeby w kolejnych latach realizować podobne projekty. W swojej publikacji piszesz o Unionie Berlin z Bundesligi, ale także o klubach z niższych poziomów rozgrywkowych. Skąd tak szeroki zakres zainteresowa-

nia? Najbardziej chodziło mi po prostu o obszar byłej NRD. Po upadku Muru Berlińskiego, tak naprawdę piłka nożna na wschodzie Niemiec upadła wraz z nim. Z racji problemów finansowych niewiele klubów zdołało dostać się na najwyższy poziom rozgrywek. Dopiero teraz część z tych klubów odbudowuje swoją pozycję w niemieckiej piłce i wyrywa się z amatorskich rozgrywek. Chociażby wspomniany Union Berlin jest kompletnym nowicjuszem na poziomie Bundesligi, a jest to przecież klub ze stolicy kraju i jednego z największych miast w Europie. Oprócz Unionu jest jeszcze RB Lipsk, ale wiadomo, że to już inna historia, a klub jest zbudowany dzięki finansom bogatego sponsora, który postanowił zainwestować tam, gdzie było zapotrzebowanie na wielką piłkę. Kluczem mojego wyboru była po prostu geografia, gdyż bardzo interesuję się terenami byłej NRD, a historia nieistniejącego już kraju jest bardzo fascynująca. Losy tamtejszych klubów są bardzo ciekawe zarówno przed upadkiem Muru Berlińskiego, jak i po upadku. FC Magdeburg był kiedyś klubem z europejskiego topu, kiedy w 1974 roku sięgnął po Puchar Zdobywców Pucharów. Dodatkowo sięgnął po to trofeum, mając w składzie tylko piłkarzy z miasta i okolic. W tych czasach taka sytuacja jest już niemożliwa. Teraz jest to klub zaledwie trzecioligowy, a takich drużyn jest znacznie więcej. Ciekawe jest to, że mimo tak znacznego spadku kibice wciąż pozostali ze swoimi drużynami i licznie uczęszczają na mecze. Opowiadasz o fascynacji Bałkanami, o wschodnich Niemczech, a co z pol-


ską piłką? Czy w naszym kraju równie chętnie odwiedzasz stadiony i jest szansa na publikację o naszym rodzimym podwórku? Nie ukrywam, że od zawsze jestem kibicem Pogoni Szczecin, to klub, który jest dla mnie najważniejszy i staram się być na każdym meczu. Nawet jeśli gdzieś wyjeżdżam, to zerkam, kiedy gra Pogoń i czy mój wyjazd nie koliduje z jej meczem. Z tego powodu jest mi trudno podchodzić z odpowiednim dystansem i obiektywizmem do innych klubów w Polsce. Dlatego nie planuję żadnej publikacji o polskiej piłce nożnej. Myślę, że to jest już na tyle dobrze znany i opisa-

ny obszar, że nie ma sensu tego powielać. Natomiast jeśli chodzi o byłą NRD, to jestem przekonany, że takiej publikacji jeszcze w Polsce nie było. Wracając do piłki bałkańskiej, to tam też miałeś styczność z niższym poziomem ligowym czy jednak tylko czołowe kluby? Jadąc na Bałkany, jednak szukasz meczów, w których będzie fajna atmosfera na trybunach. W Serbii jest tak, że największe zainteresowanie generują kluby ze stolicy i cały kraj dzieli się na kibiców Partizana i Crvenej Zvezdy. Tam wszystko kręci się wokół stolicy, a u nas kibice z innych miast raczej nie przepadają za Legią.

Najczęściej wybieram te mecze, które generują dużą liczbę kibiców, ale tam niższe ligi też mają swój klimat. Zwiedziłeś wiele stadionów, widziałeś wiele kibicowskich opraw, a czy kiedyś trafiłeś na sytuacje zagrożenia i zamieszki między kibicami? Jakieś 4-5 lat temu byłem właśnie na derbach Belgradu między Partizanem i Crveną Zvezdą. Wtedy doszło do słynnego rozłamu kibiców Partizana, gdzie zwaśnione grupy zaczęły ze sobą walczyć i tam naprawdę była konkretna zadyma. My akurat byliśmy w sektorze obok „młyna” Partizana i wszystkie te wydarzenia były na wyciągnięcie ręki.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 10/2021

99


| SPORT STYL ŻYCIA | |

Grosicki wrócił zdobyć mistrzostwo Lato w polskiej ligowej piłce upłynęło pod znakiem powrotu dobrych piłkarzy. Hitem transferowym był Kamil Grosicki, który znów gra dla Pogoni Szczecin. TEKST JAKUB LISOWSKI / FOTO SZYMON STARNAWSKI

Letnie spotkanie ze Stalą Mielec nie zapowiadało się szczególnie dla szczecińskich kibiców. Portowcy byli faworytem, mieli łatwo pokonać niżej notowanego prze-

dziemy grać o najwyższe cele. Spełniłem marzenie - mówił Grosicki. - Jestem tu, walczymy o mistrza Polski. - „Kamiiiil Grosicki” - skandowali kibice.

cówce sezonu 2005/06 – w meczu z Arką Gdynia. (maj 2006). Wszedł w końcówce meczu, zmieniając legendę klubu Ediego Andradinę. To był okres, gdy szefem klubu był łódzki biznesmen Antoni Ptak. Właściciel postanowił wtedy realizować swój autorski pomysł na sukces w Polsce. Hurtem sprowadził brazylijskich piłkarzy. Gdy Grosicki debiutował, to w „11” Pogoni zagrało dziewięciu Brazylijczyków, a jeszcze jeden wszedł z rezerwy. Kibice zaczęli się odwracać od „brazylijskiej Pogoni” i w takich trudnych warunkach Grosicki zaczął wchodzić do dorosłej piłki. Miał wtedy 18 lat i imponował szybkością, niezłą techniką i pozaboiskową przebojowością. W sezonie 2006/07 Grosicki grał jeszcze więcej – 21 występów ligowych i 2 bramki – i był jednym z nielicznych jasnych punktów upadającej, coraz słabszej Pogoni. 26 maja 2007 zagrał po raz ostatni w Pogoni.

ciwnika. Nic więc dziwnego, że spotkanie z nowych trybun stadionu oglądało ledwie 6676 widzów, w dodatku duża część z nich ślamazarnie docierała na obiekt, na ostatnią chwilę. Mieli czego żałować. Nim sędziowie wyprowadzili drużyny na prezentację na środek boiska, pojawił się prezes klubu Jarosław Mroczek. I już było wiadome, że będzie „bomba”. I była. - Kamilu, witaj w domu – powiedział Mroczek i zaprezentował nowego piłkarza w Pogoni – Kamila Grosickiego. - Dla nas to wielki dzień. Publiczność po raz pierwszy poderwała się z krzesełek.Szczecin moje miasto, Pogoń to mój klub. Jestem szczęśliwy, wracam do domu. Za rok będzie piękniejszy stadion, bę-

100

33-letni skrzydłowy błyskawicznie rozpoczął treningi i już po tygodniu zadebiutował w Pogoni. Miał udział przy bramce w spotkaniu z Lechem w Poznaniu, w kilku innych akcjach pokazał dużo jakości, więc ten transfer szybko zaczął się spłacać. Kamil Grosicki to na pewno najważniejszy transfer tego roku w Pogoni. Wszyscy uważają, że to jest ten brakujący element w drużynie, który ma pomóc w wywalczeniu mistrzostwa Polski. Kadra Pogoni faktycznie jest najsilniejsza od ponad 20 lat, choć wpadka w Pucharze Polski była bardzo wstydliwa i wszystkich zabolała. Sam Grosicki wrócił do Pogoni po 14 latach przerwy. Debiutował w koń-

Później grał w Legii, FC Sionie (Szwajcarii), Jagiellonii, Sivasspor (Turcja), Stade Rennais (Francja). To wysoka forma we Francji zbudowała też pozycję „Grosika” w reprezentacji Polski i zaprocentowała też wymarzonym transferem do Premier League. Trafił do Hull City, próbował pomóc w walce o utrzymanie, co jednak się nie udało i Grosicki musiał grać na drugim poziomie. Ostatnie 1,5 roku spędził w West Bromwich Albion, ale grał już sporadycznie. O tym, że może wrócić do Pogoni, mówiło się już ostatniej zimy, ale zabrakło chęci, funduszy i przekonania, że to dobry krok. W sierpniu była już inna sytuacja, a sam piłkarz chciał znów reprezentować szczeciński klub. Podpisał dwuletnią umowę, gra z numerem „11”.


#reklama


| ROZRYWKA STYL ŻYCIA |

#materiał partnerski

Doskonały czas dla naszych pociech na robienie psikusów i żartów

Nadeszła jesień, a wraz z nią zbliża się wielkimi krokami zwyczaj obchodzony 31 października, który jest głównie popularny wśród młodego pokolenia. Mowa oczywiście o HALLOWEEN. W ostatnim dniu października popularne będą dynie, przebrania za kościotrupy i czarownice a także zombie będą jak najbardziej wskazane.Serdecznie zapraszamy do odwiedzenia naszego sklepu i zapoznania się z wyjątkową ofertą na jakże upiorne dekoracje i akcesoria. Znajdą tu Państwo m.in.balony i piniaty, stroje, peruki, krew, lateks, maski i makijaż a także pajęczyny, banery, girlandy, kościotrupy oraz wiele innych. Partyland oferuje szeroki wybór wszystkiego czego potrzebu-

102

jesz w ramach akcesoriów imprezowych na przyjęcia i uroczystości. Stwórz swój bukiet balonowy, kup niezbędne akcesoria i gadżety na Twoją imprezę! Zapraszamy na konsultacje dekoracji sali, restauracji, imprezy firmowej czy domowej. Dodatkowo w naszym sklepie możesz skomponować własne życzenia, a my je dla Ciebie napiszemy na balonie! Ściągnij aplikację Partyland Loyalty atrakcyjne rabaty Zbieraj punkty i kupuj za nie wybrane przez siebie produkty.

Galeria Kaskada, al. Niepodległości 36 tel. 91 810 21 12 | e-mail: kaskada@partyland.party Godziny otwarcia: Pon. – Sob: 9-21, Niedz: 10-20


#reklama


| STYL ŻYCIA |

#materiał partnerski

Rocznie sadzimy 1,5 miliona nowych drzew Rozmowa z Nadleśniczym Nadleśnictwa Trzebież Tomaszem Kuleszą Jakie tereny obejmuje Nadleśnictwo Trzebież? Jaki udział w nich ma Puszcza Wkrzańska? Praktycznie ponad 90% powierzchni nadleśnictwa położone jest w Puszczy Wkrzańskiej. Od północy i wschodu lasy nadleśnictwa ograniczone są Zalewem Szczecińskim oraz Roztoką Odrzańską, od zachodu - granicą państwa, a od południa - lasami komunalnymi miasta Szczecina. Założenia Zielonego Ładu i objęcia 30% powierzchni nadleśnictwa ochroną bioróżnorodności oraz 10% ochroną ścisłą wydają się na pozór racjonalnym i pożytecznym dla nas działaniem. Jakie mogą nieść zagrożenia? Według szacunków, w wyniku wprowadzenia Zielonego Ładu, pozyskanie drewna może zmniejszyć się w Polsce nawet o 40%. Wpłynie to z pewnością na zwiększenie ceny drewna, co w konsekwencji może prowadzić do zastępowania go mniej ekologicznymi produktami, np. plastikiem. Zielony Ład może doprowadzić do ograniczenia produkcji bądź nawet likwidacji wielu zakładów drzewnych i w konsekwencji do zmniejszenia zatrudnienia na obszarach wiejskich. Dodatkowo pozostawienie bez ingerencji człowieka większych obszarów może spowodować zubożenie ich bioróżnorodności. To dzięki prowadzeniu racjonalnej gospodarki możemy kształtować środowisko stwarzając zróżnicowane warunki bytowania większej ilości gatunków roślin i zwierząt. Na czym polega to zrównoważone gospodarowanie w Nadleśnictwie? Na jakiej podstawie prawnej się opiera? Zrównoważone gospodarowanie polega na racjonalnym użytkowaniu zasobów leśnych, które gwarantuje zachowanie ciągłości lasów i ich ochronę, a także wypełnianie wielorakich funkcji pozaprodukcyjnych, przyrodniczych i społecznych. Wszelkie prace prowadzone są w oparciu o ustawę o lasach oraz o zatwierdzany przez ministra środowiska dziesięcioletni plan urządzenia lasu. Ile sadzi się drzew, a ile wycina w skali roku? Co roku na terenie Nadleśnictwa Trzebież sadzimy ok. 1,5 mln nowych drzew. Zastępują one drzewa dojrzałe, które zbliżają się do kresu swego życia. Dzięki usunięciu ich w odpowiednim czasie możemy wykorzystać pełnowartościowy surowiec drzewny, w którym to zakumulowane są znaczne ilości dwutlenku węgla. Warto podkreślić, że stare drzewostany wchodzą w fazę rozpadu

104

i nie dość, że nie przyswajają dwutlenku węgla, to stają się jego emitentem. Dlatego wyprzedzając naturalne procesy wprowadzamy w ich miejsce młode pokolenie, które wzrastając korzystnie wpłynie na kształtowanie klimatu. Jak ocenia Pan kondycję trzebieskich lasów, czy występują w nich szkodniki? Mimo występujących w ostatnich latach anomalii pogodowych stan naszych lasów można ocenić jako bardzo dobry. Na bieżąco monitorujemy stan sanitarny drzewostanów i dzięki podejmowaniu odpowiednich działań likwidujemy pojawiające się zagrożenia. Co najwięcej sprawia trudności we właściwym gospodarowaniu zasobami leśnymi? Przede wszystkim niezrozumienie działań leśników przez społeczeństwo. Nasza praca jest często negatywnie odbierana z racji braku znajomości praw przyrody oraz powielanej dezinformacji w środkach masowego przekazu. Ludzie nadal odczytują wycięcie drzewa w lesie jako zjawisko negatywne. Tymczasem są to niezbędne działania, dzięki którym z jednej strony dbamy o kondycję lasu i zachowanie ciągłości pokoleń drzewostanu, a z drugiej zapewniamy odnawialny surowiec drzewny, który ma aż 30 tys. zastosowań w wielu dziedzinach życia. Ponadto musimy mierzyć się z niedoborem wykwalifikowanych pracowników leśnych, gdyż jest coraz mniej chętnych do pracy w trudnych warunkach terenowych. Zmniejszające się bezrobocie spowodowało odpływ pracowników do innych gałęzi gospodarki. Turystyka leśna jest bardzo powszechną formą rekreacji. Czy nie zakłóca ona życia mieszkańcom lasu? Z racji położenia Nadleśnictwa Trzebież w sąsiedztwie aglomeracji szczecińskiej, nasze lasy są bardzo chętnie odwiedzane przez jej mieszkańców. Udostępnienie turystyczne lasów jest jednym z istotnych zadań Nadleśnictwa. Przygotowaliśmy bogatą bazę turystyczną w postaci miejsc postoju pojazdów i szlaków turystycznych, które są dostępne dla każdego. Dzikie zwierzęta zdążyły przystosować się do obecności człowieka w lesie. Odwiedzający las powinni jednak pamiętać, że jest to dom zwierząt i należy przestrzegać określonych zasad zachowania. Niewątpliwie niewłaściwe jest puszczanie psów luzem, hałasowanie, a także pozostawianie śmieci.


#reklama


#reklama


Badabing Gentlemen’s Club

Nasza Firma jest jedną z nielicznych wysoko wyspecjalizowanych w branży czyszczenia i barwienia skór na terenie północno-zachodniej Polski.

RENOSKÓR Działamy na szczecińskim rynku już od ponad 40 lat

Kożuchy / Futra / Skóry PROFESJONALNE CZYSZCZENIE, RENOWACJA, FARBOWANIE godziny otwarcia: pon. - śr. 21:00-04:00 pt. - sob. 21:00-05:00 Al. Wojska Polskiego 11, Szczecin +48 690 654 480 www.bbclub.pl badabingclubszczecin Badabing.club

Jakość i kunszt pracy regularnie przyciągają klientów nie tylko z miasta i regionu, ale również z zagranicy. Zajmujemy się wszystkimi rodzajami tego surowca. W zakresie prac mieści się m.in. czyszczenie, farbowanie oraz impregnacje. Specjaliści zajmują się również czyszczeniem i renowacją skórzanych mebli, tapicerek samochodowych i galanterii skórzanej. Świadczymy też naprawy krawieckie. ul. Królowej Jadwigi 1, Szczecin | tel. 601 717 776 tel. 48 91 483 47 65 | 48 91 434 37 03 godziny otwarcia: poniedziałek-piątek 11:00-18:00, sobota 12:00-14:00


| KRONIKA TOWARZYSKA |

fot. Andrzej Szkocki

Uroczysta inauguracja działalności Konsulatu Honorowego Wielkiego Księstwa Luksemburga Honorowym Konsulem Wielkiego Księstwa Luksemburga w województwie zachodniopomorskim od wiosny tego roku jest mecenas Waldemar Juszczak. Oficjalne otwarcie konsulatu nastąpiło w drugiej połowie września. Inauguracja odbyła się w Willi Lentza. W uroczystości wzięło udział ponad 100 osób, w tym m.in. Ambasador Wielkiego Księstwa Luksemburga w Polsce Paul Schmit, Marszałek Senatu Tomasz Grodzki, Wojewoda Zachodniopomorski Zbigniew Bogucki, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz i zastępca prezydenta miasta Michał Przepiera. Byli też przedstawiciele palestry, klubu konsuli honorowych w Szczecinie i przyjaciele. (bs)

108


#reklama

Najdłużej działająca restauracja w Szczecinie Jesteśmy z wami 49 lat!

WIECZORKI TANECZNE MUZYKA NA ŻYWO IMPREZY OKOLICZNOŚCIOWE IDZIEMY Z DUCHEM CZASU... NASZE DANIA MOŻNA ZAMÓWIĆ RÓWNIEŻ Z DOSTAWĄ!

RESTAURACJA UŚMIECH | PLAC ZWYCIĘSTWA 1 (KOŁO MEDICUSA) | TEL. 91 43 47 927, 515 849 765 WWW.USMIECH.SZCZECIN.PL | FB/RESTAURACJAUSMIECH


| KRONIKA TOWARZYSKA |

czyli dyskusje o przyszłości branży - To bardzo ważny dzień dla branży morskiej - mówił na otwarciu 8 Kongresu Morskiego w Szczecinie minister Marek Gróbarczyk z Ministerstwa Infrastruktury. - Po roku przerwy związanej z pandemią wróciliśmy na tory dyskusji. Minister podkreślił, że kongres morski jest swoistą platformą wymiany doświadczeń związanych z branżą morską, a jego zdaniem właśnie na tym kongresie powinny być przedyskutowane dwa tematy - rozwój portów polskich i morska energetyka wiatrowa, jako dziedzina dla branży morskiej zupełnie nowa. Zaznaczył też, że miniony rok był dla polskich portów szczęśliwy, mimo trudności, jakie w przeładunkach sprawiał koronawirus. W dyskusji na temat przyszłości portów brali udział m.in. szefowie portów w Gdyni, Gdańsku, a także Polic. Głos zabrali przedstawiciele armatorów i międzynarodowych organizacji zrzeszających prywatne porty. (bs)

110

fot. Sebastian Wołosz

8 Kongres Morski


#reklama


| KRONIKA TOWARZYSKA |

fot. Sebastian Wołosz

Północna Izba Gospodarcza na rzecz „Zwykłego Bohatera” Przedsiębiorcy zrzeszeni w Północnej Izbie Gospodarczej, a także ich przyjaciele, spotkali się we wrześniu przy grillu i dźwiękach muzyki, aby wesprzeć zbiórkę pieniędzy na rehabilitację Jakuba Znojka. Kuba ma 23 lata, ale tragiczne wydarzenia wigilijnej nocy 2020 roku zmieniły na zawsze życie i plany młodego mężczyzny. Dziś wielu mówi o nim bohater, a on walczy ze swoim organizmem. Chce być sprawny. Kuba po wigilijnej kolacji spotkał się ze swoją dziewczyną. Kiedy jechali autem, zauważyli dziwnie zachowującego się kierowcę. Auto jechało slalomem bez włączonych świateł. Wszystko wskazywało na to, że kierujący może być pijany. Kuba postanowił działać. Chciał powstrzymać kierowcę, aby w tym stanie nie zrobił nikomu krzywdy. Niestety, sam został jego ofiarą. Po licznych i skomplikowanych operacjach jego stan jest stabilny, ale bez rehabilitacji nie ma szans wrócić do zdrowia. Cały czas trwa akcja zbierania pieniędzy na platformie siepomaga.pl. Na zebranie pełnej kwoty brakuje jeszcze około 90 tys. zł. Wcześniej do pomocy w zbieraniu pieniędzy włączyli się między innymi policjanci. A pod koniec lata przedsiębiorcy z PIG. (bs)

112


#reklama

Restrukturyzacja - szansa na odzyskanie płynności finansowej! RESTRUKTURYZACJA przedsiębiorców Nasza kancelaria specjalizuje się w postępowaniach restrukturyzacyjnych sądowych i pozasądowych. Pomagamy przedsiębiorcom zagrożonym niewypłacalnością w porozumieniu się z wierzycielami. Wdrażamy działania naprawcze w firmie!

Nasza wiedza i doświadczenie do Twoich usług

Zapraszamy

możliwość zawieszenia postępowań egzekucyjnych

do kontaktu z nami!

redukcja zadłużenia (umorzenie części kapitału,

Kancelaria@kizukmichalska.pl

wydłużenie okresu kredytowania; rozłożenie zobowiązań

tel. 693 110 250

na elastyczne raty, karencje w ich spłacie)

www.kizukmichalska.pl

Ochrona przed wypowiedzeniem kluczowych umów Ochrona majątku

www.centrumrestrukturyzacji.pl


20-lecie prezydentury Bogumiła Rogowskiego w Bussines Club Szczecin Business Club Szczecin pod rządami prezydenta Kapituły Bogumiła Rogowskiego był organizatorem i współorganizatorem wielu ważnych i znaczących przedsięwzięć gospodarczych. Szczególnie doceniane przez prezydenta były zawsze branża budowlana i gospodarka morska. Jak wyjaśnili członkowie Bussines Club Szczecin - 20 lat pełnienia funkcji prezydenta BCS to wiele wyrzeczeń i poświęceń, wiele pięknych momentów historii razem przeżytych – stąd uroczyste uczczenie rocznicy.

114

foto. Andrzej Szkocki

| KRONIKA TOWARZYSKA |


#reklama

GOSPODA PRZYBIERNÓW od 2002

Tradycyjna kuchnia polska Potrawy regionalne Laureat plebiscytu „Mistrzowie smaku” w kategorii Kuchnia regionalna roku Członkowie Sieci Dziedzictwa Kulinarnego

ul. Bolesława Chrobrego 48a | Przybiernów tel. 609 825 691, 91 418 64 71 | Czynne: 07:00 – 22:00


#reklama


CENTRUM REHABILITACYJNO SPORTOWE

Massage Studio24 masaże

treningi personalne

Rehabilitacja Finity.pl

zabiegi na ciało

analiza hormonalna

kosmetyka twarzy

dieta-suplementacja

kinesiotaping

tlenoterpia

rehabilitacja

terapia manualna

fizjoterapia

Nauka pływania dla dzieci i Aqua baby Rehabilitacja w wodzie | Aqua aerobik

#reklama

ZAPRASZAMY NA ZAPISY

91 45 01 554 ul. Monte Casino 24 www.fitnessclub.com.pl


#reklama

PRZYDOMOWE STACJE ŁADOWANIA


#reklama


#reklama


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.