8 minute read

Książki

Next Article
Newsroom

Newsroom

Beata Zuzanna Borawska - mentalnie jestem nomadką

Advertisement

Pisze książki, wydaje płyty, angażuje się w wiele wydarzeń kulturalnych w mieście. Beata Zuzanna Borawska ma wiele wcieleń, ale jedno jest niezmienne – miłośniczka Szczecina.

ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO KAROLINA NOWACZYK

Niedawno ukazała się książka „Bizarny Szczecin” z opowiadaniami różnych autorów, m.in. twoim.

Moje opowiadanie pt. „Syrenie stawy” otwiera almanach. Jego fabuła nawiązuje do autentycznych wydarzeń, o których mogliśmy przeczytać w lokalnej prasie. Także główną bohaterkę tej historii stworzyłam, inspirując się realną postacią z mego otoczenia. Jako że każde opowiadanie miało wiązać się ze Szczecinem, a ja tutaj mieszkam przez większość mojego życia, pomyślałam, że będzie to dobra okazja, żeby uhonorować to, co mnie zawsze w tym mieście fascynowało, dziwiło, zaskakiwało czy bawiło. Kiedy jednak zaczęłam przypominać sobie zdarzenia, artystów, miejsca, to lista tematów zrobiła się naprawdę długa. Postanowiłam stworzyć fikcyjną historię z wykorzystaniem faktów, plotek, postaci. W tekście można znaleźć luźne odwołania do twórczości Olka Różanka, Gosi Goliszewskiej, Ingi Iwasiów czy szczecińskiej architektki Heleny Kurcyusz. Mam nadzieję, że tekst przypadnie do gustu czytelnikom/czytelniczkom.

Jak narodził się ten projekt?

Z pasji pisania i chęci zrobienia czegoś wspólnie na pamiątkę. Przynajmniej ja tak to widzę. Autorki i autorzy almanachu to w większości już byli studenci jednego rocznika studiów pisarskich na Uniwersytecie Szczecińskim. Paweł Jakubowski, który jako absolwent szczecińskiej polonistyki, autor znany głównie z selfpublishingu, poprowadził z nami na ostatnim semestrze zajęcia, na których podsunął pomysł, aby wydać taki zbiór, finansując go przez zbiórkę na portalu Wspieram to. Wielu osobom idea się spodobała, zwłaszcza że po studiach nasze drogi się rozejdą, a fajnie mieć po nich wspólną pamiątkę. Ja mam swój debiut literacki za sobą, a także duże doświadczenie producenckie i wydawnicze, Paweł świetnie ogarnia zbiórki, Tomek Szotkowski, który na co dzień pracuje jako radca, super realizuje się w tematach związanych z prawem, Ola Dąbrowska natomiast tworzy kolaże. Już sam kapitał tych zaledwie kilku wymienionych osób dawał pewność, że cel zostanie zrealizowany. Nikt wtedy, nie przypuszczał, że rzetelna praca i odrobina szczęścia sprawi, iż kwota zbiórki pozwoli nie tylko na większy nakład, ale także zaproszenie do współpracy Tomasza Panka, podpisanie umowy z wydawnictwem Granda oraz nagranie audiobooka czytanego przez tak wspaniałych artystów jak Olga Adamska i Arkadiusz Buszko.

Ty też jesteś absolwentką tych studiów.

Tak. To zupełny przypadek. Moje wybory życiowe sprawiły, że ze Szczecina wyprowadzałam się kilkukrotnie. Był czas, że mieszkałam we Wrocławiu, ale z powodów rodzinnych wróciłam do Szczecina. Moja kariera wtedy ustąpiła miejsca życiu prywatnemu. Miałam popołudniami czas wolny, więc pomyślałam, że mogę zapisać się na studia pisarskie, które w prasie zachwalała Inga Iwasiów. Zawsze też chciałam się nauczyć stawiania przecinków we właściwych miejscach (śmiech). Sam kierunek był nowy, kiedy ja zaczynałam swoją przygodę, nie było nawet naboru na drugi stopień. Po zaledwie pierwszym semestrze przyszła pandemia, która sparaliżowała niemalże wszystko, weszło zdalne nauczanie. Miałam wtedy wrażenie, że intuicja pokierowała moim życiem we właściwym kierunku i ten mój nowy rytm dnia stał się moim parasolem ochronnym na cały stres, panikę, dramaty, czego nie można było powiedzieć o osobach pracujących w branży muzycznej, artystycznej, którzy zostali z niczym. W roli studentki nie czułam się komfortowo ze względu na to, że w kulturze przepracowałam aktywnie ponad dekadę i moje doświadczenie zawodowe było ogromne w porównaniu do moich młodszych kolegów i koleżanek po maturze, a czasem nawet wykładowców. Wiele kwestii poruszanych na zajęciach było dla mnie banałem; powtarzanie ich było nudne i bezowocne. Miałam wrażenie, że wykładowcy za rzadko opuszczają mury akademii: czasami zamiast jeździć na konferencje naukowe mogliby sami spróbować pracy artystycznej albo pracy w kulturze w ogóle. W końcu to miał być kierunek artystyczny, ale w praktyce w ogóle go nie przypomniał. Wiele rzeczy było dla mnie niepokojących i dawałam temu wyraz, ale były też jasne, ciekawe, inspirujące momenty, również ludzie, którzy wspierali mnie przy debiucie literackim wobec których czuję wdzięczność, np. Aleksandra Krukowska, Inga Iwasiów, Eliza Kącka. Na studiach miałam zajęcia z Weroniką Fibich, Andrzejem Skrendą czy Konradem Wojtyłą, których zresztą poznałam wcześniej i z którymi współpracowałam na długo przed studiami.

Zaczynałaś od projektów muzycznych, ale ten okres już zamykasz i kierujesz się w stronę pisania. Dlaczego?

Myślę, że tak naprawdę nigdy go nie zamknę do końca, bo muzyka wciąż towarzyszy mi w życiu. Wykonując pracę producentki, podczas nagrywania audiobooka do „Bizarnego Szczecina”, wielokrotnie, przechodząc przez korytarz prowadzący ze studia nagraniowego do reżyserki, robiło mi się ciepło na sercu. Nagrania były realizowane w Stobno Records, gdzie Borys Sawaszkiewicz z Karolem Majtasem ozdobili korytarz płytami, przy których pracowali. Wiszą tam chociażby: płyta „Tangola” Marek Kazana Project i płyta zespołu Chango - obie wydawałam i produkowałam. Po przeciwnej stronie, zaraz obok złotej płyty Borysa, wisi plakat promujący koncert „Big Love in Big Flow” w filharmonii z okazji pięciolecia mojego wydawnictwa. W takiej scenerii praca to czysta przyjemność. Ale wracając do pytania: przed wydawnictwem, o czym warto pamiętać, mając zaledwie dwadzieścia lat, prowadziłam autorskie audycje

o muzyce jazzowej. Robiłam to tydzień w tydzień przez niemal pięć lat. Praca dziennikarki muzycznej była wtedy moją pasją. To był bardzo intensywny czas w moim życiu w ogóle, robiłam dużo materiałów z wydarzeń kulturalnych, jeździłam na festiwale. Codziennie gdzieś byłam, a to w teatrze, a to na koncercie, a to jakimś filmie, wystawie, spotkaniu. Rozmowy najczęściej ze starszymi ludźmi, którzy żyli pasją tworzenia sprawiły, że mimowolnie pierwiastek artystyczny stał się nieodłączną częścią mojej tożsamości. Dużo czasu przebywałam również w dawnym Domu Marynarza, gdzie funkcjonowała KEA, czyli Katedra Edukacji Artystycznej, to było przed powstaniem Akademii Sztuki. Było coś w tym miejscu autentycznego i magnetycznego, rozmowy w palarni, wielu ówczesnych studentów dziś odnosi sukcesy w dziedzinie sztuki i bardzo im kibicuję… Na pewno tego ducha brakowało mi na studiach pisarskich. Wtedy myślałam, że będę dziennikarką już na zawsze, zrobiłam swój najlepszy wywiad w karierze dziennikarskiej z tragicznie zmarłym Grzegorzem Grzybem. Pamiętam, jak nagrywałam go w nocy, po afterze finału warsztatów muzycznych w Wałczu, na które zaprosili mnie Piotrek Huegel i Szymon Orłowski, tworzący swego czasu klimat w piwnicy Loftartu. Grzesiu podczas wywiadu powiedział m.in. że chciałby zagrać na autorskiej płycie Marka Kazany, ale jest problem z jej nagraniem i wydaniem. Przyszłam któregoś wieczoru na jam session do Free Blues Clubu, był Marek, był Grzesiu, nie pamiętam kto grał na basie wtedy, ale chyba nie był to Marek Mac, natomiast przyszedł pograć Tomek Licak, który wrócił do Szczecina z Danii. Zagrali tak, że wiedziałam, że to będzie moja droga i tak w ogromnym skrócie było przez pewien czas.

Wydałaś też płytę Łukasza Górewicza i… zajęłaś się pisaniem.

Tak, płyta Łukasza jest niesamowita, zresztą Łukasz jest artystą, o którym z czystym sumieniem możemy powiedzieć oryginalny. Ma to coś. Myślę, że wynika to z tego, że umie w muzyce stworzyć przestrzeń, gdzie w sposób zupełnie swobodny, plastyczny łączy granie free, improwizację z klasyką. Dodatkowo jest też wrażliwym i dobrym człowiekiem, bardzo wkręconym w ojcostwo, które lubi. Wracając do tematu, był Górewicz, było Chango, był Kazana z dwoma projektami, płyty, klipy, film. W 2016 roku jednak doświadczyłam sytuacji kryzysowej w związku ze staraniami Szczecina o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, projekt, nad którym pracowałam wiele miesięcy, z różnych niefajnych powodów nie mógł być zrealizowany. Postanowiłam wyprowadzić się na pewien czas do Berlina. To była bardzo dobra i trudna decyzja, bo mogłam nabrać dystansu, doświadczyć, czym w praktyce jest multikulturowe społeczeństwo, odkryć swoją tożsamość na nowo, poznać nowych ludzi z niemalże całego świata. Wzięłam też udział w Civil March for Aleppo, solidaryzując się z uchodźcami szłam z Berlina w etapie do Pragi. Później wróciłam i starałam się bardziej zaangażować w sprawy społeczne. Starać się mieć większy wpływ na realne zmiany.

Wróciłaś do Szczecina. Zawsze wracasz.

Tak. Jednak to życie prywatne sprawia, że tutaj wracam. Zmieniła się moja optyka, bo miałam w sobie, coś co gnało mnie do świata, mentalnie chyba jestem nomadką. Z uwagi na zmiany w moim życiu ostatnio mój partner zapytał mnie, jak chciałabym, żeby wyglądało moje życie. Odpowiedziałam, że chciałabym wyjeżdżać jednak ze Szczecina późną jesienią i zostawać gdzieś, gdzie jest słońce zimą, i tam pisać, po czym wracać tutaj na wiosnę i lato, działać, realizować się tutaj. Stwierdził, że chciałabym już żyć jak niemiecki emeryt (śmiech), ale coś w tym jest.

W jakim kierunku chcesz teraz podążyć?

Na pewno chciałabym dać się ponieść pisaniu. Napisałam książkę pt. „Sama siebie nie pamiętam”, przez ostatnie trzy lata mieszkałam, spędzałam poranki z osobą chorą na alzheimera i o tym jest ta książka. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że napiszę coś takiego, więc nie wiem, co będzie dalej. Osoba chora w realnym życiu umarła w moich ramionach latem. To doświadczenie jeszcze we mnie pracuje. Teraz jest zamieszanie z powodu promocji „Bizarnego Szczecina”, ale w przyszłym roku, co już jest pewne, poprowadzę warsztaty literackie z elementami wzmacniania poczucia własnej wartości. Będzie to oferta skierowana do kobiet i będę jeszcze o tym informowała. Na pewno chciałabym też zorganizować kilka spotkań autorskich dotyczących mojej książki. Temat choroby, utraty pamięci, kobiecości, odchodzenia to wciąż aktualne i ważne tematy, które powinny być poruszane w przestrzeni publicznej, literaturze. Mam nadzieję, że uda się zorganizować te spotkania w mniejszych miejscowościach, poza Szczecinem, gdzie tabuizowanie pewnych kwestii jest bardziej widoczne. Uwielbiam współpracować z Olgą Adamską, która jest cudowną aktorką, bardzo solidną, wymagającą, a przy tym obdarzoną ogromną klasą i poczuciem humoru. Mam nadzieję, że będę miała szansę gościć ją i uczyć się od niej w niejednym swoim projekcie. Zaczęłam też wrzucać na swój kanał na YouTube swoje teksty jako audiobooki, zobaczę, czy ta forma wypowiedzi znajdzie odbiorców. Póki co płynę z prądem i się, kolokwialnie mówiąc, ogarniam.

Beata Zuzanna Borawska

Od ponad dziesięciu lat związana z kulturą jako: dziennikarka, animatorka, wydawczyni płyt z muzyką jazzową, współautorka filmu pt. „Narcyz o sobie. Historia Marka Kazany”. Aktywistka społeczna, feministka, absolewntka studiów pisarskich na Uniwersytecie Szczecińskim.

This article is from: