30 minute read

Kulinaria

Next Article
Muzyka

Muzyka

MasterChef to dopiero początek

Natalia Spychaj za sobą ma udział w programie MasterChef, a przed sobą dużo kulinarnych planów. Póki co skupia się na przygotowaniach do świąt. Dla nas znalazła chwilę, aby opowiedzieć o tym, jak trafiła do programu i jakie pyszności znajdą się na jej gwiazdkowym stole.

Advertisement

ROZMAWIAŁA PAULA DĄBROWSKA / FOTO MASTERCHEF

Skąd się wzięła twoja miłość do gotowania?

- To nie była raczej miłość, a bardziej przymus. Moi rodzice wyjechali zagranicę do pracy, jak byłam dzieckiem. Zostałam poniekąd zmuszona do samodzielnego gotowania. Miałam około 13 lat. Wcześniej moja styczność z kuchnią była bardziej pomaganiem przy świętach i obiadach. Później obowiązkiem, ale z tego zrodziła się pasja.

Trwają przygotowania do świąt, zdradzisz nam, co było na świątecznym stole małej Natalii? Jakie miałaś i masz ulubione potrawy?

- Klasyką były pierogi, ale nie mogłam ich robić (śmiech). Babcia mi zawsze zarzucała, że nie potrafię ich lepić, dlatego mogłam tylko wykrawać kółeczka. Oczywiście z czasem podciągnęłam się w tej produkcji. Jednak moim ulubionym zajęciem jest i było krojenie warzyw do sałatki jarzynowej. W ogóle to moja ulubiona sałatka. Mogłabym ją jeść cały czas, nawet po świętach. Później, jak zaczęłam przygotowywać święta z mamą, to nawet zorganizowałyśmy sobie zawody, która z nas zrobi więcej uszek i pierogów.

Jaki macie rekord?

- Ubiegłoroczne święta były trochę skromniejsze, ponieważ po śmierci babci świętujemy w mniejszym gronie, ale za życia babci rekord to było 300 pierogów.

A ulubione słodkości?

- Ciasta robimy masowo (uśmiech). Makowce czy serniki na ciepło i zimno to podstawa. U dziadków od strony taty zawsze rządziła kutia. Kiedy myślę o tym z perspektywy dzieciństwa, to zawsze bardziej byłam zaangażowana w jedzenie, a nie gotowanie (śmiech).

Zdradzisz nam najlepsze wspomnienie związane ze świętami?

- Może to nie stricte święta, ale okres świąteczny. Zawsze napełnia mnie nostalgia, jak sobie przypomnę czasy szkolne, gdy rano wstawałam i w całym domu pachniało świętami. Siadałam obok babci w kuchni, a ona od rana do wieczora była pochłonięta pracą. Nie chciała, żeby ktoś jej pomagał. Głównie z nią rozmawiałam. Chodziło o wspólne spędzanie czasu. Dla mnie to miłe, ale też i melancholijne wspomnienie.

Wszystkie twoje doświadczenia kulinarne zaprowadziły cię do pracy w kawiarni i programu MasterChef. Taki był plan? Czy to raczej przypadek?

- Tak wyszło (śmiech). Jak zaczęłam pracować w kawiarni, to gotowanie było zawsze gdzieś obok. Wtedy sobie uświadomiłam, że ta gastronomia to jest coś, co mnie interesuje. Pracowałam też m.in. jako kierownik restauracji. MasterChef przyszedł tak trochę z żartu. Mówiłam znajomym - zobaczycie, jeszcze tam się zgłoszę, bo robiłam im obiadki raz na jakiś czas. No i tak wyszło, że żartowałam, ale się zgłosiłam.

Doszłaś daleko w programie.

- Tak, zaszłam dalej, niż sądziłam, bo do siódmego odcinka, czyli do TOP 10. Także mogę powiedzieć, że jestem 10. MasterChefem tej edycji.

Która konkurencja była twoją ulubioną, a której nie chcesz wspominać?

- Mam dwie ulubione – pierwsza z Anną Muchą, w której deser „zaprowadził mnie na balkon”. Usłyszałam wtedy tyle miłych słów, że chyba w życiu tylu nie usłyszałam! Konkurencję drużynową też miło wspominam. Był to dla mnie taki pierwszy kontakt z rzeczywistością, bo dopiero wtedy dotarło do mnie, gdzie ja jestem i co robię. Wcześniej nas zamknięto w hotelu, nie mieliśmy kontaktu ze światem. Wypuścili nas po jakimś czasie, wszyscy się na nas patrzyli. To było niesamowite. A najmniej ulubiona to tam, gdzie odpadłam. Plułam sobie w brodę, bo odpadłam na czymś, na czym myślałam, że mogę sobie lepiej poradzić.

Jakie masz plany po programie? - Teraz jeszcze czerpię z tej wiedzy. Ciągle się doszkalam, biorę udział w mniejszych projektach i akcjach charytatywnych. Małymi kroczkami myślę o czymś swoim. W takim kierunku dążę.

Magdalena Gogłoza, SytoBrunch Kapusta z makiem

Świąteczne menu nigdy nie należało do moich ulubionych. Ilość tłustych i ciężkich potraw przyprawiała mnie o zawrót głowy. Wielokrotnie szukałam alternatyw, które zaakceptuje cała rodzina, aby nie przygotowywać kilku dań tylko dla siebie. Znaleziony kilka lat temu przepis, przerobiony pod własne upodobania, okazał się strzałem w dziesiątkę. Teraz święta bez sałatki z czerwonej kapusty z makiem są jakby niekompletne.

Porcja: duża miska dla całej rodziny Czas przygotowania: 25 min

Składniki: 1 mała czerwona kapusta, 3 średnie marchewki, 2 gruszki, garść migdałów, 1 łyżeczka maku, 1-2 łyżeczki musztardy ziarnistej, sól, pieprz, wędzona papryka

Marynowana cebula: 3 małe cebule czerwone, 45 ml octu winnego, 70 ml octu jabłkowego, 1 łyżeczka nasion gorczycy

Przygotowanie:

Cebulę obierz i pokrój w cienkie plasterki. W małym garnku podgrzej oba rodzaje octu, pół szklanki wody oraz gorczycę. Dodaj pół łyżeczki soli i włóż pokrojoną cebulę. Zagotuj, zdejmij z ognia do wystygnięcia. Czerwoną kapustę cienko poszatkuj, marchewkę obierz i potnij obieraczką do warzyw na cienkie plasterki lub zetrzyj na tarce. Gruszkę obierz, usuń gniazdo i resztę pokrój na plasterki. Wrzuć wszystko do miski i polej wcześniej zrobioną marynatą z cebuli. Następnie dodaj musztardę oraz mak. Dopraw solą i pieprzem do smaku. Dobrze wymieszaj. Przełóż na głęboki talerz lub do miski. Na koniec, podsmaż migdały na oliwie lub oleju arachidowym, posyp wędzoną papryką. Uważaj, aby nie spalić oliwy. Migdały mają się delikatnie zarumienić. Posyp kapustę na wierzchu migdałami i ciesz się lekko chrupiącą i dymną sałatką idealną na zimowy dzień.

Kamila Lewdańska, Eat Run Love

Drożdżowe rogaliki z domowymi powidłami

Czas przygotowania: około 40 minut (dodatkowo czas na wyrośnięcie ciasta drożdżowego około 1,5 h) Skala trudności: umiarkowanie trudna Porcje: dla sześciu łasuchów

Składniki: 20 g świeżych drożdży, 250 ml kwaśnej śmietany (12%), 1 opakowanie cukru waniliowego, 2 duże łyżki cukru, 5 szklanek mąki tortowej (plus mąka pszenna do podsypywania ciasta w czasie wyrabiania), pół kostki margaryny, 3 całe jajka wiejskie albo z wolnego wybiegu (+ 1 żółtko ewentualnie do posmarowania rogalików przed pieczeniem), 250 ml roślinnego mleka, 1 słoik domowych powideł albo domowego dżemu (najlepiej różnych smaków), cukier puder do posypania na wierzch

Przygotowanie:

Drożdze, jajka, mleko, śmietanę, margarynę wyjmujemy wcześniej z lodówki tak, żeby wszystkie te składniki miały temperaturę pokojową. 20 g świeżych drożdzy kruszymy, zalewamy 250 ml roślinnym mlekiem (jeśli nie macie, możecie zastąpić je tradycyjnym), wsypujemy dwie duże łyżki cukru i mieszamy na bardzo małym ogniu, aż drożdze się rozpuszczą. Róbcie to naprawdę na maleńkim ogniu, tak żeby tylko lekko podgrzać mleko, a nie je zagotować! (uśmiech) (wtedy niestety rogaliki nie wyjdą - jeśli się zagapiłyście i zagotowałyście drożdże, lepiej wylać to i zacząć od nowa). Gdy drożdże rozpuszczą się w mleku, odsawiamy je na 15 minut przykryte czystą, lnianą ścierką, tak żeby ruszyły.

5 szklanek mąki tortowej musimy przesiać przez sitko do miski, dodać pół kostki margaryny (istotne jest, aby nie była twarda, dlatego wszystkie składniki polecam wyjąć wcześniej z lodówki), krojąc margarynę w cienkie paski tak, by wygodnie połączyła się z resztą składników. Dodajemy 250 ml kwaśnej śmietany (12%), rozpuszczone wcześniej w mleku drożdże, cukier waniliowy i 3 całe wbite jajka. Całość zagniatamy długo (ponad pięć minut), podsypując mąką tortową, jeśli będzie się kleiło. Proponuję robić to powoli, sprawdzając co jakiś czas konsystencję - ciasto powinno przestać kleić się do ręki i mieć gładką aksamitną konsystencję, którą bez problemu powinniśmy móc uformować w dużą kształtną kulkę. Gdy już wasze ciasto będzie miało wspomnianą konsystencję - formujemy je w kulę, przykrywamy czystą ścierką i odstawiamy w ciepłe miejsce, bez przeciągów (np. przy kaloryferze) na około godzinę, tak by wyrosło.

Po godzinie, gdy ciasto będzie już wyrośnięte, dzielimy je na około cztery równe części. Na blacie w kuchni posypaną mąką rozwałkowujemy pierwszą część na okrągły placek, grubości około 2-3 mm. Rozwałkowany placek dzielimy na 8 trójkątów. W szerszym rogu każdego trójkąta nakładamy 1 łyżeczkę domowych powideł lub dżemu i zwijamy jak rogala, szczelnie doklejając rogi. Układamy na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce tak, by był zachowały odstęp między rogalikami (pod wpływem ciepła urosną jeszcze w piekarniku). Nagrzewamy piekarnik do temperatury około 180 stopni i pieczemy je około 15-20 minut, aż będą delikatnie zarumienione. Wierzch możecie posmarować żółtkiem jajka wymieszanego z jedną łyżeczką cukru, jeśli wolicie, by miały bardziej rumiany kolor.

Pozostałe trzy części ciasta podobnie zwijamy w drożdzowe rogaliki, zmieniając ewentualnie smak dżemu bądź konfitur, które dodajemy do środka. Gdy rogaliki przestygną, możecie posypać je cukrem pudrem. Spokojnie zachowują świeżość do około 3 dni, można je też mrozić w woreczku po upieczeniu.

Oryginalna włoska kuchnia!

Pizze, kremy z pomidorów, pasty, gnocchi, które powstają wyłącznie z najwyższej jakości włoskich składników!

Modra 33, Szczecin | plywak1111@interia.pl | tel. 690 516 694 FB @pizzapabloszczecin

fot. Bernadetta Kowalczyk

Bernadetta Kowalczyk, pani załatwiacz, a także city manager Restaurant Week Bułeczki toskańskie

Zacznijmy od tego, że zawsze gotuję na oko i na ostatnią chwilę. Tak było i z prowansalskimi bułeczkami. Kiedyś sporo o nich czytałam, ale na produkcję nie było czasu. W końcu nastała ich chwila – dosłownie chwila, bo goście byli prawie pod drzwiami. Teraz, kiedy o tym myślę, muszę przyznać, że bardziej pasuje do nich nazwa bułeczki improwizowane, choć zioła prowansalskie to ich najważniejszy składnik.

Składniki: ok. 200-230 g mąki pszennej, choć wszystko zależy od tego, ile nam się sypnie…najlepiej pośrodku; miód – byle nie gryczany (!), osobiście uwielbiam faceliowy lub lipowy i taki najlepiej się sprawdza. Ile? Najbezpieczniej mała łyżeczka. Maksymalnie płaska, łyżka stołowa; masło – maksymalnie 3 łyżki; soda - pół łyżeczki; proszek do pieczenia - pół łyżeczki; mleko (najlepiej 3,2%) - 130 ml; ser typu greckiego tzw. feta - jedno opakowanie 200 g; zioła prowansalskie - jeśli świeże, drobno posiekane to ok. 10-12 łyżek stołowych, a jeśli gotowe z paczki to wszystko zależy od waszego poczucia smaku. Na wierzchu klasycznie, albo białko, albo żółtko z mlekiem. Wszystko zależy od was. Ja, będąc w biegu, czasami nie daję na wierzch zupełnie nic.

W boju wygląda to wszystko mniej więcej tak:

Piekarnik z termoobiegiem rozgrzewamy do 200 st. C. Do miski wsypujemy wszystkie suche składniki. Po wymieszaniu tzw. suchości, dodajemy masło i miód, a następnie mleko z fetą (staram się kroić ją bardzo drobno). Połączone składniki stworzą lepkie, grudkowate ciasto – i to już połowa sukcesu! W tzw. międzyczasie szykujemy blachę, którą pokrywamy papierem do pieczenia.

A po tej ceremonii nie bawimy się w wałkowanie ciasta i wykrajanie bułeczek – ja przy pomocy dłoni i łyżki stołowej formuję bułeczki, układam je na blaszce i nie rozpłaszczam ciasta (to nadal bułeczki, a nie placki). Jeśli wybraliście coś do posmarowania/obsypania wierzchu bułeczek – to jest ten moment!

Pieczemy ok. 15 minut - obserwujcie. Gdy są gotowe, ich wierzch jest jaśniutko brązowy/pomarańczowy. Studzimy je najlepiej na kratce, sitku, czymkolwiek, co da im odetchnąć. Swoją drogą… nigdy nie daję im ostygnąć (uśmiech).

www.willawestende.pl

Szczecin Al. Wojska Polskiego 65 tel. 91 423 12 93; 601 711 705

Sylwestr All Inclusive

Wszystko bez ograniczeń, muzyka na żywo 450zł\osoba OFERTA WILLI WEST ENDE NA CATERING ŚWIĄTECZNY WIGILIJNY

DO ODBIORU WŁASNEGO Zamówienia przyjmowane do 22.12.22. Odbiór 24.12. 22 sobota do godz.12.00 przyjmujemy zamówienia 91 423 12 93 , 605 780 997 w biurze na miejscu w Willi West Ende Aleja Wojska Polskiego 65 lub na maila po wpłaceniu zadatku; info@willawestende.pl

sałatka jarzynowa tradycyjna 1kg / 45zł

uszka z grzybami pierogi z kapustą i grzybami pierogi ruskie gołąbki z kaszą i grzybami z sosem grzybowym gołąbki z mięsem i ryżem krokiety z kapustą i grzybami łazanki z makiem , orzechami i rodzynkami

1kg / 80zł 1kg / 48zł 1kg / 45zł 2szt / 16zł 2szt / 15zł 2szt / 15zł 1kg / 48zł śledziki na trzy smaki 1kg / 60zł karp w galarecie z sosem majonezowo – ziołowym 80g / 18zł karp w sosie chrzanowym 80g / 18zł pstrąg w galarecie z sosem majonezowo – ziołowym 80g / 18zł łosoś w galarecie z kolorowym pieprzem 80g / 20zł dorsz smażony z duszonymi porami 80g / 20zł ryba po grecku 80g /18zł karkówka pieczona faszerowana czosnkiem i ziołami 1kg / 58zł karkówka faszerowana grzybami leśnymi 1kg / 60zł szynka pieczona w panierce musztardowo-ziołowej 1kg / 58zł schab pieczony faszerowany owocami 1kg / 59zł boczek faszerowany ziołami i czosnkiem 1kg / 58zł pasztet staropolski z kilku mięs 1kg / 55zł galantyna z kaczki lub kurczaka 1szt ok. 0,6kg/ 38zł pieczeń rzymska z ziołami 1kg / 45zł kurczak pieczony faszerowany po polsku 1szt / 50zł kaczka pieczona z jabłkami w całości 1szt / 75zł bigos staropolski 1kg / 48zł galaretka wieprzowa 1kg / 48zł barszcz wigilijny tradycyjny 1L / 38zł zupa grzybowa z łazankami 1L / 48zł paprykarz szczeciński 1kg / 44zł sum wędzony 1 szt / 150zł karp smażony 100g / 18zł tatar wołowy 100g / 10zł

Cafe Niebko

Restauracja tworzona przez ludzi dla ludzi. Każdy tutaj znajdzie coś dla siebie bez względu na wiek.

W drugiej połowie 2019 roku rozpoczął się nowy etap w historii popularnego lokalu znajdującego się tuż przy Muzeum Techniki i Komunikacji zlokalizowanego na terenie szczecińskiego Niebuszewa. Etap ten rozpoczęli ludzie z pasją popartą wieloletnim doświadczeniem w branży gastronomicznej. Tworzą je dla ludzi – bo lubią i potrafią.

Pandemia oraz remont Muzeum Techniki i Komunikacji doprowadziły do przymusowej przerwy w działaniu lokalu, która zakończyła się we wrześniu br. Zgodnie z ideą przyświecającą właścicielom restauracji o stworzeniu miejsca przyjaznego dzieciom zmodernizowano kącik zabaw, w efekcie czego powstała bawialnia z prawdziwego zdarzenia.

- Nowy kącik dla dzieci daje naszym najmłodszym gościom wiele możliwości zabawy, dzięki czemu dorośli mogą w spokoju wypić kawę, zjeść obiad czy uczestniczyć w rodzinnej lub firmowej uroczystości. Chcieliśmy stworzyć miejsce dla rodzin, aby każdy nasz gość był zadowolony i opuszczał lokal z uśmiechem. - mówi właścicielka.

- Cały czas kładziemy nacisk na organizowanie spotkań, imprez okolicznościowych - dodaje. - Staramy się, by w Niebku była rodzinna atmosfera i smaczna oferta z przystępnymi cenami. Cafe Niebko zaprasza na kawę, ciacho lub niedzielny obiad, podczas których najmłodsi na pewno nie będą się nudzić. Jeśli jesteście zainteresowani organizacją chrztu, komunii czy innej imprezy - spieszcie się, ponieważ zainteresowanie jest ogromne.

ul. Niemierzyńska 18A,Szczecin tel: 515 432 461 e-mail: jtcatering@wp.pl www.cafeniebko.pl

Smacznych Świąt!

#reklama

Fotki z przedszkola. - Dzieci nie kupują ściemy

Kiedyś czarowała na Instagramie kreatywnymi zdjęciami z córką. Dziś odczarowuje przedszkolną fotografię w szczecińskich placówkach. Jako mama, psycholożka i fotografka rzuca zaklęcia na bylejakość - Agnieszka Kowalik. Sprawdziliśmy, jak to robi.

ROZMAWIAŁA ANNA BRÜSKE-SZYPOWSKA / FOTO AGNIESZKA KOWALIK

Przed naszą rozmową wyciągnęłam swoje zdjęcia z przedszkola i szybko schowałam, bo te zdjęcia, wcale nie z tak odległych czasów, czyli lat 80. i 90., były nudne i nijakie. Niestety, jako mama, mam silne poczucie, że za wiele w tym temacie się nie zmieniło. Nie rozumiem, dlaczego tak jest. Skoro zdjęcia rodzinne potrafimy zrobić z kreatywnością, to czemu nie te szkolne? Zgodzisz się?

- Tak. Moja córka poszła do przedszkola w czasie pandemii, więc sesje się nie odbywały, ale zdjęciom ze żłobka na pewno było bliżej do tych z naszych czasów.

Kiedy zobaczyłaś efekty tej sesji, kupiłaś zdjęcia?

- Kupiłam. Ale leżą gdzieś na dnie szafy. Podobnie jak przedszkolne czy szkolne zdjęcia dzieci znajomych. I tak trochę ze smutku, a trochę z przekory narodziła się we mnie zarówno jako u rodzica, jak i fotografa niezgoda na to. Bo przedszkolne zdjęcia powinny i mogą być piękną pamiątką oraz wyjątkowym wydarzeniem dla dziecka.

To jak sprawić, aby była to niezwykła pamiątka i wyjątkowe wydarzenie?

- Skupiłabym się na tym nie jak, ale z kim. Przede wszystkim przed obiektywem stoi mały człowiek, który wcale nie ma wielkiej potrzeby posiadania tych zdjęć. I sam fakt, że ma zapozować z uśmiechem, by rodzice mieli ładną pamiątkę, to dla niego mało ważny argument. Musi mieć z tego frajdę. A żeby ta frajda była, to nie może odbywać się taśmowo, to raz, a dwa, akcesoria z planu zdjęciowego muszą dziecko zainteresować i zaangażować. Np. gdy mam na planie instrument, to on rzeczywiście gra. No i często ratują mnie brukarskie ochraniacze na kolana (śmiech).

Ale dlaczego ochraniacze?

- Ratują moje zdrowie, bo żeby złapać perspektywę dziecka, pracuję głównie na kolanach. Padnij, powstań, padnij. Inaczej się nie da (uśmiech). Nakolanniki brukarskie chronią kolana, ale ciekawią dzieci i robią ze mnie taką trochę superbohaterkę z aparatem.

Ale sama jesteś też mamą przedszkolaczki. Czy ułatwia ci to pracę?

- Tak, na pewno. Ale jestem też psychologiem. Pracowałam m.in. z dziećmi autystycznymi. I w ogóle lubię swoją pracę. Dzieci nie kupują ściemy, a ja z każdym z nich nawiązuję relację na te kilka minut. Z jednymi więc żartuję, z innymi ucinam pogawędkę np. na temat hobby czy bajek. Czasem trzeba trochę pobłaznować, ale nie mam z tym problemu. I wtedy ten uśmiech na zdjęciu wychodzi naturalnie.

Czyli nie pada tradycyjne „uśmiechnij się”?

- O nie. To jest słowo zakazane.

Podpowiesz jakąś wskazówkę rodzicom, którzy sami próbują zrobić swojemu dziecku minisesję? Albo chcieliby mieć po prostu ładne zdjęcie do domowej galerii.

- W przypadku maluszków sprawdzają się bańki mydlane. W przypadku starszych dzieci można rzucić wyzwanie typu - hej, myślisz, że dasz radę? Albo - jak myślisz, czy nam się to uda?

Wracając do przedszkolnych sesji, gdzie szukasz inspiracji i jak długo trwa przygotowanie widowiskowej scenografii?

- Zdecydowanie bardziej wolę Pinteresta niż Instagrama. A do sesji zimowych przygotowuję się już latem. Co bywa o tyle kłopotliwe, że niełatwo wtedy o świąteczne gadżety. Ale potrzeba matką wynalazków, a jako że mam w sobie duże pokłady kreatywności i lubię tworzyć, to wiele z elementów moich dekoracji robię sama lub przerabiam. Tak było ze starym koniem na biegunach. Był obdrapany i łysy, taka „bida na płozach”. Został przeze mnie odresturowany, wyrosła mu bujna grzywa i ogon i nadał sesjom retro klimatu. Do tego dla dzieci był atrakcją, nie atrapą, tylko zabawką, z której można korzystać.

Łatwo odczarowuje się przedszkolną fotografię?

- Często bywa tak, że rada rodziców przyzwyczajona do poziomu przedszkolnych sesji decyduje się na najtańszą ofertę, bo po co przepłacać za coś, co jakie jest, każdy widzi... Ale tak jak wspominałaś na początku, rodzice zaczynają być bardziej wymagający. Widzą w social mediach fajne sesje, bo i takie na szczęście bywają i chcą ich w przedszkolach własnych dzieci. Tym bardziej że nie zawsze jest czas i możliwości, by taką sesję zrobić w typowym studiu.

autorka zdjęć Agnieszka Kowalik

Prezenty zrobione w Szczecinie

Stworzyła w naszym mieście taki punkt, jaki chciałaby odwiedzić, będąc na urlopie. Wypełniła go przedmiotami i przysmakami ściśle związanymi ze Szczecinem i Pomorzem Zachodnim. Z jednej strony to oryginalne pamiątki, ale z drugiej must have każdego lokalnego patrioty. A gwiazdka to idealna pora, aby się o tym przekonać. Mowa oczywiście o Małgorzacie Wolff, twórczyni marki Made in Szczecin.

ROZMAWIAŁA JULIA ZAJĄC | FOTO ANDRZEJ SZKOCKI

Skąd pomysł, żeby zająć się sprzedażą produktów związanych ze Szczecinem?

- Zawsze byłam zaangażowana w społeczne i lokalne wydarzenia, a harcerstwo z moich młodych lat to piękna lekcja patriotyzmu, dobrego, mądrego i przede wszystkim sprawczego. Stworzyłam sklep, jaki sama chciałabym odkryć, będąc na urlopie. Taki, gdzie można znaleźć lokalne produkty stworzone przez ludzi z naszego miasta, a nie światową masówkę.

Co przyciąga uwagę pani klientów najbardziej?

- Zachęcam turystów, by oprócz standardów jak magnes, kubek czy koszulka kupowali niebanalne pamiątki, takie jak np. książka. Mam książki historyczne, kryminały, biografie, powieści, literaturę dla dzieci, ceramikę, miód, świeczki – wszystko inspirowane naszym Szczecinem i oczywiście paprykarz. W sumie, wszystko to, co lokalni klienci też kupują.

Ale rzeczy na półkach jest znacznie więcej, one wręcz kipią różnorodnością.

- Tak, to książki, gry planszowe, kubki ręcznie malowane lub z nowoczesną grafiką, poduszki, torby, skarpety, czapki, koszulki, notesy, kawa ze szczecińskiej palarni, herbata, pierniki według receptury z XIX w. z tych ziem, miody, a nawet krówka szczecińska, plakaty, zdjęcia, ceramika, dodatki do domu w marynistycznym, tak bliskim naszemu miastu stylu. Bo przecież Szczecin leży nad zalewem, więc klimatu morskiego nie mogło zabraknąć. Szczecińskie podarunki to idealny pomysł na prezent, czy to na urodziny, czy zbliżające się święta. Wybór jest naprawdę spory, a obdarowana osoba z pewnością się ucieszy. No bo kto nie ucieszyłby się z prezentu?

Na fanpage’u na Facebooku widziałam, że organizowane są spotkania z autorami np. książek. Jak wybiera pani twórców?

- Jest to miejsce spotkań autorskich ze szczecińskimi pisarzami, ale też miejsce czytania poezji, rozmów o historii miasta, debaty o rzeczach ważnych i ważniejszych w życiu każdego człowieka. Za nami również wiele koncertów muzycznych we wszystkich gatunkach: od opery, szant, po muzykę gitarową, a nawet liryczną. Każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie i nie będzie się nudził. Warto korzystać z takich spotkań, bo dzięki temu można rozwijać się kulturalnie, ale i nie tylko.

HO::LO_Pracownia | REDAKCJA | # m a t e r i a ł p a r t n e r s k i Twórczego Recyklingu. Torby i plecaki z odzyskanych banerów reklamowych

Ich produkty powstają z materiałów z odzysku, z odpadów czy - mówiąc wprost - ze śmieci. Mając właśnie taki materiał jako bazę do produkcji, są w stanie tworzyć pojedyncze, unikatowe egzemplarze toreb, plecaków itp. wyrobów. W ten sposób przenoszą świat reklam do świata toreb.

- 18 lat temu, kiedy zaczynaliśmy z naszym pomysłem w Koszalinie, wielokrotnie słyszeliśmy, że pomysł jest szalony – opowiada Anna Kamińska-Kopyłowska. - Dla nas szalony, wcale nie oznaczał - zły. Jako niekwestionowany pionier recyklingu banerów reklamowych na torby i akcesoria w Polsce, stanowimy przykład dla innych, którzy szukają w swoich działaniach rozwiązań niekonwencjonalnych. Stworzyliśmy środowisko osób, które tak jak my wierzą, że każde działanie dla dobra środowiska jest ważne i nie pozostaje obojętne dla nas i naszych dzieci. Działamy lokalnie, ale myślimy globalnie. Przerabiamy reklamy w Szczecinie, ale gotowe torby rozsyłamy do klientów na całym świecie. Firma opracowała cykle przetwarzania banerów reklamowych, flag, roll up-ów, siatki mesh, węży strażackich i innych do tworzenia zupełnie nowych rzeczy. Jak podkreślają założyciele, cały czas starają się popularyzować wśród firm i instytucji idee przetwarzania własnych reklam na firmowe gadżety.

116 HO::LO studio, Tkacka 19-22, Szczecin, www.ho-lo.pl

Renata Ramola - cała jestem z second handu

Zawsze chciała być projektantką mody. Została nią późno, ale za to z sukcesami. Jej projekty zdobywają nagrody na konkursach. Są oryginalne, a do tego ekologiczne. Bo według Renaty Ramoli moda musi właśnie taka być.

ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE RENATY RAMOLI

Pani płaszcz z nasion zdobył dużą popularność. Otrzymała pani też kilka

nagród za swoje prace. - Pierwsza nagroda była od Elle Decoration w konkursie „Młodzi na start”, którego tematem był „Design XXI wieku”. W międzyczasie dostałam stypendium i nagrodę od prezydenta Szczecina za tę samą pracę. To był debiut mojej przędzy z nasion. Obiekt/Pałatka pt. „Jutro - tkaniny z użyciem nasion” po raz pierwszy została pokazana publicznie. Potem ta praca była prezentowana w Centrum Designu w Łodzi, jako jedna z najlepszych prac dyplomowych w Polsce, a potem pojechała do Wiednia. Rzeczywiście ten płaszcz/pałatka trochę jeździ po świecie. Aktualnie jest pokazywany w rozbudowanej formie jako namiot na Międzynarodowym Triennale Tkaniny Młodych YTAT w Łodzi, gdzie w kategorii interdyscyplinarnej zdobył główną nagrodę.

I można go znaleźć na zdjęciach w In-

ternecie. - Tak, ale moim marzeniem było pojechać na Biennale Tkaniny w Poznaniu. Nie mogłam tego płaszcza pokazać na tym biennale, bo był w tym czasie w Wiedniu, więc utkałam nową pracę, a na tkaninie bawełnianej nadrukowałam metodą sitodruku jej odbicie. To też było duże zaskoczenie, bo na to biennale wpłynęło około 500 prac. Jury wybrało 47 prac, a wśród nich była również moja i to było dla mnie ogromne zaskoczenie. Szczerze mówiąc, na nic nie liczyłam. Już sam udział w konkursie był dla mnie wyróżnieniem. Ale ja mam tak w życiu zawsze. Pierwszy konkurs, w którym brałam udział, to był OFF Fashion w Kielcach. Pokazałam tam tkaninę z sierści psa, zmieniłam znaczenie szmaty do podłogi i całą kolekcję nazwałam „Stereotypy o kobietach”. Tam zobaczyłam obłęd modowy – 120 projektantów, każdy miał po 4 outfity, 50-60 modelek biegających w bieliźnie i jeden dzień na przejrzenie tego wszystkiego. Pierwszy raz byłam w takim miejscu. Znalazłam się w finale tego konkursu. Myślałam, że to jest moje największe osiągnięcie modowe, a okazało się, że dostałam wyróżnienie. Ja uważam, że w życiu nie można robić niczego na siłę. Jak człowiek jest spokojny i wyluzowany, to wszystko się samo układa.

Skończyła pani technikum odzieżowe. Moda fascynowała panią od dziecka czy to był wybór podyktowany czym

innym? - To jest ciekawa historia, bo ja często w życiu byłam pod kreską. W tym przypadku nie dostałam się do liceum plastycznego. Zdałam dość dobrze przedmioty plastyczne, ale musiałam też zdawać przedmioty ogólne i one mi nie poszły za dobrze, więc zdałam egzaminy, ale nie dostałam się do szkoły. Zaczęłam szukać szkoły, która by uwolniła moje manualne zdolności. Wtedy w Szczecinie jedyną taką szkołą było technikum odzieżowe. Nigdy nie miałam problemów w tej szkole, nauka szła mi bardzo łatwo. Na obronę pracy dyplomowej w technikum odzieżowym namalowałam obraz, nietypowo.

Nabyła pani umiejętności, które się po-

tem przydały w pracy? - Jasne. Po technikum chciałam być projektantką mody i studiować na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Niestety, nie mogłam wyjechać ze Szczecina, więc szukałam studiów artystycznych w Szczecinie. Wtedy jedynym kierunkiem artystycznym wydawała mi się architektura, więc poszłam na architekturę. Tak szukałam swojej drogi. Jak nie można z jednej strony, to trzeba próbować z drugiej. Z każdego miejsca czerpałam kolejne doświadczenia, które procentowały w dalszym życiu. Kiedy projektowałam wnętrza, wiedza o tkaninach, materiałoznawstwie bardzo mi się przydała. Projektowałam zasłony, obicia, dobierałam tkaniny we wnętrzach. Tkaniny są niesamowite. Miałam klientkę, która przychodziła i dotykała tkanin z moich próbników. Badała je sensorycznie. Sprawdzała, jak dana tkanina zachowuje się w stosunku do jej ciała. Jeśli weźmiemy poduszkę, to jest różnica, czy kładziemy głowę na twardym splocie, czy na welurze lub aksamicie.

Zwraca pani uwagę, kiedy chodzi pani

po sklepach? - Ja w ogóle nie chodzę po sklepach. Ja jestem ubrana cała z second handu. I uwielbiam kolor. Zauważyłam, że przy jednolitym kolorystycznie stroju jeden akcent w mocnym kolorze robi całą stylizację. Na przykład czarne ubranie i żółte buty – petarda.

Ale ludzie się boją kolorów. - Może starsze pokolenie. Kiedy byłam młodą dziewczyną, nie miałam ubrań ze sklepu. Nosiłam ubrania po moim kuzynie. Takie były czasy. Później sytuacja zaczęła się zmieniać i młodzież też zaczęła się inaczej ubierać. Teraz młodzież super się ubiera, ale też rośnie ich świadomość. Jest grupa osób, które kupują w sieciówkach i bieganie po sklepach jest dla nich sposobem spędzania wolnego czasu. Ale jest też grupa młodzieży, która kupuje ubrania na platformach secondhandowych albo w sklepach vintage. A jeśli chodzi o kolor, to chyba każdy powinien mieć w sobie odwagę i potrzebę

- mieszka i pracuje w Szczecinie, choć dzieciństwo spędzała na podlubelskiej wsi. Jest absolwentką Wydziału Architektury i Urbanistyki Politechniki Szczecińskiej oraz Akademii Sztuki na kierunku Projektowanie Ubioru na Wydziale Wzornictwa. Artystka jest zwolennikiem „designu społecznego” – tworzenia w kooperacji z ludźmi niezwiązanymi bezpośrednio ze sztuką. Zaowocowało to pokazem Eko-Mody w Golczewie – kolekcji ubrań powstałych we współpracy z mieszkankami miasteczka. Renata Ramola uważa, że należy wrócić do naturalnych tkanin, kaszmiru, wełny czy jedwabiu. To droższe materiały, ale takie ubrania będą przechodziły z pokolenia na pokolenie.

noszenia koloru. Niestety, funkcjonują też pewne stereotypy. Jak widzimy kolorowo/ neonowo ubraną starszą panią, to zaraz sobie myślimy, że się niestosownie ubrała, że nie wypada. To ludzi hamuje.

Królowa Elżbieta II ubierała się koloro-

wo i wyglądała dobrze. - To jest cudowny przykład, że można. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego niektórzy ludzie mają odwagę wyrażania siebie poprzez ubiór, a niektórzy są zachowawczy. To jest kwestia indywidualna. Ja miałam w życiu różne fazy kolorów. Miałam taki moment, w którym chodziłam w samych turkusach. Kolor bardzo działa na człowieka, więc to chyba zależy od naszego samopoczucia. Niewiele osób wie, że kolory dają nam energię. Mówiła pani o tym, że Polacy ubierają się mało kolorowo. Miałam okazję być w Brazylii i tam nie ma czegoś takiego jak chodzenie na szaro. Słońce, które tam jest cały czas, daje poczucie radości i dlatego wszystko tam jest kolorowe, w kwiaty, w kropki. Oni się tym bawią, oni się tym cieszą. Widać radość, słońce w tkaninach. Wszyscy pomykają w klapkach, nie ma stresu. Myślę, że na szczecinian duży wpływ ma pogoda.

Skandynawowie mają gorszy klimat niż my, a jak oglądam zdjęcia street fashion, to oni są bardzo kolorowo ubrani.

- Kolory są terapią. Czasami jak człowiek się otuli słonecznym kocem w żywym kolorze, to jest mu cieplej.

Struktura tkaniny również na nas dzia-

ła. - Oczywiście. Lepiej się otulić czymś miękkim, puszystym, o ciepłym kolorze niż jakąś sztywną tkaniną. Ja lubię naturalne tkaniny – lniane surówki – ale one są jednak za sztywne do noszenia.

Moda to bardziej sztuka abstrakcyjna czy sztuka użytkowa? Gdzie pani siebie

widzi w świecie mody? - To jest dobre pytanie. O tym, że na akademii sztuki jest kierunek projektowanie mody, dowiedziałam się, robiąc warsztaty z odnowy mebla. Pomyślałam sobie wtedy, że już bliżej nie mogę mieć. Te studia dały mi to, że weszłam bardzo mocno w modę. Poznawałam światowej sławy projektantów, analizując ich twórczość. Uświadomiłam sobie, że to jest tak potężna branża, która się tak niesamowicie rozwija, że mnie to przeraziło. Najpierw zaczęłam poznawać modę, potem kulisy jej powstawania, potem zaczęłam się zastanawiać, co się stanie, jak to wszystko nie zostanie sprzedane, i zaczęłam dostrzegać nadprodukcję rzeczy. Na początku mnie to zachwyciło, ale potem miałam coraz więcej wątpliwości. Zaczęłam myśleć, co mogę zrobić jako projektant, żeby trochę zaburzyć tę komercję. Jak wykorzystać możliwości recyclingu. Jak inaczej podejść do mody. Zaczęłam balansować między modą a sztuką.

Czyli jest pani w światowych trendach, bo ta branża coraz bardziej się skłania

ku ekologii. - Bo nie ma wyjścia. Musi działać tak, żeby produkty były biodegradowalne, ekologiczne. Zacznijmy modę postrzegać inaczej. Miałam nadzieję, że w pandemii ludzie przestaną masowo kupować, a moja koleżanka stylistka mnie uświadomiła, że kupują jeszcze więcej, tylko online. Pytanie tylko po co? Ja jestem zwolenniczką targów, w których ludzie sprzedają swoje rzeczy i ciuch jest w obiegu. Każdy się trochę nim nacieszy i przekaże dalej. Kupowanie po to, żeby napychać szafę nie jest dobre. Myślę jednak, że świadomość ludzi jest coraz większa i trendy też będą się zmieniać.

Fizjoterapia nie tylko dla ludzi. Czyli jak możemy pomóc naszym czworonożnym przyjaciołom

Bieżnia wodna, masaże, naświetlania, lasery – to wszystko można dzisiaj zapewnić naszym pupilom, kiedy zaczynają chorować. Zwierzęta potrzebują rehabilitacji po chorobie, podobnie jak ludzie. A ludzie mają tego coraz większą świadomość.

TEKST MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO ARCHIWUM

Fizjoterapia wkroczyła szturmem w świat weterynaryjny, przekonując do siebie coraz więcej lekarzy i opiekunów. Zwierzęta towarzyszące żyją coraz dłużej, a dla opiekunów coraz ważniejsza jest jakość ich życia, a więc także fizyczna sprawność i wolność od bólu.

- Właściciele zwierząt patrzą na to, jak sami żyją, i przekładają to na życie swoich zwierząt, czyli jeżeli sami korzystają z usług fizjoterapeuty, to szukają rehabilitantów także dla swoich zwierząt – mówi dr Katarzyna Pęzińska-Kijak z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego. - Czasami decydują się najpierw rehabilitować zwierzę, a dopiero potem zajmują się sobą. Zmienia się świadomość ludzi oraz ich stosunek do zwierząt. Dzisiaj zwierzę nie jest już narzędziem do pracy, ale jest zwierzęciem towarzyszącym. To nasi przyjaciele, nasza rodzina i chcemy im pomagać.

Rehabilitacja zwierząt (zoofizjoterapia) jest jedną z dziedzin weterynarii. Obejmuje szereg zabiegów mających na celu przywracanie sprawności układu ruchu i poprawę komfortu pacjenta. Zależnie od wykorzystywanych środków i technik w rehabilitacji zwierząt wyróżnia się fizykoterapię, masaże oraz kinezyterapię. Pierwsza jest metodą instrumentalną, podczas której terapeuta wykorzystuje czynniki takie jak ultradźwięki, laser, światło, prąd elektryczny, pole elektromagnetyczne i magnetyczne, temperatura czy fala uderzeniowa. Natomiast podstawę kinezyterapii stanowi rehabilitacja za pomocą ruchu. Obejmuje ona zarówno ćwiczenia bierne, jak i fizyczną aktywność pacjenta.

- Myślę, że zooterapia jest innowacyjna, chociaż od kilku lat już funkcjonuje, ale cały czas się rozwija. Cieszy się coraz większą popularnością, zarówno wśród studentów, jak i właścicieli

zwierząt – mówi dr Katarzyna Pęzińska-Kijak. - Jeszcze parę lat temu ludzie nie mieli świadomości, że można rehabilitować zwierzęta - świnki morskie, psy, koty, konie. My chcieliśmy skupić się na innowacjach w zooterapii i dlatego zaprosiliśmy do współpracy osoby, które się tą dziedziną zajmują w praktyce. Jest wielu studentów, którzy widzą się w przyszłości w zawodzie rehabilitanta zwierząt. Dla nas istotnie jest to, że dziś stosuje się już sprzęty do rehabilitacji, które są typowo prozwierzęce. Odczuwanie terapii przez zwierzęta bardzo się różni od odczuwania przez ludzi, więc producenci prześcigają się ze sobą, żeby robić urządzenia tylko dla zwierząt. W przypadku zooterapii ważne są także techniki manualne, czyli praca rąk. Stosuje się też techniki niekonwencjonalne jak na przykład akupunktura.

Urazy ortopedyczne czy poważne zabiegi operacyjne u zwierząt wiążą się z długim i często bolesnym procesem leczenia. Przywracanie sprawności jest jednym z jego elementów, szczególnie ważnym w przypadku pupili, dla których ruch jest niezbędny dla zdrowia fizycznego i psychicznego. W celu skrócenia okresu zdrowienia oraz ograniczenia związanych z nim dolegliwości wykorzystuje się możliwości zoofizjoterapii.

- Nasz wydział od lat zajmuje się zwierzętami. W ostatnich latach powstała u nas kynologia i jest to jedyny taki kierunek w Polsce - kierunek praktyczny – mówi dr hab. inż. Arkadiusz Pietruszka, dziekan Wydziału Biotechnologii i Hodowli Zwierząt ZUT. - Ponadto mamy studia podyplomowe rehabilitacja zwierząt. To jest bardzo dynamicznie rozwijający się rynek i dlatego zdecydowaliśmy się rozpocząć cykl ogólnopolskich konferencji na ten temat. Chcemy się rozwijać w tym kierunku.

Metody rehabilitacji weterynaryjnej mają na celu pomóc szybciej przywrócić sprawność zwierzęcia oraz poprawić komfort życia.

Ruch jest podstawą do zachowania dobrej kondycji aparatu ruchu. Zoofizjoterapia korzystnie wpływa na cały narząd ruchu – na morfologię, fizjologię, metabolizm tkanek zaangażowanych w ruch. Fizjoterapię często stosuje się zarówno przed, jak i po zabiegu chirurgicznym. Bywa, że weterynarz zaleca fizjoterapię zwierzętom, które nie wymagają interwencji chirurgicznej, ale cierpią na zapalenia stawów lub ścięgien, zwichnięcia, bolesność mięśni. Rehabilitacja zwierząt zalecana jest również zwierzętom w starszym wieku lub otyłym.

- Nasze urządzenia poprawiają ruchomość, zmniejszają obrzęki, poprawiają krążenie krwi – mówi Grzegorz Bednarski z firmy BTL Polska. - Urządzenia te mają powodować, że zwierzak w życiu codziennym lepiej funkcjonuje. Mogą być wykorzystywane w fizjoterapii zarówno małych, jak i dużych zwierząt.

Coraz popularniejsze, podobnie jak w przypadku ludzie, stają się metody niekonwencjonalne. - W swojej pracy stosuję akupunkturę w różnych wydaniach - digiakupunkturę, elektroakupunkturę, akupunkturę przy pomocy igieł, przy pomocy laseru, jak również łączenie stymulacji punktów akupunkturowych poprzez stymulacje plastrami lifewave – mówi lekarz weterynarii Mirosław Tarka, Holistyczne Centrum Leczenia Zwierząt w Opolu. - Poza tym stosuję biorezonans. Jest to fantastyczne narzędzie do tego, aby znaleźć przyczynę chorób u zwierząt. Biorezonans pozwala nam wejść głębiej w sedno problemu, bo dzięki niemu zyskujemy informacje, jakie są niedobory mineralne, witaminowe, aminokwasowe czy koenzymów, jakie są obciążenia pasożytów, wirusów, grzybów. Jakie są zmiany fizjologii narządów, jakie są zmiany ph w środowisku, w którym to ph powinno być odpowiednie, na przykład w żołądku. Jeżeli znajdziemy przyczynę zaburzeń, łatwiej nam będzie znaleźć formę terapii. Ja stosuję esencję Bacha (przetworzone ekstrakty z 38 drzew i kwiatów wpływających na różne obszary zdrowia emocjonalnego), homeoterapię, nie tylko klasyczną. Z roku na rok zainteresowanie właścicieli zwierząt takimi formami rehabilitacji bardzo wzrasta.

Rehabilitacja zwierząt jest trudna, ponieważ zwierzę nie ma świadomości, że człowiek chce mu pomóc. Czuje się zagrożone, a przez to może być niespokojne, a nawet agresywne. Dlatego tak ważne jest, by rehabilitacja była wykonywana przez doświadczonego zoofizjoterapeutę, który zna psychikę zwierząt i wie, jak zachować się w różnych nieprzewidzianych sytuacjach.

This article is from: