26 minute read

Podróże

Next Article
Temat z okładki

Temat z okładki

Zdjęcia statuy nie będzie

Advertisement

Nowy Jork

w obiektywie Tomka Wieczorka

To uzależnienie od pierwszej działki, tak fotograf Tomek Wieczorek podsumował swoją wyprawę do Nowego Jorku. Wszystkie wrażenia i emocje towarzyszące mu podczas spacerów ulicami miasta, które nigdy nie śpi, zatrzymał w bogatej serii zdjęć. Zdjęć, które można oglądać na wystawie w OFF Marinie w każdą niedzielę aż do końca grudnia – a może i ciut dłużej. Dla nas podjął się streszczenia swoich trzech tygodni za oceanem, odpowiadając na kilka pytań.

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO TOMEK WIECZOREK, IG: @ROBIERZECZY

Można powiedzieć, że Nowy Jork to nie tylko miasto, ale też pełnoprawny aktor filmowy, tło hollywoodzkich produkcji i inspiracja sama w sobie. Rozumiem, że twój, a w zasadzie wasz wyjazd tam, bo przecież byłeś z żoną, nie był rutyną, a sięganiem po marzenia. Czy te marzenia udało się spełnić? Nowy Jork nie zawiódł?

- Każdy róg ulicy, wagon metra czy budynek sprawiają wrażenie znajomego. Faktycznie, całe miasto wygląda jak gigantyczny plan filmowy i daje się w sobie zanurzyć. Marzyliśmy o tym wyjeździe od zawsze i nie tylko spełnił on nasze marzenia, ale nawet je przebił.

Oprócz najróżniejszych emocji przywiozłeś najróżniejsze zdjęcia. Robiłeś je po prostu jak leciało czy obrałeś sobie system i polowałeś na konkretne kadry?

- Starałem się poruszać tempem nowojorskiej ulicy, liczyło się szybkie oko i reagowanie na zastane sytuacje. Było tego tak dużo, że przychodziły momenty, w których nie chciało mi się już brać aparatu do ręki, po czym mijaliśmy człowieka jedzącego ogórka i nie mogłem nie zrobić mu zdjęcia (uśmiech). Całe miasto ma niesamowite, ciepłe kolory, niepowtarzalne nigdzie indziej światło i tysiące ludzi na każdym kroku. Jest to wymarzony plan zdjęciowy dla każdego pasjonata fotografii ulicznej.

Czy zdarzały się sytuacje jak z Humans of New York, robisz zdjęcie, a ktoś opowiada ci o swoim życiu? Może w ogóle prowokowałeś - dążyłeś do takich sytuacji?

- Akurat ja przy swoich zdjęciach ulicznych staram się nie angażować „modeli”, wolę pokazywać ich naturalnie, bez wyrywania ze swoich codziennych sytuacji.

Opowiedz też o miejscach, które odwiedziliście? Co zrobiło na tobie największe wrażenie, a co było rozczarowaniem? Zdaje się, że nie do końca dogadałeś się ze Statuą Wolności…

- Nie jesteśmy turystami, którzy planują i odhaczają kolejne punkty na liście do zobaczenia.

Przeszliśmy ponad 200 kilometrów po mieście, a Empire State, Statua czy

Starałem się poruszać tempem nowojorskiej ulicy, liczyło się szybkie oko i reagowanie na zastane sytuacje.

(...) całe miasto wygląda jak gigantyczny plan filmowy i daje się w sobie zanurzyć.

MoMA były raczej przerywnikami niż głównymi punktami programu. Chyba największe wrażenie zrobiło na mnie to, że każdego dnia masz tam dostęp do wszystkiego. Chcesz zobaczyć spektakl z aktorami z Hollywood? Jest. Koncert gwiazdy? Jest. Tybetańskie jedzenie? Jest.

Na miejscu korzystaliście ze wsparcia przewodnika? Czy zdecydowaliście się na wycieczkę zupełnie na własną rękę?

- Całkowicie na własną rękę. Trudno powiedzieć, ile czasu zajęły przygotowania, bo Nowy Jork był mi bliski, od kiedy pamiętam. Dziesiątki książek, filmów, utworów muzycznych, studiowanie mapy od lat, to wszystko sprawiło, że od pierwszego wyjścia z pociągu na Penn Station, znaliśmy układ miasta i mogliśmy czuć się w nim jak u siebie. Jedyną rzeczą, którą mieliśmy zaplanowaną kilka miesięcy wcześniej, był finał kobiet na US Open. Jak się później okazało dosyć szczęśliwy (uśmiech).

Byliście tam trzy tygodnie, czy zdążyliście przywiązać się do miasta? Czy w ogóle zdążyliście zobaczyć i dotrzeć do wszystkich miejsc, na których wam zależało?

- Tak, wystarczyły 3 tygodnie, żeby poczuć, że Nowy Jork zostanie już z nami na zawsze. Duże miasto to nasze naturalne środowisko i w nim czujemy się najlepiej. Ilość pozytywnych bodźców, które otrzymaliśmy, spokojnie można byłoby rozdzielić na kilka lat. Nie mieliśmy listy, raczej rzuciliśmy się w wir i w nim zostaliśmy do samego wyjazdu.

Pokłosiem wycieczki jest wystawa fotograficzna w Off Marinie. Można ją już oglądać, ale podsumuj proszę, co czeka tam na oglądających?

- Na pewno nie ma zdjęcia Statuy (uśmiech). Tytuł wystawy dosyć przewrotny, bo nie chciałem pokazać rzeczy, które wszyscy dobrze znają. To tak jakby z wyjazdu do Paryża przywieźć tylko zdjęcia wieży. Zależało mi na uwiecznieniu sytuacji, które działy się tu i teraz. Na tym, żeby były niepowtarzalne. Na wystawie zobaczycie Nowy Jork bez pozowania i pocztówkowych widoczków.

No i na koniec powiedz, kiedy następny taki wypad?

- To uzależnienie od pierwszej działki, szkoda, że nie darmowej. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy nie wracali tam przynajmniej raz w roku, a i może na przestrzeni lat przenieśli się na trochę dłużej.

Praca ma być zabawą, czyli projekty „dzieciowo-bliskościowe” Kasi Huzar-Czub

Współpracuje z najlepszymi wydawnictwami i ilustratorami książek dla najmłodszych, rymuje książeczki: edukacyjne, logopedyczne, humorystyczne. Wpadła, a raczej wróciła do Szczecina na skrzydłach pasji i marzeń, a teraz idzie jak burza, zdobywając serca małych czytelników i ich rodziców. Udało nam się ją złapać między projektami, by chwilę porozmawiać. Przed wami Kasia Huzar-Czub.

ROZMAWIAŁA ANNA BRÜSKE-SZYPOWSKA

Tworzysz literaturę dziecięcą, ale podejmujesz się też innych inicjatyw, jak np. Raniutto w filharmonii czy Tuli-Ranki w szkole Akukulele. Odnajduję w tym wspólny mianownik, czyli bliskość i komunikację, bo przecież dźwięki i muzyka to wyjątkowy język komunikacji. Dobrze to próbuję zrozumieć?

- Bardzo dobrze. Rymy, które kocham, to rytm, a rytm to muzyka. W moim życiu nastąpił przełom, chyba trochę stereotypowo, bo w okolicach czterdziestki. Znudziło mnie trochę to, co robiłam dotychczas (tłumaczenia prawne i ekonomiczne — przyp. red.). Wróciłam do rodzinnego Szczecina i zapytałam samą siebie, co tak naprawdę chcę w życiu robić. Wiedziałam, że musi mieć to związek z literaturą dziecięca i muzyką, żebym mogła się znowu bawić. Bo dla mnie praca ma być zabawą. Bardzo mi zależało na pracy w filharmonii — i udało się. Zaangażowałam się także w działania z Natuli (wydawnictwo i magazyn „Dzieci są ważne”), czyli w projekty „dzieciowo-bliskościowe”.

Jeden z nich to Tuli-Ranki. Co to jest?

- Tuli-Ranki w szkole Akukulele to taki ukłon w stronę rodziców, którzy chcieliby wyjść z dzieckiem do ludzi i spotkać się z innymi w przestrzeni przyjaznej niemowlętom. Razem z Bartkiem Orłowskim, nauczycielem gry na ukulele z misją wprowadzenia tego instrumentu do szkół (w czym mu bardzo kibicuję), stworzyliśmy takie miejsce. Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni popularnością zajęć. Wrażliwość maluchów na muzykę na żywo to prawdziwy fenomen. Z wielką fascynacją obserwujemy go nie tylko podczas Tuli-Ranków, ale i na warsztatach Raniutto. Na Raniutto zapraszamy (wraz wiolonczelistką Natalią Wesołowską) dzieci w wieku od roku do pięciu lat, a Tuli-Ranki to zabawy bliskościowe dla niemowląt od szóstego miesiąca życia. Aby uniknąć przebodźcowania maluchów, udostępniamy rodzicom osobne, ciche pomieszczenie — i wiesz co? Nikt z niego nie korzysta.

To chyba miłe zaskoczenie?

- Tak. No i radość. Podobnie gdy udaje się nam przy okazji zajęć porozmawiać z mamami i ojcami na istotne tematy dotyczące rodzicielstwa. A to dla mnie bardzo ważne. Teraz na przykład dużo mówi się o uważności. Myślę, że to bardzo potrzebny trend, który pomaga zatrzymać się w pędzie. Warsztaty Raniutto otwieramy rymowanką: „Każdy z nas telefon chowa. Wolne ręce - wolna głowa. Czas na filmy oraz zdjęcia przyjdzie wkrótce, po zajęciach”. Zabawne i budujące jest obserwować, jak rodzice uśmiechają się, kiwają ze zrozumieniem głowami, a potem chowają telefony i przez kilkadziesiąt minut są tu i teraz.

Ale ty masz już starsze dzieci, więc skąd taka misja?

- Moje córki mają już 18 i 12 lat. Kiedy byłam młodą mamą, nie mówiło się o rodzicielstwie bliskościowym, nie definiowało się go. Ja instynktownie podążałam tą drogą, ale mam świadomość, że wielu rzeczy nie nadrobię. Więc gdy zaczęłam pracować w wydawnictwie Natuli, wróciłam niejako do źródeł, ale już z solidną wiedzą popartą badaniami i książkami. Skoro więc mam okazję, poprzez inicjatywy z mojej bajki, mieć kontakt z rodzicami i wspierać ich w rodzicielstwie bliskości, to jest mi z tym naprawdę dobrze. I czuję, że robię coś pożytecznego.

A nie drążnią cię, wracając do tego twojego literackiego ogródka, mało przemyślane książeczki dla dzieci, takie bez morału, bez ciekawej fabuły, bez waloru edukacyjnego. Takie przypadkowe pozycje, które jeszcze wciąż można znaleźć na dworcach, w kioskach?

- Nie lubię ich. Zaniżają poziom, psują gusta. Dlatego warto mówić o pięknych książkach. Jestem aktywna w mediach społecznościowych, bo chciałabym dotrzeć do jak największej liczby rodzi-

ców i „przyzwyczaić” czytelników do wartościowych książek. Przecież często jest tak, że młodzi rodzice nie znają ofert wydawniczych dla dzieci, bo się tym wcześniej nie interesowali. A polskie wydawnictwa są na światowym poziomie. Od podszewki znam też te międzynarodowe i naprawdę nasze w niczym im nie ustępują. Ba, one często są o niebo lepsze. I widzę, jak wiele się zmienia w odbiorze literatury, jak rośnie świadomość czytelników. To mnie bardzo cieszy. Na ostatnich targach książki w Krakowie były tłumy. Miałam nic nie kupować, bo wracałam pociągiem, a przytaszczyłam do Szczecina torbę książek ważącą ze 20 kilo!

Ok. To jak czytać, żeby dobrze czytać?

- Jeśli naprawdę nie wiemy, od czego zacząć przygodę z literaturą dziecięcą, najlepiej udać się do lokalnej księgarni prowadzonej przez osobę z pasją. Taka osoba na pewno doskonale nam doradzi. W Szczecinie też mamy takie miejsca.

Polecasz jakieś konkretne pozycje dla dzieci, ale i przy okazji dla rodziców, którzy tym dzieciom czytają i też lubią mieć frajdę?

- Serdecznie polecam swoje książki, oczywiście, ale także wszelkie dziecięce pozycje wydawnictwa Natuli (seria o Niuniusiu to ostatni hit) i chyba wszystkie książki wydawnictwa Zakamarki. A jako lokalna patriotka życzę cierpliwości w oczekiwaniu na przyjście lata, gdy światło dzienne ujrzy wyjątkowy, trochę fabularny „Przewodnik po Szczecnie” dla dzieci, który stworzyliśmy razem z Moniką Szymanik z Kamienicy w Lesie i Tomkiem Wieczorkiem, najlepszym szczecińskim przewodnikiem po mieście. Planujemy premierę na Dzień Dziecka, a więc idealnie, by w letniej aurze przeżywać z tą pozycją przygody w Szczecinie.

Masz chyba szczęście do takich fantastycznych i zaangażowanych osób. Patrząc na twoje ostanie projekty, przyciągasz je jak magnes.

- Tak, ostatnio po wielu latach mówienia „napiszmy coś razem” udało się wydać wspólną książkę „Rodzinne rymowanki” z Michałem Rusinkiem. Razem z Bartkiem Orłowskim wydajemy wyjątkowy ukulelowy śpiewnik oraz nagrywamy kołysanki. Spełniają się moje marzenia o współpracach z najlepszymi ilustratorkami. Tłumaczę piękne picturebooki. A ponieważ poznałam ostatnio Przemka Staronia i świetnie mi się z nim gadało, to napisz, proszę, że chciałabym zrobić z nim książkę. Prześlę mu ten numer magazynu „MM Trendy”. Chyba mi nie odmówi, jak myślisz (uśmiech)?

Ja bym ci nie odmówiła (uśmiech).

Sztuka improwizacji

Bryganda - szczecińska grupa entuzjastów teatru. Zajmujących się ciężką i niecodzienną formą gry - teatrem improwizowanym. Chociaż na początku improwizacja w teatrze była tylko techniką, która miała pomóc aktorom na deskach sceny, szybko ewoluowała i stała się angażującym publiczność pełnoprawnym przedstawieniem. O tym, jak to się stało, opowiedział nam Paweł Niczewski, członek zespołu.

ROZMAWIAŁ DARIUSZ ZYMON / FOTO PIOTR NYKOWSKI

Na czym polega sztuka improwizacji?

- Polega ona głównie na dobrym porozumieniu między partnerami na scenie. Grając sztukę improwizowaną, musimy czytać swoje myśli bez używania słów. Nie mamy możliwości przedyskutowania dialogu, układamy go w danej chwili. Dlatego tak ważne jest, aby w miarę możliwości wpadać na te same pomysły, przewidywać odpowiedzi, jakie zaraz padną. Jest to bardzo istotne dla przebiegu sceny, żeby nie stała w miejscu. Trzeba wykorzystywać momenty, na przykład, zwykła pomyłka popełniona przez partnera może okazać się świetnym motorem napędowym dla spektaklu.

Wydaje się to trudne, jak przygotowujecie się do występu?

- Korzystamy z możliwości organizowania warsztatów, co jakiś czas zapraszamy do siebie kogoś, kto ma większe doświadczenie w sztuce improwizacji od nas. Czerpiemy wiedzę i nowe techniki włączamy do naszego szkoleniowego repertuaru. Naturalnie jesteśmy wielkimi fanami teatru improwizowanego, więc jeździmy do innych ekip oglądać, jak sobie radzą na swoich scenach i czerpiemy od nich wiedzę.

Kim się inspirujecie?

- Pierwszym naszym nauczycielem był Grzegorz Dolniak, który wywodzi się ze Szczecina. Grzegorz obecnie głównie zajmuje się stand-upem. Prowadził kilka grup skupiających się na grze improwizowanej. To właśnie pod jego okiem stawialiśmy swoje pierwsze kroki w tej dziedzinie. Mieliśmy okazję uczyć się fachu od Wojtka Tremiszewskiego czy Szymona Jachimka. Dużo dało nam również oglądanie warszawskiej grupy Klancyk, jest to najdłużej działająca grupa zajmująca się teatrem improwizowanym. Jestem ich dużym fanem, moim zdaniem są najlepsi w tej dziedzinie. Jak widać, nasze inspiracje to często nasi nauczyciele. Staramy się uczyć od najlepszych.

Czy trzeba mieć odpowiednie predyspozycje, by zająć się impro?

- Myślę, że przede wszystkim chęć dobrej zabawy, potrzeba kontaktu z ludźmi i bycia w grupie też się przydadzą. Trzeba traktować to jako zabawę, teatr improwizowany to radość ze wspólnego tworzenia. Tego wszystkiego nie da się przeczytać w książce, wszystko opiera się o nastawienie oraz ćwiczenia.

Gracie również dla najmłodszych, czym jest projekt „Improbajki”?

- „Improbajka” to zaproszenie dzieci do wspólnej zabawy przy wykorzystaniu ich kreatywności. Nie odtwarzamy bajek, które są znane. Tworzymy nowe, korzystając z podpowiedzi publiki. Na przykład pytamy, kim ma być bohater, jak ma się nazywać, co robi na co dzień i jakie ma marzenia. Po takim szkicu tworzymy historię, widownia jest kreatorem świata, w którym my aktorzy aktualnie się znajdujemy. Mamy szczęście mieć w drużynie muzyka - Kacpra Odrobnego, który odpowiada za warstwę muzyczną. Dzięki temu możemy do przedstawienia włączać elementy muzyczne. Dzieci mogą uczestniczyć w naszych improbajkach poprzez wspólną kreatywność, a nie tylko poprzez aplauz.

Jak opisalibyście swoją grupę?

- Bryganda to profesjonalna ekipa teatru improwizowanego w Szczecinie. Każdy z nas wywodzi się z innego teatru, ale czasem spotykamy się razem. Wtedy przy pomocy widowni stwarzamy całkiem nowe światy, które powstaną tylko raz i nigdy się już nie powtórzą. Gramy spektakle komediowe bez scenariusza, które rozśmieszają, ale czasem potrafią wzruszyć. BRYGANDA to teatr wyobraźni, który wydarza się między nami a publicznością. Razem tworzymy coś, o czym nigdy nie mieliśmy odwagi nawet pomyśleć.

Widzu, widzu, powiedz przecie, kto jest

największą Gwiazdą na świecie?

Jedyna taka noc i jedyne takie show. „Sylwester Gwiazd” w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Na scenie „zmierzą się” ze sobą Maria Dąbrowska, czyli „Kobieta zagrożona niskimi świadczeniami emerytalnymi” i Impro Floating Power 2500, grupa przyszłości. Organizatorem spotkania jest Pan Sylwester. Co się będzie działo? - Oni sami tego nie wiedzą, ale gwarantują wyśmienitą zabawę. Przed wami Maria Dąbrowska i Adam Kuzycz-Berezowski.

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK

Czeka na nas ostatnie starcie ostatnich prawdziwych artystów w ostatnią noc roku. Co może pójść nie tak (uśmiech)? Czy można powiedzieć, że „Sylwester Gwiazd” zapowiada się, jako „nieudane show”, ale nieudane w sposób kontrolowany?

A. – „Sylwester Gwiazd” to idea, która pochodzi od wielkiego stwórcy Pana Sylwestra. Pan Sylwester zaprosił dwie gwiazdy w cenie jednej, by zrobiły show na zakończenie roku. Jednak pierwsza gwiazda nie do końca wie o drugiej, a druga o pierwszej. Każdy czuje się najważniejszy. Dlatego, kiedy stają razem na scenie, zaczynają się tarcia. I właśnie na tych tarciach będziemy bazować. Zarówno ja i moja grupa przyszłości Impro Floating Power 2500, jak i Maria, czyli „Kobieta zagrożona...”, zaliczamy się do absolutnych profesjonalistów i wizjonerów. Każde z nas ma pełne poczucie władania sceniczną rzeczywistością i zniewalania serc widzów. Więc to „nieudane show” Pana Sylwestra na pewno nie będzie klapą, a doskonałą zabawą dla publiczności. Czymś przyjemnym do obserwowania - powiedzmy pojedynkiem dwóch poczuć humoru, dwóch stylizacji i dwóch światów na scenie.

To nie będzie spektakl jak każdy inny. Czy publiczność będzie włączona do aktywnego udziału w tym... co będzie się działo?

M. - „Kobieta zagrożona...” w dużej mierze będzie wierna oryginałowi scenariusza, a w nim widzowie z miejsca otrzymują rolę moich fanów. Myślę też, że dość szybko się w tym orientują. Z pewnością im mocniej publiczność czuje się publicznością wielkiej gwiazdy, tym spektakl staje się zabawniejszy i więcej się w nim dzieje.

A. - Z kolei w przypadku impro, nie ma występu bez publiczności. Żyjemy publicznością, ponieważ od niej czerpiemy inspiracje. Dlatego już od samego wejścia na scenę planujemy zagarnąć wszystkich do naszego świata i otworzyć na nowe możliwości, które ukształtują kolejne sceny. Jest takie powiedzenie - będziemy tworzyć sceny, które nigdy nie miały miejsca i które już się nie wydarzą. Im gorsze inspiracje, tym gorszy wieczór (uśmiech). Mówię to oczywiście z przekąsem, bo prawda jest taka, że my po prostu potrzebujemy publiczności.

Ale co z osobami niedoświadczonymi? Takimi, które rzadko chodzą do teatru i pierwszy raz znajdą się w takiej sytuacji?

M. - Aktywnie uczestniczy tylko ten widz, który chce. Kiedy otrzymuje role mojego fana, to już nic więcej nie musi robić, jeśli nie ma na to ochoty (uśmiech). Ale z moich doświadczeń wynika, że często osoby, które wstydzą się odezwać publicznie czy mają przed tym jakieś opory, właśnie w takich sytuacjach się przełamują. Już kilka razy po spektaklu zdarzyło mi się, że ktoś do mnie podszedł i powiedział – normalnie nigdy bym tego nie zrobiła, długo ze sobą walczyłam, ale w końcu się przełamałam. Myślę, że tak samo jest z impro i tak samo będzie podczas sylwestra. Każdy będzie miał szansę, by wejść w spektakl, poczuć jego energię i przełamać się. Ale bez przymusu.

A. - Z impro jest o tyle łatwiej, że na początku każdego wieczoru pytamy wprost - kto był już na wieczorze impro? Zawsze są osoby, dla których to pierwszy raz. I tak szczerze mówiąc, to spodziewam się, że tu w teatrze większość publiczności będzie w takiej sytuacji pierwszy raz. Naszym zadaniem będzie wprowadzenie wszystkich w ten świat, danie narzędzi do oglądania i widzenia nas. Jeśli tego nie zrobimy, mogą nas nie rozumieć, a co za tym idzie, nie będą mogli się zaangażować.

Występ w dużej mierze będzie improwizowany. Czy to znaczy, że działacie bez scenariusza? Czy w ogóle macie razem próby?

A.- Mamy próby, plan działania i scenariusz, a w ramach scenariusza szukamy możliwości zabawy z pomysłem zaproszenia dwóch wielkich gwiazd przez Pana Sylwestra na jedną scenę. Szukamy odpowiedzi na pytania – jak to może zgrzytać, jak rozbawić tym widzów?

Mamy założone, które części będą stałe, a które improwizowane. Dlatego, co się wydarzy i jaki kierunek obierze sylwester - tego nie możemy widzieć.

Zapowiada się mocna rywalizacja. Czy sami między sobą też ją odczuwacie? W końcu „Kobieta zagrożona...”, diwa polskiej piosenki, to Maria Dąbrowska, a z Impro Floating Power 2500 na scenę wychodzi Adam Kuzycz-Berezowski.

M. - Rywalizacja jest wpisana w formę tego spotkania - kogo widzowie pokochają bardziej, kto jest lepszym gwiazdorem? Na pewno założyliśmy, że będziemy zabiegać o uwagę widza ze wszystkich sił. I na pewno każde z nas będzie trwało w poczuciu bycia tym największym gwiazdorem. Ale jaka będzie rzeczywistość, tego nie wiemy, bo nie do końca będziemy znali swoją wzajemną pozycję. Będziemy mijać się na scenie. Wyłącznie publiczność pozna pełen obraz zdarzeń. Na pewno będzie trochę jak w życiu, gdy bardzo chcemy mieć rację i ignorujemy wszystkie znaki po drodze (uśmiech). Poza sceną myślę, że nie ma między nami rywalizacji. „Kobieta” i impro to zupełnie inne konstrukty.

Czy macie tremę przed tym występem? Albo poczucie wyjątkowości tego projektu?

M. - Myślę, że bardziej cieszymy się, że możemy zrobić coś, co będzie wydarzeniem jednorazowym i trochę nieprzewidywalnym. Nie czuję stresu z tym związanego, bardziej radość i ekscytację. Zwykle sylwestry w teatrze wyglądały klasycznie. Graliśmy spektakl, który w sezonie najbardziej wpisywał się w temat, były konkursy, zabawy z widzem. Teraz też oczywiście to będzie, ale forma będzie swobodniejsza.

A. - Mam w sobie dużą ciekawość tego wydarzenia. Trochę eksperymentalnie powierzono nam ten wieczór. Zderzenie impro i „Kobiety” wydaje się być superpomysłem. Na razie nie czuję stresu czy tremy, ale spodziewam się, że ciśnienie zacznie rosnąć bliżej końca grudnia (uśmiech). Będziemy przygotowani, na ile to możliwe, ale jednak założyliśmy sobie dużą dozę niewiadomego. Jest to jednocześnie przerażające i ekscytujące.

Wiemy już, jak wy będziecie się przygotowywać, a jak widz powinien? Czy to okazja, by wyciągnąć z szafy frak i suknie balową?

M. - Na pewno nie można przyjść ładniej ubranemu ode mnie (śmiech).

A. - Może odpowiem krótko a enigmatycznie - niech widz przygotuje się specjalnie, a my Impro Floating Power 2500 zapytamy go, jak się przygotował.

M. - Tak poważnie, to myślę, że wymarzonym widzem dla każdego, kto stoi na scenie, jest przede wszystkim widz przychylny z dobrym samopoczuciem. Dlatego jestem pewna, że na naszego sylwestra można przyjść na pełnym luzie. Ktoś ma ochotę nałożyć brylanty? - Bardzo proszę. Wolicie trampki? – Nie ma sprawy. Najważniejsze, żeby dobrze się bawić.

„Design i moda w przedwojennej Polsce”

Maja Łozińska, Jan Łoziński, Wydawnictwo Bosz

Album poświęcony polskiemu designowi, wnętrzom i modzie w przedwojennej Polsce, w okresie od słynnej Wystawy Paryskiej w 1925 roku po rok 1939. Prezentuje najciekawsze projekty mebli, ceramiki użytkowej, zastawy stołowej, samochodów, motocykli, a nawet lokomotyw. Można w nim zobaczyć także wnętrza mieszkań i sklepów oraz ubiory, które powstały w pracowniach ówczesnych polskich artystów i projektantów. Album otwiera obszerny wstęp historyczny. Całość wzbogaca około 250 czarno-białych i kolorowych ilustracji. I to one dominują w tej książce. Jeśli ktoś nie wierzy, że Polacy byli zdolni, może obejrzeć ich dzieła na zdjęciach, przede wszystkim z wystaw, na których eksponowane były meble, drobne elementy sztuki użytkowej czy wnętrza. Ubrania z kolei prezentują modele i modelki, ale przede wszystkim aktorzy, którzy przed wojną regularnie reklamowali towary luksusowe.

„Spatif. Upajający pozór wolności”

Aleksandra Szarłat Wydawnictwo Czarne

O przekroczeniu progu SPATiF-u marzyli wszyscy: pisarze i tajniacy, członkowie KC i opozycjoniści, sportowcy, waluciarze i dziewczyny szukające szczęścia lub zarobku. Ale o tym, kto mógł wejść i dostąpić wtajemniczenia, decydował szatniarz Franio – człowiek instytucja. Przez kilka powojennych dekad Klub Aktora Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu był towarzyskim, kulturalnym i informacyjnym centrum stolicy. Artystom zapewniał poczucie bezpieczeństwa, a kulturze ciągłość, zwłaszcza dzięki wyjątkowym bywalcom pamiętającym jeszcze okres międzywojenny. Książka opowiada o ludziach, których znamy z estrady, z kina i ekranów telewizyjnych. Ludziach, którzy SPATIF traktowali jak swój drugi dom, a czasami biuro, w którym załatwiali interesy. Wiele tu anegdot, ale też wiele gorzkich wspomnień związanych z trudnymi losami niektórych osób, z donosicielami i ubekami inwigilującymi artystów.

„Arkadius. Moda, która stała się sztuką”

Dominik Zieliński Wydawnictwo Arkady

Pierwsze, polsko-angielskie opracowanie twórczości Arkadiusza Weremczuka, wybitnego polskiego projektanta mody wykształconego i tworzącego w Wielkiej Brytanii. Arkadius działał w Londynie na przełomie XX i XXI wieku, współpracując z takimi osobowościami, jak Alexander McQueen, Isabella Blow czy Jimmy Choo. W albumie znalazły się setki zdjęć z pokazów kolekcji głównie z Londyńskich Tygodni Mody, materiały prasowe z całego świata, fotografie z prywatnego archiwum Arkadiusa, a także obszerny wywiad z projektantem. Album skupia się przede wszystkim na kolekcjach Arkadiusa, mniej na jego perypetiach życiowych i relacjach z ludźmi. Niemniej mając tak bogate archiwum można prześledzić wszystkie wzloty i upadki tego kreatora. Po nim nastąpił wysyp innych projektantów, ale to on rozpoczął pewien nurt awangardowy w naszym kraju. „Erwin Axer - Sławomir Mrożek. Listy 1965-1996”

„Pasjonaci. Rozmowy o tym, co w życiu ważne”

Dorota Kowalska Wydawca Melanż

O swoich pasjach z Dorotą Kowalską rozmawiają: Julia Lachowicz, Zbigniew Mikołejko, Maciej Stuhr, Janusz Onyszkiewcz, Tamara Gonzales Perea, Marek Niedźwiecki, Adam Małysz, Barbara Piwnik, Włodzimierz Cimoszewicz, Sylwia Czubkowska, Alicja Rzeczkowska, Barbara Sowa, Gromosław Czempiński, Martyna Tokarczuk, Damian Kordas, Agnieszka Odorowicz, Ryszard Bugaj.

W większości znani, podziwiani, tacy, którym inni zazdroszczą sukcesu. To, co ich łączy, to ogień płonący w oczach i sercach. Ciekawość, nieustępliwość i właśnie ta gotowość, aby każdego dnia wstać i iść, podążać swoją drogą. Ale te rozmowy to coś więcej, bo jest w nich też o polityce, show-biznesie, Polaków czytaniu, o wymiarze sprawiedliwości, sporcie, modzie, sztuce, o fenomenie programów kulinarnych i o tym, czemu boimy się obcych, innych niż my.

Dorota Kowalska potrafi skierować rozmowy na ciekawe tory, wyciągnąć z rozmówców rzeczy, których do tej pory nie mówili w innych wywiadach i delikatnie naciskać, kiedy wyczuwa interesujący temat.

Erwin Axer, Sławomir Mrożek Wydawnictwo Literackie

Wydawnictwo Literackie kontynuuje wydawanie listów jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy XX i XXI wieku Sławomira Mrożka. Po opublikowaniu korespondencji z Janem Błońskim, Wojciechem Skalmowskim i Adamem Tarnem tym razem w nasze ręce trafią listy, jakie w latach 1965 – 1996 Sławomir Mrożek wymieniał z Erwinem Axerem – legendarnym reżyserem, założycielem Teatru Współczesnego w Warszawie. Ta książka to prawdziwa kopalnia wiedzy dla wszystkich, którzy interesują się teatrem. Teatr jest bowiem głównym bohaterem zebranych tu listów. Relacja twórca - reżyser, okoliczności przygotowywanych premier, w tym słynnej inscenizacji „Tanga”, rozterki reżysera i dramaturga - niemal w każdym liście przewijają się takie właśnie tematy. Ale są też w tym tomie liczne i bardzo ciekawe informacje osobiste, refleksje o Polsce i Europie oraz żarty, a nawet plotki.

Hellblazer, Mike Carey, tom 1

Scenariusz: Mike Carey / Rysunki: Marcelo Frusin, Steve Dillon, Lee Bermejo i inni Kolejny tom opowiadający o Johnie Constantine – Hellblazerze, pierwszy z trzech autorstwa Mike`a Careya. Dla opinii publicznej John zginął w czasie zamieszek w więzieniu niemal dwa lata temu. Nie można powiedzieć, że znające go osoby są tym faktem zmartwione. Jego życie nie było usłane różami i można by sądzić, że tam, gdzie jest teraz, jest mu lepiej niż w doczesnym życiu. Ale czy jego rodzina myśli tak samo? John postanawia pojechać do Liverpoolu, aby odwiedzić swoją siostrę Cheryl i jej rodzinę. Odkrywa, że dom, w którym mieszkają jest nawiedzony i dowiaduje się o zniknięciu swojej siostrzenicy Gemmy. To wystarcza, by przywrócić Johna do życia ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Thorgal. Tupilaki, tom 40

Scenariusz: Yann Le Pennetier / Rysunki: Frédéric Vignaux Czterdziesty tom najsławniejszej europejskiej serii fantasy opowiadającej o losach Thorgala Aegirssona, bohatera wychowanego przez wikingów. Cykl stworzył słynny scenarzysta Jean Van Hamme i wybitny polski rysownik Grzegorz Rosiński. Thorgal razem ze swoim synem Jolanem przebywa w odległej i niebezpiecznej krainie lodów. Znajdują się wewnątrz statku Atlantów, a przebudzona przez wikinga Neokora zaczyna realizować swą misję. Okazuje się, że aktywowanie uśpionego systemu staje się śmiertelnym zagrożeniem dla całej ludzkości. Zaczyna się wyścig z czasem. Czy tajemnicze istoty zwane tupilakami pomogą Thorgalowi? Jakie tajemnice kryje statek Atlantów, dlaczego przybysze z gwiazd postanowili przylecieć na Ziemię i co tak naprawdę wydarzyło się przed narodzinami Thorgala? W najnowszym tomie czytelnik znajdzie wiele zaskakujących odpowiedzi.

Adaptacje literatury. Przygody Tomka Sawyera

Scenariusz: Caterina Mognato / Rysunki: Danilo Loizedda Komiksowa adaptacja jednej z najpopularniejszych powieści amerykańskiego dziennikarza i pisarza Matka Twaina, nazywanego „ojcem amerykańskiej literatury”. „Przygody Tomka Sawyera” w znacznej części oparte są na przeżyciach autora, który dzieciństwo spędził w miasteczku położonym nad Mississipi, wcześnie też zaczął pracę zarobkową na parostatkach pływających po tej rzece. Książka opowiada o perypetiach Tomka i jego przyjaciela Huckleberryʼego Finna, którzy z powodu swoich szalonych pomysłów często popadają w kłopoty, a nawet ocierają się o śmierć.

Batman Noir. Black & White, Pięść demona, tom 3

Scenariusz: Różni autorzy / Rysunki: Różni rysownicy Świat Batmana jest czarno-biały. Ludzie są dobrzy lub źli. Nie ma szarości. Także Batman jest czarno-biały. W serii BATMAN NOIR przedstawiamy trzeci tom antologii BATMAN BLACK & WHITE. Zbiór składa się z trzydziestu opowieści napisanych i narysowanych przez najbardziej znanych twórców komiksowych, spośród których większość już wcześniej pracowała przy opowieściach o Mrocznym Rycerzu. Autorami scenariuszy prezentowanych w zbiorze opowieści są m.in. Paul Dini, Nick Dragotta, Joshua Williamson, Tom King i Scott Snyder. Z kolei wśród rysowników można wymienić Mitcha Geradsa, Andy`ego Kuberta czy Klausa Jansona. O niezwykłości tego zbioru stanowi fakt, że wszystkie historie opowiedziane są w czerni i bieli. Antologia, która otrzymała najważniejsze amerykańskie wyróżnienie komiksowe – Nagrodę Eisnera – ukazuje się w ekskluzywnej wersji, w powiększonym formacie. DC Limited. Liga Sprawiedliwości - najwięksi superbohaterowie na świecie

Scenariusz: Paul Dini / Rysunki: Alex Ross Wyjątkowa gratka dla miłośników twórczości mistrza fotorealizmu – Alexa Rossa! Przedstawiamy album zbiorczy słynnej serii o bohaterach Ligi Sprawiedliwości. Batman, Wonder Woman, Superman, Kapitan Marvel, Marsjański Łowca – każdej z tych ikonicznych postaci poświęcona została odrębna historia o walce w imię dobra ludzkości. Tyle że ludzkość często bywa niewdzięczna, o czym superbohaterowie niejeden raz się przekonają – i to boleśnie. Czy to jednak ma oznaczać, że powinni zrezygnować ze swojej misji? W albumie pojawi się też cała plejada innych członków Ligi, którzy mają do wykonania zadania wcale nie mniej trudne niż najbardziej znani herosi! Scenariusz wszystkich opowieści napisał Paul Dini, twórca zarówno telewizyjny, jak i komiksowy, zdobywca nagród Emmy i Eisnera („Batman”, „Liga Sprawiedliwych”, „Batman – 20 lat później”). Malarskie, niezwykle realistyczne ilustracje są dziełem laureata Nagrody Eisnera Alexa Rossa („Kingdom Come. Przyjdź królestwo”).

Wyjątkowe budynki Szczecina okiem architektki

Architektura, jako motyw przewodni kolaży, to znak rozpoznawczy prac autorstwa Karen Heiduk. Jak mówi szczecinianka, w naszym mieście jest wiele zapomnianych miejsc, których wartość historyczna jest ogromna. Swoimi małymi dziełami przywraca pamięć tym budynkom. Choć nie tylko one ją inspirują. Najlepszym przykładem jest Willa Lentza (którą możecie oglądać przy tekście). Co będzie następne, przekonamy się za miesiąc, a tymczasem zapraszamy do lektury.

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / PRACA KAREN HEIDUK

Tworzy pani grafiki, jednak nie jest to pani jedyne zajęcie. Czym zajmuje się pani na co dzień?

- W tym roku ukończyłam studia drugiego stopnia na Wydziale Architektury ZUT, uzyskując tytuł magistra. Staram się pogodzić zamiłowanie do architektury i projektowania wnętrz z tworzeniem grafik i malarstwem. Nie skupiam się na jednej dziedzinie, a staram się je zespoić. Prowadzę również instagramowy profil @okiem.architektki, który powstał z potrzeby poszukiwania produktów polskich marek stojących w opozycji do działań wielkich sklepów z wyposażeniem wnętrz i ich produktami - często średniej jakości.

Jak architektura w pani odczuciu przenika się ze sztuką tworzenia grafik - kolaży? Elementy budynków inspirują? Dobrze wyglądają w pracach? Jaką rolę pełnią?

- Architektura jest tym impulsem, który pobudza do stworzenia pracy i daje możliwość wyrazu. Jako uczennica liceum plastycznego (które mieści się w odbudowanej po wojnie Kamienicy Loitzów) zaczęłam dostrzegać wszystkie niuanse otaczającej mnie architektury miasta a dziś znalazłam sposób na wyrażanie tego zachwytu detalem. Nie zawsze jednak architektura musi stać w centrum, może być jedynie pretekstem do dalszych działań. Grafika pozwala na zrozumienie naszych potrzeb i zmianę na lepsze.

Skąd decyzja, aby udać się w kierunku tworzenia prac przedstawiających znane (mniej lub bardziej) budynki Szczecina?

- Przyczyniły się do tego w dużej mierze zajęcia związane z konserwacją zabytków. Poznanie historii miejsca, terenu, jak i budynku daje ogromną satysfakcję. Sam proces zbierania informacji i analizy nierzadko stanowił dla mnie najatrakcyjniejszą część projektu. W naszym mieście jest wiele zapomnianych miejsc, których wartość historyczna jest ogromna i dlatego też zaczęłam tworzyć te prace - żebyśmy o nich nie zapomnieli.

Ile trwa przygotowanie takiej pracy? Czy sama pani odtwarza poszczególne elementy, czy przenosi je np. ze zdjęć?

- Im bliższy jest mi obiekt, tym stworzenie pracy staje się dłuższe. Stworzenie samej grafiki zajmuje od 3 do 6 godzin, jednak informacje zbieram dłużej. Wynika to z chęci przeanalizowania obiektu w całości, dowiedzenia się, kto był fundatorem, kto pierwszy tam mieszkał, jakie były jego losy i choć często nie widać tych rzeczy na grafice, czuję się dużo swobodniej, operując tą wiedzą. W grafikach wykorzystuję fragmenty z innych fotografii i zmieniam ich charakter za pomocą wartości dodanej. Kolaż daje możliwość tworzenia nieskończenie wielu układów i form.

Zaczynamy od zaprezentowania Willi Lentza pani okiem, a jakich jeszcze budynków możemy się spodziewać? Czy może to jeszcze tajemnica?

- Konkretnych obiektów nie wymienię, żeby czytelnicy mogli z zaciekawieniem sięgnąć po kolejne wydanie (uśmiech). Mogę jednak zdradzić, że w następnych pracach wystąpią ikony Szczecina, nieistniejące już obiekty oraz takie, które zmieniły swoją pierwotną funkcję.

This article is from: