3 minute read
Auto – prezentacja
Porsche 911 4S
miłość tristaniczna
TEKST: MACIEJ MAJERCZAK
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że kompletnie nie znam się na autach, a test „prosiaczka” zrobiłem wzastępstwie. Zatem te kilka słów nie będzie ani nazbyt techniczne, jak np. robi to Cezary Gutowski, ani profesjonalne, no cóż… Raczej nostalgiczne. Od serca? Coś wten deseń.
zasadzie to pierwszy raz
Wmiałem okazję prowadzić ten fantastyczny cud techniczny. Ba, nawet nigdy nie siedziałem w żadnych samochodzie z tej stuttgarckiej „stajni”. Odbierając go zsalonu, grałem starego wyjadacza typu: „daj mi synu te kluczyki, to ci pokażę”. Początek w sumie miałem całkiem spoko, bo jak stary lis otworzyłem maskę i wrzuciłem walizkę. Tak, to, że silnik jest z tyłu, to wiedziałem. Ale jak to się, kurczę, odpala? Auto zaparkowane przed samiutkim szklanym wejściem do salonu, ja w środku już z 5 minut szukam tego przycisku (w pewnym momencie nawet w podsufitce sprawdzałem), krople potu zaczynają się pojawiać na czole… jest! Znalazłem to pokrętło, cyk, pyk i: o Matko Boska, Dziewico Nazareńska – jak to cudownie brzmi.
Pokrótce auto prezentuje się tak: dwa bardzo wygodne kubełkowe fotele, mała sportowa kierownica i, o ironio, przeokrutny 450-konny, 6-cylindrowy świr, który od 0 do 100 km/h rozpędza się w 3,4 s (z pakietem Chrono Sport). Największą frajdę daje możliwość przełączania trybów jazdy, z czego, rzecz jasna, najbardziej odjechany
jest „sport plus”. Tenże przecudowny tryb zamienia, powiedzmy, zwykłą miejską „dziewięćset jedenastkę” w krnąbrnego urwisa szos: m.in. obniża i usztywnia zawieszenie oraz uwalnia wspaniały, agresywny warkot z wydechów. Fantastyczne jest to, że jadąc 220 km/h (oczywiście takie rzeczy tylko na torze), wciskam pedał gazu do końca, a auto dalej się rozpędza, dając wrażenie, że ma nieograniczone zasoby „bandyckiego” przyspieszenia. Odgłos zmiany biegów w trybie sportowym sprawia wrażenie, jakbym grał w grę. Słysząc taki dźwięk w innym aucie, pewnie bym pojechał do mechanika, mówiąc że „coś mi się sprzęgło ślizga”. Po mieście, na polskich dziurawych drogach auto nie zachowuje się najlepiej i tutaj pewnie bym wolał Passata B5. Ale myślę, że mógłbym się poświęcić. Z tyłu są niby dwa dodatkowe siedzenia, gdzie pewnie zmieściłbym i dwójkę swoich dzieci. Tylko po co? Na co dzień jestem użytkownikiem bawarskiej „piątki” (kocham to auto), której 6 sekund do setki, to też całkiem przyzwoicie. Ale z przykrością mogę porównać mój powrót do „bety” z lataniem klasą biznes: jak raz spróbujesz, to nie będziesz chciał wrócić do economy. Co do tych, którzy mówią, że nie jest to auto na co dzień, bo niewygodne, bo dwa miejsca, bo to, bo tamto… ale może nie będę nikogo obrażał. PS Na autostradzie, wiadomo, inne auta, widząc w lusterku zbliżający się niemiecki pocisk, od razu opuszczają lewy pas, a ja z niego raczej w ogóle nie zjeżdżam. I to jest naprawdę satysfakcjonujące uczucie! ●