8 minute read

Jozef Wissink: Między żałobą a nadzieją. Kościół w Holandii

Między żałobą a nadzieją. Kościół w Holandii

Wielu katolików o lewicowych poglądach działa we wspólnotach zorganizowanych oddolnie, niepodlegających odpowiedzialności biskupa. Również w nich przeważają jednak osoby starsze.

Advertisement

Jozef Wissink Kasia Pustoła

Holenderski Kościół katolicki przykuł uwagę międzynarodowej opinii publicznej po Soborze Watykańskim II. Nasz przypadek był o tyle ciekawy, że choć przewagę liczebną we wspólnocie mieli katolicy postępowi, to na poparcie Watykanu zapracowała frakcja konserwatywna. Obecnie zaś w debacie publicznej temat religii w Holandii właściwie nie istnieje.

Skąd ta zmiana? Jak sprawy mają się dzisiaj?

Przed i po eksplozji Kościół katolicki był w Holandii Kościołem mniejszościowym. Przetrwał reformację podtrzymywany przez Watykan oraz księży wykształconych w Kolonii i Leuven. Wspólnota katolików w zasadzie nie była szczególnie prześladowana. WAmsterdamie urządzono kościół ukryty na poddaszu położonej nad kanałem kamienicy. Miejsce nabożeństw było ogólnie znane, ale korzystanie z niego wiązało się z koniecznością dawania łapówek. Powrót do publicznego sprawowania Eucharystii stał się możliwy po roku 1813. Czterdzieści lat później, w roku 1853, miejsce wikariuszy apostolskich ponownie zajęli biskupi, którzy z zaangażowaniem rozpoczęli odbudowę holenderskiej wspólnoty wierzących.

W ramach reorganizacji holenderski Kościół stworzył wokół siebie wiele organizacji społecznych i w ten sposób zaistniał na wyznaniowej mapie Niderlandów. Wierni funkcjonowali jednak w bańkach szczelnie odizolowanych od reszty społeczeństwa – posyłali dzieci do katolickich szkół, po zakupy chodzili do katolickich sklepów i strzygli się u fryzjerów katolików.

Wewnętrznie nasz Kościół, podobnie jak belgijski, polski, hiszpański czy włoski, przybrał kształt „papistowskiego katolicyzmu masowego”. Tyle tylko, że katolicyzm wcale nie był u nas religią dominującą. Zbieżność z sytuacją w pozostałych krajach polegała na wytworzeniu się w społeczeństwie zamkniętej komórki katolickiej, w ramach której religię dziedziczono – ludziom zwyczajnie nie przychodziło do głowy, że mogliby odejść od tak głęboko zakorzenionego elementu tożsamości.

Gdy w 1947 roku Holandię odwiedził biskup Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II, zachwycił się idealną organizacją naszego Kościoła. Zauważył jednak, że mniejszą wagę przykłada się w nim do osobistego rozwoju duchowego – zorganizowana była nawet pobożność. Katolicka społeczność stworzyła system autorytarny.

Cały ten układ zaczął się załamywać po Soborze Watykańskim II – w jednych obszarach stopniowo, w innych gwałtownie. Wpłynęło na to wiele czynników.

Po pierwsze, rządy twardej ręki do roku 1960 zdążyły nagromadzić w „bojlerze” tak wysokie ciśnienie, że niewielka zmiana systemu spowodowała jego eksplozję. Ludzie żądali reformy – całkowitej i natychmiastowej. W pochodzących z lat 60. i 70. tekstach uderza ogromne zniecierpliwienie.

Po drugie, w tym czasie dokonała się emancypacja katolików w Holandii. Podczas okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej protestanci, socjaliści, liberałowie i katolicy działali razem w podziemiu. To doświadczenie zjednoczyło ich i nauczyło wzajemnego szacunku. Gdy więc po wojnie biskupi postanowili z powrotem oddzielić katolicką część społeczeństwa od reszty, okazało się to niemożliwe.

Po trzecie, zmieniał się cały kontekst kulturowy – gospodarka holenderska stawała się w coraz większym stopniu częścią światowego rynku, a na życie społeczne coraz silniej wpływał proces indywidualizacji. Nie mam tu na myśli tego, że ludzie zaczęli żyć na własną rękę czy stali się bardziej samolubni. W społeczeństwie pojawiło się oczekiwanie, że jednostka weźmie odpowiedzialność za swoje własne wybory i nie będzie się już zasłaniać tym, co określa społeczność, z której się wywodzi. Katolicy trochę na tym stracili. Stali się w pewnym sensie bezbronni wobec innowacji kulturowych i pozwolili ponieść się wartkiemu prądowi przemian.

Na koniec wspomnieć należy o ogromnej polaryzacji, która zdominowała nasz Kościół po roku 1968: o zwalczających się nawzajem jego skrajnych pod względem poglądów częściach. Konflikty między nimi przykuły uwagę opinii publicznej zarówno wewnątrz kraju, jak i poza jego granicami. Liczna grupa o poglądach umiarkowanych podjęła próbę dialogu pomiędzy radykałami. Jej członkowie kładli też nacisk na przekazywanie wiary młodemu pokoleniu – bez zadowalających efektów. Zainteresowanie osobistym przeżywaniem religijności wprawdzie powróciło, jednak nie postrzegano Kościoła katolickiego jako potencjalnego źródła owej religijności. W praktyce wyjątek stanowiły jedynie zakony kontemplacyjne.

Watykan zaczął ingerować w nasz Kościół poprzez nominacje biskupie. Wcześniej w większości diecezji za intelektualną stronę formacji kapłańskiej odpowiadały akademickie wydziały teologiczne. Teraz nowo nominowani konserwatywni biskupi zaczęli tworzyć własne seminaria. Wydziały teologiczne otworzyły się na świeckich, przez większość biskupów dopuszczanych do posługi w parafiach w roli pracowników duszpasterskich. Z perspektywy studenta teologii celibat nie →był więc nieuniknioną konsekwencją wyboru takiej →

Choć po Soborze więcej było we wspólnocie katolików postępowych, to Watykan poparł frakcję konserwatywną.

drogi. Także kobiety zyskały swoje miejsce w liturgii. Zostały dopuszczone do przewodniczenia liturgii słowa oraz eucharystycznej, jeśli w niedzielę nie mógł tego zrobić ksiądz.

Postępowcy i konserwatyści Tymczasem wspólnota Kościoła dramatycznie się skurczyła, a średnia wieku wierzących jest alarmująco wysoka. Ponieważ Kościół utrzymuje się z własnych środków, likwiduje się kolejne parafie. Obecny arcybiskup Utrechtu i prymas Niderlandów, kardynał Willem Jacobus Eijk, który należy do konserwatywnego skrzydła Kościoła i podczas synodu biskupów o małżeństwie i rodzinie wygłosił ostrą krytykę papieża Franciszka, prowadzi wręcz aktywną politykę zamykania świątyń. Jego plan zakłada łączenie sąsiadujących parafii i ograniczenie liczby działających kościołów do minimum poprzez tworzenie centrów eucharystycznych obsługujących większe obszary kraju. Do każdego takiego centrum powoływany byłby jeden ksiądz, a wierni musieliby się nowemu podziałowi podporządkować. Jak mówi arcybiskup, podjęcie tego typu działań jest konieczne ze względu na problemy finansowe. Szkopuł jednak w tym, że rozwiązanie, które zaproponował, w dalszej perspektywie sprzyja odchodzeniu wiernych ze wspólnoty. Dla arcybiskupa ten fakt miałby świadczyć o tym, że już wcześniej ich wiara nie była wystarczająco mocna… Podejrzewa się, że arcybiskup chce się także pozbyć świeckich duszpasterzy. Na szczęście za pontyfikatu Franciszka mianowanych zostało kilku biskupów z większym poczuciem misji duszpasterskiej.

Konflikt pomiędzy prawicowym a lewicowym skrzydłem holenderskiego Kościoła istnieje nadal. Spośród wykształconych w seminariach biskupów wielu sprzeciwia się linii „postępowej”, wprowadzając w życie program odbudowy Kościoła katolickiego, który na studiach przedstawiano im jako idealny. Są też jednak tacy, którzy w porę dostrzegli płynące z niego zagrożenia i starają się lepiej odpowiadać na potrzeby wiernych. Ale i postępowa część Kościoła bywa na swój sposób konserwatywna. Brałem kiedyś udział w inicjatywie, której celem było rozpoczęcie owocnego dialogu pomiędzy dwoma „stronnictwami” funkcjonującymi w naszym Kościele. W gronie organizatorów ustaliliśmy, że dyskusja akademicka nie ma tu sensu, i do udziału w spotkaniach w roli widowni zaprosiliśmy grupy młodych osób poszukujących w tradycji katolickiej duchowej odnowy. Wzajemne uprzedzenia dyskutujących okazały się na tyle przygnębiające, że młodzi ludzie nie byli w stanie tego słuchać. Nie doświadczyli atmosfery lat 60. i 70. i nie czuli się w żaden sposób związani z problemami przeszłości. Nie chcieliśmy odstraszać kolejnych osób… Wielu katolików o lewicowych poglądach działa we wspólnotach zorganizowanych oddolnie, niepodlegających odpowiedzialności biskupa. Grupom takim przewodniczy zwykle żonaty diakon lub pracownik duszpasterski, który odprawia tak zwane nabożeństwo słowa i stołu traktowane w takich wspólnotach na równi z celebracją Eucharystii. Część tych społeczności może się pochwalić naprawdę interesującym dorobkiem w postaci mądrych kazań czy autorskich pieśni liturgicznych. Niestety, widać również, że młodszego pokolenia nie udało się dostatecznie

zainteresować katolicką tradycją, przez co również we wspomnianych grupach oddolnych przeważają osoby starsze.

Znaki nadziei Być może moje słowa brzmią jak lament nad kondycją holenderskiego Kościoła. Nie to było moją intencją. Sądzę, że masowy, ludowy katolicyzm odchodzi wraz z warunkami, które w przeszłości umożliwiły jego zaistnienie w naszym państwie. Idea masowego Kościoła zwyczajnie nie przystaje do obecnego stanu rzeczy, w którym pozostanie w Kościele lub odejście z niego jest przede wszystkim kwestią osobistego wyboru. Coś bez wątpienia tracimy, ale może – zamiast pogrążać się w żałobie – powinniśmy skupić się na tym, co istotne w tym momencie, czyli na budowaniu żywych wspólnot wierzących w takim Kościele, jaki mamy dzisiaj. Wspólnoty te będą oczywiście mniej liczne niż kiedyś, ale ich istnienie może mieć zasadnicze znaczenie dla naszego Kościoła i społeczeństwa, w których nadal jest przecież miejsce na refleksję nad podstawami wiary, nie mówiąc już o solidarności z wykluczonymi.

W kontekście solidarności interesującym zjawiskiem wydaje się działalność organizacji charytatywnej Schuldhulpmaatje (w wolnym tłumaczeniu: Zadłużony – Twój kumpel) szkolącej wolontariuszy do roli pomocników osób, które z różnych powodów popadły w długi. W akcję tę włączyło się wiele Kościołów działających zarówno w miastach i miasteczkach, jak i na terenach wiejskich. Kościoły lokalne rekrutują do szkolenia Schuldhulpmaatje wolontariuszy, którzy następnie zapraszają do udziału kolejne osoby. Okazuje się, że wielu wolontariuszy Schuldhulpmaatje to wierni z kościołów katolickich i zborów protestanckich – wcześniej niespecjalnie zaangażowani w działalność religijną. Odkrycie, że Kościół i wiara mogą mieć również tak praktyczne oblicze, zachęciło niektórych do głębszego wejścia we wspólnotę.

Widzimy, że ludzie obecnie coraz częściej pragną rozwoju życia duchowego i medytacji. Dzieje się tak wśród katolików, protestantów, a także tych, którzy nie wyrośli w chrześcijańskiej tradycji. Klasztory i inne wspólnoty religijne są szczególnie popularne pośród katolików. Jeśli spojrzeć na liczbę powołań zakonnych, okaże się, że choć niewysoka, jest ona jednak wyższa niż na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Uderzające, jak wielu spośród wstępujących do klasztorów to dawni protestanci lub ludzie całkiem spoza Kościoła, którzy przyjmują chrzest. Wydział teologiczny Uniwersytetu w Tilburgu, na którym sam miałem zaszczyt wykładać jako teolog, nadal ma większą liczbę studentów, niż można by się spodziewać na podstawie statystyk frekwencji w kościele.

Zachodzą także zmiany w stosunkach ekumenicznych między Kościołami. Ekumenizm naprawdę nabrał rozpędu po Soborze Watykańskim II. Kościoły z radością odkryły nawzajem swoje dobre strony i zaczęły coraz częściej działać wspólnie. Protestanci z całego serca zaprosili katolików na swoje obchody Wieczerzy Pańskiej, a wielu katolików z otwartością przyjęło to zaproszenie. Ludzie zbliżali się do siebie także pod względem teologicznym. W efekcie udział protestantów w Eucharystii i Komunii Świętej stawał się coraz bardziej akceptowalny również po stronie katolickiej.

Ekumenizm stał się także kwestią kontrowersyjną w walce między prawicą a lewicą. Obecnie jednak uczestnicy sporu po obu stronach barykady są już w większości zmęczeni. Ogólnie stosunki pozostały dobre: w wielu miejscach katecheza dorosłych jest prowadzona wspólnie. Na poziomie diakonatu pojawiają się nowe działania ekumeniczne. Kościoły ewangelickie również odkrywają, że brakuje im wiedzy, i otwierają się na bardziej owocną współpracę. W dziedzinie teologii od dawna istnieje współpraca między teologami katolickimi a protestanckimi. Teraz podobnie zaczyna się dziać i w duszpasterstwie. Kościoły stanęły w obliczu tego samego zjawiska utraty wiernych i szukają u siebie wsparcia.

Tłumaczenie: Irena Moszyńska. Tytuł i śródtytuły od redakcji.

Jozef Wissink jest emerytowanym profesorem teologii pastoralnej na Uniwersytecie w Tilburgu i współpracownikiem akademickim w Wijngaards Institute for Catholic Research.

Kasia Pustoła behance.net/kasiapustoab71

This article is from: