15 minute read

Grzymółka i wizyta mamusi

Sen spadł na Grzymółkę jak grom z jasnego nieba. Nawet były wyładowania od zgrzytania zębami ze strachu. Gdyby nieborak wiedział, że tak będzie, niechybnie nawet nie kładłby się do łóżka. Naparzyłby sobie kawy, włożył zapałki pod powieki, a w ostateczności wyszorował zlewozmywak i wytarł kurze, byle tylko nie spać. Tego co noc mu przyniesie przewidzieć jednak nie mógł. Może to i dobrze?

Sny czasami prorocze były, babka Grzymółki tak mówiła. Trzeba było je jednak umieć odczytywać ze względu na zasób metafor, przenośni i interpretacji. Jak tu jednak metafory odczytywać, gdy Grzymółka miał sen jednoznaczny jak nigdy. Śniło mu się, że teściowa przyjechała do córeczki w odwiedziny i gdy się najmniej tego spodziewał, przegryzła zięciowi tętnicę, i to na szyi!

Advertisement

Kownycz z palpitacją serca był za pan brat. Można nawet powiedzieć, że przyzwyczaił się do niej jak do brudu za paznokciami. Jednak tym razem ten strach wydawał się ostateczny, jakby od przyszłych wydarzeń odwrotu już nie było.

Grzymółka otarł pot rękawem nocnej koszuli, szeroko otwartymi oczami lustrując badawczo pokój. Cienie kładły się na meblach, przybierając fantastyczne kształty. Księżyc rzucał

na ścianę poświatę żyrandola. Przez chwilę Grzymółce wydało się, że mordercza smuga przesuwa się wzdłuż starej szafy w jego stronę. Minęła długa chwila, zanim zidentyfikował w niej cień kwiatka rosnącego w doniczce na parapecie. Kownycz rzucił okiem znad chrapiącej żony w stronę okna. Księżyc, którego pełnia zbliżała się wielkimi krokami, świecił źle wróżącym blaskiem. Wydawało się, że za oknem już był świt, ale złudne to było wrażenie, bo w tej właśnie chwili kukułka wykukała pierwszą w nocy, doprowadzając Grzymółkę na skraj załamania nerwowego.

Długo Kownycz zasnąć nie mógł, sen nie dawał mu spokoju, analizował go w myślach dalej. Czas mijał, a biedaczysko wiercił się na poduszce. To odkrywał się kołdrą, bo mu gorąco było, to nakrywał się szczelnie na powrót, kuląc ze strachu nogi, bo wydawało mu się, że coś pod łóżkiem siedzi i czyha byle tylko odgryźć mu jakąś kończynę. I gdyby nie nagła interwencja Tymulskiej-Kownycz, której wiercenie Grzymółki najwyraźniej przeszkadzać zaczęło, wyrywając ją z głębokiego snu, nie spałby nieborak do rana. Miniusia ulitowała się nad mężem, uderzając go poduszką raz a mocno w potylicę, i z mało zrozumiałym mamrotaniem oboje zasnęli niewinnym snem.

Rano obudził Grzymółkę zapach jajek na boczku, świeżo zaparzonej herbaty i czuły głos żony:

– Wstawaj, łachudro, i bierz się za jedzenie, porządki trzeba w obejściu robić.

Wstał tedy Kownycz, nie zastanawiając się długo. Ranek za oknem piękny był i czuł się nasz bohater jak nowo narodzony. Mary senne prysły w mgnieniu oka. Wyskoczył więc z łóżka, ubrał się i popędził co sił do kuchni. Nawet uśmiechnął się szeroko na wspomnienie nocnych, dziecinnych strachów.

Minia Tymulska-Kownycz krzątała się przy piecu, pobrzękując garnkami. Kownycz rozpoznał w nich tę wyprawkę z goździkowym ornamentem na emalii, co ją na wiano przed ślubem przeznaczył dla nich nieboszczyk, teść Grzymółki. Nie odczytał tego jednak jako złej wróżby, wręcz przeciwnie. Zabrał się za poranną strawę z animuszem, popijając kolejne kęsy truskawkowym kompotem. Z jajecznicą uporał się szybko. Rozparł się na krześle, popuszczając pasa, i sięgnął po leżącą na stole poranną prasę. Uniósł ją do góry, starając się odczytać dużą czcionkę pierwszostronicowego tytułu. Ze środka gazety wyleciały kawałki różnokolorowego papieru, które Grzymółka w pierwszej chwili wziął za reklamowe wkładki. Przyjrzał się jednak uważniej temu, co leżało na podłodze. Odczytał na rozrzuconych kopertach równe literki rachunku za prąd i światło, dojrzał różową kopertę z ponagleniem opłaty za czynsz, kartkę pocztową z sanatorium od znajomych i dojrzał Kownycz coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Na samym wierzchu, na szarej podłużnej kopercie, rozpoznał pochyły charakter pisma i czerwony atrament, jakiego zwykła używać jedyna znana mu na świecie osoba. Zastygł w bezruchu, modląc się, by było to przewidzenie. Złudzeń pozbawiła go jednak żona Miniusia. Pochyliła się nad stertą listów i piszcząc z radości, pochwyciła ten, którego widok chwilę wcześniej przyprawił jej męża o niepokojąco długą przerwę w pracy mięśnia sercowego.

– List od mamusi! – Tymulska-Kownycz podskoczyła ze szczęścia. Niecierpliwie rozerwała kopertę, wydobywając ze środka zapisaną drobnym maczkiem kartkę korespondencyjnego papieru. – Przyjeżdża! Będzie dzisiaj w samo południe!

Kownycz zbladł. Jajecznica, którą był przełknął kilka sekund wcześniej, nagle zapragnęła powrócić drogą, którą dosta-

ła się do żołądka. Grzymółce wydało się nawet przez chwilę, że w gardle utknęła mu truskawka z porannego kompotu. Sen, który męczył nieboraka przez całą noc, powrócił w pełni z najdrobniejszymi krwawymi szczegółami. Kownycz poczuł mrowienie na szyi, pociemniało mu w oczach i w tym momencie był niemal pewien, że krew nie dochodzi mu do mózgu.

– Porządki robić! – Miniusia potrafiła doprowadzić męża jednym słowem do ładu. – Ma być czysto, jak mamusia przyjedzie i tylko spróbuj ją czymś zdenerwować!

Kownycz udawał, że nie widzi, jak żona znacząco patrzy na wałek leżący na komodzie. Był jej nawet wdzięczny, że wyrwała go z umysłowego otępienia. Zdawał sobie sprawę, że musi się wziąć w garść i należycie przygotować na przyjazd mamusi.

Podczas pucowania ślubnej zastawy, prezentu od teściowej, Grzymółkę nachodzić zaczęły wspomnienia. Wspomnienia niezbyt miłe, a wręcz okropne, wydarzenia, które w połączeniu z nocnym snem nabrały innego wyrazu. Przypomniał sobie wszystko od początku. Przypomniał sobie dzień zaraz po ślubie i niewyjaśnione okoliczności, w których dotkliwie pogryzieni zostali świadek i zaproszeni goście. Wtedy jeszcze podejrzeń w Kownyczu to nie budziło. Zmęczony był po nocy poślubnej i winę ukąszeń przypisał licznym tamtego lata komarom. Teraz jednak przypomniał sobie nagłą odmianę, którą zaobserwował wtedy u teściowej. Dzień przed ślubem blada, słaniająca się na nogach, nie potrafiła wydobyć z siebie nawet słowa. Po nocy weselnej pełna wigoru, z czerwonymi wypiekami na policzkach. Mógłby tę odmianę Kownycz wziąć za stres wywołany zamążpójściem córeczki, a potem ulgę z pozbycia się jej z domu. Prawda była jednak inna.

Podejrzenia w Grzymółce urosły wręcz do niebywałych rozmiarów i nic ich odegnać nie chciało. Jak bowiem wyjaśnić coroczne wakacyjne wycieczki mamusi w jedyne miejsce na kuli ziemskiej, do Transylwanii? Jak wyjaśnić, że przy pełni księżyca mamusia zawsze z domu wychodziła i wracała nad ranem? Jak wytłumaczyć, że teść, mąż mamusi, całe życie chodził z apaszką na szyi i nie zdejmował jej aż do śmierci? Przy tym tuż przed zejściem był nad wyraz mizerny i anemiczny, bardziej niż na co dzień.

Kownycz przełknął ślinę. Czuł, jak włosy jeżą mu się na głowie. W panice spojrzał na zegar. Do przyjazdu mamusi pozostały zaledwie dwie godziny. Jeśli chciał przetrwać ten dzień, a co gorsza noc, nie miał wyboru, musiał poprosić kogoś o pomoc. Podskoczył do szafki, na której stała nocna lampka. Z niecierpliwością pociągnął za szufladę. W końcu wyszarpnął zakurzoną księgę. Wypisane było na niej żółtymi literami „Branżowa książka telefoniczna”. Grzymółka przez chwilę wertował w niej panicznie. Przewracał strona po stronie, nie wiedząc, pod jakim hasłem lub literą szukać wybawienia. Potem zaczerpnął kilka uspokajających wdechów i otworzył książkę na spisie treści.

Wzrok Grzymółki biegł od wersu do wersu, od strony do strony. Zatrzymał się nawet na stolarce niekonwencjonalnej. Pomyślał wtedy Kownycz o wyciosaniu kołka specjalnych rozmiarów, ale po dogłębnym zastanowieniu wydało mu się to na teściową za mało. Jego uwadze nie umknęło też hasło „piły i urządzenia pneumatyczne”. Na pewno tego rodzaju akcesoria zwiększały szansę przeżycia. Usługi wymienione pod literką „p” odebrały jednak Grzymółce ochotę na stawianie oporu.

Tragiczne myśli przywołały w nim zwłaszcza usługi pogrzebowe, ze specjalnym dopiskiem – wyrób trumien. Nie napawała też optymizmem umieszczona pod „s” stacja krwiodawstwa. I gdy już Grzymółka postanowił dać za wygraną, jego uwagę przykuło hasło „Ekspres – pomoc w najgorszych opałach”.

Ułamek sekundy później słuchawka wylądowała przy uchu Kownycza. Z radością przyjął sygnał wybieranego połączenia. Nie strawił dużo czasu na złożenie zamówienia. Zlecenie zostało przyjęte i miły głos w słuchawce oznajmił, że w ciągu godziny niezbędny ekwipunek zostanie dostarczony pod wskazany adres. Grzymółce ciężar spadł z serca i już spokojny, na ile było to możliwe, powrócił do pucowania.

Donośny dzwonek u drzwi zastał Grzymółkę wpijającego się kurczowo w oparcie fotela. Dostawa ekspresowa spóźniła się znacznie. Do wskazania godziny dwunastej pozostało wskazówkom ściennego zegara zaledwie kilkanaście minut. Jedno uderzenie roztrzęsionego serca później Kownycz stanął na progu swojego domu, wydzierając paczkę z dłoni dostarczyciela. Wcisnął mu zwitek odliczonych pieniędzy i, wróciwszy do sieni, zamknął za sobą drzwi. Rozrywany pakowy papier zaszeleścił niecierpliwe. W tym samym momencie dzwonek rozległ się ponownie. Kownycz otworzył drzwi z zamiarem dosadnego wyrażenia swojej opinii o upominających się o napiwek przewoźnikach. Z przerażenia jednak nie wydobył z siebie głosu. Jednym pchnięciem zamknął drzwi na powrót, tuż przed nosem zaskoczonej teściowej. Usłyszał tylko głuche uderzenie i jęk, a potem głośne klapnięcie o chodnikową płytę. Miniusia, pojawiająca się zawsze w odpowiednim miejscu z dokładnym wyczuciem czasu, stanęła przy Grzymółce w tej samej chwili.

– Ktoś dzwonił? – zapytała. – Nieee... – machnął ręką Grzymółka, chowając przesyłkę za plecami.

– No jak, przecież słyszałam! – Miniusia zmrużyła oczy, można było się spodziewać, że za chwilę zacznie zgrzytać zębami.

– Był listonosz... no i... przyniósł prezent dla mamusi – skłamał Kownycz. Próbował ratować skórę.

– Prezent? – zdziwiła się Tymulska-Kownycz. W tej samej chwili rozległo się ponowne, natarczywe pukanie do drzwi.

– Domokrążcy... – niepewnie wyrzucił z siebie Grzymółka, próbując przytrzymać żonę.

Było jednak na to za późno. Kobieta szarpnęła za klamkę i po chwili pisnęła z radości na widok mamusi. Kownycz też pisnął, ale z bólu. Najpierw zobaczył parasolkę, czerwone maki zdobiące wzorkiem materiał. Potem poczuł uderzenie drewnianej rączki na czole i stracił równowagę. Miniusia nawet nie pytała o co chodzi. Poprawiła ręką uderzenie mamusi, trafiając Grzymółkę prosto w nos.

– Przywitaj się! – krzyknęła do męża, ściskając się z matką. Kownycz zauważył, że ani jedna, ani druga nie mogą objąć się dostatecznie z powodu przykrótkich, w stosunku do obwodu ciała, ramion.

– Dzień dobry – jęknął – mamusiu. Taka niespodzianka... myślałem, że to domokrążcy... ja…

– Już się nie tłumacz! – żona Kownycza ujęła matkę pod ramię i poprowadziła do kuchni.

Teściowa spojrzała przelotnie na zięcia i uśmiechnęła się szyderczo.

– Zanieś, synku, rzeczy do mojej komnaty! – syknęła, przyprawiając Grzymółkę o gęsią skórkę. – Tak jest! – krzyknął Kownycz. Chwycił walizki i pognał na piętro do pokoju, który podczas swoich odwiedzin zwykła zajmować mamusia. Na schodach serce niemal pękło mu z rozpaczy. Strach łapał go za gardło. Jedyna nadzieja pozostawała w pakunku, który ściskał pod pachą niczym drogocenny skarb. W końcu bagaże podróżne cisnął pod szafę, a sam usiadł na łóżku. Wyjął pakunek z największą ostrożnością. Opakowanie, małe, tekturowe pudełko, nie zdradzało zawartości. Grzymółka z trudem zerwał bezbarwną taśmę chroniącą wnętrze paczki i zamarł na widok tego, co zobaczył.

Wyciągnął zapisaną drobnym charakterem pisma kartkę. Przeczytał, co następuje:

Szanowny Kliencie! Firma Ekspres – pomoc w potrzebie, dziękuje za zainteresowanie jej usługami.

Opisany przez Pana problem spotkał się z naszym zrozumieniem. Każdy z nas przechodził kłopoty rodzinne w mniejszym lub większym stopniu przypominające Pańskie. Jesteśmy pewni, że rozwiązanie problemu jest prostsze niż Szanowny Pan sobie wyobraża. Pierwszym proponowanym przez nas krokiem jest przekazanie tego, co zawiera przesyłka Teściowej. Kilka ciepłych słów, jak choćby „wybacz mi”, powinno zaradzić wszelkim problemom. Zawsze z pomocą w potrzebie Firma Ekspres.

Grzymółka wyciągnął ukryty na dnie przesyłki bukiet kwiatów i rzewnie zapłakał.

Do kuchni zszedł po dłuższej chwili. Wolał nie wystawiać na większą próbę cierpliwości żony i teściowej. Wkroczył do pomieszczenia zajmowanego przez obie kobiety z wysoko podniesioną głową, starając się nie unikać ich palącego spojrzenia. Miniusia wskazała mu miejsce na taborecie. Potem wróciła do popijania świeżo parzonej herbaty i przerwanej rozmowy.

– Dlaczego mamusia chce nam to zrobić? – mówiła z wyrzutem.

Grzymółka słuchał ze szczególną uwagą. Zastanawiał się, co żona ma na myśli.

– Dziecko, to postanowione. Jestem tylko przejazdem – mamusia popiła herbatkę drobnym łyczkiem. Jej mały palec u dłoni trzymającej filiżankę skierowany był wysoko w sufit. Ta maniera nieobca była Tymulskiej-Kownycz.

– Ale żeby tylko na jeden dzień? Przecie mamusia tak rzadko nas odwiedza!

Grzymółka z trudem powstrzymał się od podskoczenia z radości. Humor poprawił mu się całkowicie. Czuł, jak z serca spada mu kamień wielkości słonia.

– Już stara jestem i słaba – kontynuowała teściowa. – Postanowiłam u was odpocząć, zaczerpnąć nowych sił witalnych i energii przed dalszą podróżą.

Grzymółka szybko przeszedł emocjonalną metamorfozę. Zbladł jak ściana.

– To zostanie mama na dłużej! – Miniusia nie dawała za wygraną. – Jeden dzień nie wystarczy mamusi na zregenerowanie sił!

– Oj, córeczko – teściowa uśmiechnęła się tajemniczo. – Będę tu nie tylko dzień, ale i noc. Mam już na tę regenerację swoje stare, wypróbowane sposoby...

Grzymółka z trudem utrzymał się na taborecie. Wzrok mamusi powędrował w trakcie wypowiadanych słów w jego stronę. Kownycz był pewien, że zobaczył błysk w oczach teściowej, gdy zerknęła na jego szyję, wyraźnie zarysowaną linią kołnierzyka.

– Żono, muszę o czymś z tobą porozmawiać! – Kownycz nie potrafił ukryć zdenerwowania.

Miniusia zignorowała go zupełnie. – Przyniosę mamusi konfitury! – powiedziała, wstając od stołu. – Mamusia zawsze tak je lubiła.

Grzymółka także podniósł się ze swojego miejsca. Obie kobiety powstrzymały go jednak zdecydowanym gestem.

– Bądź wychowany! – warknęła Tymulska-Kownycz. – Dotrzymaj mamusi towarzystwa.

– No właśnie, synku, tak długo się nie widzieliśmy. Mamy wiele spraw do omówienia – zawtórowała jej skrzekliwym głosem teściowa.

Uśmiechała się miło do zięcia. Ten grymas mający przypominać oznakę przyjaźni zniknął w tym samym momencie, w którym Miniusia zamknęła za sobą drzwi.

– Co, już wiemy? – nozdrza mamusi zaczęły falować, gdy cedziła z siebie słowa.

– Co wiemy? – Grzymółka nie musiał udawać zupełnego zaskoczenia.

Teściowa kontynuowała, nie zważając na słowa Kownycza. – Widać nie doceniłam cię, zięciuniu. Nie takiś głupi, na jakiego wyglądasz.

Kownycz odkrył w tym samym momencie, że źrenice mamusi przybierają nad wyraz dziwny kolor. Jakby krwisty.

– Coś się mamusi z oczami stało? Może rumianku zaparzę na przepłukanie?

Teściowa zaśmiała się cicho, unosząc podbródek do góry. Przejmujący warkot dobiegł z wnętrza jej ciała. Wargi rozchylały się powoli i po chwili Kownycz mógł dojrzeć cały arsenał równo spiłowanych, spiczastych zębów. W momencie gdy odskakiwał od stołu, przyszło mu do głowy tylko jedno skojarzenie. Zęby mamusi nachodziły na siebie jak morderczy zamek błyskawiczny.

Teściowa była szybka. Ułamek sekundy później, przyczajona do skoku, stała na stole. Ręce wyciągnęła przed siebie i zakrzywionymi szponami przecinała powietrze, zbliżając się nieuchronnie w stronę Grzymółki. Unik, który w tej chwili zrobił Kownycz, był raczej wynikiem przypadku niż wyćwiczenia. Skok mamusi okazał się jednak na tyle skuteczny, że sam pęd powietrza rzucił nim o kredens. Teściowa nie marnowała czasu. Stała przed zięciem, balansując ciałem z jednej nogi na drugą. Najbardziej przerażające były jej zęby. Chwilami zgrzytały, jakby ktoś rysował kredą po tablicy.

– Ugryzę... nawet nie zaboli! – mamusia powiedziała to głosem tak słodkim, jakiego przez tak wiele lat pożycia małżeńskiego nie usłyszał nawet od żony.

Wystarczyła chwila nieuwagi, by teściowa z półobrotu wbiła Grzymółce piętę w brzuch. Gdy Kownycz nieopatrznie skulił się z bólu, poczuł na plecach ogromny ciężar i gorący oddech za uchem. Cudem jakimś dał susa pod stół, słysząc, jak Mamusia uderza głucho czołem o dębowy kant. Długo jednak nie cieszył

się uzyskaną tym zbiegiem okoliczności przewagą. Sekundę później poczuł ucisk na stopie i niewyobrażalną siłę, która wyciągnęła go z tej mało skutecznej kryjówki. Najpierw Kownycz usłyszał przeraźliwy rechot tryumfu, a potem głośne kroki żony na deskach podłogi prowadzącej z piwnicy na korytarz. Nie zdawał sobie sprawy z faktu, że może kiedykolwiek być wdzięczny losowi za odgłos wydawany przez szurającą kapciami Miniusię.

Gdy Tymulska-Kownycz wkroczyła do kuchni ze słoikiem konfitur w ręku, nic nie zdradzało okrutnych wydarzeń, które miały tu miejsce jeszcze kilka chwil wcześniej. Kownycz siedział jak skamieniały na swoim taborecie, a mamusia kończyła, jak gdyby nigdy nic, herbatkę. Idealną ciszę sielanki psuł jedynie odgłos czkawki wydawany przez ciężko wystraszonego Kownycza. Za nic nieborak nie mógł się jej pozbyć.

Gdy mamusia odkręcała słoik konfitur, Miniusia podstawiła kubek pod kran. Napełniła go i podała mężowi z przykazaniem, by czkawkę zapił wodą. Teściowa nawet nie ukrywała swojego niezadowolenia. Mruczała coś pod nosem o braku gościnności i niewdzięcznych zięciach. Kobiety na szczęście dosyć szybko zaczęły rozmawiać o swoich sprawach. Nie widziały się długie miesiące, tematów nazbierało się im więc bez liku. Grzymółka tymczasem siedział i słuchał. Nie odzywał się nawet słowem. Większość czasu spędzał w jednej pozycji, jakby przyrósł do taboretu. Popijał tylko co chwila wodą nieustającą czkawkę. Z siedzenia podnosił się tylko wtedy, gdy Miniusia wstawała. Nie odstępował jej nawet na krok. Szedł za nią jak cień, rozważnie nie spuszczając z pola widzenia teściowej. Czas mijał szybko i nawet Grzymółka się nie obejrzał, jak zbliżyła się północ. Kobiety zadecydo-

wały wtedy, że nadeszła odpowiednia pora na sen. Mamusia udała się do swojego pokoju, zaś Kownycz z żoną do swojej alkowy. Grzymółka był szczęśliwy. Leżał w łóżku obok Miniusi, wiedząc, że plany teściowej spaliły na panewce. Mamusia z samego rana miała podreptać na stację i ruszyć w dalszą podróż. Kownycz uśmiechał się do siebie, przewracając z boku na bok. Gdyby nie nagły nacisk przetworzonej wody w okolicach pęcherza, pewnie szczęśliwy pozostałby do rana. Jednak ilość płynu wypitego przez Kownycza okazała się ogromna. O wyczekaniu do świtu nie mogło być mowy. Grzymółka musiał iść do toalety. Droga jednak prowadziła przez ciemny korytarz koło komnaty mamusi. Potem schodami na dół, na tyły domu, do wychodka ustawionego przy płocie. Odwagi nieszczęśnikowi nie starczyłoby nawet na pierwsze dwa kroki. Kownycz nie miał wyboru. Postanowił obudzić żonę i wszystko jej wyznać.

Przebudzenie Miniusi było bardzo ciężkie. Chrapnęła dwa razy. Raz nawet niekontrolowanym odruchem rzuciła ramieniem przed siebie, strącając męża z łóżka. Wreszcie otworzyła oczy i z trudem usiadła na pościeli. Grzymółka opowiedział jej wszystko. Miniusia przez chwilę patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, a potem z głośnym płaczem wybiegła z pokoju. Kownycz zdążył jeszcze usłyszeć:

– Nigdy mamusi nie lubiłeś... będę spała u niej... – po czym Tymulska-Kownycz trzasnęła za sobą drzwiami i pozostawiła samemu sobie rozgoryczonego Grzymółkę.

Kownycz wykorzystał chwilę zamieszania. Wiedział, że mamusia pozostanie przez najbliższy czas w towarzystwie żony. Wyskoczył więc z łóżka i popędził na dół załatwić pilną potrzebę. Gdy wrócił, sprawnie zabarykadował się w pokoju i zasnął kamiennym snem. Miał pewność, że teraz nic mu już nie grozi.

Obudził go hałas dobiegający z parteru. Za oknem dopiero zaczynało świtać. Zszedł na dół do żony i teściowej, która najwyraźniej szykowała się do wyjazdu. Rzeczywiście mamusia była już spakowana. Stała przy drzwiach, żegnając się czule ze swą córką. Kownycza nie zaszczyciła nawet spojrzeniem. Można było jednak odnieść wrażenie, że starsza pani jest pełna sił i energii, a co więcej, nad wyraz szczęśliwa na myśl o dalszej podróży. Chwyciła swoją parasolkę, wkładając ją pod pachę. Podrzuciła zwinnie torby, z których podniesieniem nawet Grzymółka miał dzień wcześniej ogromne problemy, i rzuciła na odchodnym:

– Nie martw się, córeczko, wszystko będzie dobrze, przyjadę już na święta... – kończąc zdanie, spojrzała na Grzymółkę. Zmrużyła oczy, a nawet wydało się Kownyczowi, że oblizała wargi.

Potem znikła za drzwiami, a Miniusia i Grzymółka powędrowali do swojej sypialni. Jak nietrudno się domyślić, Miniusia boczyła się na Grzymółkę. Położyła się co prawda w łożu obok niego, ale pozostała odwrócona tyłem, pochlipując cichutko. Kownycza ruszyły wtedy wyrzuty sumienia. Jął ją przepraszać, tłumaczyć się sennymi koszmarami i chwilowym zaćmieniem umysłu. W końcu Miniusia wydała się być udobruchana. Obróciła się do męża i nieśmiało uśmiechnęła. Przez chwilę Grzymółce w promieniach wschodzącego słońca zgryz żony wydał się mocno podejrzany. Kilka sekund później miał pewność, że tej nocy wydarzyło się coś okropnego. Równy rządek spiłowanych zębów błyszczał w pełnej krasie. Morderczy zamek błyskawiczny właśnie w tej chwili został rozpięty.

Strzelin, sierpień 2002

This article is from: