90
Tomasz Duszyński
Grzymółka i wizyta mamusi Sen spadł na Grzymółkę jak grom z jasnego nieba. Nawet były wyładowania od zgrzytania zębami ze strachu. Gdyby nieborak wiedział, że tak będzie, niechybnie nawet nie kładłby się do łóżka. Naparzyłby sobie kawy, włożył zapałki pod powieki, a w ostateczności wyszorował zlewozmywak i wytarł kurze, byle tylko nie spać. Tego co noc mu przyniesie przewidzieć jednak nie mógł. Może to i dobrze? Sny czasami prorocze były, babka Grzymółki tak mówiła. Trzeba było je jednak umieć odczytywać ze względu na zasób metafor, przenośni i interpretacji. Jak tu jednak metafory odczytywać, gdy Grzymółka miał sen jednoznaczny jak nigdy. Śniło mu się, że teściowa przyjechała do córeczki w odwiedziny i gdy się najmniej tego spodziewał, przegryzła zięciowi tętnicę, i to na szyi! Kownycz z palpitacją serca był za pan brat. Można nawet powiedzieć, że przyzwyczaił się do niej jak do brudu za paznokciami. Jednak tym razem ten strach wydawał się ostateczny, jakby od przyszłych wydarzeń odwrotu już nie było. Grzymółka otarł pot rękawem nocnej koszuli, szeroko otwartymi oczami lustrując badawczo pokój. Cienie kładły się na meblach, przybierając fantastyczne kształty. Księżyc rzucał