Perfect Diver Magazyn nr 2

Page 1


DAN dba o to, abyście mogli beztrosko nurkować, w dowolnym miejscu i czasie

Ogólnoświatowe Assistance w razie wypadku, działające 24/7

Wyłączny dostęp do nurkowych planÓw ubezpieczeniowych

Porady medyczne i zalecenia specjalistów

Udział w programach badawczych z zakresu medycyny nurkowej

DIVING SAFETY SINCE1983

Kursy pierwszej pomocy

PWojciech Zgoła

Redaktor Naczelny

erfect Diver w tym wydaniu, które jest w Twoich rękach lub na ekranach urządzeń mobilnych zaskakuje i utwierdza w przekonaniu, że materiał, który przygotowaliśmy jest najwyższych lotów.

Pojawiają się nowi autorzy, a wraz z nimi nowe opowieści i nowe miejsca.

Przewodzi Palau, którego tekst prezentuje nam Ania Sołoducha, a podwodne zdjęcia wybrał nasz redakcyjny fotograf Jakub Degee.

Oprócz Palau jest też świetne Galapagos i superciekawy artykuł z nurkowań i całej eskapady nad Bajkał.

Czy bycie freediverem jest nierozważne? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć

Agnieszka Kalska, a Jakub Banasiak ukazuje prawdę o wypłynięciach na rejsy, by oglądać wieloryby i delfiny.

To oczywiście tylko część z tego, co dla Ciebie przygotowaliśmy.

Dodam tylko, że mamy też rarytas w postaci artykułu o nurkowaniu i podglądaniu ryb w rzekach. A rzadko kto to robi. Dla nas napisał o tym Paweł Vogelsinger.

Chcemy, by wersja elektroniczna magazynu była za darmo, dlatego mamy prośbę –wesprzyj nas dowolną kwotą donacji: PayPal.Me/perfectdiver

Serdecznie zapraszam do lektury, a z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam spokojnego i radosnego czasu w towarzystwie, o jakim śnicie i marzycie, a także dobrych planów nurkowych na 2019.

Palau, światowy bestseller nurkowy Galapagos, perła Pacyfiku

Bajkał...

Xulo – Jaskinia Jaskółek w Meksyku

Wyprawa do jaskiń Bośni

Nasza rozmowa

Kondycja branży nurkowej Andrea Doria, wspomnienia

okiem freediverki

Jestem freediverem – brzmi to dumnie czy nierozważnie?

Dyscypliny freedivingu rozgrywane na wodach otwartych

plaNeta ziemia

Nie tylko pod wodą... czyli fenomen rejsów whale & dophin watching Bałtyk, niezwykłe morze dla każdego

92 Terenowe Laboratorium Badawcze na Hańczy

Wydawca perfect diver Wojciech Zgoła ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com

ISSN 2545-3319

redaktor naczelny felietonistka

archeologia podwodna freediving fotograf tłumacze języka angielskiego

opieka prawna projekt graficzny i skład

Wojciech Zgoła Irena Kosowska

Mateusz Popek Agnieszka Kalska Jakub Degee Agnieszka Gumiela-Pająkowska Arleta Kaźmierczak

Adwokat Joanna Wajsnis Brygida Jackowiak-Rydzak

magazyn złożono krojami pisma

Montserrat (Julieta Ulanovsky)

Open Sans (Ascender Fonts) Spectral (Production Type)

druk Wieland Drukarnia Cyfrowa, Poznań, www.wieland.com.pl

dystrybucja centra nurkowe, sklep internetowy preorder@perfectdiver.com

fotografia na okładce Jakub Degee model Fragment rafy miejsce Palau

www.perfectdiver.com

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.

Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna.

PayPal.Me/perfectdiver

Wojciech Zgoła

Często powtarza, że podróżuje nurkując i to jest jego motto. W 1985 roku zdobył patent żeglarza jachtowego, a dopiero w 2006 zaczął nurkować. W kolejnych latach doskonalił swoje umiejętności uzyskując stopień Dive Mastera. Zrealizował blisko 650 nurkowań w różnych warunkach klimatycznych. Od 2007 roku fotografuje pod wodą, a od 2008 również filmuje. Jako niezależny dziennikarz opublikował kilkadziesiąt artykułów, głównie w czasopismach poświęconych nurkowaniu, ale nie tylko. Współautor wystaw fotograficznych w kraju i za granicą. Jest pasjonatem i propagatorem nurkowania. Od 2008 roku prowadzi swoją autorską stronę www.dive-adventure.eu. Na bazie szerokich doświadczeń, w sierpniu 2018 stworzył nowy Magazyn Perfect Diver

„Moja pasja, praca i życie znajdują się pod wodą”. Nurkuje od 2009 roku. Od 2008 roku chodzi po jaskiniach. Z wykształcenia archeolog podwodny. Uczestniczył w licznych projektach w Polsce i za granicą. Od 2011 zajmuje się nurkowaniem zawodowym. W 2013 uzyskał uprawnienia nurka II klasy. Ma doświadczenie w pracach podwodnych zarówno na morzu jak i śródlądziu. Od 2013 nurkuje w jaskiniach, zwłaszcza w górskich, a od 2014 jest instruktorem nurkowania CMAS M1.

irena kosoWska

Regionalny Manager Divers Alert Network Polska, Instruktor nurkowania i pierwszej pomocy, nurek techniczny i jaskiniowy. Zakochana we wszystkich zalanych, ciemnych, zimnych, ciasnych miejscach oraz niezmiennie od początku drogi nurkowej –w Bałtyku. Realizując misje DAN, prowadzi cykl prelekcji "Nurkuj bezpiecznie" oraz Diving Safety Laboratory, czyli terenowe badania nurków do celów naukowych.

jakub degee

Polski fotograf, zdobywca nagród i wyróżnień w światowych konkursach fotografii podwodnej nurkował już na całym świecie: z rekinami i wielorybami w Południowej Afryce, z orkami za północnym kołem podbiegunowym, na Galapagos z setkami rekinów młotów i z humbakami na wyspach Tonga. Bierze udział w specjalistycznych warsztatach fotograficznych. Nurkuje od 27 lat, zaczął w wieku lat 12 – jak tylko było to formalnie możliwe. Jako pierwszy na świecie użył aparatu Hasselblad X1d-50c do podwodnej fotografii super macro. Niedawno, na odległym archipelagu Chincorro na granicy Meksyku i Belize, zrobił to ponownie, podejmując udaną próbę sfotografowania oka krokodyla obiektywem makro z dodatkową soczewką powiększającą, co jest największym na świecie zdjęciem oka krokodyla żyjącego na wolności (pod względem ilości pixeli, wielkości wydruku, jakości).

agniesZka kalska

„Nie wyobrażam sobie życia bez wody, gdzie w wolnym ciele doświadczam wolności ducha”.

● Założycielka pierwszej w Polsce szkoły freedivingu i pływania – FREEBODY, ● instruktorka freedivingu Apnea Academy International i PADI Master Freediver,

● rekordzistka i wielokrotna medalistka Mistrzostw Polski, członkini kadry narodowej we freedivingu 2013–2018, ● finalistka Mistrzostw Świata we freedivingu 2013, 2015, 2016 oraz 2018, ● multimedalistka Mistrzostw Polski oraz członkini kadry narodowej w pływaniu w latach 1998–2003,

● pasjonatka freedivingu i pływania.

MateusZ popek

cudel

Jest instruktorką nurkowania technicznego i uznanym fotografem podwodnym, o stylu rozpoznawalnym w społeczności nurkowania technicznego. Specjalizuje się w szkoleniach w nurkowaniu w konfiguracji bocznej, nurkowaniu technicznym i w nurkowaniu jaskiniowym. Ma siedzibę na Gozo, ale działa na całym świecie zarówno w zakresie szkoleń jak i eksploracji. Jej adaptacyjne metody szkolenia cieszą się uznaniem, a ideą szkolenia jest, by każdy uczeń stał się lepszym nurkiem. Audrey cieszy się też sławą zapalonego fotografa świata podwodnego, kończącego każdą sesję szkoleniową i nurkową serią zdjęć, które stały się znane w branży nurkowej i w mediach społecznościowych. Jej prace są publikowane w różnych czasopismach, na stronach agencji nurkowych, w materiałach szkoleniowych i na pokazach nurkowania.

agata turoWicZ

Od dziecka marzyłam, żeby zostać biologiem morskim i udało mi się spełnić te marzenia. Skończyłam studia na kierunku oceanografia, gdzie od niedawna rozpoczęłam studia doktoranckie. Moja przygoda z nurkowaniem zaczęła się, kiedy miałam 12 lat. Kocham obserwować podwodne życie z bliska i staram się pokazać innym nurkom jak fascynujące są podwodne, bałtyckie stworzenia.

agniesZka krotecka-elbendary

Zaczęło się od świętowania urodzin, a raczej prezentu w postaci kursu nurkowego. Dziś jest doświadczonym instruktorem z ogromną pasją. Chętna do nurkowania wszędzie i ze wszystkimi. Pod warunkiem, że w suchym skafandrze! Zmarzluch jakich mało. Ale serce ma niespotykanie gorące! Nie tylko można się z nią dobrze bawić, ale i dużo nauczyć i dowiedzieć o nurkowaniu z „kobiecej” perspektywy. Jej motto życiowe: „Jak już coś robić, to robić to porządnie” Liczy się szukanie sposobu – a nie wymówek. Uwielbia tajską kuchnię (po nurkowaniu), snowboard (między nurkowaniami) i wszystko co czekoladowe (może być nawet w trakcie nurkowania).

nabil elbendary

Prawdziwy pasjonat podwodnego świata, znawca wszelakiego sprzętu nurkowego oraz miłośnik dwóch kółek. Profesjonalny i oddany trener, szkoleniowiec i doradca jakich mało! Nurkowaniem zajmuje się od lat dziecięcych, a Morze Czerwone zna od podszewki. Bardzo doświadczony nurek, zakochany w otchłani błękitu. Zawsze pozytywnie nastawiony do świata, a miłością do wody potrafi zarazić nawet najbardziej opornych. Jak na prawdziwego faceta przystało – mistrz kuchni. Zagorzały zwolennik ciągłego podnoszenia kwalifikacji, rozszerzania umiejętności i ćwiczenia techniki nurkowej, dlatego chętnie udziela podpowiedzi i pomaga wszystkim zainteresowanym.

Wspólnie prowadzą Szkołę Nurkowania Balanced Divers w Dahab, są zgranym zespołem na powierzchni oraz pod wodą, oboje stawiają na bezpieczeństwo i profesjonalizm połączone z radością i determinacją w odkrywaniu głębin.

Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Fotograf i filmowiec podwodny nurkujący od 1995 roku. Współpracownik Zakładu Archeologii Podwodnej Uniwersytetu Warszawskiego. Publikuje w polskich i zagranicznych magazynach nurkowych. Właściciel firmy FotoPodwodna będącej Polskim przedstawicielstwem firm Ikelite, Nauticam, Inon, Keldan, ScubaLamp. www.fotopodwodna.pl m.trzcinski@fotopodwodna.pl

Absolwentka Geografii na Uniwersytecie Wrocławskim, niepoprawna optymistka… na stałe z uśmiechem na ustach! Do Activtour trafiła chyba z przeznaczenia… i została tu na stałe. Z zamiłowaniem codziennie spełnia ludzkie marzenia przygotowując wyprawy nurkowe na całym świecie, a sama nurkuje już… ponad połowę życia. Każdego roku eksploruje inny „kawałek oceanu” przypinając kolejną pinezkę na swojej nurkowej mapie świata! W zimie zamienia płetwy na ukochane narty i ucieka w Alpy. Przepis na życie? „Tylko martwy pień płynie z prądem – czółno odkrywców, płynie w górę rzeki!”

audrey
Marcin trZciński
anna sołoducha

jakub banasiak

Płetwonurek od 2008 roku. Pasjonat Morza Czerwonego i pelagicznych oceanicznych drapieżników. Oddany idei ochrony delfinów, rekinów i wielorybów. Nurkuje głównie tam, gdzie można spotkać te zwierzęta i monitorować poziom ich dobrostanu. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od 10 lat uczestniczy w badaniach nad dziko żyjącymi populacjami delfinów oraz audytuje delfinaria. Razem z zespołem „NIE! Dla Delfinarium” przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli i popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.

Wojciech jarosZ

Absolwent dwóch poznańskich uczelni –Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska – piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie – jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.

Właściciel centrum nurkowego Seashell na Malcie, od 20 lat sam jest nurkiem i naucza nurków na wszystkich poziomach zaawansowania we własnej bazie w Zatoce Mellieha. Hubert jest instruktorem nurkowania SSI i PADI Tech na trimixie i regularnie odwiedza najlepiej zachowane wraki na Malcie. W 2012 Hubert pomógł założyć i stał się gospodarzem pierwszego centrum nurkowego SSI na Malcie, dając początek nowej w tym rejonie federacji nurkowej. Centrum nurkowe Huberta jest jednym z niewielu na wyspach maltańskich stale oferującym kompleksowe usługi nurkowania dla tych, którzy chcieliby doświadczyć najlepszych na świecie nurkowań.

krZysZtof kapusta

Instruktor Nurkowania IANTD, nurek jaskiniowy, licencjonowany skoczek spadochronowy, podróżnik i fotograf – wyróżniony w konkursie fotograficznym National Geographic. Prowadzi profil fotograficzny Essence of Life na Instagram (k_kapusta_ diving_instructor) oraz Szkołę Nurkowania www.divingcourses.eu. Dzięki talentowi do nauk ścisłych, który pozwolił mu wygrać wiele konkursów, z niebywałą łatwością tłumaczy najbardziej skomplikowane zagadnienia fizyczno-matematyczne swoim kursantom, a zdolnością obliczeń pamięciowych zaskakuje instruktorów, u których nieustannie podnosi swoje kompetencje nurkowe i nauczycielskie. Wychowany nurkowo na „Medycynie nurkowej” poszerza granice nauki będąc nurkiem doświadczalnym oraz biorąc udział w Diving Safety Laboratory prowadzonych przez DAN.

paWeł vogelsinger

Filmowiec amator, miłośnik nurkowania w rzekach, fotograf i badacz podwodnego świata. Odkrywca tajemnic niewielkich akwenów. Propagator nowego ruchu Wild Aquarium w Polsce, który polega na odtwarzaniu biotopów polskich wód w akwariach. Maksimum wolnego czasu spędza oddając się swojej pasji, zdobywając wiedzę i doświadczenie w praktyce. Nagrał ponad 100 krótkich filmów przyrodniczych. Za cel obrał sobie nie tylko zachwycenie widza podwodnymi widokami, ale przede wszystkim uwrażliwienie na przyrodę i konieczność jej ochrony. Mottem jego twórczości jest przesłanie – "Poznaj i pokochaj naturę, by zapragnąć ją chronić". Wszystkie filmy dostępne są na Youtube na kanale Nantai Tv

Marzenia o bliskich i dalekich podróżach towarzyszyły mi od dziecięcych lat… pragnienie zobaczenie świata było tak wielkie, że zamieniłam korporacyjny boks na „wolność” jaką daje mi podróżowanie, zwiedzanie i nurkowanie w najdalszych zakątkach świata. Relacje z moich podróży zamieszcza na blogu divingandtravel.pl, a na wspólną podróż zapraszam z biurem podróży Dive-away.pl, którego jestem współzałożycielem.

hubert borg
sylWia kosMalska-jurieWicZ
Zdjęcie Jakub Degee

Palau

światowy bestseller nurkowy

Tekst i zdjęcia lądowe anna sołoducha Zdjęcia podwodne jakub degee p atrząc na p alau z lotu ptaka, widzi się kilkadziesiąt rozrzuconych zielonych punktów na tle ciemnobłękitnego oceanu. t a grupa wulkanicznych wysp, położonych pomiędzy f ilipinami, a wyspą Guam, należy do s tanu m ikronezji w archipelagu k arolinów.

Niema tu spektakularnych wieżowców, kosmopolitycznych miast ani autostrad. Ten bajeczny świat położny na skrzyżowaniu Oceanu Spokojnego i Morza Filipińskiego posiada natomiast coś o wiele cenniejszego (nie zawsze docenianego w biegu życia) – walory o jakich trudno pomarzyć w innych zakątkach świata! Będąc na Palau możemy doświadczyć tak różnych typów nurkowań – w zależności od preferencji – czekają tu na nas duże zwierzęta pelagiczne, endemity, jezioro meduz, bogaty świat makro, opadające ściany, systemy ukrytych jaskiń i tuneli, ogrody wielkich przydaczni, doskonale zachowane wraki floty japońskiej pamiętające czasy II wojny światowej, bo to właśnie te wyspy były okupowane przez Japończyków od 1914 roku. Brzmi dumnie, prawda?

Mikronezja leży w klimacie równikowym, wybitnie wilgotnym, który charakteryzuje się wilgotnością

powyżej 80%. Archipelag ponad 200 wysp zbudowany jest z raf koralowych oraz skał wulkanicznych i stanowi jedno z najbardziej spektakularnych miejsc nurkowych na świecie. Nurkowania organizowane są w formie safari nurkowego (pobytu na łodzi), lub stacjonarnie – z wybranego centrum nurkowego i codziennym powrotem do hotelu. Rezerwacja safari nurkowego, na czas pobytu na Palau, na pewno daje nam możliwość wykonania największej ilości zanurzeń oraz dotarcia w najbardziej odległe spoty nurkowe. Z własnego doświadczenia mogę jednak stwierdzić, że codzienne przepływanie ultraszybkimi, zadaszonymi motorówkami, wyposażonymi w dwa 150-konne silniki Yamaha, pomiędzy bezludnymi wyspami porośniętymi soczystą zielenią –jest nieporównywalne z niczym innym! Do tego codzienne lunche na rajskich wysepkach pełnych palm kokosowych… coś niesamowitego. Nurkowania, jak już wspomniałam na samym początku, są

Tutaj cała godzina pod wodą dostarcza tak wielu wrażeń, że dosłownie –brakuje tchu. Tu każde nurkowanie kończy się z butlą wyssaną do granic możliwości, bo dzieje się tak wiele!

bardzo zróżnicowane i powinny usatysfakcjonować nawet najbardziej wymagającego nurka.

Blue Corner to moje Top of the Top na Palau. Miejsce to jest obmywane bardzo silnymi prądami. Prąd oznacza, że pod wodą po prostu będzie się działo, a to z kolei zapowiada, że będziecie potrzebowali haka rafowego, by utrzymać się w miejscu. Centrum nurkowe, z którego korzystaliśmy (Sam’s Tours) sprezentowało nam taki „upominek” w pierwszym dniu nurkowym. Przypięci do rafy mogliśmy obserwować jak sprawnie poruszają się rekiny, jakby prąd w ogóle dla nich nie istniał. Choć może zabrzmieć to niepokojąco, płaskowyż, do którego byliśmy przypięci znajduje się na głębokości zaledwie 15 m. Wystarczy lekkie nadmuchanie kamizelki i można podziwiać żarłacze szare i grube, barrakudy, ławice makreli królewskich, tuńczyków, karanksy – wszystko na tle ciemnoniebieskiej toni wodnej… Tutaj cała godzina pod wodą dostarcza tak wielu wrażeń, że dosłownie – brakuje tchu. Tu każde nurkowanie kończy się z butlą wyssaną do granic możliwości, bo dzieje się tak wiele!

Drugim miejscem, gdzie życie pod wodą generują prądy jest Ulong Channel. Nurkujemy wewnątrz szerokiego i bardzo długiego korytarza wydrążonego w rafie barierowej na zachodniej stronie wyspy Ulong. Spotykamy szare rekiny rafowe, rekiny białopłetwe, tuńczyki, grupy czarnych snaperów oraz barakudy. Ciekawym zjawiskiem są przypo-

German Channel
Sam's Tours Palau

Palau stale zachwyca.

Znajduje się tu niemal

1500 gatunków ryb, 700 gatunków koralowców, 130 gatunków rekinów.

minające główkę sałaty Lettuce Corals, porastające dno kanału. Szybujemy z prądem nad lasem korali aż manometr pokaże nam 50 bar…

Jeśli lubicie nurkowanie przy ścianach, również nie zawiedziecie się przyjeżdżając na Palau. Big Drop-off to miejsce legenda. Przy widoczności blisko 40 m, wynurza się pionowa, stromo opadająca ściana, porośnięta miękkimi koralowcami i anemonami. Wokół nas pływają papugoryby, żółwie, pielęgnice, żabnice, skalary czy skrzydlice… prawdziwa gratka dla miłośników fotografii! Kolejne, fenomenalne miejsce German Channel zawdzięcza swoją nazwę… oczywiście Niemcom, ponieważ podczas II wojny światowej była to najlepsza droga do wnętrza atolu, po której poruszały się łodzie podwodne, a pogłębiali ją właśnie Niemcy. Nurkowania odbywają się podczas przypływu lub odpływu, ponieważ wówczas dostarczana jest największa ilość planktonu, który przyciąga manty! German Channel – nic dodać nic ująć, zobaczyć trzeba!

Nurkując wokół słynnych Rock Islands zaskoczy nas jeszcze jedno miejsce, a mianowicie Chandelier Cave, namiastka meksykańskich cenotów. To unikatowe nurkowanie jaskiniowe zabierze nas do pięciu komór, z których najbardziej wewnętrzna ma niesamowity wygląd i całkiem słusznie została nazwana Tample of Doom (Świątynią Przeznaczenia).

Połączone ze sobą komory pełne pięknych formacji krasowych, wydrążone są w głąb jednej ze skalnych wysepek (na około 100 metrów).

Poszukiwaczom przygód polecamy wybrać się do Peleliu – miejsca, w którym rozegrały się swego czasu niektóre z bardziej wyniszczających bitew II wojny światowej. Peleliu Express to miejsce nie

dla nowicjuszy – nurkując w dryfcie możecie stanąć oko w oko ze wszystkim, co mieści się w zakresie między żarłaczem tępogłowym i tygrysim, a marlinem i ławicą tuńczyków! Nurkując wokół Peleliu, warto również udać się na samą wyspę. Ma zaledwie 6 km długości, a mimo to stała się jedną z zapomnianych kart wojny na Pacyfiku. Tutaj rozegrała się jedna z większych bitew, w której poległo ponad 12 tys. żołnierzy. Wyspa, na której znajdowało się japońskie lotnisko, stała się strategicznym miejscem w czasie II wojny światowej. Podczas tej wzruszającej lekcji historii, w której uczestniczy się podczas wycieczki, można zobaczyć pas startowy, czołgi, pociski moździerzowe oraz japoński myśliwiec Mitsubishi Zero.

Mikronezja – choć to dość luźny termin geograficzny, przyciąga także ogromną ilością wraków japońskiej floty z okresu II wojny światowej. W re-

jonie Palau znajduje się ich około 60. Jednym z najpopularniejszych jest Teshio Maru – statek, który transportował armię japońską i został zatopiony w marcu 1944 roku. Możemy tu podziwiać piękne czarne korale porastające wrak. Łatwe nurkowania zrobimy także na Jake Seaplane – niedużym hydroplanie o długości 11 m, który pod koniec wojny używany był jako bombowiec lub uczestniczył w misjach kamikadze.

Palau stale zachwyca. Znajduje się tu niemal 1500 gatunków ryb, 700 gatunków koralowców, 130 gatunków rekinów. Dużo prądów, dużo planktonu, dużo zwierząt i dużo „dużych zwierząt". Liczby mówią same za siebie. Jednak w wodach Pacyfiku, w pasmie od równika do 15 stopnia szerokości geograficznej północnej i południowej (czyli również na Palau), żyje Nautilus. Nazywany „żywą skamieniałością”, posiada piękną, płasko spiralnie zwiniętą muszlę. Pozostał praktycznie w niezmienionej formie

od blisko 400 mln lat. Za dnia zamieszkuje morskie dno, na głębokości od 100 m do 300 m. W nocy zaś kieruje się ku powierzchni – dopływając nawet do 40–30 m, aby żerować na innych skorupiakach. Muszla stanowi zewnętrzną ochronę zwierzęcia oraz bierze udział w regulacji jego pływalności. Jest ona podzielona wewnętrznie na szereg komór. Wypełniając odpowiednią liczbę komór gazem, łodzik reguluje swoje zanurzenie i potrafi osiągnąć idealną wręcz pływalność, co pozwala mu na przemierzanie tak dużych odległości. Przez komory przebiega asymetrycznie łącząca je cienka rurka, tzw. syfon, będąca przedłużeniem ciała łodzików. Otwór muszli zamykany jest mięsistym kapturem, a jej wnętrze pokrywa warstwa perłowa. Jeszcze do niedawna jedną z atrakcji, oferowanych przez centra nurkowe na Palau, było łapanie Nautilusów w pułapkę przez nęcenie ich rybami lub kurczakami, kiedy osiągały mniejsze głębokości udając się na polowanie. Łodziki żyją w niskich temperaturach,

Palau to miejsce, którego nie można pominąć na swojej nurkowej mapie świata.

jednak są w stanie przeżyć ok 48 godzin w dużo cieplejszych wodach, stąd zrodził się pomysł pokazywania ich osobom nurkującym. Nautilus, dzięki umiejętnościom wyrównywania ciśnienia w swojej skorupie, nie doznaje żadnego uszczerbku podczas spotkania z płetwonurkami na tak małych głębokościach. Nurkowanie z łodzikiem pozwala nurkom na sfotografowanie i zobaczenie z bliska tego unikalnego rodzaju głowonogów. Następnie okaz wypuszcza się, aby mógł samodzielnie wrócić do morskich głębin. Kilka lat temu prezydent Palau przedstawił rządowi projekt zakazujący nurkowania z Nautilusem, w celu ochrony gatunku. Mimo tego, nurkując na Palau możemy mieć wciąż nieodparte wrażenie, że gdzieś pod nami żyją organizmy pamiętające początek ery paleozoicznej…

Opowiadając o Palau, nie można nie wspomnieć o ewenemencie na skalę światową – Jeziorze Meduz. Jezioro morskie znajduje się na wyspie Mecherchar

Sam's Tours Palau

i wypełnione jest słoną wodą dostarczaną podziemnymi kanałami z morza, natomiast w płytszych jego partiach woda jest już słodka, rozrzedzana przez deszcze. Żyjące w jeziorze stworzenia wyewoluowały i przystosowały się do niezwykłego środowiska. Tysiące meduz utraciły jadowitość, a tym samym właściwości parzące, gdyż ich jedynym naturalnym wrogiem są małe ukwiały żyjące pod namorzynami. To właśnie tu, jeszcze do niedawna mieliśmy okazję posnorklować z tysiącami meduz pozbawionych właściwości parzących. Niestety, z powodu suszy, woda słodka przestała zasilać jezioro meduz, powodując rekordowy poziom zasolenia. Meduzy zaczęły znikać, a ich populacja drastycznie spadała. Na ten moment snorkling w jeziorze jest niemożliwy, jednak wszyscy wierzymy w to, że populacja tych niezwykłych organizmów ponownie się odrodzi…

Palau to miejsce, którego nie można pominąć na swojej nurkowej mapie świata. Z pewnością zachwycą Was ekscytujące krawędzie raf, których prądy przyciągają ławice rekinów, a także mant. Fascynujące, pięknie porośnięte koralami strome drop-off'y. Jaskinie – namiastka meksykańskich cenotów, a także tunele czy wraki japońskiej floty. To prawdziwy bestseller nurkowy. Po prostu.

Jedna z naszych perełek Europy, zlokalizowana pośrodku Morza Śródziemnego. Archipelag wysp z pełnym zapleczem dla ludzi morza i lądu, aktywnych i leniwych, zakochanych i samotnych. Malta, Gozo i Comino. Trzy wyspy pełne magii, historii, opowieści, życia i słońca.

Z lotu ptaka ten fragment Morza Śródziemnego z wystającymi skałami, na których tysiące lat temu osiedlili się ludzie, intryguje od samego początku. Emocje i przyspieszone bicie serca znajdą tutaj to, czego szukają, ukojenie i spokój ducha.

Mieszanka kultur, a także smaków, na przestrzeni lat, wytworzyła specyficzną atmosferę orientu i europejskości, w której przybysze, zanurzają się i oddają. Gdy do tego dodamy bardzo dużą dawkę promieni słonecznych, możliwość korzystania z plaż tak piaszczystych, jak i skalistych, mamy prawie idealne wakacje na wyciągnięcie ręki!

Tym, czego brakuje w tym krótkim opisie to sporty wodne, a lazurową wodę morską mamy wszędzie, z każdej strony wyspy.

Z Centrum Nurkowym Dive on Malta poznamy najlepsze miejsca nurkowe archipelagu. Tym bardziej, że Malta to nie tylko nurkowania rekreacyjne do głębokości 40 m, ale również wymagające nurkowania techniczne i wrakowe. Centrum Nurkowe Dive on Malta oferuje profesjonalne nurkowania na wszystkich poziomach wyszkolenia oraz jest przygotowane do obsługi nurków rebreather’owych.

Czeka nas tutaj mnogość pozytywnych doznań. Czeka nas pełne zadowolenie i komfort z warunków związanych z widocznością, termiką, warunkami technicznymi i przygotowaniem tak bazy, jak i miejsc nurkowych.

Przy dużej dawce szczęścia mamy możliwość spotkania żółwia, delfina czy ryby mola mola w naturalnych warunkach ich życia. Jeśli lubimy wraki jest ich tutaj pod dostatkiem. Do tego groty i bardzo ciekawe ukształtowanie terenu.

Nic tylko dzwonić i słać maile do Dive on Malta, sprawdzając czy są jeszcze wolne miejsca na 2019 rok!

Galapagos

perła pacyfiku

Tekst sylWia kosMalska-jurieWicZ Zdjęcia adrian jurieWicZ

k iedyś mój przyjaciel powiedział, że jak nie wyruszę w podróż, to przygoda mnie nie spotka. o d tamtej rozmowy upłynęło sporo czasu, a ja odwiedzałam wiele pięknych miejsc na świecie. k ażde absolutnie wyjątkowe i niepowtarzalne. Jest jednak taki zakątek na z iemi, który w sposób szczególny wpłynął na mnie i na sposób w jaki postrzegam świat.

Miejsce nazywam doskonałym, Świętym Graalem, dziełem sztuki, białym krukiem… są to wyspy Galapagos, należące do Ekwadoru.

„Dzień dobry Państwu” – mówi ponownie kapitan. „Bardzo proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa, za dwadzieścia minut lądujemy na lotnisku San Cristobal. Temperatura powietrza wynosi 25°C, zachmurzenie lekkie i mamy ładną pogodę do lądowania”.

Na Galapagos docieramy wczesnym popołudniem, odbieramy bagaże i kierujemy się do bramek, gdzie pracownicy lotniska prześwietlą nasze torby. Na terytorium Galapagos nie można wwieść żadnych produktów organicznych takich jak owoce czy nasiona. Mogłoby to negatywnie wpłynąć na florę tego rejonu świata.

Michael, menadżer łodzi, którą popłyniemy w siedmiodniowy rejs po Galapagos wita nas na lotnisku. Wsiadamy do busa i jedziemy do portu, cała podróż

trwa zaledwie pięć minut. Na miejscu czeka na nas nie tylko piękna łódź, ale coś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy, prawdziwa niespodzianka! Na skałach i na piasku wylegują się lwy morskie i iguany.

Obecność człowieka zupełnie im nie przeszkadza, bawią się, karmią młode, pływają, są blisko – na wyciągnięcie ręki. Piękny początek naszej wyprawy.

Wsiadamy na łódź zacumowaną w porcie, obsługa uwija się jak w ukropie. Wszystkie bagaże są już na miejscu, ułożone na dolnym pokładzie. Pijemy powitalny koktajl owocowy i zapoznajemy się z procedurami panującymi na łodzi. Przemawia Michael, po kolei przedstawia załogę i przewodników nurkowania. Uprzedza nas, że podczas rejsu nie będzie dostępu do Internetu, ani zasięgu GSM… Jeżeli chcemy wysłać do kogoś wiadomość SMS lub zadzwonić to jest to ostatni moment. Wypełniamy niezbędne dokumenty, a kiedy formalnościom staje się zadość, idziemy rozpakować bagaże, przełożyć sprzęt nurkowy do specjalnych skrzynek, żeby

puste walizki załoga mogła schować pod pokład.

Po lunchu nurkujemy, taki krótki check dive, który pozwoli nam sprawdzić sprzęt i dobrać odpowiednią ilość balastu do suchych skafandrów, które zabraliśmy ze sobą. Temperatura wody na Galapagos waha się pomiędzy 18°C a 24°C, w zależności od miejsca nurkowego. Suchy skafander plus bielizna termiczna to świetne rozwiązanie.

Po krótkiej poobiedniej sjeście dzielimy się na dwie grupy, na grupę „Rekinów Wielorybich” i „Rekinów Młotów”, ale kiedy Michael zadał pytanie: „kto z was chce być młotem?” – wszyscy wybuchnęli śmiechem i nikt się nie zgłosił… ostatecznie zmieniliśmy nazwę grupy na „Delfiny”.

Nurkujemy w towarzystwie uchatek, to fascynujące przeżycie i niewiarygodne doświadczenie. Lwy morskie choć nieporadne na powierzchni, stają się niezwykle zwinne i szybkie pod wodą. Są również bardzo ciekawe ludzi i lubią się bawić. Dlatego nie odpływają, tylko krążą przed nami, robią salta i swoje popisy. To kolejna niespodzianka w tak krótkim czasie, którą przygotowała dla nas natura.

Na łódź wracamy późnym popołudniem, słońce chyli się ku zachodowi. Przed nami jeszcze briefing i pyszna kolacja. Na białej tablicy Michael rozpisał plan następnego dnia, w którym znalazła się również wycieczka lądowa. Pobudka o godzinie 6:00, mała przekąska, briefing i o 6:40 wskakujemy do wody… dostajemy również nadajniki GPS i bojki na wypadek, gdyby porwał nas silny prąd. Wody oka-

Każda grupa ma swojego zodiaka i kapitana, który zawsze służy pomocą. Wraz z przewodnikiem nurkowym wsiadamy na ponton i płyniemy do pierwszego miejsca nurkowego. Zatrzymujemy się przy niewielkiej wyspie, na której rośnie jedno, ogromne drzewo, a pod nim wylegują się uchatki. Wskakujemy do wody, a po chwili zanurzamy się na kilka metrów. Ssaki, które do tej pory odpoczywały na powierzchni, również postanowiły popływać.

lające wyspy Wolfa i Darwina są niezwykle bogate w oceaniczne życie, ale i w niezwykle silne prądy morskie, które potrafią porwać nurka w głąb oceanu. Wówczas, aby zlokalizować taką osobę, przy wysokich falach na powierzchni, niezbędny jest lokalizator GPS. Michael bardzo szczegółowo objaśnia nam zasadę działania nadajnika oraz pokazuje, jak go uruchomić, kiedy zajdzie taka potrzeba.

Od kilku godzin płyniemy w stronę zachodzącego słońca. Widok jest kapitalny. Następnego dnia dotrzemy do wyspy Wolf, która swoją nazwę zawdzięcza niemieckiemu geologowi i badaczowi Teodorowi Wolfowi. W 1978 roku archipelag został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wyspa położona jest na północny zachód od głównych wysp archipelagu. To istny raj dla ptaków morskich, które w sposób niezwykły przystosowały się do panującego tu klimatu. Doskonałym przykładem jest zięb Darwina, który wykształcił niezwykłe nawyki żywieniowe: spożywa głównie krew i jaja innych pta-

ków, zwłaszcza głuptaka galapagoskiego. Przyczyny takiego zachowania dopatrywać się można w bardzo suchym i surowym klimacie, który tu panuje.

Nad ranem docieramy do wyspy Wolf. Po wyłączeniu silników, nastaje błoga cisza, słychać tylko odgłosy ptaków i szum fal rozbijających się o skalisty brzeg. Wstajemy punktualnie o 6:00. Klimat panujący na wyspie o poranku jest mroczny i tajemniczy, mgła spowija skały i wszystko inne wokół.

Na ten moment czekaliśmy od dłuższego czasu – pierwsze zanurzenie u wybrzeża wyspy Wolf. Wskakujemy do wody z ujemną pływalnością i natychmiast zanurzamy się na głębokość 20 metrów. Płyniemy wzdłuż skalnej ściany. To co po chwili ukazuje się naszym oczom jest niewiarygodne. Stada rekinów młotów wyłaniają się z toni, płyną jeden za drugim w zwartym szyku. Prąd się nasila, chwytamy się skał i czekamy, obserwując to co dzieje się dookoła nas. Dołączają olbrzymie orlenie, żółwie,

niekończące się ławice ryb. Pojawiają się tuńczyki i barakudy. Patrzymy jak zahipnotyzowani i podziwiamy bogactwo Oceanu Spokojnego. Żaden opis, który wcześniej czytałam dotyczący tego miejsca nie był przesadzony. Po 50 minutach wracamy na łódź, podekscytowani i szczęśliwi. Tego dnia będziemy nurkować w tym miejscu jeszcze dwukrotnie, a do tego czeka nas również wycieczka lądowa.

Po obiedzie odwiedzamy drugą co do wielkości wyspę archipelagu – Santa Cruz. Na brzeg wchodzimy po skałach, które aż roją się od czerwonych krabów rożnej wielkości. Ziemia w tej części wyspy jest bardzo sucha i pomarańczowa. Gdzieniegdzie rosną niskie drzewa o jasnej korze – palo santo i opuncje, które są odporne na panujące tu wysokie temperatury. Te ostatnie cieszą się ogromną popularnością wśród legwanów galapagoskich. Masywny, pomarańczowo szary gad, żywi się wyłącznie roślinami oraz kaktusami, które pożera wraz z kolcami. Na skałach i na piasku wylegują się olbrzymie lwy mor-

Patrzymy jak zahipnotyzowani i podziwiamy bogactwo o ceanu s pokojnego. Żaden opis, który wcześniej czytałam, dotyczący tego miejsca, nie był przesadzony.

skie, karmią młode i odpoczywają. Santa Cruz jest wymarzonym miejscem dla fotografów, badaczy i ornitologów. Możemy w nieograniczony sposób obserwować ssaki, gady i ptaki w ich naturalnym środowisku. Nie znajdziemy tu klatek, ogrodzeń, ani żadnych ograniczeń, jest za to wolność w czystej postaci, tak piękna i czysta, że aż poruszająca…

Kilkudniowa uchatka wzywa matkę, charakterystycznym dla siebie wołaniem. Niezdarnie porusza się po piasku, potyka, przewraca. Matka wybrała się na polowanie, musi zadbać o pokarm dla siebie

i malca. W tym celu nurkuje w oceanie, a jej opływowy i wydłużony kształt ciała sprawia, że świetnie i zwinnie porusza się pod wodą. Głównie poluje na ryby, ale nie pogardzi też kałamarnicami i krylem. Nie zawsze wszystkie uchatki wracają na brzeg, niektóre padają łupem rekinów, które żerują u wybrzeży wyspy. Na ciemnych skałach, wygrzewają się morskie legwany. Można je spotkać na Galapagos w różnych miejscach, ale zawsze odpoczywają blisko wody. Nurkują w oceanie, aby zdobyć pożywienie. Ich dieta jest bardzo prosta, żywią się głównie glonami morskimi, które odrywają od skał i szybko połykają. Nurkowanie z legwanami morskimi to prawdziwa gratka dla nurków, spełnienie marzeń.

Na wyspie mieszkają i rozmnażają się liczne gatunki ptaków, ale jeden z nich w sposób szczególny wyróżnia się na tle innych mieszkańców wyspy, to głuptak niebieskonogi. Czy los chciał z niego zakpić malując mu „stopy” na kolor niebieski? Myślę, że chciał sprawić, aby świat stał się jeszcze piękniejszy i dlatego stworzył głuptaka. Nazywa się dość prze-

kornie, ponieważ w rzeczywistości to mądry i rezolutny ptak. Swą niefortunną nazwę zawdzięcza „naiwności”, którą się cechuje. Nigdy nie wykazywał żadnego lęku przed człowiekiem i można go było łatwo schwytać.

Nie mogę też pominąć fregaty wielkiej. Jednego z największych ptaków występujących na wyspie, który w sposób szczególny przygotowuje się do godów. Samiec fregaty chcąc zaimponować partnerce i pokazać się z jak najlepszej strony, nadyma duży, czerwony, lekko opierzony worek pod gardłem.

Wyspy Galapagos słyną z niepowtarzalnej flory i fauny, charakterystycznej dla tego rejonu świata. Przeczytać o tym, to jedno, ale doświadczyć i zobaczyć na własne oczy to dopiero niewiarygodne przeżycie.

Następnego dnia przed świtem dopływamy na wyspę Darwina, która swą nazwę zawdzięcza słynnemu badaczowi i przyrodnikowi Karolowi Darwinowi. Jest najdalej wysuniętą na północ wyspą

archipelagu. W rzeczywistości to szczyt podmorskiego wulkanu. Surowy klimat panujący na wyspie sprawia, że jest bezludna. Jedynymi mieszkańcami, których możemy podziwiać z łodzi są ptaki oraz lwy morskie odpoczywające na skałach. Widać, że klimat im służy i zadomowiły się tu na stałe. Wyspa choć niedostępna dla ludzi jest prawdziwym rajem dla nurków. Najlepsze nurkowania odbywają się na południowy wschód od brzegów wyspy, w okolicy charakterystycznego Łuku Darwina. To tu przypływają największe ławice rekinów młotów, manty, orlenie, mola mola oraz rekiny wielorybie. Najczęściej pod wodą widzimy olbrzymie samice tego gatunku, które przypływają, aby urodzić młode.

Tydzień przed naszą wyprawą na Galapagos przyleciała grupa francuskich badaczy, która chciała zbadać wody okalające wyspy Wolf’a i Darwina. Jeszcze nikomu do tej pory nie udało się ustalić, gdzie tak naprawdę rekiny wielorybie przychodzą na świat i gdzie później odpływają. Ekspedycja się odbyła, ale nie rozwiązała zagadki skrywanej od tysięcy lat.

Niewiele brakowało, a wyprawa skończyłaby się tragicznie. Zodiak z jednym z badaczy niebezpiecznie zbliżył się do skał okalających Łuk Darwina. Prąd w tym miejscu okazał się zbyt silny, a fale zbyt wysokie i łódź co chwila wpadała na skały. Sytuacja skończyła się na połamanych żebrach i wybitych zębach. Piękne nadal jest to w naszym świecie, że chociaż tak dużo wiemy o naszej planecie, to jest jeszcze tyle do odkrycia.

Nurkowanie przy Łuku Darwina to prawdziwe wyzwanie, prądy są bardzo silne i tak jak w przypadku wyspy Wolf, tu również zanurzamy się szybko i wskakujemy do wody z ujemną pływalnością. Czasami bywa tak ciężko, że musimy wspinać się po skałach, a bąble wydychanego powietrza, zamiast do góry lecą w bok. Mam wrażenie, że silny prąd zaraz zerwie mi maskę z twarzy i wyrwie kamerę z dłoni. Nie ma to jednak znaczenia, ponieważ to co odkrywa przed nami Ocean Spokojny jest warte każdego wysiłku. Setki rekinów młotów otaczają nas z każdej strony, od czasu do czasu odrywamy

się od skał i wpływamy w toń, aby z bliska podziwiać rekiny wielorybie, które swoją wielkością dorównują autobusom. Niezliczone ławice ryb krążą nad naszymi głowami, a pod nami przepływają żarłacze galapagoskie. Niewzruszony żółw odrywa kawałki rafy i miażdży je w pysku, spokojnie połykając swój posiłek. Przy wynurzaniu napotykamy grupę delfinów, która znika tak szybko, jak szybko się pojawiła. Pozytywnie zmęczeni wracamy na łódź z małą przerwą na sesję zdjęciową przy Łuku Darwina.

n ajlepsze nurkowania odbywają się na południowy wschód od brzegów wyspy, w okolicy charakterystycznego ł uku Darwina. To tu przypływają największe ławice rekinów młotów, manty, orlenie, mola mola oraz rekiny wielorybie.

Nasz rejs po wodach Oceanu Spokojnego trwał siedem dni, z czego cztery spędziliśmy nurkując przy wyspie Wolfa i Darwina. Przedostatniego dnia odwiedziliśmy wyspę Santa Cruz, którą zamieszkują jedne z największych żółwi na świecie – żółwie słoniowe. Te piękne olbrzymy żywią się głównie roślinami, owocami i kaktusami. Największy znaleziony przedstawiciel tego gatunku ważył 400 kg, a jego długość wynosiła 1,87 metra. Przez wieki żółwie stanowiły łatwy łup dla żeglarzy, wielorybników i piratów morskich, którzy przemierzali wody Oceanu Spokojnego. Najczęściej chwytano samice, które składały jaja w piasku niedaleko wybrzeża. Dlatego to one najrzadziej występują w naturze. Rząd Ekwadoru robi co może, aby uchronić dziedzictwo narodowe przed zniszczeniem. Stworzono liczne rezerwaty i fundacje działające na rzecz ochrony fauny i flory w tym rejonie świata.

konDycja branŻy nurkowej

Z Michałem Kosutem, Regional Manager PADI rozmawia Wojtek Zgoła

jak wygląda kondycja branży nurkowej, szczególnie jeśli chodzi o tych, którzy właśnie weszli w naszą społeczność i zrobili swój pierwszy kurs nurkowy?

Oczywiście ja mogę się tylko wypowiadać na temat PADI, bo do tych statystyk mam dostęp. Rzeczywiście patrząc na ostatnie kilka, czy nawet kilkanaście już lat, te nazwijmy to, najwyższe liczby nurków przypadały na takie lata jak 2007, 2008, 2009 i 2010. To były bardzo dobre lata dla nurkowania.

czyli to był taki „bum” w polsce?

Tak, to był wynik tego, że poczynając od lat 90-tych do początku lat XXI wieku szkolili się instruktorzy, otwierali centra nurkowe, i ta kulminacja nastąpiła właśnie w latach 2008–2010.

czy miała na to wpływ ilość organizacji nurkowych, jaka weszła na rynek?

Myślę, że to nie miało aż takiego znaczenia. Wtedy mówiliśmy o organizacjach takich jak KDP, które było silne i kształciło wielu instruktorów, a do tego LOK. Potem weszło PADI, które wyraźnie pojawiło się w nurkowaniu rekreacyjnym. Dopiero parę lat później pojawiły się inne organizacje.

jasne, a co działo się dalej na tym naszym nurkowym rynku?

Nadszedł rok 2011 i zdarzył się Egipt, to znaczy w Egipcie zrobiło się gorzej.

arabska wiosna…

Tak i to się odbiło na całej branży nurkowej.

Cała Europa bazowała na Egipcie, szczególnie

północna. Masowy turysta, który jechał tam i spróbował nurkowania na rafie wracał i często miał koncepcję nurkowania. I nagle się to ucięło, albo przymknęło. Zmniejszanie ilości nurków obserwujemy od 2011 do 2015 roku. Tu nastąpiła kulminacja, bo z powodu wybuchu bomby w samolocie zamknięto Sharm el Sheikh. I właśnie okres 2011–2015 nie jest najlepszym czasem dla Europy i dla Polski.

dobrze, a powiedz mi czy to były spadki rzędu 50 procent?

Nie, jeżeli mówimy o rynku w Polsce to były to fluktuacje rzędu kilku, maksymalnie kilkunastu procent. 11, 12 procent to jest maksymalny spadek rok do roku jaki mogliśmy zanotować. Ale co się stało w 2016 roku? Wtedy te liczby się zatrzymały i ustabilizowały. W 2017 mieliśmy około 9 procent wzrostu, i mówię tu tylko o certyfikatach wystawianych w Polsce lub przez polskie centra nurkowe.

czyli osoby rejestrowane w polsce…

Tak, dokładnie. I od tego momentu notujemy wzrost. W zeszłym roku wyniósł on 11 procent. Dotyczy on głównie nurków rozpoczynających swoją przygodę z nurkowaniem. To jest bardzo ważne, bo to jest „klient” dla całej branży.

Zaczynasz nurkową drogę, kupujesz sprzęt. a sprzęt jest w tej chwili tak dobry, że go potem przez długi czas nie kupujesz, więc najlepszą grupą osób są te, które wchodzą w nurkowanie.

Tak, na pewno. Nie ma już takich zmian sprzętowych. Jednak chodzi mi o to, że osoba, która zostaje nurkiem rozpoczyna ten cały „żywot nurkowy” i nagle staje się klientem dla całej branży. I teraz, z poziomu organizacji, my widzimy to, że ludzie zostają nurkami, ale tego nie kontynuują. Ciężko jest to zmierzyć. Widzimy po prostu, że nie robią kolejnego certyfikatu, a to wcale nie znaczy, że oni nie nurkują.

jak temu przeciwdziałać?

Myślę, że coś na czym powinniśmy się bar-

n urkowanie jest naprawdę bezpiecznym sportem. Trzeba złamać dużo procedur, by stało się coś złego.

dzo skupiać to jest nie tylko to, żeby tych ludzi wyszkolić na nurków poziomu podstawowego, ale uczynić ich kompetentnymi nurkami, którzy czerpią przyjemność z tego, co robią.

i nie zagrażają innym… Innym też, ale przede wszystkim nie zagrażają sobie. Nurkowanie jest naprawdę bezpiecznym sportem. Trzeba złamać dużo procedur, by stało się coś złego.

Michał, dlaczego ludzie rezygnują z nurkowania wg ciebie?

Myślę, że ludzie rezygnują z nurkowania dlatego, że nie czują się pewnie pod wodą. Badania w Stanach, które myślę przekładają się również na Europę, pokazują, że nurkujący nie czerpali przyjemności z nurkowania. To kiedy nurek nie czerpie przyjemności z nurkowania? Wtedy, kiedy nie jest dobrze wyszkolony. Wtedy, kiedy nie czuje się pewnie pod wodą. Pewnie pamiętasz ten moment, ja pamiętam, kiedy poczułem się pewnie pod wodą. Dopiero wtedy nurkowanie zaczęło sprawiać mi przyjemność.

pewnie, że pamiętam. czyli pierwsze szkolenie jest bardzo ważne.

To jest bardzo istotne. Bo z jednej strony chcemy szkolić coraz więcej, szkoły nurkowe uczą się, jak szkolić więcej, ale wiadomo, że utrzymanie jakości szkolenia przy większej ilości osób jest wyzwaniem. Wcale nie oznacza, że jest niemożliwe, bo można nurka wyszkolić tak w grupie mniejszej, jak i w większej…

i odwrotnie…

Ha, ha, ha, tak… ale wymaga to wiedzy i umiejętności. Myślę, że dziś mamy taki problem, że ludzie się szkolą, ale nie czują się pewnie pod

wodą i dlatego nie kontynuują przygody z nurkowaniem.

czy to jest tak, że ci ludzie, po wyszkoleniu podstawowym zostają sami? Znaleźli centrum nurkowe, zrobili ten kurs, ale nikt się potem nimi nie zainteresował, nie weszli w żadną społeczność, do żadnego klubu i zostali sami sobie nie mając nawet partnera nurkowego?

To jest świetne pytanie. To co powiedziałeś dobrze obrazuje problem. Szkoły nurkowe nastawione są na to, żeby ludzi szkolić, oczywiście też z nimi wyjeżdżać, ale takim bardzo klasycznym przykładem jest to, że naturalną ofertą dla nurka, który kończy swój kurs podstawowy OWD jest to, żeby on zrobił AOWD, a pewnie dużo lepszym rozwiązaniem byłoby, żeby namówić go, żeby najpierw pojechał z nami na weekend nurkowy i po prostu trochę sobie ponurkował, może zrobił specjalizację z pływalności. No i druga sprawa, o której powiedziałeś, to społeczność. Kiedy on zostanie wciągnięty do społeczności, klubu, zobaczy, że nie jest sam i ma z kim nurkować. Badania pokazują też, że ten, kto kupi swój własny sprzęt nie przestaje nurkować.

no tak, kupisz sprzęt, jest ci o wiele łatwiej. O ile mniej czasu poświęcimy na logistykę, żeby wyjechać na to nurkowanie, niekoniecznie z centrum nurkowym, ale z kolegami. Ale myślę, że wraca nam ta pewność pod wodą. Nurek, który za każdym razem dostaje inny jacket, inną piankę i inny automat, musi się na „dzień dobry” skonfigurować. Taki nurek nie będzie czerpał przyjemności z nurkowania…

bo tu go ciśnie, to mu jest za duże, a to za krótkie…

A ten trend, skoro rozmawiamy o sprzęcie, że nurkowie nie zmieniają sprzętu, rzeczywiście widzę to i obserwuję. Wypowiem się z perspektywy organizacji szkoleniowej. My nie sprzedajemy sprzętu i nie jesteśmy związani z żadnym producentem. Moim zdaniem ludzie powinni kupować 2 lub 3 zestawy sprzętu w swoim życiu, bo na przykład założenie, że oni od początku wyszkolą

się w sprzęcie technicznym, to potem nie będą musieli inwestować kolejnych pieniędzy w ten sprzęt, z góry jest skazane na niepowodzenie. Ten nurek nie będzie wykorzystywał tego sprzętu. Np. sprawa węża. Czy nurkowi w czasie kursu podstawowego, czy zaraz po nim, jest potrzebny długi wąż? Moim zdaniem nie. Jak pójdzie dalej, np. w przestrzenie zamknięte, to wtedy będzie tego potrzebował. Niech się ludzie rozwijają! Jednak w nurkowaniu typowo rekreacyjnym taki długi wąż jest zbyteczny.

trochę tak, jakby zrobić kurs na prawo jazdy i pierwsze co, wsiąść do ferrari.

Trochę tak, bo pewnie w ogóle nie ruszysz tym Ferrari.

nawet jak ruszysz, to nie jesteś w stanie wykorzystać jego wszystkich walorów.

A też nie jesteś w stanie czerpać takiej przyjemności. W każdym razie producenci, w tym polskie marki…

które są mocne i znane na całym świecie… i nie bardzo chcą się reklamować.

Tak… Ja myślę, że to bardzo zależy. Każda marka powinna zdawać sobie sprawę z tego, że wyrosła z jakiegoś rynku i ten rynek wręcz wyjątkowo wspierać. To jest coś, co widziałem, a jestem w branży kilkanaście lat, i widziałem już takie sytuacje, że marki przestały wspierać lokalny rynek, przestały o niego dbać, nagle na rynku globalnym zrobiło się trochę gorzej, bo konkurencja… No i na lokalny było trudniej wrócić. Jeśli urośliśmy do globalnej skali to tym bardziej powinniśmy wspierać nasz lokalny rynek, nawet jeśli on nam nie generuje największego zysku. Fajne jest to, jak nurkowie kojarzą polskie marki ze mną, z tym, że jestem Polakiem. Czuję się wtedy dumny.

jeszcze jedno pytanie. czy są jakieś dane o nurkach, którzy kończą edukację na zrobieniu kursu advanced i aktywnie nurkują przez kolejne lata? nie ma ich w statystykach organizacji, bo się dalej nie szkolą, a robią po 30–40 nurkowań rocznie. no i ilu nurków po

Trzeba dobrze promować kontynuację szkolenia do wyższego poziomu. a le nie dlatego, i tylko dlatego, że będą mogli nurkować głębiej, bo to logiczne, ale również po to, by się czegoś więcej nauczyć.

oWd kończy karierę?

Bardzo dobre pytanie i trafiasz w problem, ale nie jest to mierzalne. Jako organizacja widzimy tylko po ich certyfikatach, czy są aktywni szkoleniowo.

A co do adeptów nurkujących pierwszy raz, bardzo ważny jest pierwszy moment: Discover Scuba Diving i konwersja na Open Water Diver. To jest pierwsza i najważniejsza konwersja, o której mówimy w branży nurkowej, dlatego bardzo ważne jest, aby te Discover SD były dobre jakościowo.

A jeśli chodzi o procenty, to jakieś 30 procent po OWD robi AOWD.

Michał, mam takich znajomych, którzy kilka lat temu zrobili kurs podstawowy i nurkowali

przez lata na różnych głębokościach, nawet na 30 metrach. pewnego razu zagranicą trafili na centrum nurkowe, i to na polskie, którego właściciel powiedział, chwileczkę, wy macie certyfikat uprawniający do nurkowania do 20 metrów, więc ze mną głębiej nurkować nie będziecie. konsternacja i tłumaczenie, że przecież oni nurkowali wielokrotnie na 30 metrach i tu, i tam. ok, to jedźcie tam, bo ze mną to niemożliwe. i to wymusiło na nich zrobienie kursu aoWd.

I to też jest częsta motywacja, ale też i umiejętność instruktorów. Trzeba dobrze promować kontynuację szkolenia do wyższego poziomu. Ale nie dlatego, i tylko dlatego, że będą mogli nurkować głębiej, bo to logiczne, ale również po to, by się czegoś więcej nauczyć. Generalnie ten, który zrobi kurs AOWD, kupi sprzęt, zostaje w branży i aktywnie nurkuje.

My jako organizacja, chcielibyśmy, by nurek nie pozostawał na poziomie Advanced ale robił jeszcze Rescu, by umiał pomóc nie tylko sobie, ale i partnerowi.

Robienie kursów dla kursów… Można, ale najfajniej jest, jak człowiek tego użyje.

bardzo dziękuję za rozmowę Ja również!

Bajkał…

Tekst i zdjęcia Marcin trZciński

wyjazd zapowiadał się wspaniale. wiecie – Bajkał. Najstarsze i najgłębsze (1 642 metry) jezioro na naszym globie. No i jego położenie – w  r epublice Buriacji, w samym sercu rosyjskiej s yberii. d la tych co niekoniecznie muszą nurkować w ciepłych wodach – bomba! p rzygoda przez duże „ p ”.

Przedsmak tego, co mnie czeka miałem już na początku podróży. Rosjanie w przeciwieństwie do reszty świata nie projektowali swoich samolotów ze specjalnym uwzględnieniem ergonomii, więc trzysilnikowy TU-154 Aeroflotu nie miał nigdzie dość miejsca w kabinie, by przechować gdzieś moją skrzynkę Peli ze sprzętem foto. W końcu na ścisk weszła w przerwę na nogi między fotelami, zajmując przestrzeń, w której miałem umieścić swoje kończyny. Rewelacja. Po próbach siedzenia bokiem skończyło się na siadzie po turecku. Próbowaliście tak kiedyś w samolocie?

Irkuck. Nie wiem czy to z powodu pogody, czy mojego zmęczenia, ale nie wywarł na mnie najkorzystniejszego wrażenia. Bardzo dziurawe ulice, bloki z wielkiej płyty wymieszane z drewnianymi chatynkami i bijący z całości smutek. Ot miasto zbudowane z polotem minionego już na szczęście systemu. Odwaliłem obowiązkowy meldunek w urzędzie i byłem gotów na wielką przygodę. Z wyruszeniem

musieliśmy poczekać na przybycie pozostałych uczestników wyprawy, których samoloty zlatywały się z różnych miejsc Europy jeszcze przez kolejne kilka godzin. W końcu byliśmy w komplecie i ruszyliśmy dwoma dużymi samochodami terenowymi Isuzu w kierunku odległej wyspy Ołchon. To tam miała być nasza baza wypadowa przez następne 3 dni, nim zameldujemy się na naszym statku. Wystarczyło wyjechać z Irkucka, by od razu ukazało się słońce. Może zawdzięczaliśmy to przychylności lokalnych bóstw, którym prowadząca naszego Troopera Tanya rzucała po kilka kopiejek przy każdej mijanej „Szamance”? Miała cały stos monet i gdy tylko na horyzoncie ukazywał się charakterystyczny, drewniany słup przyozdobiony kolorowymi wstążkami, uchylała okno i wyrzucała kilka z nich zamieszkującym okolicę duchom. Gdy stanęliśmy przy jednej z Szamanek moją uwagę przykuł ruch w pobliskiej trawie. Susliki (ang: suslik or souslik). Małe futrzaki co raz znikały w otworach norek, by po chwili ostrożnie wyjrzeć wietrząc niebezpieczeń-

stwo. Zacząłem zabawę w podchody. No, nie jest to łatwe. Zwierzaki są mega czujne, ale zabawa była przednia.

Trzy dni na Ołchonie minęły jak z bicza strzelił i znów wyruszyliśmy w drogę. Tym razem do Listwianki, skąd miało rozpocząć sie nasze safari. Nie wiem czym rozgniewaliśmy znów bóstwa, ale ponownie zaczęło mżyć i gdy dotarliśmy do celu, padało i wiało już całkiem nieźle. Niemniej i tak zdecydowaliśmy się na testowe zanurzenie. Tym razem jeszcze z brzegu. Szybko sklarowałem się i nie czekając na resztę ekipy (tak to było uzgodnione) zanurzyłem się po raz pierwszy w wodach Bajkału. Spora fala zmusiła mnie do szybkiego zejścia na 12 metrów, gdzie bujanie wreszcie ustało. Teraz już na spokojnie mogłem się rozejrzeć. Widoczność była całkiem niezła, a na ciemnej skale przede mną migały niewielkie ryby. Ruszyłem na północ, oglądając okolicę i wypatrując kiełży, zwanych tu gamarusami. Jest ich kilka rodzajów, ale podobno najładniejszy, złoty, najłatwiej wła-

śnie znaleźć koło Listwianki. Tylko, że ja nigdy nie miałem oka do makro i bez zewnętrznej pomocy potrafiłem o centymetry minąc się z czymś ciekawym, nawet tego nie dostrzegając. Tym razem nie było jednak tak źle i już po kilku minutach wypatrywania miałem pierwszego kiełża przed sobą. Bingo! Fotografując ani się spostrzegłem, a już minęło ustalone 60 minut nurkowania. Czas było wracać, co okazało się wcale nie takie proste, bo coraz większa fala z wściekłością atakowała skalisty brzeg. Była na tyle ostra, że dwóch kolegów z Izraela (obaj instruktorzy, ale wód niebieskich) weszli do wody tylko po kolana, a następnie zaskoczeni warunkami zrezygnowali z nurkowania.

Pierwsza noc na statku. Musiałem się jakoś przyzwyczaić do kołysania. Było o tyle łatwiej, że wiatr już się uspokoił, a prognozy na kolejne dni były bardzo łaskawe. Chmury odpłynęły i na nieboskłonie królowały miliony gwiazd. Siedziałem na pokładzie wpatrując się w niezliczone konstelacje, których u nas nijak nie da się zobaczyć. Było bardzo ciem-

l ubię tak nurkować, gdy nikt nie przeszkadza, nie popędza, a ja nie mam poczucia, że kogoś ograniczam swoim fotografowaniem.

no, więc nic nie zakłócało obserwacji. Dla takiego widoku warto się pomęczyć z falami. Choć z drugiej strony, z brzegu pewnie wyglądałoby to podobnie, a nie byłoby tego nieszczęsnego kołysania…

Ledwie skończyliśmy obiad, a znów trzeba było iść do wody. Po porannym nurkowaniu z Tanią, która pozowała mi przy pięknych zielonych gąbkach, nadszedł czas na fotografię makro. Znów nurkowanie solo, z tym, że na moje pytanie o czas dostałem ciekawą odpowiedź „skolko wazducha budiet”. Lubię tak nurkować, gdy nikt nie przeszkadza, nie popędza, a ja nie mam poczucia, że kogoś ograniczam swoim fotografowaniem. Wziąłem więc aparat i chlup do wody. Opłynąłem pierwsze z gąbek, wypatrując kiełży (tym razem brązowych), ryb i ślimaków. Zataczając coraz większe koła natrafiałem na coś wartego uchwycenia w kadrze. Ależ była zabawa. W pewnej chwili znudzony statyką wolno kroczących gama rusów zacząłem polować na kadr, w którym będą płynąć. To było wyzwanie! Pływają bardzo szybko i nie wiedzieć czemu zawsze w kierunku ode mnie, a nie do mnie… W końcu nadszedł czas powrotu na powierzchnię. Wynurzając się nie widziałem spod wody kadłuba stateczku, ale pewnie trochę mnie zniosło, a widoczność przecież nie powalała. Przebiłem głową lustro wody i rozejrzałem się. Hmmm… Tu widoczność była już bardzo dobra, ale po łajbie ani śladu. To znaczy były jakieś dwie czy trzy na szlaku żeglugowym, bo po Bajkale non stop coś pływa. Ale to nie był mój Mir. Taaa… Z płetwy ruszyłem w kierunku niezbyt odległego brzegu. To był

coraz bardziej docieraliśmy

się z  r osjanami nurkowo.

o ni robili swoje głębokie „setki”, my walczyliśmy z aparatami trochę płycej.

plus, gorzej że brzeg porastał gęsty las, a do najbliższej osady było pewnie z milion kilometrów. A gdy się idzie w suchym – to i dwa miliony. Nie pozostało nic innego jak czekać. Zrzuciłem sprzęt i przysiadłem na kamieniu z wdzięczną pozą kopenhaskiej syrenki, wyczekując pomocy. Trzeba przyznać, że nie czekałem długo. Gdy reszta ekipy zauważyła, że nie zjawiłem się na posiłku (a ja ZAWSZE! pierwszy jestem na jedzeniu) od razu rozpoczęła poszukiwania. A że mnie nie znaleźli (co było wiadome, skoro nie było mnie w mesie) to i zawrócili.

Kolejne dni upływały utartym rytmem. Coraz bardziej docieraliśmy się z Rosjanami nurkowo. Oni robili swoje głębokie „setki”, my walczyliśmy z aparatami trochę płycej. Nawet koledzy z Izraela trochę się rozkręcili, choć suche skafandry to wciąż nie był ich świat. Kurs robili w Eilacie, na dwa tygodnie przed wylotem do Irkucka. I było to widać, ale każdy dzień przynosił poprawę i dawał im satysfakcję z pokonywania kolejnych barier. Do czasu… Umówiony z Igorem, który miał robić kolejne 120 metrów, na zdjęcia z dekompresji czekałem na niego na 50 metrach, gdy nagle poczułem szarpnięcie w płetwę. Obejrzałem się przez ramię, by zauważyć tylko odjeżdżającego ku powierzchni Dorona. Ze wzbudzonym automatem, na dodatek jadącego nogami do góry! Co on w ogóle robił na tej głębokości?! Hmmm… Pal licho zdjęcia. Mamy problem. Taki wyrywny jak on to nie byłem, ale i tak na górze zameldowałem się po kilku minutach. Chłopak bujał się na falach bełkocząc coś niewyraźnie. A może po hebrajsku? Holowaliście kogoś z 500 metrów do statku?! W pełnym sprzęcie w głębokiej konfiguracji? Bo na statku nas zobaczyli, ale RIB przywalony był torbami nurkowymi i innymi manelami (kabiny były na to za małe) i nim

go odgruzowali i zrzucili na wodę, byliśmy prawie przy burcie. Wreszcie mogłem odsapnąć. Na kilka sekund, bo pojawił się kolejny problem. Są butle z tlenem, ale do bicia stage’y. A klucz do nich ma Igor, robiący gdzieś deco i rozglądający się pewnie, gdzie to ja się podziałem… No, ale wszystko skończyło się szczęśliwie, choć w Izraelu (bo w Rosji nie) Doron wylądował jednak w komorze. A potem miał zakaz nurkowania na kolejne pół roku.

Powrót z Rosji był jak znalezienie się znów w realnym świecie. Cywilizacja (czy to, co pod tym pojęciem rozumiemy w Polsce), brak chmar komarów, siedzących w sypiących się porcikach pordzewiałych statków. Ale i brak niezwykłego spokoju tego miejsca. Wielkiej ciszy Tajgi, niezwykłej wprost życzliwości napotykanych ludzi. I fajnych nurkowań, choć prowadzonych na zasadach, których tu u nas nie znamy.

Jestem Freediverem

brzmi to dumnie czy nierozważnie ?

Tekst agniesZka kalska Zdjęcia audrey cudel

Pamiętam do dzisiaj, kiedy mając kilkanaście lat, w telewizji pokazywali film „Wielki Błękit”. Każdy pasjonat morza i nurkowania na pewno go widział chociaż raz. Nie mając wówczas zbyt wiele wspólnego z samym morzem (jedyne mi wtedy poznane osobiście było Morze Bałtyckie), jeszcze mniej z nurkowaniem (owszem spróbowałam ze dwa razy, w jeziorze w Ińsku i w Łagowie „kropka”), przełączyłam na inny kanał w połowie tego filmu. Jedyne co zatrzymało mnie aż do tego momentu to sceny z delfinami, które już od małej dziewczynki ubóstwiałam ponad wszelkie inne stworzenia. Potrafiłam w środku nocy nastawiać budzik, by włączyć w odpowiednim momencie kanał TNT i oglądać „Mój przyjaciel delfin” i to po kilka razy, aby choć trochę się na nie napatrzeć, mimo że nie rozumiałam żadnych dialogów w języku angielskim. Podobnie w niedzielę rano, kiedy pokazywali „Flippera”. Nie miało to znaczenia, że był to jedyny dzień, kiedy nie trzeba było wstawać rano na trening. Patrząc w ekran zaciskałam więc kciuki, by jak

najmniej pokazywali scen nurkujących „szaleńców”, a pokazywali same delfiny. Po dłuższej chwili nie było już ich praktycznie wcale, a pokazywane sceny, niezrozumiałej dla mnie, chęci dążenia do dna oceanów i to w tak „ekstrawagancki sposób” – to było zbyt wiele. Nawet kosztem ominięcia kilku kolejnych scen z moimi ulubieńcami, zmieniałam kanał.

Freediverów można by nazywać szaleńcami, czy próbować porównywać ich do alpinistów wspinających się na szczyty, ryzykujących utratę zdrowia lub życia, by wejść tam na chwilę, dosłownie na jeden moment, a następnie pokonujących nie mniej trudną drogę w dół. We freedivingu wydaje się, że jest podobnie. Freediver zanurza się w taki lub inny sposób, pokonując kolejne metry w dół, nakłada na siebie kolejne m³ wody wytwarzające coraz wyższe ciśnienie, a tym samym wzrastający nacisk na każdy punkt w jego ciele. Na pewnej głębokości freediver spada już swobodnie. Leci w dół jakby spadał ze skarpy prosto w otchłań. A gdy tylko dotrze do od-

n a pewnej głębokości freediver spada już swobodnie. l eci w dół jakby spadał ze skarpy prosto w otchłań. a  gdy tylko dotrze do odpowiedniego miejsca, zawraca.

powiedniego miejsca, zawraca. Często nawet nie zatrzymując się na dole nawet na sekundkę, rozpoczyna drogę w kierunku powierzchni, co stanowi najtrudniejszy element nurkowania. Dziesiątki m³ wody znajdujących się nad nim, wciskają go w dół, stawiając opór by nie mógł wypłynąć. Gdy jednak dotrze na powierzchnię i zaczerpnie „pierwszy wdech”, ten moment jest tak emocjonalny, jakby był to nasz pierwszy oddech jaki zaczerpnęliśmy w swoim życiu. Czy to jest ta najważniejsza różnica pomiędzy tymi dwoma aktywnościami? Na pewno wskazać można bardziej naoczne, jak np. nurkowanie trwa zdecydowanie krócej, a i dzieje się w wodzie, a nie w górach. Jak wiele innych podobieństw czy różnic można by wskazać? Nie podjęłabym się takiej szczegółowej analizy, gdyż z alpinizmem wysokogórskim nie mam nic wspólnego. Pominę więc

dociekania wszelkim innym, a zdradzę, dlaczego ja osobiście czuję się dumnie będąc Freediverką.

Wypadałoby na początku przybliżyć określenie „Freediver”, bo być może nie do końca jest ono klarowne. Mając nadzieję, że każdy z czytelników doskonale wie, że freediving to nic innego jak swobodne nurkowanie na jednym oddechu, przyjmuję, że zdarzyło się nawet spotkać lub po prostu widzieć, jak ktoś podejmuje się takiej czynności. Czy należy zatem przyjąć, że jest on Freediverem? A jeśli nurkuje w taki sposób zaledwie na 2–3 metry, to może to tylko snorkeler? Jak ich więc odróżnić? Może udałoby się po sprzęcie, z którego korzystają? Nic bardziej mylnego. Freediving nazywany jest również nurkowaniem bez sprzętu, ponieważ o ile freediver najczęściej wykorzystuje dodatkowe wyposażenie jak płetwy, maskę, piankę, balast, to nic nie stoi na przeszkodzie, by mógł „freedivingować" również w samych kąpielówkach! To może by sklasyfikować ich po tym, że Freediverzy nurkują tylko przy linie i głęboko, a snorkeler tylko przy rafie podgląda kolorowe rybki? I na taki podział nie mogłabym się zgodzić, bo ja uwielbiam płytkie nurkowania pośród najmniejszych morskich stworzeń, a mimo to dalej nazywam siebie Freediverką. Według mojej osobi-

Gdy staniemy się freediverem, pozostajemy nim przez cały czas…

stej opinii, Freediverem (tym właśnie pisanym przez duże „F”) nie staje się osoba, która wyposaży się w komplet profesjonalnego sprzętu do freedivingu czy przekroczy pewną granicę głębokości, czasu czy dystansu pokonanego pod wodą na jednym oddechu. Freediver to przede wszystkim osoba uświadomiona czym naprawdę freediving jest, jakie ryzyko jest z nim związane i jak zapobiegać sytuacjom zagrażającym własnemu zdrowiu i życiu oraz jak zapewnić odpowiednią asekurację partnerowi. Ponadto, Freediver doświadczył też tego wszechogarniającego uczucia relaksu i spokoju, które pojawia się podczas zanurzenia na jednym oddechu. Naturalnie, razem z wiedzą teoretyczną, w parze musi iść praktyka. Samo weekendowe szkolenie potwierdzone certyfikatem, to czasem zbyt mało. Odpowiedni trening wraz z doświadczonym freediverem jest niezbędny, by posiąść umiejętności, wyrobić prawidłowe nawyki i przećwiczyć różnego rodzaju scenariusze. Wówczas, moglibyśmy zacząć myśleć o sobie, że jestem Freediverem. Hmm… tylko czy można być Freediverem w weekendy, a w dni powszednie zupełnie kimś innym?

Dla mnie osobiście to właśnie ten element jest powodem do dumy. Jeśli jesteś Freediverem i doświadczyłeś nurkowania swobodnego we właściwy sposób, to prawdopodobnie odkryłeś coś nowego na temat siebie i otaczającego świata. Wszystko powyżej na temat freedivingu dotyczy bardziej sfery fizycznej, lecz kto poznał freediving naprawdę, ten wie, jak wielkiego obszaru mentalnego on dotyka. Można by pomyśleć, że Freediver to taki

podwodny jogin, ale i to nie jest do końca trafne porównanie. Joga nigdy nie zastąpi freedivingu, bo nie wiążą się z nią pewne mechanizmy zachowawcze, instynktowne procesy, które wręcz wciągają nas coraz głębiej wewnątrz siebie. Dzięki praktykowaniu freedivingu, uczymy się siebie, poznajemy słabości i odkrywamy obawy. A przede wszystkim zaczynamy doświadczać coraz głębszego spokoju, który pozwala na większy dystans do zewnętrznych bodźców i opanowanie w codziennym życiu ponad powierzchnią. Gdy staniemy się Freediverem, pozostajemy nim przez cały czas, bo tego nie da się włączyć i wyłączyć na zawołanie. Jednak jak w każdej innej dyscyplinie, można spotkać freediverów o innym podejściu, wręcz całkowicie odmiennej filozofii na jego temat. Są osoby, które nie mają ochoty nawet pomyśleć na temat startu w zawodach czy próbie rywalizacji z innymi, choć ćwiczą, a wręcz trenują freediving regularnie, by zanurkować głębiej. Po co? Gdyż głębia wzmacnia potrzebę kontroli własnego ciała i umysłu. By zachować bezpieczeństwo należy umiejętnie reagować na pojawiające się obawy w drodze w dół jak i w górę. Jedną negatywną myślą, której nie będziemy mogli odsunąć, możemy zatrzymać instynktowny spokój i gwałtownie zwiększyć zużycie tlenu, czego efektem będzie zakończenie nurkowania niepowodzeniem. Dlatego duma z bycia Freediverem płynie z chęci odkrywania siebie, swoich możliwości i dalszej pracy nad doskonaleniem w wielu sferach, począwszy od fizycznych umiejętności, poprzez dietę i styl życia, aż do szeroko rozumianej sfery wewnętrznej.

Według zasad organizacji AIDA (International Association for Development of Apnea):

cWt – CONSTANT WEIGHT WITH FINS – stały balast W płetWach, czyli nurkowanie na głębokość (pionowo w dół) w płetwach.

Dyscyplina polega na zanurkowaniu na głębokość i wypłynięciu na powierzchnię – w obie strony o własnych siłach i tylko na powietrzu zaczerpniętym do płuc przed zanurzeniem. Technika poruszania jest dowolna, lecz zawodnicy nie mogą wykorzystywać ku temu liny ani innych przyrządów, poza tym co włożą na nogi. Można wykorzystać płetwy lub monopłetwę oraz dowolny ciężar balastu, z którym należy się wynurzyć. Celem nurkowania jest osiągnięcie przez zawodnika zadeklarowanej wcześniej przez niego głębokości i zabranie biletu przyczepionego u dołu liny na powierzchnię. Czas nurkowania nie ma znaczenia, a po wynurzeniu zawodnik ma za zadanie zachowanie prawidłowej procedury powierzchniowej i pokazanie biletów. Za nurkowanie płycej niż na zadeklarowaną głębokość lub zgubienie biletu zawodnik otrzymuje punkty karne.

rekord ŚWiata:

● 129 m, Alexey Molchanov, Rosja

● 107 m, Alessia Zecchini, Włochy

rekord polski:

● 100 m, Mateusz Malina

● 85 m, Agata Bogusz

cnf – CONSTANT WEIGHT WITHOUT FINS – stały balast beZ płetW, czyli nurkowanie na głębokość (pionowo w dół) bez płetw.

Ogólne zasady są identyczne jak w przypadku CWT. Tutaj zawodnik jednak nie może mieć dodatkowego sprzętu na nogach. Pracuje najczęściej ramionami na przemian z nogami, stylem zbliżonym do pływackiej żabki pod wodą.

rekord ŚWiata:

● 102 m, William Trubridge, Nowa Zelandia

● 73 m, Alessia Zecchini, Włochy

rekord polski:

● 83 m, Mateusz Malina

● 46 m, Agata Bogusz

fiM – FREE IMMERSION – stały balast beZ płetW, czyli nurkowanie na głębokość (pionowo w dół) po linie.

Ogólne zasady są identyczne jak w CWT, lecz tutaj zawodnik nie może mieć dodatkowego sprzętu na nogach, a porusza się w obie strony poprzez podciąganie po linie.

rekord ŚWiata:

● 125 m, Alexey Molchanov, Rosja

● 97 m, Sayuri Kinoshita, Japonia

rekord polski:

● 113 m, Mateusz Malina

● 66 m, Agata Bogusz

Według zasad organizacji CMAS (World Underwater Federation):

stały balast bez płetw (cnf) oraz free immersion (fiM) odbywają się na zbliżonych zasadach. CMAS jednak rozdziela rekordy ustanawiane w wodach słonych i słodkich na oddzielne kategorie.

Dyscyplina CWT podzielona została na cWt bi-fins – gdzie wykorzystywane są płetwy pojedyncze i dozwolona tylko technika kraulowa (nożycowa) oraz cWt Monofin – tu freediver może korzystać z monopłetwy, która jest bardziej efektywna.

do 2017 roku rozgrywana była również dodatkowa konkurencja – jump blue (jb). Tutaj zawodnicy mieli za zadanie pokonanie jak największego dystansu podążając po obwodzie kwadratu o wymiarach 15x15 m na głębokości 5–15 m. Do zanurzenia wykorzystywali dodatkowego obciążenia, a do płynięcia na odległość i w celu wynurzenia korzystali z monopłetwy lub z płetw. Dyscyplina ta była bardzo kontrowersyjna, gdyż nurkowanie na odległość na głębokości sprzyja zjawisku zwanemu „omdleniem płytkiej wody” w fazie wynurzania i skutkowało częstym dyskwalifikacjom zawodników.

rekord ŚWiata:

● 201,61 m, Arthur Guerin-Boeri, Francja

● 190,48 m, Alessia Zecchini, Włochy

Nie tylko pod wodą

… czyli fenomen rejsów whale & dolphin watching

Tekst i zdjęcia jakub banasiak

s potkanie stada delfinów bądź wieloryba na pełnym morzu to niezwykle ekscytujący moment. Jest to wspaniała okazja, by podziwiać te morskie ssaki w całej okazałości, by poznać ich różnorodne, naturalne zachowania, a może nawet doświadczyć magicznej chwili, gdy same, z własnej woli podpłyną zaciekawione do naszej łodzi. i m większe zwierzę, tym większe przeżycie.

Endorfina buzuje w ciele, ludzie krzyczą z rado-

ści, trzaskają migawki aparatów fotograficznych, zdarza się, że ktoś płacze ze szczęścia i uniesienia… Nic dziwnego, że rejsy whale & dolphin watching są tak popularne i przyciągają tłumy turystów. Są zresztą świetną, bo przede wszystkim etyczną, alternatywą dla wizyt w delfinariach i płacenia tam za niewolę zwierząt.

Przybywa amatorów takich rejsów, przybywa też łodzi i statków oferujących możliwość spotkań z delfinami i wielorybami. Dzisiaj obserwowanie wielorybów jest najszybciej rosnącą formą ekoturystyki na świecie, z ponad 13 milionami uczestników każdego roku. Wiele społeczności, na przykład z wysp Oceanii i Nowej Zelandii, uważa obserwowanie wielorybów za ważną część krajowej gospo-

darki. Obserwowanie wielorybów staje się coraz bardziej popularne w krajach, które wciąż polują na wieloryby, takich jak Islandia, Norwegia i Japonia, a pochodzące z tej aktywności zyski często przewyższają te, które generowane są ze sprzedaży mięsa wielorybów.

Liczba osób korzystających z takich wycieczek znacznie wzrosła od lat 90-tych ubiegłego wieku, z 4 milionów w 31 krajach w 1991 r. do 13 milionów w 119 krajach w 2008 r. W 2008 roku International Fund for Animal Welfare, organizacja charytatywna zajmująca się ochroną zwierząt, oszacowała wartość tej branży na 2,1 miliarda dolarów. Aktualność tych danych na chwilę obecną potwierdza m.in. World Cetacean Alliance.

Z jednej strony to bardzo dobrze, że tak wiele osób ma okazję doświadczyć spotkania z delfinami czy wielorybami w środowisku naturalnym. Ponoć naprawdę chronimy tylko to, co kochamy. A kochamy to, co znamy. Lepiej, żebyśmy poznawali ssaki morskie w morzu niż kupując bilety do parków morskich, które są niczym innym, jak więzieniami dla zwierząt i wodną odmianą cyrku.

A czy jest jakaś „druga strona” rejsów whale & dolphin watching? Hmm… Wszędzie, gdzie turystyka staje się masowa, tam pojawiają się problemy. Jeszcze kilkanaście lat temu mogliśmy nie zdawać sobie z tego sprawy, ale obecnie, gdy nasza wiedza o zanieczyszczeniu mórz hałasem, plastikiem i skali kolizji waleni z łodziami i statkami jest coraz większa, nie możemy udawać, że nie ma problemu.

Do chwili obecnej przeprowadzono dziesiątki badań nad wpływem aktywności whale watching na ssaki morskie, przede wszystkim na delfiny, humbaki, kaszaloty, płetwale karłowate, grindwale i orki. Wyniki co do rozmiarów zjawiska i poziomu zagrożenia dla zwierząt nie są do końca jednoznaczne ze względu na trudności metodologiczne. Wiemy już jednak, że rejsy takie mają konkretny wpływ na zachowania waleni, na skażenie ekosystemu, w którym żyją oraz na dobrostan przynajmniej niektórych gatunków. Badania nad płetwalami karłowatymi na Islandii pokazały, że łodzie whale watching płynące za tymi ssakami wywołują u nich reakcje takie, jak te, które powodowane są przez zagrażające im w naturze drapieżniki: szybsze płynięcie, intensywniejsze oddychanie, przerywanie odpoczynku i żerowania.

krajów 31

miliony osób 4

rejsy whale & dolphin 1991 2008

milionów osób 13 krajów 191

Tym samym spędzają więcej czasu na przemieszczaniu się i gorzej wypada ich bilans energetyczny. Badania humbaków na wodach Nowej Kaledonii opublikowane w 2013 r. oraz na Alasce w latach 2016–2018 pokazały, że obecność łodzi zwiększa wydatek energetyczny także tych ssaków morskich.

Podobne obserwacje poczyniono w odniesieniu do butlonosów na rafach w Egipcie, w Shark Bay w Australii i w odniesieniu do innych gatunków delfinów na Hawajach. Co najmniej jedno z badań nad delfinami butlonosymi potwierdziło, że takie długotrwałe zaburzenia zachowania wpływają na wskaźnik reprodukcji i przeżywalność cieląt. Z kolei badania nad orkami w Kanadzie i USA pokazują, że hałas silników powoduje tzw. efekt maskowania ich wokalizacji, zagłusza bądź znacznie utrudnia komunikację, a przez to wpływa na spójność stada czy efektywność polowań. W konsekwencji prowadzi to do większego wydatku energetycznego w procesie komunikacji.

Problem nie dotyczy tylko stref przybrzeżnych, gdzie odbywa się najwięcej takich rejsów. Badania prowadzone w Nowej Zelandii pokazują, że także na pełnym morzu obecność łodzi whale & dolphin watching wpływa na sposób i efektywność polowania delfinów zwyczajnych. Delfiny spędzały mniej czasu na szukaniu pokarmu podczas interakcji z łodziami i znacznie dłużej poszukiwały pokarmu po takich spotkaniach. Warto tu zaznaczyć, że w otwartym środowisku oceanicznym, gdzie zasoby pokarmowe są zwykle bardzo rozproszone i nieprzewidywalne, zdobycie wystarczającej ilości pożywienia może nastręczać poważnych trudności i wiązać się z dużym wydatkiem energetycznym.

W różnych miejscach na świecie, m.in. na Kanarach i na Hawajach, trwają badania nad poziomem hormonów stresu w ciałach zwierząt (przede wszystkim w tkance tłuszczowej grindwali), narażonych na intensywne kontakty z łodziami whale watching. Obserwowane zmiany we wzorcach oddychania,

poruszania się, komunikacji i w czasie przeznaczonym na odpoczynek wskazują, że jest to bardzo ważny temat.

Operatorzy łodzi sięgają po argumenty, że skoro zwierzęta nie przenoszą się na inne tereny to znaczy, że poziom zagrożenia dla waleni jest marginalny, a ssaki te przyzwyczaiły się do aktywności człowieka. Z punktu widzenia biologii i badań nie jest to jednak przekonujące.

Rejony intensywnie nawiedzane przez łodzie turystyczne mogą stanowić świetne żerowiska, obfitujące w pokarm, a dalsze lokalizacje mogą z kolei być pełne drapieżników. Może zdarzyć się również tak, że walenie z danej populacji wykształciły specyficzne metody i strategie polowań odpowiednie tylko do obecnych warunków terenowych i nie są w stanie tak skutecznie pozyskiwać pokarmu na innych akwenach. Dlatego też, mimo że są niepokojone przez łodzie z turystami, nie opuszczają swoich siedlisk.

Osobną sprawą jest fizyczne zagrożenie ze strony łodzi i wysokie prawdopodobieństwo zderzenia z wielorybem bądź delfinem lub poranienia ich śrubami napędowymi. Dla przykładu łodzie w rezerwacie delfinów w regionie Bocas del Toro w Panamie w latach w 2012–2013 uderzyły i zabiły co najmniej 10 zwierząt w populacji wynoszącej około 250 sztuk.

Im więcej jest łodzi w akwenie, gdzie żyją delfiny i wieloryby, tym ryzyko kolizji jest wyższe. Gdy dodamy do tego fakt, że wielu operatorów korzysta z coraz szybszych łodzi i stara się dla swoich klientów podpłynąć jak najbliżej do zwierząt, problem ten staje się bardzo istotny.

W wielu miejscach na świecie wprowadzono tzw. code of conduct – reguły postępowania, które mają zminimalizować wpływ statków i łodzi whale watching na populacje tamtejszych waleni. W kodeksach takich bardzo konkretnie określa się, w jaki

sposób łódź może a w jaki nie powinna podpływać do stada bądź pojedynczych zwierząt – pod jakim kątem, z jaką prędkością. Jednoznaczne też są wytyczne odnośnie ilości łodzi, które mogą zbliżyć się do waleni w tym samym momencie, czasu przebywania w pobliżu danego stada, sposobu postępowania wobec matek z cielętami itd.

Wciąż jednak występują problemy z tymi przepisami. Dwie trzecie takich kodeksów dotyczących obserwacji delfinów i wielorybów jest dobrowolne, a wielu z nich brakuje ważnych informacji, takich jak ograniczenia i/lub zakaz karmienia lub pływania ze zwierzętami. A co najważniejsze, poziom monitorowania przestrzegania tych zasad jest znikomy. Kolejny problem to często brak konsekwencji w przypadku złamania przepisów. O ile na Hawajach czy generalnie w Stanach Zjednoczonych podejście do tego tematu jest dość restrykcyjne, o tyle już np. na Wyspach Kanaryjskich, które odwiedza wielu z nas, prawo działa w tym zakresie bardzo słabo.

Wymownym przykładem jest Teneryfa. W ubiegłym roku z rejsów whale & dolphin watching skorzystało tam około 700 000 osób. Operuje tu 41 łodzi i statków mających pozwolenie na prowadzenie takiej działalności (oznaczone są tzw. Blue Boat Flag). Dodatkowo jednak działa tu ponad 70 nielegalnych operatorów rejsów whale watching, którzy w znikomym stopniu przestrzegają code of conduct. Mimo bardzo licznych skarg i postulatów zarówno organizacji pozarządowych zajmujących się ochroną waleni, jak i naukowców oraz operatorów spod Flagi Błękitnej Łodzi, władze lokalne są bierne i nie kwapią się do uporządkowania tej sytuacji. Nie do końca wiadomo, co w tym temacie jest w czyich kompetencjach. Postulaty, skargi i pisma, kierowane do Ministerstwa Rolnictwa, Żywności i Środowiska, do Urzędu Morskiego i Gwardii Cywilnej na Wyspach Kanaryjskich najczęściej pozostają bez echa. A – jak pokazuje raport Stowarzyszenia Tonina, przygotowany we współpracy z Fundacją na Rzecz Bioróżnorodno-

ści, Ministerstwem Środowiska i Uniwersytetem

La Laguna – południowa kolonia waleni rezydujących u wybrzeży Teneryfy, najliczniej odwiedzana przez łodzie z turystami, odznacza się poziomem kortyzolu (hormonu stresu) znacznie wyższym niż okazy, które zamieszkują północny, o wiele spokojniejszy obszar Anaga. A to tylko jedna z wielu przesłanek, by jak najszybciej uzdrowić sytuację na Teneryfie i w podobnych miejscach.

To, co miało być elementem ekoturystyki, coraz bardziej przestaje mieć cokolwiek wspólnego z ekologią, dbałością o dobrostan zwierząt, czy miłością do ssaków morskich.

jakub banasiak – członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz TethysResearch Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od 10 lat uczestniczy w badaniach nad dziko żyjącymi populacjami delfinów oraz audytuje delfinaria. Razem z zespołem „NIE! Dla Delfinarium” przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli i popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.

Więcej inforMacji na teMat ochrony i dobrostanu delfinóW na stronach: delfinaria.pl czydelfinoterapia.pl niedladelfinarium.pl delfinoterapiawpolsce.pl https://www.facebook.com/naratunekdelfinom/

rejsy whale & dolphin teneryfa

legalnych łodzi i statków 41

nielegalnych łodzi i statków

osób w 2017 roku

xulo – jaskinia jaskółek w meksyku

Tekst i zdjęcia audrey cudel

Niektórzy zwą to miejsce w języku m ajów – u ku Cuzam, inni the Cave of s wallows, a w języku hiszpańskim nazywa się Cueva Golondrinas (Jaskinia Jaskółek), i tak właśnie napisane jest na drewnianym znaku drogowym, który można zobaczyć po minięciu wsi m uyil. Jednak ci, którzy spotkali miłego i dzielnego mężczyznę, który dbał o to miejsce, aż do swojej śmierci w 2014 roku, po prostu nazywają je od jego imienia: "Xulo" (dzulo).

Spośród wielu cenotów odkrytych do tej pory w meksykańskim stanie Quintana Roo i eksplorowanych przez rosnącą populację nurków jaskiniowych, Xulo jest jedynym w swoim rodzaju. Jego osobliwość bierze się z jego wyjątkowego piękna i licznych korytarzy, które nie pozostawiają żadnego nurka obojętnym.

Xulo jest jednym z czterech cenotów należących do systemu połączonych jaskiń zwanego Caterpillar. Został odkryty około siedmiu lat temu. System ten jest uważany za niewielki według standardów meksykańskich, chociaż dotychczas zbadano aż 13 500 metrów jego korytarzy.

Gdy miniecie bramę wejściową, zostaniecie powitani przez rodzinę, która utrzymuje teren i rozszerza go o kolejne udogodnienia dla turystów, przewidując masową turystykę na południe od Tulum w kolejnych latach. Zrobili to samo na południe od Playa Del Carmen nie tak dawno temu. Właściciele cieszą się, gdy olśniewają gości włączeniem generatora, aby zapalić żarówki zainstalowane w suchej części jaskini u wejścia do cenote.

Magia tak naprawdę zaczyna się po kilku krokach w dół, kiedy klęczysz w płytkiej, nieskazitelnie czystej wodzie, otoczonej błyszczącymi białymi stalaktytami. Po przebyciu krótkiego odcinka, wchodzisz do pierwszego jasnego, dużego i delikatnego pokoju, pełnego nacieków krasowych. Przypomina on wnętrze katedry. Następnie docierasz do drugiej sekcji, gdzie siarka pozostawiła warstwy żółto-czarnych znaków na formacjach skalnych. Zanurzone korzenie naruszyły komorę gazową, która prowadzi do pierwszego niewielkiego przewężenia. Jednak po drugiej stronie czeka na ciebie nagroda. Znajdziesz tam gigantyczny pokój nawiedzony przez coś, co przypomina rzeźbę Giacomettiego "Walking Men".

Trasa następnie dzieli się na dwa bardzo kontrastujące fragmenty. Pierwszy głębszy prowadzi do 27-metrowego kanału, gdzie obserwujemy całkowitą zmianę scenerii. Nacieki powstałe z niestałego białego wapienia wydają się być szkieletami. Drugi, skom-

plikowany korytarz prowadzący do cenote Caterpillar, stał się moim ulubionym miejscem nurkowym wśród wszystkich, które odwiedziłam na Riviera Maya przez ostatnich sześć lat.

Spotkałam "el señor Xulo" w 2013 roku, rok przed jego śmiercią, a moje pierwsze nurkowania doprowadziły mnie do kontaktu z Alvaro Roldanem, jednym z odkrywców jaskini, który z pasją dzielił się swoją wiedzą, którą zostałam zahipnotyzowana odkrywając następnie coraz więcej. Dwa lata później, podczas próby przejścia przez jeden z korytarzy Caterpillar, przeszłam przez duże przewężenie i złamałam stalaktyt. Przejście przez ten fragment było dla mnie wielkim wyzwaniem i nauczyło mnie dwóch rzeczy:

● nie należy zakładać, że człowiek był tam, gdzie przechodzi poręczówka,

● nie ma większego osobistego wyzwania niż ochrona jaskini.

Później Cenote Xulo stało się miejscem, które wybrałam, by nabrać doświadczenia w obyciu się z jaskiniami. Chciałam poznać to miejsce jeszcze lepiej. Od tego czasu wielokrotnie nurkowałam na tym samym obwodzie, a to, co wtedy już było dla mnie labiryntem pełnym przeszkód, wydaje się teraz jeszcze bardziej skomplikowane i rozległe. Niestety, ilość nurków w jaskini stale rośnie. Co zatem pozostanie z Jaskini Jaskółek za siedem lat?

Zgodnie z legendą i opowieściami żeglarzy, jaskółka symbolizuje odwagę, doświadczenie i wartość, wylatywanie na duże odległości i powroty do własnego portu macierzystego. Mówi się również, że gdy marynarz utonie, jaskółki zanoszą jego duszę do Nieba. Lubię szukać w każdej jaskini jakiegoś ducha żeglarza, a także traktować Xulo, jak mój port macierzysty, do którego zawsze mogę wrócić.

Wyprawa do jaskiń Bośni

Tekst i zdjęcia MateusZ popek

Tuż obok samochodu leży stos butli, worków jaskiniowych, plecaków, sprężarka, namiot i mnóstwo innego sprzętu, który trudno wymienić. Nie chce mi się wierzyć, że za chwilę to wszystko i nas trzech, czyli Wiktor, Kuba i ja, wejdzie do niewielkiego samochodu. Jakieś 30 minut później udaje nam się zakrzywić czasoprzestrzeń i spakować wszystko. Przed nami 1 300 km drogi na południe. Kierunek: jaskinie Bośni.

Po 20 godzinach podróży w samochodzie, wjeżdżamy do pięknej górzystej Bośni. Ku naszemu zdziwieniu nie mamy najmniejszych problemów na granicy, a nasz wypakowany pod dach dziwnym sprzętem samochód nie budzi zainteresowania straży granicznej. Kilkanaście kilometrów od granicy znajduje się pierwsze wywierzysko z naszej listy, Izvor Klokot. Droga biegnie wzdłuż rzeki o niesamowicie czystej wodzie. Jednak wejście do jaskini blokuje gospodarstwo rybackie, którego

właściciel na pytanie czy możemy zanurkować odpowiada stanowczym „nie”. Bez dyskusji zawijamy się i jedziemy do punktu numer 2 – Vrelo Krusnica

Podobnie jak do większości wywierzysk, również do tego prowadzi kręta, stroma droga stokiem doliny, na której końcu widać rzekę. Na naszej drodze ponownie staje gospodarstwo rybackie, tym razem nieczynne, ale za to droga przegrodzona jest łańcuchem. Postanawiamy przyjrzeć się jaskini. W rzece widzimy niesamowitą ilość pstrągów, które w tej krystalicznej wodzie można by łapać rękoma. Otwór jaskini ograniczony jest stopniem wodnym, prąd nie wygląda na bardzo silny, co zachęca do nurkowania. Musimy się jednak obejść smakiem i ruszać do kolejnego celu. Czyżbyśmy mieli nie zanurkować w Bośni?

Kolejnym punktem na naszej liście jest jaskinia Drabar. Gdy do niej zjeżdżamy, słowa „stroma” i „kręta” droga nabierają zupełnie nowego znaczenia. Jednak

Nie chce mi się wierzyć, że za chwilę to wszystko i nas trzech, czyli wiktor, k uba i ja, wejdzie do niewielkiego samochodu. (…) p rzed nami 1 300 km drogi na południe. k ierunek: jaskinie Bośni.

nerwy, które przeżywamy podczas tej przeprawy rekompensuje widok na dnie doliny. Wywierzysko znajduje się pod stromą skałą, na początku bardzo głębokiej doliny, w której płynie rzeka. Rozbijamy obóz tuż obok i zabieramy się za nurkowanie. Z danych pozyskanych wcześniej wynika, że jaskinia ma głębokość 60 m. Jednak nie mamy żadnego planu korytarzy. Od otworu jaskini dosyć szybko opada korytarz o ścianach i spągu z białej wymytej skały. Stara poręczówka jest miejscami pozrywana, więc zakładamy swoją. Od 30 metra korytarz się poziomuje, a skały zmieniają kolor na brązowy i mają bardzo ostre krawędzie wyrzeźbione płynącą bardzo szybko wodą. Próbujemy znaleźć przejście do głębszych partii jaskiń, jednak na 40 metrze opływamy skalny filar i trafiamy na swoją poręczówkę. Tym razem nic z tego. Następnego dnia nurkujemy drugi raz. W pewnym momencie widzę tylko płetwy Kuby wystające z jakiegoś ciasnego otworu. Gdy się z niego wynurza, w jego oczach czytam, że znalazł przejście do głębszych partii jaskini. Penetrujemy jeszcze przez chwilę korytarze i udaje nam się spotkać i sfotografować odmieńca jaskiniowego (Proteus anguinus), ślepego płaza ogoniastego zamiesz-

kującego zalane jaskinie. Po nurkowaniu zwijamy sprzęt i ruszamy dalej.

Przenosimy się na południe do jaskini Sanica. Gdy tam docieramy wypływ wody z wywierzyska jest dosyć duży. Mimo wszystko postanawiamy zrobić rekonesans. Aby nie tracić czasu na noszenie trzech kompletów sprzętu, w przypadku, gdyby nurkowanie okazało się niemożliwe, robimy losowanie. Los wybiera mnie do tego nurkowania. Ze względów logistycznych wybieramy konfigurację sidemount i dwie 4-litrowe butle. Z planów wynika, że dziura może być dosyć ciasna i twinset tam się nie przyda. Transport to jakieś 500 metrów ścieżką wzdłuż rzeki, ale we trzech idzie szybko i sprawnie. Ubieram się, wchodzę do dziury, zawiązuję kołowrotek z poręczówką, który zachowuje się jakby sam chciał wyskoczyć z jaskini. Nie zraża mnie to i podejmuję próbę zanurzenia. Prąd wypycha mnie z jaskini. Kolejna próba, tym razem jestem bardziej zawzięty i trzymając się skał wciskam się metr pod lustro wody. To był błąd. Prąd „łapie” moje płetwy i wyrzuca mnie z jaskini, na betonowy prożek przed. Sunę jeszcze kilka metrów, zanim udaje mi się zatrzymać.

Pomimo szczerych chęci z tego nurkowania nic nie wyjdzie. Kiedy siedzimy przed jaskinią podchodzi dwójka miejscowych i pyta się co tu robimy. Gdy opowiedzieliśmy o naszej próbie, zostałem poklepany po ramieniu, a starsi Państwo z lekko drwiącym uśmiechem odchodzą. Czas na kolejną dziurę…

Docieramy do miasta Drvar. Gdzie szukamy kolejnego wywierzyska o nazwie Bastasi. Od hotelu ścieżka prowadzi do starego nieczynnego już młyna i prosto pod wyjątkowej urody jaskinię. Podczas transportu sprzętu zaczepia nas miejscowy staruszek ostrzegając, że miejsce to jest ujęciem wody pitnej i nie można tam nurkować. Ale dzięki wrodzonemu talentowi do dyplomacji i znajomości pięciu słów w lokalnym języku, starszy Pan przekonany o naszych dobrych zamiarach życzy nam powodzenia i trzyma kciuki za nurkowanie. W porównaniu z innymi miejscami to jest wyjątkowo turystyczne i gdy zanurzamy się w jaskini, odprowadza nas doping włoskiej wycieczki szkolnej. Pierwsza partia to dosyć lekko pochylający się bardzo szeroki tunel o białej gładkiej skale. Około 30 metra zaczyna się przepastna studnia i komora tak duża, że jej

przeciwległych ścian nie jesteśmy w stanie dostrzec. Studnia sięga do 60 metrów, po czym przechodzi w poziomy korytarz. Gdy wynurzamy się włoskiej wycieczki już nie ma, ale za to pojawiają się miejscowi wypytując co robimy. Dociera do nas, że zaczęliśmy wzbudzać trochę za dużo niezdrowej uwagi, dlatego zbieramy zabawki i ruszamy na południe.

Opuszczamy północno-wschodnią część Bośni i przemieszczamy się w kierunku południowym do miasta Mostar. Na początku jedziemy przez dosyć dzikie góry, które pokonujemy szutrowymi „drogami” mijając jedno czy dwa pola minowe i mnóstwo pustostanów. Po opuszczeniu gór trafiamy na ogromny, niezamieszkały płaskowyż, którego prostymi, tym razem, drogami jedziemy w stronę następnych, mieniących się na horyzoncie, gór. W mieście Jablianica wjeżdżamy w Alpy Dynarskie, a krajobraz zmienia się nie do poznania. Podró-

Nurkowanie zaczynamy w wodach rzeki, w której delikatnie mówiąc nic nie widać. Jednak nagle, na głębokości około 3 metrów, woda staje się dużo zimniejsza i krystalicznie czysta.

żujemy dnem doliny w dół rzeki Navrat. Mijamy ogromną elektrownię wodną, to nasz drogowskaz do kolejnej jaskini.

Naszym głównym celem jest Crno Vrelo. Jaskinia podobnie jak poprzednia bezpośrednio zasila wody rzeki Navrat. Zatrzymujemy się w zatoczce przy głównej drodze. Jest 40°C. Transport sprzętu zaczynamy od twinsetów. Najpierw skalista ścieżka prowadzi w dół, następnie skręca w lewo i ostro pod górę, nad wejście do jaskini. Potem jeszcze tylko raz ostro w dół, parę kroków po głazach i widać zatoczkę z łukiem skalnym sugerującym istnienie w tym miejscu jaskini. Gdy tam docieramy jesteśmy wykończeni, upał jest nieznośny, a to dopiero początek akcji transportowej. Po jakichś 30 minutach wchodzenia i schodzenia po skałach w upale sprzęt jest już na miejscu. Klarowanie zestawów przerywa bliskie spotkanie z wężem, które na szczęście kończy się tylko odrobiną strachu. Nurkowanie zaczynamy w wodach rzeki, w której delikatnie mówiąc nic nie widać. Jednak nagle, na głębokości około 3 metrów, woda staje się dużo zimniejsza i krysta-

licznie czysta. Szeroki, szybko opadający korytarz tworzy biała, wymyta skała. Na 40 metrach pochylnia zmienia się w studnię, a raczej w wielką komorę, która opada do 70 metrów i jednocześnie wypłyca się do 10 metrów. Po tak dobrym nurkowaniu retransport sprzętu jest znacznie przyjemniejszy.

Nasza pierwsza wyprawa na nurkowanie jaskiniowe do Bośni przebiegła bardzo satysfakcjonująco. Jaskinie są atrakcyjne i dosyć łatwo dostępne, a do tego z dobrą wizurą. Niestety nie we wszystkich udało nam się zanurkować. Bośnia nie jest przygotowana na przyjmowanie turystów, zwłaszcza w jej północnej części, gdzie trudno o hotel czy restauracje. Dla jednych może być dzięki temu bardzo atrakcyjna, dla drugich wręcz przeciwnie. Nas ta dzikość i niedostępność bardzo pociąga. Sytuacja zmienia się na południu kraju w okolicach Mostaru, który jest przygotowany na przyjmowanie dużych ilości turystów. Jedzenie jest dosyć tanie i bezproblemowo można korzystać z Euro jako waluty. Miejscowa ludność jest bardzo przyjazna pomimo śladów niedawnej wojny, które spotykaliśmy na każdym kroku.

Nurkuj, ucz techNiczNie i profesjoNalNie

10–17.02

23–30.03

31.03–14.04

10–12.05

4–10.06

14–28.07

3–17.11

23–30.11

PaDi Divemaster

teC-reC (eg)

PaDi iDC – instruktor nurkowania

PaDi Cavern

teC-reC (PL)

PaDi iDC – instruktor nurkowania

PaDi iDC – instruktor nurkowania

teC tMX (eg)

anDrea Doria, wsPomnienia

Źródło: www.alertdiver.com

W 1956 roku miała miejsce kolizja dwóch dużych statków. jednym z nich był piękny liniowiec andrea doria, w tamtym czasie jeden z najbardziej luksusowych i funkcjonalnych statków zbudowanych wg szkoły włoskiej. andrea doria odbyła 101 rejsów, aż do 25.07.1956, kiedy zderzyła się z innym statkiem o nazwie sztokholm. ile miałeś wtedy lat?

Nie było mnie jeszcze na świecie. Moja matka podróżowała statkiem Andrea Doria ze swoim ojcem, a moim dziadkiem. Miała wtedy 12 lat. To była jej pierwsza podróż do Stanów Zjednoczonych, z tatą, który był krawcem, a ich celem podróży był zakup specjalnego gatunku bawełny.

a więc znasz całą historię od swojej mamy.

Moja mama miała bardzo dużo szczęścia, ponieważ w momencie, w którym doszło do kolizji, była w restauracji na górnym pokładzie, a nie w kabinach sypialnianych. Jej kabina znajdowała się na

w  rocznicę katastrofy, każdego roku, wspominała zawsze – „tego dnia, dwadzieścia lat temu, unosiłam się w zimnym morzu…”

Irena Kosowska w rozmowie z Davide Bastiani, Researcherem DAN Europe, Właścicielem Centrum Nurkowego Top One Diving we Włoszech https:// www.toponediving.it/

dole, na prawej burcie, czyli dokładnie w miejscu, w które wbił się Sztokholm…

ohh…

Pamiętam, że mama miała kabinę numer 54. Jej współpasażerki, dwie młode siostry, które podróżowały w kabinie numer 52, były na dole, kiedy doszło do katastrofy. Statek Sztokholm wbił się dokładnie w obszar ich kabin. Jedna z sióstr uratowała się wspinając się z Andrea Dorii na Sztokholm, który teraz wypełniał miejsce po jej kabinie. Niestety druga z sióstr zginęła na miejscu.

Pamiętam, kiedy moja mama opowiadała tą historię, przepełniona emocjami, wspominając dwie siostry, tą, która cudem uratowała się zmieniając statek w momencie kolizji i tą, która zginęła…

Zginęło wtedy około 50 osób…

Pamiętam, że gazety podawały, że 46 osób zginęło na miejscu, ale liczba ofiar była wyższa,

ze względu na ciężkie obrażenia. Nikt ze statku Sztokholm nie został ranny.

czy uważasz, że twoja mama wciąż myśli o tamtym dniu? opowiadasz historie, tak, jak ta z siostrami, ponieważ znasz je od mamy – czy ona do dziś o tym mówi, wspomina?

Dla mojej mamy to był straszny okres, nie mówi o nim zbyt często. Opowiada tylko najbliższym członkom rodziny. W rocznicę katastrofy, każdego roku, wspominała zawsze – „tego dnia, dwadzieścia lat temu, unosiłam się w zimnym morzu…” to przerażające. Tak, to przerażające. Czasami zaczynała opowiadać coś o tamtym dniu, nagle robiła pauzę, jakby przypominając sobie obrazy, niemalże znów będąc w tamtym miejscu i czasie przez ułamek sekundy. Podczas kolizji moja mama została uderzona w głowę i na jakiś czas straciła przytomność, więc dla niej tamte wydarzenia są tym bardziej dezorientujące. Pamiętam historię opowiadaną przez mamę, o tym, jak 26.07.1956, po 11 godzinach od kolizji, Andrea Doria zatonęła. Moja mama została uratowana przez Il de France, francuski statek, który uczestniczył w akcji ratunkowej pasażerów.

Jednak, kiedy już była w szpitalu, była mocno zdezorientowana co się właściwie wydarzyło.

twoja mama była wtedy dziewczynką. podróżowała tylko ze swoim ojcem, czy z kimś jeszcze?

Nie, tylko z ojcem, czyli moim dziadkiem.

co się z nim stało? czy on ucierpiał w katastrofie?

Nie, nie ucierpiał. Został uratowany bez żadnych problemów. Tylko moja mama była przewieziona do szpitala Św. Vincenta w Nowym Jorku, przez utratę przytomności z powodu uderzenia w głowę. Niestety nie znam szczegółów akcji ratunkowej mojego dziadka, ponieważ on zmarł zanim się urodziłem.

to było bardzo emocjonalne przeżycie dla twojej mamy. czy po tej katastrofie bała się podróżować?

Oczywiście wspomnienia katastrofy długo były

bardzo żywe, ale nadal podróżowała. Przed podróżą można było zauważyć zmiany nastroju, czasami można było zauważyć kilka łez, kiedy wracały do niej wspomnienia. Również wtedy, kiedy sama nie podróżowała, ale oglądała w telewizji uchodźców z Afryki przybijających do nabrzeży Włoch w łodziach, była bardzo wzruszona i zdarzało jej się płakać. Myślę, że to również wywoływało w niej wspomnienia akcji ratunkowej prowadzonej w bardzo podobny sposób.

davide, jesteś nurkiem, prowadzisz własne centrum nurkowe, współpracujesz też z dan – divers alert network – aby przyczyniać się do zwiększania bezpieczeństwa nurkowania. czy historia związana z andrea dorią miała wpływ na twoją nurkową karierę?

Nie, historia aż do dzisiaj była bardzo osobista i zarezerwowana tylko dla mojej rodziny. Nie miała wpływu na to, co robię w nurkowaniu.

ale nurkowałeś na wraku andrea dorii?

Tak, to doświadczenie było dla mnie bardzo osobiste i emocjonalne.

chciałabym zapytać cię o to doświadczenie –kiedy i jak wpadłeś na pomysł zorganizowania tego nurkowania? czy pomysł był związany z wypadkiem?

Tak i nie. Kiedy nurkowałem na tym wraku, musiałem mieć całkowicie czysty umysł, ponieważ koncentracja podczas nurkowania jest absolutnie niezbędna – szczególnie, podczas nurkowania tak głębokiego. Andrea Doria leży na mniej więcej 70 metrach głębokości, panują bardzo silne prądy oraz słaba widoczność. W pierwszym momencie, kiedy zanurzyłem się i zobaczyłem wrak, poczułem przypływ emocji, uroniłem łzę, przez kilka sekund myślałem o wszystkich historiach mojej mamy… To było przeżycie bardzo osobiste i emocjonalne, ale trwało zaledwie moment – musiałem odłożyć emocje na bok i skupić się na przeżywaniu nurkowania z całkowicie czystym umysłem, aby zrealizować je w bezpieczny sposób. Na osobiste emocje pozwoliłem sobie przez kilka chwil i tuż po tym pozostałem skupiony, tak jak zwykle, na nurkowaniu.

Źródło: www.alertdiver.com

czy twoje emocje miały wpływ na zużycie gazu lub inne parametry nurkowania?

Nie, byłem skupiony na swojej misji, którą było zobaczenie wraku, dotknięcie go, i zrealizowanie tego w całkowicie bezpieczny sposób.

jak obecnie wygląda wrak? czy jest dobrze zachowany?

Niestety nie. Nurkowałem na nim dwa razy w 2006 roku, już wtedy był w bardzo złym stanie. Część wraku jest całkowicie zapadnięta.

czyli nie wpływałeś do środka?

Nie. Słyszałem wiele historii o tym, że można wpłynąć do środka, można zrealizować to nurkowanie ze skuterem, ale dla mnie nie było to ważne. Dla mnie najistotniejszy był kontakt z tym wrakiem. Chciałem po prostu się tam znaleźć, dotknąć tego statku. Wiedziałem, że drugi raz nie będę już w stanie tego zrobić, więc chciałem w pełni przeżyć ten moment.

czy chciałbyś tam jeszcze wrócić? Tak, ale to już nie będzie możliwe.

dlaczego?

Czas, pieniądze i tym podobne…

a jak przygotowywałeś się do zanurkowania tam pierwszy raz?

Mój wujek, nurek zawodowy, pomógł mi w zorganizowaniu tych nurkowań. Skontaktowaliśmy

się z nurkami w Nowym Jorku. Zarezerwowaliśmy łódkę, jedyną, która wtedy mogła pływać na Andrea Dorię.

czy do nurkowania na wraku jest potrzebne specjalne pozwolenie?

Nie, po prostu płacisz i nurkujesz, bardzo proste. Logistyka również jest bardzo prosta, dwa twinsety z odpowiednimi trimixami, deco gazy nitrox 50 i tlen, 25 minut czasu dennego. Zapewniona jest asysta powierzchniowa i opustówka prosto na wrak. Planowanie tego nurkowania również było bardzo proste, ponieważ wszystkie nurkowania na tym wraku mają takie same wymagania i taki sam plan, są powtarzalne. Nie robiłem żadnych zdjęć czy filmów, ponieważ moja misja na tych nurkowaniach tak, jak mówiłem, była bardzo prosta – zanurkować na wraku, dotknąć go, doświadczyć, i powtórzyć to jeśli będzie to możliwe. Dla niektórych ludzi, jak na przykład dla mojego partnera nurkowego tamtego dnia, wrak to tylko kupa żelaza i stali, są obojętni emocjonalnie, zimni jak lód podczas nurkowania. Dla mnie – wręcz przeciwnie.

jeszcze jedno pytanie o samą katastrofę – ta katastrofa właściwie nie powinna się była wydarzyć. były jakieś problemy z radarami, sztokholm po prostu staranował andrea dorię i zupełnie nic mu się nie stało… Moja mama pamiętała sygnał Andrea Dorii, specyficzny dźwięk ostrzegawczy statku. To był bardzo mglisty dzień…

Więc te dwa statki nie widziały się nawzajem?

Tego nie wiem. Czytałem po latach w starych gazetach, że faktem jest, że było mgliście, i że Sztokholm nie wysłał ostrzegawczego dźwięku.

Andrea Doria to zrobiła i moja mama to pamiętała. Pamiętała również dźwięk podczas zderzenia, odgłosy skręcania żelaza, niesamowitego zgrzytu, tłuczonego szkła, mnóstwo szkła i przerażająco hałaśliwy chaos, kiedy upadła, uderzyła się w głowę i straciła przytomność.

brzmi jak trzęsienie ziemi… Tak, tak jak przy trzęsieniu ziemi.

Mama opowiadała również, jak tuż przed zapadnięciem się restauracji na środku został tylko jeden stolik z jedną butelką wody, która się nie zbiła. To dla mnie fascynujące jak w takich chwilach zapamiętujemy najdrobniejsze szczegóły, ale tak właśnie działa nasz mózg. Opowiadała, że czuła, jakby świat wokół przesuwał się w jakby zwolnionym tempie, wszystko działo się nienaturalnie powoli, aż w pewnym momencie „życie przeleciało jej przed oczyma” w szalonym tempie. Zjawiska te prawdopodobnie wywołał bardzo silny stres. Ale po latach, gdy opowiadała tą historię, była bardzo spokojna, tylko od czasu do czasu robiąc pauzy, jakby szukając czegoś w pamięci…

jesteś nurkiem, już wykonałeś to nurkowanie. odkładając na bok emocje – czy poleciłbyś to nurkowanie innym nurkom technicznym? jak pewnie wiesz, wielu nurków zginęło nurkując na tym wraku. teraz, kiedy widziałeś ten wrak – czy jest wart podejmowania ryzyka?

Kiedy ja nurkowałem na Andrea Dorii, w 2006 roku, do tamtego czasu na wraku zginęło 11 nurków. To jest nurkowanie dla doświadczonych nurków technicznych. Co więcej, trzeba opłacić dwa twinsety z trimixem, który jest dużo droższy niż w Europie. Jeśli chodzi o warunki trzeba uwzględnić silne prądy i słabą widoczność. Wynurzanie odbywa się tylko przy linie, trzeba się jej naprawdę mocno trzymać. To, co najbardziej mnie zaskoczyło, to spotkanie z rekinami.

rekinami?

Tak, ale była to jedyna stresująca sytuacja dla mnie, ponieważ jako jedyna była niespodziewana. Rekiny podpłynęły na około 3 metry, obejrzały mnie i odpłynęły.

na 3 metry? a jaka była widoczność?

Widoczność na wraku wynosiła około 6 metrów. Woda jest zielonkawa, na wraku jest całkowicie ciemno, czarno.

kiedy rozmawialiśmy przed wywiadem, wspominałeś, że posiadasz jakieś dokumenty, list, gazety…?

Tak, wszystkie te rzeczy są w domu mojej mamy. Bilet też.

oh, wciąż masz bilet z andrea dorii?

Tak, I wciąż jest możliwe odczytanie z niego pięknie wykaligrafowanych szczegółów, mimo, że jest bardzo zniszczony. Mamy także brelok do klucza kabiny mojej mamy, z wytłoczoną flagą Włoską – Marina Italiana, formularze szpitalne mojej mamy, specjalne wydania gazet…

Wspominałeś też o liście?

List, tak, list napisany do mojej babci, bardzo prosty, że przeżyli i że wszystko jest dobrze. Mama napisała go podczas pobytu w szpitalu w Nowym Jorku. Ale zdążyła wrócić do domu zanim list dotarł. Jest piękny, szczególnie ze względu na wyjątkowe pieczęcie pocztowe z wizerunkiem

Statuy Wolności. Jest również bardzo wyjątkowy dla mnie, ponieważ czytając go, stawiam się w sytuacji młodej dziewczyny, podczas wypadku na oceanie, następnie w szpitalu w całkowicie obcym kraju, i jestem tym bardzo poruszony. Czasami zastanawiam się, jak ja zachowałbym się w podobnej sytuacji, będąc na tamtym statku, tamtego dnia… Ale nigdy się tego nie dowiem.

davide, to fantastyczna historia! Dla mnie jest bardzo emocjonalna.

bardzo ci dziękuję za podzielenie się nią ze mną i z czytelnikami.

Ja również bardzo się cieszę, że mogłem pierwszy raz podzielić się tą osobistą historią.

bardzo dziękuję!

Źródło: www.alertdiver.com

Marzenie o nurkowaniu na łodzi podwodnej

Tekst i zdjęcia hubert borg

H ms s tubborn był 66-metrowym okrętem podwodnym klasy  s , zwodowanym 11 listopada 1942 roku. z anim w 1945 roku został wysłany na d aleki wschód, gdzie zatopił trzy japońskie statki, brał udział w wielu udanych atakach na niemieckie statki i okręty podwodne w  z atoce Biskajskiej i w Norwegii.

Niestety, natknął się na bombę głębinową i zatonął, uderzając w dno na głębokości 166 m (zaprojektowany był na maksymalnie 90 m!), powodując uszkodzenie części rufowej. Statek wrócił na Maltę, gdzie po uznaniu, że uszkodzenia są zbyt rozległe, został zatopiony niedaleko Qawra Point. Miał tam być wykorzystywany jako cel dla ASDIC (testowanie sonaru).

MarZenie o nurkoWaniu na łodZi podWodnej Opowieść ta dotyczy mojego dawnego marzenia, które spełniło się już niemal 18 lat temu, a teraz chciałbym podzielić się moją przygodą z Wami…

Okręty podwodne zawsze przyciągały moją uwagę. Chciałem się dowiedzieć, jak działają, co utrzymuje okręt na powierzchni i jak marynarze takich okrętów żyją pod powierzchnią wody. Zanurzałem się głęboko w historii i specyfikacjach technicznych, aby kolejno odkrywać odpowiedzi na moje pytania. Ale wizyta w prawdziwej królewskiej łodzi podwodnej pozostawała na mojej liście marzeń… Należy zaznaczyć, że tak naprawdę niewielu ma

wrak wyglądał zupełnie inaczej pod tym kątem –jeszcze piękniej. m oje marzenie się spełniło!

szansę zobaczyć lub odwiedzić łódź podwodną na Malcie. Możemy tylko o nich czytać i podziwiać zdjęcia.

Wrak wyglądał zupełnie inaczej pod tym kątem –jeszcze piękniej. Moje marzenie się spełniło!

Pod koniec lat 90-tych słyszałem wiele opowieści o czterech wrakach okrętów podwodnych, które zatonęły lub zostały zatopione wokół Wysp Maltańskich. Jeden z nich, HMS Stubborn, został zatopiony w 1946 r. na głębokości 58 m, co wówczas było dla mnie bardzo ważne. Kolejny, HMS Olympus zaginął podczas II wojny światowej.

n a 30-stym metrze mogliśmy zobaczyć dno morza 25 m pod nami, a na 45 m spojrzałem w dół i zobaczyłem cudownie nienaruszony okręt podwodny…

Pozostałe dwa legendarne okręty podwodne, utracone na wodach maltańskich, nie zostawiły po sobie wielu śladów wskutek eksplozji, więc wiedziałem, że muszę zanurkować przy wraku HMS Stubborn.

prZygotoWanie do nurkoWania WrakoWego Ze względu na głębokość, na jakiej znajduje się wrak, niezbędny jest hel zarówno ze względu na to, że redukuje narkozę jak i wymagania reżimu dekompresyjnego. Musiałem zrobić kurs nurkowania z użyciem trimixu normoksycznego, który pozwala bezpiecznie zejść na głębiny – z jasnym umysłem, pozwalającym zapamiętać wrażenia z nurkowania.

Aby uatrakcyjnić kurs, nurkowania kwalifikacyjne zwykle przeprowadza się na wrakach. Kursy na Malcie oznaczają również niemal gwarantowaną pogodę i znakomitą widoczność – coś, czego nie można być pewnym w innych miejscach. Droga z Zatoki św. Pawła na miejsce nurkowania, 18 lat temu, zajęła nam około 1,5 godziny! Dzisiaj możemy korzystać z luksusu nurkowania z własnej łodzi, rozpoczynając podróż z Zatoki Mellieha, co trwa maksymalnie około 20 minut.

ZejŚcie po linie do Wraku okrętu podWodnego hMs stubborn Po przybyciu na miejsce nurkowe sklarowaliśmy sprzęt, wczepiliśmy stage dekompresyjne i wskoczyliśmy do wody. Płynąc w stronę liny przeprowadziliśmy szybką kontrolę sprzętu na bąblowanie na małej głębokości. Na 30-stym metrze mogliśmy zobaczyć dno morza 25 m pod nami, a na 45 m spojrzałem w dół i zobaczyłem cudownie nienaruszony okręt podwodny, leżący na czystym, białym piasku i skałach łupkowych pokrywających dno morskie.

wrak wyglądał zupełnie inaczej pod tym kątem – jeszcze piękniej.

Dekompresja przebiegła bez komplikacji przy wtórze szerokich uśmiechów moich kolegów. m oje marzenia się spełniły!

Na ten widok wydałem okrzyk radości. Zejście po linie zajęło nam zale dwie dwie minuty, i po szybkiej kontroli, aby upewnić się, że wszystko było tam, gdzie powinno, popłynęliśmy w kierunku statku, aby zrobić trochę zdjęć dwóch rufowych wyrzutni torped.

Nienaruszona wieża dowodzenia z otwartymi włazami, włazy wen tylacyjne, elegancka dziobowa sekcja hydrodynamiczna i wreszcie ogromne wyrzutnie torped. Góra wraku znajdowała się na 45 me trach, gdzie otwarte były dwa włazy. Najszerszy właz miał tylko 60 cm średnicy i był zapchany osadami. Włazy były szerokie jedynie na tyle, aby mógł się przez nie przecisnąć normalnie ubrany człowiek, ale nie nurek z twinem na plecach, zatem penetracja nie była zalecana. Zna leźliśmy inny właz na rufie. Kończył się jednak nasz planowany czas nurkowania. Rozpoczynając wynurzanie po spędzeniu 25 minut na średniej głębokości 55 m, spoglądaliśmy na wrak Stubborn.

Wrak wyglądał zupełnie inaczej pod tym kątem – jeszcze piękniej. Dekompresja przebiegła bez komplikacji przy wtórze szerokich uśmie chów moich kolegów. Moje marzenia się spełniły!

Żelazna dama

Tekst i zdjęcia agniesZka krotecka-elbendary i nabil elbendary

z  urokliwego d ahabu udajemy się lądem do s harm el- s heikh, a potem łodzią do miejsca, o którego istnieniu do niedawna niewiele osób wiedziało. p ośród nich znajdowali się głównie miejscowi rybacy wypływający na połowy gdzieś między Hurghadą a  s harm el- s heikh.

To właśnie dzięki nim w roku 1955 Jacques Cousteau wraz z ekipą naukowców-zapaleńców, ze swojego statku badawczego „Calypso”, wykonali szereg nurkowań zakończonych odkryciem zatopionego wraku statku z okresu II wojny światowej – ss thistlegorm. W roku 1986 mieszkańcy oraz płetwonurkowie z Hurghady dowiedzieli się o istnieniu Żelaznej Damy, ale trzymali tę informację w tajemnicy obawiając się, że turyści z Sharm el-Sheikh zniszczą wrak. Minęło zaledwie kilka lat, a sekret wyszedł na jaw. Pomimo wyraźnego zakazu plądrowania statku, wiele jego elementów oraz przedmiotów znajdujących się na jego pokładach zaczęło znikać.

Zatem mimo prób dochowania tajemnicy, wrak SS Thistlegorm został oficjalnie odnaleziony, a jego historia stała się jednym z głównych pasjonujących wątków opowieści z czasów II wojny światowej. Na dzień dzisiejszy znajduje się na szczycie listy naj-

ciekawszych miejsc nurkowych w Egipcie i stanowi swojego rodzaju ukoronowanie wypraw pasjonatów nurkowania z całego świata.

Każdy z nas zapewne słyszał kiedyś o wyjątkowym wraku, który w ciszy spoczywa na 30 m głębokości, w wodach Morza Czerwonego. Niewątpliwie wielu z Was na nim nurkowało. Zachwyca on swoją wielkością, bogactwem wrażeń, dostępnością oraz różnorodnością i kolorami podmorskiego życia. SS Thistlegorm należy do miejsc, które się kocha i nigdy nie zapomina. My jesteśmy jego absolutnymi wielbicielami! W środku wraku znajdziemy maszynerię wojskową (m.in. karabiny, samochody ciężarowe, amunicję… naprawdę!), odzież i zapierające dech w piersiach pęcherze powietrzne pod sufitami pokładów. Przepływając między kolejnymi segmentami spotkamy piękną niebieską murenę delikatnie wychylającą się na wysokości naszego wzroku… Trudno się napatrzeć pięknemu widowi-

sku „powietrznych fajerwerków” jakie wydobywają się z niższych kondygnacji wraku. Rozmiar statku również wprawia w zachwyt. Ponad 100-metrowy olbrzym nakłania nas do podwójnych odwiedzin: pierwsze nurkowanie wokół wraku dla ocenienia i zachłyśnięcia się wielkością i pięknem tego podwodnego olbrzyma. Drugie umożliwia penetrację większych przedziałów. Nieopodal wraku znajduje się kotwica, która – swoją drogą – jest idealnym miejscem do kotwiczenia łodzi safari pozostających na miejscu przez noc. Należy podkreślić, że nurkowania na zatopionym frachtowcu nie należą do najłatwiejszych, dlatego osoby

tam zanurzać. Na utrudnienia w nurkowaniu mają wpływ bardzo silne prądy powierzchniowe i podwodne zmieniające swój kierunek w zależności od pory dnia, brak referencji, odległość od brzegu oraz tłumy (!!!) nurkujących turystów. Bardzo ważną rolę odgrywa tu doświadczony przewodnik, który powinien mieć bogatą historię w nurkowaniu na tym konkretnym wraku, by wiedzieć, jak bezpiecznie przeprowadzić wyprawę i jak poprowadzić grupę, aby ta w pełni czerpała przyjemność z zanurzenia.

Ten majestatyczny statek przyciąga swoim urokiem tysiące płetwonurków każdego roku. Jedni docenia-

© thethistlegormproject.com ©

Zachwyca on swoją wielkością, bogactwem wrażeń, dostępnością oraz różnorodnością i kolorami podmorskiego życia.

ss  Thistlegorm należy do miejsc, które się kocha i nigdy nie zapomina.

fesjonalizmu i doświadczenia w cumowaniu łodzi nurkowych na wraku. Jeszcze do niedawna przewodnicy i instruktorzy przywiązywali łodzie safari łańcuchami i metalowymi przewodami do ruchomych lub wrażliwych części statku. Dziś wyznaczone są punkty na wraku, do których można kotwiczyć za

pomocą lin. Cumowanie jest bardzo trudną sztuką i wymaga doświadczenia, ogromnej wiedzy i mapy statku w głowie, by przymocować linę w taki sposób, aby ani ona, ani wrak nie uległy zniszczeniu. Warto wspomnieć, że każda łódź safari musi być zacumowana w dwóch różnych miejscach na wraku, aby utrzymać stabilizację. Duże łodzie safari, pozostające na miejscu nurkowym na noc muszą użyć 4–5 lin, aby zachować równowagę. Jedna łódź = dwie liny, kilka łodzi = kilkanaście lin… niech część będzie źle zakotwiczona, a nieszczęście gotowe. Co więcej, w okresie letnim codziennie bardzo często możemy spotkać średnio 8 łodzi nurkowych z Sharm el-Sheikh i Hurghady. Na każdej znajduje się ok. 25 nurków, wykonujących po 2 nurkowania, co nam daje 200 płetwonurków i 400 nurkowań… Nurkowie niedoświadczeni, z kiepską pływalnością oraz bez odpowiedniego nadzoru obijają się o kruche części wraku i celowo ingerują w jego stan,

np. zdrapując osad i rdzę z maszynerii, aby zobaczyć ukryty napis, co powoduje nieodwracalne szkody. Żelazna Dama jest nie tylko pięknością samą w sobie, ale również domem dla wyjątkowych, barwnych raf koralowych oraz podwodnych stworzeń, takich jak barakudy, tuńczyki, skrzydlice, strzępiele, bła-

destrukcji (dzisiaj już niestety nie zobaczymy masztów, mostku kapitańskiego, małych naboi i karabinów) utworzono kilka projektów, które walczą o ustanowienie limitu dziennego łodzi nurkujących na wraku, wyznaczenie przewodników/instruktorów, upoważnionych do cumowania łodzi safari

WypornoŚć – 4 898 ton

WyMiary

● długość – 126 m

● szerokość – 18 m

Załoga – 41

ofiary – 9

Zbrojenie

● 120 mm działo przeciwlotnicze

● karabin maszynowy

Informacje: http://thethistlegormproject.com

ładunek

● samochody ciężarowe Leyland i Albion

● samochody ciężarowe Morris Commercial

● pojazdy opancerzone Universal Carrier

● motocykle Norton 16h i BSA m20

● karabiny maszynowe Bren

● amunicja

● karabiny Lee Enfield

● buty wellington

● części do samolotów

● wagony

● 2 lokomotywy parowe LMS Stanier Class 8F

prZebyte podróże

● do Ameryki po szyny kolejowe i części do samolotów

● do Argentyny po zboże

● do zachodnich Indii po cukier i rum

● ostateczna do Kanału Sueskiego

Portal głębokich możliwości

Kto z nas nie miał nigdy problemu ze znalezieniem najlepszych miejsc nurkowych? Będąc w jakimś miejscu na wakacjach, czy planując wyjazd chcielibyśmy zobaczyć najatrakcyjniejsze miejsca. Do tego niemałym problemem może być namierzenie centrum nurkowego, które nas wesprze sprzętowo i koleżeńsko jako lokalny przewodnik w dobrej cenie. W odpowiedzi na tę potrzebę powstał portal ILiveUnderWater.com

Europa, Turcja i Egipt – nurkowanie za jednym kliknięciem

Flagową funkcjonalnością portalu jest wyszukiwarka miejsc nurkowych, jakiej jeszcze nie było. Nigdy dotąd nikt nie zainwestował w komercyjny produkt, który będzie zupełnie bezpłatny dla nurków.

Zasada działania jest prosta i intuicyjna – wystarczy wpisać nazwę interesującego Cię regionu, miasta, miejsca lub wraku, a na mapie ukażą się markery pokazujące interesujące

Cię punkty w danej lokalizacji. To, co możesz znaleźć to tysiące miejsc nurkowych i centrów w jednym widoku dzięki zaledwie kilku kliknięciom. Markery na mapie wskazują: centra

nurkowe, bazy, wraki, jeziora i rzeki, jaskinie i kamieniołomy, a także inne miejsca, jak choćby rafy koralowe. Po kliknięciu w szpilkę, wyświetla się strona z opisem lokalizacji, zawierającym takie informacje, jak głębokość, ostrzeżenia, opis miejsca i wiele więcej. Bazy i centra opatrzone są dodatkowo danymi kon-

taktowymi. Możliwe jest znalezienie centrów z pełną listą usług, które są w nich świadczone, jeżeli już zainwestowały w swój wizerunek na arenie międzynarodowej. Wiele z centrów jest partnerami portalu.

Portal ILiveUnderWater.com pozwala nie tylko na wyszukiwanie miejsc do nurkowania, ale także znalezienie wymarzonej wycieczki w terminie Twojego urlopu.

Przez długi czas szukałam narzędzia, które gromadziłoby wszystkie niezbędne informacje o nurkowaniu w danym regionie w jednym miejscu. I w końcu trafiłam na ILiveUnderWater.com. Super!

Wszystkie drogi prowadzą do centrum nurkowego

ILiveUnderWater.com powstał po to, aby skrócić drogę kontaktu pomiędzy (obecnymi i przyszłymi) nurkami, a osobami organizującymi kursy i wyjazdy. Dlatego każde centrum może zarejestrować się do bazy na stronie, a także dać się wyróżnić dzięki specjalnej opcji PRO. Wystarczy zalogować się przez specjalny formularz na stronie i dołączyć do jednego z blisko 2000 centrów nurkowych w bazie. Reklamowanie swoich usług nigdy nie było łatwiejsze! Bądź tam, gdzie szukają Cię klienci.

Nie spodziewałem się, że jest tyle miejsc do nurkowania. Ten portal otwiera oczy na nowe wyzwania.

~Tomasz

Portal ILiveUnderWater.com to nie tylko wyszukiwarka, ale też kompendium wiedzy na temat nurkowania. Założyciele portalu z pasją

prowadzą także bloga, którego dedykują szukającym wiedzy. Znaczną część z publikowanych wpisów stanowią swego rodzaju przewodniki nurkowe po krajach. Prócz nich na blogu znalazło się miejsce na wiele innych interesujących kwestii. Blog z założenia ma być kopalnią wiedzy tematycznej i jest platformą, na której będą pisały znane osoby ze świata nurkowego. W przyszłości portal ma pełnić także funkcję społecznościową, zastępując odchodzące do

lamusa fora internetowe. Dzięki temu nurkowie będą mogli w prosty sposób dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem, a także zawierać nowe znajomości.

Dynamiczny rozwój

Atutem portalu jest fakt, że odpowiada na autentyczne problemy i prośby pasjonatów życia pod wodą. ILiveUnderWater.com wciąż rozwija się, korzystając z przyjacielskich relacji środowiska nurkowego. Lokalizacji szukać można w Europie, Turcji i Egipcie, a w przyszłości usługa obejmie swoim zasięgiem cały świat.

Bardzo lubię bloga I Live Under Water. Jestem osobą, która dopiero zaczyna przygodę z nurkowaniem, i jest to dla mnie źródło informacji.

~Robert

Zanurkuj na ILiveUnderWater.com

rozwrzeszczane i niepokorne

Tekst i zdjęcia Wojciech jarosZ

woda, szczególnie w słonej wersji, kojarzyć się musi z białymi, krzykliwymi ptakami. Nawet tym, którzy morze znają z obrazków. s koro jest morze, muszą być i mewy! Nie sposób nie natknąć się na te ptaki będąc na wybrzeżu morskim, a i w głębi lądu takie spotkanie nie zaskakuje. m ewy dają znać o sobie przede wszystkim głośnym jazgotem, który jest tym głośniejszy, im większa jest liczba ptaków w okolicy.

W sąsiedztwie

dużych kolonii lęgowych hałas jest rzeczywiście piekielny. Są i inne aspekty bytowania mew, których przeoczyć się nie da (a czasami ominąć). Jak to więc jest naprawdę, czy to my weszliśmy na tereny od zawsze należące do tych białych lotników, czy też same ptaki postanowiły poszukać szczęścia między ludźmi?

Dawniej wierzono, że mewy fruwające za statkami to dusze marynarzy, którzy w morzu odeszli na wieczną wachtę. Nawet w najtrudniejszych warunkach pogodowych ptaki nie przestawały przecież pilnować łodzi, niejako opiekując się nimi. Jakkolwiek romantycznie to nie brzmi, to w rzeczywistości motywacją mew do przebywania w pobliżu statków raczej była i jest chęć załapania się na odpadki z sieci połowowych, a nie stróżowanie marynarzom. Nie bez przyczyny mewy chętniej fruwają za kutrami poławiającymi ryby niż za tankowcami, okrętami wojennymi czy barkami. No chyba, że te ostatnie transportują odpadki na wysypisko śmieci… I tu znajdujemy odpowiedź na wcześniej posta-

wione pytanie. Mewy są tam, gdzie mogą znaleźć coś do jedzenia. A że natura nie lubi wydatkować energii bez potrzeby, ptaki te wybierają miejsca, w których o pokarm jest najłatwiej. Co jest pokarmem mew? Moja niespełna pięcioletnia córka na takie pytanie bez wahania odpowiada, że ryby. I to jest oczywiście prawda, tyle że nie cała. Łatwiej byłoby chyba wymienić to, czego mewy nie jedzą, bo w istocie ich menu potrafi być niezwykle różnorodne. Rzecz jasna są w tym względzie pewne różnice między poszczególnymi gatunkami mew, ale większość z nich ugania się za pokarmem zwierzęcym i to w zasadzie w każdej postaci (także całkiem już nieświeżej). Nie są to tylko ryby, ale także odpowiednie pod względem rozmiarów ssaki, ptaki, gady i płazy, gdy o kręgowcach mowa. Ponadto, całe spektrum bezkręgowców, wśród których są niekoniecznie tylko organizmy zaliczane przez nas do „owoców morza”, ale też np. mięczaki, dżdżownice i owady, które przecież tak chętnie pozyskują na polach, często wręcz towarzysząc pracującym traktorom. W diecie mew mogą znajdować się

również produkty roślinne. Znane są przypadki spożywania przez mewy usuwanych z browarów odpadów po produkcji piwa, kończące się… upojeniem alkoholowym.

Zachowania związane ze zdobywaniem przez te ptaki pożywienia nie dodają im uroku w oczach co bardziej wrażliwych i mniej odpornych na, nazwijmy to, ciemną stronę natury. Mewy bowiem posuwać się mogą do kanibalizmu. Co wydawać się może dosyć przerażające, mogą wykradać pisklęta swoich sąsiadów w kolonii, a obserwowano, że pożerały nawet własne pisklęta. Niekiedy wcale nie czekają na wylęgnięcie się ptasich maluchów, lecz podkradają sobie nawzajem jaja w celach kulinarnych. Zdarza się, szczególnie wśród przedstawicieli większych gatunków mew, że zapolują na dorosłe i wcale nie małe ptaki. Czasami robią to w świetle jupiterów! Tak było na Placu świętego Piotra w Watykanie, gdy z okien Pałacu Apostolskiego papież wypuścił „gołąbka pokoju”, a nie do końca pokojowo nastawiona mewa postanowiła na tegoż

gołąbka zapolować, zresztą w towarzystwie wron (wydarzyło się to nie raz i przytrafiło się ptakom wypuszczanym i przez Benedykta XVI, i przez Franciszka). Skoro już mowa o papieżach i ich związkach z mewami, to warto wspomnieć, że jedynym okrętem pod polską banderą, na którym przebywał i pływał Jan Paweł II był trałowiec (po późniejszej przebudowie niszczyciel min) ORP Mewa – działo się to podczas pielgrzymki do Polski w 1987 r.

Wracając do wątku dotyczącego zdobywania pożywienia należy wspomnieć, iż mewy często uciekają się do praktyk iście zbójeckich. Bezpardonowo atakują inne ptaki, którym udało się zdobyć coś do jedzenia, zmuszając je by swoją zdobycz porzuciły. Spotyka to często ptaki nurkujące (np. kormorany, łyski), które nie mogąc się opędzić od napastnika oddają mu to, co stało się przedmiotem ataku. Nie tylko ptaki narażone są na mewie piracenie – nie przepadają za mewami z pewnością ci, którym bezceremonialnie ukradły z talerza świeżo podaną rybę na tarasie nadmorskiej restauracji – wystar-

czy moment nieuwagi! W takich sytuacjach można dostrzec niemałą bystrość mew. Uczą się szybko co się opłaca i modyfikują swoje zachowania tak, by jeszcze skuteczniej zdobywać pokarm. Potrafią na przykład rozbijać muszle mięczaków zrzucając je z wysokości na twarde podłoże. Opisywano również skuteczne próby wabienia ryb poprzez rozrzucanie okruchów pożywienia na powierzchni wody. Co ciekawe, zdobyta wiedza może być przekazywana dalej, najczęściej przez podpatrywanie i naśladownictwo, a zdarza się i tak, że mewy współpracują w grupie. Jednym z najciekawszych na to przykładów jest zbiorowe tupanie w powierzchnię gruntu by naśladować odgłos padającego deszczu, co skutecznie wywabia dżdżownice wprost pod nogi (i dzioby!) czyhających na nie ptaków. Mewy już dawno nauczyły się, że sporo jedzenia można znaleźć w okolicach siedzib ludzkich. Regularnie patrolują one miejsca wywożenia śmieci, gdzie żywią się samymi odpadkami, ale też np. gryzoniami, któ-

m ewy są tam, gdzie mogą znaleźć coś do jedzenia. a  że natura nie lubi wydatkować energii bez potrzeby, ptaki te wybierają miejsca, w których o pokarm jest najłatwiej.

re są powszechne na wysypiskach. A czy coś zjada mewy (pytanie dotyczy osobników dorosłych, bo na jaja i pisklęta zawsze jest długa kolejka chętnych)?

W zasadzie tylko ptaki szponiaste realnie im zagrażają. Widuje się bieliki atakujące mewy, również w jadłospisie większych sokołów mogą się te ptaki pojawiać. Mewy często wykazują zadziwiający brak zrozumienia powagi sytuacji i gdy dostrzegą dużego ptaka drapieżnego próbują go przegonić. Zaskoczony i szukający spokoju często podwija ogon i ustępuje mewom. Tego typu obrazki obserwuje

się najczęściej w pobliżach mewich kolonii. Zaniepokojone ptaki solidarnie stają w obronie swoich piskląt i razem przeganiają intruza.

Mewy to nieco ponad 50 gatunków taksonomicznie zgrupowanych w podrodzinie mew (Larinae) należącej wraz z rybitwami i brzytwodziobami do rodziny mewowatych (Laridae) w rzędzie siewkowych (Charadriiformes). Są to najczęściej ptaki o upierzeniu w kolorze białym i szarym. Ubarwienie młodych różni się od tego u ptaków dorosłych utrudniając ich oznaczenie, które nawet dla ptaków dorosłych nie zawsze jest łatwe, szczególnie w odniesieniu do blisko spokrewnionych gatunków. W sezonie lęgowym wzór ubarwienia jest inny niż poza nim. Wyraźny dymorfizm płciowy (różnice w budowie i ubarwieniu pomiędzy samicami i samcami) u tych ptaków nie występuje. Część gatunków w okresie godowym posiada charakterystyczny ciemny kaptur na głowie, jak niekiedy nazywa się taki sposób ubarwienia. Przykładem może być najpowszechniejsza mewa w Polsce (Euroazja) – śmieszka, ale także pozostałe gatunki z rodzaju Chroicocephalus (z greckiego kolorowa głowa). Mewy bywają małe

i duże. Największa jest, występująca także na polskim wybrzeżu, mewa siodłata, której rozpiętość skrzydeł sięga 1,7 m. Na drugim biegunie jest mewa mała z rozpiętością w okolicach 0,7 m. I ten gatunek można zaobserwować nad Bałtykiem. Niezależnie od wielkości skrzydeł, ich długość i kształt czyni z mew bardzo sprawnych lotników. Potrafią one świetnie wyczuwać i wykorzystywać prądy wstępujące długo unosząc się bez poruszania skrzydłami.

Mewy są grupą kosmopolityczną – można je spotkać na wszystkich kontynentach, nawet na wybrzeżach Antarktyki, a także w Arktyce. Część gatunków występuje tylko w określonych miejscach, jak np. mewa galapagoska (ciekawa z wielu względów, m.in. jest gatunkiem terytorialnym i nie tworzy zwartych kolonii), jednak wiele gatunków ma szeroki zasięg występowania. Najczęściej spotyka się je w pobliżu wybrzeży morskich lub nad zbiornikami śródlądowymi – nurkom towarzyszą w zasadzie zawsze (no chyba, że ktoś nurkuje wyłącznie w jaskiniach), podobnie jak miłośnikom wszystkich innych sportów i aktywności wodnych i nadwodnych. Wyjątkowa pod kątem miejsca by-

n iezależnie od wielkości skrzydeł, ich długość i kształt czyni z mew

bardzo sprawnych lotników. Potrafią one świetnie wyczuwać i wykorzystywać prądy wstępujące długo unosząc się bez poruszania skrzydłami.

towania jest mewa szara (nie mylić z siwą), która gniazduje w wyjątkowo suchym miejscu, bo na pustyni Atakama w Ameryce Południowej. Poza sezonem lęgowym zachowuje się jak przystało na mewę i przebywa na wybrzeżu Pacyfiku, ponieważ jak wiele gatunków zmienia miejsce przebywania po odbyciu lęgów. Większość na niewielkie jak na ptaki odległości, choć są wyjątki – mewa preriowa leci z Kanady aż na południe Ameryki Łacińskiej. Część gatunków po lęgach staje się ptakami typowo pelagicznymi, czyli żyjącymi na otwartym morzu. Ze względu na obecność błony pławnej świetnie pływają więc odpoczynek na powierzchni wody nie nastręcza żadnych problemów. Ponadto mewy mogą

pić wodę morską, ponieważ posiadają gruczoły solne, które umożliwiają im usuwanie nadmiaru soli z organizmu. Mewa widłosterna po odbyciu lęgów na Wyspach Galapagos udaje się na pełne morze. Gatunek ten charakteryzuje niespotykany u mew nocny tryb życia. Poluje ona na ryby i kałamarnice w świetle księżyca, do czego jest świetnie przystosowana. Mewy mają doskonały wzrok, ale widłosterna posiada największe oczy wśród mew, a w nich świetnie wykształconą błonę odblaskową. Jej zadaniem jest odbijanie światła w kierunku fotoreceptorów i tym samym poprawiania jakości widzenia (obecność błony odblaskowej u zwierząt dobrze widzących przy słabym oświetleniu lub jego braku jest przyczyną świecenia oczu, na które padnie snop światła, np. z latarki). Gdy w kolejnym sezonie nadejdzie czas na powrót do gniazda, mewy odtwarzają te same pary – są zazwyczaj monogamiczne i chętnie korzystają z tych samych miejsc, w których odbywały poprzednie lęgi. Takie powroty mogą mieć wiele odsłon, bo niektóre mewy dożywają kilkudziesięciu lat!

Podpatrując następnym razem zdolności lotnicze mew pilnujcie swojej kanapki. I psa, jeśli macie Yorka!

Bałtyk

niezwykłe morze dla każdego

Tekst i zdjęcia agata turoWicZ

z imne, ciemnie i tajemnicze – Bałtyk to niezwykłe i jedy ne w swoim rodzaju morze na całym świecie. Niepowtarzalność m orza Bałtyckiego spowodowana jest tym, że powstało zaledwie 12 000 lat temu, co czyni je najmłodszym morzem na z iemi. w  trakcie formowania Bałtyk raz był morzem, a raz jeziorem. w  znanym nam dzisiaj kształcie uformował się dopiero 3 000 lat temu.

Położenie geograficzne, duży dopływ wody słodkiej z rzek oraz opady deszczu odpowiedzialne są za kolejną cechę wyróżniającą Morze Bałtyckie – jest ono bowiem najsłodszym morzem na naszej planecie. Średnie zasolenie mórz i oceanów wynosi ok 35‰ podczas gdy wody Morza Bałtyckiego mają średnią wartość 7‰.

Dzięki obu tym cechom dla naukowców Bałtyk jest doskonałym obiektem do badań i obserwowania zmian jakie mogą zachodzić w młodych morzach. Dla nurków natomiast to świetne miejsce, żeby zgłębiać tak niecodzienne i niepowtarzalne wody.

Morze Bałtyckie to skarbnica historii i raj dla nurków kochających eksploracje wraków. Niskie zasolenie, stosunkowo zimna woda oraz niewielka ilość organizmów poroślowych pozwalają zachować wraki statków na dnie Bałtyku w praktycznie nienaruszonym stanie. To właśnie tutaj, pomiędzy wyspami Gotlandią i Olandią, szwedzka ekspedycja, badająca sonarem dno morskie napotkała wrak, którego zatonięcie datuje się na XIV wiek. Burzliwa historia regionu Europy, w którym położone jest Morze Bałtyckie sprawiła, że tylko w polskiej strefie na jego dnie spoczywa około tysiąca jednostek.

Jednak nie tylko pasjonaci nurkowania wrakowego odnajdą w nim swoje ulubione miejsca. Wody Bałtyku to dom dla wielu niezwykłych organizmów. To właśnie tutaj można spotkać kuzynów koników morskich czyli iglicznię i wężynkę, które aby pozostać bezpieczne swoim kształtem i zachowaniem przypominają trawę morską, w której żyją. Na płytkich wodach często możemy obserwować ławicę cierników, które jeśli będziemy mieć szczęście, pokażą nam się w swoich błękitno-czerwonych barwach godowych. Wśród kamienistego dna z łatwością dostrzeżemy babki bycze budujące swoje gniazda oraz różne gatunki krabów podążających po dnie w poszukiwaniu pożywienia. Możemy nurkować wśród unoszących się w toni kapeluszy niegroźnych meduz. Wprawne oko nurka z pewnością zauważy prawie przezroczyste krewetki chowające się przy kamieniach lub wśród bałtyckiej roślinności. A to tylko jedno z niewielu zwierząt, które warto zobaczyć w Morzu Bałtyckim.

Bałtyk kryje w sobie wiele tajemnic, które tylko czekają, aż ktoś je odkryje. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Zarówno amatorzy nurkowań wrakowych jak i płetwonurkowie kochający podwodne życie. Aby przeżyć wspaniałą przygodę wystarczy tylko zanurzyć się w bałtyckich wodach i podziwiać ich niepowtarzalne piękno.

Terenowe laboraTorium baDawcZe na hańcZy

Na początku listopada 2018 przedstawiciele d ivers a lert Network przeprowadzili z aawansowane terenowe l aboratorium Badawcze ( advanced d iving s afety l ab) na najgłębszym jeziorze w  p olsce – na Hańczy. Chcemy wam przybliżyć cel i przebieg badań oraz wskazać, jak do wzrostu bezpieczeństwa nurkowania może przyczynić się każdy z nurków.

Badacze DAN irena kosoWska, davide bastiani
Zdjęcia krZysZtof kapusta

Divers Alert Network, czyli DAN, jest organizacją non-profit, założoną w 1983 roku, aby zwiększać bezpieczeństwo nurkowania. Dziś zrzesza ponad 400 000 nurków na całym świecie. Misją DAN jest pomaganie nurkom poprzez zapewnianie pomocy medycznej w nagłych wypadkach nurkowych, promowanie bezpiecznego nurkowania, promowanie znajomości zasad udzielania pierwszej pomocy oraz prowadzenie badań naukowych. Właśnie realizacja celu tej misji przyświecała listopadowemu DSL.

kogo badaliŚMy?

Naszym głównym celem było przebadanie i udokumentowanie głębokich nurkowań technicznych, które wciąż są obszarem mocno niezbadanym. Porównywaliśmy ilości pęcherzyków przy tych samych głębokościach i zbliżonych profilach nurkowych, dla nurków OC i CC, różnych mieszanek gazowych, dla kobiet i mężczyzn, a także używających skutera i napędzanych tylko mięśniami własnych nóg w płetwach.

co badaliŚMy?

W laboratorium terenowym usytuowanym na tzw. „trzecim parkingu” przeprowadzaliśmy z nurkami

wywiad dotyczący ich historii nurkowej i doświadczenia oraz ankiety medyczne. Następnie każdy nurek przed wejściem do wody oddawał próbkę krwi i moczu. Po zrealizowaniu samodzielnie zaplanowanego nurkowania, ponownie badaliśmy zarówno krew i mocz, ale tym razem interesowało nas również to, co dzieje się z pęcherzykami w krwiobiegu nurka – tu realizowaliśmy badanie Dopplerowskie oraz echo obrazowe, zarówno żyły głównej dolnej dostarczającej „gazowaną” krew do serca, jak i żył w łydkach – tu najbardziej interesowały nas mięśnie. Każdy nurek udostępniał też pełen profil nurkowy z komputera oraz wypełniał ankietę po nurkowaniu. Wszystkie te dane służą jak najpełniejszemu zobrazowaniu procesów zachodzących w naszych ciałach.

doppler ultrasound – wykrywanie mikropęcherzyków

Sygnał audio jest rejestrowany między trzecim i czwartym żebrem, na lewym końcu mostka. Pęcherzyki są monitorowane od zera do około 90 minut po nurkowaniu: około 30 minut najprawdopodobniej wystąpi szczyt.

badanie echokardiograficzne –wykrywanie mikropęcherzyków

Po umieszczeniu sondy na klatce piersiowej sygnał jest rejestrowany, a komory serca są monitorowane. Ten test może pokazać obecność bąbelków po nurkowaniu.

gęstość/ alkaliczność moczu –wskazuje na poziom nawodnienia

Test gęstości moczu określa ciężar właściwy moczu, który zależy od stanu nawodnienia nurka. Dla zdrowego człowieka gęstość moczu wynosi 1015–1025 kg/m³. Sposób przeprowadzenia testu: po spontanicznym oddaniu moczu, próbkę moczu zbiera się w jednorazowym plastikowym pojemniku i bada za pomocą refraktometru.

hemoglobina/ hematokryt –nawodnienie i dużo więcej

Pobranie niewielkiej próbki krwi pozwala określić ilość hemoglobiny we krwi, a także stan nawodnienia. Co więcej, zmiany hemoglobiny mogą pośrednio wskazywać na aktywację odpowiedzi stresowych związanych z nurkowaniem.

jak MożesZ poMóc?

Zaawansowane Laboratoria Badawcze nie odbywają się często, ale każdy nurek, po każdym nurkowaniu, może wnieść wkład do bazy danej tworzonej i analizowanej przez badaczy DAN.

Wystarczy zarejestrować się na https://www.diversafetyguardian.org

Celem projektu Diver Safety Guardian jest zebranie jak największej ilości różnorodnych nurkowań oraz informacji na ich temat udzielonych bezpośrednio przez nurka w formie ankiety. Portal jest narzedziem intuicyjnym, dedykowanym zarówno nurkom na obiegu otwartym jak i zamkniętym, a także dla freediverów.

Algorytmy dostępne online przeanalizują nasz profil nurkowy i pokażą nam w czasie rzeczywistym, na bazie analizy wg modelu Buehlmann ZH-L16, nasz „idealny profil” nałożony na nasze faktycznie wykonane nurkowanie. Dostaniemy tez informację zwrotną, na ile wg badaczy DAN bezpieczny jest nasz profil nurkowy, jakie podjęliśmy ryzyko dekompresyjne.

Co więcej, dane po poddaniu anonimizacji, zostaną dołączone do globalnej bazy danych, liczącej już ponad pół miliona profili. Może z niej skorzystać każdy nurek – członek DAN, aby ocenić swój styl nurkowania i styl podejmowanego ryzyka. Wierzymy, że zaangażowanie w takie działanie sprawia, że lepiej planujemy nurkowania, a co za tym idzie, zwiększamy ich bezpieczeństwo.

co to jest teoretyczny profil nurkowy, który otrzymasz w diver safety guardian?

Parametry Twojego prawdziwego, zrealizowanego nurkowania, takie jak maksymalna głębokość i czas, zostaną skorelowane z teoretycznym profilem bezpiecznym (tzw. nurkowanie idealne), wygenerowanym na bazie najaktualniejszej wiedzy medycznej i nurkowej. To pomoże Ci jeszcze lepiej planować Twoje przyszłe nurkowania. Możesz też wykorzystać narzędzie do jeszcze efektywniejszych debriefingów z Twoimi studentami nurkowymi.

Baza danych zawiera ponad 122 000 profili nurkowych od ponad 8 000 nurków.

Przeprowadzenie tak zaawansowanych badań było możliwe dzięki doskonałej organizacji i zaangażowaniu wielu ludzi.

Dziękujemy szczególnie Bazie Banana Divers i Jarkowi Bekierowi, a także nurkom z CN Deep Adventure, CN Seahorse i CNN Krokodyle oraz wspiera-

jącym nas producentom sprzętu – Seacraft i Santi. Szczególne podziękowania należą się dr Adamowi Koleśnikowi, który umożliwił obrazowy zapis echo serca bezpośrednio na nurkowisku – na taką skalę dla nurków nie będących na co dzień nurkami „doświadczalnymi” prawdopodobnie pierwszy raz w Polsce! Bez Was nie byłoby to możliwe!

W rzece…

Tekst i zdjęcia paWeł vogelsinger Współpraca beata konoWrocka

Ś wiat wody przyciągał mnie od dzieciństwa. Przesiadywanie nad rzeką było ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu. Łapałem do słoika przeróżne wodne żyjątka, a potem poświęcałem długie chwile na ich obserwacje. Jednak to ryby zawsze były w centrum zainteresowania – zbyt zwinne i sprytne, by łatwo dały się schwytać. Przyszła więc kolej na wędkarstwo i radość z każdego udanego połowu. Z reguły nie zabierałem ryb, większość trafiała z powrotem do wody. Chodziło głównie o to, żeby się napatrzeć i nacieszyć ich bliskością.

Z czasem przekonałem się, że wędkowanie nie do końca daje mi satysfakcję. Ryba jedynie jako trofeum na haczyku? Dla mnie to zbyt banalne. Doświadczyć bezpośredniego kontaktu z żywymi rybami. Dotknąć, pogłaskać, poznać świat, w którym żyją – to wszystko było moim pragnieniem.

Pochłonęła mnie akwarystyka, dzięki której mogłem mieć je w zasięgu ręki. Ale i to nie dawało mi całkowiego zadowolenia.

Wtedy zrodził się pomysł dosłownego zanurzenia w świat, który mnie fascynował. Odkryłem nurkowanie. Jednocześnie rozwijała się moja pasja filmowania. Rejestrowania w obiektywie ulotnych chwil, wyjątkowych wrażeń, jakich doświadczałem. Zobaczyć życie podwodne z bliska, a przede wszystkim uczestniczyć w nim, to było nareszcie spełnienie marzeń. Nadszedł ten długo oczekiwany czas, gdy rzeki zaczęły odkrywać przede mną swoje tajemnice.

Ludzie często reagują zdziwieniem, gdy słyszą, że nurkuję w rzekach i to właściwie... na płyciznach. Zamieszkują je głównie drobne gatunki. I co może być w tym pasjonującego? Wydawałoby się, że wiel-

n urkowanie w płytkich rzekach miłośnikom przyrody może zapewnić wiele atrakcji. Zachwycają

widoki – szczególnie tam, gdzie rzeki płyną poprzez dzikie, leśne tereny.

kie jest ciekawsze od małego. Zwierzęta o imponujących rozmiarach. Ogromne, otwarte przestrzenie. Przepastne głębiny. Z pewnością to robi wrażenie. Ale moją wyobraźnię bardziej rozbudza to, co małe i niepozorne.

Na wielkim można dostrzec dokładnie każdy szczegół. Mini i mikro ma swoje sekrety, niewidoczne na pierwszy rzut oka. Zauważyłem, że mniejsze ryby są często lekceważone i niedoceniane.

A przecież wszelki drobiazg jest ważnym elementem całego ekosystemu – bez niego nie istniałyby większe gatunki. Wszystko jest spójną całością.

Nurkowanie w płytkich rzekach miłośnikom przyrody może zapewnić wiele atrakcji. Zachwycają widoki – szczególnie tam, gdzie rzeki płyną poprzez dzikie, leśne tereny. Obserwacje zaczynają się od pierwszej chwili przybycia nad wodę. Przy jej dobrej przejrzystości już z brzegu widać, co czeka nas po zanurzeniu. Przyglądanie się tafli wody także przynosi wiele niespodzianek. To ryby pobierające pokarm, nadwodna roślinność i krążące wokół niej owady. Przy odrobinie szczęścia można natknąć się i na większe zwierzęta związane ze środowiskiem wodnym, takie jak wydry, bobry, różne gatunki ptactwa.

Po zanurzeniu i przepłynięciu dłuższego odcinka danej rzeki na pewno zaskoczy wspaniałe urozmaicenie podwodnych krajobrazów – zarówno roślinności, jak i podłoża. Uwielbiam rzeki ze względu na ich nieprzewidywalność, różnorodność biotopów, bogactwo gatunków fauny i flory. Napotkać w nich można poza rybami rozmaite mikroorganizmy. Od ledwo widocznego gołym okiem planktonu poprzez całą gamę skorupiaków, mięczaków, larw wodnych aż po takie ciekawostki jak gąbki słodkowodne i drapieżne rośliny. Wspaniała jest możliwość odkrywania rzadkich i chronionych okazów!

Kleń

Wielkim plusem rzecznego nurkowania jest fakt, że ta forma aktywności dostępna jest prawie dla każdego. Nie wymaga czasochłonnych przygotowań, drogiego sprzętu, dalekich podróży ani specjalnych umiejętności. Zazwyczaj wystarczy maska i rurka, ale warto zaopatrzyć się w cienką piankę. W rzekach typu górskiego, czy w czasie chłodnych pór roku woda bywa bardzo zimna.

Łatwo tu o częsty i bezpośredni kontakt z mniejszymi rybami. Kto zechce nurkować regularnie, będzie miał możliwość niemal uczestniczyć w ich życiu.

Zaobserwuje sposób pobierania pokarmu, relacje pomiędzy gatunkami, migracje wielkich stad. Wy-

jątkowo cierpliwi mają szansę na podglądanie tak niesamowitych wydarzeń jak ataki drapieżników, obrona terytorium, tarło, rozród, a nawet cały cykl rozwojowy poszczególnych gatunków.

Wielbiciele dużych ryb również będą zadowoleni. Mają okazję na spotkanie z nimi w licznych dołkach, pod gałęziami zwalonych drzew, w gąszczu bujnej roślinności. Mnie się udało zaobserwować dość sporych rozmiarów klenie i okonie, które zaciekawione podpływały blisko kamery. Żerujące na racicznicach liny, zmagające się z bystrym prądem wody lipienie. Byłem świadkiem tak spektakularnych widowisk jak polowania szczupaków.

Lin
Głowacz pręgopłetwy

Nurkowanie na płyciznach rzek dało mi możliwość podglądania wielu ciekawych i rzadkich gatunków ryb – były to m.in. piekielnice, kiełbie Kesslera, ślizy, kozy pospolite, przydenne głowacze. Poza aspektami poznawczymi (obserwacje przynoszą mi wiele satysfakcji i przede wszystkim pomagają poszerzyć wiedzę) duże znaczenie mają dla mnie doznania estetyczne. Trudno opisać, jak cudownym przeżyciem jest znalezienie się pośród ławicy setek przepięknie ubarwionych strzebli potokowych, albo przyglądanie się minogom podczas tarła. Przed moimi oczami odbywał się urzekający spektakl, którego kulminacyjnym momentem jest taniec samca wokół samicy, zwieńczony miłosnym uściskiem. Opleciona przez samca wybranka zostaje pobudzona do złożenia ikry, którą samiec oblewa nasieniem. Jedynym w swoim rodzaju zdarzeniem było dla mnie karmienie dzikich ryb z ręki. Nie obawiały się wcale, przepływając pomiędzy moimi palcami, a nawet pozwalając zamknąć się w dłoni.

Warto wspomnieć o tym, że nurkowanie w płytkich rzekach zapewnia mi doskonałe warunki do filmowania. Do obiektywu dociera wystarczająca ilość dziennego światła, aby obraz miał odpowiednią ostrość i wyglądał naturalnie. Natomiast przy nurkowaniu głębinowym widoczność jest ograniczona lub niemal zerowa, przez co trzeba się wspomagać sztucznym oświetleniem.

Światło docierające w dużych ilościach ma wpływ także na możliwość podziwiania rozmaitej roślinności, która w tych warunkach bujnie się rozrasta.

Choć ryby znajdują się w centrum mojej uwagi, mam duszę odkrywcy i każda ciekawostka związana ze środowiskiem wodnym dostarcza mi wiele radości. W Piławie i Rurzycy udało mi się namierzyć zjawiskowe gąbki słodkowodne – ich kolonie tworzą bardzo ciekawy, nieco mroczny krajobraz. Natknąłem się na pływacza – niezwykłą roślinę od-

Wzdręgi
Głowacz pręgopłetwy

ł atwo tu o częsty i bezpośredni kontakt z mniejszymi rybami.

k to zechce nurkować regularnie, będzie miał możliwość niemal uczestniczyć w ich życiu.

żywiającą się owadami. Obserwowałem drapieżne larwy ważek, które są w stanie zaatakować nawet młode rybki.

Wiem, że czeka mnie jeszcze wiele nowych odkryć. Wody rzek to nieprzebrana skarbnica. Zachęcam do sprawdzenia!

Mam nadzieję, że po zapoznaniu się z moją opowieścią nurkowanie w rzekach nikomu nie wyda się nudne. Tym bardziej, że wzbogaca naszą wiedzę na temat rodzimych akwenów. Zdarza się, że szukamy przygód w odległych krajach i marzymy o zwiedzaniu egzotycznych miejsc. Tymczasem pobliska niewielka rzeczka może dostarczyć nam równie silnych wrażeń, a przynajmniej wielu relaksujących chwil na łonie natury. Jak mówi stare przysłowie „Cudze chwalicie, swego nie znacie”…

Minóg strumieniowy
Samica strzebli potokowej

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.