w numerze, który właśnie czytasz (bo wierzę, że choć część z Was czyta, nie tylko przegląda) publikujemy kilkanaście różnych artykułów ze świetnymi zdjęciami.
Pierwszy dotyczy spektakularnych odkryć na skalę światową. Grupa polskich archeologów, w porozumieniu z władzami Gwatemali, poleciała do Ameryki Południowej, by zbadać rejon ostatniego bastionu Majów. Wśród ekipy był również nasz redakcyjny kolega –Mateusz Popek. Archeolodzy podwodni nurkowali w Jeziorze Petén Itzá, a na jego dnie znaleźli grubo ponad 800 artefaktów. W tym maskę oraz obsydianowy nóż. Niesamowite… Rozbudzające ciekawość i wyobraźnię… Historia warta przeczytania, polecam.
Pozostając w klimacie archeologii, warto zauważyć, że we Włoszech, pomiędzy miejscowościami Baje i Puteoli, nad Zatoką Neapolitańską, znajduje się dziś zatopione miasto. Dostępne dla nurków rekreacyjnych i mega ciekawe, bo pełne zabytków sięgających czasów sprzed Chrystusa. Tekst pióra Marcina Trzcińskiego z jego zdjęciami.
Mamy dla Ciebie również kilka niesamowitych destynacji na mapie Świata. Królestwo rekinów na Fidżi w bardzo dobrze napisanej relacji Sylwi Kosmalskiej-Juriewicz oraz niesamowite i wyjątkowe Lembeh w Indonezji, które jest marzeniem wszystkich fanatyków fotografii makro. Tu zadebiutowała u nas Klaudyna Brzostowska, której tekst wzbogaciły, jak zawsze bardzo dobre, fotografie Jakuba Degee.
Mamy oczywiście dużo więcej. Jest cała prawda o delfinach i ważne informacje dla freediverów. Są jaskinie i wraki. Dla przyrodników mamy rybkę z Bałtyku i wszystko o czaplach. Na koniec kilka słów od DAN w tekście #whywedoit oraz dwie świeże relacje z fajnych imprez.
Przypominam też, że wersja elektroniczna magazynu jest bezpłatna, dlatego zachęcam do wsparcia nas dowolną kwotą donacji: PayPal.Me/perfectdiver
Serdecznie zapraszam i życzę bezpiecznego nurkowania w treści Magazynu Perfect Diver.
Ostatni Bastion Majów Park Archeologiczny Baia
Fidżi, królestwo rekinów
Wyspa Lembeh
Toyapakeh Nusa Penida, Indonezja
Walizka nurka „bezsprzętowego”
Magiczny rejon Francji
Zaplanuj swoje nurkowanie na wraku Um El Faroud na Malcie
Ucieczka z „Alcatraz” Czy nurek może być seksi? Nie taki diabeł straszny
pRzyRoda
82 Czaple, nawodna dostojność
94 100 Nurkowy Festiwal Mocy 3rd Warsaw Seminar on Underwater Archaeology wydaRzENia
Wydawca perfect diver Wojciech Zgoła ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com
ISSN 2545-3319
redaktor naczelny felietonistka
archeologia podwodna freediving fotograf
tłumacze języka angielskiego
opieka prawna projekt graficzny i skład
Wojciech Zgoła
Irena Kosowska
Mateusz Popek
Agnieszka Kalska
Jakub Degee
Agnieszka Gumiela-Pająkowska
Arleta Kaźmierczak
Adwokat Joanna Wajsnis Brygida Jackowiak-Rydzak
magazyn złożono krojami pisma
Montserrat (Julieta Ulanovsky)
Open Sans (Ascender Fonts) Spectral (Production Type)
dystrybucja centra nurkowe, sklep internetowy preorder@perfectdiver.com
fotografia na okładce Jakub Degee
model Iglicznia krótkoogonowa (Microphis brachyurus) miejsce Lembeh
www.perfectdiver.com
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.
Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna. PayPal.Me/perfectdiver
Wojciech Zgoła
Często powtarza, że podróżuje nurkując i to jest jego motto. W 1985 roku zdobył patent żeglarza jachtowego, a dopiero w 2006 zaczął nurkować. W kolejnych latach doskonalił swoje umiejętności uzyskując stopień Dive Mastera. Zrealizował blisko 650 nurkowań w różnych warunkach klimatycznych. Od 2007 roku fotografuje pod wodą, a od 2008 również filmuje. Jako niezależny dziennikarz opublikował kilkadziesiąt artykułów, głównie w czasopismach poświęconych nurkowaniu, ale nie tylko. Współautor wystaw fotograficznych w kraju i za granicą. Jest pasjonatem i propagatorem nurkowania. Od 2008 roku prowadzi swoją autorską stronę www.dive-adventure.eu. Na bazie szerokich doświadczeń, w sierpniu 2018 stworzył nowy Magazyn Perfect Diver
„Moja pasja, praca i życie znajdują się pod wodą”. Nurkuje od 2009 roku. Od 2008 roku chodzi po jaskiniach. Z wykształcenia archeolog podwodny. Uczestniczył w licznych projektach w Polsce i za granicą. Od 2011 zajmuje się nurkowaniem zawodowym. W 2013 uzyskał uprawnienia nurka II klasy. Ma doświadczenie w pracach podwodnych zarówno na morzu jak i śródlądziu. Od 2013 nurkuje w jaskiniach, zwłaszcza w górskich, a od 2014 jest instruktorem nurkowania CMAS M1.
irena kosoWska
Regionalny Manager Divers Alert Network Polska, Instruktor nurkowania i pierwszej pomocy, nurek techniczny i jaskiniowy. Zakochana we wszystkich zalanych, ciemnych, zimnych, ciasnych miejscach oraz niezmiennie od początku drogi nurkowej –w Bałtyku. Realizując misje DAN, prowadzi cykl prelekcji "Nurkuj bezpiecznie" oraz Diving Safety Laboratory, czyli terenowe badania nurków do celów naukowych.
degee
Polski fotograf, zdobywca nagród i wyróżnień w światowych konkursach fotografii podwodnej nurkował już na całym świecie: z rekinami i wielorybami w Południowej Afryce, z orkami za północnym kołem podbiegunowym, na Galapagos z setkami rekinów młotów i z humbakami na wyspach Tonga. Bierze udział w specjalistycznych warsztatach fotograficznych. Nurkuje od 27 lat, zaczął w wieku lat 12 – jak tylko było to formalnie możliwe. Jako pierwszy na świecie użył aparatu Hasselblad X1d-50c do podwodnej fotografii super macro. Niedawno, na odległym archipelagu Chincorro na granicy Meksyku i Belize, zrobił to ponownie, podejmując udaną próbę sfotografowania oka krokodyla obiektywem makro z dodatkową soczewką powiększającą, co jest największym na świecie zdjęciem oka krokodyla żyjącego na wolności (pod względem ilości pixeli, wielkości wydruku, jakości).
agniesZka kalska
„Nie wyobrażam sobie życia bez wody, gdzie w wolnym ciele doświadczam wolności ducha”.
● Założycielka pierwszej w Polsce szkoły freedivingu i pływania – FREEBODY, ● instruktorka freedivingu Apnea Academy International i PADI Master Freediver,
● rekordzistka i wielokrotna medalistka Mistrzostw Polski, członkini kadry narodowej we freedivingu 2013–2018, ● finalistka Mistrzostw Świata we freedivingu 2013, 2015, 2016 oraz 2018, ● multimedalistka Mistrzostw Polski oraz członkini kadry narodowej w pływaniu w latach 1998–2003,
● pasjonatka freedivingu i pływania.
jakub
MateusZ popek
Od dziecka marzyłam, żeby zostać biologiem morskim i udało mi się spełnić te marzenia. Skończyłam studia na kierunku oceanografia, gdzie od niedawna rozpoczęłam studia doktoranckie. Moja przygoda z nurkowaniem zaczęła się, kiedy miałam 12 lat. Kocham obserwować podwodne życie z bliska i staram się pokazać innym nurkom jak fascynujące są podwodne, bałtyckie stworzenia.
sylWia kosMalska-jurieWicZ
Marzenia o bliskich i dalekich podróżach towarzyszyły mi od dziecięcych lat… pragnienie zobaczenie świata było tak wielkie, że zamieniłam korporacyjny boks na „wolność” jaką daje mi podróżowanie, zwiedzanie i nurkowanie w najdalszych zakątkach świata.
Relacje z moich podróży zamieszczam na blogu divingandtravel.pl, a na wspólną podróż zapraszam z biurem podróży Dive-away.pl, którego jestem współzałożycielem.
Podróżnik, pasjonat nurkowania i fotografii podwodnej, który nurkował na pięciu kontynentach, a pozostałe są na jego bucket list. Zawsze powtarza: „To co najlepsze dopiero przed nami” i z optymizmem patrzy w przyszłość.
jakub cieŚlak
Instruktor nurkowania, autor bloga o nurkowaniu, społecznik. Nurkuje od prawie dwudziestu lat, głównie w Polsce, szkoli od sześciu lat i jeszcze udziela się w Grupie Eksplorującej Podwarszawskie Nurkowiska – stołecznej grupie promującej nurkowanie i ochronę świata wodnego.
Kulturoznawca i archeolog podwodna związana z Uniwersytetem Warszawskim. Uczestniczka i koordynatorka licznych ekspedycji, zarówno na morzach, jak i wodach śródlądowych. Uwielbia wtrącać swoje trzy grosze do popularyzacji nauki. Uczestniczka wielu konferencji, od roku 2014 organizatorka prominentnego Warsaw Seminar on Underwater Archaeology. Autorka i redaktorka licznych artykułów z dziedziny archeologii podwodnej (np. monografii Just Add Water. Underwater Research at the University of Warsaw). Wegeterianka i entuzjastka wszystkich żywych stworzeń.
Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Fotograf i filmowiec podwodny nurkujący od 1995 roku. Współpracownik Zakładu Archeologii Podwodnej Uniwersytetu Warszawskiego. Publikuje w polskich i zagranicznych magazynach nurkowych. Właściciel firmy FotoPodwodna będącej Polskim przedstawicielstwem firm Ikelite, Nauticam, Inon, Keldan, ScubaLamp. www.fotopodwodna.pl, m.trzcinski@fotopodwodna.pl
vel „Syrenka”. Instruktorka nurkowania NAUI, pierwszej pomocy przedmedycznej EFR oraz ratownictwa tlenowego DAN. Aktorka i wokalistka. W życiu codziennym łączy w sobie pasje tego, co robi z misją pomagania ludziom na różne sposoby w wielu, z pozoru odległych od siebie dziedzinach. Ostatnio mocno zaangażowana we współtworzenie projektu działań na rzecz czystych mórz i oceanów „Dive for Life”.
Właścicielka szkoły nurkowania Xdivers.pl. Nurek trymiksowy i jaskiniowy. Jej największą podwodną miłością są jaskinie.
A nurkowym priorytetem – bezpieczeństwo.
„Na świecie nie ma nic bardziej giętkiego ani delikatnego niż woda; a jednak nie ma też niczego, co przewyższa ją twardością i siłą…” – Lao-tse, chiński mistrz tao
Margita ŚliZoWska
agata turoWicZ
robert łaWrynoWicZ
Marcin trZciński
MałgorZata MilesZcZyk
dla nas
jakub banasiak
Płetwonurek od 2008 roku. Pasjonat Morza Czerwonego i pelagicznych oceanicznych drapieżników. Oddany idei ochrony delfinów, rekinów i wielorybów. Nurkuje głównie tam, gdzie można spotkać te zwierzęta i monitorować poziom ich dobrostanu. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od 10 lat uczestniczy w badaniach nad dziko żyjącymi populacjami delfinów oraz audytuje delfinaria. Razem z zespołem „NIE! Dla Delfinarium” przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli i popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.
Wojciech jarosZ
Absolwent dwóch poznańskich uczelni –Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska – piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie – jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.
Właściciel centrum nurkowego Seashell na Malcie, od 20 lat sam jest nurkiem i naucza nurków na wszystkich poziomach zaawansowania we własnej bazie w Zatoce Mellieha. Hubert jest instruktorem nurkowania SSI i PADI Tech na trimixie i regularnie odwiedza najlepiej zachowane wraki na Malcie. W 2012 Hubert pomógł założyć i stał się gospodarzem pierwszego centrum nurkowego SSI na Malcie, dając początek nowej w tym rejonie federacji nurkowej. Centrum nurkowe Huberta jest jednym z niewielu na wyspach maltańskich stale oferującym kompleksowe usługi nurkowania dla tych, którzy chcieliby doświadczyć najlepszych na świecie nurkowań.
audrey cudel
Jest instruktorką nurkowania technicznego i uznanym fotografem podwodnym, o stylu rozpoznawalnym w społeczności nurkowania technicznego. Specjalizuje się w szkoleniach w nurkowaniu w konfiguracji bocznej, nurkowaniu technicznym i w nurkowaniu jaskiniowym. Ma siedzibę na Gozo, ale działa na całym świecie zarówno w zakresie szkoleń jak i eksploracji. Jej adaptacyjne metody szkolenia cieszą się uznaniem, a ideą szkolenia jest, by każdy uczeń stał się lepszym nurkiem. Audrey cieszy się też sławą zapalonego fotografa świata podwodnego, kończącego każdą sesję szkoleniową i nurkową serią zdjęć, które stały się znane w branży nurkowej i w mediach społecznościowych. Jej prace są publikowane w różnych czasopismach, na stronach agencji nurkowych, w materiałach szkoleniowych i na pokazach nurkowania.
Jako instruktorka PADI i SSI podróżuje, na co dzień mieszka i uczy od ponad 10 lat w Azji. Przez ostatnich 5 lat, na Nusa Lembongan (Bali), prowadzi wraz ze swoim niemieckim partnerem, 2 laptopami, 2 smartfonami i niezawodnym zespołem lokalnych partnerów balijskich Centrum Nurkowe "Dive in Culture"
Trzymając się z dala od normalnych „rezerwacji pakietów”, tworzą unikalną koncepcję indywidualnych podróży.
„Zanurz się w kulturze Bali. Nurkując, relaksując się, poznając kulturę, wędrując, kajakiem i na odległym kempingu. Piszesz co chcesz, a szczególnie czego nie chcesz, a wieczorem lub w weekend otrzymujesz gotowe oferty w skrzynce pocztowej, gdzie możesz je następnie spokojnie przeglądać.”
Absolwentka ASP na kierunku Projektowania Mody w Łodzi oraz Filmoznawstwa na UAM w Poznaniu. Z wykształcenia krawcowa, a z zamiłowania miłośniczka naturalnego piękna oraz dużej dawki adrenaliny. Jej przygoda z turystyką nurkową zaczęła się od podroży z plecakiem dookoła świata. Podczas pobytu w Tajlandii zanurkowała po raz pierwszy i od tamtego momentu zatraciła się dla tego sportu. Spędzając ostatnie lata i większość swoich dni pod wodą, ucząc i pokazując piękno podwodnego świata w Azji, wierzy, że nurkowanie jest jednością – z samym sobą, naturą i niezwykłymi stworzeniami. Obecnie instruktorka nurkowania oraz 1/4 żenskiej załogi Activtour. Z ogromnym zaangażowaniem przygotowuje niezwykłe wyprawy nurkowe w zakątki świata bliskie jej sercu. www.activtour.pl, klaudyna@activtour.pl
hubert borg
Marianne aalders
klaudyna brZostoWska
DAN dba o to, abyście mogli beztrosko nurkować, w dowolnym miejscu i czasie
Ogólnoświatowe Assistance w razie wypadku, działające 24/7
Wyłączny dostęp do nurkowych planÓw ubezpieczeniowych
Porady medyczne i zalecenia specjalistów
Udział w programach badawczych z zakresu medycyny nurkowej
DIVING SAFETY SINCE1983
Kursy pierwszej pomocy
Ostatni Bastion Majów
tekst MateusZ popek
Zdjęcia petén itZá project – underWater archaeological expedition to guateMala
p oranek nad wyspą Flores. p owietrze zaraz rozgrzeje się do ponad czterdziestu stopni Celsjusza. Butla parzy w dłonie, a trzydziestostopniowa woda nie przynosi ukojenia. w powietrzu czuć zapach rozprzestrzeniającej się nieopodal dżungli po drugiej stronie jeziora i czegoś jeszcze…
Ten
zapach pochodzi z innych czasów, z innego świata. To zapach tajemnicy pozostawionej tutaj przez Majów, a my za chwilę wtargniemy do ich podziemnego świata, żeby poznać te sekrety.
Nasza ekspedycja rozpoczęła się jakiś tydzień temu. Po pokonaniu nieskończonej ilości problemów administracyjnych, przebyciu oceanu i długiej podróży do miasta Flores, leżącego na wyspie, na jeziorze Petén Itzá, w końcu jesteśmy na miejscu. To urocze, kolonialne miasteczko z niezliczoną ilością knajpek, hoteli i hotelików, gdzie backpackerzy z całego świata odpoczywają przed ruszeniem w dalszą drogę. Cel naszej ekspedycji jest niemalże na wyciągnięcie ręki. Właściwie wystarczy przejść przez ulicę, aby stanąć nad brzegiem jeziora, którego dno chcemy penetrować poszukując majańskich tajemnic. Pomimo, że nasz cel jest tak blisko, nie możemy zacząć pracy, ponieważ sprężarka, która miała nam służyć od pierwszego dnia realizacji projektu utknęła w gwatemalskiej Izbie Celnej i nie możemy jej odzyskać. Pojawiła się jednak nadzieja, ponieważ miejscowi strażacy obiecali, że znajdą sposób na naładowanie nam butli i przywiozą je
nam wieczorem, do którego brakuje jeszcze kilku godzin, więc mamy trochę czasu na kontemplację pięknego jeziora.
Miasto Flores zbudowane zostało na ruinach majańskiego Nojpeten. Gdy hiszpańska dominacja obejmowała już większą część Mezoameryki Majowie Itzá dzielnie stawiali opór i bronili niezależności położonej na jeziorze Petén Itzá stolicy, gdzie mieścił się ich ostatni bastion. Jednak nawet to miejsce nie uchroniło się przed niszczącą siłą konkwistadorów. W 1697 roku (aż 172 lata od początków konkwisty) Hiszpanie pod wodzą Martína de Ursúa y Arizmendi rozbijają obóz na jednym z brzegów jeziora. Przygotowując się do bitwy budują statek, który ma ułatwić im desant na wyspę. 13-go marca konkwistadorzy ruszają w stronę Nojpeten. Gdy drogę zagradza im flotylla majańskich łodzi dowódca Hiszpanów rozpoczyna przemowę, która ma na celu wymuszenie poddania się obrońców na rzekomo pokojowych warunkach. W pewnym momencie obrońcy twierdzy Nojpeten nie wytrzymują i wypuszczają w stronę hiszpańskiego statku strzały. Dwóch europejskich żołnierzy zostaje rannych.
Jeden z nich w ramach odwetu wypala z muszkietu.
Następuje reakcja łańcuchowa i rzezi tubylców nie da się już powstrzymać. Konkwistadorzy w kilka godzin zajmują miasto i tym samym kończą jego podbój nie tracąc przy tym ani jednego żołnierza hiszpańskiego garnizonu.
W kulturze Majów woda zawsze miała ogromne znaczenie i wiązała się ze światem zmarłych. Majański glif och ha’ oznacza „wejść w wodę” co symbolicznie odnosi się do śmierci. Cenoty były bramami do zaświatów, w których składano ofiary, także z ludzi. Woda w kulturze Majów pojawiała się w każdym jej aspekcie i była niezwykle istotna… Rozważania na temat historii i kultury przerywa wejście uśmiechniętych strażaków, którzy przyszli z dobrymi wieściami. Butle są pełne. Jutro możemy wchodzić do wody.
Poranne działania zaczynamy od zapakowania sprzętu na naszą łódkę, której sternikiem jest do-
świadczony i uśmiechnięty Pedro. Jego lancha, bo tak nazywają swoje łodzie miejscowi, ma daszek, który chociaż trochę chroni nas przed nieubłaganie palącym słońcem. Gdy wszyscy są już gotowi ruszamy w zaplanowany rejon jeziora. Dzień wcześniej cały zespół zebrał się w bazie, by wybrać miejsca, w których będziemy robić poszukiwania. Padło na północną stronę Wyspy Flores.
Pierwsi nurkowie wchodzą do wody. Po skoku –uderza jej temperatura. Trzydziestostopniowa woda nie ochładza się nawet poniżej dwudziestego metra. Niestety tylko temperatura jest tropikalna, bo przejrzystość wody bardziej przypomina europejskie jezioro i nie przekracza dwóch metrów. Od samego brzegu dno jeziora usłane jest kamieniami, które kończą się gdzieś w okolicy 10 metra i tam niespełna minutę po zanurzeniu ekipa nurków natrafia na pierwszy zabytek. Bojka wystrzeliwuje z wody powodując niepokój wśród ekipy powierzchniowej. Czy tak szybko natrafili na zabytki, czy może jednak
Każde zanurzenie przynosi nowe odkrycia i bojki strzelają spod wody jak szalone. Dno jeziora jest usłane zabytkami.
coś się stało? Ku uciesze wszystkich po chwili wynurza się dwóch nurków, wydobywając ogromne naczynie. Jeszcze strzał z gps’a i pierwszy majański zabytek udokumentowany. Lecz to nie koniec. Każde zanurzenie przynosi nowe odkrycia i bojki strzelają spod wody jak szalone. Dno jeziora jest usłane zabytkami. Nikt z nas nie widział jeszcze czegoś takiego…
Dzień pracy kończymy w bazie, gdzie zabytki należy umyć, zinwentaryzować i sfotografować. Ilość przedmiotów, które wydobyliśmy powoduje, że prawie co-
dziennie do późnej nocy zajmujemy się dokumentacją. Po wykonanej pracy możemy przystąpić do wyboru kolejnego obszaru naszego rekonesansu…
Zespół pracujący przy tym projekcie składa się z archeologów podwodnych i majanistów z wiodących polskich uniwersytetów, a także znakomitych nurków – pasjonatów. Wszyscy z równym zaangażowaniem pracują na sukces ekspedycji. Pomimo że jest nas tylko sześcioro praca idzie sprawnie. Każdy ma przypisane zadanie, które pieczołowicie wypełnia. Oprócz samego nurkowania jest mnóstwo innych obowiązków do wypełnienia. Zaopatrzenie, transport butli do i od strażaków, dokumentacja, fotografia, suszenie sprzętu. Na pracy schodzi nam cały dzień i dopiero po zmroku, kiedy temperatura znacząco spada, z przyjemnością można posiedzieć na tarasie w ulubionej knajpce, przy orzeźwiających drinkach.
Jednak nie każdy dzień to pasmo sukcesów, są też dni, kiedy wchodzimy do wody i niczego nie znaj-
Archeolog podwodny musi wykazać się pewnego rodzaju intuicją, ponieważ kształt wystający z dna, który na pierwszy rzut oka nie przypomina niczego, może być czymś wyjątkowym.
dujemy. Są też dni, gdy przechodzą nas ciarki pod wodą. Miejscowi lancheros (sternicy i właściciele łodzi) ostrzegają nas, że w tym jeziorze można spotkać krokodyla. Staramy się podczas nurkowania nie myśleć o tym mając nadzieję, że będziemy mało atrakcyjni dla tego gada. Emocje przynosi poszukiwanie obiektów w głębokim mule. Nigdy nie wiadomo, na co natrafi ręka nurka i czym będzie wydobywany obiekt. W trakcie takiego poszukiwania jeden z nurków trafił na okrągły przedmiot
zatopiony w mule. Myśląc, że to może być hiszpańska kula armatnia, zabrał się do wydobywania obiektu z dużą dozą ekscytacji. Jednak w trakcie tej czynności z dna wydobyły się jakieś gazy uderzając go w twarz i podnosząc ciśnienie. Jakże dużym zaskoczeniem było, gdy „kula armatnia” okazała się skorupą martwego żółwia, a bąble to były gazy powstałe na skutek rozkładu jego ciała. Jednak to nie powstrzymało nas od dalszych poszukiwań.
Archeolog podwodny musi wykazać się pewnego rodzaju intuicją, ponieważ kształt wystający z dna, który na pierwszy rzut oka nie przypomina niczego, może być czymś wyjątkowym. Tak było, gdy jeden z członków ekipy zobaczył na dnie lekko zaokrąglony kształt nie zapowiadający tego, czym jest w rzeczywistości. Po odsłonięciu górnej warstwy kamieni pojawił się okrągły zarys naczynia. Takiego, jakich codziennie wydobywamy dziesiątki. Jednak usuwanie dalszych warstw piachu i kamieni pokazało trzy niewielkie, włożone jedna w drugą, miseczki. Po umieszczeniu ich w koszyku na zabytki okazało się, że pod nimi ułożone są dwie delikatne, pięknie
wykonane misy, na trzech nóżkach. Jednak największym zaskoczeniem był obsydianowy nóż znajdujący się pomiędzy nimi. Krzyk szczęścia spłoszył okoliczne kraby. Po wydobyciu takiego obiektu należało sprawdzić, co jest wewnątrz tych naczyń. Delikatna i wielogodzinna eksploracja pozwoliła znaleźć wewnątrz fragmenty obsydianu, spalonego drewna, czy muszli z otworem służącej niegdyś zapewne za piękną biżuterię. Czym jest to znalezisko? Możemy przypuszczać, że jest to ofiara dla jednego z majańskich bogów. Miseczki wraz z zawartością oraz ostrze prawdopodobnie były zamknięte i razem opuszczone w jakiejś sieci, dlatego znaleźliśmy je w jednym miejscu. Dla jakiego boga była ta ofiara? Jaka była intencja składających ofiarę? Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy.
Nasza ekspedycja trwała miesiąc. W trakcie tego okresu wykonaliśmy kilkadziesiąt nurkowań znajdując ponad 800 zabytków. Nie zostały one znalezione wyłącznie wokół Wyspy Flores zamieszkanej kiedyś przez Majów, ale także wokół dwóch innych mniejszych wysepek. Okazało się, że jezioro to ma niesamowity potencjał archeologiczny. Wszystko wskazuje na to, że było niezwykle ważne dla zamieszkujących tam Majów, a my odkryliśmy tylko czubek góry lodowej, która skrywa się na dnie tego ciemnego jeziora.
skład Zespołu: Magdalena KRZEMIEń, Sebastian LAMBERT, Iga SNOPEK, Małgorzata MILESZCZYK, Jakub MACIEJEWSKI, Mateusz POPEK
Na koniec – cała ekipa serdecznie dziękuje głównemu sponsorowi – Sebastianowi Lambertowi i Idze Snopek, bez których ta ekspedycja nigdy by się nie odbyła.
Park Archeologiczny BAiA
Tekst i zdjęcia Marcin trZciński
t a historia rozpoczęła się dawno, bardzo dawno temu. w czasach, gdy całą Galię pokrywały gęste lasy przecinane tylko z rzadka rzymskimi drogami. a kwedukty i amfiteatry dopiero zaczynano budować, a chwałę Rzymu mąciła tylko jedna mała wioska. Niewielka osada, w której druid p anoramix mieszał swoje tajemne mikstury, a o belix z a sterixem w przerwach pomiędzy sparingami z legionistami obżerali się pieczonymi dzikami.
Bardziej na północ nikt jeszcze nie myślał o Brexicie, bo dopiero zaczęto wprowadzać w życie projekt Brit-in. Natomiast na wschodzie z powodu partyjnych sporów jeszcze ponad tysiąc lat trzeba było poczekać na rozpoczęcie budowy Mirmiłowa.
W owych to czasach, troszkę bardziej na południe, w pięć lat po wypowiedzeniu słynnych „Alea iacta est” (kości zostały rzucone), Juliusz Cezar wyszeptał „Et tu Brute contra me?” (I ty Brutusie przeciwko mnie?) kończąc tym samym stworzoną przez siebie kolekcję zgrabnych powiedzonek. I rozpoczynając okres kolejnych wewnętrznych wojen w granicach rzymskiego Imperium.
W 37 roku przed narodzeniem Chrystusa, w czasie trwania wojny domowej pomiędzy Oktawianem Augustem a Sekstusem Pompejuszem, w zatoce Neapolitańskiej rozpoczęto budowę wielkiego portu dla floty wojennej Imperium. Prace zainicjowane przez Marka Agryppę, zaufanego Oktawiana, polegały na połączeniu żeglownym kanałem jezior
Avernus i Lucrinus oraz wód zatoki pomiędzy niewielkimi miejscowościami Baje i Puteoli. Obecność floty spowodowała szybki rozwój regionu, powstanie magazynów, cystern, doków i warsztatów. Jednak dość szybko, bo już w 12 roku przed naszą erą wojsko opuściło ten rejon, przekazując go na cele cywilne. Bliskość portu, jak i malownicze położenie sąsiadujących z nim miejscowości w połączeniu z obecnością ciepłych wód termalnych na ich terenie, zainicjowało w kolejnych latach rozwój rejonu uznanego za „kurort” dla znanych rodzin patrycjuszowskich. Na stokach gór powstawały przepiękne, pełne rozmachu i zbytku wille, łaźnie, liczne świątynie… Swoje „drugie domy” miały tu rody Klaudiuszów, Piso (w późniejszych latach za spiskowanie przeciw Neronowi jej majątek przepadł na rzecz cesarza), bywali tu Cycero i Horacjusz.
W 39 roku naszej ery na polecenie cesarza Kaliguli, któremu wróżbita przepowiedział, że „nie miał większej szansy stać się cesarzem niż jeździć konno
przez Zatokę Baiae” powstał ponad 2-milowy most pontonowy, przez zatokę, łączący Baje z Puteoli. A cesarz przejechał po nim konno… Gdy 10 lipca 138 roku w Bajach umierał schorowany cesarz Hadrian, nie mógł przypuszczać, że będące u szczytu swej potęgi imperium za kilka wieków przestanie istnieć… A jednak. Upadek cesarstwa Rzymskiego, najazdy barbarzyńców czy splądrowanie w VIII wieku okolicy przez armię muzułmańską, która po opanowaniu Półwyspu Iberyjskiego, Sycylii oraz Sardynii rozpoczęła najazdy na kontynentalną część Półwyspu Apenińskiego zainicjowały upadek rejonu. Aktywność tektoniczna występująca w tej
części basenu Morza Śródziemnego spowodowała stopniowe osuwanie się płyty tektonicznej w głąb morza, tak że obecnie rejon dawnych patrycjuszowskich willi znajduje się ok. 5 metrów pod powierzchnią wody…
Wreszcie miało się zacząć! Jedząc w położonej na samej plaży, puściutkiej o tej porze roku tawernie, pizzę nie mogłem się doczekać popołudniowego nurkowania. Te ranne, trochę głębsze, pozwoliły na „rozgrzanie się”. I na wykonanie kilku zdjęć. Teraz mieliśmy nurkować znacznie płycej, ale za to w jakim miejscu! W Parku Archeologicznym Baia!
W ruinach willi sprzed 2 tysięcy lat! No i co z tego, że woda wciąż nie była najlepsza, a chmury wciąż przesłaniały słońce? Za kilkadziesiąt minut miałem być u celu naszej wyprawy. I znów „dotknąć” historii.
Kair potwierdziła, że na pierwszy ogień pójdzie chyba najbardziej widowiskowa część wykopalisk, czyli Ninfeo di Claudio. To właśnie tam znajdowały się przepiękne posadzki i rzeźby, które widziałem na nielicznych dostępnych w necie zdjęciach. Ale fajnie. Najpierw jednak trzeba było wciągnąć na siebie mokrą (po porannych nurkowaniach) piankę. Brrr!
Aktywność tektoniczna występująca w tej części basenu m orza Śródziemnego spowodowała (…), że obecnie rejon dawnych patrycjuszowskich willi znajduje się ok. 5 metrów pod powierzchnią wody…
Na szczęście nie płynęliśmy zbyt daleko, więc już po dwóch minutach byliśmy u podnóża skały, w cieniu której mieliśmy zanurkować. Zerknąłem przez burtę RIB’a w dół, ale woda była na tyle mętna, że nawet mimo niewielkiej głębokości (5 metrów), na której znajdowały się zatopione wille, niczego nie było widać. Na dole będzie na pewno lepiej. Zsunąłem się więc do wody i po odebraniu sprzętu foto zacząłem opadać w kierunku dna. Woda była chłodna i niezbyt przejrzysta, ale nie było tragedii. Widoczność sięgała na kilka metrów.
Chwilkę czekania zakończyło przybycie Kair, Wojtka i Adama. Byliśmy w komplecie i mogliśmy ruszać. Szeroką ławą, metr za naszą przewodniczką, ruszyliśmy w kierunku niewidocznych jeszcze ruin. Niewidocznych? Przyjrzałem się uważniej niewielkiemu wzniesieniu po lewej stronie. Jego kształt był zbyt regularny, by mogła go stworzyć matka natura. Bez wątpienia był efektem pracy rąk ludzkich i wieki temu stanowił podmurówkę jakiegoś domu. Rozglądając się wokół zauważałem coraz więcej fragmentów dawnej rezydencji. Płynęliśmy między dwoma odległymi od siebie o jakieś 5 metrów ścianami, które kiedyś pewnie wysokie i ozdobne, teraz wznosiły się na góra 50 centymetrów nad dno. Choć… Z przodu sytuacja wyraźnie się zmieniała. Z powodu słabej widoczności stało się to całkiem nagle, gdy ni z tego, ni z owego dotychczasowy korytarz przeszedł w szeroką salę – nimfeum. Po obydwóch jego stronach wznosiły się posągi bogów i członków rodu Klaudiuszów. Opadłem na
dno u stóp figury Dionizosa, boga wina i winnej latorośli. Machnąłem ręką na Kair, by opłynęła figurę od tyłu i podpłynęła do niej z lewej strony. Fajnie wyglądała w masce pełnotwarzowej, jakiej używała do nurkowań z racji prowadzonych często prac podwodnych. Kilka błysków i pokazałem jej by powtórzyła od początku całą scenę z napłynięciem od tyłu. Chciałem mieć pewność, że choć kilka zdjęć będzie ok.
Przesuwając się od figury do figury zapamiętale fotografowałem. I króla Itaki, Odyseusza, i posąg Anto-
nii Młodszej, matki cesarza Klaudiusza. Czas uciekał nieubłaganie, a nasze okienko pogodowe nie dawało szans na dłuższą eksplorację wykopalisk. Dlatego poganiany przez naszą przewodniczkę ruszyłem za nią w kierunku kolejnych pomieszczeń willi. Stop! Kair obróciła się ostrożnie nad zapiaszczonym, pokrytym kamykami dnem i zaczęła dłonią odgarniać zalegającą warstwę wierzchnią. Pyłu przy tym podniosła tyle, że po chwili nie było prawie nic widać. Ale delikatny prąd zaczął znosić przesłaniającą widok chmurę gdzieś w bok i początkowo niewyraźnie, ale z każdą sekundą lepiej widziałem odsłoniętą
posadzkę. Piękną, wykonaną z malutkich białych kamyków. Zwabione ruchem ryby zaczęły się kręcić nad dnem, wyszukując elementy pożywienia. Chciałem jeszcze chwilę zaczekać, ale Kair ruszyła w dalszą drogę, zostawiając odsłonięte stanowisko. Wrócimy tu za chwilę, pokazała.
Miała rację, niech ten pył troszkę opadnie. Zwłaszcza, że nie odpłynęliśmy daleko. Aż do sąsiedniego pokoju, nie używając nawet w tym celu drzwi, a tylko przepływając nad ścianą. Dno komnaty nakryte było grubymi matami, na których spoczywały przyciskające je kamienie. Usunęliśmy kilka i po odsunięciu materiału… oniemiałem. Gładziutka posadzka wykonana była z przepięknego marmuru. Uszkodzonego co prawda, gdzie niegdzie przez upływ czasu i działanie wody, ale i tak zachowanego
w zaskakująco dobrym stanie. Kilka kolejnych zdjęć i musieliśmy wracać. Ale najpierw trzeba było po sobie posprzątać, zasłaniając obydwie posadzki.
Ten wieczór należał do bardzo udanych. Nie tylko z tego powodu, że wykonane nurkowania wprawiły nas w doskonały humor, ale jeszcze i jedzenie serwowane w trattorii „da Bernardo” przy via Montenuovo Licola Patria okazało się bardzo smaczne. Już początek był wyśmienity, gdy ponury jak neapolitański mafiozo właściciel lokalu zaserwował nam półmisek bruschetty cudownie pachnącej czosnkiem, oliwą i świeżymi pomidorami. Ot, taki starter „od firmy”. A dalej było jeszcze lepiej. Nic dziwnego, że gdy w końcu wieczorem znalazłem się w łóżku, długo nie mogłem zasnąć. Mimo zmęczenia, pełny brzuch (za namową Wojtka ucztę skończyliśmy
Wydobyte rzeźby prezentowane są w muzeum znajdującym się w zamku górującym nad zatoką. A w wodzie ustawiono dokładne repliki zabytków, wykonane tą samą techniką, w tym samym materiale i doprowadzone do poziomu zniszczenia odpowiadającego oryginałom.
w sąsiedniej lodziarni, objadając się wielkimi porcjami gellato) i wizja kolejnych nurkowań nie pozwalały zmrużyć oczu. Ale do czasu. W końcu zasnąłem…
Słońce! Przez zamknięte okiennice przesączało się go niewiele, ale wystarczająco dużo, bym mógł stwierdzić, że dzień zapowiadał się wspaniale. Nakręcony jak sprężynka zacząłem krzątać się po pokoju, szykując sprzęt foto do czekających nas zadań. W końcu, po śniadaniu, ruszyliśmy w kierunku
Centro Sub Campi Flegrei. Kair już była na miejscu, więc nie zwlekając zaczęliśmy wyciągać swój nurkowy szpej z budyneczku bazy. Aż chciało się nurkować. Gładkie morze i bezchmurne niebo nastrajały optymistycznie. To był zdecydowanie nasz dzień! Na pierwszy ogień miał pójść według planów naszej przewodniczki Portus Julius. Powstały w latach trzydziestych przed naszą erą port był wynikiem wojny jaką prowadził Cesarz Oktawian z Sekstusem Pompejuszem. To na polecenie Marka Agryppy, doradcy Oktawiana, połączono żeglownym kanałem jeziora Avernus i Lucrine, a powstałą w ten sposób olbrzymią bazę morską nazwano imieniem Juliusza Cezara. To był fajny plan, ale musiałem interweniować. Zwłaszcza po tym, jak dowiedziałem się, że na popołudnie planowane jest załamanie pogody. Portus Julius był arcyciekawy, ale na dostępnych zdjęciach nie prezentował się nawet w ćwierci tak fotogenicznie jak znajdujące się w północnej części zatoki zalane wille. Trochę to trwało, nim zaaprobowany już plan nurkowań (i wydane zgody) dało się zamienić, ale upór czasami popłaca. Według nowego zacząć mieliśmy od widzianego wczoraj Ninfeo
di Claudio, by na drugie nurkowanie przepłynąć do pobliskiej willi Protorio. Port miał spaść na trzecie miejsce, a na czwarte Smokey Reef, geologiczny fenomen, miejsce, w którym ze skał uwalniają się gazy z tektonicznie aktywnego wnętrza ziemi. Ot, takie naturalne jacuzzi.
Ruszyliśmy! Chwila płynięcia i byliśmy na miejscu. Wskoczyłem do wody jako pierwszy, by sprawdzić port kopułowy który zamontowałem rano na konwerterze szerokokątnym. Wczoraj zaparował i byłem ciekaw, czy teraz będzie lepiej. Nie było. Już na 2 metrach głębokości zaczął matowieć aż pokrył się cały od środka mgłą. Ech… Opadłem do dnia i wybrawszy na warsztat pracy duży kamień cumowniczy sięgnąłem do jacketu po przezornie zabrany klucz ampulowy. Poluzowałem śrubki a potem ostrożnie, by ich nie pogubić zacząłem je wyciągać z obudowy konwertera. Uff, gotowe. Pozostało już tylko wyjąć konwerter, ale ten, przyciśnięty do portu ciśnieniem wody, nijak nie chciał ustąpić. Mocowałem się z nim chwilę, nerwowo zerkając na kręcących się obok nurków. Czekali na mnie, a ja zabierałem im cenny czas. Dobra, szkoda czasu na tą zabawę. Ruszyłem ku górze szarpiąc za konwerter i na dwóch metrach głębokości w końcu udało się. Woda wlała się do kopuły, a ja mogłem rozdzielić ją od UWL-H100. Opadłem do dna, spakowałem wszystkie „zabawki” i mogliśmy ruszać. Najpierw, tak jak ustaliliśmy jeszcze na powierzchni, ku posadzkom. By je odsłonić i wykorzystać czas jaki spędzimy wśród rzeźb na oczyszczenie się wody. Nim jednak na dobre skończyliśmy ich czyszczenie Kair zatrzymała się nad dnem i zaczęła w nim dłubać. Nie spieszyłem się, ale trwało to stanowczo za długo. A na dodatek Wojtek, który dotychczas trzymał się z tyłu położył się przed nią na dnie i zapamiętale pstrykał fotki. Co jest grane? Opadłem ku nim i z zaskoczeniem zobaczyłem niewielką ośmiornicę ukrytą pod kamieniem. No tak! Gapa ze mnie. Teraz musiałem się mocno postarać, by coś uchwycić w kadrze, jako że Wojtek zajmował najlepszą pozycję do zdjęć. Tuląc się do jego boku usiłowałem i ja coś zarejestrować. Jedno zdjęcie z bliska, drugie. Dobra, a może szeroki kadr? I ośmiornicę
i wisząca za nią Kair? Wkręciłem szeroki kąt, który zdjąłem dosłownie chwilę wcześniej i przyłożyłem aparat do oka. Próbne zdjęcie, by ustawić parametry. Skontrolowałem. Było ok, choć kadr za ciasny. Znów przyłożyłem aparat do oka. Troszkę przekadrowałem. O tak, super! Zacząłem wciskać spust migawki, gdy w wizjerze zauważyłem nagły ruch. Zdenerwowany głowonóg miał już nas dość. Prysnął błyskawicznie. A ja zostałem bez zdjęcia. Ech… Cóż, trzeba było ruszać ku czekającym na nas w sąsiednim pomieszczeniu rzeźbom.
Wskakując do wody nad Villa a Protiro byłem już cokolwiek zmarznięty. Ale to przecież tu były najpiękniejsze posadzki w całym terenie wykopalisk. Stosując metodę z pierwszego nurkowania zaczęliśmy
od ich odsłaniania. W tym jednak przypadku to, co widziałem robiło jeszcze większe wrażenie. Patrzyłem na pięknie zdobione podłogi, z mozaikami ułożonymi z białego i czarnego kamienia. Ależ to ślicznie wyglądało! Właściwie, gdzie człowiek nie ruszył ręką, coś się ukazywało. Albo fragment brukowanej ulicy biegnącej między willami, albo posadzka, czy fragmenty systemów grzewczych w łaźni.
Pierwsze znaleziska w rejonie Baia miały miejsce w latach pięćdziesiątych XX wieku. Gdy kilka lat później, w wyniku sztormu, osunął się do wody front Punta Epitaffio, przeprowadzono prace, w wyniku których odkryto pierwsze z posągów, np. Odyseusza. Ale dopiero w latach osiemdziesiątych rozpoczęto kolejne prace, co zaowocowało znalezie-
niem kolejnych posagów w apsydzie. Wydobyte rzeźby prezentowane są w muzeum znajdującym się w zamku górującym nad zatoką. A w wodzie ustawiono dokładne repliki zabytków, wykonane tą samą techniką, w tym samym materiale i doprowadzone do poziomu zniszczenia odpowiadającego oryginałom. Antyczne pozostały jednak wszystkie inne elementy podwodnego krajobrazu. Posadzki, zabudowania, systemy grzewcze itd.
Tyle wiedziałem o podwodnych cudach Parku Archeologicznego Baia. I niewiele już więcej zobaczyłem. Jeszcze jedno, popołudniowe nurkowanie na mocno już rozhuśtanej wodzie w Portus Julius. Do kolejnego, na Dymiącej Rafie już się nie dałem przekonać. Zbyt mocno bujało. Popłynęli tylko Wojtek z Adamem. A ja patrzyłem, jak skaczący po falach RIB oddalał się ku środkowi zatoki. Niebo znów było groźne i stalowe. Pewnie w przeciągu kilku godzin lunie…
Gdy w sobotę rano wyjeżdżaliśmy z hotelu, lało jak z cebra. Albo i jeszcze gorzej. Szary, jesienny krajobraz za oknem nie był tym, co chcieliśmy zobaczyć. Cóż, taki psikus natury. Z zaplanowanych 16 nurkowań zrobiłem tylko 6. Troszkę szczęścia zabrakło. Ale i tak nie było źle. W końcu mieliśmy swoje okienko pogodowe. I ten czas wykorzystaliśmy maksymalnie.
Fidżi
królestwo rekinów
tekst sylWia kosMalska-jurieWicZ Zdjęcia robert łaWrynoWicZ
p rzysłowie z en mówi: „Rajski ptak ląduje tylko na dłoni, która go nie chwyta”. Bądź dobrym obserwatorem świata podwodnego, oglądaj uważnie, ciesz się tym co widzisz, ucz się i chłoń jak najwięcej. współistniej, ale nic nie dotykaj, a doświadczysz o wiele więcej niż jesteś sobie w stanie wyobrazić…
Jestem
w raju, w którym nie tylko ładuję baterie, ale i dwa zapasowe power banki. Fidżi to najbardziej zielone, niezwykłe i odległe miejsce w jakim do tej pory byłam. Sporą powierzchnię wyspy zajmują wiecznie zielone lasy tropikalne, które tworzą tu niepowtarzalny mikroklimat. Ogromne paprocie, wyrastają ponad korony drzew, a smukłe liany zwisają swobodnie i oplatają wszystko, co napotkają na swojej drodze.
Nasz hotel położony jest nad Oceanem Spokojnym, w samym sercu rajskiego ogrodu… godzinę drogi autobusem od stolicy – Suvy. Codziennie o poranku biegnę nad ocean, aby podziwiać wschód słońca, złotoczerwoną tarczę powoli wynurzającą się z wody i barwiącą ją na pomarańczowo. Uwielbiam spokój poranka, tylko ptaki i szum liści palm przypominają, że nie jestem tu sama, że wszystko dookoła mnie żyje i cieszy się z nadejścia nowego dnia. To niezwykły proces, który powtarza się od
początku istnienia świata i nadaje naszemu życiu swoisty rytm… radość z kolejnego poranka udziela się wszystkim, zwłaszcza mieszkańcom Fidżi i od rana słyszę radosne słowo „BULA", to takie nasze „cześć” tylko w lokalnym języku. W dosłownym tłumaczeniu oznacza „życie”. Tubylcy pozdrawiają się w ten sposób przez cały dzień. Ten pozytywny nastrój udziela się dosłownie wszystkim, my również bardzo szybko przechodzimy na dobrą stronę fidżijskiej mocy i od rana oddajemy pokłon życiu, mówiąc radosne słowo BULA.
Każdego dnia po śniadaniu przyjeżdża po nas bus, którym jedziemy do centrum nurkowego oddalonego zaledwie dwadzieścia minut drogi od hotelu. Uwielbiam ten moment, kiedy auto zjeżdża z głównej asfaltowej drogi i zaczyna powoli zagłębiać się w tropikalny las. Droga jest wąska, kręta i wyboista, zupełnie poza strefą komfortu, ale za to widoki… widoki są nie do opisania. Po prawej stronie pojawia
się wąwóz, wypełniony drzewami aż po horyzont. Po deszczu, niewielka grupa mężczyzn obcina maczetami rośliny, które w niewiarygodnie szybkim tempie zarastają boczne, wąskie drogi. Ekspansja zieleni na tym terenie jest wręcz nieprawdopodobna. Nawet powietrze jest tutaj inne, wilgotne i nasycone zapachem kwiatów, ziemi i lasu. Szkoda, że nie mogę zamknąć go w butelce i przywieść do kraju.
Nigdy wcześniej nie widziałam centrum nurkowego, usytuowanego w tak rajskim miejscu. Las tropikalny okala nas z każdej strony, wszędzie kwitną kolorowe kwiaty i rosną krzewy, a nad naszymi głowami krążą białe ptaki. Obrazek, jak z najlepszego filmu przyrodniczego widziany własnymi oczami.
W centrum nurkowym wita nas Jane, jest menadżerką i instruktorem nurkowania. Wchodzimy do środka, wypełniamy niezbędne dokumenty i jesteśmy gotowi do pierwszego zejścia pod wodę – spotkania
z rekinami. Zanim to nastąpi Jane zaprasza nas na długi briefing, który ma na celu uzmysłowienie nam na czym to całe nurkowanie z rekinami polega. Jakie niesie zagrożenia, jak powinniśmy się zachować w obecności rekinów oraz kim są ludzie, którzy dbają o nasze bezpieczeństwo podczas nurkowania.
Na Fidżi, w okolice wyspy Beqa, przylatują nurkowie z całego świata w jednym celu, aby nurkować z rekinami wielu gatunków jednocześnie. Populacja tych niezwykłych stworzeń niestety zmniejsza się z dnia na dzień. Statystyki są zatrważające. Według amerykańskich naukowców rocznie z ręki człowieka ginie już około 100 milionów tych stworzeń rocznie.
Główną przyczyną tragicznej tendencji jest azjatycki „przysmak”, zupa z płetwy rekina. Jeszcze kilka lat temu danie to było bardzo kosztowne. Podawano je tylko na wytwornych przyjęciach, aby wyostrzyć apetyt gości. Sytuacja zmieniła się diametralnie
w momencie, kiedy naród chiński zaczął się bogacić. Obecnie zupa z płetwy rekina jest ogólnie dostępna i można ją zjeść w podrzędnych barach czy restauracjach.
Podczas połowu tego drapieżnika rybacy odcinają główną płetwę grzbietową zwierzęcia w momencie, kiedy rekin jeszcze żyje. Resztę ciała wyrzucają z powrotem do morza, gdzie stworzenie ginie w potwornych męczarniach.
Największym paradoksem tego świata jest fakt, że ogromna bieda dotyka ludzi, którzy mieszkają w najbardziej rajskich miejscach na ziemi, m.in. takich jak wyspy Fidżi. To właśnie brak perspektyw i głód popychają ludzi do fatalnych w skutkach zachowań. Mój przyjaciel, który od lat zamieszkuje jedną z rajskich wysp mawia, że „człowiek biedny, jest zdolny do wszystkiego, a szczególnie ten, który jest głodny”.
Zanim stworzono podwodny rezerwat Shark Reef w tym rejonie świata, wielu mieszkańców Fidżi
poławiało rekiny dla zysku, a teraz kiedy znaleźli zatrudnienie w szeroko pojętej branży turystycznej, opiekują się rekinami, chronią je i dbająo ich bezpieczeństwo.
Jak wygląda nurkowanie z rekinami w rezerwacie?
Przede wszystkim każdy z nas musi sobie uświadomić, że nurkujemy z dzikimi, potencjalnie niebezpiecznymi drapieżnikami. Nurkujemy bez klatek i bardzo blisko rekinów, które mogą w każdej chwili zaatakować. Centrum nurkowe opracowało szereg procedur, które powinny zapewnić nam bezpieczeństwo podczas nurkowania. Zasady ulegają zmianie i modyfikacji na podstawie obserwacji oraz badań rekinów, które prowadzone są na bieżąco.
Przed świtem dwóch płetwonurków wypływa na miejsce, gdzie odbywa się nurkowanie z rekinami. Zostawiają kosz pełen głów i wnętrzności ryb, które mają za zadanie przyciągnąć rekiny z całej okolicy. Naukowcy dzięki temu mogą badać zachowania wielu gatunków rekinów jednocześnie, a nurkowie cieszyć się z ich obecności.
Jest tak cicho i spokojnie, aż trudno uwierzyć, że pod nami żeruje ponad sto rekinów. (…) zaczynam się zastanawiać co ja tu w ogóle robię.
Do miejsca nurkowania płyniemy około trzydziestu minut Speed boatem. Jest piękny słoneczny dzień, idealny na spotkanie z rekinami. Łódź powoli zwalnia na środku Oceanu, kapitan wyłącza silniki i oznajmia, że przypłynęliśmy na miejsce. Jest tak cicho i spokojnie, aż trudno uwierzyć, że pod nami żeruje ponad sto rekinów. Zawsze czułam ogromny respekt do wody i do wszystkich stworzeń, które w niej żyją. Dzisiaj jednak odczuwam wszystko ze zdwojoną siłą, strach miesza się z ekscytacją i zaczynam się zastanawiać co ja tu w ogóle robię. Może rzeczywiście powinnam bardziej skupić się
na jodze, to takie bezpieczne i spokojne zajęcie, ale przecież tak bardzo kocham ten podwody świat i rekiny…
„Cała grupa musi przestrzegać tego samego profilu nurkowego i czasu dennego” – przypomina Jane, tym samym rozwiewając moją wizję joginki. „Pamiętajcie proszę – dodaje – że nikt indywidualnie nie eksploruje rafy, pływamy w grupie i jeszcze jedno, wszystkie odblaskowe elementy ubioru do nurkowania są surowo zabronione”. Dlaczego więc zabrałam różową maskę i płetwy w tym samym kolorze?! (karcę się w myślach za swoją próżność). Czy ja jako jedyna wystroiłam się dzisiaj dla rekinów? „Spokojnie – uśmiecha się Jane, kiedy widzi konsternację na mojej twarzy – ten kolor nie należy do ulubionych kolorów rekinów więc możesz spokojnie ubrać się w fuksję. I ostatnia bardzo ważna informacja, trzymajcie proszę dłonie blisko ciała podczas nurkowania. Ten wymóg został wprowadzony po ataku rekina, który odgryzł nurkowi rękę w momencie, kiedy ten pokazywał coś palcem”.
Wskakujemy do wody na środku Oceanu i powoli opadamy na półkę skalną znajdującą się kilkanaście metrów pod nami. Nagle zapominam o swoim strachu, jodze i innych sprawach, które zaprzątały moje myśli, kiedy na horyzoncie pojawiają się dobrze mi znane: Tawny Nurs, rekin Whitetip Reef, Blacktip, rekin Cytryn Sicklefin. Pomimo swoich imponujących rozmiarów okazują się być łagodne i zupełnie nie zainteresowane obecnością człowieka. Ten ostatni wyróżnia się w sposób szczególny na tle grupy, posiada bowiem niebywały „uśmiech”, uśmiech szydercy, doceniony przez twórców bajek dla dzieci, gdzie zazwyczaj obsadzany jest w roli złego charakteru. Miałam przyjemność nurkować z tymi rekinami już wcześniej w różnych miejscach na świecie, ale nigdy razem i w takich ilościach. Zazwyczaj były to pojedyncze osobniki lub niewielkie ich grupy.
Z minuty na minutę liczba rekinów się zwiększa i nadpływają te, które uznawane są za bardzo
niebezpieczne dla człowieka. Paradoksalnie to właśnie na spotkanie z nimi najbardziej czekaliśmy. Rekin Tygrysi, rekin Szary, Silvertip i Bull Shark. Zaciskam zęby na ustniku od automatu i zamykam oczy w momencie, kiedy na horyzoncie pojawia się największy przedstawiciel z rodziny żarłaczowatych, pięciometrowy rekin tygrysi. Widzę go dokładnie, jego cętki, oczy i lśniącą skórę, przepływa tuż obok mnie, zwinnie i z klasą jakby był królem wśród tego stada. Trudno oderwać od niego wzrok, pomimo że za nim nadpływa grupa czterdziestu Bull Sharków, również imponujących rozmiarów. Jak ja mogłam chociaż przez chwilę pomyśleć o jodze? Nie zamieniłabym tej chwili na żadne skarby tego świata.
Podczas naszego dwutygodniowego pobytu na Fidżi, aż cztery dni nurkowaliśmy z rekinami, a pozostałe nurkowania odbywały się na pobliskich rafach. Widoczność w wodzie, na przełomie kwietnia i maja, przekracza 40 m, a temperatura wody waha
się pomiędzy 26°C–28°C. W trakcie nurkowania spotkaliśmy imponujące ławice ryb, żółwie, mureny, stingrays i delfiny, które zawsze sprawiają, że się uśmiecham.
Bezprecedensowe, bo tylko w taki sposób mogę określić te niezwykłe, pełne emocji spotkania, które tak bardzo uczą pokory i szacunku do wszystkich stworzeń na naszej planecie. Czuję ogromną wdzięczność za to, że mogłam poznać niezwykłych ludzi, pasjonatów, którzy kochają i chronią rekiny, którzy przyczyniają się do tego, że ich populacja rośnie z roku na rok.
Podczas tradycyjnej ceremonii powitalnej na Fidżi, podawany jest wywar z korzenia piper metysticum (pieprz metystynowy), zwany również potocznie Kavą. Nie ma ona jednak nic wspólnego z dobrze nam znanym porannym smakiem espresso. Do przygotowania fidżijskiego napoju potrzebny jest korzeń rośliny, który ściera się na pastę i miesza z krystalicznie czystą wodą w specjalnym drewnianym naczyniu. Brunatny, lekko cierpki napój o działaniu relaksująco-euforycznym podawany jest uczestnikom ceremonii w kokosowej czarce. Rytuał kończy wspólny taniec przy dźwiękach lokalnej muzyki.
Od RedA kcji
republika fidżi – państwo wyspiarskie (ponad 800 wysp i wysepek), położone w południowo-zachodniej części Pacyfiku, ok. 2800 km na wschód od Australii oraz ok. 2000 km na północ od Nowej Zelandii. Wyspy są pochodzenia wulkanicznego i otoczone rafami koralowymi. Stolica Państwa – Suva. Klimat równikowy wilgotny. Strefa czasowa UTC+12.
Ceremonia Kavy
Wyspa Lembeh
tekst klaudyna brZostoWska Zdjęcia jakub degee
Różnorodność destynacji nurkowych w i ndonezji inspiruje każdego, kto miał okazję choć trochę zwiedzić ten kraj. tysiące wysp oraz obszar 93 000 km 2 wód śródlądowych zapewnia ogromny wachlarz podwodnych doświadczeń. j est takie jedno, zupełnie wyjątkowe miejsce, które przyciąga miłośników podmorskiej fauny i flory oraz podwodnych fotografów.
Niewielka cieśnina, w samym sercu Trójkąta Koralowego, której nie sposób się oprzeć. Cieśnina Lembeh, bo o niej mowa, to miejsce szczególne pod względem makro i nurkowania muck (brudne nurkowanie). Ten, kto choć raz tam zanurkował, będzie systematycznie powracał.
Okolica wyspy Lembeh jest od wielu lat znana biologom i nurkom z całego świata, wabi tysiącami niezwykłych gatunków zwierząt żyjących w tutejszych wodach. Uchodzi za światową stolicę makro, będąc tym samym mekką dla fotografów, chcących uwiecznić w kadrze mistrzów kamuflażu.
Według badaczy podmorskiej fauny i flory rejon ten charakteryzuje się największym zróżnicowaniem biologicznym na świecie i ustalono, że to właśnie w Cieśninie Lembeh występują kolonie niezwykle rzadkich morskich zwierząt. Oddzielający Celebes od wyspy Lembeh kanał jest wypełniony miejscami, w których tętni życie rozwinięte na wulkanicznym dnie. Nurkowanie na tego typu dnie jest nazywane brudnym nurkowaniem (nurkowanie muck). Nic
w tym nurkowaniu brudnego, nazwa jest wyłącznie nawiązaniem do koloru piasku. Zanurzając się, spoglądacie na szaro-czarne dno pokryte drobnym makiem i zastanawiacie się, co tutaj tak naprawdę robicie. Już po chwili nie macie wątpliwości. Przed wami pojawia się pierwsze dziwne stworzenie, po chwili kolejne i już kompletnie straciliście głowę dla tego typu nurkowań. Muck charakteryzuje się płytszymi zanurzeniami i spędzaniem czasu na piaszczystym dnie, gdzie zabawa polega na odnajdywaniu skrywających się przedziwnych stworzeń. Miejsca do nurkowania w cieśninie to przeważnie piaskowe podłoże z garstkami rozsianych konstrukcji koralowców, gąbek i ukwiałów. To dzięki bogatym w składniki odżywcze wulkanicznym wodom rozwinęło się tutaj bujne życie morskie. Rezydenci tutejszych wód idealnie wtapiają się w topografię krajobrazu. Niektórzy z nich to ultrapredatorzy, którzy olśniewającą kolorystyką oraz adaptacyjnym kształtem zapewniają sobie wysoką pozycję w łańcuchu pokarmowym. Kalejdoskop niezwykłych stworzeń tego regionu jest oszałamiający –mątwy, skorpenowate, ślimaki nagoskrzelne, liście-
niowate, koniki morskie Hippocampus bargibanti, Metasepia pfefferi, młode Plataksy indyjskie, ghost pipe fish oraz różne gatunki ośmiornic. Większość wymienionych stworzeń można podziwiać już przy pierwszym zanurzeniu. Kwintesencją tutejszych nurkowań jest możliwość obcowania z unikalnymi gatunkami. W Cieśninie Lembeh przewodnicy zadają bardzo sprecyzowane pytania: Jaki konkretnie gatunek koników morskich chcesz zobaczyć? Czy widziałeś już ośmiornicę imitatorkę?
Nurkowanie muck w l embeh to gwarancja genialnego portfolio. Zaskakuje wyjątkowa mnogość trudnych do znalezienia gdziekolwiek indziej gatunków.
Warte uwagi w okolicach wód cieśniny są również nocne nurkowania. Każdy nurek w swoim mistycznym skupieniu, w strumieniu światła latarki może zaobserwować cuda natury. Podczas nocnego nurkowania muck jesteśmy świadkami wysokiej aktywności morskich stworzeń. To właśnie w nocy można trafić na mątwy Metasepia pfefferi, które w miejscu o nazwie Jahir mają swoje miejsce rozrodu. Tutaj składają jaja w skorupach kokosów. Niekiedy można zaobserwować wyklute młode, czy świeżo złożoną ikrę. Innym stworzeniem, które wykorzystuje skorupę w interesujący sposób jest ośmiornica, a konkretnie Amphioctopus marginatus. Powszechnie znana, jako ośmiornica kokosowa upodobała sobie łupinę, jako mobilne miejsce schronienia w razie niebezpieczeństwa. Ciekawym do obserwcji jest sposób poruszania się bezkręgowca z tym przedmiotem. Morskie zwierzę przemieszcza się na wydłużonych mackach, skrywając łuskę kokosa pod tułowiem. Jest to pierwszy odnotowany bezkręgowiec posługujący się narzędziem w zaplanowany sposób.
Cieśnina Lembeh jest rozsławiona jako światowa stolica niezwykłych stworzeń i od kilkunastu lat przyciąga uznanych podwodnych fotografów. Ze względu na swój potencjał, w okolicy cieśniny rozwinięto infrastrukturę dedykowaną nurkom oraz podwodnym fotografom. Niektóre z resortów oferują szkolenia oraz regularne wydarzenia z zakresu fotografii. Na tle innych, wyróżnia się w szczególności Lembeh Resort z centrum nurkowym, wypożyczalnią oraz serwisem sprzętu fotograficznego i wideo. To tutaj odbywają się konferencje, warsz-
(…) ciepłe wody, umiarkowane prądy oraz relatywnie płytkie nurkowania powodują, że jest to destynacja zarówno dla amatorów, jak i profesjonalnych fotografów.
taty fotograficzne oraz spotkania pasjonatów z całego świata. Szaro-czarny piasek jest idealnym tłem dla uchwycenia istot w nim żyjących. Nurkowanie muck w Lembeh to gwarancja genialnego portfolio. Zaskakuje wyjątkowa mnogość trudnych do znalezienia gdziekolwiek indziej gatunków. Mam na myśli takie okazy jak: skorpeny rhinopias, ośmiornicę imitatorkę oraz Hapalochlaena, antenariusowate, iglicznie, skorpenę Ambon. Ponadto ciepłe wody,
umiarkowane prądy oraz relatywnie płytkie nurkowania powodują, że jest to destynacja zarówno dla amatorów, jak i profesjonalnych fotografów. Każdy z nas, po dziesiątkach wynurkowanych godzin znajduje swoją nurkową ścieżkę. Dla tych, którzy traktują fotografię podwodną na poważnie lub chcą spróbować swoich sił przed aparatem, Cieśnina Lembeh nie ma sobie równych.
Przygoda na Lembeh nie kończy się na nurkowaniach muck i makro. Szukających zróżnicowania z pewnością nie zawiodą bogate konstrukcje stołowych koralowców, ściany pełne gorgonii oraz wrak Mawali z czasów II Wojny Światowej. Bogactwo północy Sulawesi na tym się jednak nie kończy. W niedalekiej odległości, na zachód od wąskiej cieśniny znajduje się Podwodny Narodowy Park Bunaken. Jest to idealna destynacja dla miłośników stromych ścian miękkich i twardych koralowców, silnych prądów oraz zwierząt pelagicznych w szczególności rekinów rafowych i żółwi zielonych. Poza granicami parku znajduje się wyspa Bangka. Punkt na
otwartym morzu, który wabi nurków grupą iglic sięgających ponad powierzchnię wody. Dookoła iglic można zaobserwować spore ławice ostroboków, barakud oraz cezji.
Od kilkunastu lat Indonezja, w tym północ Celebesu, stała się niezwykle popularna. Jednak to właśnie ta wąska i ciemna cieśnina w szczególności przyciąga pasjonatów wód i morskich stworzeń. Nie dziwi więc fakt, że po przeżyciach z Lembeh trudno o miejsce, które w równym stopniu zaspokoi ciekawość fanów muck i makro. Może więc warto powracać tam co jakiś czas?
jakub degee – nasz redakcyjny kolega w Perfect Diver, najbardziej znany z fotografii rekinów, za które zdobył nagrody w konkursach w Anglii i Niemczech, wraca do korzeni i zaprasza na warsztaty fotografii makro w indonezji. Lembeh daje największe możliwości rozbudowania swojego portfolio dzięki największej ilości gatunków, najbardziej przyjaznym fotografom podłożu oraz małej głębokości. Sprawdź na Activtour.pl
Toyapakeh Nusa Penida
tekst Marianne aalders Zdjęcia juergen koch indonezja
Kiedy ludzie pytają mnie, jakie jest moje ulubione miejsce nurkowe, trudno jest mi dać jednoznaczną odpowiedź. Mieszkam w Nusa Lembongan, małej wyspie na wybrzeżu Bali. Tutaj nurkowanie jest niesamowite, każde miejsce ma swoje własne piękno i zmienia się przy każdym następnym zanurzeniu.
W porze suchej (od kwietnia do października) mamy tu zimne prądy, w pozostałej części roku przychodzą prądy ciepłe. Prądy przynoszą ze sobą urozmaicone bogactwo ryb! Czasami prądy są bardzo silne, a kiedy indziej nie mamy żadnych, co powoduje, że nurkowanie jest zupełnie inne! Albo lecisz i podziwiasz panoramę, albo obracasz każdy kamień i zaglądasz pod każdy nawis, aby zobaczyć, jakie małe rzeczy są do odkrycia.
Więc jeśli musiałabym podjąć decyzję co do najlepszych miejsc nurkowych, byłoby to Toyapakeh. Znajduje się ono dokładnie w ujściu kanału między dwiema wyspami: Nusa Penida i Nusa Ceningan. Takie umiejscowienie sprawia, że czasami nie można tam nurkować, ponieważ pojawiają się bardzo trudne i podstępne prądy. Jednak, kiedy warunki są optymalne, mam ochotę na wynajęcie w tej okolicy domu wakacyjnego i spędzenie w nim weekendu.
W Toyapakeh znajdują się niezliczone ilości różnych koralowców i olbrzymia ilość ryb, nie wspominając o wszystkich żyjątkach makro, ukrywających się w oszałamiającej rafie koralowej. Rafy zbudowane są zarówno z twardych jak i miękkich koralowców. Można spotkać ławice małych rybek, a także okazjonalnie duże i zaskakujące gatunki!
Kiedy nurkuję w tym miejscu w optymalnych warunkach, zawsze jestem rozczarowana, kiedy moim klientom kończy się powietrze i muszę już wypływać na powierzchnię. Kiedy pasjonujesz się nurkowaniem, po prostu chcesz zostać tam na zawsze. Nurkowałam w tym miejscu tak wiele razy (przez 5 lat, minimum dwa razy w tygodniu). Moje serce wciąż mocniej bije, gdy okazuje się, że warunki są dobre i będziemy schodzić do wody!
Przyjedź, kiedy możesz i przekonaj się sam! Chętnie poprowadzę Cię do tego niesamowitego miej-
Tutaj nurkowanie jest niesamowite, każde miejsce ma swoje własne piękno i zmienia się przy każdym następnym zanurzeniu.
sca i pozwolę Tobie mieć własną opinię na temat nurkowego raju Toyapakeh.
Ucieczka z „Alcatraz”
Tekst i zdjęcia jakub banasiak
w łaściciele delfinariów jak ognia boją się newsów i historii o delfinach, które mimo lat spędzonych w delfinarium, doskonale poradziły sobie w oceanie. w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat opisano dokładnie przypadki delfinów, które zabrano z delfinariów, przygotowywano na nowo do funkcjonowania na wolności i z sukcesem przywrócono środowisku naturalnemu. Najbardziej ciekawe i spektakularne są jednak historie ucieczek delfinów, gdzie zwierzęta same decydowały się porzucić rzekomo tak dobre i przyjazne dla nich warunki życia.
Warto przypomnieć te historie, gdyż nad Europą krąży właśnie widmo kolejnego delfinarium, czyli kolejnego więzienia dla zwierząt. Węgierski inwestor, właściciel oceanarium „Tropicarium” w Budapeszcie, chce powiększyć swoją atrakcję turystyczną o baseny z delfinami. I podobnie jak wielu innych inwestorów używa argumentu, że przecież zwierzętom nie stanie się krzywda, gdyż będą to tylko delfiny urodzone w niewoli, które nie znają życia w morzu, i których nie można wypu-
ścić na wolność. Przecież nie przeżyłyby same, bez opieki człowieka… Jest to bardzo wygodne tłumaczenie, używane zresztą nagminnie w delfinowym biznesie, także jako usprawiedliwienie dla rozmnażania delfinów w niewoli. Przypadki powrotu zniewolonych delfinów do życia w morzu zadają kłam takiej argumentacji. Zaś historie o ucieczkach delfinów są na dodatek na tyle medialne, że pomagają szeroko nagłośnić, jak sprawy mają się w rzeczywistości.
Szczególnie frapująca jest historia ucieczki z „delfinowego Alcatraz” samicy butlonosa o imieniu Bahama Mama. Delfin ten trzymany był w morskiej zagrodzie przy Treasure Island. Umieszczono tam łącznie 9 delfinów, odłowionych w lokalnych wodach, aby oferować turystom możliwość pływania z tymi ssakami morskimi. Od wolności odgradzała Bahama Mamę druciana, miejscami podwójna siatka, porośnięta glonami i sięgająca dna. Delfin spędził w tym miejscu 17 lat, wielokrotnie słysząc dźwięki i nawoływania przepływających w pobliżu dzikich osobników. Czasami, zwłaszcza w nocy pobratymcy podpływali bardzo blisko ogrodzenia. Ken Balcomb i jego żona, biolog morski Diane Claridge, którzy badali populację delfinów butlonosych w tym rejonie na Bahamach od ponad pięciu lat, często obserwowali takie odwiedziny.
Pewnego wieczoru stało się coś nieprzewidzianego. Bez żadnej pomocy z zewnątrz, Bahama Mama wypchnęła poluzowany płat siatki i uciekła na otwarte morze. Wszyscy byli przekonani, że samica butlono-
sa nie poradzi sobie sama w środowisku naturalnym. Jakież było zdziwienie i zachwyt badaczy morskich – Kena i Diane, gdy spotkali Bahama Mamę, całą i zdrową, w grupie delfinów sześć miesięcy po jej ucieczce. O pomyłce nie mogło być mowy. Wszelkie wątpliwości rozwiewała fotoidentyfikacja płetwy grzbietowej oraz filmik nakręcony przez naukowców. Dowody były na tyle oczywiste, że właściciele delfinarium nie próbowali z nimi nawet polemizować.
Jeszcze ważniejsza z punktu widzenia walki z argumentami bossów delfinowego biznesu wydaje się historia innej ucieczki – delfinicy Anessy, która nigdy wcześniej nie zaznała życia na wolności. Ken Balcomb w swoim raporcie napisał: „Annessa, urodzony w niewoli delfin butlonosy, trzymany w Dolphin Research Center we Floryda Keys, zniknął i został uznany za zaginionego podczas huraganu w 1992 r. Annessa przeżyła huragan i została zaadaptowana przez stado wolno żyjących delfinów. Była potem wielokrotnie widziana – zdrowa i samodzielnie szukająca pożywienia”.
(…) nie trzeba urodzić się na wolności, aby wiedzieć i czuć, że miejsce delfina jest w oceanie, a nie w zbiorniku ze szkła i betonu, czy w morskiej zagrodzie z ludźmi.
Wg danych Ceta-Base Annessa uciekła 23 sierpnia 1992 roku. „Sprawcą” tego wydarzenia był huragan Andrew. Niezwykłą rzeczą jest to, że przeżyła dwa kolejne huragany, które przetoczyły się przez ten obszar po jej ucieczce: huragan Katrina (25 sierpnia) i huragan Rita (20 września).
Kiedy doszło do tego zdarzenia, Annessa miała 11 lat. Długich 11 lat spędzonych w niewoli. Wcześniej była opisywana jako nieśmiała i wycofana. Pewien reporter z The Pittsburg Press tak oto rela-
cjonował swoją wizytę w delfinarium z 1990 roku: „…Około 5 innych osób stało w wodzie głębokiej do pasa, mając nadzieję na zaprzyjaźnienie się z Natem albo Annessą, samicą delfina, która również mieszkała w Centrum. Wkrótce stało się dla nas jasne, że Annessa jest nieśmiała, pływała na marginesie stada, nawet kiedy jej opiekun Armando „Mandy” Rodriguez rzucał do wody przekąski rybne i żwawo klaskał, aby utrzymać Annessę i Nata w pobliżu.”
The Dolphin Research Center jest delfinarium działającym pod pozorem badań naukowych w Grassy Key na Florydzie. Tutaj w słonowodnych lagunach o powierzchni 90 000 metrów kwadratowych, organizuje się 8 różnych spotkań z delfinami dziennie, z których żadne nie ma charakteru edukacyjnego, ani nie jest oparte na badaniach naukowych.
The Dolphin Research Center przedstawia swoje delfiny na swojej stronie, z jedną tylko wzmianką
o Annessie:
„Podczas silnego huraganu najbezpieczniejszą opcją dla naszej rodziny delfinów może być otwarty
ocean. Mogą tam szukać schronienia na głębszych wodach z dala od linii brzegowej, gdzie odłamki i silne fale mogą być niezwykle niebezpieczne. Jakkolwiek, nasze delfiny nie są zaznajomione ze światem poza ich lagunami. Łatwo mogą stracić orientację i zgubić się. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze, gdy nasza ukochana Annessa zaginęła podczas huraganu Andrew i nigdy nie powróciła. Obrazy naszej małej dziewczynki nie mogącej trafić do domu prześladują mnie po dzień dzisiejszy. Musimy znaleźć sposób, aby zapewnić delfinom bezpieczeństwo podczas burzy, tak żebyśmy mogli je szybko znaleźć i zaprowadzić do domu, kiedy burza minie”.
Wbrew informacjom DRC, Ric O’Barry, znany działacz na rzecz dobrostanu delfinów, a wcześniej treser delfinów, twierdzi coś zupełnie przeciwnego: „Annessa jest cały czas widywana pomiędzy Key Largo a Tavernier.”
Również The United States Marine Mammal Inventory, na podstawie dostępnych danych uznaje w swoim wykazie Annessę (numer NOA0004389)
jako delfina urodzonego w niewoli, który został z powodzeniem uwolniony.
Przykład Annessy dowodzi, że nie trzeba urodzić się na wolności, aby wiedzieć i czuć, że miejsce delfina jest w oceanie, a nie w zbiorniku ze szkła i betonu, czy w morskiej zagrodzie z ludźmi.
Źródła:
Wykaz delfinów CETA-BASE
Erin Elizabeth, How one captive-born dolphin escaped captivity and joined a wild pod?
Ken Balcomb, Cetacean Releases
The United States Marine Mammal Inventory
Walizka nurka „bezsprzętowego”
tekst agniesZka kalska Zdjęcia PIotr StóS
o freediverach często mówi się, że są nurkami bezsprzętowymi. Całkiem słusznie, bo wcale nie potrzebują sprzętu, żeby móc zanurkować. Nie oznacza to jednak, że absolutnie z żadnego nie korzystamy…
W porównaniu z nurkowaniem z akwalungiem, do podstawowego wyposażenia freedivera należy zaliczyć niewiele, bo tylko: maskę i rurkę, płetwy, piankę oraz pas balastowy z obciążeniem. Wszystko inne jak np. komputer nurkowy, boja z liną i smyczą, czy nóż i latarka to dodatki, które są pomocne i niekiedy znacząco zwiększają bezpieczeństwo, lecz nie zawsze i nie w każdej sytuacji.
Freediverzy dążą do nurkowania z jak najmniejszą liczbą gadżetów. Jeśli tylko możemy, wybierzemy jak najcieńszą piankę – taką, aby tylko nie zmarznąć. To sprzyja zabraniu mniejszej ilości balastu, którego też chcemy mieć zawsze jak najmniej oraz większej wygodzie i swobodzie ruchów. Jeśli nurkujemy przy linie to rurkę możemy zostawić na powierzchni, a często nawet zdejmujemy maskę i zastępujemy ją zaciskiem na nos, bo oczy możemy mieć podczas całego zanurzenia zamknięte. Oczywiście, pod warunkiem, że termoklina pozwoli nam
na odsłonięcie twarzy i zatok bez terapii szokowej. W nurkowaniu przy boi możemy także zrzucić same płetwy i wciągnąć się pod wodę po linie, albo przy pomocy własnych rąk i nóg płynąc żabką. Ten cały podstawowy asortyment musimy jednak mieć na wyposażeniu w razie „W” i do wykonania asekuracji innego freedivera.
To właśnie w celu zwiększenia bezpieczeństwa freediverzy korzystają z tych wszystkich pomocy. Komputer nurkowy potwierdzi nam głębokość, na której jesteśmy i podsumuje czas nurkowania, a to pomaga oszacować odpowiednią długość przerwy powierzchniowej i odpowiedniego momentu zanurzenia asekuranta. Boja i lina wraz ze smyczą to kolejny asortyment, który pozwala nam nurkować głębiej i bezpieczniej. Jednak nic z powyższych elementów nie zastąpi i nie da takiego zabezpieczenia jak asekuracja partnera. Zatem i jego powinniśmy zabrać razem ze sobą – no może niekoniecznie w walizce;)
Zdjęcie Agnieszka Kalska
c o W ięc spako W ać do W ali Z ki Z e sobą na nas Z W yja Z d freedivingo W y?
● piankę – swoją lub wypożyczoną, ale przymierzoną – by nie cisnęła, nie była za duża, a zamek czy kaptur nas nie uwierał; pianka do freedivingu będzie najlepsza, ale tylko jeśli spasowana odpowiednio; najwygodniejsza będzie taka szyta na miarę, ale taką trzeba zamówić min. 6 tygodni przed wyprawą, ● płetwy – na pierwsze szkolenie – wystarczą „porządniejsze basenówki”, takie łatwiej zmieścić do walizki; a gdy już nurkujemy głębiej, warto zdecydować się na dłuższe płetwy specjalistyczne do freedivingu, robią dużą różnicę – tylko jak je zmieścić do walizki? O tym kilka słów napiszę poniżej…
● maskę i rurkę – najlepiej własne i przetestowane co najmniej raz na basenie – czy pasują, nie przeciekają i czy rurkę można łatwo doczepiać i odczepiać,
● pas balastowy – taki gumowy, specjalny do freedivingu, bo nie zawsze w centrach nurkowych posiadają takie do wypożyczenia,
● kamerkę lub aparat podwodny – to zawsze warto zabrać, ale musimy nastawić się na to, że nie za każdym razem pójdą z nami do wody – o tym zadecyduje instruktor, a czasem warunki pogodowe,
● czapkę – nawet jeśli wybieramy się do Egiptu, to poza czapką z daszkiem powinniśmy wziąć również taką zimową; dlaczego? Bo wygrzeje uszy i zatoki, osłoni od wiatru i to pomoże uniknąć rozwoju infekcji organów, które muszą być w pełni zdrowe, aby sprawnie funkcjonowały podczas wyrównywania ciśnienia,
● witaminę c – wspomaga odporność w pierwszych fazach infekcji i warto na takim wyjeździe przyjmować ją zapobiegawczo,
● komputer nurkowy – jeśli mamy to bierzmy, a jeśli nie, to spytajmy czy ktoś z ekipy zabiera ze sobą – jeden na wszystkich wystarczy,
● klej do neoprenu – jeśli posiadamy piankę do freedivingu, która jest wykonana z delikatnego neoprenu bez ochronnej warstwy z tkaniny, to szansa rozdarcia jej w trakcie
całego wyjazdu jest jak 50:50; klej waży mało, a naprawa samodzielna jest bardzo prosta, więc kilka monet można zaoszczędzić w sytuacji awarii.
cZ ego nie W arto Z abierać:
● balastu – jeśli w pobliżu miejsca, do którego się udajemy jest centrum nurkowe, to najczęściej nie warto dźwigać ciężarów ze sobą, bo z nimi mogą pojawić się różne przygody w podróży; sam pas jest jednak lekki i gumowy i jest znacznie bezpieczniejszym rozwiązaniem, więc o nim nie zapominajmy, ● boja z liną – jeśli jedziemy na szkolenie z instruktorem, to on się już o to zatroszczy, a kiedy jedziemy ze znajomymi, zastanówmy się czy faktycznie będziemy z niej korzystać; jeśli planujemy nurkować w miejscach o ślicznej rafie, grotach oraz o dalekiej odległości głębokości od brzegu, może warto skupić się na nurkowaniach rekreacyjnych i zabrać tylko małą dmuchaną bojkę ostrzegawczą; być może też jest na miejscu centrum nurkowe, które wypożyczy nam boję z liną i obciążeniem – freediving na świecie jest już naprawdę całkiem popularny, ● zapasowego asortymentu – jeśli podróżujemy do miejsc nastawionych na turystykę nurkową – to duże prawdopodobieństwo, że znajduje się też tam lokalny sklep, lepiej wyposażony niż w naszym „lądowym” mieście; ceny często są też przystępne i czasem niższe niż w sklepach internetowych liczonych z wysyłką; gdy więc zgubimy rurkę lub popsujemy maskę możemy kupić na miejscu nową lub wypożyczyć w centrum nurkowym.
Każdy kto nurkuje regularnie, sporo podróżuje, historii „lotniskowych” ma z pewnością wiele. Ja sama spotkałam się już z tak różnymi sytuacjami, że ciężko mówić co jest aktualnie regułą. Najczęstszą zagwostką freedivera jest – co zrobić z płetwami/ monopłetwą? Nie ma na to jednej odpowiedzi, bo zmiennych jest wiele. Z własnego doświadczenia mogę poradzić tyle: spróbuj zabrać ze sobą na po-
kład wówczas mamy największe szanse, że nasz ukochany sprzęt dotrze w jednym kawałku razem z nami do celu. Powinieneś być jednak przygotowany na to, że ktoś w pewnym momencie nie pozwoli wnieść płetw czy monopłetwy na pokład i będziesz zmuszony oddać to do luku bagażowego. Zapakuj więc sprzęt tak, by w jakiś sposób było to usztywnione. Nawet jeśli oddamy płetwy czy monopłetwę przy samym wejściu na pokład samolotu, w niektórych sytuacjach zobaczymy je dopiero na taśmie pośród bagażu rejestrowanego.
Wszystko zależy od lotniska, z którego wylatujemy, często nawet od samej obsługi i bardzo wiele od linii lotniczych. Na różnych etapach kontroli i odprawy lotniskowej mogą pojawić się odmienne ko-
Każdy kto nurkuje regularnie, sporo podróżuje, historii „lotniskowych” ma z pewnością wiele. Ja sama spotkałam się już z tak różnymi sytuacjami, że ciężko mówić co jest aktualnie regułą.
munikaty. Musimy być więc przygotowani na każdą sytuację, a to zaoszczędzi nam stresu, który oczywiście dla freedivingu jest wysoce niewskazany… ;)
mAgicZNy reJoN FrANcJi
tekst irena kosoWska Zdjęcia audrey cudel
l ot i d ordogne to dla nas, nurków, magiczny rejon Francji, usłany przepięknymi wywierzyskowymi jaskiniami, ukrytymi pomiędzy górami i malowniczo położonymi wioskami, w rejonie rzek d ordogne, l ot i Cele.
Rejon ten jest kolebką francuskiego nurkowania jaskiniowego, swoistym rajem dla nurków jaskiniowych. Na terenach tych znajduje się około 30 miejsc nurkowych, nie zawsze łatwo dostępnych, ale z całą pewnością wartych odwiedzenia.
Wśród takiej ilości nurkowisk, każdy nurek jaskiniowy znajdzie coś dla siebie – od obszernych pasaży, ogromnych korytarzy czy studni, po ciasne, wąskie przejścia i przeciski, od widoczności jak w morzu czerwonym, po klimat złowrogich zalanych kopalni, czy fortów.
Aby dotrzeć do większości miejsc musimy wykazać się cierpliwością i niezłą kondycją. Nie tylko samo dojście do wody, które niejednokrotnie wymaga pokonania sporych dystansów przez pola, zarośla, lub też zmierzenia się z suchymi częściami jaskiń i transportowania sprzętu niskimi korytarzami na spore dystanse, ale też już w wodzie – kiedy musimy w sprzęcie przemierzać nurt strumienia, czy też dopłynąć do wejścia w górę rzeki. W części miejsc przyda się też znajomość technik linowych – szczególnie do transportowania sprzętu.
fontaine de saint george
Montvalent, Lot
Wywierzysko znajduje się w pobliżu miasteczka
Montvalent. Po wejściu do jaskini na głębokości około 10 metrów korytarz ma kształt niskiego, ale szerokiego, stromo opadającego pasażu. Po dotarciu na głębokość około 30 metrów korytarz wypłyca się, stając się jednocześnie dużo obszerniejszy. Spąg w większości jaskini mulisty, tylko miejscami skała.
Współrzędne geograficzne: N44,53367, E1,37137
source de la finou
Montvalent, Lot
Wywierzysko znajduje się na terenie prywatnym, odnalezienie go może sprawiać problemy. Dojście czasami suchym korytem strumienia doprowadza nas do jeziorka wejściowego. Jeziorko jest bardzo małe i płytkie, a na jego dnie jest ciasne wejście do jaskini. Korytarz opada stromo na ok. 30 metrów, docierając do głównego pasażu musimy pokonać przewężenie.
Jednak sam pasaż jest obszerny i ciągnie się poziomo na głębokości maksymalnej 33 metry.
fontaine du truffe
Lacave, Lot
Wejście do jaskini prowadzi przez malutkie jeziorko, z przewężeniem na dnie, jednak możliwym do pokonania dla nurków z zestawem na plecach. Jaskinia ma dwa syfony, oba o głębokości 12–14 metrów. Fantastyczna widoczność panująca zwykle w dużo ciaśniejszym, drugim syfonie, często sprzyja przepięknym zdjęciom.
Współrzędne geograficzne: N44,49495 E1,33042
source de landenouse
Cadrieu, Lot
Wejście jest nietypowe, u wypływu strumienia Landenouse, w formie dużej prostokątnej studni.
Zejście ok. 5 metrów po drabinie, do opuszczania sprzętu warto wykorzystać techniki linowe. Wejście do samej jaskini prowadzi przez dość ciasną szczelinę w dnie studni, a obszerny pasaż zaczyna się na
głębokości 12 metrów. Wraz z przebytą odległością pasaż obniża się i rozszerza, a korytarz meandrując wypłyca się do głębokości ok. 10 metrów, aby ponownie opaść na 30 metrów.
Współrzędne geograficzne: N44,29263 E1,51939
Obiekt znajduje się na terenie prywatnym, z ostatnich docierających wiadomości, wprowadzono w nim zakaz nurkowania.
gouffre de lantouy
Saint Jean de Laur, Lot
Jaskinia sprawiająca wrażenie „łatwej”, jednak bywająca bardzo zdradliwa. Otwór wejściowy znajduje się w jeziorku na ok. 8 metrach. Pasaż opada stromo, jest niski i szeroki, a mulisto-żwirowy spąg sprzyja łatwemu zmąceniu wody i utracie widoczności. Szczególnie poniżej 25 metra napotykamy przewężenia, z ruchomym piaskiem, w których bardzo łatwo stracić widoczność. Głębokość maksymalna korytarza to 50 metrów, ale należy dobrze się przygotować ze względu na często występujący silny prąd, również zawirowania z prądem wstecznym.
trou M ada M e Cenevieres, Lot
Kierunek dojścia do jaskini oznakowany na polance – duży kamień ze strzałką i ścieżką tuż koło niego. Ta ścieżka prowadzi do otworu jaskini. Od kamienia należy przejść po lesie i dnem strumienia jakieś 200 metrów lekko w górę. Zobaczymy duży otwór jaskini. Początek I syfonu jest około 50 metrów wewnątrz jaskini. Korytarz jest szeroki, ale bardzo niski, sprawia więc pewne problemy transportowe. Woda jest zazwyczaj bardzo przezroczysta. Głębokość maksymalna jaskini to 17 metrów.
Współrzędne geograficzne: N44,27120 E1,45110
e M ergence du ressel
Marcilhac-sur-Cele, Lot
Otwór jaskini znajduje się na dnie rzeki, mniej więcej 50 metrów w górę rzeki od miejsca wejścia do wody. Otwór wejściowy jaskini jest duży, podobnie jak korytarz przez pierwsze 150 metrów. Na 170 metrze jaskinia rozwidla się, główny pasaż biegnący prosto prowadzi do części głębokiej, na-
tomiast korytarz główny kontynuuje się płytko, na głębokości około 12 metrów. W korytarzu głównym na 22 metrach znajdziemy ogromną studnię, która progami zwiększa głębokość, aż do korytarza na 50 metrach, ciągnącego się do głębokości 80 metrów. Płytszy korytarz kończy się pionową szczeliną, która na głębokości 24 metrów łączy się z pasażem głównym.
Współrzędne geograficzne: N44,33713 E1,46327
gouffre de cabouy Rocamadour, Lot
Duże wywierzysko Cabouy, w którym do wody prowadzi ścieżka przez krzaki, jest mocno zarośniętym jeziorkiem ze stromo opadającymi ścianami. Wejście do jaskini to ogromny otwór na około 20 metrach. Pasaż opada stromo do około 33 metrów, wielki korytarz z ogromnymi przestrzeniami daje możliwość podziwiania ogromnych głazów na spągu. Średnia głębokość korytarza to około 20 metrów. Około 900 metrów od otworu wejściowego osiągamy otwór Gouffre de Poumayssen.
gouffre de pou M ayssen Rocamadour, Lot
Od wywierzyska Cabouy na wschód prowadzi ścieżka prowadząca do ściany skalnej. U podnóża tej ściany jest malutkie jeziorko. To Poumayssen.
Jeziorko wejściowe jest dziurą w stropie jaskini. Jeśli od tego miejsca popłyniemy w dół – dotrzemy do wywierzyska Cabouy. Jeśli popłyniemy w górę – głębokość wynosi kilkanaście metrów, a jaskinia bardzo wolno się pogłębia, do około 20 metrów. Pasaż cały czas ma ogromne rozmiary. System Cabouy/ Poumayssem ma co najmniej 2 km długości.
Położenie i logistyka miejsc nurkowych często nie jest oczywista, dlatego dobrze jest przynajmniej pierwszy raz jechać z dobrym, doświadczonym przewodnikiem.
Na bazę wypadową warto wybrać miejscowość Gramat, ponieważ większość jaskiń znajduje się w promieniu 20–30 km od tej właśnie miejscowości. Nie ma problemu z dostępem do sprzętu, czy nabijaniem gazów.
Poza nurkowaniem warto zwiedzić przepiękne miejsca w rejonie, jak choćby miasto w skale – Rocamadour, skosztować francuskiego wina i serów.
Każdy, kto choć raz zanurkował w jaskiniach rejonu Lot, z całą pewnością będzie chciał tam wrócić.
Źródła: https://cave-diving.pl/ http://www.lotcavediving.eu Andrew Ward, Underwater Guide to the Lot & Dordogne France
Zaplanuj swoje nurkowanie na wraku Um el Faroud na Malcie
Tekst i zdjęcia hubert borg
Um El Faroud jest jednym z najpopularniejszych miejsc nurkowych na m orzu Śródziemnym i jedną z pięciu najlepiej sprzedających się atrakcji nurkowych na m alcie. Niesamowity pod względem wielkości (10 000 ton!), a mimo to dostępny z brzegu w każdych warunkach. w 1998 roku zatonął w wyniku tragicznego wypadku podczas remontu, w którym zginęło 9 robotników portowych. s tanowi teraz wyzwanie dla nurków i jedną z najlepszych lokalizacji nurkowych w Europie.
h istoria W raku
Um El Faroud został zbudowany w 1969 r. w Smiths Dock Company w Middlesborough w Anglii i był własnością firmy General National Maritime Transport Company z Trypolisu. Przewoził rafinowane paliwo między Włochami a Libią do dnia 1 lutego 1995 r. W dniu 3 lutego 1995 r. zacumował w suchym doku na Malcie. Dziewięciu robotników pracowało w Um El Faroud, kiedy potężna eksplozja późnym wieczorem wstrząsnęła trzema miastami i pogrążyła Maltę w żałobie. Uważa się, że eksplozja została spowodowana nagromadzeniem się gazu.
Statek doznał uszkodzeń w swojej strukturze i po kontroli został uznany za wrak. Od czasu eksplozji znajdował się w doku, aż do momentu, gdy zdecydowano, że najlepszym sposobem na jego wykorzystanie będzie uczynienie z niego atrakcji nurkowej i zapoczątkowanie jego drugiego życia jako sztucznej rafy.
Społeczność nurkowa wybrała wioskę Wied iz-Zurrieq jako najlepsze miejsce do przyjęcia tego statku. Na dnie morskim przeprowadzono badania pod kątem wpływu wraku na otoczenie, a wybrane miejsce zostało oznaczone. 2 września 1998 r. Um El Faroud został odholowany z Wielkiego Portu w La Valetcie w kierunku miejsca docelowego. Po zakotwiczeniu statku na miejscu, szedł na dno przez cztery godziny, wypełniając się powoli wodą morską, wpływającą z ośmiu specjalnie dopasowanych 4-calowych zaworów dennych. Tę scenę obserwowało tysiące ludzi.
l okali Z acja W raku
Dziś wrak Um El Faroud można znaleźć w wiosce Wied iz-Zurrieq, niedaleko Qrendi. Ma 110 metrów długości, waży 10 000 ton, a jego szerokość wynosi 15,5 metra. Wysokość od stępki do komina to około 22 metrów. Spoczął na głębokości 36 metrów. Maltański wrak jest często odwiedzany przez nurków, szczególnie gdy w innych rejonach wyspy jest
w danym momencie zbyt niebezpieczne. Chroni go dolina Wied iz-Zurrieq.
n urko W anie na W raku
Najczęściej dopływa się do wraku wpław z brzegu, a konkretnie z małego pomostu tuż obok Wied iz-Zurrieq. Nurkowie muszą przepłynąć około 150 metrów biorąc kurs 240 stopni i uważając na ruch łodzi. Pływanie na powierzchni może być bardzo męczące, dlatego zejście pod wodę na kilka metrów jest łatwiejszą opcją. Płynięcie wpław może znacząco skrócić czas zwiedzania samego wraku, więc jeśli chcesz zbadać wrak w całości, zaleca się wielokrotne nurkowanie, zestaw dwubutlowy lub wzbogaconą mieszankę gazów.
Obrany kurs pokieruje cię w stronę rufy wraku, która przy dobrej widoczności stanowi wspaniały widok. Nieuszkodzone śmigło i ster znajdują się na głębokości 36 metrów i są idealną okazją do zrobie-
Dla nurków, którym zależy na penetracji wraku, Um e l Faroud oferuje wiele przejść z relatywnie łatwymi wyjściami.
nia zdjęcia. Poziom pokładu znajduje się na około 25 metrze głębokości i zaczyna się od nadbudówki mostu. Dla nurków, którym zależy na penetracji wraku, Um El Faroud oferuje wiele przejść z relatywnie łatwymi wyjściami. Takie przejścia to włazy, kabiny i kuchnie, luki na kadłubie tuż pod pokładem i dla bardziej odważnych, schody w dół do maszynowni, szyb, który schodzi prosto zza komina do maszynowni, i przejście z maszynowni do przedniego przedziału, który prowadzi nad pokładem poza most.
Ponieważ statek jest tak duży, możesz łatwo stracić poczucie czasu. Dlatego wymagane są regularne kontrole pozostałego czasu dekompresji i zużycia powietrza!
Ładownie są łatwo dostępne po wybuchu, który rozerwał pokład, gdy statek był jeszcze w dokach.
Podczas listopadowych burz w 2006 r. wrak rozdzielił się na pół, tuż przed nadbudową mostu. Fakt, że dostęp do ładowni jest znacznie ułatwiony sprawia, że nurkowanie na wraku jest o wiele bardziej interesujące. Przednia połowa jest teraz skręcona około 20 stopni na północ w kierunku brzegu, a obszar pomiędzy tymi dwoma sekcjami jest podatny na silne prądy.
Po dotarciu w okolice dziobu znajdziesz podniesiony pokład, który do niego prowadzi. Możesz wyjść stamtąd kierując się pionowo w górę drabiny na pokład dziobowy. To jest bardzo przyjemny odcinek. Sam dziób ma dużą kotwicę i pachołki cumownicze, co jest kolejnym popularnym miejscem do fotografowania nurków.
Nurkowie mogą natknąć się na kałamarnicę i barakudę na rufie. Od strony portu zwykle roi się od dużych ławic oblad, papugoryb i menidii. Czasem można spotkać okazjonalnie skorpeny, karanksy i tuńczyki. Do wraku można stosunkowo łatwo wejść, ale ze względu na jego rozmiar, dostęp powinien być ograniczony tylko dla nurków z zaawansowanym szkoleniem nurkowania wrakowego.
Ponieważ statek jest tak duży, możesz łatwo stracić poczucie czasu. Dlatego wymagane są regularne kontrole pozostałego czasu dekompresji i zużycia powietrza! Po opuszczeniu wraku możesz natknąć się na silny prąd przeciwny, więc upewnij się, że masz wystarczająco dużo powietrza, aby powrócić na brzeg.
cZy NUreK może być seKsi?
tekst Margita ŚliZoWska „Syrenka” Zdjęcia Wiktor ZdrojeWski
„Nurkowanie i dbanie o wygląd? a co ma jedno do drugiego?”
Pomyśleliście tak? Panowie być może tak, ale Panie… Przecież prawie każdy chciałby dobrze wyglądać i komfortowo czuć się w przyjemnych chwilach swojego życia, prawda? Tak więc jeśli się dobrze zastanowić – podejście do spraw estetyki w nurkowaniu ma spory sens. A już na pewno nie jest tego sensu pozbawione. Przecież szeroko pojmowana „estetyka” nie przeszkadza nam w szlifowaniu umiejętności nurkowych, ani nie odbiera naszej sprawności umysłowej czy fizycznej pod wodą. Może natomiast sprawić, że będąc całkiem nieźle wyszkolonym nurkiem poczujemy się jeszcze bardziej pewni siebie. Zwłaszcza w sytuacji, w której pod wodą niespodziewanie zauroczą nas czyjeś roziskrzone radością oczy. Lub kiedy na powierzch-
ni spotkamy kogoś, z kim chcielibyśmy spędzić bliższą i dłuższą chwilę w życiu…
Niedawno usłyszałam, jak znajoma z rozżaleniem stwierdziła: „I znów zakładamy te koszmarne ubranka, w których na pewno nie można poczuć się ani zgrabnie, ani seksi.” Spojrzałam na nią z zaciekawieniem i zobaczyłam ładną, zadbaną i… seksowną dziewczynę. Absolutne zaprzeczenie tego, o czym właśnie wspomniała. Przecież to, czy jesteśmy seksowni „znajdujemy” nie tylko w zgrabnej figurze mistrzyni fitness czy mistrza crossfitu. Seksapil pochodzi głównie z naszego wnętrza – żaden ocieplacz nurkowy tego „czegoś” zepsuć nie może. A zatem do dzieła Panie i Panowie. Nie pozwólcie, aby bycie
płetwonurkiem odebrało Wasz urok, estetyczny wygląd i poczucie komfortu psychofizycznego.
A teraz kilka krótkich i praktycznych rad w tematach, o których warto pamiętać… Paznokcie. Krótko obcięte i zabezpieczone odżywką lub hybrydą (panie). Skórki. Natłuszczone – zabezpieczone przed pęknięciami. Włosy. Rozczesane, spięte, z natłuszczonymi końcówkami. Zabezpieczone kapturem nurkowym. Ręce. Zabezpieczone rękawiczkami nurkowymi. Po nurkowaniu nawilżone kremem do rąk. Twarz. Oczyszczona po nurkowaniu i nawilżona kremem. Organizm. Prawidłowo nawodniony (izotoniki). Maska. Z nieprzeźroczystego silikonu – ukrywająca wydzieliny fizjologiczne z nosa i zatok.
Pozostał jeszcze temat, o którym niestety również muszę wspomnieć. Który dotyka nas w kontekście nie tylko nurkowym – na przykład w środkach komunikacji miejskiej w upalne dni… Pamiętajmy, że bieliznę nurkową, ocieplacze, skarpetki również należy prać, suszyć i wietrzyć. To, że ta garderoba służy nam do przebywania głównie pod wodą – nie zwalnia nas z tego obowiązku. Nie pozwalajmy sobie na weekendowe „zmiany” z eleganckich i zadbanych ludzi w niechlujne i śmierdzące nurkowe „bestie”. Niech dezodorant nie będzie naszym porzuconym przyjacielem we wczorajszym dniu powszednim…
Na koniec pół-żartem ale i pół-serio… Makijaż? A czemu nie? Niejedna kobieta czuje się niekomfortowo bez choćby odrobiny makijażu. Drogie Panie, nurkowanie nie musi pozbawiać nas tej odrobiny luksusu. Ale używajmy produktów wodoodpornych i nakładajmy je z umiarem. Tak, aby po wyjściu z wody nasz makijaż nie spływał malowniczymi smugami spod maski stając się „odstraszaczem”… A może makijaż permanentny…?
Podsumowując: droga Nurkini i drogi Nurku. Nawet jeśli zaplanowaliście swoje nurkowanie w najdrobniejszych szczegółach i wykonaliście je perfekcyjnie, to nie możecie przewidzieć jeszcze jednej sprawy. Nie przewidzicie Strzały Amora, która może czyhać na Was pod wiatą przy stole do montażu sprzętu, w czasie sypania talku do manszety, w czasie, kiedy męczycie się z zakładaniem nowych płetw ze zbyt ciasnymi sprężynami, lub kiedy nie możecie wywinąć kryzy w sucharze. Sprawcie, by Wasze nawyki związane z estetyką i higieną spowodowały, że nie będziecie zaskoczeni. Gdy Piękna Brunetka poda Ci komputer, którego zapomniałeś ze skrzyneczki nurkowej, lub kiedy Przystojny Blondyn zaproponuje Ci opłukanie świeżo poplutej przez Ciebie maski. Przecież wszystko można robić z klasą i wdziękiem. Zwłaszcza, jeśli przyswoiliśmy sobie przedtem kilka przydatnych nawyków…
Nie taki diabeł straszny
tekst agata turoWicZ
Nurkując w Morzu Bałtyckim najczęściej podziwiamy zatopione wraki statków, jednak mało kto wie, że we wrakach czy pomiędzy kamieniami nieraz kryje się prawdziwy diabeł, a dokładnie kur diabeł. Myoxocephalus scorpius, bo tak brzmi jego nazwa w języku łacińskim, to ryba wyjątkowa i piękna w swej brzydocie. Jest kuzynką często spotykanej w Morzu Śródziemnym skorpeny pospolitej oraz zamieszkującej Morze Czerwone, skorpeny czubatej.
Kur diabeł to drapieżna ryba z charakterystyczną, dużą głową, na której wierzchołku i po bokach znajdują się parzyste, ostre kolce. Ciało tej ryby pokryte jest gładką skórą bez łusek. Żyje przy dnie, pośród skał, kamieni oraz podwodnych konstrukcji. Odżywia się drobnymi rybami, skorupiakami oraz mięczakami. Należy do ryb bardzo żarłocznych, a swoje
ofiary atakuje znienacka. W Bałtyku osiąga długość do 30 cm, jednak w Morzu Północnym można spotkać dużo większe osobniki, nawet o długości 1 metra. Jeśli akurat uda się Wam spotkać rybaka, który wyłowił diabła z wody, warto podejść i posłuchać dźwięków, które wydaje. Niektórzy twierdzą, że charakterystyczne buczenie to chęć odstraszenia potencjalnego wroga. Prawdopodobnie jednak jest to efekt uboczny pozbywania się nadmiaru powietrza z jamy gębowej przez pokrywy skrzelowe.
Wiosną, latem oraz jesienią diabły mają szaro-brązowy kolor i skrywają się w szczelinach bałtyckiego dna. Jednak zimą, kur diabeł staje się prawdziwą gwiazdą podwodnego świata, wędrując na głębokość ok 20–30 metrów. W grudniu rozpoczyna się jego okres godowy, a co za tym idzie, prawdziwy festiwal kolorów. W trakcie tarła, brzuch oraz dolna
Zdjęcie Adam Deco
część boku ciała samca przyjmuje bardzo intensywny, pomarańczowy kolor, którego wprost nie sposób przeoczyć. Sprawia to, że nawet niewprawieni nurkowie z pewnością zauważą jego obecność.
Ponadto samce tego gatunku to niezwykli ojcowie. Od momentu złożenia ikry, aż do wyklucia się młodych z jaj, samiec pilnuje swojego potomstwa siedząc nieruchomo na gnieździe. Jest to najlepszy moment dla wszystkich nurków, żeby go dokładnie obejrzeć z każdej strony. Nawet duża ilość bąbelków i bliska obecność człowieka nie są w stanie go spłoszyć, dzięki czemu staje się wdzięcznym obiektem do fotografowania.
Następnym razem eksplorując bałtyckie wraki, rozejrzycie się wokół, żeby zobaczyć tą niesamowitą i wyjątkową rybę.
Zdjęcie SKNO
Zdjęcie SKNO
Czapla rafowa
czaple
nawodna dostojność
Tekst i zdjęcia Wojciech jarosZ
wszystko co robią czaple, robią z gracją, a nawet z wdziękiem (choć niekiedy na pozór nieco ociężale). Czy to polują, odpoczywają czy też latają powolnie uderzając skrzydłami. t akie wrażenie wywołują przede wszystkim ich dobrze znane, smukłe sylwetki (choć są też czaple, o nieco bardziej krępej budowie). i ch dostojność nie przekłada się bynajmniej na brak szybkości –gdy wypatrzą zdobycz, potrafią błyskawicznie uderzyć.
Czapla siwa
Czaple to ptaki naturalnie związane z wodą, zarówno słodką, jak i słoną. W wodzie szukają pożywienia, bo czaple to zagorzali rybożercy. Nie obrażają się na inne kręgowce (małe ssaki, ptaki, płazy i gady), jak i bezkręgowce (np. stawonogi, mięczaki), ale ryby to jednak danie pierwszego wyboru. Ich rozmiłowanie w rybim mięsie (w zasadzie nie tylko mięsie, bo ryby pochłaniają w całości, a czego nie zdołają strawić pozbywają się poprzez wypluwki) nie przysparza im popularności wśród wędkarzy, a już na pewno nie wśród właścicieli stawów rybnych. Rybożerność czapli, potęgowana nie do końca stuprocentową sprawnością łowiecką kończącą się niekiedy okaleczeniem niedoszłej zdobyczy, spowodowała konflikt interesów, którego efektem były znaczące spadki liczebności wielu czaplich populacji. Zresztą w Polsce nadal niestety można dość łatwo uzyskać zgodę na odstrzał czapli siwej (Ardea cinerea) w obrębie stawów hodowlanych. Historycznie istniał jeszcze jeden powód strzelania do tych ptaków. Bardzo chętnie korzystano z ich piór do ozdoby garderoby, w szczególności dam-
skich kapeluszy. Pod koniec XIX wieku pewna grupa Pań, obywatelek Zjednoczonego Królestwa, uznała taki sposób wykorzystywania ptaków za nieetyczny i ustaliła we własnym gronie, że tak dalej być nie może. Założyły więc owe Panie organizację aktywnie walczącą z modą na ptasie ozdoby. Z inicjatywy tej ostatecznie wyewoluowało (aż chciałoby się powiedzieć wykluło się) Królewskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (ang. Royal Society for the Protection of Birds, RSPB) – jedna z największych organizacji tego typu w dzisiejszym świecie. Szczęśliwie okazuje się więc, że cierpienie czapli w minionych czasach nie poszło na marne – żyjące obecnie na Wyspach (i nie tylko tam) ptaki mogą liczyć na zaangażowanie w swoją ochronę ponad miliona członków Towarzystwa.
Czaplę od innych ptaków brodzących o długich nogach najłatwiej odróżnić obserwując lecącego ptaka. Podczas lotu bowiem, ptaki te charakterystycznie układają swoją szyję, w przeciwieństwie do żurawi czy bocianów, które lecą w pełni wyprosto-
wane, jakby połknęły kij od szczotki. Czaple układają szyję jakby połknęły co najwyżej węgorza, co zresztą im się zdarza. To trochę tak, jakby zwijały szyję na czas podróży. Czyżby więc nie potrzebowały aż tak długiej? Przeciwnie, doskonale korzystają z tej części ciała podczas polowania. Zamiast uderzać w płynącą pod powierzchnią wody rybę angażując w atak całe ciało, wystrzeliwują jedynie ostry dziób – niczym kameleon swój język. Zwinięta szyja prostuje się jak sprężyna, zapewniając dużą szybkość i precyzję całej operacji. Polując, czaple potrafią cierpliwie czekać na najwłaściwszy moment. Niekiedy nawet stosują przynęty, a to jest rodzaj zachowania klasyfikowanego jako wykorzystanie narzędzi! Ptaki w pewnych sytuacjach okazują się więc całkiem bystre na tle innych kręgowców, co powinno wywołać w nas pewną refleksję, gdy następnym razem użyjemy określenia „ptasi móżdżek” chcąc podsumować czyjąś gamoniowatość. Przedstawicieli przynajmniej dziewięciu gatunków czapli obserwowano podczas połowów z wykorzystaniem przynęty. Niekiedy były to kawał-
ki chleba lub popcorn, ale zdarzało się, że czaple wabiły ryby na schwytane przez siebie ważki, kawałki patyków, a nawet na własne pióra! Smaczku tym obserwacjom dodaje fakt, że czynione były one w różnych częściach świata (obie Ameryki, Azja, wyspy Pacyfiku) i to zarówno w odniesieniu do ptaków mających kontakt z człowiekiem, jak i ptaków żyjących w naturalnych ekosystemach, gdzie nie mogły podpatrzeć, jak ludzie dokarmiają chlebem kaczki. Ciekawą techniką posługuje się czapla nadobna (Egretta garzetta), która wykorzystuje własne palce by wabić ryby. Palce te mają żółty kolor, podczas gdy skoki są barwy czarnej. Być może, drogą doboru naturalnego, cecha ta utrwaliła się u tego gatunku faworyzując w wyścigu o przekazanie swoich genów osobniki z bardziej przyciągającą uwagę ryb barwą swych palców jako skuteczniejszych łowców? Nietuzinkowym zachowaniem w trakcie łowów popisuje się afrykańska czapla czarna. Rozkłada skrzydła na podobieństwo parasola lub peleryny tworząc cień, który przyciąga ryby przywykłe do skrywania się przed napastnikami pod nawisami
Czapla nadobna
r odzina czaplowatych (Ardeidae) należy do rzędu pelikanowych (Pelecaniformes) i składa się z 62 gatunków.
Dawniej było więcej, bo pięć gatunków uznaje się za wymarłe.
brzegu lub drzewami. Osobom z większą wyobraźnią polująca czapla czarna może też skojarzyć się z klasycznym abażurem lampy w ulubionym kolorze Batmana, a miłośnikom przygód Baltazara Gąbki, z tajemniczym Don Pedro, szpiegiem z Krainy Deszczowców. Czaple polują za dnia, za wyjątkiem ślepowronów. Te średniej wielkości, o krępej sylwetce czaple swoją nazwę wzięły od podobnego do wroniego krakania z jednej strony oraz z nocnego trybu życia z drugiej. Łacińska nazwa rodzajowa Nycticorax oznacza nocnego kruka, a nazwa polska wynika z podejrzeń, że przez cały dzień ptak ten siedzi skryty, bo jest ślepy właśnie. Ślepowrony rzeczywiście wieczorem wylatują na żerowiska ze swych kryjówek, ale w okresie karmienia młodych szukają pożywienia także w ciągu dnia. Ślepowrony żerujące w ciągu dnia można spotkać także podczas deszczowej pogody. W wierzeniach Słowian ze względu na nocną aktywność, ślepowrony pełniły rolę przewodników pomiędzy światami żywych i umarłych – tzw. psychopompów, tak jak Hermes w mitologii greckiej, czy walkirie w nordyckiej.
Rodzina czaplowatych (Ardeidae) należy do rzędu pelikanowych (Pelecaniformes) i składa się z 62 gatunków. Dawniej było więcej, bo pięć gatunków uznaje się za wymarłe. Zróżnicowanie morfologiczne jest dość duże, bowiem największa z rodziny czapla olbrzymia (Ardea goliath) ma masę ok. 4–5 kg i rozpiętość skrzydeł do 230 cm, podczas gdy jedna z najmniejszych – bączek (Ixobrychus minutus) to zaledwie 60–150 g masy ciała i 40–60 cm rozpiętości skrzydeł. Bączka można spotkać w Polsce, a czaplę olbrzymią nad Morzem Czerwonym lub w Afryce Zachodniej. Gdy o budowę ciała idzie, ciekawostką jest z pewnością rakojad (Cochlearius
Czapla olbrzymia
Czapla zielonawa
cochlearius). Jest to środkowo- i południowoamerykańska czapla przypominająca sylwetką ślepowrony (średniej wielkości, o krótszej i dość grubej szyi), która wyposażona jest w dziób o niepowtarzalnym kształcie. W języku angielskim nazwa tego ptaka to boat-billed heron, co nieźle oddaje wygląd spłaszczonego mocno dzioba, którego górna część wygląda jak odwrócona kilem do góry łódka (boat –łódka). Polując na małe ryby, płazy i bezkręgowce pomiędzy korzeniami przybyszowymi i oddechowymi drzew tworzących namorzyny, rakojad doskonale sobie radzi ze swoim dziobem. Ptak ten charakteryzuje się również wyjątkowym, jak na czaple zachowaniem. W obronie swojego gniaz-
da staje się agresywny i broni go aktywnie przed drapieżnikami. Również wtedy, gdy dotyczy to człowieka. Większość czapli po prostu ucieka, choć gdy zostaną zapędzone w kozi róg, potrafią się bronić. Wykorzystują swój dziób w roli sztyletu i próbują dźgać najeźdźcę, najczęściej po oczach (uwaga!).
Ciekawostek dotyczących i budowy, i zachowań wśród czapli jest więcej. Bąk (Botaurus stellaris) na przykład nie składa szyi podczas lotu i ma krótkie nogi, a do tego buczy w trzcinach. Nawoływania bąka są bardzo charakterystyczne, bo przypominają odgłos dmuchania w pustą butelkę i niosą się daleko. Najlepiej udaje odgłos bąka dmuchanie pod kątem, spod górnej wargi, w szklaną, półlitro-
siwe
(…) gdy zostaną zapędzone
w kozi róg, potrafią się bronić. Wykorzystują
swój dziób w roli
sztyletu i próbują dźgać najeźdźcę, najczęściej po oczach (uwaga!).
wą butelkę – co zostało sprawdzone przez autora eksperymentalnie – zdarzało się, że bąki reagowały na takie butelkowe naśladownictwo. Bąka w ogóle łatwiej jest usłyszeć niż zobaczyć, bo w ciągu dnia jest mało aktywny, a do tego posiada doskonały kamuflaż – jest nie do wypatrzenia, gdy stoi wśród trzcin i to jeszcze z uniesionym dziobem, by jak najbardziej upodobnić się do trzciny. Czapla gwiżdżąca (Syrigma sibilatrix), podobnie jak bąk, również lata z wyciągniętą szyją. A dziwnie lata jak na czaplę, bo uderza skrzydłami nie powolnie i dostojnie, a bar-
dziej jak kaczka, szybko i nerwowo. Jej nazwa ma związek z charakterystycznym pogwizdywaniem.
O odgłosach czapli można by napisać odrębną opowieść, bo to znacznie więcej niż wspomniany bąk i czapla gwiżdżąca. Zachęcam w tym miejscu do odwiedzenia serwisu xeno-canto.org, gdzie amatorzy podsłuchiwania ptaków zamieszczają swoje nagrania. To prawdziwa skarbnica ptasich odgłosów z całego świata.
W Polsce i Europie Środkowej spotkać można czaplę siwą, coraz częściej lęgową czaplę białą (Ardea alba), ślepowrona (Nycticorax nycticorax), bąka i bączka. Przy odrobinie szczęścia udaje się w sezonie spotkać czaplę purpurową (Ardea purpurea), nadobną i złotawą (Bubulcus ibis), choć to goście z południa. Ostatni z wymienionych gatunków bardzo lubi sąsiedztwo dużych ssaków roślinożernych, w obecności których łatwiej polować na owady. W ujściu Rodanu na południu Francji, na rozlewiskach Camargue bez problemu wypatrzycie czaple złotawe dosiadające tamtejsze białe konie. Wypatrujcie czapli, bo to piękne ptaki są!
Czaple
#whywedoit
z ew błękitu jest inny dla każdego nurka. Głębia przyciąga, woła, zaprasza, by ją odkrywać. k ażdy z nas odczuwa i przeżywa ją inaczej. to uczucie zanurzania się w całkiem inny, podwodny świat, dla każdego z nas jest inne.
Wszyscy
jesteśmy unikalni w szukaniu sensu i powodów, dla których nurkujemy. Stąd też jakiś czas temu narodził się pomysł na kampanię, w której nurkowie mogliby dzielić się swoimi motywacjami i przeżyciami – tak narodziło się DAN #whywedoit.
W ruchu tym, celebrujemy i inspirujemy środowiska nurkowe z całego świata. Ambasadorzy #whywedoit opowiadają o sobie, o swoim własnym przeżywaniu pasji, dzielą się osiągnięciami, tymi wielkimi, ale również tymi małymi, codzienną pracą, która jest jednocześnie ich pasją, a może raczej pasji, która jest też pracą. DAN Europe z kamerą poszukuje odpowiedzi na to, co dla różnych ludzi oznacza „bycie nurkiem”, stara się dotrzeć do sedna poszukiwań odpowiedzi na pytanie – dlaczego to robimy? Nurkowanie jest piękną pasją, a w kampanii #whywedoit każdy z nas może podzielić się swoją własna odpowiedzią.
Ambasadorami DAN #whywedoit są bardzo różni ludzie – nurkujący bezpiecznie, kochający wodę,
dbający o Oceany… Znajdziemy tu Instruktorów nurkowania, freediverów, rzeźbiarzy, lekarzy, badaczy lodowców… a każdy z nich ma swoją własną historię, swoją własną drogę, którą przeszedł, aby być właśnie tu, gdzie jest teraz. Wszystkie historie możecie obejrzeć na https://wwdi.daneurope.org/
Kiedy dowiedziałam się o kampanii, sama zadałam sobie pytanie, dlaczego właściwie nurkuję? Pierwsze przychodzące do głowy odpowiedzi mogą wydawać się banalne – spokój, cisza, piękno natury, obcowanie z oceanem… ale kiedy chcemy dotrzeć do sedna, do dna swojego własnego poczucia pasji, stoi za tym więcej – a w każdym razie więcej niż odpowiedzi, których mógłby udzielić każdy nurek.
Droga, którą przeszłam, nie była drogą typową. Może dlatego, że jestem perfekcjonistką, a we wszystko co robię wkładam całą siebie. Zaczęło się przez przypadek, na wakacyjnym intro, po którym instruktor powiedział po wynurzeniu – „Ty tu jeszcze wrócisz”. Wróciłam. Od tamtego momentu wracam
ciągle i wciąż, do wciąż nowych miejsc, ale również tych samych, znajomych, ulubionych. Bo można mieć swój własny kawałek miejsca na ziemi – pod wodą. Zaczęło się od szkoleń, wielu szkoleń, doskonalenia, nieustannego. Na swojej drodze spotkałam wielu wspaniałych nauczycieli, a każdy z nich otwierał mi oczy na rzeczy, których jeszcze nie wiedziałam.
Ostatnio jeden z moich Instruktorów nazwał mnie „jaskiniowym kotem” – myślę, że dziś właśnie to jest esencją tego, co daje mi najwięcej radości. Od początków w zieleniach jezior, nieporównywalnym z niczym szmaragdem Bałtyku, po błękity oceanów, aż po czeluście zalanych kopalń i jaskiń. Dziś to właśnie jest to, co kocham – zamknięta przestrzeń, skała drążona przez setki lat przez płynącą wodę, ukazująca najbardziej obrazowo jej potęgę i moc. Kropla drąży skałę, rzeki drążą tunele, korytarze jaskiń, których część możemy podziwiać my – nurkowie.
Dziś, wciąż idąc tą drogą, łączę pasję z pracą. Dbam o szerzenie zasad bezpiecznego nurkowania, staram się być nurkiem dla nurków, doradcą dla pytających. Mam nadzieję, że razem włączymy się w europejski ruch #whywedoit – bo przecież każdy z nas znajduje w nurkowaniu coś nieco innego.
Nurkowy festiwal mocy
tekst jakub cieŚlak Zdjęcia anna bogacińska
Na początku był Tomek z jedną marką oświetlenia i zasilania systemów grzewczych, i pomysłem na jej promocję. Nurkowy Festiwal Mocy. Impreza będąca jakąś wersją, rozszerzeniem czy uzupełnieniem Nurkowego Pożegnania Lata. Cyklicznej imprezy organizowanej przez olsztyńskich nurków. Wszystko jednak kręciło się wokół jednego miejsca – Kulki. Dokładniej ośrodka „Nemo w Kulce” znajdującego się nad jeziorem Łęsk koło Szczytna. Ośrodek schowany pośród drzew, odcięty od cywilizacji. Do jeziora dwa kroki, zresztą piękny widok na jezioro rozciąga się z panoramicznych okien jadalni ośrodka. Wchodzisz więc, zrzucasz swoją miejską warstwę z siebie, odrzucasz kluczyki od samochodu gdzieś w kąt, bo nie będziesz z niego korzystać przez cały weekend. Wszystko, czego ci potrzeba, jest na miejscu lub bardzo blisko. Sprzęt nurkowy zostaje pod namiotem i może sobie tam stać,
nikt go nie ruszy. Po nurkowaniu zrzucasz sprzęt, rozwieszasz skafander i możesz od razu lecieć na pyszny obiad. Idealne miejsce.
Pierwsze edycje NFM skupione wokół jednej marki i raczej znajomych dalszych i bliższych Tomkowi to były raczej bardzo kameralne spotkania na zasadzie: przyjedźcie na Kulkę, zanurkujmy razem, przetestujcie ten sprzęt i wypijmy szklaneczkę czegoś mocniejszego wieczorem. Kiedy jednak rozpoczęły się rozmowy Tomka ze mną, już mówiliśmy o czymś trochę bardziej poważnym i oficjalnym. Ewoluowały elementy Festiwalu, doszły prezentacje, prelekcje i pokazy, zaczęliśmy zapraszać interesujące osoby. Doszli też inni dostawcy sprzętu do testowania. Zaczęło się od czołowego producenta sucharów, potem doszły kolejne marki i w końcu impreza otworzyła się szeroko na całą branżę. Jedynym
kryterium wyboru i zaproszenia dostawcy było szerokie pojęcie mocy – testowy sprzęt ma mieć moc – być urządzeniem zasilanym elektrycznie: zaczynając od komputerów nurkowych, idąc przez zasilane zestawy grzewcze, akumulatory do nich, a kończąc na oświetleniu wszelkiej maści. Wśród gości mieliśmy przyjemność zapowiadać takie osoby jak Marcin Bramson, Kamil Iwankiewicz, Michał Kosut, Igor Nicolaos, czy Piotr Piórewicz. Bardzo ciekawą formułą okazał się panel dyskusyjny, w pierwszej edycji którego Kuba Janowicz i Piotr Piórewicz dyskutowali na temat używania systemów grzewczych przez nurków rekreacyjnych. Kończąc edycję czwartą w 2017 roku już planowaliśmy kolejną, czując, że idziemy właściwym kierunkiem.
Imprezę otwieraliśmy w piątek. Nie nastawialiśmy się na żadne oficjalne wydarzenia tego dnia – większość wyruszała po pracy, spodziewaliśmy się ich raczej późnym wieczorem. Późna kolacja i wypicie wspólnego kufelka, tudzież kubka smakowitego grzanego wina przy promieniującym przyjemnym ciepłem kominku, to był doskonały wstęp do uroczego weekendu z dala od cywilizacji. A że goście zjeżdżali do północy, rozmowy toczyły się w tworzących tu i ówdzie kołach znajomych i wydawały się nie mieć końca. Rano, następnego dnia rozpoczął się festiwal. Zaraz po śniadaniu do głównej sali wjechał sprzęt testowy. Nurkowie zaczęli się nieśpiesznie pojawiać i przebierać w ofercie. To, co rzuciło mi się szybko w oczy była zupełnie inna relacja pomiędzy dostawcami a nurkami. To dość ulotne, ale odniosłem wrażenie, że już sam fakt, że dostawcy uczestniczą w całej imprezie rozpisanej na weekend
na równi z nurkami – gośćmi, buduje inną atmosferę. Jest wiele okazji na rozmowy z użytkownikami, na integrację, budowanie relacji, na wymianę opinii i uwag w każdą stronę. Tak też skutery, oświetlenie i grzanie ruszyły do pracy pod wodę i nurkowie wyczyścili stoły z testowego sprzętu.
Po południu czas na prelekcje, prezentacje i rozrywkę. Sprzęt większości nurków sechł pod namiotami, butle się nabijały, akumulatory ładowały, a nurkowie – odpoczywali. Po obiedzie na relaks i karmę dla duszy.
Jako pierwszy wystąpił fantastyczny Kamil Iwankiewicz. Postać nietuzinkowa, prawdziwy ogień entuzjazmu i niesamowicie ciekawie opowiadający jegomość. Kamil swego czasu prowadził projekt (którego był też głównym wykonawcą) „Korona Jezior Ziemi”, w ramach którego miał zanurkować we wszystkich najwyżej położonych jeziorach na całej kuli ziemskiej. Projekt został wstrzymany ze względów rodzinnych, ale Kamil zdołał zanurkować
Piotr pokazywał jak można poradzić sobie z wieloma powszechnymi problemami mając do dyspozycji tak specjalistyczne narzędzia serwisowe jak woda, płyn do mycia naczyń i ocet.
w kilku magicznych miejscach i o tym opowiada już od kilku ładnych lat. Ja sam miałem przyjemność słuchać po raz pierwszy Kamila na Baltictechu i stwierdziłem, że człowiek ma fantastyczny dar do opowiadania o tym, co zobaczył i poczuł. Pamiętam jak pierwszy raz kontaktowałem się z nim by zapytać go, czy zechciałby dołączyć do grona prelegentów naszej pierwszej imprezy na Kulce. Miałem niezłą tremę i spodziewałem się wszystkiego, tylko nie tego, że Kamil zapali się do pomysłu w trzy sekundy i bez żadnych specjalnych oporów przyjmie moje zaproszenie. Na tej edycji NFM Kamil skupił się na problematyce planowania nurkowań górskich. Choć temat nie był łatwy i oczywiście wciąż przewijały się głównie wątki i zdjęcia z prezentacji dotyczącej Korony Jezior Ziemi to jednak ani ja, ani osoby, które już słuchały nieraz Kamila, nie nudziły się na nowej prezentacji i nikomu nie przeszkadzało, że Kamil mocno wykroczył poza ramy czasowe swojego bloku. Nie sposób było oprzeć się magii opowieści o miejscach niedostępnych dla więk-
szości śmiertelników. Widać też, że Kamil posiada ogromną wiedzę teoretyczną i praktyczną, która pozwoliła mu się dobrze przygotować do nurkowań na wysokościach wręcz absurdalnych z punktu widzenia przeciętnego rekreacyjnego nurka. Ogrom wyzwań czekających na planujących takie nurkowania jest wręcz przytłaczający. Już choćby taka głupota jak ilość balastu – trzykrotnie większa niż na taki sam skafander użyty na „normalnych” wysokościach – i jak ją przetransportować na szczyt. Występujący po Kamilu mieli naprawdę trudne zadanie, ale wybrnęli z tego znakomicie.
Na scenie pojawiła się Karolina Jakóbczak. Karolina jest osobą niesłyszącą. Oczywiście jest czynnym nurkiem z dużym doświadczeniem. Karolina jednak nie jest osobą niemą, w dodatku potrafi czytać z ruchu warg i też jest wulkanem pozytywnej Mocy. Wprowadziła nas ze swadą i humorem w świat niesłyszących nurkujących, jak nurkowanie wygląda z ich punktu widzenia, jak niesłyszący potrafią wzbogacić nurkowanie i jak podejść do nurkowania z takimi osobami. W zasadzie wszyscy doskonale bawili się na prelekcji Karoliny, która wciągała publiczność do interakcji. Mam nadzieję, że nie zdradzam teraz Kamila, że został jeszcze na sporym fragmencie tej prezentacji, tak mu się spodobała, choć zarzekał się, że musi gnać do domu. Karolina pokazała jak bogaty język migowy może poprawić sposób komunikacji pod wodą. Wyprowadziła jednak nas z błędnego założenia, że język migowy jest językiem
międzynarodowym – okazuje się, że praktycznie każdy naród ma swój język migowy, stąd wcale nie jest oczywistym, że dwóch niesłyszących nurków z różnych stron świata od razu się dogada w trakcie nurkowania. Tym niemniej jednak bycie partnerem osoby niesłyszącej ma wiele zalet. Osoby niesłyszące są niebywale wyczulone na wszystkie bodźce wzrokowe i z pewnością szybciej chociażby wypatrzą wiele ciekawostek, które normalnie umknęłyby naszej uwadze. Na koniec Karolina zaznajomiła nas z podstawowymi zasadami komunikacji z osobami niesłyszącymi, za co została nagrodzona gromkimi brawami (oczywiście w wersji migowej).
Zaraz po Karolinie na cenę wkroczył Piotr Piórewicz. Piotrek to człowiek z Trójmiasta, a więc ogromnie doświadczony nurek wrakowy, do tego wzięty instruktor nurkowania, specjalista od serwisu sprzętu nurkowego jak i urodzony gawędziarz, o ogromnym poczuciu humoru i dystansu do wszystkiego. Jego zadaniem było przybliżyć nam nieco temat serwisowania sprzętu nurkowego, ze wskazaniem na kilka konkretnych szczegółów i elementów nurkowego
sprzętu. Suchy skafander, zdawałoby się – rzecz praktycznie bezobsługowa: założyć, zdjąć, nasmarować co najwyżej zamek i dobrze wysuszyć. Jak coś się dzieje to do serwisu i tyle. A jednak, okazało się, że sporo możemy zrobić samodzielnie, a najwięcej dobra możemy uczynić przeciwdziałając różnym zjawiskom i procesom, które doprowadzą w sposób naturalny do awarii. Piotr pokazywał jak można poradzić sobie z wieloma powszechnymi problemami mając do dyspozycji tak specjalistyczne narzędzia serwisowe jak woda, płyn do mycia naczyń i ocet. No dobrze, przyda się także kilka prostych narzędzi stomatologicznych zawiniętych z zaprzyjaźnionego gabinetu, ale te też można w razie czego zastąpić czymś bardziej powszechnym.
Blok oficjalny na tym etapie był już zakończony. Piotr był ostatnim prelegentem, zbliżał się czas kolacji, potem już tylko czas integracji i nurkowych rozmów na tematy wszelakie do późnych godzin nocnych.
Zwieńczeniem sobotniego wieczoru był koncert „Groma”, czyli Tomka Paciorka. Tomek gra głównie
szanty, co mogłoby się wydawać dziwnym pomysłem na koncert dla nurków. Tomek znalazł jednak bardzo szybko wspólny język z publicznością, dobierając umiejętnie swój repertuar, ubarwiając swój koncert różnymi anegdotami, często powiązanymi z nurkowaniem. Dość powiedzieć, że było bardzo wesoło, rubasznie i głośno. Najwytrwalsi uczestnicy sobotniej zabawy przytrzymali Tomka jeszcze do późnej godziny, zaszyli się przy kominku wpadając co chwila w nostalgiczny nastrój.
Tak też, na tym etapie, mógłbym zakończyć relację z piątego Nurkowego Festiwalu Mocy, ponieważ niedziela przed południem była powtórzeniem części testowej, choć frekwencja wśród nurkujących była dużo słabsza (z niezrozumiałych dla mnie powodów…), ale wypada jeszcze wspomnieć o rozdaniu nagród, które ufundowali obecni na festiwalu dostawcy, jak i inni znakomici przedstawiciele naszego nurkowego świata. Ja tylko pozwolę sobie w tym miejscu podziękować Irenie Stangierskiej,
której przepiękne kalendarze znowu trafiły do kilku szczęśliwych uczestników zabawy.
Jeszcze tylko krótkie podsumowanie. Festiwal, pomimo dość ekstremalnej pogody na zewnątrz, cieszył się znowu dużym zainteresowaniem, my jednak mamy apetyt na więcej. Stąd pomysł, żeby kolejna edycja odbyła się wcześniej – w październiku. Chcielibyśmy, żeby warunki nurkowe pozwoliły cieszyć się nurkowaniem nie tylko zatwardziałym maniakom, ale tym też bardziej umiarkowanym nurkom rekreacyjnym. Być może łagodniejsza aura pozwoli nam zaplanować więcej wydarzeń w plenerze. Bardzo zależy mi na tym, by impreza utrzymała swoją mniej formalną formułę, by była traktowana bardziej jako forma integracji klubów, centrów nurkowych i samodzielnych nurków, przy okazji której można przetestować trochę sprzętu i posłuchać kilku interesujących wykładów. Mam nadzieję, że w tym roku spotkamy się na Kulce w październiku, by poczuć wspólnie tę MOC.
3rd warsaw seminar on Underwater archaeology
17–18 stycznia 2019, Uniwersytet Warszawski
tekst MałgorZata MilesZcZyk Zdjęcia Magdalena sugalska
Cykl życia archeologa? o grom pracy biurowej, znacznie mniej terenowej. j akieś analizy i z powrotem do biura – do pracy nad kolejnym grantem i podsumowaniem sezonu badawczego, czy projektu. Na szczęście –ten ostatni etap może, a nawet powinien być przerywany przez bardzo kulturalne spotkania towarzyskie, czyli konferencje naukowe!
Oczywiście, konferencja nie zrobi się sama, musi zostać skwapliwie przygotowana przez grupę ochotników zwaną Komitetem Organizacyjnym (nie ma za co!). Po drugie, bardzo ważna jest także grupa znamienitych i wpływowych naukowców, którzy zgadzają się czuwać nad właściwym poziomem prezentacji, artykułów i dyskusji (w tym miejscu chcielibyśmy serdecznie podziękować naszemu najlepszemu Komitetowi Naukowemu!). Po trzecie – i zapewne najważniejsze – konferencja potrzebuje pilnych uczestników. Zdolnych, energicznych i porywających tłumy! Zamieszaj, wstrząśnij… i mamy perfekcyjny przepis na owocny i inspirujący czas, podczas którego wymieniane pomysły są oklaskiwane i krytykowane, hipotezy dyskutowane, a ciążka praca nagradzana.
Spotkanie, które niedawno miało miejsce na Uniwersytecie Warszawskim, to doświadczenie z najwyższej półki, zwłaszcza z powodu naszych drogich gości, wspaniałych archeologów. Po pierwsze i najważniejsze, goście specjalni: prof. Iván Negu-
eruela Martínez z Museo Nacional de Arqueología
Subacuática w Kartagenie, który pobudził naszą wyobraźnię projektem badawczym na głębokości ponad kilometra, profesorowie Finn Ole Nielsen i M. Nicolas Caretta z Bornholm Archaeological Research Center Muzeum Bornholmskiego, którzy zaprezentowali sekrety bornholmskiego dziedzictwa podwodnego oraz prof. Vladas Žulkus z Uniwersytetu Kłajpedzkiego, który opowiedział o litewskich ekspedycjach na dno Morza Bałtyckiego. Pozostali wspaniali uczestnicy przybyli z tak odległych krajów jak Senegal i Tajwan, ale i z tak bliska jak Szczecin, Gdańsk i Toruń. Europejską archeologię podwodną reprezentowali koledzy z Islandii, Grecji, Czarnogóry, Włoch, Ukrainy i Słowacji. Tematy podzielono na cztery panele, faktycznie zabierające słuchaczy w podróże na większość kontynentów.
Konferencja była trzecią edycją spotkania pod tą nazwą, stając się stałym wydarzeniem w dwuletnim kalendarzu, jedyną w Polsce osiągającą poziom międzynarodowy. Wielką przyjemnością było
Zdjęcie Jakub Stępnik
przyjęcie tak znamienitych sław i dobrych przyjaciół w Warszawie. Mamy nadzieję, że wszyscy uczestnicy, włączając w to słuchaczy, spędzili w murach Uniwersytetu wspaniały czas. Teraz nadeszła pora wrócić do pracy biurowej, aby kolejny tom świetnej monografii (seria „U” czasopisma „Światowit”) mógł zostać opublikowany jak najszybciej, łącznie z artykułami uczestników spotkania.
Niniejszym mamy przyjemność zaprosić państwa na czwartą edycję seminarium, które odbędzie się w Warszawie w styczniu 2021! Więcej informacji wkrótce: polecamy śledzenie fanpage’u na Facebooku (Archeologia Podwodna Underwater Expedition Instytut Archeologii UW) oraz naszej strony internetowej http://underwaterexpedition.uw.edu. pl/3rd-warsaw-seminar-on-underwater-archaeology/
Konferencji nie dałoby się zorganizować bez nieocenionej pomocy polskiego oddziału the explorers Club; z tego miejsca przepraszamy za wszelkie uciążliwości.
Jak zwykle pomocą i wiedzą służyła cudowna załoga Muzeum nurkowania – jesteście najlepsi!
„3rd Warsaw seminar on underwater archaeology” – zadanie finansowane w ramach umowy Nr 595/P-DUN/2018 ze środków Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego przeznaczonych na działalność upowszechniającą naukę.
Wydarzenie dofinansowali także Prorektor UW ds. Naukowych oraz Dyrektor Instytutu Archeologii UW.
konferencja została objęta patronatem Jego Magnificencji Rektora UW, prof. Marcina Pałysa.
head of scientific committee: dr hab. Bartosz Kontny, prof. UW
scientific committee: dr hab. Radosław Karasiewicz-Szczypiorski, prof. dr hab. Iwona Modrzewska-Pianetti, dr hab. Waldemar Ossowski, prof. UG, dr hab. Andrzej Pydyn, prof. dr hab. Mariusz Ziółkowski
organizing committee: Aleksandra Chołuj, Małgorzata Mileszczyk, Magdalena Nowakowska, Artur Brzóska