BIRMA - MAGICZNA AURA BAGAN
Pobudka o czwartej rano nigdy nie należy do przyjemnych. Jest zimno, jest ciemno, a od niewyspania pieką mnie oczy. Ostatni pasażerowie opuszczają autobus, zarzucam wciągnięty z luku bagażowego plecak na ramię i idę pod drewnianą wiatą, robiącą tu najwyraźniej za dworzec autobusowy. Pod latarnią kilku zaspanych kierowców taksówek i dwukółek zaprzężonych w konie, leniwie zaczepia przyjezdnych. Jeden z nich, młody, śniady chłopak, łamaną angielszczyzną proponuje mi podwózkę do hotelu. Po chwili mkniemy brukowaną ulicą w ciemną noc. Wiatr gwiżdże i ostro zacina. Owiewa mnie swojski zapach, przypominający Zakopane i Krzekowo w dzieciństwie. Zapach siana, konia i mokrej skórzanej uprzęży, tak charakterystyczny i niedający się z niczym pomylić. Jestem wdzięczny mojemu powożącemu sąsiadowi na koźle, że przed startem opatulił nas ciepłą, wełnian ą derką. Przyciskam mocniej plecak do piersi, poprawiam czapkę na głowie, tak, żeby coś widzieć i powoli budzę się do życia. Nad drogą unosi się srebrzysta mgiełka, ledwie widoczna w świetle nielicznych, tlących się latarni. Po kilku próbach udaje mi się znaleźć dwuosobowy pokój w pensjonacie o dźwięcznej nazwie Eden. Rzucam plecak na podłogę i padam na łóżko, żeby złapać jeszcze kilka godzin snu. Za oknem zaczyna świtać…
66
Podróże