9 minute read
RETRO: WSPOMNIENIE ROBERTA HERBINA
Autor ERYK DELINGER twitter: @E_Delinger
25 LAT WIELKOŚCI SAINT-ETIENNE ŻEGNA SFINKSA
Advertisement
W ciszy i samotności, w cieniu zmagań kraju z pandemią, odszedł symbol Saint-Etienne. Robert Herbin pożegnał się tak, jak żył i pracował – skromnie i bez rozgłosu.
- Miałem ledwie 7 lat, kiedy Saint-Etienne przegrało w Glasgow z Bayernem, ale wciąż pamiętam paradę na Polach Elizejskich dzień po meczu. Zieloni podbili wtedy serca całej Francji. Straciliśmy człowieka odpowiedzial nego za jeden z najpiękniejszych rozdziałów w historii francuskiej piłki – hołd ze strony selekcjonera mistrzów świata, Didiera Deschampsa, oddaje wielkość Sfinksa.
W 1957 roku nastoletni talent kupiony za kwotę powyżej oficjalnie dozwolonych 5000 franków dołączał do zespołu świętującego pierwszy mistrzowski tytuł. 26 lat później zostawiał Sainté jako 10-krotnego mistrza Francji. Rekord tkwi w rękach Zielonych do dziś.
Chociaż Herbin szybko przebił się do składu, gwiazdą został dopiero, gdy kilka lat później Les Verts wylądowali w drugiej lidze. Spędzili tam tylko sezon, a 24-letni wówczas stoper zakończył przypieczętowany powrotnym awansem rok jako najlepszy strzelec klubu. Już wtedy wyrobił markę piłkarza kompletnego. - Podawał z wielką precyzją. A były to czasy, przynajmniej we Francji, kiedy każde zagranie do boku komentowały gwizdy. Należało zawsze grać do przodu – wspominał po latach inny legendarny trener, Gilbert Gress. – Miał świetną technikę i dobrze grał głową, czym przypominał libero pokroju Beckenbauera.
Już wtedy wyróżniało go taktyczne wyczucie na miarę przyszłego wybitnego szkoleniowca – na tyle duże, że przełożony brał jego spostrzeżenia po uwagę. W sezonie 1963/64 Herbin zasugerował zmianę, która ukształtowała kolejne lata ASSE. - Zainterweniowałem u trenera Jeana Snelli, bo z perspektywy stopera widziałem, że pomocnicy nie pracują wystarczająco w odbiorze i to nas osłabia. Poprosiłem, żeby przesunął mnie do środka pola – opowiadał przed laty sam Sfinks w wywiadzie z „L’Equipe”. - Przyjął moją propozycję. Tak wygraliśmy mecz o mistrzostwo z Nantes, a ja zdobyłem bramkę. Dwa sezony później, wciąż na tej pozycji, zostałem drugim strzelcem ligi, a nie wykonywałem nawet karnych.
Reprezentacja Francji korzystała z niego na całej długości boiska, od obrony po atak. Występy w trójkolorowych barwach zakończył jednak przedwcześnie i zebrał ich ledwie 23. Na mundialu w 1966 nabawił się poważnej kontuzji, którą leczył przez niemal rok. Opuścił cały sezon 1966/67 – wrócił dopiero na ostatni mecz. I zdobył hat-tricka.
O ile jednak kariera reprezentacyjna chyliła się ku końcowi – w ‘68 zagrał ostatni raz, w symbolicznym z perspektywy czasu meczu u boku innej przyszłej legendy, Aimé Jacqueta – o tyle klubowa miała dopiero wejść w najlepsze lata. W 1967 Sainté zmienili bowiem trenera. Snellę zastąpił Albert Batteux – architekt historycznych sukcesów Stade de Reims w latach 50. i medalista mundialu w ‘58 jako selekcjoner Les Bleus. Jedną z pierwszych decyzji Batteux było odebranie opaski kapitana Rachidowi Mekloufiemu – ówczesnej gwieździe i do dziś drugiemu strzelcowi w historii ASSE – i przekazanie jej Herbinowi. - Kapitan to niekoniecznie najlepszy piłkarz. To symbol. Ktoś, kto najlepiej reprezentuje wartości klubu i daje przykład innym – uzasadniał. Czas miał pokazać, że nie mógł trafić lepiej.
Z nowym trenerem Zieloni zdobyli cztery mistrzostwa z rzędu. Niebagatelną rolę odgrywał w tym też Herbin – z konieczności
odmieniony po kontuzji, znów wycofał się do defensywy i na stałe zastąpił salwy goli Beckenbauerowską gracją z opowieści Gilberta Gressa. - Przed urazem byłem zbyt impulsywny. Chciałem być wszędzie. Przerwa odcisnęła na mnie psychologiczny ślad i zmieniła moje podejście. Zrozumiałem, że wcześniej marnowałem siły i bezmyślnie narażałem zdrowie – opowiadał w 2006 „L’Equipe”. - Największym osiągnięciem z tamtych czterech tytułów był ostatni. W lidze przegraliśmy tylko jeden wyjazdowy mecz. W dodatku wyeliminowaliśmy Bayern z Pucharu Mistrzów – to moja największa duma z piłkarskich czasów.
Po czterech latach hegemonii drużyna Batteux wytraciła tempo. Ku rozczarowaniu prezesa Zielonych Rogera Rochera, szkoleniowcowi nie udało się też powtórzyć europejskich sukcesów, którymi zbudował swoją legendę w Reims. Podpadł szefowi i zaczął obrywać za archaiczne metody treningowe. Sainté z niego zrezygnowali, a miejsce fachowca zajął piłkarz, który od dawna marzył o trenerskiej karierze i miał już za sobą niezbędny kurs. Przyjęło się mówić, że odejście Batteux zbiegło się w czasie z wymuszonym kontuzją zakończeniem kariery Herbina, choć on sam twierdził po latach, że gdyby nie trenerska posada, nie zrezygnowałby z piłki. - Miałem 33 lata, byłem w świetnej formie i mogłem jeszcze grać, ale zostałem namaszczony na następcę Batteux. Dopiero skończyłem kurs i przez pierwsze miesiące brakowało mi murawy. W końcu zainwestowałem tę energię w treningi z chłopakami. Dużo rozmawialiśmy, zmieniłem rytm pracy, drużyna odżyła.
Zmiana szybko przyniosła efekty. Po debiutanckim sezonie w nowej roli Herbin – najmłodszy w lidze – został przez „France Football” wybrany francuskim trenerem roku, choć Sainté finiszowali poza podium. W kolejnym roku odzyskali pełnię blasku – po trzyletniej przerwie odzyskali tytuł, a pod względem przygotowania i taktyki znów byli w awangardzie. Tym razem nie tylko krajowej. - Tamto Saint-Etienne pchnęło francuską piłkę na nowe tory – wspominał sam Sfinks. - Ówcześni francuscy piłkarze wiedli dostatnie życie bez zbytniego wysiłku. Na treningach nie pracowało się dość ciężko – szukaliśmy w piłce tylko dobrej zabawy. Ten brak zaangażowania odbijał się w fizycznych i mentalnych stratach do europejskich rywali. Postawiłem więc na fizyczne przygotowanie. Piłkarze już przed treningiem wiedzieli, że wyleją się z nich siódme poty. Tak wypracowaliśmy intensywność i bezbłędną powtarzalność. Każdy się nas bał.
Nie było w tym cienia przesady. Zieloni Herbina wspięli się na jeszcze wyższy poziom niż w poprzedniej dekadzie. Między marcem 1974 a kwietniem 1975 wygrali 28 domowych meczów z rzędu – passę przerwał dopiero remis 0-0 z Bayernem. Początkowo bywali krytykowani za mało atrakcyjny styl, choć Herbin obruszał się na sugestię, że ograniczał zawodników: - Pozwalałem na wszystko, tak długo jak nie narażali drużyny. Powtarzałem, by nie ryzykowali zagraniami, których nie byliby w stanie wykonać praw idłowo w 999 na 1000 prób. To napędzało ich do cięższej pracy. Oczywiście, pod bramką rywala czasem trzeba spróbować czegoś szalonego, ale na własnej połowie to niewybaczalne. Starałem się rozwijać inteligencję moich graczy, by sami czuli, kiedy mogą podjąć ryzyko.
Filozofii Sfinksa przyświecały dwie przewodnie myśli. Z jednej strony szukał siłowego futbolu, licującego z duchem robotniczego miasta: - Ludzie, którzy przychodzą na Geoffroy-Guichard są twardzi, bo codziennie walczą o przetrwanie. Piłka to dla nich coś więcej niż odskocznia. Chcą widzieć w piłkarzach swoje odbicie. Z drugiej – wzorował się na najbardziej efektownej drużynie epoki: - Inspirował mnie Ajax. Fascynujący kolektyw, w którym za wybitnymi jednostkami stała wspólna obrona i atak całej drużyny. Naciskali bardzo wysoko, a ich pomoc robiła wszystko, żeby jak najlepiej zabezpieczyć obrońców. Na końcu zaś był Cruyff, któremu pozwalali wykorzystać pełnię talentu. To wizja futbolu, w jakiej widziałem siebie jako piłkarz, i jaką próbowałem realizować jako trener.
Metody Sfinksa okazały się skuteczniejsze niż ktokolwiek przypuszczał. Udało mu się to, z czym nie poradził sobie poprzednik – ASSE zaistniało w Europie. Najpierw osiągnęli półfinał (po drodze pokonując m.in. Ruch Chorzów), a w kolejnym sezonie – finał Pucharu Mistrzów. Początkowe wątpliwości co do stylu zespołu były już wtedy odległą przeszłością. W wielkim finale w Glasgow
znów starli się ze swoim nemesis, Bayernem. Przed meczem nie mieli szczęścia, bo kontuzje wyeliminowały podstawowych Gérarda Farisona i Christiana Synaeghela, a niezbędnemu Dominique’owi Rocheteau zdrowie pozwoliło wejść tylko na kilka minut. Zieloni ulegli znakomitym Bawarczykom, ale mimo to do kraju wrócili jako bohaterowie. Na Polach Elizejskich powitały ich tłumy, na czele z prezydentem Giscardem d’Estaingiem. Herbin i jego piłkarze na dobre zapisali się wtedy w historii jako jeden z najlepszych francuskich zespołów.
Siłą Herbina były relacje z podopiecznymi. Z większością z nich jeszcze niedawno dzielił boisko, a zespół wzmacniał głównie młodymi wychowankami, jak Patrick Revelli i Dominique Rocheteau. Wyjątkowy pokaz więzi z Herbinem drużyna dała w ostatniej kolejce sezonu 1974/75. Tytuł był już pewny, więc szatnia nakłoniła trenera, by zagrał przeciwko Troyes. Herbin po trzyletniej przerwie wyszedł w podstawowym składzie, a w końcówce spotkania zawodnicy namówili go jeszcze do wykonania karnego. - Oswaldo Piazza powtarzał „Strzelaj! Strzelaj!”. Nie mogłem odmówić. Podszedłem i trafiłem.
Mimo to na zewnątrz miał reputację chłodnego, nieprzystępnego i wypranego z emocji. Tak przylgnął do niego pseudonim – Sfinks. - Nie lubiłem tej ksywy. Rzeczywiście, rzadko podrywałem się z ławki i dawałem się ponieść emocjom, ale na co dzień byliśmy z drużyną bardzo blisko. Nie mogło być inaczej – przecież nie byłem od nich o wiele starszy.
Relacje dawnych współpracowników potwierdzają, że łatka nie była całkiem zasłużona. - W prywatnych sytuacjach był skromny, ale nie pochmurny – zapewniał w “L’Equipe” wieloletni fizjoterapeuta ASSE, Gerard Forissier. - Z drugiej strony, jego publiczny wizerunek nie był żadną pozą: po prostu nabierał wtedy skupienia. Mam ładne zdjęcie z ćwierćfinału Pucharu Mistrzów przeciwko Dynamu Kijów. Rocheteau strzelił w dogrywce gola na wagę awansu i kilku z nas z radości podskoczyło z rękami w górze. On nawet nie drgnął. Wiedział, że możemy jeszcze stracić.
- Ponury wizerunek „Sfinksa” do niego przywarł, ale z nami stale rozmawiał i żartował – mówił Patrick Revelli. Bramkarz mistrzowskich zespołów Herbina, Ivan Ćurković uzupełnił obraz: - Był spokojny, dyskretny, niezbyt wylewny. Nigdy nie widziałem u niego złości. Ale był też wymagają cy. Taktykę wykładał powoli i spokojnie. Nie podnosił głosu i nigdy niczego nie powtarzał. Krótko nakreślał ramy, a potem rozdawał piłkarzom zadania. A my robiliśmy, co tylko kazał. Byliśmy blisko i często z nim rozmawiałem, bo jako na -
jstarszy w drużynie byłem przedłużeniem jego ręki na boisku, ale znałem swoje miejsce – to on był trenerem.
Podobnie opisywał Herbina inny wielki trener, którego Francja niedawno pożegnała – Michel Hidalgo: - Mimo wielkich sukcesów Robby zachował pokorę. Potrafił słuchać. Nigdy nie pozował, nie było w nim ani grama sztuczności. Rzadko okazywał uczucia i mówiono o nim, że jest chłodny, ale tak naprawdę był bardzo wrażliwy. Ukrywał emocje, bo był skromny i wstydliwy.
Może to skromna, wycofana osobowość zadecydowała o tym, że Herbin nie odnalazł się dobrze w nowej rzeczywistości. Po sukcesach z 1976 zdobył jeszcze jeden tytuł – 5 lat później – ale mówiło się, że nowa polityka klubu jest mu nie w smak. Nie odpowiadała mu praca z drogimi gwiazdorami, jak Michel Platini i Johnny Rep, którzy wyparli wychowanków Sainté. Na koniec uwikłał się jeszcze w wewnątrzklubową walkę o wpływy i choć wygrał z prezesem Rocherem, opuścił klub swojego życia niedługo po nim. Zanotował jeszcze sensacyjny, ale nieudany epizod u odwiecznego rywala ASSE, Lyonu, oraz równie mało spektakularne chwile w Strasbourgu i Al-Nasr. W końcówce lat 80. wrócił na Geoffroy-Guichard – zastąpił Henryka Kasperczaka i w pierwszym roku wywindował drużynę z 17. na 4. pozycję, ale na dłuższą metę nie uchronił Zielonych przed marazmem i po trzech sezonach znów opuścił klub.
Ostatnie 20 lat spędził na uboczu, w domu pod Saint-Etienne. Przegrywał z nałogami, ale najgorsza okazała się samotność. W trakcie pandemii rodzina przestała go odwiedzać, a pomoc domowa nie mogła go doglądać przez rządowe restrykcje. - Owszem, przez ostatnie lata żył z dala od ludzi, ale raczej z powodu skromności i nieśmiałości niż dlatego, że stronił od towarzystwa – mówił w ostatnich dniach Gerard Forissier. - Okoliczności sprawiają, że ta strata jest jeszcze bardziej przykra. Nie mógł dostać pożegnania, na jakie zasłużył.
Klubowy ośrodek w L’Etrat będzie od teraz nosił imię Roberta Herbina. Wydaje się, że to godny sposób uhonorowania człowieka, który wytrenował i rozwinął najzdolniejsze pokolenie w dziejach Saint-Etienne.