5 minute read
VIEIRA: ŚLADAMI WIELKICH MENTORÓW
Autor ERYK DELINGER twitter: @E_Delinger
ŚLADAMI WIELKICH MENTORÓW
Advertisement
Rok temu Patrickowi Vieirze miano najbardziej obiecującego francuskiego menedżera młodego pokolenia odebrało tylko nagłe pojawienie się na scenie Juliena Stephana. Choć tegoroczne rozgrywki zakończył oczko wyżej niż poprzednie, dziś ocena pracy trenera Nicei nie jest tak jednoznaczna.
Od początku zmagał się na Lazurowym Wybrzeżu z masą przeciwności. Trafił do klubu w chwiejnym, przejściowym okresie. Do sezonu ruszył bez kontuzjowanego gwiazdora, Wylana Cypriena. Okres przygotowawczy upłynął na sporach z dąsającym się Mario Balotellim, który ostatecznie pozostał w klubie jeszcze na pół roku, ale spędził je głównie na stwarzaniu dyscyplinarnych problemów. W dodatku ofensywę wzmocnił jedynie młody Myziane Maolida, który mimo sporej ceny (10m€) nie był gotów, by poprowadzić atak Orląt.
W oku cyklonu
Poza boiskiem świeżo zatrudniony trener nagle okazał się jedynym pewnym szczeblem w kierowniczej drabinie. Architekci rozwoju Nice w ostatnich latach – prezes Jean-Pierre Rivere i dyrektor sportowy Julien Fournier – popadli bowiem w konflikt z głównym akcjonariuszem Chienem Lee i odeszli z klubu.
Przyczyną była niechęć Lee do reinwestowania w kadrę pieniędzy zarobionych na piłkarzach, o której Vieira zdążył się już przekonać na własnej skórze. - Co do sprzedaży zgadzamy się [z właścicielem] zawsze, co do zakupów niekoniecznie – tłumaczył wówczas Rivere. Odejście tandemu było ich własną decyzją, co sprawiło, że trener poczuł się oszukany. Kilka miesięcy wcześniej to Fournier namówił go do wejścia w ich “długofalowy projekt”: - Dużo rozmawialiśmy. Różnicę między Niceą a innymi klubami stanowiło to, że Julien specjalnie przyjechał do Nowego Jorku. W innych klubach rozmowy zaczynały się od “jeśli będziesz w Paryżu...”. Podejście Fourniera było dla mnie istotne.
Przez chwilę wyglądało na bardzo prawdopodobne, że kadencja byłego kapitana Les Bleus w Nicei dobiegnie końca po ledwie półroczu – zwłaszcza, że wyniki go nie broniły i spekulowano, że Chien Lee spróbuje znaleźć menedżera bez koneksji z byłymi szefami. Zamiast tego Lee udobruchał Vieirę zatrudniając na stanowisku dyrektora sportowego jego dawnego kolegę z Arsenalu, Gillesa Grimandiego. Nowy dyrektor nie zdążył się sprawdzić w nowej roli, bo z końcem sezonu doszło do kolejnych zmian.
Uczeń odwiecznych wrogów
Nim do tego doszło, Vieira dokończył rozgrywki 2018/19 u steru Les Aiglons i zbudował w ojczyźnie trenerską markę. Wybrakowany, pozbawiony ofensywnej jakości zespół na przestrzeni roku wypracował równe, solidne wyniki. Początkowo młodemu trenerowi zarzucano, że dobre rezultaty zawdzięcza głównie popisom bramkarza Waltera Beniteza i wahadłowego Youcefa Atala, ale w drugiej części sezonu w końcu doceniono pracę Patricka.
Nicea coraz głośniej była chwalona za znakomitą organizację i konsekwencję w grze. Francuz zbierał także komplementy za adaptację do trudnych warunków. W dobrym świetle postawiła go też konfrontacja z Thierrym Henrym, także debiutującym na ławce trenerskiej w Ligue 1. W kontraście do zwolnionego po kilku miesiącach kolegi wypadł jako znacznie
zdolniejszy z dwójki uczniów Arsene’a Wengera.
Kiedy zaczynał pracę na wybrzeżu, opisywał swój pomysł na piłkę jako mieszankę lekcji wyciągniętych od Wengera i Jose Mourinho: - Ważne, żeby przekazać piłkarzom wszystkie możliwe informacje o rywalach, ale trzeba im też dać wolność ekspresji. Chciałbym narzucać styl przeciwnikom nasz styl i często grać na jeden kontakt. Zamierzam budować na fundamentach położonych przez Claude’a Puela i Luciena Favre’a. Mimo ofensywnej gry zależy mi jednak na zwartej defensywnie. Liczy się, by wydobyć z piłkarzy wszystko, co najlepsze.
W praktyce dał się poznać jako trener bliższy filozofii Portugalczyka. Orlęta można było chwalić za wiele rzeczy, ale nie za styl i ofensywną klasę. Vieirę rozgrzeszały jednak braki kadrowe. Korzystał z tego, co zastał – i zdołał przy tym wylansować Atala na gwiazdę wycenianą na dziesiątki milionów.
Pat i pat
Przed sezonem przyszedł kolejny przewrót – Chien Lee odsprzedał klub grupie INEOS należącej do brytyjskiego miliardera Jima Ratcliffe’a, którego do inwestycji nakłonił... Były prezes, Jean-Pierre Rivere. Na papierze przejęcie niosło dla Vieiry i fanów OGC świetne wieści – nowy właściciel zapowiadał spory zastrzyk gotówki w klubowej kasie. Z transakcją wiązały się jednak dwa haczyki.
Powrót duetu Rivere-Fournier znów postawił przyszłość trenera pod znakiem zapytania – 43-latek miał im za złe odejście i nie był gotów zaufać nowym-dawnym przełożonym. Ten problem udało się Rivere’owi zażegnać, ale trudniejszą przeszkodę stanowił Lee. Biznesmen celowo przedłużał negocjacje i sprawa ciągnęła się tygodniami. Właścicielski pat zaszkodził także przygotowaniom zespołu – przez większość pre-sezonu i okna transferowego nie było pewności, czy klub trafi do nowych rąk.
Transakcja została domknięta kilka dni przed końcem mercato. Nowi szefowie hurtem sfinalizowali planowane od tygodni transfery – Orlętami zostali Kasper Dolberg (20m€), Alexis Claude-Maurice (13m€), Stanley N’Soki (12m€), Hichem Boudaoui (4m€) i Adam Ounas (wypożyczenie). Większość z nich to wyczekiwane i niezbędne wzmocnienia ataku. Tyle że zakupowe szaleństwo w rzeczywistości skomplikowało położenie Vieiry, przynajmniej krótkoterminowo. Do dyspozycji dostał wszak grupę piłkarzy młodych, nieprzygotowanych do sezonu i niezgranych
z nową ekipą. Sumy i nazwiska zrobiły wrażenie, oczekiwania wzrosły, ale efekt nie mógł być natychmiasowy.
Co dalej?
Wyniki Nicei poprawiły i ustabilizowały się dopiero w grudniu – głównie za sprawą odnajdującego się coraz lepiej Dolberga. Drużyna odnalazła zagubioną jesienią równowagę: o ile w pierwszych 16 kolejkach przegrała aż 9 spotkań, o tyle w ostatnich 12 – tylko jedno. Nie zdołała jednak w tym czasie złożyć choćby jednej serii zwycięstw. Choć kadra stała się mocniejsza i bardziej wyrównana, Vieira wciąż nie zdołał wypracować postępów w ataku. Nawet w najlepszej dyspozycji w ostatnich miesiącach Nicea nie miała powtarzalnego i rozpoznawalnego stylu.
Na jego niekorzyść przemawiały też zagadkowe decyzje – jak choćby wystawianie utalentowanego stopera Malanga Sarra na boku obrony, mimo dysponowania bardziej naturalnymi kandydatami do roli. Upór w tej sprawie już odbija się klubowi czkawką: 21-latek, na którym OGC miało zarobić pokaźne pieniądze, nie przedłuży kontraktu i jeszcze tego lata odejdzie za darmo.
Były prezes Nicei Gauthier Ganaye, który zajmował stanowisko między kadencjami Reviere’a w 2019, w rozmowie z „GFFN” wziął krytykowanego trenera w obronę: - Ma wszystko co potrzebne, by odnieść sukces: charyzmę, techniczną i taktyczną wiedzę, wpływy trenerów z całej Europy. Pierwszy jego sezon był bardzo obiecujący. Trenerowi trudno pracować w trakcie ciągłych zmian wokół. Zawsze powtarzam, że prowadzenie klubu polega na zapewnieniu ludziom przy linii bocznej i na murawie najlepszych możliwych warunków działania. Dopóki takich nie dostanie, trudno o rzeczową ocenę. Miał też sporo pecha, jeśli chodzi o kontuzje. Dlatego myślę, że pora na rozliczenia przyjdzie dopiero w następnym sezonie.
W nowych rozgrywkach Vieira prawdopodobnie znów dostanie do dyspozycji lepszą kadrę. Finansowe wsparcie INEOS sprawia, że plany transferowe Les Aiglons nie ulegną wielkim zmianom pod wpływem pandemii. Pierwszą zapowiedzią dużych zmian kadrowych było odesłanie do macierzystych klubów całej trójki graczy wypożyczonych w poprzednich rozgrywkach: Ounasa, Moussy Wagué i Rizy Durmisiego. - Podjęliśmy te decyzje z myślą o kolejnych ruchach – tłumaczył dyrektor wykonawczy Nicei, Bob Ratcliffe. - Planujemy przebudowę kadry i będziemy się przyglądali innym opcjom [niż tamci gracze].
Jeśli rzeczywiście dojdzie do pokaźnych wzmocnień, na Vieirze spocznie znacznie większa presja – tym razem niepewność i kadrowy chaos nie będą mocnymi argumentami. Trener będzie musiał udowodnić, że świetne opinie i zainteresowanie większych klubów z zeszłego lata były uzasadnione.