Nr 528 | maj 2022 |
Goszcząc w Bydgoszczy (6)
Kotek z ludzką twarzą TEKST I ZDJĘCIA: Olga Drenda
Sklepy ze starociami to trochę banalny raj surrealisty. André Breton i jego kumple kochali paryskie pchle targi i ich wciągający bałagan. O fascynacji miejscami, w których przedmioty odrywały się od swoich użytkowych kontekstów i otwierały pole dla cudowności, niesamowitości, przypadkowych zderzeń i spotkań („parasola i maszyny do szycia na stole sekcyjnym”, jak głosiło surrealistyczne motto), pisała Susan Sontag. Wspominała, że paryscy artyści życia udawali się tam z „estetyczną pielgrzymką”. Pewien tajemniczy sklep w bydgoskim podwórku sprawiłby chyba, że ze szczęścia rozpuściliby się jak zegary Salvadora Dalego. Dotarłam tam podczas mojej pierwszej wyprawy do Bydgoszczy, bardzo zmęczona 6
po wczesnej pobudce i długiej wyprawie pociągiem „Hutnik”. To już wystarczyło, by wprowadzić mnie w wystarczająco surrealistyczny nastrój, ochoczo podsuwający dziwne skojarzenia i skłaniający do głupawki. Wybrałam się zatem na mały spacer po okolicy, podziwiając pojedyncze szyldy sklepów z lat 90., za radą miłych piwoszy ze skwerka fotografując ghost signs (pozostałości ręcznie malowanych napisów reklamowych na murach – Bydgoszcz słynie z rzadkich, bo zachowanych po polsku), albo prehistoryczne graffiti z kosmitą w bramie. Zjadłam również ciastko, dzięki czemu pamiętam ten spacer jako przyjemny dryf w lekko odmiennym stanie świadomości, w który umie wprowadzić mnie tylko miasto nad Brdą. Wreszcie trafiłam na pewne tajemnicze podwórko, a tam – składzik, kanciapa, bric-a-brac. Na drzwiach kolekcja narzędzi niczym z wiktoriańskiej powieści grozy o inkwizytorach, a nad nimi – popularny w latach 70. sentymentalny obraz „Skrzydła miłości” i tablica z wyliczonym asortymentem. Co ważne, była to tablica dość stara