CRAGmagazine F18

Page 1

SPORT

TRAVEL

MOUNTAIN

PASSION

2018/II

CRAG magazine

Paweł Karczmarczyk Chillup Guide Jolanta SItarz-Wójcicka Smog nasz powszedni Mateusz Mróz Skitourowe życie


Reactor Ice Tool

Ultralight Ice Screws

LIVE. CLIMB. REPEAT. BD Athlete Rudi Hauser

Jakob Schweighofer


OD REDAKCJI Zima za pasem. Już niedługo bez kresu oddamy się aktywnościom w białym puchu. Często pasja zajmuje znaczną część naszego czasu wolnego, ale czy zastanawialiście się kiedyś jak przerodzić pasję do outdooru w sposób na życie? Paweł Kunachowicz został przewodnikiem górskim IFMGA, Marcin Kwaśniewski stworzył Trafo Base Camp, Paweł Karczmarczyk założył biuro przewodnickie w Norwegii, a dziewczyny z Girls On Tour tworzą niezapomniane eventy dla kobiet, chcących lepiej poznać outdoor. Jak widać pasja w prosty sposób może zmienić się w styl życia. Jeśli już o outdoorze mowa to nie możemy zapominać o kwestiach związanych z naszym naturalnym środowiskiem, dlatego Jola Sitarz-Wójcicka przybliżyła nam temat smogu tak bardzo powszechnego w okresie zimowym. Dowiemy się również jak w Patagonii realizowana jest ideologia Fair Trade, czyli partnerstwo firmy z pracownikami. Jak zawsze chcemy Was zabrać także w piękne i ciekawe miejsca. Islandia w obiektywie Agnieszki Grabowskiej przypomina widoki z bajek, natomiast Kazachstan przemierzony autostopem przez Bartka Domagałę dostarczy wielu przygód. Nie zapomnieliśmy również o naszym rodzimym podwórku. Mateusz Mróz opowie nam kilka historii z życia skitourowca, a Kacper Tekieli – doświadczony wspinacz górski – przedstawi swój punkt widzenia na najważniejszy aspekt wspinania w górach, czyli partnerstwo. Z ogromną radością zapraszamy Was do lektury szóstego wydania CRAGmagazine. Małgorzata Rudzińska

SPIS TREŚCI: GIRLS ON TOUR 4 Marta Małysz, Dominika Gan

FAIR TRADE 8 Patagonia

CHILLUP GUIDE 12 Paweł Karczmarczyk

AUTOSTOPEM PO KAZACHSTANIE

16

Bartosz Domagała

ISLANDIA W OBIEKTYWIE

20

Aga Grabowska

DOM, PRACA, PASJA: CHAMONIX

26

Wywiad z Pawłem Kunachowiczem

Projekt i skład: Emilia Bober-Kiełt

SMOG NASZ POWSZEDNI

Korekta: Aga Grabowska

Zdjęcie na okładce: Paweł Karczmarczyk na stanowisku w środku tysiąc metrowej linii Kierrskredkvelven WI5+, Gudvangen, Norwegia. Fotografia: Martin Skaar Olslund

30

Jolanta Sitarz-Wójcicka

MIĘDZY LUDŹMI MIĘDZY SŁOWAMI

32

Kacper Tekieli

Z PASJI DO WSPINANIA

Wydawca: CRAG SPORT ul. Sarnie Uroczysko 4/6 30-225 Kraków

34

Wywiad z Marcinem Kwaśniewskim

SKITOUROWE ŻYCIE 36

Kontakt: redakcja@cragmagazine.pl www.cragmagazine.pl

Mateusz Mróz 3


GIRLS ON TOUR

Marta Maล ysz Dominika Gan

Uczestniczki obozรณw w akcji. Fot. Bartosz Pawlik


Uczestniczki obozów w akcji. Fot. Bartosz Pawlik

i powrót do pierwotnej koneksji między człowiekiem a naturą – to jest uczucie nie do opisania. Taką nirwanę, jesteśmy w stanie osiągnąć tylko w czasie pobytu w górach. Początek sezonu spędziłyśmy głównie na jeździe, eksplorowaniu nowych miejsc i udoskonalaniu naszych umiejętności. W towarzystwie chłopaków, przyjaciół i nowo poznanych w drodze osób. Miniony sezon pod kątem warunków śnieżnych był dla nas bardzo łaskawy, choć końcem zimy dalej czułyśmy niedosyt związany z brakiem dostatecznych warunków do uprawiania naszego ukochanego sportu. Dla nas, doskonałym odpowiednikiem freeride’u i skitouringu w lecie jest odmiana kolarstwa górskiego – enduro. Podjazd to odpowiednik zimowego foczenia, zaś zjazd na rowerze odzwierciedla moment pływania Jesteśmy zupełnie różne, w białym puchu. Adrenalina pochodzimy z dwóch krańców Otóż Ci opętani górami emituje naprzemiennie Polski. Dominika – rodowita gdańszczanka, Marta – rodowita myślą o powrocie już przy z poczuciem ogromu zmęczenia. Nie potrafimy określić, co takiego bielszczanka, od niedawna wyjeździe. Wyjeżdżają po wyjątkowego jest w tym uczuciu. zamieszkująca Zakopane. Jedno wiemy na pewno – uzależnia. Dwa bieguny, które połączyły to, żeby jak najprędzej I to od pierwszego razu. Może tak się w całość. Połączyła nas znowu wrócić w Tatry. jak pisze Zieliński, to jest opętanie pasja. Do ruchu, zmęczonego górami. Myślę, że to właśnie o ten ciała i stanu umysłu, który „W stronę Pysznej”, 1976 stan chodzi. A kiedy masz obok osiągamy będąc w górach. siebie taką osobę, która o każdej porze dnia i nocy jest Kochamy bliskość natury, powrót do absolutnie prostego gotowa do akcji – to znaczy, że to najlepsze co w życiu myślenia i odcięcie się od skomercjalizowanego świata, nastawionego na nowe technologie. Chwila spełnienia mogło Cię spotkać.

Nie ma równie przyjemnych wspomnień jak te, które tworzysz w gronie bliskich Ci osób. Szczególnie w gronie osób, które dają Ci kopa do działania, motywują i wspierają. Dziewczyny, z którymi się spotykamy, przepełnia namiętność do ruchu, w którym każda z nich widzi wyższą wartość. Każda chwila spędzona w górach, zarówno na rowerze czy nartach, wpływa pozytywnie na nasze ciała i umysły. A wspólny czas spędzony na aktywności fizycznej i moment przekraczania swoich własnych granic możliwości zbliża najmocniej. Czyż nie?

5


CRAG magazine

Sport to nasza bajka, w której każdy może się odnaleźć. Bardzo szybko po tym jak się poznałyśmy, kłębiące się w głowie myśli postanowiłyśmy przekuć w działanie. W głowie Marty – żyjącej na co dzień w górach, podirytowanej brakiem damskiego towarzystwa do jazdy, myśli o budowaniu damskiej społeczności freeridowej zrodziły się już dawno. Dzięki poznaniu Dominiki, przejście do działania było chwilą. Zmęczone sportem zdominowanym przez mężczyzn, chciałyśmy pokazać, że Panie też mają tu coś do powiedzenia. To między innymi rozdrażnieni wolniejszym tempem kobiet panowie oraz inne temu podobne czynniki, pomogły w narodzinach naszego projektu. Mamy w sobie tzw. dzika, trochę pierwiastka męskiego i nie wyobrażamy sobie udanego dnia bez uśmiechu na zmęczonej po treningu twarzy. Pot i błoto to nasz najlepszy makijaż. Naszym celem jest stworzenie damskiej społeczności, która w swoim tempie i bez napinki wyjdzie na narty, rower czy zacznie wspólnie uprawiać jakikolwiek inny sport. Społeczności, która przybije piątkę i wypije piwo po skończonej jeździe, bez zazdrości czy zawiści, za to z pełną empatią i zrozumieniem dla drugiego człowieka. Wychodząc naprzeciw coraz bardziej popularnemu trendowi narciarstwa skitourowego i freeridowego w Polsce, postanowiłyśmy dać z siebie więcej i zaprosić do naszego świata inne dziewczyny. Inicjatywa GIRLS on TOUR – damskich wyjść na skitoury połączonych z jogą, bardzo szybko zgromadziła dużą grupę kobiet o podobnych zainteresowaniach i marzeniach. Sam fakt, że inicjatywa skierowana tylko do kobiet zebrała w tak krótkim czasie spore grono damskich odbiorców, napawa

nas dużym optymizmem i daje motywację do dalszego działania. Zimą nasza działalność głównie opiera się na obozach skitourowych połączonych z wieczorną jogą oraz zajęciami mobility. Na każdym takim campie dziewczyny uczą się i doszkalają w technikach skitourowych, poszerzają swoją wiedzę z zakresu kursów lawinowych (podstawowa wiedza) oraz doskonalą umiejętności narciarstwa pozatrasowego. Przede wszystkim jednak integrują się ze sobą, a z tego rodzą się wspaniałe znajomości. Na ten sezon w planach mamy poszerzenie oferty zimowej o naukę jazdy dla początkujących narciarek – naszym celem jest zaszczepienie sportowej zajawki u jak największej liczby kobiet! Latem natomiast zapraszamy panie na obozy rowerowe enduro z elementami szkoleń technicznych oraz na wycieczki kondycyjne po Tatrach. Eventy, które organizujemy narodziły się z naszych pasji oraz potrzeby wzajemnego motywowania siebie. Motywatorem był również brak takich inicjatyw na terenie Polski. Głęboko wierzymy, że uda nam się zbudować silną babską społeczność, która kocha sport tak samo jak my. Ogromną satysfakcję daje nam zarażanie nowych osób naszymi zajawkami. Napawa nas duma, kiedy obserwujemy progres uczestniczek naszych campów. Zgodnie z domeną GIRLS on TOUR – dziewczyny też chcą działać, ale na swoich zasadach. Dziękujemy wszystkim dziewczynom za determinację, jesteśmy zdumione z jaką odwagą stawiałyście czoła swoim wyzwaniom. Ten rok należy właśnie do Was. My jesteśmy przekonane, że każdy kolejny też!

Marta i Dominika, inicjatorki „Girls on Tour”. Fot. Agnieszka Iwanicka 6



FAIR TRADE – partnerstwo z ludźmi produkującymi nasze ubrania

CRAG magazine

Helena Barbour. Fot. Tim Davis

o ludziach, którzy tworzą ich ubrania. Po powrocie do domu chciałam w jakiś sposób to zmienić. Jeden z moich kolegów wspomniał kiedyś, że Fair Trade USA jest na wstępnym etapie współpracy z firmami odzieżowymi. Pomyślałam, że może to być skuteczny sposób na wsparcie pracowników. Fair Trade USA od dłuższego czasu współpracowali z producentami kawy i czekolady i mieli opracowany, gotowy plan działania. Dostarczyli wiedzy na temat możliwości wprowadzenia dalszych zmian w fabrykach. Wiedziałam też, że możemy użyć naszej linii produktów sportswear by wzmocnić działania już prowadzone przez nasz zespół Social Responsibility. Twórcy Fair Trade USA mieli także doświadczenia w walce z ubóstwem w sektorze non profit, dzięki czemu wiedzieli, co najlepiej motywuje pracowników. Jednym z najbardziej inspirujących aspektów programu Fair Trade, jest zasilany przez firmy fundusz pracowniczy, z którego środki są przeznaczane na demokratycznie wybrane przez samych pracowników cele. Postawienie ich w centrum procesu decyzyjnego, tworzy prawdziwe poczucie partnerstwa. Dzięki współpracy z Fair Trade USA wszystko potoczyło się bardzo szybko i w ciągu kilku miesięcy program został wdrożony. W czerwcu 2014 roku udało się wypuścić 10 linii produktów.

W połowie lat 90, firma Patagonia zaczęła rozwijać program odpowiedzialności społecznej. W 2001 roku stała się jednym z założycieli i członkiem stowarzyszenia Fair Labor Assocition, organizacji non profit, starającej się poprawić warunki pracowników na całym świecie. Przez ponad 10 lat w centrum uwagi znajdowały się szwalnie, w 2011 nadzór został poszerzony również o współpracujących z firmą dostawców materiałów. W 2014 roku Patagonia dołączyła do organizacji Fair Trade USA. Wiązało się to z wieloma zmianami dotyczącymi wewnętrznych procedur i organizacji działów by sprostać restrykcyjnym wymaganiom programu, ale już jesienią udało się wypuścić 10 linii produktów z certyfikatem Fair Trade. Kolejne lata to rozwój programu, w 2017 roku liczba produktów Fair Trade wzrosła do 480, a program objął 14 fabryk. Włożony wysiłek się opłacił, obecnie 15700 pracowników fabryk czerpie bezpośrednie profity z każdego zakupionego produktu Fair Trade, a same fabryki będą mogły poszerzać produkcję, współpracując na tych samych zasadach z innymi markami.

Co wydarzyło się później?

Helena Barbour, vice prezydent działu Sportswear w Patagonii, jest jedną z osób stojących za wprowadzeniem Fair Trade i poszerzaniem ilości produktów spełniających wymagania programu.

Nie wiedzieliśmy czego oczekiwać, ale szybko zorientowaliśmy się, że zyski z udziału w programie są dużo większe, niż tylko płacenie bezpośrednio pracownikom. Otworzył on konstruktywny dialog pomiędzy robotnikami, a kierownictwem i bezpośrednio zaangażował pracowników w podejmowanie grupowych decyzji. Nadal jednak napotykaliśmy sporo trudności, szczególnie, że byliśmy pierwszym producentem ubrań, który na taką skalę wprowadził Fair Trade. Wydawało się, że program kreował sytuację, w której nie ma przegranych, zarówno dla pracowników, jak i pracodawców, dlatego nie przewidzieliśmy obaw często okazywanych przez tych

Dlaczego zależało Ci na stworzeniu linii ubiorów Fair Trade? Na początku 2014 roku, wraz z naszym zespołem produkcyjnym, odwiedziłam kilka fabryk na Sri Lance. Ta wizyta przypomniała mi o tym, że kupując nasze ubrania w sklepie, często zapominamy o tych, którzy te ubrania i materiały z których są wykonane, zrobili. Większość ludzi – w tym ja, wie bardzo niewiele 8


drugich. Ich pytania spowodowały, że jeszcze mocniej zagłębiliśmy się w szczegóły i zyskaliśmy pewność co do sensu pracy, którą mieliśmy wykonać.

by to osiągnąć. To coś znacznie więcej niż dopłaty dla robotników. Program wpływa na ich życia i jest dobry dla nich, ale także dla fabryk, marek i klientów, którzy mogą dokonywać przemyślanych zakupów. Jest to wspólna podróż, w kierunku zmiany myślenia o ubraniach i ludziach stojących za nimi. Tworzenie sprawiedliwej ekonomii.

Częstym pytaniem zadawanym przez właścicieli fabryk, było: „Dlaczego po prostu nie zapłacicie nam więcej, a my podniesiemy wynagrodzenia”. Ale udział trzeciej strony, jak Fair Trade USA, nadzorującej program, jest ważny. Nie możemy po prostu powiedzieć klientom „robimy dobrze” i oczekiwać, że nam ślepo uwierzą. Jednak te początkowe trudności zaowocowały otwarciem dialogu między pracownikami, a kierownictwem fabryk, co też było swoistym sukcesem.

Program Fair Trade USA zainicjowany został w 1998, w przekształconym w biuro magazynie w Oakland, w Kalifornii. Od tego czasu Paul Rice (prezes Fair Trade i CEO) pomaga tworzyć barwny, globalny ruch, mający na celu zmianę sposobu w jaki towary są wytwarzane, rozprowadzane i użytkowane. Rozmawiamy z nim o jego początkach z Fair Trade USA i o jego celach na przyszłość.

Na co były przeznaczane dopłaty z Fair Trade?

Dlaczego istnieje zapotrzebowanie na produkty Fair Trade?

Dla mnie, był to moment, kiedy program tak naprawdę nabrał życia. Mogliśmy obserwować, jak dopłaty są wykorzystywane w najróżniejszy sposób, od montowania filtrów wodnych w domu każdego z pracowników, do premii finansowych na koniec roku. Co jednak było zaskakujące, to że często nie były to najbardziej oczywiste wybory, służące większości. Na przykład, na Sri Lance pracownicy zdecydowali o budowie przedszkola dla dzieci rodziców pracujących w fabryce. Mimo, że nie każdy z pracujących miał dzieci, więc nie każdy skorzystał z tego bezpośrednio, jako ogół uważali, że warto wprowadzić program, który pomoże utrzymać rodzicom miejsca pracy, na czym w końcowym rozrachunku, zyskują wszyscy w fabryce. To, w jaki sposób wykorzystywane są dopłaty, w dużym stopniu zależy od ludzi biorących udział w programie. Nic nie jest nikomu narzucane, co jest świetnym rozwiązaniem.

Przede wszystkim musimy spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Jesteśmy świadkami globalizacji. Zwiększenie swobody handlu międzynarodowego w ostatnich 20 czy 30 latach doprowadziło do jego drastycznego rozwoju, a co za tym idzie, wzrostu ekonomicznego. Niestety, zyski z globalizacji nie docierają do najbiedniejszych. Dosłownie miliardy ludzi są od tego odcięte.

W jaki sposób Fair Trade to zmienia? Poza tworzeniem rygorystycznych społecznych, środowiskowych i ekonomicznych standardów w celu poprawy warunków pracy i ochrony środowiska, używamy również siły rynku, producentów i konsumentów, w celu tworzenia trwałych rozwiązań naprawdę trudnych problemów.

Jakie są szersze konsekwencje programu Fair Trade?

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Fair Trade?

Pracę rozpocząłem świeżo po ukończeniu koledżu. Wszystko tak naprawdę dotyczy uznania dla ludzi, którzy Chciałem być zaangażowany w międzynarodowy rozwój, wytwarzają nasze ubrania. Marki mają wielką władzę. więc w 1983 roku kupiłem bilet w jedną stronę do Pracownicy fabryk nie. Możliwość pracy w bezpiecznych Nikaragui, by pracować z rolnikami. Zaangażowałem się warunkach i posiadanie głosu w miejscu pracy jest w kilka projektów, opłacanych przez międzynarodową ogromnie ważne. Większość pracowników fabryk to kobiety, pomoc, mających na celu walkę z ubóstwem. Wszystkie a każda kobieta ma prawo czuć te programy opierały się na się finansowo niezależna. Fair pomocy charytatywnej i wszystkie Wkrótce w programie Trade to jeden z kilku programów, zawiodły. Zacząłem wierzyć, że ich uczestniczyło już ponad 3000 które prowadzimy, poświęconych niepowodzenie brało się z tego, zaangażowaniu się w sprawy że nie wiedzieliśmy jak rozwinąć rodzin. Był to dla mnie moment społeczne. w rolnikach umiejętności, zwrotny. Uświadomiłem sobie, potrzebne do tego, by sami że możemy używać rynku, Co byś powiedziała komuś, potrafili rozwiązywać swoje jako potężnej siły, służącej kto nie wie nic o Fair Trade? problemy. Oni nie chcieli naszej dobru. W skrócie – nowy model Większość społeczeństwa zdaje pomocy charytatywnej. Jedyne sobie oczywiście sprawę, że ich kapitalizmu. Nagle rodziny mogły czego oczekiwali, to przyzwoitego ubrania zrobione są z materiału, wynagrodzenia za ich ciężką pracę. jeść trzy posiłki dziennie, zamiast ale to ważne, by pamiętać, że dwóch. Budowano szkoły. Wśród Kiedy nastąpiło Twoje stoi za nimi również czyjaś praca. ludzi wzrosło poczucie własnej „oświecenie”? A ludzie, którzy wytwarzają wartości, dumy, nadziei – coś, nasze ubrania, zasługują na Byłem bardzo rozczarowany co ja nazywam „niewidocznymi uznanie i bycie zauważonym. pracą charytatywną i myślałem Fair Trade to jeden ze sposobów, już o powrocie do domu. Jednak dywidendami”. 9


około 1990 roku usłyszałem o grupie zwariowanych ludzi w Europie, nazywanych „Fair Traders”. Oferowali drastycznie wyższe ceny za kawę, jeżeli tylko uda nam się zorganizować plantatorów i sprzedawać ją bezpośrednio im, bez pośredników. Był to prosty, ale skuteczny pomysł oparty nie na pomocy, ale handlu i uczciwym wynagrodzeniu za świetny produkt. Udało nam się zgromadzić 24 osoby do programu. Ich wynagrodzenie wzrosło z 10 centów do 1.26 $ za funt kawy.

oficjalnie w 2010 roku. Mimo, że sam program jest nieco inny niż nasz oryginalny, bazujący na rolnictwie, jego podstawowe założenia pozostały takie same: jeżeli kupujesz produkt Fair Trade, bezpośrednio pomagasz jakiejś rodzinie, na drugim końcu świata, zbudować lepsze życie dla siebie i społeczności.

Czego się nauczyłeś na temat swojego podejścia do biznesu? W mojej działalności muszę mieć poczucie misji i przez lata spotkałem sporo podobnie myślących osób na stanowiskach kierowniczych. Wartości, które niesie ze sobą Fair Trade, trafiają do większości z nich, niestety nie do wszystkich. Spędziłem bardzo dużo czasu, zabierając szefów firm w miejsca, gdzie ich produkty są wytwarzane, by pokazać im, z jaką siłą oni i ich klienci mogą zmieniać czyjeś życie. To doświadczenie jest zawsze punktem zwrotnym.

CRAG magazine

Czy mógłbyś wytłumaczyć, jak działa Fair Trade? Jednym z najważniejszych aspektów ruchu Fair Trade jest wyjście poza kontrole socjalne i nakazy. Wiemy, że ten model nie działa. Zewnętrzny audytor przyjeżdżając do fabryki, tak naprawdę nie rozumie tego, co tam się dzieje. Wiemy, że to nie likwiduje problemów, a takie podejście jest niewystarczające. Na takie sposoby też jest miejsce, ale to za mało. Właśnie dlatego prowadzimy szkolenia dla pracowników i kadry menadżerskiej tak, by każdy znał swoje prawa i mógł uczestniczyć we wprowadzaniu nowych reguł. Poza tym, musi istnieć jakiś rodzaj zachęty, by wykonać potrzebną pracę i stać się fabryką Fair Trade. Tą zachętą są dopłaty. Są odpowiedzią na najpoważniejsze problemy, ale także zachęcają do odpowiedzialnej produkcji. Za każdy sprzedany produkt z certyfikatem Fair Trade, firma płaci dodatkową premię, która wędruje prosto na konto zarządzane przez pracowników. To oni decydują o tym, na co wydać każdego dolara, zależnie od najbardziej palących potrzeb. Mogą to być stypendia, projekty społeczne, czy opieka zdrowotna. Mogą także głosować za otrzymaniem dopłat jako premii finansowej.

Jaka jest w tym wszystkim rola klienta? Cały zamysł opiera się na klientach, kupujących konkretny produkt, niezależnie, czy to tabliczka czekolady, czy polarowa bluza. W gruncie rzeczy prosimy ich, by byli naszymi sprzymierzeńcami. Są oni w sercu naszej teorii zmiany. Tak jak dopłaty Fair Trade wzmacniają społeczności, tak samo sam akt zakupu jest umacniający. Świadomi konsumenci mają realną moc, by coś zmienić, szczególnie, gdy czują, że rządy nie wywiązują się ze swojej roli.

Jak sądzisz, w jakim kierunku to zmierza? Obserwuję tworzenie się nowego modelu globalizacji. Fair Trade jest dowodem na to, że można wyeliminować konflikt pomiędzy zyskiem, a odpowiedzialnością. Jeżeli uda nam się połączyć ideę robienia czegoś słusznego z wielką siłą jaką jest rynek i zysk, nasze możliwości będą ogromne.

Kiedy zaczęliście oferować certyfikaty Fair Trade firmom z branży odzieżowej? Opracowanie modelu przyznawania certyfikatu specjalnie dla tej branży, zajęło nam kilka lat, a projekt ruszył

Paul Rice (po prawej), prezes Fair Trade USA i CEO. Fot. Paul Rice Collection

10



CRAG magazine

CHILLUP GUIDE

Paweł Karczmarczyk

Zjazd prosto do morza, wyspa Kågen, Norwegia. Fot. Paweł Karczmarczyk

12


Pasja wspinania w górach mocno zdeterminowała moje życie i towarzyszy mi już od 20 lat. Właśnie minął ten moment kiedy mogę powiedzieć, że wspinam się połowę swojego życia. Z czasem do wspinaczki dołączyło też narciarstwo wysokogórskie, które uważam teraz za integralną część zimowej egzystencji w górach. Udało mi się częściowo połączyć pasję z życiem zawodowym, zostając międzynarodowym przewodnikiem wysokogórskim IVBV/UIAGM/IFMGA. Praca z klientami w górach dała mi nie tylko dodatkowe możliwości, aby więcej w nich przebywać. Wraz z odpowiedzialnością za innych, przyczyniła się również do bardziej precyzyjnego szacowania ryzyka. Dziś dostrzegam to nie tylko w pracy, ale i w planowaniu własnych technicznych wspinaczek wielkościanowych.

Ścieżka mojego rozwoju przebiegała dosyć nietypowo. Bezpośrednio po kursie skałkowym na Jurze KrakowskoCzęstochowskiej pojechałem po raz pierwszy w góry Kaukazu. Mój instruktor – Marek Soszka, przejęty moją śmiałą decyzją, dodatkowo kserował mi materiały o poruszaniu się po lodowcach, które nie były częścią kursu skałkowego. Był to skok na głęboką wodę. Całe szczęście utrzymaliśmy się na powierzchni i nauczyliśmy się „pływać”, choć każda wspinaczka w tych górach to jak wypłynięcie na ocean, bezkresny i głęboki. Jeździliśmy zarówno w południowy Kaukaz, w góry gruzińskiej Swanecji, jak i Kaukaz północny, położony w republice Kabardyno-Bałkarii. Czas spędzony w rosyjskim alpłagierze Bezingi odegrał najważniejszą rolę w mojej edukacji alpinistycznej. Zetknąłem się tam ze starą szkołą alpinizmu radzieckiego, która choć przejęła już standardy UIAA, to kultywuje to co według mnie cenne. Stopniowa, wieloletnia nauka podążająca systemem stopni sportowych z jednej strony bardzo ogranicza, studzi i podcina skrzydła tym najbardziej ambitnym. Jednocześnie uczy pokory, zrozumienia i świadomego podejścia do zagrożeń gór wysokich. Nie zapomnę mojego pierwszego „sportowego” wyjazdu w Bezingi w 2000 roku z moim ówczesnym mentorem wspinaczkowym Michałem Ziółkowskim („Doktor” KW Warszawa). Po przyjeździe wyłożyliśmy karty na stół. Oznajmiliśmy naczelnikowi KSP (KontrolnoSpasacjelski Punkt, który zajmuje się sprawdzaniem wyboru celów w odniesieniu do stopnia sportowego i utrzymuje stałą łączność radiową z zespołami w ścianach oraz koordynuje akcje ratownicze), że


CRAG magazine

chcemy wejść na Szcharę 5203 m, trzy i pół kilometrową, północno-wschodnią granią, 5A (skala b. ZSRR). Juri Siergiewicz Saratow spojrzał na nas spod rogowych okularów i rzekł: „Harasho. Wam nada na adiniczku (1B) shadit” (Dobrze. Musicie na początek powspinać się na 1B), tłumacząc się tym, że przyjechaliśmy z nizin i przyda nam się rozruch. Za każdym razem wracaliśmy do Saratowa odmeldować wykonaną misję, a on dorzucał nam kolejne cele pośrednie o profilu śnieżno-lodowym, jak nasz główny cel oraz z wyższymi biwakami dla lepszej aklimatyzacji. Ostatecznie oznajmił, że jesteśmy gotowi. Pierwszy pięciotysięcznik, pierwsza „piaciorka” (skala trudności) trafiła do naszych dzienniczków alpinistów. To była dobra lekcja. Starałem się podążać tym schematem w kolejnych sezonach, zanim lepiej poznałem siebie i swoje możliwości. Na Kaukaz wracałem niemal rok w rok. Nie tylko dla gór, ale także dla ludzi i klimatu. Alpłagier Bezingi to mix alpinistów z całej Rosji, wielkich mistrzów sportu, trenerów i gościnnych lokalnych Bałkarców. Każda kolejna wizyta pozwalała czuć mi się tutaj jak w domu, a każdemu zejściu z gór towarzyszyło bogate życie socjalne. Równolegle do sezonów kaukaskich, wspinaczkę techniczną szlifowałem w Tatrach, głównie zimą na obozach klubowych. Kolejnym znaczącym zwrotem była emigracja do Norwegii, gdzie szybko zorientowałem się, że jestem w górskim raju. Obiektów wspinaczkowych oraz narciarskich w Norwegii jest całe zatrzęsienie. Cały kraj pokryty jest górami, głębokimi dolinami i ciekami wodnymi, które zimą zamieniają się w przepiękne lodospady. Uwielbiam Norwegię za wszechobecną naturę i niesamowite możliwości outdoorowe, za długą zimę, białe noce latem i dobrą jakość granitu. Każdy rejon ma swoją specyfikę i swoje klasyki spod znaku „must do”. Dystanse do pokonania w Norwegii jak nigdzie indziej nabierają innego znaczenia. Podróże w tym kraju sycą oko zapierającymi dech krajobrazami, a przygoda zaczyna się już na pokładzie samochodu. Naprawdę ciężko się zdecydować, w który region Norwegii pojechać przy najbliższej okazji. Często decyduje pogoda bądź warunki, a lista klasyków do „zaliczenia” nie ma końca. Lato w Norwegii to dla nas czas wspinaczki skalnej. Oczywiście z krótką przerwą na wypad na Kaukaz. Wokół Oslo, gdzie mieszkam, włączając całą aglomerację

Tura przewodnicka, wyspa Kågen, Norwegia. Fot. Paweł Karczmarczyk

(do godziny jazdy samochodem) znajdziemy ponad 30 cragów wspinaczkowych z drogami przygotowanymi pod wspinanie sportowe oraz na własnej asekuracji (ponad 1000 dróg). Na rozpoczęcie sezonu oraz trening w mocnych rysach na własnej asekuracji często jeździmy w szwedzki rejon Bohuslan, rozciągający się od granicy z Norwegią po Gothenburg. Destynacji na wspinaczkę wielowyciągową jest cała masa. Wiele ścian ma charakter tarciowy, ale znajdziemy też przepiękne rysy, wspinanie alpejskie i prawdziwy „big wall”. W norweskich górach panuje surowa etyka wspinaczki na własnych punktach asekuracyjnych. Wiele dróg, niekoniecznie z wygórowaną cyfrą w trudnościach, będzie zdecydowanie leżeć na półce „dla dorosłych”. Jesień w Norwegii przychodzi gwałtownie i choć wciąż można szukać możliwości wspinaczki w suchej skale, jednocześnie rozglądamy się gdzie i na jakiej wysokości zaczyna mrozić. Da się powiedzieć, że płynnie przechodzimy od wspinaczki skalnej do wspinaczki lodowej. Przyznam, że dla mnie wspinaczka zimowa wyniesiona z Tatr i Kaukazu miała zupełnie inne znaczenie i nadal uważam, że prawdziwe zimowe, górskie wspinanie to wspinaczka mikstowa. Nie mniej jednak lodowy świat wciąga swoimi niepowtarzalnymi formami i jest jedną z dziedzin wspinaczkowych, od których można się uzależnić. W sezonie zimowym oprócz wspinaczki realizujemy solidny rozjazd narciarski i sporadyczne tury. Prawdziwe eldorado skitourowe zaczyna się jednak wiosną, dokładnie kiedy sezon wspinaczki lodowej dobiega końca. Dni przyrastają wtedy w zawrotnym tempie, a śniegi stają się stabilniejsze. Od lat moją ulubioną destynacją skitourową jest położony za kołem polarnym rejon półwyspu Lyngen. Zimowa sceneria mocno kontrastuje tutaj z błękitem fjordów, a bezkresne przestrzenie Morza Norweskiego sprawiają wrażenie z innej planety. Wraz ze znajomymi prowadzimy w tej okolicy ośrodek outdoorowy na wyspie Uloya. Baza wyposażona w łódki i samochody daje ogrom możliwości eksploracyjnych całej okolicy. W Norwegii aktualnie mamy jesień w pełni. Zostało jeszcze trochę wspinania skalnego. Wiadomo, że przy niskich temperaturach lepsze tarcie. Na wysokich szczytach zaczyna mrozić. Wkrótce zima!

14

Paweł Karczmarczyk na drodze Himmelen kan vente 6+, Presten, wyspy Lofoten, Norwegia. Fot. Piotr Michalak


Paweł Karczmarczyk na ostatnim wyciągu drogi Kierrskredkvelven, Gudvangen, Norwegia. Fot. Martin Skaar Olslund


AUTOSTOPEM

PO KAZACHSTANIE Bartosz Domagała

CRAG magazine

Big Almaty Lake

pobliski Pik Sowietów 4317 m n.p.m. To zaledwie trekking, ale widoki na Tienszan i jezioro Big Almaty Lake są urzekające. Rinat pokazuje mi również wiele skiturowych i freeridowych miejscówek, a także nowoczesny Shymbulak Ski Resort z wyciągami wjeżdżającymi na 3200 m n.p.m. Postanawiam, że muszę wrócić w Tienszan zimą. Czas opuścić wygodną gościnę i ruszyć dalej samemu – takie było założenie – uderzyć na prowincję i zobaczyć życie zwykłych ludzi. Trzeba przyznać, że Almaty to miasto bardzo nowoczesne, kosmopolityczne, z butikami Prady i Single Malt’em na lodzie. To, co jednak rzuciło mi się w oczy, to wszechobecni autostopowicze i samozwańczy car pooling. Zamawiając taxi możemy być pewni, że po drodze będziemy mieć kilku współpasażerów. Przejazdy taksówką są bardzo tanie (około 0,50 zł za kilometr, bez opłaty startowej), a litr paliwa kosztuje tutaj 150 Tenge (1,50 zł). Zachęcony tymi zwyczajami, udaję się na obrzeża miasta, aby złapać stopa do Kegen oddalonego o 250 km. Odmawiając kilku taksówkarzom docieram do miejsca, gdzie zwykli obywatele-kierowcy jadący w różnych kierunkach, wykrzykują destynacje i szukają chętnych na podróż. Podbijam więc do auta, przy którym stoi para backpackersów i od razu przydają mi się podstawy rosyjskiego przećwiczone wcześniej z Rinatem. Ustalamy cenę, która ostatecznie jest sporo korzystniejsza od tej wynegocjowanej na migi przez parę z Australii. Jeszcze ostatnie przepychanki słowne naszego świeżo upieczonego kierowcy z innymi, którzy próbują przejąć łakomy kąsek w postaci trzech turystów, proponując jeszcze lepszą cenę za przejazd. My już jednak siedzimy „wygodnie” w siedmioro w Ladzie i ruszamy. Kierunek – Kegen, a dokładnie wioska Saty i piękne jeziora Kolsai. Podróż mija szybko na słuchaniu ciekawych opowieści Australijczyków o Tadżykistanie i Pamir Highway,

Jest lipiec, a ja ląduję w Almatach o godzinie piątej rano. Zdawałoby się idealnie – mam cały piękny dzień na rozeznanie w mieście. Owszem, gdyby nie fakt, iż dla mnie jest to pierwsza w nocy i na razie jedyne o czym marzę, to sen. Lekko otumaniony wychodzę z terminala z zamiarem znalezienia taniego transportu do centrum. Szybko zostaję klasycznie osaczony przez grupę „majfrendów” taksówkarzy i po kilku odgrzewanych ruskich „nie, dziękuję”, kapituluję i siadam z przodu z kierowcą imieniem Keirat. Stawka to znośne 4000 Tenge, czyli około 40 zł, ale oczywiście z dźwignią w postaci dwóch lokalnych pasażerów na tylnej kanapie, którzy płacą po tysiaku. Jak się później dowiem, był to mój najdroższy przejazd w Kazachstanie, a dzielenie osobówki na ośmioro, to tutaj sport narodowy. W położonych u podnóża gór Almatach spędzam w sumie 3 dni głównie dlatego, że poznaję tutejszego wspinaczkowego guru – Rinata, który kazachskim zwyczajem od razu zaprasza mnie do swojego domu. Mieszka w nim z 8-mio osobową rodziną. Rinat, mając prawie 60-tkę na karku, swoimi historiami sprawia, że zbieram szczękę z piwnicy. Opowiada o przygodach z Simone Moro, o południowej ścianie Lhotse, z którą się mierzył oraz o zdobywaniu Chan Tengri na kilka różnych sposobów. Zbudował też „ciężarówko – kamper”, którym oprócz na wakacje z rodziną, jeździ na misje ratownicze. Następnego dnia rano jedziemy z Rinatem i jego znajomymi od sky runningu w góry, aby wejść na 16


Wjazd do parku Kolsai

Wioska Saty

Jezioro Kolsai I

Jezioro Kaindy

Kanion Szaryński

Kanion – Eko Park

Góry Tienszan

Szlak do jeziora Kolsai II


CRAG magazine

którą właśnie przebyli. Już po dwóch godzinach stoję sam na rozstaju dróg na pustyni. Krajobraz zmienił się w mgnieniu oka, moi współpasażerowie wysiedli wcześniej, a kierowca odbił na północ, więc na ostatnie 80 km muszę złapać inny transport. Moje początkowe obawy, że spędzę na pustkowiu w 40-stopniowym upale kilka godzin, zostają wnet rozwiane, gdy już pierwszy samochód zatrzymuje się i życzliwy kierowca, niczym wynajęty, wysiada, pomaga mi wrzucić plecak do bagażnika i jedziemy. Saty to mała wioska z kilkoma prostymi kwaterami, gdzie w jednej z nich siedzę już przy stole, a „haziajka” podając mi tłustego barana, mówi zdecydowane „kuszać!”. Od razu mi się podoba. Przez kolejne dni przemieszczam się po okolicy, która znów jest górzysta i pełna zieleni. Docieram nad upragnione górskie jeziora Kolsai oraz Kaindy – zalany sto lat temu w skutek trzęsienia ziemi las – cud natury, który turkusowym kolorem wody i skalistym otoczeniem zwala z nóg. Dodatkowo pobyt tutaj urozmaicają górskie przeprawy sowieckim UAZ’em. Moja haziajka dwoi się, abym był zadowolony i co wieczór czekają na mnie inne przysmaki kazachskiej kuchni okraszone kumysem – lekko gazowanym napojem alkoholowym, uzyskiwanym z mleka bawolego. W okolicy wspomnianych jezior znajduję gdzieniegdzie ukryte namioty, w których Kazachowie uwielbiają spędzać czas z dala od cywilizacji, łowiąc ryby i paląc ogniska. Do znanego mi skrzyżowania na pustyni docieram z powrotem samochodem ze świeżo zapoznaną rodziną z Astany, z którą zatrzymujemy się po drodze na obiad – przydrożne manty, przypominające pierogi, koniecznie z baraniną. Podążam teraz na północ w kierunku Kanionu Szaryńskiego. Kolejne sto kilometrów pokonuję w sumie trzema okazjami: w towarzystwie byłych sowieckich

żołnierzy, siedmioosobowej rodziny w Mercedesie „beczce” oraz studentów z bogatych almackich rodzin, kręcących vloga na YouTube’a. Ach, te kontrasty. Docieram pod wieczór do Kanionu, który w świetle zachodzącego słońca mieni się rdzawymi kolorami i odbija cienistymi kształtami wyżłobionymi przez miliony lat. Rozciąga się on na długości około 50 kilometrów, a w środkowej części, na samym dnie, przy rzece, znajduje się „Eko Park” – obóz, w którym można się posilić i przenocować w jurtach. Za dnia w kanionie temperatura wynosi niemal 40°C. Eko Park to więc doskonałe miejsce na ochłodę, delikatną kąpiel w rzece (trzeba bardzo uważać żeby prąd nie porwał) i przeczekanie największego upału. Po nieco ponad tygodniu spędzonym w całkowicie kontrastujących okolicznościach przyrody, wracam do Almatów, oczywiście złapaną na trasie okazją. Po drodze zatrzymuję się jeszcze w małej wiosce Aksay, gdzie po krótkiej rozmowie w jedynym tam sklepiku znajduję nocleg w gospodarstwie, okraszony obfitą kolacją i koniakiem. Kazachstan to wielki kraj, gdzie współistnieją ze sobą dwa światy – miejski, nowoczesny i brnący szybko ku zachodowi oraz pachnąca kumysem i baraniną prowincja. Łączy je natomiast wszechobecna życzliwość i otwartość ludzi, szacunek do siebie nawzajem, niesamowita przyroda, jeszcze nie do końca tknięta masową turystyką. No i autostop! P.S. W marcu 2019 wracam w Tienszan, tym razem na narty. Chcę przemierzyć rejon skiturowo oraz skuterami śnieżnymi z Kazachstanu do Kirgistanu. Jeśli chcesz dołączyć, napisz do mnie: bart.domagala@gmail.com

Tomasz Czaplicki i Zofia Tuła, Jinja

18 Bartosz Domagała i jezioro Kolsai I


ALPINISTO 35L i 50L


ISLANDIA W OBIEKTYWIE

Aga Grabowska, zdjęcia: Mateusz Piotrowski

Choć jest mała, niejedną ma twarz. Ziemia Elfów w swej najczystszej postaci pozwoli Ci doświadczyć wszystkich żywiołów: ziemi, powietrza, wody i ognia. Surowa i dziewicza przyroda zapewni totalny reset. Bezkresna zieleń, obłędnie czyste powietrze i spektakularne krajobrazy ukształtowane przez silną aktywność wulkaniczną z pewnością zadziałają na wyobraźnię. Islandia będzie niepokojąca i złowieszcza. Bajecznie kolorowa i urokliwa. Legendarna i tajemnicza. Nierealna. Jedyna w swoim rodzaju. Tutaj przygoda czeka na każdym rogu. Warto zapomnieć o jakimkolwiek planie i sięgnąć po nią.

Lodowiec Vatnajokull. Nad jego powierzchnią wznosi się najwyższy szczyt Islandii – Hvannadalshnukur 2109 m n.p.m.


Grjotagja – mała jaskinia z lawy w pobliżu Jeziora Myvatn, wypełniona gorącą wodą. Była kiedyś popularnym kąpieliskiem.

Wybrzeża półwyspu Snæfellsnes


Jokulsarlon – laguna lodowcowa. Powstaje z wody z topniejącego lodowca Vatnajokull.

Wrak statku Garðar BA 64 – najstarszego stalowego statku na Islandii.


Lodowiec Vatnajokull. Jego kopuล a skrywa jedne z najbardziej aktywnych wulkanรณw Islandii.

Wodospad Godafoss


Kirkjufell – najbardziej rozpoznawalna islandzka góra.

Islandzkie beztroskie konie



CHAMONIX

DOM, PRACA, PASJA

Wywiad z Pawłem Kunachowiczem, międzynarodowym przewodnikiem wysokogórskim IFMGA

Crag Magazine: Paweł, jak wszyscy wiemy, nie jest łatwo zdobyć certyfikat przewodnika IFMGA. Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z górami? Skąd zrodziła się ta pasja? Paweł Kunachowicz: Z miłości do natury i do przygody, z tradycji w domu. Pierwszym w naszej rodzinie, który udzielał się górsko, był Konstanty Narkiewicz-Jodko. Podróżnik, alpinista, polarnik, doktor fizyki. Na początku lat trzydziestych był kierownikiem pierwszej polskiej wyprawy w Andy, podczas której udało się m.in. dokonać pierwszego wejścia na Mercedario i Cerro de la Ramada oraz zdobyć Aconcaguę nową drogą, jednocześnie wyznaczając nowy polski rekord wysokości. W 1936 roku był na Spitsbergenie i przetrawersował go z południa na północ. Ja trawersowałem z Maćkiem Kamińskim Spitsbergen w 2002 roku. Mój dziadek urodził się i dorastał na Kaukazie. Kochał góry. Kiedy zamieszkał w Polsce na Mazowszu, skąd pochodzę, mówił „jak tu płasko, jak tu brzydko”. Wspinali się i byli instruktorami narciarstwa oraz wspinaczki także mój ojciec krakus i brat mojej mamy, Andrzej Sławiński. Ten ostatni był też instruktorem narciarskim we Francji, po prestiżowej szkole ENSA w Chamonix. Mój kuzyn, Rafał Sławiński, jest zdobywcą Złotego Czekana za wspinaczkę na K6 w Karakorum. Wszyscy w rodzinie kochamy przygody, przyrodę, sport i ruch. Dzięki tej pasji znaleźliśmy się w górach.

Dlaczego zdecydowałeś się pracować właśnie w Chamonix? Chamonix to kultowe miejsce dla narciarzy, wspinaczy i miłośników wszelkich innych górskich aktywności. Jest tutaj wszystko: szlaki biegowe, można bez ograniczeń jeździć poza trasami, jest wspinanie w skałkach i wspinanie na wielkich ścianach północnych. Można jeździć na rowerze MTB i na kolarkach. Mamy tu też jeziora, w których Beata trenuje do swoich triathlonów. Jest tutaj kultura sportu, przygody, szacunek do natury – wszystko, co jest mi bliskie. Dwa razy w roku są festiwale muzyczne – jazz, folk i funky. Sceny ustawione są wysoko w górach. Przyjemnie jest brać w tym udział. Chamonix to sportowy górski klimat. Poza tym nie muszę tłumaczyć, na czym polega moja praca, tak jak to robię w Warszawie. Tu wszyscy wiedzą, czym zajmuje się przewodnik. Na początku mnie to zaskakiwało, teraz powoli się przyzwyczajam, że w dolinie przewodnicy mają szczególny status: w schroniskach mają własne pokoje, a przed kolacją z klientami sami siadają przy lampce wina.

Czym dokładnie zajmujesz się, pracując w Chamonix? Pracuję wspólnie z przewodnikami z Polski, Niemiec, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Niech żyje Unia Europejska! W zimie na początku sezonu jeździmy poza trasami, na wiosnę chodzimy na narciarskie wycieczki, często na kilkudniowe tury od schroniska do schroniska. Od początku czerwca porzucamy narty, przebieramy się w ciuchy wspinaczkowe i zaczynamy prowadzić wycieczki na szczyty alpejskie takie jak Mt Blanc, Eiger, Matterhorn, Gran Paradiso czy Dufourspitze. Coraz więcej też wspinamy się technicznie na stricte wspinaczkowych drogach. Nasi Północna grań szczytowa Fiescherhorn 4049 m n.p.m., Alpy Berneńskie, Szwajcaria. Fot. Paweł Kunachowicz

26


klienci zaczynają wspinając się na Mt Blanc, a potem wracają wspinać się na wielowyciągowych klasycznych drogach alpejskich.

Chamonix to, jak wiemy, nie tylko Mt Blanc. Dookoła znajduje się wiele innych rejonów wspinaczkowych. Czy znajdujesz jeszcze czas na wspinanie sportowe? Czy rejony sportowe dookoła Chamonix cieszą się popularnością?

Jak wygląda Twój rok w pracy? Ile dni w ciągu roku spędzasz w górach?

O dziwo, w rejonach sportowych koło Chamonix jest spokojnie w porównaniu do Verdon, Orpierre, Arco, Siurany itp. Chyba przez to, że jeśli ktoś przyjeżdża do doliny, to raczej z celami wysokogórskimi, a nie skałkowymi. Jest wiele ładnych miejsc po drodze do Aosty lub Genewy, czy w okolicy Martigny w Szwajcarii. Kiedy leje deszcz w Chamonix, w ciągu godziny można dojechać do ładnej ściany, na której można spędzić syty wspinaczkowo dzień. W samej dolinie jest też kilka ciekawych propozycji sportowego wspinania. Chamonix to jednak przede wszystkim wielowyciągowe, granitowe, zimne drogi w górach.

Początek roku od kilku lat spędzam w Japonii na wyspie Hokkaido. Pracuję tam w lokalnej przewodnickiej firmie „Hokkaido Powder Guides”. Potem wracam w Alpy i od marca do połowy maja narty są przyspawane do moich nóg. W październiku kończę sezon letni w Chamonix i już pakuje się na jakieś jesienne wyjazdy – Chile, Indie, Hiszpania czy Maroko. W grudniu wpadam w zadumę w Warszawie i spędzam rodzinnie Boże Narodzenie. Mimo że jestem z miasta, z Warszawy – w górach spędzam cały rok. Zbyt długa przerwa w mieście mi nie służy.

Jacy klienci należą do grupy „Twoich ulubionych”?

Opowiedz nam, jak toczy się życie codzienne

Mam wielkie szczęście do klientów. Większość z nich to w samym sercu Alp? bardzo interesujący ludzie. Spędzamy razem mnóstwo W zimie w sezonie – szaleństwo, w lecie w sezonie – czasu i bardzo dużo rozmawiamy. Byłem w górach szaleństwo. Piękne spokojne miesiące to maj oraz z pilotem Lufthansy, znanym inwestorem IT z Nowego przełom września i października. Dzień zaczynamy Jorku, żołnierzem sił specjalnych Bundeswery, wcześnie rano, żeby wjechać kolejką na Aiguille du Midi, kucharzem Rolling Stonesów, ekspertem podatkowym Grand Montet lub po drugiej stronie doliny – Flegere/ z Paryża, specjalistą od międzynarodowego arbitrażu Index. Stąd staruje wiele dróg wspinaczkowych i tras w Wiedniu, reżyserem filmowym, narciarskich. Jest tutaj tylu wspinaczy pierwszym oficerem na jachcie i narciarzy, że już półtorej godziny Richarda Bransona, królem kiełbasy Nie mam pamięci do przed otwarciem kolejki ustawia się środkowych Niemiec (Norymberga), sytuacji. Mam pamięć do kolejka do kolejki. Dzień narciarski lub szefem PR klubu piłkarskiego ludzi, którzy wzbogacają wspinaczkowy kończy się około 16-tej, Manchester United, kontrolerami lotów w zależności od wybranej tury. Po moje życie. Oni wiedzą, z Denver. Każda z tych osób była dla dniu spędzonym w górach, narciarze mnie inspiracją i ciekawym kompanem. że o nich teraz mówię”. i wspinacze spotykają się w kilku Rozmawiając z nimi, uczę się nowych popularnych barach, by świętować zawodów, robię przyspieszony kurs udany dzień. Kiedy spada świeży śnieg, gorączka wzrasta. psychologii, poznaję inne życia w różnych miejscach na Lokalsi na swoich sklepach przyklejają kartki „Powder świecie. Z pilotem Lufthansy rozmawiałem o zarządzaniu day. Open at 12.00” i wychodzą na narty na jeden czy dwa ryzykiem w jego liniach lotniczych. Ciekawiło mnie to zjazdy, zamiast iść do pracy. W sezonie niestety wszędzie z punktu widzenia mojej pracy. Szukaliśmy podobieństw na popularnych drogach wspinaczkowych i zjazdach i różnic. Dyskutowaliśmy. Z inwestorem IT z Nowego narciarskich jest sporo ludzi. Trzeba być przygotowanym Jorku rozmawialiśmy o nowej definicji pracy i o aliansie na czekanie na stanowiskach i być ostrożnym wielkiej polityki z dużym biznesem oraz starej ekonomii w kuluarach, czy ktoś nie zrzuca lawiny lub kamieni. w USA. Kontrolerzy lotów z Denver opowiadali mi Jak Polacy są postrzegani w Chamonix i na Mt o stresie w ich pracy i sztuce przełamywania go. Te Blanc? wszystkie rozmowy są niezwykle pouczające, budujące i zajmujące. Jestem szczęściarzem w spotkaniach Uhhhh… poproszę o następne pytanie… Niestety z ludźmi. sława polskich himalajskich i alpejskich przejść powoli przygasa, chociaż profesjonaliści na pewno wciąż Dwa razy w roku zaliczam wpadkę. Jestem w górach doceniają polskich wspinaczy. Powszechny odbiór z jakimś beznadziejnym typem. Wtedy najczęściej ćwiczę bardziej kreują teraz czarni „przewodnicy” – czyli tacy, cierpliwość, której mi brakuje. Jak jest bardzo źle, mówię którzy nie posiadają międzynarodowej licencji IFMGA/ sobie, że już dość tego przewodnictwa, bo zwariuję. IVBV oraz turyści robiący bardachę po drodze na Mt Po przerwie mi przechodzi. Uogólniając, lubię chodzić Blanc lub wokół Aiguille du Midi. Poza tym Francuzi cały w góry z Anglosasami i Niemcami. czas myślą, że mówimy po rosyjsku. Z drugiej strony Jaka sytuacja związana z Twoją pracą zapadła Ci nasi przewodnicy IFMGA/IVBV są tutaj rozpoznawani najbardziej w pamięci? i szanowani. Maciek Ciesielski pracuje międzynarodowo Nie mam pamięci do sytuacji. Mam pamięć do ludzi, i imponuje w Chamonix poziomem wspinaczkowym. którzy wzbogacają moje życie. Oni wiedzą, że o nich Ostatnio dołączył do naszego grona Jakub Radziejowski, teraz mówię. również znakomity przewodnik i wspinacz. Z ostatnich 27


miesięcy zapamiętano nazwiska i osiągnięcia Jędrka Bargiela na K2 i akcję ratunkową Bieleckiego na Nanga Parbat. Więc jest tak po polsku – od bandy do bandy.

dosłownie 15 kilometrów do końca i jeśli teraz rozerwę te spodenki, to będę kończył ten bieg na golasa i na pewno zostanę gwiazdą we francuskiej telewizji.

Jaką rolę odgrywa w Twoim życiu Japonia?

Praca przewodnika wiąże się z dużą eksploatacją sprzętu, tego zaufanego. Z jakiego sprzętu korzystasz podczas pracy? Jaki sprzęt cieszy się największą popularnością w Alpach?

Japonia daje mi oddech od Alp, wnosi różnorodność do mojej górskiej przygody. Jest przyjazna, bezpieczna lawinowo, pełna puchu, łagodnych zjazdów i dobrego jedzenia. Jestem tam co roku dwa miesiące, czyli wtedy, kiedy jest tam najlepszy sezon narciarski. Pracuję z narciarsko i lawinowo wykwalifikowanymi przewodnikami. Dzięki nim podnoszę swoje umiejętności. Głównie są to Nowozelandczycy i Kanadyjczycy. W tych dwóch krajach istnieje pewien odrębny, bardzo zaawansowany system analizowania warunków lawinowych, pogodowych i planowania wycieczek narciarskich. Lubię wracać do Japonii.

Rzeczywiście zużywam kilogramy sprzętu. Gdybym miał czas, to założyłbym działalność testującą sprzęt. Nie ma jednej marki, która wszystko robi dobrze. Każdemu zdarzają się wtopy, niedoróby. Niektórzy mają dobre pomysły i słabo je realizują. Jak każdy z nas. Na przykład ostatnio używałem butów skiturowych Atomic. Fantastyczny koncept, lekkie, sztywne, dobrze zaprojektowane i beznadziejnie wykonane. Klamra blokująca tryb zjazdu i tryb chodzenia urwała się trzeciego dnia wycieczki, dziurki przez które przewleka się sznurówki (swoją drogą, co to za pomysł w nowych butach!) porwały się po kilku użyciach, a po tygodniu od japońskiego mrozu – pękła wewnętrzna wkładka. Jak na super gwiazdorski i chwalony but zeszłego sezonu (2017), trochę dużo tej tandety. Ale to nie tylko buty Atomica. W zasadzie każda marka w dzisiejszych czasach robi rzeczy, które szybko się zużywają, za to ładnie wyglądają. Moją od lat ulubioną i najwięcej wykorzystywaną marką jest Black Diamond. Od nich mam cały sprzęt wspinaczkowy letni: raki, czekany, szmaty (ubrania) i namioty. Niestety przestali robić buty narciarskie i czekam, kiedy wrócą do ich produkcji. Buty BD polubiłem po tym, jak byłem w nich na Denali (Alaska) i Mustagh Ata (Chiny). Używam też plecaka Air Bag tej samej marki i foki do nart. Teraz jestem związany z nartami z Chamonix. Jeżdżę na nartach ZAG. Ich elementy robione są w Polsce, a biuro projektowe znajduje się w szopie, 100 metrów od naszego domu w Chamonix. Używam wiązań Frichi Viper. I znowu pierwsza ich edycja to rewolucja w wiązaniach pinowych, wspaniały projekt i beznadziejne wykonanie. Stracili strasznie na tym pierwszym wykonaniu, chociaż pierwsi wymyślili fajny koncept, przejmowany później przez inne marki. Na szczęście te robione teraz są po prostu znakomite – lekkie, funkcjonalne, bezpieczne i wygodne w użytkowaniu. Ubrania i buty do biegania mam od Columbia Outdoor Sportswear. Brand, który nie świruje, tylko robi dobre rzeczy do biegania trailowego. Są dostawcą sprzętu i sponsorem UTMB – mają dużo doświadczenia. Mam nadzieję, że w sezonie 2018/19 będę miał przyjemność przetestować ubrania narciarskie. Dam Wam znać, ile są warte! Columbia, Black Diamond, Fritschi, ZAG – to moi zaufani przyjaciele w górach.

CRAG magazine

Wiemy, że masz na swoim koncie doświadczenie w biegach Ultra Trail. Który z tych biegów zapamiętałeś najbardziej? W Europie jest jeden królewski bieg ultra – UTMB. 170 km wokół masywu Mt Blanc. Startuje z Chamonix i kończy się też w Chamonix. Amatorzy muszą pokonać przewyższenia około 10 000 metrów i dwie bezsenne noce (zawodowcy kończą bieg po około 24 godzinach). Po 160 km biegu, kiedy do mety miałem 8 km, przebiegałem 500 metrów od domu, w którym mieszkamy. Mieszało mi się już w głowie i mówiłem sobie: „Nie, to przegięcie, wracam do domu, nie kończę tego głupiego biegu, co ja tu robię?!”. Na szczęście zobaczyłem na mostku patrzących na mnie z góry Beatę i synków, którzy czekali kilka godzin wcześnie nad ranem, żeby mi kibicować. Pobiegliśmy kilkadziesiąt metrów razem i nabrałem siły i wiary, że skończę ten bieg. Trzy kilometry przed metą naprawdę myślałem, że się rozpłaczę i usiądę na skraju drogi. Wbiegałem do Chamonix i zapytałem stojącego przy drodze kibica, ile kilometrów do końca. Powiedział: „Masz przed sobą ostatnie 3 kilometry, które będziesz pamiętał do końca życia!”. I to była prawda! Nigdy nie wygrałem złotego medalu na olimpiadzie, ale ten finisz to tak jak finał Ligi Mistrzów w Barcelonie, kiedy FC Barcelona zdobywa puchar. Drugi bieg, który będę pamiętał to TDS – także jeden z biegów na festiwalu UTMB. Bieg prowadzi z Courmayeur do Chamonix. To 120 km technicznie bardziej wymagające niż UTMB. Ten bieg zapamiętam, bo w tym roku (2018) wygrał go Marcin Świerc. Francuscy spikerzy zapowiadając go na mecie łamali sobie języki i łapali za głowę ze zdziwienia – że nie Francuz, nie Hiszpan, nie Amerykanin, a Mardżin Szwijeerdż wygrał! Pamiętam, ostatnie kilometry kiedy Szwijeerdż zajmował trzecią pozycję, wiedziałem gdzie jest, znałem każdy jego krok, punkt odpoczynku, przypominałem sobie każdy zakręt do mety. Liczyłem, czy da radę z trzeciego miejsca zaatakować. Dwa lata wcześniej kończyłem po ciemku ten bieg i byłem mocno poobcierany. W końcu się zatrzymałem, zdjąłem spodenki i wydarłem z nich te wewnętrzne. Kiedy to robiłem, pomyślałem sobie: mam

Paweł Kunachowicz IFMGA Guide/Ski instructor FB: Pawel Kunachowicz Alpine Guide Tel. (PL) +48 600 225 555 pawel.kunachowicz@gmail.com

28


L I V E. S K I. R E P E AT. BD Athlete Tobin Seagel | British Columbia

BD Athlete Rudi Hauser

Mattias Fredriksson

Jakob Schweighofer

B L A C K D I A M O N D E Q U I P M E N T. C O M


wielką krzywdę na raty... Pamiętaj o tym następnym razem, kiedy w mroźny styczniowy wieczór najdzie Cię ochota na High Intensity Cardio, lub spacer dla zdrowia z dziećmi w dziwnie zamglony lutowy poranek. Jeżeli mieszkasz w dużym mieście, sprawdzaj stan powietrza. Dodatkowy problem, który przyczynia się do katastrofalnego stanu jakości powietrza to niedocieplone budynki, wymagające intensywnego grzania, gdyż są nieszczelne i ciężko utrzymać w nich ciepło. 7 na 10 domów w Polsce jest docieplonych słabo lub wcale. Ostatnim elementem smogowej układanki jest romans polskiego rządu z lobby węglowym. Od wielu lat węglowa ekipa trzyma się świetnie i pomimo iż rządzący tasowali się jak przy pokerze, mit polskiego złota przybierał na sile, doprowadzając do węglowej histerii i snucia czarnych scenariuszy na miarę upadku kraju spowodowanego odejściem od stosowania węgla w energetyce małej i wielkiej. Polski Rząd utrudnia inwestorom i pojedynczym odbiorcom korzystanie z energii wiatrowej, wodnej, słonecznej. Pytasz dlaczego? $$$! Dlatego.

Jolanta Sitarz-Wójcicka

Podhalański Alarm Smogowy

SMOG NASZ POWSZEDNI

Diagnoza problemu Smog (z ang. Smoke – dym, fog – mgła) to zanieczyszczenie powietrza substancjami gazowymi i pyłami zawieszonymi, czyli cząsteczkami stałymi mikroskopijnej wielkości (PM10 i PM2,5). Większa frakcja pyłów – PM10 jest usuwana z organizmu poprzez łzy, katar, kaszel. Groźniejsze dla zdrowia są mniejsze pyłki PM2,5, które przenikają przez barierę tkanka – krew w płucach i zaczynają krążyć w krwioobiegu. W ten sposób dochodzi do odkładania metali ciężkich w organizmie. A przecież z metali to my lubimy tylko hardwear albo heavy metal. Równie groźne co pyły zawieszone są substancje gazowe, najsłynniejszy z nich BA (benzoalfaapiren) jest wpisany przez WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) na listę substancji rakotwórczych. Poziomy BA w Polsce są najwyższe w Europie. W Polsce mamy problem ze smogiem w miesiącach grzewczych, głównym producentem smogu są kominy domów jednorodzinnych, w których spalany jest węgiel, drewno i w 30% domów w Polsce – śmieci. Tak w 30% domów. W XXI wieku w środku cywilizowanej Europy. Wg WHO 33 z 50 najbrudniejszych miast w UE leży w Polsce. Dwa najbardziej zasmogowane regiony w naszym kraju to Śląsk i Małopolska. Dlaczego? Jesteśmy najbliżej kopalń, które pozbywają się taniego odpadu węglowego. Jego cena jest tak niska, że nie opłaca się go transportować nigdzie dalej. Aby podnieść Ci ciśnienie nadmienię tylko, że nie ma w Polsce prawa, które w jakikolwiek sposób eliminowałoby najbardziej smogotwórczy odpad węglowy (muły, miały i flotokoncentraty) z rynku. Węgiel mamy we krwi. Podziękuj decyzyjnym. W innych krajach Europy taki zasiarczony, wilgotny i pełen popiołu pseudo węgiel nie jest sprzedawany do gospodarstw domowych, gdyż wiadomo co powstaje podczas jego spalania. Kolejnym problemem są kopciuchy, czyli bezklasowe kotły, w których można spalić wszystko, łącznie

CRAG magazine

Fot. Podhalański Alarm Smogowy

Skoro czytasz ten artykuł to jest duża szansa, że masz wiele wspólnego z górami, naturą lub outdoorem. Jest też szansa, że siedzisz właśnie w poczekalni gabinetu dentystycznego i nerwowym gestem przerzucasz kartki pierwszej lepszej gazety. Zarówno w jednym jak i w drugim przypadku jedno jest pewne. Oddychasz. Dorosły człowiek oddycha przeciętnie 12–15 razy na minutę. Kiedy podczas wysiłku wzrasta tętno, częstotliwość oddechu również się zwiększa. Organizm potrzebuje wtedy więcej tlenu, więc oddychasz częściej i głębiej. Największe stężenia zanieczyszczeń powietrza odnotowywane są w miesiącach grzewczych, czyli około 6 miesięcy w roku. Z tatrzańskich szczytów doskonale widać gdzie kończy się brunatny dym, a zaczyna czyste górskie powietrze... Niestety ciężko spędzić całą zimę biwakując na Małołączniaku.

Walka o oddech Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby o smogu (i o Andrzeju Bargielu). Bardzo znaczące dla nagłośnienia sprawy smogu przez Podhalański Alarm Smogowy było dołączenie do kampanii #ZakopaneBezSmogu Andrzeja Bargiela. W krótkich filmikach opowiada on jak ważne dla sportowca jest oddychanie czystym powietrzem. Opowieści o walce o oddech na Shishpangmie albo Manaslu przypominają niestety zmagania o oddech podczas nierzadkich w zimie epizodów smogowych na Podhalu. Miasto Zakopane, które było swego czasu uzdrowiskiem, dzisiaj nie różni się specjalnie od innych małych miast Polski, gdzie powietrze o podejrzanie brunatnym kolorze to stały element zimowego krajobrazu. Uprawiając wysiłek fizyczny, doprowadzając do hiperwentylacji w warunkach smogowych robisz sobie 30


z oponami, meblami i nielubianym sąsiadem. Większość kotłów na paliwa stałe w Polsce to urządzenia przestarzałe, nie spełniające żadnych norm emisyjności ani zdrowego rozsądku.

Czas na zmiany! Jak sam widzisz tak dalej być nie może... Sytuacja jest zła i wymaga natychmiastowych zmian systemowych, przemyślanych i nowoczesnych rozwiązań prawnych, systemu wsparcia oraz przede wszystkim szerokiej akcji informacyjnej i edukacyjnej. Każdy z nas może zrobić coś dla zmiany tej sytuacji. Jeżeli znasz kogoś kto zna kogoś kto pali śmieci, wytłumacz mu co dokładnie robi sobie i wszystkim dookoła (patrz dzieci i papierosy). Jeżeli jesteś użytkownikiem starego pieca i myślisz o kupnie nowego, pomyśl o OZE lub czymś ekologicznym (pellet, pompa ciepła). Zostawmy paliwa kopalne w Ziemi. Nie bądźmy skansenem Europy! Jeżeli jesteś wesołym użytkownikiem samochodu diesla, miej świadomość że filtr DPF nie znalazł się tam przypadkowo. Pod żadnym pozorem go nie usuwaj, gdyż wyłapuje on cząstki PM2,5 ze spalin.

Smog a zdrowie. 1:0.

Upór popłaca!

Prowadząc warsztaty antysmogowe w szkołach na Podhalu często zaczynam zajęcia od zadania dzieciom prostego pytania: „Ile papierosów wypalasz dziennie?” Nawet w porywach największej szczerości mało kto przyzna się do wypalania 20 papierosów dziennie. Tyle biernie wciągają wszyscy, którzy w miesiącach grzewczych zamieszkują okolice Zakopanego (2500 papierosów rocznie, na podstawie poziomu Benzoalfaapirenu w powietrzu). W tym samym czasie mieszkaniec Nowego Targu biernie wypala 4500 papierosów. Tak Ty też. I Twoje dzieci też. Paryżanin 45 (sic!). Szereg badań naukowych potwierdza katastrofalny wpływ oddychania zasmogowanym powietrzem na zdrowie. Cierpi nie tylko układ oddechowy (astma, rak płuc, zapalenie górnych i dolnych dróg oddechowych, POChP, itd) ale też krwionośny (zwiększona ilość zawałów serca, migotań przedsionków, zaburzeń rytmu, nadciśnienie tętnicze, niewydolność serca), nerwowy (zwiększona ilość udarów i zachorowań na choroby neurodegeneracyjne jak choroba Alzheimera). Co najgorsze, badania potwierdzają również negatywny wpływ smogu na płody, szczególnie w pierwszym trymestrze, w którym następuje proces organogenezy (istnieje większe ryzyko przedwczesnego porodu, badania potwierdzają również wpływ smogu na bezpłodność). Powiało grozą?

Moje miasto (Zakopane) ma problem z niską emisją z domów jednorodzinnych. Z przydomowych kominów wylatuje czarny dym, co boleśnie kontrastuje z bielą śniegu na tatrzańskich stokach. Żal ściska za serce i masz odruch wymiotny jak spojrzysz ze szczytu Kopieńca, Zawratu czy Koziego Wierchu w stronę Kotliny Zakopiańskiej w zimie. Nie widać miasta, jest ono schowane pod gęstym, ciężkim, zabójczym oparem z kominów (modelowanie przeprowadzone w Gminie Zakopane pokazuje, że wpływ transportu to około 10%). Krótka wyprawa na biegówki przypłacona jest bólem gardła, podrażnieniem oczu i nosa serwowanymi w pakiecie z bólem głowy. Sport to zdrowie? Jednak widzimy, że niezmącony upór popłaca. Dzięki mówieniu o problemie głośno udało się wytworzyć presję społeczną, która jak lawina, jest nie do zatrzymania. Kiedy to czytasz Gmina Zakopane realizuje trzy duże projekty, które za parę lat zaowocują znaczącą poprawą stanu jakości powietrza. Marzenie o dniach kiedy jak za czasów Witkacego, w powietrzu będzie się unosić tylko zakopianina, a nie trująca mieszanka wyrzucana z kominów jest blisko. Warto działać, bo każda akcja przynosi efekt. Więc wszystkie ręce na pokład! A tymczasem uważajcie na siebie w zimie. Serio.

31


Kacper Tekieli

MIĘDZY LUDŹMI MIĘDZY SŁOWAMI

Przez lata bardzo intensywnego wspinania, samotnych podejść pod ścianę, długich powrotów i nużących kilometrów za kierownicą, wielokrotnie poddawałem pod rozwagę hipotetyczną, utopijną wręcz sytuację. Wyobrażałem sobie, że jestem jedynym człowiekiem na ziemi pełnej gór. Jakimś cudem dysponuję jednak atestowanym sprzętem wspinaczkowym i generalnie względem realnej sytuacji nie zmienia się nic oprócz tego, że nie mam się z kim wspinać, komu o tym opowiedzieć, dla kogo zrobić zdjęć i naszkicować schematu pokonanej drogi. Janusz Gołąb w czasie mroźnego biwaku w Himalajach Garhwal.

O ile brak partnera wspinaczkowego bardzo często jest kwestią dobrowolnego wyboru, związanego z obraną strategią, tak wielką tajemnicą, wartą przemyślenia jest hipotetyczny brak punktu odniesienia, jakim w realnym świecie jest historia wspinania, jakim są otaczający nas ludzie, naturalne niejako środowisko w którym się obracamy, na planie którego realizujemy naszą pasję. Pytania pomocnicze do tego swoistego rachunku sumienia nasuwają się same – czy kiedykolwiek przechodziłem jakąś drogę, by zaimponować komukolwiek oprócz samemu sobie? Czy łatwo podlegam modzie w wyborze celów? Czy zdarza mi się brać udział w wyścigu, czy wpadam w kompleksy z powodu czyjegoś przejścia? Wbrew ewidentnym pozorom, nie jest moim celem wartościowanie czyjejkolwiek tożsamości na podstawie odpowiedzi na powyższe pytania. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, chciałbym podkreślić, że nawet minimalne zbliżenie się do odpowiedzi twierdzących (jakie z łatwością w sobie odkryłem), ustawia mnie w sposób jasny i wyraźny w pewnym szeregu. W szeregu przed który próbuję wyskoczyć, ale do którego chcę ciągle wracać by opowiedzieć jak było, w szeregu przed który wielu wspaniałych wspinaczy wyskakuje znacznie dalej, dzięki czemu wszyscy idziemy do przodu, a droga nasza staje się sensem. Tak jak w każdej dziedzinie,

istnieją natomiast strefy sacrum i profanum, które wyraźnie należy od siebie oddzielić. Spotkania „poza” wspinaczkowe, obok wielostronnego inspirowania się, snucia marzeń, które zawsze szukają drogi do realizacji, posiadają również element edukacyjny. Wymiana patentów technicznych, rozmowy z producentami czy dystrybutorami sprzętu, kolegami specjalizującymi się w innej dziedzinie wspinania, trenującymi w inny sposób – to wszystko stanowi naturalną drogę rozwoju społeczności jako takiej, a co za tym idzie również jednostki, która z tym całym zapleczem, wchodzi samotnie lub z partnerem w sferę sacrum, czyli przestrzeń indywidualnego przeżywania wspinaczki.

Partnerstwo, czyli dzielenie i mnożenie Czym tak naprawę jest? Czy zaczyna się w momencie związania liną i kończy po zejściu w bezpieczny teren? Być może granica jest bardziej płynna niż się wydaje, a definicji doliczymy się tylu, ilu wspinaczy zdołamy o nią zapytać. Osobiście, częściej pochylam się nad matematycznym nieco pytaniem o wspólnotę doświadczenia, bo ona – jak mi się wydaje – stanowi ten najbardziej święty element wspinania, ważniejszy od deklarowanych powszechnie priorytetów takich jak styl, szczyt, cyfra czy dobra zabawa. Matematycznym, bo 32


choć od zawsze wiadomo, że strach w zespole dzielony wątpliwości pomnożyć można przez dowolną ilość jest na dwóch, to istnieją sprzeczne opinie co do tego, wspinaczy w zespole i w tym wypadku można użyć czy radość po udanej akcji mnoży się razy dwa, czy też powiedzenia „im więcej, tym lepiej”, tak z satysfakcją przez tę cyfrę dzieli. Po dłuższym zastanowieniu się nad sytuacja wygląda na odrobinę trudniejszą do rozłożenia tematem, a przede wszystkim po kilku latach wspinania na czynniki pierwsze. Nie ma dwóch identycznych w górach, moje podejście również do dzielenia strachu sytuacji, więc wyodrębnię tylko przychodzące mi do jest przynajmniej sceptyczne. Nie magia liny – bo bez głowy podstawowe modele. Pierwszym z nich jest liny partnerstwo istnieje w takim samym stopniu – lecz scenariusz, gdy wszystko przebiegało pomyślnie, wspólnota celu, gotowość do poświęcenia w tej samej wymienialiśmy się uczciwie prowadzeniem, a przygody sprawie i wreszcie wzięcie pod rozwagę i kalkulację naszej nie zakłóciło nic, co mogłoby uczynić ją jeszcze ryzyka w tak samo świadomy sposób sprawia, że strach większą. Tutaj z całą pewnością winniśmy „podzielić się” partnera dla nas staje się strachem o partnera. W miarę satysfakcją z naszym towarzyszem, tak jak dzieliliśmy doświadczenia okazuje się, że wspólnie przeżywany się wszystkimi trudami akcji górskiej. Drugim modelem nie jest dwa razy mniejszy tylko właśnie podwójny, jest przygoda przez duże „P”, która tak naprawdę a odpowiedzialność jaka na nas spoczywa również pożądana jest jedynie jako retrospekcja, coś co dobrze ulega zdublowaniu. Poczucie odpowiedzialności jest się wspomina, ale w żadnym wypadku nie chce, by wprost proporcjonalne do stażu znajomości. Poza wydarzyło się po raz kolejny. Sam fakt wyjścia z niej cało wspinaczkowe kontakty (zwłaszcza jeśli dotyczą również sprawia, że dzięki wspólnocie wspomnianej przygody, rodziny partnera), choć nie wpływające na jakość samego czyli wpakowaniu się w kłopoty, a następnie wspólnym wspinania, dorzucają kolejne kilogramy do ciężaru ich pokonaniu, dochodzi do swoistej synergii. A czym odczuwanej odpowiedzialności. O ile mając do czynienia jest ta enigmatyczna wspólnota przygody? To coś z irracjonalnym strachem, podczas mglistego biwaku niewypowiedzianego, co znajduje się między słowami czy nocnego podejścia, rzeczywiście możemy zrzucić i myślami, coś czego nie zrozumie nikt poza weteranami jakąś jego dozę na towarzysza, tak w przypadku realnego zdarzenia. W ten sposób dobrnęliśmy do sedna, do zagrożenia nie tylko nie zrzucamy go na partnera, niejasnej i być może mało konkretnej odpowiedzi na ale przejmujemy wzajemnie swój balast sprawiając, pytanie o najwyżej w hierarchii postawione relacje że każdy ma go dwa razy więcej. Co więc dostajemy międzyludzkie w świecie wspinania. w zamian? Pomijając oczywisty fakt Do znudzenia cytowany Walter zwiększenia bezpieczeństwa i płynności Bonatti napisał: „Góry są tylko środkiem, Za wspinanie wspinania w bardzo trudnym terenie, celem jest człowiek. Nie wspinamy zabierają się najczęściej się by wejść na szczyt, tylko żeby warto zastanowić się nad poczuciem satysfakcji i radości po zakończeniu ludzie, którzy w sposób stać się kimś lepszym”. Kluczem do akcji górskiej. Czy pojęcia te, a przede ulepszenia jest poznanie. Za wspinanie uświadomiony lub wszystkim ich desygnaty, są ze sobą zabierają się najczęściej ludzie, którzy nie, lgną do prawdy na w sposób uświadomiony lub nie, lgną w jakikolwiek sposób związane? temat człowieka.” Wydaje się, że czysta i niezawisła do prawdy na temat człowieka. Wielu radość może dotyczyć jedynie z nich odkrywa również we wspinaniu estetycznych elementów przygody, takich jak widoki, magię poznawania samego siebie, traktując swoją osobę uroda poprowadzonego wyciągu czy nowe inspiracje jako partnera, dochodząc wielokrotnie do specyficznego, pojawiające się na horyzoncie. Głębsze zastanowienie metafizycznego przeżycia, w czasie którego odczuwa natomiast odkrywa przed nami prawdę, że to nie w rytm się współpracę ze sobą kilku osobowości zamkniętych radości pulsuje całe ciało, gdy wracamy „po wszystkim” w jednym „ja”. Źródłem tej dziwnej mnogości są nie tylko do samochodu, schroniska czy namiotu, lecz w rytm własne przeżycia, ale coś co zostaje w człowieku na zawsze satysfakcji jaką odczuwamy. O ile radość bez żadnych po doświadczeniu wspólnoty z towarzyszem przygody.

Z Małgosią Lebdą na Ostrym Szczycie.


O D I NIA SJNA PA I Z SP

W

„Zwykłem mawiać, że wspinacze to najgorsza swołocz świata… ale ja ich znam, obracam się w tym towarzystwie od 35 lat i naprawdę ich uwielbiam” – wywiad z Marcinem „Kwaśnym” Kwaśniewskim, założycielem marki Milo i twórcą podlesickiego Trafo Base Camp. Marcin Kwaśniewski na drodze „Ruchy Niegodne Filozofa”. Fot. Wojtek Ryczer

wspinacza, to z Aldoną przejęliśmy go ochoczo. Bardziej w celach hobbystycznych, niż biznesowych. Ale już wtedy mieliśmy pomysł powiązania Transformatora z Podlesicami. W 2012 roku zburzyliśmy stary sklep i zaczęliśmy budowę Trafo, przenosząc na ten okres sklep do garażu sąsiadów. W 2014 roku Trafo rozpoczęło swoje istnienie.

CRAG magazine

Crag Magazine: Marcin, zacznijmy od początku – skąd w Twoim życiu wzięło się wspinanie? Marcin Kwaśniewski: To chyba siedziało w głowie… Pierwszy kontakt ze wspinaniem, który pamiętam, to pocztówki Poczty Polskiej ze wspinaczami, które ojciec kupił mojemu bratu i mnie w Dolinie Chochołowskiej. Był to środek lat sześćdziesiątych, bo byliśmy przedszkolakami. Musiało to na mnie wywołać olbrzymie wrażenie, jeśli do dziś to pamiętam. Drugi przygotowujący moment był po maturze. Czekając na wyniki egzaminów na studia, pojechałem w Tatry i w Pięciu Stawach zobaczyłem prawdziwych taterników. To mnie lekko zafascynowało. Już wtedy próbowałem się nawet z nimi dogadywać, żeby gdzieś razem pójść, ale musiałem wracać do Warszawy i nic z tego nie wyszło. Ostatecznie mój przyjaciel, z którym znamy się prawie 50 lat (poznaliśmy się w Warszawskim Klubie Narciarskim) – kolega Prąciak – wziął mnie rok później, pewnego październikowego dnia 1983 roku na podwarszawskie bunkry w Janówku. I chyba właśnie to, co tkwiło we mnie od tak dawna, eksplodowało i do dziś mnie trzyma.

Początkowo Trafo w Podlesicach nie wyglądało tak jak teraz. Opowiedz nam skąd w ogóle wziął się taki pomysł i ile czasu trwało rozwijanie Trafo do obecnego stanu? Pomysł powstał chyba z chęci wyprowadzki z miasta i stworzenia sobie takiej „bezpiecznej emeryturki”, czyli małego pensjonatu, który moglibyśmy prowadzić w miejscu najbardziej związanym ze wspinaniem, kiedy już wszystkie nasze dzieci pójdą w świat. Dziś to już 4 sezon działalności Trafo, a z planów spokojnej emeryturki niewiele zostało. W zeszłym roku nadarzyła się okazja do sprzedana Transformatora, z której trochę z żalem, ale jednak skwapliwie skorzystaliśmy – prowadzenie trzech firm zaczęło być dla nas obciążające i trzeba było z czegoś zrezygnować.

Kiedyś mieszkałeś w Katowicach i zarządzałeś legendarnym Transformatorem. Później pojawiło się Trafo w Podlesicach. Czy te miejsca są ze sobą powiązane? Jaką rolę odegrały one w Twoim życiu wspinaczkowym i nie tylko?

Trafo to nie tylko pensjonat, ale również restauracja i sklep wspinaczkowy. Twoimi klientami są głównie wspinacze. Jak prowadzi się biznes w polskim środowisku wspinaczkowym?

Tak, oba te obiekty są ze sobą oczywiście powiązane, tyle że pierwsze było Trafo w Podlesicach, choć wtedy jeszcze się tak nie nazywało. Przez zupełny przypadek i troszkę mimowolnie przejęliśmy ówczesny sklep wspinaczkowy w Podlesicach w 2010 roku. Odremontowaliśmy go i prowadziliśmy wraz z moją partnerką Aldoną, niespecjalnie się nim przejmując przez dwa kolejne sezony. W 2011 roku nadarzyła się okazja przejęcia Transformatora w Katowicach. A że posiadanie własnej ściany wspinaczkowej jest chyba marzeniem każdego

Hahaha – to jest piękne pytanie! Tak, naszymi klientami w sklepie oraz gośćmi w knajpie i hotelu są głównie wspinacze. Ale jest także dużo cyklistów, „normalnych” turystów i zwłaszcza ostatnio uprawiaczy jogi. Zwykłem mawiać, że wspinacze to najgorsza swołocz świata… ale ja ich znam, obracam się w tym towarzystwie od 35 lat i naprawdę ich uwielbiam. Pewnie dla kogoś spoza branży, prowadzenie takiego biznesu byłoby nie do 34


uciągnięcia, ale dla nas mimo, że oczywiście narzekamy i złorzeczymy, to młyn na wodę.

Według starej biznesowej zasady – jeśli my nie zjemy ich, to oni zjedzą nas – 20 lat temu wystawiliśmy się po raz pierwszy na targach ISPO w Niemczech. Od tamtej pory kontynuujemy ten postępek – dwa razy do roku wystawiamy się na targach ISPO i Outdoor. To daje nam możliwość sprzedaży naszych produktów nie tylko w Polsce. W tej chwili sprzedajemy Milo w bodajże 30 krajach na świecie. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale utrzymujemy się na zagranicznych rynkach. Sprzedawaliśmy już w tak dla nas odległych i „nie do uwierzenia” krajach, jak: Malezja, Australia, Grenlandia, Chile, Jordania, Japonia, Taiwan, Kazachstan i wielu, wielu innych. W planach na przyszłość jest oczywiście przetrwanie. A po prawdzie, to po 25 latach w tej branży, staramy się wprowadzić troszkę inny model zarządzania. Zrobiliśmy coś na kształt spółdzielni i teraz młodzież ma za zadanie poprowadzić Milo ku świetlanej przyszłości, a ja z racji wieku i doświadczenia siedzieć będę na krzesełku w kącie i stanowić funkcję doradczą.

W Trafo pracuje zespół zgranych ludzi. Skąd w miejscowości takiej jak Podlesice wziął się tak zgrany zespół? Rzeczywiście załoga, którą udało nam się skompletować jest niesamowita. Główna w tym zasługa Aldonki, która zarządza hotelem, knajpą i zespołem zaplecza. Dziewczyny pochodzą z pobliskich wiosek i każda ma w sobie to coś – od Danusi, która biega z własną krówką i chodzi z nią na spacery, do Kasi, która specjalizuje się w dekoracjach zimnych płyt imprezowych, a prócz tego śpiewa i tańczy w zespole gminnym. Do tego mamy Jolę, krojąca warzywa jak maszyna oraz jej męża Jarka, który zna wszystkich i wie wszystko o okolicy. Jest też oczywiście szurający Andrzej, który tak się wpasował w pejzaż, że chyba nikt sobie nie wyobraża Trafo bez niego. Mogę z przekonaniem powiedzieć, że udało nam się stworzyć bardzo rodzinną, otwartą i sympatyczną atmosferę na zapleczu – identyczną z tą, którą tworzą nasi goście po drugiej stronie baru.

Zarówno Milo, jak i Trafo powstały z pasji do wspinania, a więc jakie plany wspinaczkowe na przyszłość?

Jak toczy się Twoje codzienne życie w Podlesicach?

Po bardzo dobrym wspinaczkowo zeszłym roku, pięknie przepracowanej zimie i chyba najlepszym w życiu wejściu w nowy sezon, dopadły mnie zdrowotne historie. Najpierw, tuż przed majówką, podczas wspinania pękł mi w mózgownicy tętniak. Tylko dzięki temu, że byłem w towarzystwie świadomych ludzi (jeszcze raz im wielkie dzięki!) i szybkiej akcji jurajskiego GOPRu, wywinąłem się spod kosy. I już dochodziłem do siebie, nawet zacząłem ponowne treningi, kiedy pod koniec sierpnia dopadł mnie zawał serca. I znów dzięki niesamowitemu splotowi dobrych wydarzeń, mojej Aldonce, chłopakom z Trafo i ponownie jurajskiemu GOPRowi, zostałem wydobyty z czarnego tunelu. Na razie czeka mnie rehabilitacja, rok emeryturki oraz przebudowanie podejścia do życia i świata współczesnego. Z planów pozostanie prawdopodobnie bycie mistrzem świata w asekuracji i wspinanie się na wędkę po drogach kiedyś niezauważanych.

O tym można by książkę napisać, co może kiedyś uczynię. W sezonie, w soboty i niedziele, cała załoga jedzie na maksymalnym tętnie przez 20h dziennie. W tygodniu troszkę zwalniamy. Poza głównym sezonem, kiedy mamy otwarte tylko w weekendy, pojawia się czas i na wspinanie i na ciut kultury. Na razie przez 4 lata uczyliśmy się jak odnaleźć się w tej rzeczywistości – wiedza już jest, ale chyba dalej niepełna. Każdy sezon jest inny i trzeba być bardzo otwartym, elastycznym i mieć dużo luzu w sobie, by to przetrwać.

Skąd pomysł na markę Milo? To była kwestia wolnego czasu. Od 1992 roku pracowałem, skaptowany przez Artura Hajzera, w Alpinusie. W październiku 1993 roku miał na świat przyjść mój pierworodny i jakiś taki pomysł zalągł się w głowie, że moglibyśmy założyć swoją własną markę, a w ten sposób miałbym więcej czasu dla latorośli. Od pomysłu do przemysłu zajęło nam 2 miesiące i w listopadzie z Krzyśkiem Borkiewiczem założyliśmy firmę. Po półtora roku rozstaliśmy się. Krzysiek zajął się dystrybucją Mammuta na Polskę, co czyni do dziś, a ja wraz z Ewą – moją ówczesną żoną – pociągnęliśmy Milo i ciągniemy je do dziś razem.

Wspinasz się tylko na Jurze, czy również w innych miejscach na świecie / w Europie? Jura to dla mnie podstawa. Tu zaczynałem, tu się wychowałem. Oczywiście wspinałem się i w innych krajach – za dawnych „sportowych” czasów i na Frankenjurze, i we Francji, i we Włoszech. Teraz staramy się zwiedzać świat i przy okazji trochę się powspinać. W ten sposób udało nam się wspinać na Seszelach, w Laosie, na Wyspach Dziewiczych, na Tobago, Martynice czy Barbadosie. Ale zawsze to powtarzam – nasza Jura, to nasza Jura!

Milo przez ostatnie lata dość mocno się rozwinęło. Czy odzież sprzedaje się tylko w Polsce czy również za granicą? Jakie masz plany związane z tą marką na przyszłość? 35


Mateusz Mróz

SKITOURO

Kuba Brzosko podczas zachodu słońca na Trzydniowiańskim Wierchu.

Pewnie znacie nie jedną motywacyjną gadkę pt. „rób to co kochasz, bądź konsekwentny, a wyjdzie Ci to na dobre”. Ze mną mniej więcej tak było – a oto kulisy powstania Skitourowego Zakopanego.

Prosta Idea Niestety w życiu nie jest jak w filmie. Nie poszedłem do szefa, nie rzuciłem robotą. Siedziałem w bunkrze i kombinowałem. W każdy weekend wracałem do Zakopanego i leciałem w góry. To jeszcze były czasy jazdy na snowboardzie i budowania skoczni na Kasprowym za pomocą łopat do odśnieżania podjazdu. Detektory, plecaki lawinowe, aplikacje ratunkowe? Kiedyś nie do pomyślenia. Dziś obowiązek. W tym czasie nawet mojego brata przysypała lawina w Świńskim Kotle. Pamiętacie filmik „Gdzie moja kurtka za tysiąc?”. Ale wracając do tematu. Przez niezwykły zbieg okoliczności poznałem Wojtka Szatkowskiego – legendę świata skitouringu, autora przewodników, z którym wspólnie wymyśliliśmy Skitourowe Zakopane. Cel strony był prosty – wytłumaczyć osobom niewtajemniczonym, gdzie mogą chodzić na nartach, żeby było miło i bezpiecznie.

Fenix z popiołu Wyobraźcie sobie taką sytuację – poniedziałkowy poranek, zima, Kraków. Za oknem przepięknie lśnią płatki śniegu, a ja siedzę w robocie. Piętro -1, okna jak w bunkrze. Pamiętam ten dzień jak dzisiaj. Pomyślałem, że takich dni jak ten jest tak niewiele, a ja przyszedłem do pracy jak było ciemno i wyjdę jak będzie ciemno. Całe to piękno natury po prostu przeminie, a ja będę tuż obok. Wiedziałem, że jako Zakopiańczyk i miłośnik gór każdy taki dzień MUSZĘ wykorzystać. 36


OWE ŻYCIE

skitourowców i ratowników TOPR postanowiliśmy zrobić szkolenia komercyjne. Tak powstała strona SkitourSchool.pl. Okazało się, że pomysł jest dobry, a organizacja takiego wydarzenia strasznie cieszy. I tak oto przez niezwykły zbieg wielu przypadków, pożegnałem bunkier i zacząłem żyć hasłem „never miss a powder day”. Przez te wszystkie lata prowadzenia Skitourowego Zakopanego przeżyłem masę niezapomnianych historii, a oto kilka z nich prosto z tatrzańskiego podwórka.

Co to jest to Skitourowe Zakopane? I dochodzimy do sedna. Co to w ogóle jest? To portal, gdzie opisujemy trasy skitourowe, publikujemy poradniki, tłumaczymy o co chodzi w tym „sporcie”. Wokół strony powstała społeczność na Facebooku i Instagramie. Z biegiem czasu nawet organizowaliśmy małe imprezy, takie jak skitourowe szkolenia dla niepełnosprawnych dzieciaków z fundacji Handicap. Gdybyście widzieli jaką te dzieci miały radość z wyjścia na Kalatówki – totalnie bezcenne doświadczenie.

Mróz w mrozie

Z hobby do pracy

Ubiegła zima, -25 stopni, od 10 dni szaro i brzydko. Rutynowo sprawdzam prognozę, a tu niespodzianka. Tuż przed zachodem słońca na wysokości powyżej 1500 m n.p.m., ma się pojawić słonko. Nie mogłem znaleźć kompana na popołudniową skiturę, więc choć robię to rzadko – ruszyłem sam. Cel – Chuda Turnia. Wąsy

Skitourowe Zakopane było natomiast stroną darmową. Klasyczne hobby. Prowadziłem stronę, ale dalej siedziałem w krakowskim bunkrze pracowniczym. I tak lata mijały, strona była coraz większa, aż pewnego pięknego razu razem ze śmietanką przewodników, 37


zamarzły, czapka zamarzła, a zegarek pokazuje że muszę się śpieszyć. W końcu docieram na 1500 m n.p.m., a tu dalej szarówka, dodatkowo zaczyna się ściemniać, a zachodu nie ma. Postanowiłem, że przejdę jeszcze 5 metrów i się przepinam. Aż tu nagle, zza chmur widzę przejaśnienie. Przyśpieszyłem kroku, gdy dotarłem na Chudą Turnię otoczyło mnie morze chmur i przepiękny zachód słońca. Jaka to była radość, że mogłem zobaczyć takie piękno w szary, nierokujący wtorek.

potoczkami, a w lesie iskry z nart rozświetlały mi drogę. Do zamknięcia kuchni pozostało 10 minut. Widzę schronisko na horyzoncie, ale na drodze jest rzeka, którą trzeba obejść. Nie mogłem położyć wyrypy. Kotlet musiał być kupiony. Wziąłem narty w ręce i pobiegłem przez rzekę, a potem prosto do schroniska. Wpadłem do jadalni. Byłem czerwony, pot lał się z czoła, ze spodni ciekła woda. Ludzie w kolejce rozstąpili się (musiałem wyglądać nie najlepiej). Ale udało się: 5 razy bigos, kotlet, piwo. Wyrypa uratowana, rekord trasy zrobiony.

Grań Tatr

Ludzie

Jako Skitour School organizowaliśmy kameralne, dwudniowe przejście z Chochołowskiej przez Ornak na Kasprowy. Pierwszy nocleg mieliśmy właśnie w Chochołowskiej, a do schroniska poszliśmy na około przez Trzydniowiański Wierch. Na szczycie zastał nas kompletnie epicki zachód słońca. Było pięknie, z jednym małym „ale”. Mieliśmy godzinkę czasu, aby dotrzeć do schroniska i zamówić kolację zanim zamkną kuchnię. Jak wiecie, posiłek potreningowy to kluczowa rzecz, szczególnie przy tak napiętym grafiku skiturowania. Rozpoczęliśmy zjazd, a tu niespodzianka – totalna lodoszreń. W takich warunkach nie da się jechać szybko na wąskich nartach, a z każdą minutą widmo niezjedzenia kotleta było coraz realniejsze. Jako że robiłem za fotografa, mogłem oddzielić się od grupy i tak też zrobiłem. Ruszyłem w stronę schroniska. Zmrok był coraz bliżej. Rozpocząłem nierówną walkę z kosówkami,

Na zakończenie chciałbym słów kilka napisać o ludziach. Skitouring, obcowanie z wszechpotężną górą i świadomość, że w razie wypadku to drugi człowiek będzie naszym ratownikiem sprawia, że ludzie się otwierają. W końcu podczas wielogodzinnych wyryp jest czas, a nie ma zasięgu. Więc pozostaje rozmowa. I tak oto poznałem masę niesamowitych historii kursantów Skitour School. Masę! Ale to temat na osobny tekst. Będąc przy temacie ludzi nie mogę odmówić sobie podziękowania osobom, bez których Skitourowe Zakopane i Skitour School by po prostu nie istniało, czyli Wojtkowi Szatkowskiemu, Kubie Brzosko, Marii Strzelskiej i Kasi Figurze.

Kursanci Skitour School na Hali Kondratowej.

Wojtek Szatkowski z kursantem Skitour School podczas podejścia na Gęsią Szyję. Fot. Paweł Dutka 

Kuba Brzosko podczas podejścia na Kasprowy Wierch przez Myślenickie Turnie.

Kursanci Skitour School podczas przejścia z Myślenickich Turni na Halę Goryczkową

38


Baltoro & Deva Premium Backpacking


TESTED FOR

UNPLUGGING GORE-TEX GARMENTS FEEL AT ONE WITH NATURE Bez względu na to, czy spędzasz dzień głęboko w lesie, czy zbierasz drewno na wieczorne ognisko, produkty GORE-TEX ochronią Cię przed deszczem i chłodem w każdej sytuacji. TRWAŁA WODOSZCZELNOŚĆ PEŁNA WIATROSZCZELNOŚĆ WYSOKA ODDYCHALNOŚĆ

Więcej nowości na www.gore-tex.com

© 2018 W. L. Gore & Associates GmbH. GORE-TEX, GUARANTEED TO KEEP YOU DRY, GORE i logo są znakami towarowymi należącymi do W. L. Gore & Associates.

STWORZONE, BY CHRONIĆ PRZED ZMOKNIĘCIEM


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.