SPORT
TRAVEL
MOUNTAIN
PASSION
CRAG magazine
Sasha Yakunin Wspinając się na Fitz Roy Rafał Waluś Przekraczając drzwi Azji Andrzej Mecherzyński-Wiktor Samotność długodystansowca
LIGHTER. FASTER. STRONGER. DISTANCE CARBON Z TREKKING POLES Zawszę wtedy, kiedy ich potrzebuję, wyciągam je z plecaka jak parę samurajskich mieczy. Używam kijów trekkingowych Distance Carbon Z podczas wielu górskich przedsięwzięć, ponieważ są wyjątkowo lekkie, sztywne, wydajne i pakowne, ale przede wszystkich spełniają wszystkie moje potrzeby będąc w terenie – sportowiec BD Joe Grant. WIĘCEJ NA: BLACKDIAMONDEQUIPMENT.COM
BD Athlete Joe Grant | Southern Utah
Andy Earl
OD REDAKCJI Wiosna to czas kiedy dni stają się dłuższe i cieplejsze, przyroda budzi się do życia, a my chętniej wychodzimy na zewnątrz spróbować różnych aktywności outdoorowych. Wydając CRAGmagazine zawsze staramy się zarazić Was miłością do podróży, sportu i życia z pasją. W siódmym wydaniu magazynu poruszyliśmy kilka zupełnie nowych tematów, takich jak windsurfing czy wędkarstwo muchowe. Przedstawiamy Wam również reportaż z podróży rowerem z Hiszpanii do Gwinei Bissau oraz z zapiski z wyprawy wspinaczkowej na Fitz Roy. W numerze znajdziecie także wiele inspirujących artykułów związanych ze wspinaniem, bieganiem i ciekawymi sposobami na życie. Mamy nadzieję, że historie opowiedziane przez autorów będą dla Was motywatorem do działania nie tylko tej wiosny! Małgorzata Rudzińska
SPIS TREŚCI: WSPINAJĄC SIĘ NA FITZ ROY
4
Sasha Yakunin
NIE CHODZI O LICZBY...
8
Małgorzata Kącka
TUBAB PIKALA, CZYLI ROWEREM SOLO Z HISZPANII DO GWINEI-BISSAU 12 Jan Biskup
SAMOTNOŚĆ DŁUGODYSTANSOWCA 16 Andrzej Mecherzyński-Wiktor
PRZEKRACZAJĄC DRZWI AZJI
18
Rafał Waluś
UFF, JAK GORĄCO – GLOBALNE OCIEPLENIE 22 Jola Sitarz-Wójcicka
WĘDKARSTWO MUCHOWE
24
Piotr Talma
JUŻ TERAZ TYLKO LEPIEJ
26
Łukasz Smagała
Z KAMERĄ W TERENIE 30
Redakcja: Małgorzata Rudzińska
Kostek Strzelski
Projekt i skład: Emilia Bober-Kiełt Korekta: Aga Grabowska
TARIFA FREE SPIRIT
Zdjęcie na okładce: Marek Ogień
32
Paweł Goncarzewicz
Wydawca: CRAG SPORT ul. Sarnie Uroczysko 4/6 30-225 Kraków
MŁODZI GNIEWNI 36
Kontakt: redakcja@cragmagazine.pl www.cragmagazine.pl
WYWIAD Z LARSEM FÖLL 38
Jan Kuczera
3
WSPINAJĄC SIĘ NA FITZ ROY CRAG magazine
Sasha Yakunin
4
Jest 7.30 rano. Po dwóch godzinach podejścia z La Brecha w kierunku Fitz Roy South Wall czujemy się doskonale rozgrzani. Idąc, rozmyślam o drodze Californiana i próbuję się skoncentrować. Czeka nas długi dzień, a może nawet dwa. Nadszedł czas, aby się skupić, zebrać w sobie całą energię i siłę. Dokładnie w tym momencie, gdy moje ręce zaczęły wspinać się w pęknięciach ściany pierwszego wyciągu, mały mimowolny uśmiech rozciągał się na mojej twarzy i elektryczność wystrzelała w moje żyły. To była cholernie długa droga, aby tu dotrzeć i wreszcie to się dzieje naprawdę.
CRAG magazine
Patrząc wstecz, to była naprawdę długa podróż. Nazywam się Sasha i pracuję w centrali Black Diamond w Innsbrucku. W pewnym sensie wspinaczka już z góry określiła moją ścieżkę kariery, zawsze byłem podekscytowany mogąc przebywać w tym środowisku i współpracować ze światowej klasy marką od sprzętu wspinaczkowego. Zacząłem się wspinać 15 lat temu, zakochując się w lokalnych skałach na Krymie, na Ukrainie – w moim ojczystym kraju, spędzając tyle czasu w outdoorze, ile tylko mogłem. Pamiętam, jak czytałem fascynującą odyseję „Wspinaczka Fitz Roy” Ivona Chouinarda na temat tak odległego i prawdopodobnie nieistniejącego miejsca zwanego Patagonią. Pamiętam jego zdjęcie na okładce, kiedy wspinał się po zamarzniętej ścianie Fitz. To miejsce wydawało mi się tak nierealistyczne i utopijne. Jednak z biegiem lat, z każdym nowym odwiedzonym spotem wspinaczkowym z mojej listy, Fitz Roy stał się coraz bardziej realny i przekształcił się w rzeczywistość, kiedy transportowaliśmy nasze wypełnione po brzegi sprzętem ciężkie plecaki na dworzec autobusowy El Chalten. Marzenie jest jak wirus. Odporny i wysoce zaraźliwy. Nawet najmniejsze ziarenko marzenia może rosnąć, aby cię zdefiniować, stać się większym i silniejszym. W pewnym momencie podświadomie rozumiesz, że wszystko, co robiłeś i do czego dążyłeś, było spowodowane i kierowane przez twoje marzenie. Dla mnie jest to nadal jeden z najbardziej mistycznych i intymnych procesów, które można zaobserwować – aby zobaczyć, jak rodzi się marzenie i prowadzi Cię do prawdziwej akcji, w którą zaangażowane są namacalne przedmioty, takie jak śruby lodowe czy camaloty. Odkładając filozoficzne myśli na bok, nadszedł czas, aby się wspinać. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że jeśli chcemy wspinać się w Patagonii, musimy być gotowi na to, aby myśleć poważnie. W Patagonii nie ma innej kategorii rozmiarów, oprócz tych ogromnych. Jest to jedyne określenie, które może mieć zastosowanie do wszystkiego, gdy mówimy o Patagonii. Podejścia są długie, przewyższenia znaczne, wspinanie rozległe. Nawet pojemności butelek piwa zaczynają się od 1l, a chipsy sprzedawane są w 1 kg opakowaniach. Wybranie odpowiedniej strategii wspinania może być równie ważne, jak twoja wspinaczkowa forma. Dodatkowo, pogoda staje się istotnym elementem tej gry. Fitz Roy swoją nazwę zawdzięcza wściekłym wiatrom i nieoczekiwanym burzom. Ponieważ okna pogodowe są rzadkie i krótkie, oznacza to, że całe przygotowanie należy wykonywać podczas złej pogody. Aby wspiąć się drogą Californiana, zaczęliśmy zwiedzanie okolicy od złożenia depozytu w Paso Superior. W efekcie spędziliśmy dni na przecieraniu szlaku przez głęboki śnieg na lodowcu. Ale było warto. Nawet jeśli wymaga to dodatkowego czasu i wysiłku, znacznie ułatwia to akcje w dużych regionach górskich. Wielkie, potężne góry to nie tylko fascynujące widoki i oszałamiające ściany, to przede wszystkim strategia i dyscyplina. Umieszczając nasz sprzęt wspinaczkowy i biwakowy w Paso, leżeliśmy poniżej w El Chalten jak lwy na sawannie, gotowi rzucić się na dobrą pogodę. Kiedy ta ostatnia w końcu nastała, wyskoczyliśmy z naszej kryjówki i zaatakowaliśmy, kierując się z wioski La Brecha de los Italianos, zabierając po drodze sprzęt
i bezpośrednio podchodząc dwa tysiące pionowych metrów do południowej ściany Fitz Roy. To, co nazywamy „podejściem” w Patagonii, można uznać za odrębną wspinaczkę w innych miejscach na świecie i przynosi niezależną satysfakcję, gdy cel zostanie osiągnięty. Następnego dnia, po zaparzeniu kawy i zjedzeniu posiłku, zaczęliśmy wspinać się do La Silla o 5.00 rano. O godzinie 7.00 znaleźliśmy się na pionowej ścianie, docierając do niej przez niesamowity labirynt światowej jakości granitowej skały, czasami całkowicie pokrytej lodem i śniegiem. Wspinaliśmy się w trójkowej kombinacji, która okazała się bardziej wydajna i łatwiejsza niż oczekiwaliśmy. Cały ciężar sprzętu mógł być podzielony między trzy osoby, zamiast dwóch. Nie wpływa to bynajmniej na prędkość wspinania, ponieważ lider wspina się z dwiema połówkami, a następnie drugi i trzeci wspinacz idą jednocześnie. Po około 14 wyciągach droga przebiega przez grzbiet i łączy się z Supercanaletą, biegnącą wzdłuż południowej grani. Wspinaczka nigdy nie jest ekstremalnie trudna, choć ma kilka ciekawych odcinków, pęknięć i skomplikowanych fragmentów idących przez śnieg i lód osiadający w szczelinach. Bez względu na to, gdzie jesteś na tej drodze, sceneria jest zawsze niesamowicie dramatyczna, ponieważ linia drogi zwisa nad doliną Torre, a lodowiec Hielo Continental ciągnie się bezkreśnie w tle jak martwy ocean. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej epickiego niż widok z góry Fitz Roy, kiedy pogoda pozwala ci zobaczyć coś więcej niż tylko czubek twojego nosa. Walcząc ze znalezieniem drogi na grzbiecie, ze zjazdami, trawersowaniem i ponownym wspinaniem myślę, że ustanowiliśmy naszą własną wersję graniowej części tej trasy. Chociaż wspinanie zawsze było zabawne i przyjemne, obserwowanie słońca uciekającego poza horyzont uświadomiło nam, że będziemy musieli spędzić noc na ścianie. Byliśmy bardzo podekscytowani i błędnie pewni siebie, że jesteśmy na to dobrze przygotowani. Noc okazała się zimna, mieliśmy tylko jeden śpiwór dla naszej trójki. Zbudowaliśmy coś w rodzaju ławki, izolując ją plecakami i linami, siedzieliśmy przez kilka godzin ze śpiworem na ramionach i przytulaliśmy się do siebie tak mocno, jak zwykle przytulamy naszych ukochanych. Bez wątpienia wschód słońca na ścianie jest o wiele bardziej emocjonujący niż jego zachód. Pierwszy pocałunek światła na policzkach ogrzewa twoje ciało po wietrznej nocy i jest jak czysta miłość i czułość matki natury. Kiedy zdrętwienie ciała ustąpiło, rzuciliśmy się na ostatnie 300 metrów fenomenalnej oszronionej ściany, która w tej odsłonie wyglądała jak gigantyczne lustro, zalane porannym brzaskiem słońca. Pamiętam, jak stałem na szczycie i czekałem, żeby poczuć coś całkowicie wyjątkowego, próbując zapamiętać każdy oddech i każdą chwilę w moim umyśle, choć ku mojemu zdziwieniu nic nadzwyczajnego nie odczułem. Naszła mnie jedynie spokojna myśl: no cóż – to jest to. Cel jest ważny, ale ma sens tylko dzięki prowadzącej do niego drodze. Dla mnie w tym wszystkim chodzi o proces, który może być długi i skomplikowany – proces szukania odpowiedzi w sobie, własnej motywacji i podtrzymywania ognia pasji. Proces absolutnej synergii ze środowiskiem wokół ciebie i poczucie, że żyjesz dla takich właśnie chwil. Żyjesz dla wspinaczki. 6
Małgorzata Kącka
NIE CHODZI O LICZBY...
Zachód słońca na Ciemniaku, Tatry
Widok na Małą Fatrę, Słowacja
Jesień w Alpach Szwajcarskich, Brisen
Macie czasem tak, że jest wam źle? Że was nosi? Nie możecie wytrzymać przy biurku? Dookoła za głośno, za dużo wszystkiego?
Zazdroszczę im też herbaty Bilinkovy Caj. Zawsze gdzieś po drodze się na nią skuszę. Nawet w upalny dzień, gdy żar nieprzerwanie leje się z nieba, przy drewnianym okienku, zza którego obsługa rzuca na mnie lekko zdziwione spojrzenia, zamawiam wielki kubek tego naparu. Wyciągam 2 euro z woreczka z drobniakami, który tuż przed świtem wepchnęła mi do ręki zatroskana mama. Robię chwilę przerwy i delektuje się smakiem parującego napoju, podczas gdy inni z wielkich kufli popijają zimną Kofolę. Najlepsza Caj jest w Terince, która jeszcze do niedawna była jednym z bardziej klimatycznych miejsc w Tatrach. (Czy ktoś oprócz mnie rozpacza, że odnowili ją na kształt austriackich schronisk? Zniknęło ciemne drewno, zastąpione jasnym, zniknął klimat górskiego schroniska na pustkowiu). Po słowackiej stronie jest też bardziej zielono. U nas strome, nieprzyjazne, kamieniste zbocza, tam łąki pełne kwiatów wiosną. Dolina Wielicka bywa fioletowa od storczyków, gdzie indziej złocą się pełniki alpejskie. Gdy biegnę, krajobraz szybko się zmienia, za każdym zakrętem czeka na mnie jakaś niespodzianka. Sporo miejsc znam już na pamięć, szlaki i ścieżki tworzą w mojej głowie mapę, wciąż jednak te nasze Tatry mnie nie nudzą. I chyba nie znudzą mi się nigdy, bo gdy jestem w Alpach, tęsknię za nimi, za naszymi małymi Górami, które można objechać rowerem w osiem godzin. Jesienią Tatry nabierają królewskich kolorów, mienią się na złoto i czerwono, pustoszeją, a to jeszcze bardziej zachęca do wędrówek.
Ja wtedy pakuję zielono-różowy plecak: baton, woda, kurtka albo bluza, czołówka… I biegnę. Przed siebie. Byle do góry. Gdy mieszka się w Zakopanem, wystarczy godzina, by znaleźć się na grani. Łapię oddech i się rozglądam. W góry nie chodzę po liczby, lecz po widoki. Wschody i zachody. Kolory. Ja te kolory chłonę całą sobą. Są takie miejsca w Tatrach, że gdy słońce chyli się ku zachodowi, zaczyna się najpiękniejszy spektakl. Czasem nie wiadomo, w którą stronę tak właściwie należy spoglądać. Stoję, a właściwie kręcę się w kółko, chcę jak najwięcej dostrzec i zapamiętać, chcę zapamiętać ten widok na zawsze. Mogę być w najbardziej zatłoczonym mieście, stać w korku, jechać tramwajem, ale zamykam oczy i pod powiekami mam obraz płonących grani. Latem, kiedy dni stają się dłuższe, lubię wybywać. Wybieram takie trasy, żeby jak najdłużej mnie nie było tam „na dole”. Robię pętle zajmujące całe dnie, często przebiegam na Słowacką stronę. I napotykam tam ciszę. Zabawny, a raczej przykry, jest ten kontrast: na Kasprowym mijam setki turystów, przebiegam dosłownie kilka metrów w lewo, ścieżką pod Liliowym, a tam nikogo. Zazdroszczę Słowakom tej ich strony Tatr, spokojniejszej, mniej komercyjnej.
9
*** Właśnie podczas takiego biegania wyłoniła się Ayola, marka odzieży dla dziewczyn kochających góry i przygodę. Projektuję tkaniny – wzory i kolory inspirowane są tym, co zobaczyłam w Tatrach. Nie są to dosłowne odwzorowania: przetwarzam motywy, łączę barwy, bawię się wzorami… Dbam o jakość, ponieważ chcę, żeby dziewczyny mogły polegać na produktach z metką AYOLA. Ostatnio zaczęłam wprowadzać naturalne materiały – wełnę (bluzy swetrowe) – i powoli zmierzam w stronę produktów jak najbardziej lokalnych. Do tej pory korzystałam jedynie z materiałów polskiej produkcji, teraz chciałabym to jeszcze bardziej zawęzić. Czy się uda? Zobaczymy :)
Kaśka w Ayola Sportswear
Aga w Ayola Sportswear
CRAG magazine
Jesień kojarzy mi się z Rohaczami, całodziennym bieganiem po nieprzespanej nocy (kiedyś jeden z turystów w schronisku spadł z drabiny, złamał żebra i skończyło się na tym, że jego i znajomych odwoziłam do oddalonej o pięćdziesiąt kilometrów doliny, w której zostawili samochód). Robiłyśmy pętlę, podczas której tylko wbiegałyśmy i zbiegałyśmy na grani i nie było żadnych płaskich odcinków. Dobrze pamiętam wielką bułkę z serem, którą ja i M. zjadłyśmy na początku żółtego szlaku w dolinie Spalonej i jak postawiła nas na nogi. Myślę, że nie gorzej niż niejeden z tych żeli, tak uwielbianych przez biegaczy ultra. Nic nie zastąpi uczucia, kiedy jesteś tam, na szycie. Więc za każdym razem wracam w góry po widoki, po oddech, po ciszę. I po inspirację. Ogarnia mnie spokój i ten spokój zabieram w codzienność. Wystarcza na kilka dni, a potem znowu mnie ciągnie, w porze zachodu spoglądam na kamerkę z Kasprowego, wpatruję się w zdjęcia na telefonie. A gdy niecierpliwość i tęsknota stają się nie do wytrzymania, pakuję plecak i znowu biegnę.
10
Nikt nie opowiada historii o weekendzie spędzonym na kanapie. Zapakuj się w swój nowy Zulu i Jade i ruszaj na szlak. Rewolucyjny system nośny FreeFloat pozwoli Ci skupić się na tym, co najważniejsze – na przyjaciołach, z którymi dzielisz zachody słońca na łonie natury.
TUBAB PIKALA,
CZYLI ROWEREM SOLO Z HISZPANII DO GWINEI–BISSAU
Jan Biskup
CRAG magazine
Droga do Dakaru przez Różowe Jezioro (fr. Lac Rose)
Chciałem pojechać w samotną podróż jednośladem. Może motocykl? Wakacyjne wypady na Bałkany uświadomiły mi, że nie tędy droga. W odróżnieniu od wielodniowego siedzenia na motocyklu, codzienna jazda objuczonym rowerem wzmacnia mięśnie, uzdrawia kręgosłup, poprawia koordynację. Z kilometra na kilometr człowiek staje się silniejszy i sprawniejszy.
Im wyżej, tym zimniej i bardziej wietrznie, aż do przełęczy Puerto del Viento, gdzie na wysokości 1190 m n.p.m. porywisty wiatr siekł drobnym deszczem, aż przestałem czuć palce. Widoki były fantastyczne. W dolince koło średniowiecznego miasteczka Casarabonela spędziłem pierwszą, niespokojną noc na dziko. Dotarłem do Gibraltaru pełen radości, że Afryka za pasem. Celnik przeegzaminował mnie z wiedzy o generale Sikorskim, którego pomnik stoi na najdalej na południe wysuniętym punkcie kontynentu europejskiego, tj. Europa Point. Nie spotkałem małp, za to najbliższy prom do Maroka odpływał za tydzień... Szybki odwrót wzdłuż zatoki do Algeciras. Od sympatycznej pary Szwajcarów, Franziski i Ramona, wracających właśnie z miesięcznej wycieczki po Maroku dostałem świetny przewodnik Lonely Planet. Jeszcze tylko 32 euro za prom i nareszcie... Nowy kontynent wita mnie chaosem. Na granicy między Ceutą, enklawą hiszpańską, a Królestwem Maroka koczują setki osób pragnących przedostać się na terytorium Europy. Celnicy pytają mnie o broń palną. Przejeżdżam bez problemów, a tu i ówdzie kandydaci na imigrantów biją mi brawo i krzyczą „bon courage”! Do Chefchaouen, urokliwego miasteczka na zboczu góry, prowadzą srogie podjazdy pełne ciężarówek, rozpaczliwie wyjących na pierwszym biegu. Sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął, więc tutejsze cwaniaczki i dilerzy haszyszu od razu węszą interes. Już następnego dnia na drodze spotykam Nizara i Youssefa. Chłopaki są umordowane stu kilometrami walki z rifskimi zboczami na „góralach” nadających się do gruntownego remontu. Częstuję ich krówkami mlecznymi i proszę, by spytali właściciela domku przy drodze o obozowanie na jego działce. Zamiast tego zapraszają mnie w gościnę do rodziny w Ouezzane, gdzie wśród serdecznych ludzi spędzam trzy dni w komforcie i z pełnym żołądkiem. Wjeżdżając do Rabatu po wizę mauretańską poznaję sympatycznego młodego imama i spędzam niemal
Pociąga mnie podróż bez barier, bez planów. Podróż, która co krok uczy praktycznych umiejętności i pozwala odkrywać nowe miejsca i zachowania. Nie wiadomo, czy dojadę tam, gdzie sobie zaplanowałem i najlepiej być gotowym na nocleg, gdzie akurat wypadnie. Miesiącami zaczytywałem się w blogach cykloturystów, którzy startując solo gdzieś ze środka Europy osiągnęli Nordkapp, Kapsztad, czy Astanę. Wodzili mnie za nos pokazując jak niewiele dzieli człowieka zasiedzianego przed komputerem, odliczającego godziny do wieczora i dni do weekendu – od spełnienia romantycznej wizji. Afryka to był łatwy wybór. Szlak przetarty, a miejsca na tyle egzotyczne, żeby dać poczucie przeniesienia do innego świata. Nie wiedziałem, gdzie i kiedy pojadę, ale mentalnie przygotowany do wyjazdu byłem już dawno. Najtrudniejsza jest decyzja, podjęcie pierwszych nieodwracalnych kroków. Reszta to niemal banały: pieniądze i czas na zakup, montaż, testowanie sprzętu. W trzy miesiące po złożeniu wypowiedzenia siedziałem w samolocie do Malagi, skąd miałem ruszyć. Wzruszony, pełen skrajnych uczuć: radości z realizacji planów i obaw, czy to wszystko mnie nie przerośnie. Po dwóch dniach ostatnich poprawek wyjechałem w Sierra de las Nieves. Góry południowej Hiszpanii od razu wylały mi na łeb wiadro zimnej wody – dosłownie, bo lało dwa dni z rzędu.
12
Pejzaże mauretańskie. Fot. Axel Flodin Vacher
Krowy – znaczy, że kończy się pustynia
Nizar w Wazzan (fr. Ouezzane)
Szesz jest na Saharze niezbędny
CRAG magazine
tydzień w Salé, podobno najbardziej niebezpiecznej dzielnicy Maroka. Pakuję rower do autobusu, by zwiedzić deszczowy Marakesz pełen motorowerów i naciągaczy. Po parodniowych wakacjach czas ruszać rozmokłymi drogami upstrzonymi powywalanymi ciężarówkami. Odpuszczam przełęcz Tizi-n-Tichka: temperatury poniżej -20 stopni i śnieżyce co rusz powodują zamknięcie dróg. Zamiast tego odwiedzam Arganę, centrum produkcji cennego oleju. Przystaję na spanie z kurami, ale Outman – mój gospodarz, złoty człowiek – po chwili namysłu oferuje mi pokój brata. Jemy razem kolację, a na rozkładające mnie przeziębienie dostaję paczuszkę tajemniczych górskich ziół. Lokalna policja pojawia się znikąd, by spisać moje dane z paszportu. Funkcjonariusze przepraszają za kłopot, są przyjaźni, ale stanowczy. Do Agadiru na wielokilometrowych zjazdach na 45-kilogramowym rowerze nie schodzę poniżej 40 km/h i wyprzedzam ciężarówki hamujące silnikiem. Jestem świadkiem śmiertelnego potrącenia kobiety w tradycyjnym stroju berberskim, a później pomagam skołowanemu malijskiemu motocykliście wymienić dętkę. Gdy na symbolicznej granicy pomiędzy Królestwem Maroka a okupowaną przezeń Saharą Zachodnią przysiadam na odpoczynek, dostaję potwierdzenie noclegu w Laayounie. Pod osłoną nocy przecinam głuszę pustyni, napędzany odległymi o 50 km światłami miasta i hiszpańskim tworem czekoladopodobnym. Zaprzyjaźniam się z rybakami grającymi w namiocie w karty, kiedy spotykam Oliviera Rochata i Pedro powracających z kilkuletniej tułaczki rowerowej po Afryce. Żandarmi kierują nas do domku na pustyni. W ciągu kolejnych setek kilometrów do granicy z Mauretanią próbuję świeżego wielbłądziego mleka i mięsa, spotykam bezpańskiego konia rozsmakowanego w rowerach i zostaję zatrzymany na noc ze względu na grasujących bandytów. Wraz z Adrianem Kulawińskim, przemierzającym Saharę piechotą, nocuję na szczycie wzgórza otoczonego polami minowymi. Wjazd do Mauretanii to jakby ze Szwajcarii przeskoczyć do Albanii. Bardzo biednie, ale i serdecznie. Jadę w głąb pustyni 2-kilometrowym pociągiem wożącym rudę żelaza. Płuca i oczy pełne metalicznego pyłu. Zaczyna się prawdziwa Sahara. Wielbłądy, pojedyncze ciężarówki, punkty kontrolne żandarmerii i bardzo, bardzo gościnni nomadzi częstujący herbatą. Z poznanym w pociągu Szwedem Axlem zwiedzamy starożytne miasteczko Chinguetti. Doświadczamy głębokiej pustynnej ciszy, ale i huku piaskowej wichury. W stolicy odkrywamy restaurację z autentyczną kuchnią senegalską – ostre i pycha! Przejeżdżamy pełen guźców i krokodyli park narodowy Diawling i wkraczamy do Senegalu, wrót Czarnej Afryki. Prawdziwy afrykański chaos na ulicach Saint-Louis, podejrzenia o malarię, ciekawscy, przyjaźni ludzie. W couchsurfingowych wygodach Dakaru organizm opuszcza gardę i spędzam tydzień na chorowaniu. Gdzieś w głębi sawanny, w szkole misyjnej Beersheba spotykam Yassine’a, Marokańczyka, z którym odtąd dzielę
trudy drogi. Mimo bariery językowej szybko łapiemy wspólne fale. Przejeżdżamy razem Gambię, niebezpieczne Casamance na południu Senegalu i drogę do stolicy Gwinei-Bissau. Śpimy przy hałaśliwym rondzie, na podwórku u wodza wioski, w chatce z glinianych cegieł, na podłodze u znerwicowanej Australijki, w sypialni u domorosłego bartnika, a jak trzeba, to i w meczecie. Tą podróżą spełniłem marzenie. Zdany byłem głównie na siebie i napotkanych ludzi, nauczyłem się ze spokojem przyjmować co dzień to, co los przynosi. Odzyskałem nieco wiary w dobre intencje i zrozumiałem trochę lepiej, w jak uprzywilejowanym świecie miałem szczęście urodzić się i wychować – ale i że w dużo surowszym potrafiłbym się odnaleźć. Zetknąłem się ze śmiercią w różnych postaciach, lecz przede wszystkim z życiem – tym prawdziwym, pulsującym, wszechogarniającym. www.facebook.com/daybikeday daybikeday.wordpress.com zdzisiukolemsietoczy.wordpress.com
Sprzedawca wielbłądziego mleka plecie linę
14
Andrzej Mecherzyński-Wiktor
SAMOTNOŚĆ DŁUGODYSTANSOWCA – czyli jak z zawodnika staję się znowu wspinaczem przedramion, ramion, barków, pleców, lędźwi, pośladków, ud, łydek, stóp, nareszcie: palców i głowy – po każdym treningu) daje się opanować za pomocą nowoczesnych metod regeneracyjnych (fizjoterapeuta, roler, piwo). Znany krakowski trener puścił do mnie oczko i tym samym skłonił do podjęcia decyzji możliwie poważnej. Postanowiłem od stycznia wziąć się rzetelnie do roboty, pozostawało doprecyzować kierunek przygotowań. W tym miejscu po raz drugi należy wspomnieć o spontanicznej, poetyckiej naturze myśli ludzkiej, która asocjację ceni wyżej sylogizmu. Siła utrwalonych skojarzeń jest wielka, dla wszystkich bardziej i mniej znajomych stałem się stuprocentowym boulderowcem i każdy oczekiwał, że nigdy więcej nie zwiążę się liną. Każdy, tylko nie ja. Moje linowe przygody nie były nigdy wydarzeniem na miarę osiągnięć kolegów, lecz boulderowe również nie były – po prostu, z lenistwa i mnogości zainteresowań stałem się panelowcem, gdyż było to najłatwiejsze. A przecież szczera natura wspinacza, ta siła nieczysta głęboko do samych źródeł wspinaczkowej rzeczy sięgająca, nie tylko we mnie nie wygasła, lecz w latach ostatnich wręcz wzmaga się i żąda zrozumienia. Paradoksalnie, to właśnie podjęta na serio, dopiero pod koniec danego mi czasu, „kariera” zawodnicza stała się drogą, na której zacząłem rozumieć, że wspinanie wyznacza mnie od środka jako człowieka i że mało kto ma podobne szczęście w życiu. To doświadczenie pozwoliło nie tylko lepiej zrozumieć siebie, ale też przypomniało częściowo zapomniane rozkosze. Nareszcie odzyskana wolność ożywiła niewygasłe źródła pragnienia i sławne niegdyś w naszym środowisku słowo: Nienasycenie. Z tego względu pytanie, które zadano mi prosząc o niniejszy tekst: „Jak się czujesz, kiedy z boulderowca stajesz się linowcem?”, jest zarazem nieścisłe i trafne. Nieścisłe, albowiem to nie tyle przemiana, co raczej powrót na szersze wody. Trafne – gdyż powrót ów wymaga bądź przypominania sobie pewnych szczegółów nawigacji, bądź radosnej konstatacji, że się ich nigdy dobrze nie zrozumiało. A cóż może być przyjemniejszego dla człowieka, który dwadzieścia z górą lat zajmuje się daną dziedziną, jak zobaczyć, ile jeszcze pozostało do odkrycia. Prawda, podjęcie treningu zorientowanego również na wspinanie z prawdziwą asekuracją, bywa wymagające. Słowa, które usłyszałem na początku bieżącego roku, wypowiedziane tonem fachowej satysfakcji: „Musimy zupełnie zmienić twój styl wspinania!”, dopiero po jakimś czasie ujawniły swą inspirującą moc. Ponadto, Stolica jest miejscem przewspaniałym, lecz trenuje się tutaj głównie samemu, co słabo sprzyja seriom na obwodach, które i bez tego odznaczają się niespotykaną w innych przejawach wspinania nudą. Rezygnacja ze startów przy jednoczesnym włączeniu w trening komponentu
CRAG magazine
Pan Profesor Piórek, polonista, a zarazem wykładowca topologii w Instytucie Matematyki Uniwersytetu Jagiellońskiego mawiał, że nie da się myśleć nielogicznie. Zapewne nadal tak mawia, jak zresztą wielu innych matematyków. Pan Profesor nie ma racji. Umysł ludzki zna rozmaite formy myślenia, dzięki którym tworzy sztukę, poezję, miłość i inne rzeczy, a które z logiką mają niekiedy niewiele wspólnego. W szczególności, myślenie potoczne często zastępuje żelazne reguły zasadą wolnej asocjacji, łącząc rozmaite treści na zasadzie przypadkowego podobieństwa tudzież sąsiedztwa w domu wyobraźni. Przedziwnej swobody, z jaką porusza się ludzka myśl, niepomna na przestrogi profesorów, doświadczałem ostatnio na własnej skórze. Rywalizując ze zmiennym szczęściem (acz nad podziw regularnie) w zawodach Pucharu Świata w boulderingu, nieświadomie wytworzyłem coś w rodzaju publicznego wizerunku (oczywiście, na potrzeby naszego niewielkiego środowiska), opartego na nieuprawnionej tożsamości: Mechanior = zawodnik. A ponieważ sam włożyłem wiele pracy w przekonanie innych, że Mechanior = wspinacz, stąd – konsekwentnie, acz nielogicznie – otrzymano: Mechanior wspinacz = Mechanior zawodnik; dodajmy – zawodnik międzynarodowy. Gdy więc półtora roku temu nieśmiało ogłosiłem, że z zawodami branymi na poważnie daję sobie spokój, ze wszystkich stron posypało się pytanie, którego spodziewałem się najmniej: „Czy to prawda, że przestałeś się wspinać?”. Oczywiście, to nieprawda. O ile mogę wyrokować, najpewniej albo nigdy na serio nie przestanę się wspinać, albo jestem kimś innym, niż myślę. Co więcej, porzucenie zawodniczych obowiązków wiązało się u mnie z wielką radością czysto wspinaczkowej natury: oto nareszcie kalendarz wspinaczkowy napiszę sobie sam (dotychczas robił to za mnie działacz federacji międzynarodowej), zaś forma będzie szczytować wtedy, kiedy ma ochotę, a nie kiedy musi. Rzecz jasna, życia nie zmienia się z dnia na dzień, zaś pomiędzy okresami burzy i naporu wymagane są czasy przejściowe. Zaplanowałem je na poprzedni sezon i mogę uczciwie powiedzieć, że przez ten czas ani przez chwilę nie trenowałem naprawdę mocno, co było niejakim wyrazem uczciwości względem samego siebie. Niemniej jednak, wraz z końcem jesieni trzeba było odpowiedzieć na pytanie: „Co dalej?”. Wspinaczkowa emerytura ani mi w głowie, ręka ciągle jeszcze zgina się w łokciu, zaś dziedzictwo czwartej dekady życia (bóle
16
linowego przynajmniej chwilowo uwolniła mnie od znienawidzonego trendsettingu: obrzydliwych przysiadów na paczkach, rzygopędnych pajacyków i żenujących skoków przez wyimaginowaną rzeczkę. Innymi słowy – przywróciła wspinaniu. Jestem więc chwilowo podobieństwem człowieka, co uciekł z platońskiej jaskini: wszystko, com widział dotychczas, cieniem się jeno wydaje; i przed oczyma mam rzeczy niegdyś znane, których wszakże nauczyć się muszę na nowo. „Dopóki się nie staniecie jak dzieci”, powiada Pismo, co każe przypomnieć jeden z fundamentalnych aspektów wspinania: ten mianowicie, że jest ono bardzo poważną zabawą. Poważną – gdyż może przeniknąć całość naszego życia, a nawet, jak to bywa w przypadku wspinaczy wysokogórskich, życie odebrać. Zabawą – gdyż „nic od niego nie zależy”, to znaczy wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
nie wspinali się ni Budda, ni Sokrates i my również moglibyśmy się nie wspinać. Niewykluczone, że właśnie ów wymiar „swobodnie wybranego przeznaczenia” sytuuje wspinanie tak blisko fenomenu wolności, a wraz z nią – człowieczeństwa. Ja przynajmniej od wspinania człowieczeję i ograniczać się nie będę, zaś łojanta, który nigdy liną się nie wiąże, za pół łojanta mam tylko; a przecież, jak powiedział Frodo Baggins Samowi Gamgee: „Musisz być całością, Samie!”. Po czym odpłynął na zawsze do Nieśmiertelnych Krain, stając się na wieki przeszłością, nam zaś, żyjącym, pisana jest przyszłość. Ja na przykład wielce jestem ciekaw, jak będzie wyglądał mój przyszły sezon i czy zima treningu da radę przemóc lata zaniedbań. I niezależnie od odpowiedzi, największą nagrodę już wygrałem, a jest nią sama możliwość ciekawości, czyli jednym słowem – życie.
Fot. Magda Gromadzka 17
PRZEKRACZAJĄC DRZWI AZJI Rafał Waluś Kanion Szaryński
O ile z Hiszpanią każdy ma jakieś skojarzenia, m.in. słońce, piaszczysta plaża, skały, morze, o tyle Kazachstan jest dla większości z nas niewiadomą, krajem egzotycznym, miejscem domysłów i stereotypów. Właśnie dlatego się tam wybrałem, żeby odkryć prawdziwy obraz tego kawałka świata, zobaczyć na własne oczy kilka cudów natury i przy okazji sprawdzić słynną gościnność Kazachów.
do którego bezpośrednio można dojechać jedynie samochodem. My jednak woleliśmy poznać na swojej drodze więcej ludzi i do połowy trasy pojechaliśmy autobusem miejskim, a resztę na stopa. To częsty środek transportu w Kazachstanie, choć w większości płatny! Samo jezioro jest schowane w górach, otoczone wierzchołkami gór Tien-Szan, które niczym ojcowskie ramiona chowają je w sobie. Jakby tego uroku było mało, prawdziwie turkusowa barwa jeziora wręcz hipnotyzuje, a wraz z ruchem słońca po niebie, mieni się niezliczoną ilością odcieni koloru niebieskiego. Całość tworzy krajobraz nie z tej ziemi. Kazachstan jest jednym z tych krajów, które swym pięknem natury zaskakuje i zasługuje na uznanie. Prawie każdy z nas słyszał o Wielkim Kanionie w Stanach Zjednoczonych, ale kto słyszał o Kanionie Szaryńskim w Kazachstanie? Często nazywany Małym Bratem Wielkiego Kanionu w USA, położony na wschód od dawnej stolicy kraju – Ałma-Aty, niedaleko granicy z Chinami. Najprostszy sposób, żeby się tam dostać, z którego skorzystaliśmy również i my, to trzygodzinna jazda taksówką. To bardzo popularna i wbrew pozorom niedroga forma transportu w tej części świata. Docierając na miejsce rozpościera się przed nami widok, który… zapiera dech w piersiach. Według mnie całkiem nieprzypadkowo w górnej części kanionu spotkałem rodowitą Amerykankę, która odwiedziła już Wielki Kanion Kolorado. Scena jak z filmu, więc żal było jej nie wykorzystać. Od razu zapytałem: czy uważasz, że
Kazachstan stoi na 9. miejscu na świecie pod względem powierzchni kraju. Szybko to zauważyłem planując transport z jednej części kraju do drugiej. Przejazd pociągiem z północy na południe może zająć od 20 do 30 godzin. Stare, rosyjskie pociągi kursujące na trasach Kazachstanu to prawdziwa gratka dla fanów kolei. Atmosfera jest iście rodzinna i przyjazna, niemal jak w rosyjskim pociągu dalekobieżnym. Nie rzadko byliśmy zapraszani do wspólnego ucztowania, gdzie współpodróżnicy częstowali nas regionalnymi smakołykami. Człowiek jest tu prawdziwie ciekawy drugiego człowieka. Zdecydowana większość rozmów z nowo poznanymi towarzyszami podróży zaczynała się od pytania: a dlaczego przyjechaliście akurat do Kazachstanu? Powodów jest wiele, między innymi dla takiej perły natury jak Wielkie Jezioro Ałmatyńskie,
18
Kanion Szaryński
Jezioro Ałmatyńskie
CRAG magazine
słuszne jest nazywanie tego kanionu Małym Bratem prawdziwie odprężyć i zrozumieć, dlaczego miejsce to tego Wielkiego w Stanach? Odpowiedź była twierdząca, jest tak często odwiedzane w porze letniej. Tamtejsza choć jak można było się spodziewać, to są po prostu inne przestrzeń jest tak olbrzymia, że każdy może znaleźć jej doświadczenia, miejsca i przede wszystkim skala. kawałek wyłącznie dla siebie. Góry, jezioro, kanion, to może jeszcze morze? To Rozmach. Tak w skrócie można opisać architekturę był kolejny punkt programu, którego największego miasta północy kraju chcieliśmy doświadczyć po kilku – Astany. Nazwa ta w języku kazachskim dniach spędzonych w upalnych oznacza po prostu stolicę. Miasto, Podróż ta była dla temperaturach skalnych ścian kanionu. które od ponad 20 lat jest stolicą I tak pojechaliśmy nad zbiornik Kazachstanu potrafi zachwycić ilością, mnie zdecydowanie Kapszagajski, oddalany niecałe 80 km od dopiero początkiem, formą i rozwiązaniami zabudowań. Jako, największego miasta kraju, liczącego 1,8 że zwiedzanie miast cieszy mnie mniej jeśli chodzi mln populacji – Ałma-aty. Ten sztuczny niż przebywanie w naturze, wycieczkę o poznawanie tego zbiornik powstał w latach 70’ ubiegłego po stolicy kraju odbyliśmy krótką, lecz wieku na rzece Ili. Przez miejscowych treściwą, tak aby zobaczyć jej charakter. kraju. nazywany jest morzem, ten utworzony A ma ona skłonności by zachwycać, kurort „nadmorski” jest latem licznie odwiedzany przez wprawiać w osłupienie i pokazywać cały swój ogrom, mieszkańców Ałmaty, którzy pragną zaczerpnąć ochłody co wielokrotnie zresztą czyni. Budowle przytłaczają, są w najgorętszych miesiącach roku. Poza sezonem olbrzymie, niejednokrotnie są „naj” -większe, -wyższe można tu spotkać wygłodniałe psy, konie puszczone w kraju czy w tym regionie świata. samopas na plaży oraz pojedyncze osoby zażywające Kazachowie są bardzo gościnni, ufni i chętnie kąpieli. Wszelkie restauracje czy budki z jedzeniem pomagają. Wielokrotnie spotykaliśmy się z ich są zamknięte na cztery spusty. Według zapewnień życzliwością i otwartością, w sytuacjach najmniej mieszkańców, w tym zbiorniku występuje bardzo wiele spodziewanych. Czasem po prostu byli ciekawi drugiej gatunków ryb, których nie spotkamy w innych miejscach osoby, kiedy podchodzili zapytać skąd jesteśmy. kraju. O ile to było nam trudno zweryfikować, o tyle To tylko część z tego co Kazachstan ma do przestrzeń, cisza, spokój, piasek i woda pozwalają się zaoferowania, a jest tego naprawdę wiele.
Zbiornik Kapszagajski
20
Jolanta Sitarz-Wójcicka
oceanów. Już dzisiaj możemy zaobserwować obumieranie raf koralowych i wszystkich organizmów czułych na wysokie stężenia CO2 oraz podwyższoną temperaturę wody. Zbliża się katastrofa, a ludzie zachowują się jakby nic się nie działo. Nowy ajfon, wakacje na Mauritiusie, siedemnasta torebka do kolekcji, czy Wisła Kraków wykaraska się z długów? Serio? Za kilkanaście lat temperatura na ziemi podniesie się do nieznośnych poziomów, stopnieją lodowce, wyschną rzeki, nadbrzeżne miasta zostaną zalane. Ale co tam, na razie jest fajnie i miło. Przecież lubisz lato. Do czasu. Cytując prof. Szymona Malinowskiego, klimatologa: „Globalne ocieplenie to nie wyjazd na wakacje w ciepłe kraje, a zmiana wszystkiego, co znajduje się wokół nas”.
UFF, JAK GORĄCO –
GLOBALNE OCIEPLENIE
CRAG magazine
Jeżeli ludzkość nie zmniejszy emisji gazów cieplarnianych do atmosfery i temperatura na Ziemi będzie wzrastać tak, jak to się dzieje obecnie, klimat drastycznie się zmieni, a zjawiska pogodowe będą jeszcze bardziej ekstremalne. Huraganowe wiatry, trąby powietrzne, susze, powodzie, topniejące lodowce, kryzys niedostatku wody pitnej, masowe migracje z miejsc zbyt gorących do egzystencji, konflikty, chaos… to tylko początek.
Kiedyś to były zimy. Moja córka Maja ma 10 lat. W piątek 15 marca 2019 roku wraz z kilkoma koleżankami z klubu, który same założyły (Antysmogowe Buntowniczki), nie pójdzie do szkoły i przyłączy się do setek tysięcy dzieci i nastolatków z 71 krajów na świecie. W ten sposób chcą zamanifestować swój sprzeciw wobec zaniechań działań rządów w sprawie zmian klimatu. Prawdopodobnie będą to najważniejsze wagary w jej życiu. Ten „Strajk klimatyczny” jest jak bunt dzieci przeciw ignorancji dorosłych. Dzieci głoszące hasła: „Oddajcie nam naszą przyszłość!”. Czy da się bardziej dosłownie wyrazić frustrację? Inspiracją do przeprowadzenia strajku klimatycznego są działania 15-letniej Szwedki Grety Thunberg, która od kilku miesięcy co piątek zamiast iść do szkoły, protestuje pod Parlamentem w Sztokholmie, aby zwrócić uwagę na problem zmian klimatu i zagrożeń jakie są z nimi związane. Protestuje, bo brak zdecydowanych działań ze strony polityków oznacza zniszczenie przyszłości naszych dzieci oraz zagrożenie dla naszej cywilizacji. Protestuje, bo nadszedł czas, żeby krzyczeć i zacząć działać. Niestety wciąż jest gros ludzi (w tym czołowi polscy politycy), którzy uważają, że problemu nie ma lub też nawet jeśli jest, to sam się rozwiąże. Jednak fakty są takie, że zmiany klimatu mają miejsce i są powodowane głównie przy udziale człowieka, zagrażając życiu na Ziemi. W tej sprawie osiągnięto konsensus naukowy i stwierdzono to ponad wszelką wątpliwość. Tak zakłada m.in. opublikowany niedawno raport IPCC (United Nations Intergovernmental Panel on Climate Change). Na świecie nie ma organizacji naukowej, która nie zgadzałaby się z tym raportem.
Tu i teraz decyduje się przyszłość. Czy Ziemia będzie przyjaznym miejscem do życia dla naszych dzieci? Czy aby nie przeklną nas za to, że zdewastowaliśmy co się da, a ich pozostawiliśmy na łasce losu? Jeżeli pozwolimy na to, aby temperatura na Ziemi podniosła się o więcej niż 1,5˚C w porównaniu do czasów sprzed ery industrialnej, to jest bardzo duża szansa, że w ten sposób unicestwimy się sami. Dlaczego tak się dzieje? Antropocen, w którym teraz żyjemy to era, w której człowiek (ponoć myślący) w pogoni za dobrobytem, z próżności, bezrefleksyjnie i absolutnie podporządkowany konsumpcji, od przeszło stu lat wpompowuje do atmosfery ogromne ilości gazów cieplarnianych, a szczególnie dwutlenku węgla (CO2). W przeciągu ostatnich 25 lat działalność człowieka spowodowała, że do atmosfery dostało się tyle samo CO2, co od roku 1900… W tym momencie w atmosferze jest najwięcej dwutlenku węgla od wielu milionów lat i poziom ten bardzo szybko rośnie. To sprawia, że temperatura na Ziemi się podnosi. W dalszym etapie proces ten skutkować będzie przesunięciem linii brzegowych oraz powiększaniem obszarów pustynnych. Aby zatrzymać ten proces, należy do roku 2050 przestać emitować dwutlenek węgla do atmosfery. W praktyce oznacza to całkowite zaprzestanie wydobycia i spalania paliw kopalnych, jak węgiel, ropa i gaz. Niestety aktualnie paliwa kopalne to ponad 80% całości światowego miksu energetycznego. Utrzymanie produkcji CO2 na obecnym poziomie spowoduje uruchomienie mechanizmów, które nie będą podlegać kontroli. Z materii organicznej zdeponowanej w morzach i na powierzchni Ziemi zaczną się uwalniać ogromne ilości gazów cieplarnianych. Oceany, które są teraz największym pochłaniaczem CO2 z atmosfery, są nim już prawie całkowicie wysycone i przyjdzie taki moment, że zamiast wchłaniać, będą go oddawać z powrotem do atmosfery. Jednocześnie, jak w samonapędzającej się spirali, wraz ze wzrostem temperatury na Ziemi, dochodzi do podgrzewania
Nie Hokkaido a harakiri Jak pisze Anna Sierpińska z portalu Nauka o klimacie: „Śnieżyce to nie dowód, że globalne ocieplenie się skończyło. Ocieplenie się bieguna północnego i okolicznych oceanów sprzyja sytuacjom, w których lodowate, arktyczne powietrze mogło częściej spływać nad leżące na południu lądy”. Stąd śnieg na Hawajach i w Egipcie. Stąd też gwałtowne śnieżyce w Ameryce Północnej. Pomyśl o tym, kiedy następnym razem podczas ataku śniegu lub mrozu będziesz wyśmiewał globalne ocieplenie.
22
Problem z wyjaśnianiem zmian klimatu polega na tym, że postępują one od dłuższego czasu. Coraz cieplejsze lata, coraz mniej śnieżne zimy, coraz silniejsze wiatry. Na razie zmiany przebiegają za mało dynamicznie, aby były zauważalne dla przeciętnego obserwatora (i jego portfela). Ktoś kiedyś ciekawie porównał, że to trochę tak jakby podgrzewać zmiennocieplną żabę w garnku. Powolny wzrost temperatury powoduje przyzwyczajenie oraz szereg procesów adaptacyjnych. Do momentu, kiedy będzie już za późno i żaba ugotuje się żywcem... Homo Sapiens ma trudną do wyjaśnienia tendencję do samozagłady. Stworzyliśmy warunki idealne do katastrofy klimatycznej i samounicestwienia. Doprowadziliśmy do już nieodwracalnych zmian. Jak dotrzeć do świadomości człowieka i powstrzymać ten proces? Jedyną drogą, która pozwoli zatrzymać tę kulę wymierzoną prosto w nasze serce jest odejście od wydobycia i spalania paliw kopalnych, a szczególnie węgla. I choć ciężko to sobie wyobrazić po wysłuchaniu przemówienia denialisty klimatycznego prezydenta Dudy na Szczycie Klimatycznym COP24 w Katowicach, kiedy wśród delegatów rządowych oraz działaczy ekologicznych z całego świata zapewniał, że Polska wunglem stała, stoi i stać będzie. Na szczęście Polska nie jest głównym emiterem CO2 na świecie, są nim Chiny, a prezydentem się bywa. Co nie zmienia faktu, że działania są konieczne tutaj i wszędzie, a czas ucieka. Transformacja energetyczna w kierunku odnawialnych źródeł energii już trwa. Niestety jeszcze nie u nas. Polski rząd jednym cięciem sprawił, że nie opłaca się produkować prądu z wiatraków lądowych, a w tym samym czasie do produkcji prądu zużywamy coraz więcej węgla. Kiedy Chiny, Niemcy, Wielka Brytania zapowiadają odejście od spalania węgla w przeciągu najbliższych lat, nasz premier zapowiada budowę nowych elektrowni węglowych.
Polecam kubeł zimnej wody na głowę i opamiętanie się w porę. Jeżeli nic się nie zmieni, Polska będzie miała ogromy problem z cenami prądu i nie pomogą nawet dopłaty socjalne, aby uspokoić wzburzonego suwerena.
Światełko w tunelu „Nasza sytuacja nie jest beznadziejna. Nie jesteśmy skazani na brnięcie w przegraną przyszłość (…). Rodzaj ludzki jest zdolny do niezwykłych posunięć adaptacyjnych – nie w sferze ewolucji biologicznej (…) ale kulturowej” – prof. David P. Barash. Miejmy nadzieję, że czerwone migające lampki ostrzegawcze przebiją się do świadomości osób decyzyjnych. Przestańmy się łudzić, że mega trendy pokierują nas nagle na bezpieczne wody, skoro na razie zaprowadziły nas na manowce. Każdy z nas ma wpływ na rozwój sytuacji. Dokonując codziennie świadomych wyborów, mamy wpływ na zużycie paliw kopalnych, ilość i jakość produkowanej żywności, spowolnienie szaleństwa konsumpcjonizmu. Cytując przemówienie Grety Thunberg z grudnia ze Szczytu Klimatycznego w Katowicach: „Nigdy nie jesteś zbyt mały żeby coś zmienić!”. Rozwiązaniem problemu z poziomu naszego kraju jest jak najszybsze odejście od węgla kamiennego w energetyce i przemyśle oraz efektywniejsze wykorzystanie odnawialnych źródeł energii, jak słońce i wiatr. Gospodarka skierowana na innowacje, rozwój lokalny, transport elektryczny, budownictwo zeroenergetyczne, sieci inteligentne. Może już czas zakończyć energetyczne średniowiecze w Polsce? Gotowi? *15-letnia Greta Thunberg została nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla. Dostała również nagrodę Kobiety Roku w Szwecji.
Pomimo tego, że aktywność Słońca zmienia się i powinniśmy obserwować ochłodzenie klimatu, jest dokładnie odwrotnie. Widać to między innymi na podstawie obserwacji topniejących lodowców i wiecznej zmarzliny, w której zdeponowane jest miliardy ton węgla organicznego z poprzednich epok. Źródło zdjęć: Greenpeace.
23
WĘDKARSTWO MUCHOWE Piotr Talma
GT z Oceanu Indyjskiego
Dla osób, które zupełnie nie interesują się wędkarstwem, określenie wędkarstwo muchowe brzmi całkiem abstrakcyjnie. Nazwa ta wzięła się od przynęty, na którą łowi się ryby. Jest to tak zwana sztuczna mucha, wykonana z różnych materiałów, przeważnie są nimi pióra czy sierść.
Sama metoda sztucznej muchy jest bardzo różnorodna jeśli chodzi o sposoby łowienia. Najbardziej widowiskowa jest tak zwana sucha mucha. Gdy ryby zbierają pokarm z powierzchni, użyjemy właśnie tej metody. Najczęściej dzieje się tak podczas masowych wylotów owadów, związanych ze środowiskiem wodnym. Ryby zjadają z powierzchni jętki i chruściki, nie pogardzą też żukiem czy konikiem polnym. Aby skutecznie łowić suchą muchą należy użyć przynęty, która unosi się na wodzie. Odpowiednia konstrukcja muchy oraz odpowiednia impregnacja pozwalają jej pływać. To niesamowite uczucie kiedy widzimy rybę, która podnosi się z toni do naszej imitacji owada. Takim magicznym czasem dla muszkarzy jest wylot jętki majowej. Przeważnie ma to miejsce w połowie maja. Jętka ta to spory owad i dla ryby duża porcja białka. Dlatego też w tym czasie nawet najostrożniejsze i największe ryby mogą skusić się na imitację tego owada. Aby złowić rybę życia, trzeba poświęcić wiele dni na wytropienie, podejście i złowienie rekordowego egzemplarza. Wędkarstwo muchowe to aktywny sposób spędzania czasu. Wyposażony w wodery i buty do brodzenia wędkarz często przemierza wiele kilometrów rzeki, aby zmierzyć się z dużą rybą. W polskich wodach największą rybą do złowienia na muchę jest głowacica. To legendarna ryba, która była prawie na granicy wyginięcia w naszych rzekach. Dzięki staraniom naukowców i wędkarzy
Pierwsze wzmianki o takim sposobie łowienia wywodzą się z XIII-wiecznej Anglii. Jest to metoda stara, ale podobnie jak większość dziedzin naszego życia ewoluowała szczególnie szybko w drugiej połowie XIX wieku, a to za sprawą nowych technologii. Główna różnica pomiędzy wędkarstwem muchowym, a innymi metodami polega na prezentacji przynęty. Praktycznie we wszystkich pozostałych technikach połowu używamy ciężkich przynęt lub obciążenia, które podczas zarzucania wyciąga leciutką żyłkę. Dzięki temu możemy dostarczyć przynętę na znaczną odległość. W przypadku sztucznej muchy przynęta jest lekka, a specjalna linka transportuje ją na znaczną odległość. Rzucanie wędką muchową różni się znacznie od zarzucania spławika i błystki. Mimo, że wymaga to odpowiedniej techniki i troszkę wprawy, nie jest to umiejętność bardzo trudna.
24
Jętka majowa
Płetwa lipienia
powróciła i w niektórych ciekach osiągnęła stabilną Tropikalna część oceanu Atlantyckiego to dla populację. Te duże i drapieżne ryby poławiamy na większe muszkarza przede wszystkim tarpony, bonefishe imitacje. Przeważnie są to tak zwane streamery udające i permity. Najlepsze łowiska tych ryb to Morze Karaibskie. mniejsze ryby. Używamy wtedy linek tonących, które Tarpon to największa i najbardziej spektakularna ryba, pozwalają na zaprezentowanie much pod powierzchnią która podczas holu prezentuje się we wspaniałych wody. Głowacica pomimo, że jest drapieżnikiem wyskokach ponad powierzchnię wody. szczytowym i głównym jej pokarmem są ryby, nie gardzi Południowa półkula to Argentyna, Chile i niesamowita drobnymi ofiarami jak larwy owadów. Nowa Zelandia. Łowi się tam przede Często jest poławiana właśnie na wszystkim ryby łososiowate. Co imitację larw jętek czy chruścików. ciekawe, ryby te nie występowały tam Dzisiaj świat stał Północne rejony globu to łowienie ryb naturalnie. Zostały introdukowane się mały, również łososiowatych z łososiem atlantyckim przez Europejczyków około 150 dla wędkarzy na czele. Cała Skandynawia wraz lat temu. Gatunki takie jak pstrągi z rosyjskim półwyspem Kola to mekka czy ich wędrowna forma – troć, muchowych, dając dla wędkarzy muchowych. Oprócz zaaklimatyzowały się tam do tego okazję do podróży niewiarygodnie czystych rzek, z których stopnia, że dorastają do dużo większych po całym globie możemy pić wodę, tereny te gwarantują rozmiarów niż w rodzimych rzekach. również niesamowite widoki zapierające w poszukiwaniu Wymieniłem tu tylko cząstkę dech w piersiach. z ogromnej ilości miejsc i sposobów wędkarskich przygód. Ciepłe rejony globu to głównie łowienia na sztuczną muchę. Jest to morza tropikalne z całą gamą gatunków które możemy zajęcie, które wciągnie każdego kto choć trochę czuje poławiać muchówką. Ocean Indyjski i Pacyfik to się poszukiwaczem przygód i łowcą. Współcześni etyczni przede wszystkim GT (Giant Travelly). Polska nazwa to wędkarze rzadko kiedy zabijają złowione ryby. Przeważnie karanks olbrzymi. Ryba niezwykle szybka i niełatwa po krótkiej sesji zdjęciowej ryby w dobrej kondycji do wytropienia. Dorasta do sporych rozmiarów wracają do wody. i przyspiesza w zawrotnym tempie. Tylko najmocniejszy Zachęcam wszystkich do spróbowania łowienia na sprzęt jest w stanie sprostać walce z GT. sztuczną muchę.
25
sz ka Łu
JUŻ TERAZ TYLKO LEPIEJ
ała ag Sm
SEZON KOLEJNY LEPSZY OD „NAJLEPSZEGO”
W nawiązaniu do artykułu pt. „Najlepszy – najgorszy”, który pojawił się na stronie CragMagazine w styczniu 2019 i miał dużo zapytań o to, jak konkretnie radziłem sobie z psychą, motywacją i treningiem (tj. rehabilitacją przez sport), postanowiłem napisać kolejny artykuł, który mam nadzieję odpowie na te pytania i pomoże Wam wyjść z kontuzji, jeśli z takową się borykacie lub doświadczycie jej w przyszłości. W ramach krótkiego przypomnienia – moje kontuzje zaczęły się z początkiem 2015 roku i związane były z pechowymi kostkami, najpierw prawej, a później lewej nogi. W obu przypadkach zdiagnozowano w pierwszej kolejności skręcenie, a następnie po wykonaniu rezonansu złamanie kości skokowej (stępu). Kość stępu z uwagi na małe ukrwienie wymaga zespolenia poprzez wkręcenie śrub, aby mogła się zrosnąć. Przejdźmy więc do konkretów.
Łukasz na drodze El Delfin 7c+ w Rodellar. Fot. Piotr Deska
26
RADA NUMER JEDEN – udaj się do specjalisty od danego urazu. Zrób USG, RTG I REZONANS, w razie konieczności także tomograf komputerowy. Szukaj wśród znajomych lub w Internecie dobrego lekarza. Znam kilku, których mogę z czystym sumieniem polecić. Już ponad 10 lat temu borykałem się z pierwszą poważną kontuzją – naderwaniem brzuśca bicepsa, którego doznałem podczas wspinania w Sperlondze. Wówczas włoscy chirurdzy chcieli mi przyszyć bicka bezpośrednio do kości ramiennej, na co po telefonicznych konsultacjach ze znajomymi rehabilitantami i poleconymi przez nich polskimi lekarzami specjalistami się nie zgodziłem. Pierwszym możliwym transportem wróciłem do Polski, a na drugi dzień miałem zabieg ostrzykiwania komórkami macierzystymi, dzięki czemu obyło się bez operacji proponowanej przez Włochów, która finalnie mogłaby znacznie ograniczyć funkcjonowanie prawej ręki. Po trzech miesiącach kolejny etap ostrzykiwania i po pół roku powrót do wspinania. I tu pierwszy moment podłamania psychicznego – co robić pół roku z unieruchomioną ręką (temblak)?
RADA NUMER DWA – wyznacz sobie cele krótkoterminowe i długoterminowe. Podczas jednej z imprez ze znajomymi sportowcami poszło o zakład, że nie przygotuję się w tak krótkim czasie (ok. 6 tygodni) do przebiegnięcia maratonu w czasie poniżej 4h. Jak to? Ja nie dam rady? Bieganie, basen, robienie formy niewspinaczkowej z równoczesną rehabilitacją, wdrażanie się w wiedzę tematyczną związaną z maratonami i zagadnieniem dotyczącym odżywiania – jak radzić sobie z wagą, jeśli nagle zaczynam się ruszać mniej niż zwykle. Wszystko to dawało mi motywację i pozwalało trzymać załamanie psychiczne w ryzach. Dzień startu był zaskoczeniem – nie dość, że nie miałem kryzysu, o którym tyle czytałem, to wręcz po 20 km, które biegłem za balonikiem wyznaczającym czas przebiegnięcia całości w granicach 3h45’ zacząłem przyspieszać i wyprzedzać coraz większe grupy ludzi. W efekcie swój pierwszy maraton zaliczyłem z czasem poniżej 3h30’. Zakład wygrany! Satysfakcja bezcenna. Waga utrzymana, rehabilitacja zakończona, czas brać się za trening wspinaczkowy. Od tego musicie zacząć walkę z nowym stanem dla Waszego organizmu, jakim jest kontuzja – wyznaczenie sobie celów. Cel nie może być ani zbyt ambitny, aby Was nie zniechęcił, ani za łatwy. Przy ostatniej kontuzji stopy mój cel to:
– numer 1: jak najszybciej wstać z łóżka, u mnie to było 3 dni. Lekki rozruch kontuzjowanej kończyny (co godzinę przez piętnaście minut) – numer 2: wsiąść na trenażer rowerowy i pedałować 15/20/30 minut, dzień w dzień coraz dłużej – numer 3: wzmocnić korpus i zacząć powoli ćwiczenia na siłowni od małych ciężarków do coraz większych – numer 4: zwisy na listwach campusowych, podciągania – nie zapominając cały czas o właściwym celu długoterminowym
27
CRAG magazine
Mój cel wspinaczkowy np. zaplanowanie długoterminowy przy sobie pierwszego pierwszym złamaniu wyjazdu po kontuzji. nogi (rok 2015) to wrócić Z uwzględnieniem po roku od kontuzji do odpowiedniego formy sprzed, a cel poza charakteru dróg wspinaczkowy: objechać i właściwego rejonu. Dla Tatry dookoła na rowerze mnie powrót w skałki to w jeden dzień – nigdy najlepsza motywacja. Bo wcześniej nie miałem czyż nie o to chodzi we okazji jechać więcej wspinaniu? Oczywiście niż 100 km ciągiem. można też planować Oba te cele spełniały powrót na zawody, ale nie wszystkie kryteria, jakie zakładajmy od razu, że Łukasz na drodze Chiquita 8a na Misji Pec w Ospie. Fot. Piotr Deska świetnie nam pójdzie. Nie winny spełniać: były bardzo realne, niezbyt porównujmy się z innymi ambitne, ale też nie za błahe, tak żeby się zmotywować do – w moim przypadku podopiecznymi ;) z Avatar Teamu. działania. Miały też określony czas i miejsce. Wiem, że i tak złoją mi… na zawodach, ale mogę z nimi Prosta zasada do zapamiętania – cel ma być S.M.A.R.T.: „powalczyć” co daje zarówno mi, jak i im motywację w trakcie zawodów, ale także podczas codziennych S > specific > skonkretyzowany treningów. M > measurable > mierzalny Podsumowując: mamy cele, mamy żywienie, mamy A > achievable > osiągalny motywację. Trening czas start! Zaczynamy powoli, stopniowo, na ile pozwoli nam rehabilitant i własne ciało. R > relevant > istotny Nie przypalajmy się, bo łatwo spalić sprzęgło i wówczas T > time-bound > określony w czasie. wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa. Każdego może Po więcej wyjaśnień powyższej zasady odsyłam do dopaść większy lub mniejszy kryzys – to normalne. pierwszego lepszego artykułu na ten temat znalezionego I NAJWAŻNIEJSZA RADA NUMER PIĘĆ – otaczaj w sieci. Ustanowienie celów spełniających powyższe się odpowiednimi ludźmi. założenia pozwala nam budować w sobie zdrową ambicję do powrotu w sporcie na każdym poziomie. Mam tu na myśli dobrych „fizjo” i pozytywnych motywatorów – to Twój wybór z kim pójdziesz na trening. RADA NUMER TRZY – zadbaj o siebie. Ja często sam trenuję, ale wiem z obserwacji, że to nie Kolejnym bardzo ważnym aspektem jest odpowiednie dla każdego droga. Największym motywatorem jest moja odżywianie i suplementacja (jeśli jest konieczna). Kasia, która nie pozwoli mi siedzieć w domu i narzekać, Pamiętaj, że w czasie kontuzji nie potrzebujesz tylu ale wie też kiedy mnie zastopować i czegoś zabronić. kalorii, co na co dzień. Co by się nie okazało, że na Pomaga mi też ekipa Team’u, a także moje grupy wstępie powrotu do aktywności staniesz się kluską sekcyjne. Zawsze ktoś z podopiecznych jest w stanie i trzeba będzie zacząć od odchudzania. Jak i co jeść iść na rower, basen i wspinanie. Wzajemne wsparcie to bardzo indywidualna sprawa. Ja testowałem dużo to podstawa! Wówczas nie ma mowy o wewnętrznych różnych diet i teraz wiem, co dla mnie jest najlepsze. walkach z samym sobą. Nie ma słowa „nie” („nie uda mi Na pewno na początku zmniejszyłem porcje żywieniowe się”, „nie potrafię”, „nie jestem w stanie tego zrobić”). – jedz mniej a lepiej (dbaj o jakość jedzenia, twój Jeśli pojawiają się takie myśli to znaczy, że albo cel organizm w czasie leczenia potrzebuje odpowiednich był za ambitny, albo czas za krótki. Od razu szybka witamin i minerałów oraz kolagenu – do regeneracji weryfikacja celu i działamy dalej. Nie ma siedzenia na tkanek miękkich, a także zrostu kości). W okresie kanapie i marudzenia! Trening sam się nie zrobi. zimowym niezbędne będą zapewne suplementacje Ogólnikowo, sam trening wspinaczkowy i 6 optymalnych witaminowe i mineralne. Z domowych sposobów polecam tygodni to minimalny czas powrotu do formy. galaretki wołowe. Pamiętaj o umiarkowaniu w deserach Najpierw zwisy na campusie, potem pojedyncze – niech to nie będzie nagroda po każdym małym treningu. ruchy – zwiększamy obciążenie, następnie dokładamy Tylko raz na jakiś czas, jak np. zrealizujesz cel. No ciężar (odpowiedni do wagi). To samo ze wspinaniem i oczywiście odrzucamy wszystkie produkty alkoholowe najpierw 6a, 6b, 6c…potem po 2 drogi, następny w czasie leczenia. Zobaczycie jak kieliszek wina będzie trening 3 drogi. Potem poziom wyżej 7a, 7b, 7c…itd. smakował na pierwszym tripie wspinaczkowym po Stopniowanie to podstawa! udanym dniu w skałach Hiszpanii. A jakie są moje plany na sezon 2019? Na wiosnę po wyleczeniu nogi, mam nadzieję koniec rehabilitacji RADA NUMER CZTERY – ustanów silny i pierwszy wyjazd w skały. Szukam już rejonu, miejsca, motywator. ekipy i dróg. Kolejny ważny aspekt w powrocie do formy to ustanowienie sobie najlepszego dla Was motywatora, Powodzenia w powrocie do formy!
28
LIGHTER. FASTER. STRONGER. DISTANCE CARBON FLZ TREKKING POLES Distance Carbon FLZ to połączenie ultralekkiej carbonowej konstrukcji z technologią Z-Pole oraz regulacją długości FlickLock®, dzięki czemu model ten jest teraz sztywniejszy, trwalszy oraz najbardziej wydajny w użytkowaniu.
Pat ag on i a , Arg e nti n a
Te d He s s e r
Z KAMERĄ W TERENIE
Kostek Strzelski
CRAG magazine
Fot. Tomek Gola / www.gola.pro
Film outdoorowy może mieć różne formy. Wszystkie – chociażby spot reklamowy, film dokumentalny przedstawiający wyprawę czy tutorial filmowy, opisujący użycie konkretnego sprzętu turystycznego mają wspólny mianownik – naturalne środowisko, w którym odnaleźć się muszą ekipa i bohaterowie produkcji. Od założeń filmu i jego twórcy zależy, jakiego gatunku będzie to obraz i co nam opowie.
masz budżet – czyichś plecach. Tak czy inaczej zacznij od dobrze rozpisanego scenariusza, założeń filmu, żeby wiedzieć, jakie minimum do realizacji filmowych wizji potrzebujesz. Ja przez lata nauczyłem się minimalizmu. Za każdym razem, gdy wybieram się z kamerą w góry, myślę o maksymalnym odchudzeniu sprzętu i kolejne produkcje przekonują mnie, że w zależności od ich wymagań często wystarczy prosty set kamerowy. Dwa obiektywy – najlepiej zmienno-ogniskowe – szeroki i długi oraz porządny, stabilny statyw. W dobie aparatówlustrzanek i bezlusterkowców, oferujących bardzo zaawansowane ustawienia i parametry techniczne, wszystko pozostaje w naszych rękach i głowach. Zadanie, jakim jest realizacja filmu w górach może być proste – oto mamy czysty samograj, działające na wyobraźnię krajobrazy, zmienną aurę, która może stać się sprzymierzeńcem operatora. Jeżeli tylko ekipa filmowa potrafi się w takich warunkach odnaleźć i poruszać, mamy niemal gwarantowane dobre zdjęcia, nie zawsze zależne od najwyższej klasy sprzętu, a nieraz bardziej od determinacji. Gdy produkowaliśmy film „W skale” (reżyseria, zdjęcia: Maciek Stoczewski; produkcja: Delikatesy Filmowe) – dokumentalny portret wybitnego wspinacza Mariana Bały, kluczowe dla powodzenia filmu było poświęcenie. Wybraliśmy zimę, jako czas realizacji zdjęć. W naturalny sposób otoczenie Morskiego Oka stało się główną lokacją filmową. Chcąc uchwycić zmierzch i brzask dnia, nie mogliśmy ograniczyć się tylko do filmowania obrazu z poziomu schroniska i jeziora. Owej zimy nad zdjęciami pracowaliśmy w dwuosobowym zespole i oczywiste było to, że musimy być wysoko w górach o każdej porze dnia i nocy. Podjęliśmy decyzję o biwakach, które dały nam możliwość pokazania
Emocje przede wszystkim Produkcja filmów w terenie oprócz tego, że często jest wymagająca logistycznie, potrzebuje również prawdziwej i mocnej opowieści. Piękne widoki zapierają dech w piersiach przez kilkanaście sekund, a następnie… nudzą naszego widza. Outdoor to coś więcej niż przyroda, dlatego filmując w terenie zawsze myślę szerszą opowieścią. Outdoor to emocje i życie chwilą, to nocna wędrówka przez las, wyjście ze schroniska w mroźny poranek, rozbijanie namiotu we mgle i wreszcie upragnione zdobycie szczytu. Na przeżywanie tych chwil czeka każdy, planując wycieczkę i realizując swój cel. To o tych wszystkich przeżyciach, emocjach, pragnieniach, zmęczeniu i satysfakcji należy myśleć wyciągając kamerę.
Jak przenieść studio filmowe na ośnieżone szczyty Jak przy każdej innej produkcji, trzeba wiedzieć w jaki sposób realizować zdjęcia, jaki sprzęt będzie potrzebny. Nie ma sensu brać całego ekwipunku, jaki posiadasz. Wszystko to potem trzeba nieść na własnych – albo jak
30
Fot. Tomek Gola / www.gola.pro
historii Mariana z jego perspektywy – skały i wysokości. Nie byłoby tego bez przygotowania i chęci zmierzenia się z ciężkimi warunkami.
Od czterech lat realizujemy serię filmową w ramach akcji Kursy Lawinowe (kursylawinowe.pl). To formy edukacyjne, ale produkowane w ciężkich warunkach górskich. W projekcie tym pracujemy na alpejskich lodowcach i w Tatrach, często przy silnym wietrze i przenikliwym zimnie. Celem produkowanej serii jest przekazanie pro „tipów” dotyczących bezpiecznego zachowania w górach oraz odpowiednie pokazanie sprzętu, którego używa się zimą. Kluczem do sukcesu tej serii jest podejście do produkcji w taki sposób, by akcja była obecna w każdym odcinku. Ma to szczególne znaczenie przy projektach edukacyjnych, które łatwo mogą odbiorcę znudzić. Wykorzystujemy więc emocje, które po prostu w outdoorze są. Bez tego trudniej będzie skupić uwagę widza. Gdy oglądamy filmy górskie, często łatwo zapomnieć o trudzie, jaki trzeba włożyć w ich realizację. Przed oczami mamy bowiem zdjęcia zniewalających widoków, a do głowy przychodzą wspomnienia własnych wycieczek i wciągamy się w historię bohaterów. Jeżeli tak jest, to znaczy, że film został zrobiony dobrze! Ale za nim stoi kawał pracy: ktoś musiał tam wejść ze sprzętem, przemyśleć działanie, kolejne ruchy i uczestniczyć w wycieczce tak samo, jak jej bohaterowie. Dodatkowo musiał pracować kreatywnie i fizycznie nad produkcją. Każdy, kto chce realizować filmową pasję w górach przede wszystkim musi być z górami obyty, zimą i latem. Od tej chwili można zacząć myśleć o ciekawym i wciągającym storytellingu. Autor: Kostek Strzelski. Producent filmowy, współprowadzący dom produkcyjny Delikatesy Filmowe (www.delifilms.pl), specjalizujący się w produkcjach filmowych w trudnych warunkach, filmach sportowych, reportażach i formach dokumentalnych. Miłośnik gór i podróży. Ambasador marki Gregory Packs®.
Wykorzystaj, co daje natura a trudności przekuj w atut Jednym z naszych największych wyzwań produkcyjnych była realizacja serii filmów dla marki samochodowej, które miały opowiadać o wypadkach i ratownictwie górskim. Projekt wymagał od nas skompletowania ekipy produkcji i aktorów łącznie liczącej 18 osób, którzy będą nie tylko specjalistami w swoim fachu, ale również odnajdą się w trudnym terenie. Zdjęcia realizowaliśmy zimą i latem w kilku tatrzańskich lokacjach, w tym m.in. na łańcuchach poniżej wierzchołka Świnicy. Jednego dnia przegoniła nas burza, innego w kość dał bardzo długi, marcowy dzień w Dolinie za Mnichem, gdy zdjęcia kończyliśmy już po zmroku. Musieliśmy się momentami dostosować do tego, co dyktowały nam góry i kapryśna pogoda, a co finalnie działało tylko na korzyść filmu! Dzięki temu nasi aktorzy w kilku scenach wcale nie musieli grać. Po prostu byli autentyczni, bo zmęczenie i trud kilkunastogodzinnej pracy na planie w plenerze zrobiły swoje. Była to produkcja wyczerpująca ze wszech miar, ale gdybyśmy odpuszczali, kiedy natura pokazywała swoją siłę, a aktorzy prywatnie nie byli miłośnikami gór, to efekt mógłby być po prostu mało przekonujący. Zamiast tego otrzymaliśmy obraz trudnych, górskich wycieczek. Kiedy podczas jednej ze scen lądował śmigłowiec TOPR po „ofiarę wypadku”, nasi aktorzy euforycznie zareagowali na jego widok, jednocześnie chyląc się przed jego hukiem i wiatrem śmigieł. W tej scenie byli sobą i pod kręcącymi się łopatami wirnika grali bardzo autentycznie.
31
TARIFA FREE Paweł Goncarzewicz SPIRIT
Tylko ty i morze. Fot. arch. Paweł Goncarzewicz
Najważniejszy w winsurfingu jest uśmiech. Fot. arch. Paweł Goncarzewicz
Dwa tygodnie później rozpocząłem swoją wędrówkę, która trwa do dzisiaj. Moja podróż do Tarify trwała trzy niezapomniane dni. I kiedy pod wieczór ostatniego dnia dotarłem na miejsce, poczułem huk fal wymieszany z zapachem morza i wiatru, które towarzyszą mi do dnia dzisiejszego. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że imię tego wiatru to Poniente, co znaczy wiatr, który przychodzi z zachodu. Później dowiedziałam się, że wiatr który przychodzi ze wschodu nosi imię Levante. Od tego momentu minęło 18 długich lat, których bym nie zamienił za żadne skarby. Teraz już wiem dlaczego tak kocham Tarifę. Jest to miejsce, gdzie każdy dzień jest inny i nigdy nie wiesz jaki będzie następny. Sekret tkwi w tym, że każdego dnia wiatr zmienia swoją siłę i kierunek, a morze pokazuje całą swoją barwę od spokojnego, po burzowy i gniewny ocean, kiedy to rozbijają się z wielka siłą fale z zimowych atlantyckich sztormów. Od momentu przyjazdu do Tarify zajmuję się profesjonalnie nauczaniem windsurfingu. Założyłem własną szkołę, którą prowadzę pod nazwą WINDSURFINGCLASSES.COM. Nauka obejmuje kilka poziomów i każdy z nich posiada swój sekret i radość po jego ukończeniu. Wszystkie te pojedyncze elementy, jak pierwszy hals, pierwsze zwroty czy użycie trapezu doprowadzają nas do momentu, na który czeka każdy adept tego sportu – pierwszy ślizg na małej desce. Uczucie, które temu towarzyszy powoduje, że windsurfing staje się dla wielu, między innymi takich jak ja, nierozerwalną częścią życia. Radość, kiedy nabieramy prędkości, szum wiatru we
Cześć, mam na imię Paweł. Z zamiłowania jestem podróżnikiem, dla którego wielką miłością jest WIATR, MORZE i GÓRY, a moją wielką pasją jest windsurfing. Moja historia z windsurfingiem rozpoczęła się wiele lat temu, podczas jednego z obozów szkoleniowych na zakończenie drugiego roku studiów na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Wtedy to pierwszy raz popłynąłem na desce. Już nawet nie pamiętam ile to było metrów. Wpłynąłem w szuwary, obróciłem deskę i wróciłem. Kiedy dopłynąłem do brzegu byłem tak szczęśliwy, że nawet nie zauważyłem, że zaczęło mocno padać. Ta chwila zadecydowała o całym moim życiu. Wtedy to właśnie zakochałem się w windsurfingu. Dwa lata później ukończyłem specjalizację z Żeglarstwa Deskowego i zapragnąłem wyjechać w miejsce, gdzie mógłbym spełnić moje wielkie marzenie – czyli założyć własną szkołę windsurfingu. Musiały upłynąć trzy długie lata, kiedy to pewnego dnia po przeczytaniu podróżniczej książki powiedziałem do swojego Taty: „Tatko, jadę do Tarify”. On spojrzał na mnie i zapytał: „A gdzie to jest?”, moja odpowiedź zaskoczyła go: „Tatko nie wiem, ale wiem, że tam zawsze wieje”. Tato uśmiechnął się, zawsze wspierał mnie i moje rodzeństwo, dlatego jasne było dla niego, że to jest odpowiedni dla mnie czas, abym zaczął spełniać swoje marzenia.
33
CRAG magazine
włosach, fale przelewające się pod deską Windsurfing ma jest wielu. Takich, dla których duch – to wszystko sprawia, że na zawsze windsurfingu stał się Pasją. jedną bardzo zakochujemy się w windsurfingu. Kiedy nauczam, staram się, aby lekcje Windsurfing jest piękny, ponieważ były proste, a cała aktywność dostarczała ważną cechę – jest to rodzaj aktywności fizycznej dla nam dobrej zabawy. Zajęcia dostosowuję wszystkie decyzje do wieku i poziomu zaawansowania wszystkich. Przygodę z tym sportem mogą zacząć już dzieci w wieku 3–4 uczestników. W trakcie nauki przykładam podejmujemy lat od zabawy ze sprzętem, jak i osoby szczególną wagę do doskonalenia starsze. Jest to aktywność fizyczna, przy w tym sporcie techniki i dzielę się z uczniami całą moją której pracuje całe ciało, a manewry wiedzą. Zawsze staram się przekazać im samodzielnie. wykonywane są w dwóch kierunkach, miłość i szacunek do natury i pasję do tworząc wyśmienitą gimnastykę zarówno Kiedy pływasz windsurfingu. dla mózgu, jak i dla mięśni. Swoją szkołę dedykuję wszystkim jesteś Ty i Morze. W swojej szkole prowadzę zajęcia na tym, dla których windsurfing z całym wszystkich poziomach: począwszy od początkującego otaczającym go pięknem stał się wielką pasją do zaawansowanego, chociaż specjalizuję się i radością. Tym, co dopiero zaczynają swoją wielką w zajęciach dla dzieci, młodzieży i początkujących. przygodę z tym sportem i tym, którym biegnący Uwielbiam uczyć windsurfingu, bo jest to czas powoli już zatarł w pamięci ich pierwsze kroki sport bardzo prosty do nauczenia się na poziomie i wyczyny na desce. Tym wszystkim, którzy mimo początkującym i dający nieskończone możliwości obowiązków dnia codziennego, swoje wolne chwile rozwoju swoich umiejętności. Jedyną wymaganą rzeczą poświęcają windsurfingowi, by dzięki niemu poczuć się jest uśmiech. To właśnie on, w zależności od warunków szczęśliwym i naprawdę wolnym. panujących każdego dnia, pozwala nam cieszyć się Dla mnie najpiękniejszy w windsurfingu, poza samym i radować z przebywania na wodzie. surfowaniem, jest ten ciągły ruch. Ta nieustającą podróż Windsurfing ma jedną bardzo ważną cechę i niemożliwość pozostawania w jednym miejscu. Te – wszystkie decyzje podejmujemy w tym sporcie niekończące się nowe wyzwania, które zmuszają nas do samodzielnie. Kiedy pływasz, jesteś Ty i Morze. I wszystko ciągłego własnego doskonalenia się. I to niesamowite zależy tylko od twoich decyzji. Ale kiedy wrócisz uczucie bycia częścią natury… Free Spirit. na brzeg widzisz, że nie jesteś sam, że takich jak ty Semper In Altum.
Uczenie windsurfingu to moja pasja. Fot. arch. Paweł Goncarzewicz
34
Hamak Lightest Waga: 228 g Wymiary: 320 x 140 cm Wytrzymałość: 150 kg
MŁODZI GNIEWNI Jan Kuczera
Fot. Damian Bielecki
Czy można się wspinać będąc poza środowiskiem wspinaczkowym? Pewnie, że tak! Ale no właśnie, nie będzie to takie proste jak nam się z pozoru wydaje. Sam tego doświadczyłem.
Od tego momentu związałem się liną z wieloma osobami i wiem, że bardzo ważna we wspinaniu jest odpowiednia grupa ludzi, mocno zmotywowana, zgrana paczka, która będzie się wzajemnie napędzać. Wtedy możliwy jest największy progres, a wspinanie nabiera intensywnych barw. Jednak na samym początku niezmiernie ważny jest właściwy „nauczyciel”. Może to być bardziej doświadczony kolega, ale dla większości osób jest nim instruktor. Najważniejszą rolą instruktora, poza nauką samego wspinania, powinna być ochrona jeszcze „dojrzewającego” wspinacza przed jak największą ilością potencjalnych zagrożeń. Kolejną wartością, ale już dodaną od takiego instruktora, powinno być zarażanie pasją. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo motywujący był dla mnie widok Adama Zyzaka, wspinającego się w Mirowie w wieku grubo ponad 70 lat po jakiejś VI+. Jako członek PZA od prawie 20 lat, uzyskałem sporo benefitów – najważniejsze były te wypracowane na początku mojej nazwijmy to wspinaczkowej kariery. Miałem dofinansowany kurs taternicki zimowy, w trakcie którego wraz z instruktorem, a był nim Piotrek Drobot, przeszliśmy chyba wszystkie trudniejsze klasyki rejonu Hali Gąsienicowej, łącznie z Filarem Leporowskim i Prawym Dorawskim, natomiast 114 i Stanisławskiego na Kościelcu udało nam się zrobić w ciągu jednego dnia. Jeszcze tej samej zimy z kolegą Zetorem przeszedłem Łapińskiego – Paszuchę na Kazalnicy. Następny sezon to m.in. wyjazd na zgrupowanie wspinaczy do Szkocji, zorganizowane przez BMC (takie Brytyjskie PZA). Te pierwsze imprezy, za które jestem wdzięczny PZA, znaczyły dla mnie bardzo wiele. Z obserwacji oraz z własnego doświadczenia mogę śmiało stwierdzić, że jednym z priorytetów, jeśli nie głównym celem Związku powinno być wspieranie młodych, dobrze rokujących wspinaczy czy to górskich, czy to skałkowych – ci ze skałek mogą kiedyś wyrosnąć na mocnych górskich wspinaczy. W pierwszej kolejności należałoby zapewnić im jak najlepszą kadrę szkoleniową – instruktorów i trenerów. W tym wypadku mowa o pracy niemalże od podstaw. Nie ma co odkrywać Ameryki na nowo, Grupa Młodzieżowa, bo o niej mowa już istniała, ale ze względu na brak odpowiedniego finansowania niestety nie doczekała się kontynuacji. Kolejnym elementem układanki powinny być cykliczne obozy doszkalające dla chętnych, spełniających odpowiednie kryteria naboru, m.in. ze wspinania w rysach, hakówki, wspinaczki lodowej, mikstowej, nawigacji, autoratownictwa, pierwszej pomocy. Coś takiego miało już miejsce i ma być nadal realizowane. Ostatnim elementem układanki powinny być letnie i zimowe centralne obozy wspinaczkowe, na które jeżdżą zarówno starsi, jak i młodsi, bardziej i mniej doświadczeni wspinacze. A wszystko to powinno odbywać się cyklicznie. Według mnie to powinno być priorytetem dla Związku.
W Rybniku, mieście z którego pochodzę, lata temu, gdy zaczynałem się wspinać, była jedna nędzna przyszkolna ścianka, a środowisko wspinaczkowe dopiero kiełkowało. Autobus, pociąg, autobus – tak wyglądał mój schemat dojazdu w skały, średnio wychodziły 4 godziny w jedną stronę, a lwia część wyjazdów była jednodniowa. Miałem to szczęście, że moi rodzice przychylnym okiem patrzyli na moje poczynania i co jakiś czas wspierali mnie finansowo, sami byli zresztą entuzjastami „outdooru” i sporo czasu spędziłem włócząc się z nimi po górach i kniejach Polski. Duży wpływ na moje wspinanie miał instruktor ze skałek Jacek Czech, który takich jak ja potrafił (i nadal potrafi!) zarazić wspinaniem. Pan Bóg chyba wyciął Jacka toporem z jednego bloku skały. Oj, Jacek nie jest cukierkowy – ale dzięki temu jest autentyczny. Wspólne wspinaczki po kursie, a także na jego ściance w Orzeszu Jaśkowicach wpłynęły na mnie motywująco. Jednak permanentny brak partnerów do wspinania w skałach popchnął mnie do wstąpienia w szeregi klubu wysokogórskiego – wybór padł na KW Katowice – chyba za sprawą sloganu, którym się szczycił jako „najlepszego klubu na świecie”. Pewnego dnia, wieczorową porą naszedłem siedzibę tegoż klubu. Mało brakowało, abym po dobrych 30min. stania jak słup soli, odwrócił się na pięcie i wyszedł, gdyby nie jeden starszy Pan, który mnie zagadnął. Tym starszym Panem okazał się być nadal aktywny szkoleniowo Paweł Pallus, mój późniejszy instruktor z kursu taternickiego. Aby móc się wkupić w łaski lokalnych łojantów, musiałem się wykazać, a to udało się już na pierwszym wyjeździe w skały, po przejściu w pierwszej próbie dróg, z którymi nie mogli się uporać. Odtąd znalezienie partnerów na wspinanie w skałach przestało być problemem, tym bardziej, że poznałem okoliczną grupę wspinaczy z przyklubowej klaustrofobicznej „pakerni”. Mimo to, po ukończeniu kursu taternickiego nadal miałem problem ze znalezieniem odpowiedniego partnera w góry. Gdy rok po kursie taternickim pojawiłem się na Taborze w MOKu, pierwszą rzeczą którą zrobiłem było zostawienie w „Relaksie” (taborowym pomieszczeniu gospodarczym) kartki z informacją, że poszukuję partnera na wspinanie. Pozostało to jednak bez odzewu, ale byłem na to przygotowany. Siłą rzeczy moim pierwszym partnerem w górach stał się „Bolek Prusik”, czyli węzeł zaciskowy w postaci prusika, stosowany na linie podczas wspinaczki solo. W ten sposób, z początkiem mojego pierwszego sezonu uporałem się z klasykami na Mnichu, takimi jak Wacławy, Międzymiastowa, Sprężyna (wtedy nie było na niej ani jednego spita) i Pachniesz Brzoskwinią na Kopie Spadowej. M.in. po tych przejściach, problem ze znalezieniem partnerów na jakiś czas znikł.
Jan Kuczera (Instruktor Alpinizmu PZA, członek Komisji Szkolenia PZA, TOPR, Szkoła wspinaczkowa HardRock)
37
WYWIAD Z LARSEM FÖLL, DYREKTOREM GENERALNYM MARKI GREGORY w Europie. Podium to osiągnęliśmy w ubiegłym roku na rynku outdoorowym w Stanach Zjednoczonych. Z pewnością jesteśmy liderem w kategorii plecaków trekkingowych powyżej 40 l – produkty Gregory’ego gwarantują komfort użytkowania i niesamowitą wygodę. Jedną z naszych misji na najbliższe lata jest ustanowienie najwyższych standardów wygody i wydajności plecaków o mniejszej pojemności, a także zaoferowanie naszym klientom ciekawych rozwiązań podróżniczych.
CragMagazine: Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Gregorym?
CRAG magazine
Lars Föll: W czerwcu 2018 roku dołączyłem do zespołu Gregory’ego przechodząc ze stanowiska w marce Tumi – skoncentrowanej bardziej na segmencie podróży służbowych i bagażu lifestyle’owego. Gregory Mountain Products jest niezależną spółką należącą do grupy Samsonite. Porównując z Tumi, jest znacznie mniejszą marką jeśli chodzi o jej skalę. Dla mnie osobiście jest to więc wspaniała pod względem zawodowym okazja, aby rozwinąć markę, która dysponuje fantastycznymi produktami oraz połączyć pasję do sportu i outdooru z moim codziennym życiem zawodowym.
Jak wyobrażasz sobie „przeciętnego” użytkownika plecaków Gregory? W naszym środowisku docelowych klientów Gregory’ego nazywamy aktywnymi poszukiwaczami przygód. Regularnie biorą oni udział w wielu aktywnościach outdoorowych, a jednocześnie doceniają funkcjonalność i design sprzętu, którego używają, przy czym praktyczność i wygodę stawiają zawsze ponad wygląd produktu. Gregory zyskuje również zaufanie wielu ekspertów, m.in. ratowników TOPR w Polsce. Wśród użytkowników plecaków Gregory’ego mamy więc zarówno tych, którzy chcą być najlepsi czy najszybsi w górach, ale również i tych, którzy cieszą się czasem spędzonym z przyjaciółmi w outdoorze. Naszą misją jest budowanie bezkompromisowych produktów, które przenoszą Ciebie i Twój sprzęt tam, dokąd zmierzasz.
Gregory obecny jest na rynku outdoorowym ponad 40 lat. Jak ewoluowała marka w tym czasie i w jaki sposób stara się sprostać wymaganiom współczesnych pasjonatów górskich wędrówek? Pozwól, że poprawię Twoje pytanie nieco z perspektywy rynku europejskiego. Posiadając 40 lat doświadczenia na rynku amerykańskim oraz japońskim, z silnym wzrostem sprzedaży i znaczącą obecnością w tej branży, Gregory w Europie jest moim zdaniem marką start-upową. Dopiero co zaczynamy wprowadzać Gregory’ego na wiele nowych rynków, np. do niedawna nie sprzedawaliśmy naszych produktów w Finlandii ani na Ukrainie. Nawet na większych rynkach, jakimi są Niemcy czy Francja, nadal mamy duży potencjał rozwoju. Aby to osiągnąć, skupiamy się na naszej pasji, aby być najlepiej wyspecjalizowaną marką w tej branży. Innowacyjność pozostaje czołowym elementem naszej strategii, w połączeniu z jeszcze większym naciskiem na zrównoważony rozwój, doskonały serwis, dopasowanie i komfort.
Co łączy Cię z outdoorem? Jakie są Twoje pasje? W moim życiu osobistym jest bardzo dużo przestrzeni na outdoor i sport. Jestem szczególnie mocno związany ze sportami zimowymi. W latach szkolnych rywalizowałem m.in. w konkursach snowboardowych boarder cross i halfpipe. Pracowałem również jako instruktor narciarstwa w alpejskich kurortach, tak więc bycie na stoku jest dla mnie nadal jedną z największych przyjemności. Oprócz tego, mam to szczęście, że mój brat jest przewodnikiem górskim w górach Sierra Nevada. Razem więc zdobywamy niektóre z łatwiejszych, ale przyjemnych szczytów górskich w Europie. Dodatkowo, staram się utrzymywać formę i regularnie trenuję do zawodów triathlonowych.
Jak widzisz przyszłość marki? Jakie są perspektywy rozwoju Gregorego na rynku outdoorowym? Wierzę w to, że ciężka praca, poświęcenie i przede wszystkim pasja doprowadzi nas jako markę do pierwszej trójki najlepszych producentów plecaków trekkingowych 38
TESTED FOR
UNPLUGGING G O R E - T E X GA R M E N TS F E E L AT O N E W IT H N AT U R E Bez względu na to, czy spędzasz dzień głęboko w lesie, czy zbierasz drewno na wieczorne ognisko, produkty GORE-TEX ochronią Cię przed deszczem i chłodem w każdej sytuacji. TRWAŁA WODOSZCZELNOŚĆ PEŁNA WIATROSZCZELNOŚĆ WYSOKA ODDYCHALNOŚĆ
Więcej nowości na www.gore-tex.com
© 2018 W. L. Gore & Associates GmbH. GORE-TEX, GUARANTEED TO KEEP YOU DRY, GORE i logo są znakami towarowymi należącymi do W. L. Gore & Associates.
STWORZONE, BY CHRONIĆ PRZED ZMOKNIĘCIEM