Rok XIII nr 1 (64) marzec-kwiecień 2020
Na duchowym froncie ks. Marek Jerzy Uglorz
Odwaga nagości Karnawałowe zabawy kojarzą się między innymi z maskami oraz pięknymi strojami. Karnawał, w ludycznym wymiarze, zawiesza obyczaje, przyjęte za moralne i pobożne, zwłaszcza w sferze szeroko rozumianej seksualności oraz międzyludzkich relacji, bo jak dotąd nikt tego nie zmienił, a co najwyżej pozostało niewielu, którzy to rozumieją. To, co nam w życiu codziennym utrudniają normy społeczne i brak odwagi, to w karnawale ułatwia nam nadmiar dobrego trunku i maska na twarzy. Po kilku tygodniach szalonych zabaw nadchodzi jednak okres wstrzemięźliwości i stabilizowania nadszarpniętego zdrowia, często też relacji małżeńskich. Tak zwany Wielki Post przywraca równowagę. Wówczas, co prawda, maska na twarzy nie jest potrzebna, aby będąc nierozpoznanym dać sobie prawo do przyjemności, jednak sama twarz również staje się nienaturalną maską cierpiętnika, pobożnie przygotowującego się do kolejnych świąt. Rytuał ten, niemądry i wątpliwy pod względem duchowym, w który wpisana jest roczna obyczajowość, spleciona z kalendarzem chrześcijańskich świąt, nie sprzyja zdrowemu i szczęśliwemu życiu. Polega on bowiem na naprzemiennym doświadczaniu krańcowo różnych stanów mentalnych i emocjonalnych, a jego skutkiem jest rozchwianie metabolizmu, potrzeb związanych ze snem, odpoczynkiem czy seksem. Zamiast przeżywać kolejne tygodnie w miarę spokojnie i w satysfakcjonujący sposób, wielu doświadcza skrajności. Ich życie nie płynie spokojnie między dwoma brzegami potrzeb i zaspokojenia, pragnień i wstrzemięźliwości, ale uderza raz w jeden brzeg, raz w drugi, przy okazji rujnując zdrowie i relacje. A wszystko bierze się z braku odwagi bycia sobą. Kto bowiem na co dzień nie potrafi szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie, czego pragnie oraz w jaki sposób, bez krzywdy, możne zrealizować swoje potrzeby, musi chować się w ramach zachowań ogólnie przyjętych i akceptowalnych. Może warto byłoby żyć w zgodzie z samym sobą, nauczyć się słuchać organizmu, umieć nazywać emocje i je świadomie przeżywać, a potrzeby zaspokajać świadomie, nie kompulsywnie? Religijno-kulturowa karuzela rozwiązłości i wstrzemięźliwości to przecież nic innego, jak społeczna bulimia, którą powinno się leczyć. Odwaga bycia sobą i świadome zaspokajanie własnych potrzeb jest najwłaściwszym sposobem dbania o zdrowie i drogą duchowego rozwoju. Niestety, w tym względzie
18
wciąż mamy wiele do zrobienia, bo niewielu z nas decyduje się na życie bez maski i pokazanie się nagim, czyli naturalnym, autentycznym, prawdziwym, szczerym, transparentnym. Wciąż towarzyszy nam wstyd bycia sobą i pokazania się w prawdzie. Potrzebujemy więc strojów, począwszy od przysłowiowej opaski na biodra w Ogrodzie Życia, którą sprawili sobie pierwsi ludzie, przez korporacyjne uniformy i stroje sportowe, na których musi być widoczna odpowiednia marka, po służbowe mundury. Wciąż, w wielu środowiskach, zewnętrzna etykieta jest ważniejsza od zawartości, więc jesteśmy gotowi na wiele, aby nas odpowiednio oceniono. Trzeba chlać, to chlejemy. Trzeba się objadać, to się objadamy. Trzeba być na restrykcyjnej diecie, to jesteśmy. Trzeba strojem podkreślić status finansowy albo przynależność zawodową, bez mrugnięcia okiem podkreślamy. Tymczasem zaetykietowana zawartość cierpi, bo jest żywą duszą, która chciałaby, aby ją wypuszczono na wolność i pozwolono na poszukiwanie własnej drogi życia i wyrażanie się w niepowtarzalny sposób, adekwatny dla jej potrzeb. To etykietowanie zaczęło się dawno. Uwzględniając genezę naszej cywilizacji można wskazać na Grecję, w której teatralni aktorzy grali w maskach, ponieważ sztuki nie służyły rozrywce, jak ją dziś pojmujemy, ale były szkołą życia i norm społecznych. Widzowie mieli uczyć się ról, więc aktorzy nie mogli wykorzystywać swojej naturalnej zdolności wyrazu. Proceder ten trwa wciąż, w różnych wymiarach, znaczeniach, skutkach. W iluż rodzinach matki zakochane w synach, gotowe są pozwolić im mieć fryzury, którymi mogliby wyrażać swoją męską siłę? Mamy o fryzurach swych synów decydują już od pierwszych lat ich życia, przycinając im włosy według swoich wyobrażeń o pięknie, którymi jako kobiety różnią się przecież od mężczyzn. Po latach mamy te dziwią się, że dorośli synowie buntują się albo są całkowicie pozbawieni wiary w swoją męską siłę. To samo dzieje się w szkołach, Kościołach, w sferze publicznej. Indywidualności poddawane są społecznemu ostracyzmowi, a ludzie, żyjący świadomie, podejrzewani są o to, że chcą burzyć porządek. Nie dziwmy się więc smutnym twarzom na ulicach i przychodniom zdrowia, pełnym pacjentów. Stłamszone życie jest smutne i chore. Zamiast uczyć się odczuwania samych siebie, rozpoznawania własnych potrzeb oraz zdobywania odwagi zaspokajania ich w sposób zrównoważony, spontaniczny, radosny i zdrowy, wciąż rozglądamy się wokół i uczymy rozpoznawania aprobaty bądź dezaprobaty innych wobec naszych potrzeb, pragnień, sposobu życia, ubioru, a nawet poglądów na tematy rodzinne czy związane z potrzebami seksualnymi. Koniec tej karuzeli. Czy nie lepiej zakończyć udział w zbiorowej bulimii i każdego dnia jeść rozsądnie, według potrzeby, aby potem nie musieć pościć? Czy nie piękniej jest wyrażać stan swego ducha starannym ubiorem, a nie próbować zasłaniać swoją nagość bezpiecznym uniformem?