KURIER PLUS 23 KWIETNIA 2022
www.kurierplus.com
Dooko³a sto³u
13
Adam Ma³osolny
Painkiller z plackami po wêgiersku Dziœ wydanie specjalne „Dooko³a sto³u” i tematy wybrane przez Czytelników „Kuriera Plus”. Dziêkujê za Pañstwa e-maile, liczê na wiêcej i zapraszam do wspólnej, gastronomicznej przygody!
P
an Krzysztof by³ pierwszym, który odpowiedzia³ na nasze zaproszenie, proponuj¹c temat tropikalnych drinków, ze szczególnym uwzglêdnieniem jednego z nich, o nazwie „Painkiller”. Zmêczenie zim¹ wyraŸnie daje siê we znaki i nic bardziej nie poprawia nastroju ni¿ tropikalne, rajskie klimaty Karaibów. S³owo „Painkiller” kojarzone jest najczêœciej z tabletk¹ przeciwbólow¹. W tym jednak przypadku jest to specyficzny rodzaj terapii, a jedyny ból jaki ma ona uœmierzyæ, to ból duszy. Wydawa³oby siê, ¿e dusza to zagadnienie natury spirytualnej, ale na wyspie Jost Van Dyke stworzono specyficzn¹, spirytualn¹ (bo opart¹ na korzennym rumie) terapiê, któr¹ nazwano po prostu: „Painkiller”. Trzeba jednak zawsze pamiêtaæ aby nie przedawkowaæ, bo prowadzi to do czasowego znieczulenia, co nie jest ani wskazane ani po¿¹dane. „Painkiller” jako koktajl jest bardzo m³odym drinkiem stworzonym na pocz¹tku lat siedemdziesi¹tych. Powsta³ on w miejscu zwanym „Soggy Dollar Bar” na wyspie Jost Van Dyke, w archipelagu brytyjskich Wysp Dziewiczych. Nazwa „Soggy Dollar” czyli „Obwis³y dolar” brzmi nieco zaskakuj¹co i wrêcz nieatrakcyjnie, ale jak to czêsto bywa w takich sytuacjach, jej geneza ma swoj¹ w³asn¹ historiê. Piêkna pla¿a na Jost Van Dyke doœæ szybko opada na dno morza sprawiaj¹c, ¿e jachty mog¹ kotwiczyæ na tyle blisko brzegu, ¿e do pla¿y mo¿na dotrzeæ wp³aw. Bar stoi na niewielkiej wydmie i jest doskonale widoczny z zakotwiczonych w zatoczce ³odzi. Dop³yniêcie do pla¿y to prawdziwa frajda. Po wyjœciu z wody zabrane ze sob¹ dolary s¹ mokre i… obwis³e – co da³o nazwê baru. W tej krainie tropikalnej szczêœliwoœci nikt siê tym jednak nie przejmuje i za „obwis³e” dolary mo¿na dostaæ przepyszny koktajl na rumie. Byæ na Jost Van Dyke i nie zamówiæ „Painkillera” to jak byæ w Pary¿u i nie zobaczyæ wie¿y Eiffla. Przepyszny drink s¹czony w miejscu, gdzie z³ocista pla¿a ³¹czy siê z b³êkitnym, ciep³ym morzem, a nad barem przyjemny cieñ daj¹ pióropusze palm leczy z ka¿dego rodzaju bólu. Czy jednak nie wydaje siê Pañstwu, ¿e nieco koloryzujê ten tropikalny obrazek? Odpowiedz brzmi: absolutnie nie! Terapiê przeciwbólow¹ w „Soggy Dollar” przechodzi³em wielokrotnie, w opisany przeze mnie sposób, z „obwis³ymi” banknotami susz¹cymi siê na sznureczku w barze. Aby samemu zrobiæ „Painkillera”, mo¿na u¿yæ ka¿dy rodzaj korzennego rumu, ale ten oryginalny, z „Soggy Dollar Bar”, robiony jest na rumie „Pusser”, który jeszcze do niedawna by³ oficjalnym rumem brytyjskiej marynarki wojennej. Flota wojenna królowej pilnowa³a w tropikach wielu imperialnych kolonii i marynarzom wydawano dwa razy dzienne porcjê rumu, aby uchroniæ ich przed ameb¹ i innymi tropikalnymi paso¿ytami. Tym rumem by³ w³aœnie „Pusser”, a jego nazwa pochodzi od oficjalnej funkcji oficera odpowiedzialnego za wydawanie rumu. Pusser na okrêcie wojennym kontrolowa³ iloœæ rumu, a tak¿e proces jego wydawania i upamiêtniono to w na-
Balaton
zwie trunku. „Pusser” nie jest ju¿ zamawiany przez Royal Navy, bo kolonialne imperium przesta³o istnieæ, ale jest on nadal produkowany tak jak dwieœcie lat temu i nosi stempel brytyjskiej admiralicji. Jest ku temu powód. Zysk z produkcji tego rumu przekazywany jest do funduszu emerytalnego marynarki wojennej i wspomaga by³ych marynarzy. Brytyjczycy bardzo pilnuj¹ swojej tradycji i kiedy w 2015 r., na Manhattanie otworzono bar o nazwie „Painkiller”, gdzie do koktajlu o tej samej nazwie dolewano dowolny, karaibski rum, a nie „Pusser”, do akcji wkroczyli prawnicy brytyjskiej admiralicji. Uznali dzia³alnoœæ nowojorskiego baru za akt piractwa i wytoczyli swoje najciê¿sze dzia³a. Rozgorza³a zaciêta bitwa i bar zosta³ zmuszony do tego, aby w sprzedawanym tam „Painkillerze” znajdowa³ siê wy³¹cznie brytyjski „Pusser”. Rozgoryczeni w³aœciciele baru rok póŸniej zamknêli swoj¹ dzialalnoœæ. Koktajl „Painkiller” zosta³ uznany za oficjalny drink brytyjskich Wysp Dziewiczych i jest on wrêcz obowi¹zkowy na wszystkich jachtach jakie ¿egluj¹ z turystami w tym rejonie. Mo¿na go oczywiœcie zrobiæ w ka¿dych warunkach klimatycznych, ale nigdzie nie smakuje tak dobrze jak na pok³adzie katamarana, w z³ocie i czerwieniach zachodz¹cego s³oñca. Ostatni raz tak¹ okazjê mia³em w lutym tego roku na pok³adzie piêknego katamarana „Tango”, ¿egluj¹cego po wodach tak amerykañskich jak i brytyjskich Wysp Dziewiczych. „Painkillera” na jachcie przygotowa³ osobiœcie kapitan. Proporcje dla oœmioosobowej za³ogi s¹ ³atwe do zapamiêtania. Wypada po drinku na osobê plus dawka utrwalaj¹ca. W du¿ej butelce po wodzie miesza siê ze sob¹ butelkê rumu korzennego (0.75l) z litrow¹ butelk¹ soku ananasowego. Do tego trzeba dodaæ pól litra soku pomarañczowego i ma³¹ puszkê kremu kokosowego (koniecznie kremu, a nie mleka!). Wszystko trzeba solidnie wstrz¹sn¹æ, rozlaæ w szklaneczki z lodem, ale… to nie koniec. Ukoronowaniem koktajlu jest posypanie go start¹ tu¿ nad drinkiem, lokaln¹ ga³k¹ muszkato³ow¹. Lekka, ciep³a bry-
Painkiller
Placek po wêgiersku
za sprawia, ¿e ga³ka pachnie nieziemsko i dodatkowo krêci w g³owie. Magiczny, karaibski seans jest w ten sposób dope³niony i najwiêkszy nawet ból duszy odchodzi w niepamiêæ, co nie powinno dziwiæ. W koñcu koktajl nazywa siê „Painkiller”.
P
ani Zyta przys³a³a do „Kuriera” dwa pytania. Jedno dotyczy orientalnej kaszy couscous a drugie placków po wêgiersku. Pytanie o couscous – ze wzglêdu na brak miejsca – przenosimy na nastêpny tydzieñ, a pytanie Pani Zyty o placki po wêgiersku brzmi tak: „Sk¹d pochodzi nazwa „placki po wêgiersku?” Czy jest to polska potrawa?” Pani Zyto – „placek po wêgiersku” to zdecydowanie polska potrawa. Ma tyle wspólnego z Wêgrami, co „ryba po grecku” z Grekami czy „fasolka po bretoñsku” z Bretani¹. W polskiej kuchni wiele potraw ma odnoœniki nawi¹zuj¹ce do innych krajów czy regionów. S¹ „ko³duny litewskie”, „barszcz ukraiñski”, „kurczak po chiñsku”, „pierogi ruskie” i wiele innych. Niektórzy wyœmiewaj¹ takie nazewnictwo, które ma rzekomo wynikaæ z niewiedzy, ale w mojej opinii jest to niezwykle sympatyczny zwyczaj. Tak nazwana potrawa symbolizuje nasze polskie wyobra¿enie o konkretnym kraju czy regionie i jest ono prze³o¿one na jêzyk kuchni. W tym jednak przypadku „placek po wêgiersku” ma swój element wêgierski mimo, ¿e narodzi³ siê w Krakowie. Jak zawsze w podobnych, owianych legend¹ sytuacjach moment powstania „placka po
Jachty na Jost Van Dyke
wêgiersku” ginie w pomrocznoœci jasnej historii. Wszystko wskazuje na to, ¿e powsta³ w czasach, gdy Polsk¹ w³ada³ Edward Gierek. Na ulicy Grodzkiej w Krakowie sta³y obok siebie dwie restauracje, choæ jest to nadu¿ycie, bo jedna z nich rzeczywiœcie by³a eleganck¹ restauracj¹ serwuj¹c¹ kuchniê wêgierska o nazwie „Balaton”, a druga zwyk³ym barem mlecznym. Bar mleczny od nazwy ulicy nazywano „Grodzki” i ka¿dego dnia ustawia³y siê przed nim kolejki po wyborne placki ziemniaczane. Sprzedawa³y siê tak szybko, ¿e pytanie o ich œwie¿oœæ by³o zupe³nie nie na miejscu. A tu¿ obok, w restauracji „Balaton” œwieci³y pustki. Ajentem restauracji by³ autentyczny Madziar, który ze z³oœci¹ przygryza³ swojego czarnego w¹sa, cedz¹c (zapewnie szpetnie) coœ niezrozumia³ego w swoim jêzyku. W koñcu nie wytrzyma³. Ustawi³ siê w kolejce i kupi³ porcjê tych placków. Przyniós³ je do swojej restauracji, zjad³ kawa³ek i wtedy go olœni³o. Znów zakrzykn¹³ coœ po wêgiersku (ale tym razem radoœnie), pobieg³ do kuchni i wróci³ z garnkiem wyœmienitego, wo³owego gulaszu na czerwonej papryce. Zdecydowanym ruchem nabra³ chochl¹ solidn¹ porcjê i pola³ ni¹ placki ziemniaczane. By³ to moment narodzin „placków po wêgiersku”. Jeszcze tego samego dnia zadzwoni³ do kolegi w Warszawie, który pracowa³ w restauracji „Crystal – Budapest” i nastêpnego dnia, „placki po wêgiersku” znalaz³y siê w menu sto³ecznego lokalu, szturmem zdobywaj¹c sobie miliony zwolenników i utrwalaj¹c odwieczn¹ przyjaŸñ polsko-wêgiersk¹. I niech nikogo nie zmyli, ¿e w niektórych polskich restauracjach podawany jest placek po zbójnicku, bieszczadzku, cygañsku czy bosmañski – bo jest to nadal ten sam placek po wêgiersku i ró¿nica jest jedynie w gêstoœci gulaszu i ostroœci papryki. Czasami zdarza siê, ¿e goœæ restauracji ju¿ po pierwszym kêsie takiego placka wpada w oniemienie i zastyga bez ruchu. Wypada wówczas grzecznie nie zwracaæ na niego uwagi, bo jest to zapewne wêgierski turysta w stanie ³agodnego szoku, bo na Wêgrzech czegoœ takiego nie znaj¹. Ka¿dy Wêgier wie, ¿e gulasz – i jest to s³owo czysto wêgierskie – to gêsta zupa! To co w Polsce nazywamy gulaszem na Wêgrzech jest nazywane porkolt i jedzone z kluseczkami zwanymi galuski. Wêgierskie s³owo „gulasz” jest jednym z zaledwie kilku ugro-fiñskich s³ów, które zrobi³o miêdzynarodow¹ karierê. Wêgrzy mówi¹ o sobie, ¿e stworzy³ ich Bóg, a oni stworzyli gulasz. Oba te przypadki uwa¿aj¹ za coœ niezwyk³ego. W monarchii habsburskiej wêgierski gulasz o ró¿nej gêstoœci mo¿na by³o dostaæ i we w³oskim Trieœcie i na HuculszczyŸnie. W Krakowie i w wiedeñskim pa³acu cesarskim Schönbrunn. Bez gulaszu wojsku nie chcia³o siê biæ a cesarskim urzêdnikom pracowaæ. Nic wiêc dziwnego, ¿e gastronomiczny incydent na ulicy Grodzkiej w Krakowie mia³ i ma nadal ogromne konsekwencje, za ka¿dym razem wygrywaj¹c bitwê z globalnym hamburgerem. Dziêkujê Pañstwu za aktywny udzia³ w redagowaniu tej rubryki! Stó³ w „Kurierze” jest wielki i goœcinny i wszyscy siê przy nim wygodnie pomieœcimy. Propozycje kolejnych tematów proszê wysy³aæ na e-mail: kurier@kurierplus.com, tytu³uj¹c wiadomoœæ: „Ma³osolny”. m