AUTOSTOPEM
PO KAZACHSTANIE Bartosz Domagała
CRAG magazine
Big Almaty Lake
pobliski Pik Sowietów 4317 m n.p.m. To zaledwie trekking, ale widoki na Tienszan i jezioro Big Almaty Lake są urzekające. Rinat pokazuje mi również wiele skiturowych i freeridowych miejscówek, a także nowoczesny Shymbulak Ski Resort z wyciągami wjeżdżającymi na 3200 m n.p.m. Postanawiam, że muszę wrócić w Tienszan zimą. Czas opuścić wygodną gościnę i ruszyć dalej samemu – takie było założenie – uderzyć na prowincję i zobaczyć życie zwykłych ludzi. Trzeba przyznać, że Almaty to miasto bardzo nowoczesne, kosmopolityczne, z butikami Prady i Single Malt’em na lodzie. To, co jednak rzuciło mi się w oczy, to wszechobecni autostopowicze i samozwańczy car pooling. Zamawiając taxi możemy być pewni, że po drodze będziemy mieć kilku współpasażerów. Przejazdy taksówką są bardzo tanie (około 0,50 zł za kilometr, bez opłaty startowej), a litr paliwa kosztuje tutaj 150 Tenge (1,50 zł). Zachęcony tymi zwyczajami, udaję się na obrzeża miasta, aby złapać stopa do Kegen oddalonego o 250 km. Odmawiając kilku taksówkarzom docieram do miejsca, gdzie zwykli obywatele-kierowcy jadący w różnych kierunkach, wykrzykują destynacje i szukają chętnych na podróż. Podbijam więc do auta, przy którym stoi para backpackersów i od razu przydają mi się podstawy rosyjskiego przećwiczone wcześniej z Rinatem. Ustalamy cenę, która ostatecznie jest sporo korzystniejsza od tej wynegocjowanej na migi przez parę z Australii. Jeszcze ostatnie przepychanki słowne naszego świeżo upieczonego kierowcy z innymi, którzy próbują przejąć łakomy kąsek w postaci trzech turystów, proponując jeszcze lepszą cenę za przejazd. My już jednak siedzimy „wygodnie” w siedmioro w Ladzie i ruszamy. Kierunek – Kegen, a dokładnie wioska Saty i piękne jeziora Kolsai. Podróż mija szybko na słuchaniu ciekawych opowieści Australijczyków o Tadżykistanie i Pamir Highway,
Jest lipiec, a ja ląduję w Almatach o godzinie piątej rano. Zdawałoby się idealnie – mam cały piękny dzień na rozeznanie w mieście. Owszem, gdyby nie fakt, iż dla mnie jest to pierwsza w nocy i na razie jedyne o czym marzę, to sen. Lekko otumaniony wychodzę z terminala z zamiarem znalezienia taniego transportu do centrum. Szybko zostaję klasycznie osaczony przez grupę „majfrendów” taksówkarzy i po kilku odgrzewanych ruskich „nie, dziękuję”, kapituluję i siadam z przodu z kierowcą imieniem Keirat. Stawka to znośne 4000 Tenge, czyli około 40 zł, ale oczywiście z dźwignią w postaci dwóch lokalnych pasażerów na tylnej kanapie, którzy płacą po tysiaku. Jak się później dowiem, był to mój najdroższy przejazd w Kazachstanie, a dzielenie osobówki na ośmioro, to tutaj sport narodowy. W położonych u podnóża gór Almatach spędzam w sumie 3 dni głównie dlatego, że poznaję tutejszego wspinaczkowego guru – Rinata, który kazachskim zwyczajem od razu zaprasza mnie do swojego domu. Mieszka w nim z 8-mio osobową rodziną. Rinat, mając prawie 60-tkę na karku, swoimi historiami sprawia, że zbieram szczękę z piwnicy. Opowiada o przygodach z Simone Moro, o południowej ścianie Lhotse, z którą się mierzył oraz o zdobywaniu Chan Tengri na kilka różnych sposobów. Zbudował też „ciężarówko – kamper”, którym oprócz na wakacje z rodziną, jeździ na misje ratownicze. Następnego dnia rano jedziemy z Rinatem i jego znajomymi od sky runningu w góry, aby wejść na 16