Kacper Tekieli
MIĘDZY LUDŹMI MIĘDZY SŁOWAMI
Przez lata bardzo intensywnego wspinania, samotnych podejść pod ścianę, długich powrotów i nużących kilometrów za kierownicą, wielokrotnie poddawałem pod rozwagę hipotetyczną, utopijną wręcz sytuację. Wyobrażałem sobie, że jestem jedynym człowiekiem na ziemi pełnej gór. Jakimś cudem dysponuję jednak atestowanym sprzętem wspinaczkowym i generalnie względem realnej sytuacji nie zmienia się nic oprócz tego, że nie mam się z kim wspinać, komu o tym opowiedzieć, dla kogo zrobić zdjęć i naszkicować schematu pokonanej drogi. Janusz Gołąb w czasie mroźnego biwaku w Himalajach Garhwal.
O ile brak partnera wspinaczkowego bardzo często jest kwestią dobrowolnego wyboru, związanego z obraną strategią, tak wielką tajemnicą, wartą przemyślenia jest hipotetyczny brak punktu odniesienia, jakim w realnym świecie jest historia wspinania, jakim są otaczający nas ludzie, naturalne niejako środowisko w którym się obracamy, na planie którego realizujemy naszą pasję. Pytania pomocnicze do tego swoistego rachunku sumienia nasuwają się same – czy kiedykolwiek przechodziłem jakąś drogę, by zaimponować komukolwiek oprócz samemu sobie? Czy łatwo podlegam modzie w wyborze celów? Czy zdarza mi się brać udział w wyścigu, czy wpadam w kompleksy z powodu czyjegoś przejścia? Wbrew ewidentnym pozorom, nie jest moim celem wartościowanie czyjejkolwiek tożsamości na podstawie odpowiedzi na powyższe pytania. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, chciałbym podkreślić, że nawet minimalne zbliżenie się do odpowiedzi twierdzących (jakie z łatwością w sobie odkryłem), ustawia mnie w sposób jasny i wyraźny w pewnym szeregu. W szeregu przed który próbuję wyskoczyć, ale do którego chcę ciągle wracać by opowiedzieć jak było, w szeregu przed który wielu wspaniałych wspinaczy wyskakuje znacznie dalej, dzięki czemu wszyscy idziemy do przodu, a droga nasza staje się sensem. Tak jak w każdej dziedzinie,
istnieją natomiast strefy sacrum i profanum, które wyraźnie należy od siebie oddzielić. Spotkania „poza” wspinaczkowe, obok wielostronnego inspirowania się, snucia marzeń, które zawsze szukają drogi do realizacji, posiadają również element edukacyjny. Wymiana patentów technicznych, rozmowy z producentami czy dystrybutorami sprzętu, kolegami specjalizującymi się w innej dziedzinie wspinania, trenującymi w inny sposób – to wszystko stanowi naturalną drogę rozwoju społeczności jako takiej, a co za tym idzie również jednostki, która z tym całym zapleczem, wchodzi samotnie lub z partnerem w sferę sacrum, czyli przestrzeń indywidualnego przeżywania wspinaczki.
Partnerstwo, czyli dzielenie i mnożenie Czym tak naprawę jest? Czy zaczyna się w momencie związania liną i kończy po zejściu w bezpieczny teren? Być może granica jest bardziej płynna niż się wydaje, a definicji doliczymy się tylu, ilu wspinaczy zdołamy o nią zapytać. Osobiście, częściej pochylam się nad matematycznym nieco pytaniem o wspólnotę doświadczenia, bo ona – jak mi się wydaje – stanowi ten najbardziej święty element wspinania, ważniejszy od deklarowanych powszechnie priorytetów takich jak styl, szczyt, cyfra czy dobra zabawa. Matematycznym, bo 32