Rok XIII nr 3 (66) lipiec-wrzesień 2020
Na duchowym froncie ks. Marek Jerzy Uglorz
Kryzys i pięta
No proszę, jak pięknie się złożyło. Na bieżący numer, którego tematem przewodnim jest kryzys, przypadł trzynasty tekst w rubryce „Na duchowym froncie”. Jakby tego było mało, do pisania zabrałem się 13 maja. Doprawdy, niektórzy nie kontynuują podróży, gdy drogę przetnie im czarny kot, a inni w trzynastce upatrują zapowiedzi kłopotów. Po prostu kryzys. Tymczasem żywemu nie może przytrafić się nic lepszego i ciekawszego. Kryzys nie jest zapowiedzią nieszczęścia. Przeciwnie, nieśmiało zachęca, abyśmy wspięli się na wyższy „level”, na co pewnie nigdy nie mielibyśmy ochoty, zastygli w starej formie i jakości życia. Kryzys zdrowotny zmienia jednostkę. Kryzys epidemiologiczny zmienia życie całej populacji. Nie ważne czym, przez kogo, i w którym miejscu wywołany, dla jednych jest końcem świata, dla innych początkiem. W pierwszych wywołuje paraliżujący stres, w drugich wzbudza ciekawość i czujne napięcie w poszukiwaniu szansy rozwoju. No właśnie, co wspólnego mają ze sobą tytułowe kryzys i pięta? Kryzys wywołuje napięcie, dlatego jedni, gdy tylko mogą, natychmiast odwracają się na pięcie ku przeszłości, i jak mantrę powtarzają życzenie, żebyśmy jak najszybciej powrócili do normalności. Drudzy natomiast trwają napięci niczym cięciwa w łuku, aby wypuścić strzałę życia, gdy na horyzoncie przyszłości pojawi się cień szansy na zmianę i rozwój. Czy lepiej jest stać na pięcie, aby przywrócić normalność, czy trwać w na-pięciu, aby wyzwolić się z normy, w której żyliśmy przed kryzysem? Odpowiedź zależy od wielu czynników światopoglądowych, religijnego wychowania i predyspozycji psychicznych, ale i tak decydująca jest umiejętność duchowa, która nas różnicuje pod względem tego, w jaki sposób radzimy sobie z lękiem. Chętni do wykonania ruchu „w tył zwrot” na pięcie, ulegają złudzeniu, że codzienne doświadczenia nie sumują się z życiem, więc można wrócić do przeszłości. Umysł podpowiada im, że cena, którą musieliby zapłacić za dodanie wartości kryzysu do osiągnięć dotychczasowego życia, byłaby za wysoka, więc panicznie boją się sumy tego rachunku. Obawiają się, że nie będzie ich stać, aby zapłacić za tę niepowtarzalną transakcję, jaką zaoferowało im życie. Nie potrafią i nie chcą skorzystać z życiowej szansy postawienia wszystkiego na jednej karcie, ponieważ rzą-
18
dzi nimi EGO własnych osiągnięć, stanu posiadania i bycia kimś w społecznej strukturze. Szkoda, bo kryzys różni się specjalnie od gry oszczędnościami życia w luksusowym kasynie. Wygrywają ludzie serca, których lęk nie pozbawił receptorów głębokiego czucia. Czują życie. W kryzysie są czujni, dlatego w napięciu rozglądają za przejściem ku nowej jakości życia. Tego rodzaju postawę można nazwać czułością. Tylko Ci wśród nas, którzy potrafią być dla siebie czuli, są czujni na szansę wygrania w ruletce życia. Nie rozczulają się nad swoim nieszczęściem z powodu kryzysu, ale traktują życie z największą czułością. Wiedzą, że ono o nich nie zapomina i zawsze obdarza najlepszymi darami. Wystarczy trwać w napięciu, zamiast na pięcie wyrywać ku czemuś, co jest trupem. Uznanie trupa uznać za normę życia, to jest naprawdę majstersztyk mądrości. Cechuje wszystkich, którzy z ulgą zrobiliby w tył zwrot ku tzw. normalności. Normalność? Czy coś takiego w ogóle jest możliwe? Czy może trwać coś, co jest zaprzeczeniem istnienia? To tak, jakby niemożliwa była tymczasowość i przemijalność, potwierdzająca siłę życia. Czujne napięcie w odnajdywaniu szansy nowego dnia jest rezonowaniem wespół z życiem, które nie zatrzymuje się ani na moment. W nurcie życia na bezruch nie ma ani jednej chwilki, nawet niewyobrażalnie krótkiej. Ruch jest atrybutem życia, bezruch oznaką śmierci. Ruch zapewnia życiu istnienie, dlatego życie nie zna czegoś takiego, co nazywamy normalnością. W nurcie wartko płynącego strumienia ani jeden refleks słońca nie przypomina poprzedniego. Godzinami można patrzeć i nie zwariować, a wręcz doświadczać spokoju i ciszy. Gdyby w nurcie strumienia było widać normalność, to po dniu spędzonym nad jego brzegiem do domów wracaliby sami szaleńcy. Tymczasem maniakalnie życzymy sobie normalności i gotowi jesteśmy na związek z trupem przeszłości, żeby po kryzysie móc do niej wrócić. Niemożliwy jest powrót do czegoś, co nie istnieje, a co najwyżej jest koncepcją umysłu, który najlepiej czuje się w tym, co już zna. Kryzys nie przytrafił się nam, żeby pozbawić nas normalności, ale żeby otworzyć nam oczy na prawdę o nas samych: w jakie kłamstwa wierzymy, jak żałośnie marnujemy kolejne szanse na rozwój, i jak bardzo boimy się zmian, zamiast ufać życiu. Kryzys jest ostrym stanem zapalnym duchowego życia, bezlitośnie unaoczniającym, że jedyną normą istnienia jest tymczasowość. Jest upomnieniem się przez życie o prawo do naszych dusz, aby zachowały żywotność górskiego potoku i w każdej chwili inaczej odbijały Boże światło. Jest upomnieniem się o życie w czujnym napięciu, abyśmy nie cierpieli na chore pięty, na których chcemy powracać do trupa przeszłości.