„Dziadek”. Wspomnienie o Henryku Rogozińskim Krystyna Tomaszuk
Popularne jest tworzenie rankingów najbardziej utalentowanych, zasłużonych albo wpływowych ludzi. Kryteria doboru kandydatów do tych zestawień mogą być różne, niekoniecznie obiektywne. Zastanawiamy się czasami nad celowością tworzenia takich list, ale zazwyczaj czytamy je chętnie. Jak ocenić rangę jakiegoś człowieka? Jak ocenić doniosłość jego odkrycia, twórczości, działań czy roli w społeczeństwie bez narażania się na zarzut zbyt głębokiego subiektywizmu? Nad problemem tym trudzą się socjologowie i statystycy, tworząc mniej lub bardziej wiarygodne algorytmy, wzory, zestawienia i wartościujące tabele. Klasyczna metoda szkiełka i oka to wyraz fascynacji i wiary w możliwość zbadania czegoś, czego tak naprawdę we wzory i wykresy ująć się nie da. Inni wolą tzw. metody jakościowe, które także budzą moje wątpliwości. Bo jak obliczyć, oszacować i ocenić wpływ kogoś, kogo znało się co prawda krótko, ale jakże intensywnie? Niniejszy artykuł jest próbą (zarysem) przedstawienia postaci, której portret widzę oczami wyobraźni nawet teraz — pisząc te słowa. Burza siwych włosów i siwiuteńka broda okalają twarz dobrotliwego mistyka. W jego pracowni
panował niepowtarzalny, duchowy klimat. Coś na kształt braterstwa czy powinowactwa w sztuce. Szkoda, że żaden z przebywających tak licznie w jego białostockiej pracowni adeptów nie przejął pałeczki w sztafecie pokoleń i nie tworzy w tej szlachetnej technice. Być może wpływ na to miał gwałtowny rozwój fotografii cyfrowej. Dzięki nowoczesnym technikom komputerowym możliwe stało się uzyskiwanie efektu gumy na zdjęciu bez uciążliwego zestawiania odczynników, żmudnego nakładania poszczególnych warstw i wielominutowego wystawiania materiału na promienie słońca. Teraz mamy do dyspozycji programy tematyczne. Ale z drugiej, tej ciemniejszej strony medalu widzimy, jak bardzo proces ten odarty jest z magii i pozbawiony surowego uroku tworzenia czegoś, co określa się z angielska hand made. Prace „Dziadka” są wyjątkowe i niepowtarzalne. Stanowią też swoisty dokument, ponieważ przedstawiają świat, którego już prawie nie ma. Stare, powykręcane wierzby i sosny, pokryte słomianą strzechą drewniane chaty to, niestety, coraz rzadszy widok. Taka jest po prostu kolej rzeczy, że po starych przychodzą nowe pokolenia i nowe porządki, a ci, których czas się wypełnił, odchodzą, ustępując miejsca młodszym. W obecnych, ciągle zmieniających się warunkach społeczno-gospodarczych coraz pilniejsza staje się zatem potrzeba pielęgnowania tożsamości. Nie można tego osiągnąć bez świadomości tego, jakie są nasze korzenie, skąd pochodzimy, co nas ukształtowało i dlaczego właśnie tacy jesteśmy. Każde zdrowe społeczeństwo powinno cenić sobie szczególnie tych, którzy są solą tej ziemi. Zdarza się, że są oni niedoceniani przez zwykłych zjadaczy chleba. Są często postrzegani jako genialni dziwacy, spędzający godziny na kontemplacji jakiegoś fragmentu pejzażu czy rzeczywistości, która ich zachwyciła, i starający się ten zauważony cud altruistycznie utrwalić, zachować, a później pokazać w swoich pracach tym, którzy sami nie byli w stanie go zauważyć. [9]