„mgFoto Magazyn” 1/2021 (10)

Page 5

Mój Kraków fotograficzny

Rozmowa z Andrzejem Nowakowskim Andrzej Nowakowski (ur. 1952) jest doktorem polonistyki, nauczycielem akademickim na Wydziale Polonistyki UJ oraz dyrektorem wydawnictwa „Universitas”. Jest ponadto fotografem, autorem wielu albumów tematycznych.

Marcin Kania: Jest Pan absolwentem Instytutu Polonistyki UJ oraz doktorem literaturoznawstwa. W jakich okolicznościach zajął się Pan fotografią? Andrzej Nowakowski: Trudno mówić o okolicznościach. Faktem jest, że fotografia była obecna w moim tak zwanym życiowym doświadczeniu od samego dzieciństwa. Wynikało to z prostego faktu, że mój dziadek miał w Wejherowie swój zakład — „Foto Matejko”. Nawiasem mówiąc, dziadek zapisał się w historii jako fotograf-dokumentalista zbrodni hitlerowskich — ale to osobny temat. Zdjęcia, ciemnia, zapach chemikaliów, retusz, negatywy itd. to ważna część mojego dzieciństwa. Chyba najbardziej zapadł w moją świadomość zapach odczynników oraz to szczególne, czerwone światło ciemni; tego nie da się zapomnieć. Jako dzieciak doświadczałem w tym niezwykłym świetle objawienia: oto z bieli papieru fotograficznego wyłaniał się kadr czasu, który co prawda minął, ale w kuwecie z płynem uobecniał się w cudowny i zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób. Tej cudowności nie dam sobie odebrać. Na samo wspomnienie tamtych chwil ogarnia mnie wzruszenie. A potem?… Dziadek zapisał mi w testamencie aparat Leica, który był dla mnie nie tyle sprzętem do fotografowania, co symbolem więzi z dziadkiem. Ale fotografować

oczywiście chciałem — dla samego fotografowania, dla przygody operowania tym pięknym przedmiotem, mającym swoją wagę, kształt i to „coś”, co wtedy wymykało się mojej wyobraźni, a co dzisiaj mogę określić pojęciem kreacji. Moje pierwsze zdjęcia: ciemnia w mieleckiej piwnicy, walka z zacinającym się koreksem i wywoływaniem filmu, potem powiększalnik, odczynniki, suszarka i… efekt, który nigdy mnie nie był zadowalał, a po prawdzie to był… tragiczny. Mimo wszystko — to była niezwykła przygoda. Później studia, mieszkanie w „Żaczku” i ciemnia, którą z niewiarygodnym trudem wyposażyliśmy wraz z kolegami. Zaczynaliśmy mieć poczucie, że jesteśmy dokumentalistami życia. Gdy w galerii przy ulicy Św. Jana po raz pierwszy zobaczyłem kolorowe fotografie dokumentujące jakąś kolejną wyprawę polskich himalaistów — zrozumiałem… Zrozumiałem, że moja tęsknota za uwiecznianiem ulotnego piękna świata za pomocą spustu migawki staje się powoli obsesją. Niestety, dotarło wtedy do mnie również, że jest to nieosiągalne, bo mówiąc wprost: nie stać mnie na to. Nie ze względu na niedostatki tego, „co mi w duszy gra”, ale z powodu braku odpowiednich technicznych możliwości, które z perspektywy piwnicznej ciemni jawiły mi się niczym lądowanie Armstronga na Księżycu. A potem, w ostatnim dniu pobytu w akademiku, ktoś się włamał do mojego pokoju nr 473 i ukradł mi cały skromny sprzęt fotograficzny, razem z pamiątkami po dziadku. To jedno z najgorszych doświadczeń w moim życiu; odechciało mi się wówczas fotografowania na dziesięciolecia. Trudno o tym opowiadać… Gdyby nie tamto zdarzenie, niewątpliwie byłbym obecnie w innych cudownych okolicznościach przyrody. No ale… Było. Krótko mówiąc, moje początki niewiele mają wspólnego z fotografią, za to jak najbardziej — z okolicznościami, które jej dotyczyły. I chociaż w tzw. opatrzność przodków, [5]


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.