48
Tomasz Duszyński
– Pewnie, że otworzę! – zarechotał szaleńczo Kownycz. Wyskoczył z łóżka, pognał do kuchni i szarpnął za drzwiczki lodówki. Ustąpiły po chwili oporu. Grzymółka schylił się i spojrzał w głąb na zawartość półek i półeczek. Wpatrywał się długo, ale nic nie widział. Nie potrafił jednak powstrzymać ciekawości. Pewnie każdy na jego miejscu chciałby wiedzieć, jak wygląda jego przyszłość. Wytężył wzrok i dopiero po dłuższej chwili zobaczył. Przyszłość leżał na niebieskim talerzyku, tuż obok nadgryzionej rzodkiewki i pokrojonych ogórków. Osobnik głowę miał opartą o plaster pomidora i najwyraźniej nie oddychał. Jedyne, co wtedy przyszło do głowy Kownyczowi, to refleksja, że już jedzenia z talerzyka nie tknie. Przyszłość wyglądał jak jakiś owad. – Wyciągnij go, Grzymółko! Wyciągnij go z lodówki i ratuj! – rozpaczliwy głos prześwidrował Kownyczowi czaszkę. – A kto go tam włożył? – zapytał rzeczowo Grzymółka, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Ja! – odpowiedział Głos. – Musiałem obniżyć temperaturę jego ciała, by powstrzymać powypadkowy krwotok! Grzymółka westchnął ciężko, nie namyślał się jednak długo. Wyciągnął talerzyk, dbając o to, by trzymać go od siebie jak najdalej. Wciąż walczył z obrzydzeniem. Postawił naczynie na stole i przyjrzał się skostniałemu osobnikowi. Przyszłość miał nie więcej niż dziewięć centymetrów wzrostu. Ubrany był elegancko, jakby właśnie wrócił z jakiegoś charytatywnego przyjęcia. Można było wybaczyć Kownyczowi początkowe skojarzenie, bo na pierwszy rzut oka ciemny frak mógł być wzięty za owadzi chitynowy pancerzyk.