Niepoważna robota Pewnego dnia ot tak po prostu postanowiła sobie popisać, wbrew opiniom, że w Polsce pisarza docenia się po śmierci. Bez znajomości niuansów rynku i koneksji w wydawnictwie, ale za to z przekonaniem, że nadejdzie taki dzień, w którym o swoich książkach powie „praca”. Dziś, choć ma ich na koncie 30, podobnie jak na początku czuje obawy, co będzie, gdy czytelnicy powiedzą, że poszło słabo. O zamiłowaniu do genealogii, szkockim tytule rycerskim z Groupona, a także o różnych obliczach happy endu, sile rażenia pióra i social mediach nokautujących nierzetelnych wydawców opowiada pisarka Magda Witkiewicz. Jak się czujesz, widząc każdą kolejną książkę w Top 10 najbardziej poczytnych tytułów?
Niezmiennie zaskoczona, że ludzie poświęcają swój czas, czyli to, co mają najcenniejszego, aby spędzić ze mną kilka godzin. Gdy czasami policzę, ile książek jest sprzedanych, to jest coś niesamowitego. Jaka to liczba?
Powyżej miliona egzemplarzy. Wielkie wyróżnienie, w życiu nie przypuszczałam, że wszystko tak się rozwinie. Bycie w literackim czubie powoduje presję?
Tak, i dopiero zaczynam ją rozumieć. Szczęśliwie pisarze nie są tak rozpoznawalni jak aktorzy. Zdarza się, że ktoś mnie zaczepi, powie coś miłego, ale nie jestem zobligowana, aby być idealna. Mogę być sobą czasem w dresie i z niedbale spiętymi włosami. Presja dotyczy również odbioru książek, gdyby kolejna okazała się słaba, zmartwiłabym się. Nie stanęłam w miejscu, próbuję nowych gatunków, w ostatnim czasie wyszedł dobrze przyjęty thriller „Wizjer”. Piszę też książki dla dzieci, więc pomimo że boję się nowych wyzwań, lubię je podejmować. Dlatego rozumiem tych na górze, borykających się z problemami psychicznymi, bo wchodzić na szczyt jest cudownie, ale gdy tam docierasz, apetyt rośnie w miarę jedzenia i spadać jest trudno. Do jakiego pułapu zmierzasz? Czym wyznaczysz siebie kompletną?
Czuję się kompletna, jestem bardzo zadowolona z tego, co osiągnęłam. Kiedyś zapytano mnie, czym jest dla mnie sukces finansowy. Powiedziałam, że chciałabym móc wyjechać sobie do Paryża na weekend. Ot tak po prostu! Ostatnio zdałam sobie sprawę, że mogę sobie na to pozwolić, ale zupełnie nie wiem, dlaczego tego nie robię (śmiech). Coś jeszcze?
Ekranizacje. Pierwsza się szykuje, niebawem ruszą zdjęcia do komedii świątecznej „Uwierz w Mikołaja”, co dla mnie jest nobilitacją. Podobnie tłumaczenia na różne języki – planuję wydać w Niemczech „Jeszcze się kiedyś spotkamy”. Wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczam pracy, w której wspierał mnie sztab ludzi, takich jak redaktorzy, korektorzy, wydawnictwo i promocja. Czuję spełnienie i wiem, że nie byłoby tego beze mnie, powtarzam to sobie w chwilach słabości i skrzydła wracają. Poczucie, że podążamy dobrą drogą, dowartościowuje. Co, jeśli ekranizacja poturbuje Twoje ego? Pisząc oczami wyobraźni, widzisz i dotykasz bohaterów – a tu w rolach głównych aktorzy, którzy na starcie storpedują zamysł książki. Jak sobie poradzisz z koncepcją reżysera?
Uważam, że każdy, kto lubi swoją pracę, powinien się znać na swojej robocie. Ja piszę książki, ty robisz wywiady. Ja go autoryzuję, ale nie wtrącam się do pytań, które przygotowałaś. Identycznie jest z moją literaturą, wierzę, że ci, którym sprzedałam prawa do filmu, chcą zrobić go jak najlepiej. Czytałam scenariusz do „Uwierz w Mikołaja”, jest zmieniony w stosunku do książki, ale jestem zachwycona i przekonana, że osoba, która go pisała, zrobiła go najlepiej, jak potrafi i chce odnieść sukces. Muszę zaufać. I nawet jeśli podczas castingu zostanie
31
wybrany aktor, którego ja nie lubię, to trudno, bo to reżyser ma przekonanie, kto powinien zagrać. Chciałam jedynie, aby akcja działa się na Kaszubach, niestety nie uda się z prozaicznej przyczyny – jest mała szansa na śnieg, więc historia rozegra się na południu. Producent docenia, że się nie wtrącam, bo różnie bywa z pisarzami!
Widziałaś siebie jako poczytną pisarkę, gdy tworzyłaś pierwszą książkę?
Zawodowo specjalizowałam się w analizie marketingowej, bardzo to lubiłam. Pierwsza książka powstała, gdy byłam na urlopie macierzyńskim. Postanowiłam sobie popisać, chociaż wszyscy mi mówili, że to trudne, że w Polsce się nie da wydać, trzeba mieć znajomości i że to nierealne. Okazało się, że nie taki diabeł straszny. Kto postawił na debiutantkę?
Szczecińskie wydawnictwo Moniki Szwai. Wysłałam do niej książkę i po trzech godzinach dostałam odpowiedź: „Pani Magdo, tak bardzo się śmieję, że nie mogę się uspokoić, więc jak mi się uda, napiszę więcej”. Całość była niesamowita, bo ja bardzo lubiłam czytać książki pani Moniki, ceniłam ją jako pisarkę literatury obyczajowej, więc droga wydawnicza, którą otworzył mój debiutancki „Milaczek”, okazała się idealnym zrządzeniem losu. Wydałyście dwie książki?
Tak. Pamiętam, że swego czasu osobie odpowiedzialnej za marketing w wydawnictwie pani Moniki powiedziałam, że chciałabym żyć z książek, utrzymywać się z pisania. Usłyszałam z pełnym współczucia spojrzeniem: „Wiesz, Magda, to się nie udaje w Polsce”. Po kilku latach spotkaliśmy się na targach i mówię: „A jednak!”. Marzenia się spełniają. Jeśli człowiek czuje, że jest na właściwej drodze, to tak naprawdę otwierają się wszystkie drzwi i wszechświat mu sprzyja. Ile książek masz w dorobku?
Nie wiem (śmiech)! Myślę, że ponad trzydzieści, licząc z duetami, siedmioma książkami dla dzieci i opowiadaniami w antologiach. Dużo tego! „Milaczka” zaczęłam pisać w 2007 roku, ukazał się w 2008, potem przestałam przywiązywać wagę do dat. Pisarka, która rozumie kobiety?
Czuję, że rozumiem, od zawsze byłam osobą, której kobiety lubiły się zwierzać, bo potrafiłam obiektywnie spojrzeć na wiele problemów przyjaciółek. Za pomocą pytań umożliwiałam im dojście do pewnych wniosków, które powodowały, że wiedziały, czego chcą. Myślę, że wszyscy potrafiący słuchać i obserwować mają taki dar. Wnikliwej obserwacji, co widać na kartach Twoich powieści.
Prawdopodobnie. Pisarze chyba patrzą głębiej, widzą tę samą scenę mocniej i wyraźniej, co każdorazowo uświadamiam sobie w rozmowach z mężem. Jak to jest być mężem znanej pisarki?
Zapytaj mojego męża (śmiech). Zdarzają mu się dziwne sytuacje, jak ta, gdy był na pobraniu krwi pani spojrzała w papiery i zapytała: „Pan jest
Ludzie