PIEŚNI MORZA
TAKIE FAJNE CHŁOPAKI Banana Boat – marzenia są dla odważnych Tekst: Kamil Piotrowski | Zdjęcia: Basia Wójcik, Kamil Piotrowski Wszystko zaczęło się, od spotkań z gitarmi, śpiewnikami na zebraniach Szkolnego Koła Ligi Morskiej w IV LO w Sosnowcu. By móc zrealizować pewne marzenie – rejs do Islandii – powołali do życia wokalno-instrumentalny zespół muzyczny. Grupa, jako Jack Steward, pojawiła się nawet na festiwalu „Tratwa” w 1993 r. w Katowicach. Niestety, nie udało się, ani wygrać „Tratwy”, ani zebrać funduszy na rejs. Pozostało śpiewanie.
Zespół poznałem bliżej na początku XXI w. gdy trafiłem do redakcji Portalu Szantymaniak, który część z nich założyła. Tak jak wielu innych, tak i mnie zarażali pozytywną energią. Byłem, i nadal jestem, pod wielkim wrażeniem tego co i jak robią. Nie raz im zazdrościłem pomysłów, miejsc, które odwiedzili, tego, jak się tym wszystkim bawią. A oni tak od ponad dwóch dekad. Jaki to gatunek? Nazwa zespołu zainspirowana jest tytułem tradycyjnej szanty z Trynidadu, spopularyzowanej
przez Harrego Belafonte, a później przez sławną scenę z filmu „Beetlejuice”, Banana Boat Song, czyli „Day-Oh! ”. Ta piosenka stała się utworem flagowym zespołu i jest z nimi od samego początku. Od początku działalności bowiem, inspirowali się tradycyjnym folkiem morskim (maritime folk) i uczyli się go od swoich mentorów, zespołów Stare Dzwony i Cztery Refy. Potem przyszły bardziej skomplikowane aranżacyjnie inspiracje od Ryczących Dwudziestek i zespołu Tonam and Synowie (i nieszantowy repertuar). Jednak, w zasadzie już od 2004 r. trudno o nich mówić „zespół szantowy”, bo w repertuarze tych tradycyjnych szant było coraz mniej, choć inspi1/2017 (8) Magazyn FOLK24 37