zapraszamy do Krainy Relak
Rozkład Jazdy:
Kierunek Jazdy Ostatnia podróż 5 Wróciły pociągi, miasto trzeba odkorkować 6-9 Z jednej gęby w drugą 11 Rozdwojenie jaźni 12 Biała cela 13 Dowód proszę 14-15 Czerstwy znaczy zdrowy 16-17
Wyższa Brama Wolontariat, czyli zawsze warto pomagać 18-21 Żelazny powiew nowoczesności 22-25
Stary Targ Kościoły drewniane na Śląsku Cieszyńskim 28-30 Sokołowie z Dziedzic 32-34
Kierunek Kultura Z pasji do muzyki tradycyjnej 36-37 Niekiedy bywa zupełnie inaczej 38-40 Jury „złamało” szlaban trzykrotnie... 41-43 Lata dwudzieste 46-47 Zapowiedzi teatralne 48-49
Torebka jakby Damska Obecność nie tylko w święta 50-51 Pełni determinacji i pasji 52-53 Przepis – krem czekoladowo-orzechowy 54-55 ABC rozwodów 56-59 Adopcyjność, Mały Książę i psy z tylnych klatek 60
Kierunek Sport Pożegnanie gwiazd 62-63 Wojna i hokej 64-65 Banik Karwina 66
ZAŁOGA TRAMWAJU: DYSPOZYTOR: Wojciech Krawczyk
MOTORNICZY: Marcin Mońka, m.monka@tramwajcieszynski.pl
KONDUKTORZY: Małgorzata Perz, Adriana Hernik
DZIAŁ MARKETINGU: Piotr Czerwiński, tel. 602 571 638
PASAŻEROWIE: Aron Chmielewski, Jacek Cwetler, Paweł Czerkowski, Roch Czerwiński, Andrzej Drobik, Florianus, Maciej Froński, Ewa Gołębiowska, Robert Kania, Katarzyna Koczwara, Anna Majewska, Stanisław Malinowski, Halyna Malynovska, Adam Miklasz, Małgorzata Perz, Maciej i Katarzyna Russek, Karolina Szymańczyk, Szymon Wąsowicz, Iwona Włodarczyk, Katarzyna Wojciechowska, Miłosz Żemła
ZAJEZDNIA: Cieszyn, ul. Mennicza 44 redakcja@tramwajcieszynski.pl
BAZA: Fundacja LOKALSI Cieszyn, ul. Bielska 184
ŹRÓDŁO ZDJĘCIA OKŁADKI: www.fotopolska.eu opr. graficzne okładki: Anna Zabratyńska
DRUKARNIA: Przedsiębiorstwo Poligraficzne „MODENA” Sp. z o. o. ul. Mała Łąka 17, 43-400 Cieszyn
„Kierunek jazdy” - felietony „Wyższa brama” - tematy ważne „Most przyjaźni” - zza Olzy „Mijanka na Rynku” - polityka i gospodarka „Stary Targ” - gwara „Torebka jakby damska” - tematy różne „Kierunek kultura” - kultura „Kierunek sport” - sport „Przystanek na żądanie” - reklamy i artykuły sponsorowane Wydawca magazynu „Tramwaj Cieszyński” nie ponosi odpowiedzialności za treści reklam i art. sponsorowanych, a także za poglądy autorów zawarte w zamieszczonych tekstach. Reprodukcja oraz przedruk wyłącznie za zgodą wydawcy. Wszystkie materiały publikowane w niniejszym magazynie są własnością wydawcy i są chronione prawami autorskimi.
Ostatnia podróż
Do żadnej innej książki nie wracałem w minionych miesiącach tak często, jak do „Ostatniej podróży Winterberga” czeskiego prozaika Jaroslava Rudiša. Te powroty miały wiele wspólnego z pewnego rodzaju tęsknotą, a być może i żalem. Żałowałem przede wszystkim, że dwaj protagoniści powieści – jednym z nich jest emerytowany motorniczy tramwajowy – nie dotarli w swojej, trwającej na 600 stronach, podróży do Cieszyna. Choć jak przyznawał podczas spotkań autorskich Jaroslav Rudiš, mogliby do miasta nad Olzą się wybrać. Kolejowa peregrynacja bohaterów nie byłaby możliwa, gdyby nie ślad wyznaczany przez bedeker, wydany w 1913 roku, i stanowiący dla tytułowej postaci Wenzela Winterberga biblię podróżniczą. Oczywiście wątek podróży jest tu bardzo ważny, choć nie najważniejszy – kluczem opowieści jest przede wszystkim nakładanie się epok historycznych i ich wzajemna osmoza oraz mroczna fascynacja czasem gwałtownej przemiany historycznej. Żyjemy dziś w momencie, który do pewnego stopnia pozwala lepiej zrozumieć czym jest codzienne myślenie o zmianie, zarówno tej dużej, w skali makro, jak i tej mniejszej, wymuszanej na każdym z nas przez coraz bardziej dojmującą rzeczywistość. Konia z rzędem temu, kto rozważając powzięcie poważnych kroków natury egzystencjalnej nie rozpoczyna od projekcji podróży, i tej dalekiej, i zupełnie nieodległej. Niemal każda z nich miewa swój początek na dworcu kolejowym, a przynajmniej taką jej romantyczną wizję mam przed oczami, snując opowieści o rozmaitych wędrówkach. Mamy w Cieszynie to szczęście, że do legendarnego już dworca równie słynnej kolei Koszycko-Bogumińskiej, z którego z nielicznymi przesiadkami dotrzemy do wielu ważnych europejskich ośrodków, dołączył odrestaurowany dworzec przy ul. Hajduka. Pojawiają się na nim podróżni, co jest widocznym znakiem niwelowania kolejowego wykluczenia Śląska Cieszyńskiego. Co więcej, dworzec ożył na tyle, że w listopadzie otrzymał tytuł „Dworca Roku 2022”, gdzie kapituła przyznająca ogólnopolską nagrodę doceniła jego „nowoczesność
i funkcjonalność”. Kolej powraca też do innych ośrodków na Śląsku Cieszyńskim – już wkrótce, po latach przerwy, będzie można pociągiem dotrzeć do stacji Wisła Głębce. Nie mogliśmy więc w tym numerze „TC” nie przypomnieć historii cieszyńskich dworców kolejowych oraz dostrzec pewnych zmian związanych z powrotem kolei do polskiej części miasta, z którymi wkrótce będziemy musieli się zmierzyć.
Rozpocząłem ten tekst od odwołania do nowej i wielokrotnie już nagradzanej powieści Jaroslava Rudiša. Tuż przed wysłaniem tego numeru do druku dowiedzieliśmy się o śmierci wybitnego poety Jerzego Kronholda. W swoją ostatnią podróż wyruszył w jeden z ponurych listopadowych niedzielnych wieczorów, zostawiając nas – wszystkich czytelników, znajomych i przyjaciół, z poczuciem wielkiej wdzięczności za to, że nasze ścieżki mogły wielokrotnie się krzyżować. Wraz z odejściem Jerzego Kronholda kończy się pewien świat. Od tej chwili mój, i pewnie nie tylko mój Cieszyn, będzie wyglądać zupełnie inaczej. W ostatnich latach często myślałem o Jerzym – przywoływałem w pamięci fragmenty jego utworów, znajdujących się na mojej prywatnej liście najważniejszych wierszy, które okazywały się najdoskonalszym komentarzem codzienności.
Choćby w sytuacji, gdy po raz pierwszy dostrzegłem wyburzony mostek nad Ropiczanką, będący łącznikiem dwóch brzegów dla wielu spacerowiczów, biegaczy czy rowerzystów. „Nie będzie już długich spacerów nad Olzą” – pomyślałem w pierwszym odruchu. Dziś te słowa mają dla mnie zupełnie inny ciężar. Jerzego nie spotkam już na jednym ze spacerów, gdy przypadkowo wpadaliśmy na siebie. Gdy ostatnio przebiegałem wzdłuż ulubionej rzeki, nieustannie myślałem o kilkunastu wierszach z trzynastu wydanych tomów poety. I poczułem wdzięczność, że kiedyś wspólnie mogliśmy odbyć tę podróż, spotykając się na długim spacerze nad Olzą.
wRóCiły poCiągi, miasto tRzeBa odKoRKować
Florianus
W lecie podróżowałem trochę pociągami i zdumiewało mnie – a nieraz to zdumienie graniczyło z wściekłością – że wszystkie pociągi jeżdżą spóźnione. Najbardziej, choć nie wiem czy rekordowo, pewnego dnia pod koniec lipca spóźniony był pociąg relacji szczecin – Przemyśl, którego niedoczas połączony z niepunktualnością, awizowany na tablicach świetlnych w Katowicach, przekroczył 300 minut czyli pięć godzin.
Kiedyś spóźnialstwo pociągów kojarzyło mi się z zimą, tęgimi mrozami, które odkształcały szyny albo ob tymi, ciągłymi opadami mokrego śniegu, łamiącego swoim ciężarem gałęzie drzew przy trakcjach. Tak bywało za komuny, jeszcze w czasach parowozów, które opiewał niezapomniany wiersz Juliana Tuwima „Lokomotywa“, arcydzieło polskiej poezji. Pamiętając ze szkoły taki wiersz, łatwiej znosiło się spóźnienia pociągów. Ale mam niejasne, nostalgiczne wrażenie, że ówczesne spóźnienia pociągów nie były częste. Za PRLu Polskie Koleje Państwowe działały mniej więcej normalnie, a nawet swojsko, zwłaszcza, że na kolei pracowali moi sąsiedzi i znajomi z Kończyc Wielkich, mojej rodzinnej wsi. Wówczas kolej wydawała się, zjawiskiem bardziej wiejskim niż miejskim. Pociągi były niemal naturalnym elementem wiejskiego pejzażu. Pędziły dziarsko przez pola i lasy, a nawet pracowicie przeciskały się przez góry. Czasami jednak zatrzymywały się w szczerym polu, wśród zagonów wyzłacanych zbożem rozmaitem przystawały tak, jakby brać kolejarska solidarna z ludem wiejskim mimochodem chciała włączyć pasażerów do prac polowych, zwłaszcza w czasie akcji żniwnej. Polowe postoje pociągów inspirowały wówczas osobny wątek w polskiej kinematogra i. Jednak nie przypominam sobie, żeby wśród pól stawał lub spóźniał się pociąg, którym jeździłem z Cieszyna do Bielska i z powrotem. Za to pamiętam kasę na cieszyńskim dworcu i szarobure kartoniki biletów. Ach, gdzie są te stare, dobre czasy, kiedy pociągi w większości jeździły mniej więcej punktualnie?
Później, po 1989 roku, rozszalał się dziki, zbójecki kapitalizm, a urzędnicy państwowi z PRLowskimi nawykami, pod presją wolnego rynku w spółkach skarbu państwa doprowadzili do rozkładu PKP i chaosu nie tylko na kolei, ale w całym sektorze transportowym i ogólnokrajowej infrastrukturze. Linia Cieszyn – Bielsko nie przetrwała transformacji ustrojowej. Ruch kolejowy między Zebrzydowicami a Bielskiem niemal zanikł. Zabytkowy, austro-węgierski dworzec kolejowy w Cieszynie podupadał, z czasem został zamknięty i niszczał zabity deskami, co odpowiadało ogólnopolskiej ruinie
podzielonego na rozmaite spółki kolejnictwa. Z tej cywilizacyjnej zapaści Polska zaczęła powoli się dźwigać dopiero po akcesji do Unii Europejskiej. Ale i tak trzeba było długo czekać, aż tłuste koty w zarządach kolejowych spółek dały zielone światło dla tworzenia kolei regionalnych, modernizacji trakcji, odbudowy stacji i odnowy taboru kolejowego, a menedżerowie nauczyli się pisać wnioski o unijne dotacje. I to właśnie dzięki współ nansowaniu z Unii dochodzi wreszcie do rewitalizacji kolei na Śląsku Cieszyńskim. Od dwóch miesięcy mamy czynną linię Cieszyn – Skoczów przez Goleszów, co znacznie skraca podróżowanie między Cieszynem i Katowicami. A w listopadzie, kiedy zakończą się prace na trasie Goleszów – Wisła Głębce, ma być jeszcze lepiej. I trzeba jeszcze raz – zwłaszcza kiedy Kaczyński i Ziobro swoją antyeuropejską polityką i nacjonalistycznymi obsesjami uporczywie blokują dotacje z Unii - mocno zaakcentować, że cała ta inwestycja rewitalizująca linie kolejowe na Śląsku Cieszyńskim nie byłaby możliwa bez nansowego udziału Unii Europejskiej. Wartość inwestycji wyniosła tu 460 milionów złotych, z czego aż 85% pokryła Unia ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Śląskiego.
Problemy z komunikacją i transportem zaczęły się w przyznanej Polsce części Cieszyna wraz z podziałem Śląska Cieszyńskiego pomiędzy Polskę i Czechosłowację i wyznaczeniem granicy państwowej na Olzie w 1920 roku. Z miesiąca na miesiąc, z dnia na dzień, mieszkańcy polskiego Cieszyna, odcięci zostali od infrastruktury znajdującej się na zachodnim brzegu Olzy, tamtejszego przemysłu hutniczego i wydobywczego oraz dostępu do Kolei Koszycko-Bogumińskiej. Po covidowych lockdownach i doświadczeniu epidemicznego zamknięcia granicy w pierwszej połowie 2020 roku, łatwiej wyobrazić sobie szok i codzienne, absurdalne uciążliwości związane z ustanowieniem państwowej granicy przed stu i dwoma laty. Mieszkańcom wschodniej części miasta zamknięto dostęp do głównego dworca kolejowego znajdującego się w zachodniej części miasta,
po tamtej stronie Olzy. Linia tramwajowa dochodząca tam spod byłych austriackich koszar wkrótce też została zamknięta. Po upadku Austro-Węgier Kolej Koszycko -Bogumińska w całości znalazła się w Czechosłowacji. W tym roku minęło sto pięćdziesiąt lat od ukończenia jej budowy.
Było to przedsięwzięcie o strategicznym znaczeniu nie tylko dla austriackiego Śląska, lecz dla całej monar chii Habsburgów. Chodziło przede wszystkim o trans port żelaza, rudy żelaza i węgla. Z inicjatywą budo wy takiej linii wystąpił pod koniec lat pięćdziesiątych XIX wieku Ludwig Hohenegger, dyrektor Komory Cieszyńskiej, która była właścicielem huty w Trzyńcu, a także zakładów przemysłowych w Liptowie i na Spi szu. Memorandum z projektem Kolei Koszycko-Bogu mińskiej wydano w Wiedniu w 1864 roku, a koncesję na budowę i użytkowanie linii zyskała belgijska rma braci Riche w 1866 roku. Pierwotnie budowa miała rozpocząć się w Koszycach, ale śląscy przemysłowcy, którzy chcieli szybciej wywozić węgiel i żelazo, przeko nali Belgów, że należy zacząć z drugiej strony, czyli od Bogumina. Budowa pierwszego odcinka trasy, liczącej 32 km linii z Bogumina do Cieszyna, zaczęła się pod koniec 1867 roku, a oddano ją do użytku 1 kwietna 1869 roku. W tym samym roku belgijski inwestor z po wodu widma bankructwa odsprzedał koncesję Bankowi Anglo-Austriackiemu, który budowę Kolei Koszycko -Bogumińskiej dokończył i całość oddano do użytku w marcu 1872 roku. Mimo rozmaitych trudności te renowych, zwłaszcza na terenie Słowacji, i srogich zim pod Tatrami, tempo budowy było niemal błyskawiczne. Odcinek Bogumin – Cieszyn w siódmej dekadzie XIX wieku powstał dwa razy szybciej niż dwa razy od niego dłuższy odcinek Cieszyn – Skoczów w trzeciej dekadzie XXI wieku.
Teraz, w XXI wieku, w środkowej Europie srogich zim już nie ma, od dawna nie ma też parowozów, a tym czasem spóźnialstwo elektrycznych pociągów występuje
powszechnie, codziennie i bez względu na porę roku. Jeszcze kilka lat temu wzorem dobrego, także punktu alnego funkcjonowania wydawały mi się koleje czeskie. Czescy kolejarze sami siebie też uważali za punktualnych i spolegliwych przewoźników i na przykład w przypad ku spóźnionych międzynarodowych pociągów Eurocity, takich jak „Silesia“, „Sobieski“ czy „Bathory“, ich ob sługa lubiła podkreślać, że pociąg nabrał spóźnienia na terenie innego kraju, że to nie ich wina. Ostatnio parę razy jechałem czeskim Pendolino „Košičan“ i za każdym razem ten sławny pociąg miał spóźnienie. „Košičan“ to legendarna nazwa pociągów, które od połowy lat sie demdziesiątych XX wieku łączyły Pragę i Koszyce we wschodniej Słowacji. Od początku było to połączenie awangardowe, wiążące się z używaniem nowych zdo byczy kolejowej techniki i stosowaniem nowocześniej szych standardów i wygód. Najważniejsze kryterium to jednak czas przejazdu. W połowie lat siedemdziesiątych „Košičan“, który miał wtedy status ekspresu, poko nywał trasę Praga – Koszyce w niecałe dziewięć i pół godziny. Historia tego połączenia jest skomplikowana, a skomplikowała się jeszcze bardziej, kiedy mniej wię cej dziesięć lat temu na czeski rynek kolejowy weszły dwie prywatne rmy – RegioJet i Leo Express. Pendolino, które jeździ na tej trasie od grudnia 2014 roku i teoretycznie powinno pokonywać ją w ciągu siedmiu godzin i szesnastu minut, pomogło państwowym ko lejom czeskim wytrzymać tę konkurencję. Ale teraz, po perturbacjach i przerwach w funkcjonowaniu ko lei spowodowanych pandemią, wszyscy przewoźnicy w Czechach, borykają się z plagą spóźnialstwa, którego przyczyną jest przede wszystkim remont i modernizacja tras. Pendolino „Košičan“, choć skorygowano rozkład jego przejazdu z powodu wolniejszej jazdy i przestojów, spóźnia się praktycznie codziennie. Powody spóźnień mogą być rozmaite, zaplanowane i niezaplanowane, zupełnie nieoczekiwane. Tak się porobiło, że zarówno w Polsce jak i w Czechach punktualne przybycie po ciągu do stacji docelowej jest fenomenem wyjątkowym
i zadziwiającym, nieomal cudownym. 4 września 2022 roku inauguracyjny przejazd na odnowionej trasie Cieszyn – Skoczów był spóźniony o około dziesięć minut z powodu okresowego ograniczenia prędkości na prze jazdach kolejowo-drogowych.
Cieszmy się więc i radujmy, że pociągi w ogóle jeż dżą, bo przecież jeszcze niedawno, z powodu epidemii i lockdownu nie jeździły wcale, a w mrocznym okresie wstępującego covidu wystarczyło, że w jednym przedzia le ktoś kichnął, a już zatrzymywano cały pociąg. Polska jest krajem kolejowo zacofanym, a reakcyjne, ma jno -bigoteryjne rządy PiSu udaremniają jej cywilizacyjny, zharmonizowany z zachodnią Europą rozwój. Kolejowa rewitalizacja Śląska Cieszyńskiego powinna nas cieszyć, ale to dopiero pierwszy krok we właściwym kierunku. Komunikacja kolejowa to tylko część cywilizacyjnego kompleksu problemów, których nie chce rozwiązywać pisowska władza, przywiązana do swojej węglowej, tok sycznej, brudnej ideologii. Rządzący od siedmiu lat re akcyjni populiści raz po raz generują problemy, których potem sami nie są w stanie rozwiązać, tak jak teraz jest z dostawami węgla. Kiedyś składy z węglem jeździły ze Śląska nad Bałtyk. Aby transportować węgiel ze Śląska do Warszawy i na północ, za Gierka zbudowano nawet słynną kolejową magistralę węglową. Teraz odwrotnie, składy starych, remontowanych na chybcika węglarek, będą waliły się z łoskotem znad Bałtyku na południe. To typowe dla państwa PiSu, że działa na wspak, odwrotnie niż cywilizowana Europa.
Pamiętamy, że w przeszłości kolej często bywała angażowana w jakieś absurdalne, gigantyczne przedsię wzięcia, służyła wyzyskowi i eksploatacji, umożliwiała władzom i totalitarnym reżimom organizowanie maso wych akcji i kampanii, także wojennych, także trans portów do obozów zagłady. A kolej powinna być dla ludzi, w dodatku teraz powinna być wykorzystywana w przeciwdziałaniu katastro e klimatycznej, powin na więc sprzyjać ograniczeniu ruchu samochodowego. W ciasnym Cieszynie powrót pociągów spotęgował, niestety, problem z komunikacją samochodową. Coraz częściej zamykane szlabany na przejazdach kolejowo-drogowych wydłużają korki między Olzą i Bobrówką, na Alei Łyska i w starym śródmieściu, szczególnie uciąż liwe w godzinach popołudniowego szczytu. Problem jest coraz bardziej palący. Do Cieszyna wróciły pociągi, ale stare śródmieście trzeba odkorkować.
Adam Miklasz
z jednej gęBy w dRugą
Lament z powodu niskiego poziomu mediów elektronicznych wydawał mi się dość dziaderski. Do czasu jednak – przez ostatnie dwa tygodnie z większą uwagą lustrowałem tytuły, artykuły i leady niektórych portali, aby stwierdzić jednoznacznie: dziaderstwo ma sporo racji! Aby uwierzytelnić moją tezę, obrzucę i Was tym błotem głupoty, prymitywizmu i egocentryzmu. Uwaga – grudki lecą już w Waszym kierunku!
- Co nakręca facetów na seks? Kobieta przy zlewie, żelazku i odkurzaczu.
- Jak zostać niezależnym, bogatym facetem bez zbędnego wysiłku? Wystarczy tylko dobry telefon, fajne ciało i kawał mięsa w spodniach. One to uwielbiają!
- Żona tyle razy zdradzała mnie w myślach, że mojezyczne zdrady z kobietami nie mają znaczenia.
- Piotr od kilku lat mieszka na Bali. Zrezygnował z monogamii, uprawia seks z tysiącami kobiet z całego świata. Oprócz Polek – ma do nich uraz psychiczny.
- Jakby moja żona zobaczyła, jak kocham się z Hanną, jaki jestem gorący, nie uwierzyłaby, że to ja. Hanna wie, jak zaspokoić faceta. Już piszczę z ochoty, żeby się z nią kochać. Oto historia Jurka, który mając 66 lat poznał miłość swojego życia.
O zgrozo, chyba wystarczy? Ze względu na zdrowie i higienę psychiczną czytelników skończę już tę wyliczankę. Na uspokojenie zniesmaczonych dodam tylko, że te nagłówki, tak naprawdę, nigdy nie powstały. Istnieją natomiast całkiem podobne – wystarczy jedynie zamienić kobietę na mężczyznę (analogicznie: mężczyznę na kobietę), nie tykając pozostałej treści. To nie bujdatakie kąski znaleźć można w artykułach z podzbioru, określonego terminem „prasa kobieca”.
Wielu łebskich czytelników domyśliło się, że to właśnie prasa kobieca będzie tematem moich pseudosocjologicznych rozważań. I wcale nie mam zamiaru rozckliwiać się nad rzekomym smutnym losem facetów, bo tak naprawdę o arami tego fenomenu są właśnie kobiety. Kilkanaście dekad temu pionierskie sufrażystki rozpoczęły długą i usłaną cierniami drogę. Nazwa tej wędrówki to emancypacja, a metą równouprawnienie. Na polu emancypacji osiągnięto całkiem spore sukcesy. Natomiast meta wciąż nie została osiągnięta, przy czym – na przykładzie niektórych tekstów z prasy kobiecej –w drodze do szczęśliwego niszu pomylono chyba kierunki. Spójrzmy na niektóre wycinki gazet sprzed stu laty: adresat-mężczyzna to władczy lekkoduch i utracjusz, nastawiony na realizowanie swoich wyra nowanych przyjemności. Kobiety też miały swoje rubryki. W większości przypadków dotyczyły one nezji w okolicach zlewu, kuchni oraz edukacji w zakresie dopieszczania i uszczęśliwiania mężczyzny. Od tego czasu sporo się zmieniło, ale…
Emancypacja uwolniła kobiety z kuchni, garów i obowiązku permanentnego dopieszczania mężczyzn. Tymczasem gros autorów artykułów dla kobiet postanowiło wrzucić swoje czytelniczki w męskie portki sprzed kilkudziesięciu lat, uznając zapewne, że samcze przywileje to coś, co uszczęśliwi każdą niewiastę. Jest to założenie błędne. Odpowiedzią na męską przemoc, kłamstwo, zdradę, bezbectwo nie powinno być promowanie żeńskiej przemocy, kłamstwa, zdrady i bezbectwa. Czy pojęcie „równouprawnienie” oznacza dla niektórych twórców prasy kobiecej uformowanie kobiety nowej ery na wizerunek mężczyzny-narcyza, utracjusza, oprawcy? Doszło więc do paradoksalnej sytuacji, w której prasa kobieca (nie bacząc na błędy z przeszłości) znów nierzadko przyprawia swoim czytelniczkom gębę i wtłacza je w odgórnie zaprojektowaną formę. Kiedyś były to gary, miotła i tanie romansidła – obecnie to okolice krocza, świecidełka i kosmetyczny blichtr. Już samo sformułowanie „prasa kobieca” jest krzywdzące – zakłada bowiem, że czytelniczka ma dość wąskie horyzonty, ograniczone do kilku, wymyślonych przez redaktorów, tematów. A przecież współczesne kobiety obejmują najważniejsze stanowiska na świecie, zajmują się awiacją, zyką kwantową, interesują motoryzacją, boksem, elektroniką. Jeżeli tworzymy więc osobne kategorie tematyczne dla mężczyzn i dla kobiet – oznacza to, że do osiągnięcia równouprawnienia jest wciąż daleka droga. Być może meta pojawi się na horyzoncie dopiero wówczas, kiedy termin „prasa kobieca” przestanie istnieć.
Rozdwojenie
jaźni
Powoli stawiam kroki, niepewnie, bo kamienie śliskie; jesień w tym roku przyszła gwałtownie, ulewne deszcze nie oszczędziły stromych zbocz, nie darowały kamiennej, dziewiętnastowiecznej ścieżce. Kiedy patrzę w lewo, my ślę, że to sen, że idę po prostu Cieszyńską Wenecją, ina czej: idę aż Cieszyńską Wenecją, szlakiem absolutnym, traktem młodzieńczym, ścieżką dorosłości, przedeptem starości, choć każdy z tych okresów szuka tu czego innego. Młodość dreszczyku dojrzewania, dorosłość romantyzmu w codzienności, starość – spokoju kolejnych kroków.
Patrzę w prawo, to wyrywa mnie z cieszyńskiego snu, bo na prawo tylko morze, w dodatku nie do podrobienia – Adriatyk. Połowa bliźniactwa, połowa odmienności. Idę więc drogą, która też zdaje się szlakiem absolutnym, z miejscowości Lovran (przypadkiem mnie tu przywia ło), to północ Chorwacji. Droga nazywa się Lungomare, długomorze, pięknie się nazywa, prawie jak Cieszyńska Wenecja. Idę drogą austrowęgierską, środkowoeuropej ską, niby adriatycką, a niby cieszyńską. Austriacy bu dowali z rozmachem, trzeba powiedzieć, wzięli się do roboty wyjątkowo solidnie, bo jeszcze w XIX wieku wybudowali tak, że dzisiaj nie tylko nie trzeba się ni czego wstydzić, ale można z dumą chuchać i dmuchać, pokazywać, budować nad nią i pod nią, na urwiskach, kolejne drogie hotele. Droga z miasta do miasta prowadzi, przez miasteczka, zawsze nad morzem, od Lovranu, potem zupełnie nieznajome nazwy: Ika, Ičići, w końcu znów bardziej swojska Opatija, austrowęgierski cud wy rwany z cesarstwa i pozostawiony w dwudziestopierw szowiecznej Chorwacji; dzisiaj niemal każdy może tu przyjechać i zobaczyć habsburski rozmach w tworzeniu kurortów, kiedyś była to przyjemność zarezerwowana tylko dla najbogatszych. Idę w kierunku Opatiji, zakła dam się sam ze sobą, który z bogatych cieszyniaków tu odpoczywał u schyłku c.k. monarchii, który spacero wał Lungomare. Może budowniczy Eugen Fulda, może doktor Hinterstoisser wyjeżdżał tu, żeby odpocząć od prowadzenia cieszyńskiego szpitala? Idę i w końcu dochodzi do mnie, że nie tyle wyśniłem sobie cieszyńskość Lungomare, co Cieszyńską Wenecję sobie w wyobraźni nadbudowałem (a później, już po powrocie pójdę na Przykopa i zrozumiem, z całym szacunkiem dla naszej
cieszyńskiej perły, że jednak nie ta skala i nie ten detal). Tak się złożyło, że tej jesieni kilka razy opuściłem, bo napisać że uciekłem, to jednak za dużo napisać, najważ niejszy ze środków świata, istniejące w naszej wyobraźni środkowoeuropejskie Księstwo. Zawsze z majakami wę drowałem, w Lovranie deptałem po Cieszyńskiej We necji; w Nikozji – cypryjskim raju rozdartym bestialsko na pół, przekraczałem granicę pośrodku miasta i już na padały mnie widma pierwszych licealnych wypraw na drugą stronę Olzy, pierwszych niewinnych klasowych przemytów napojów bardziej wyskokowych, pierwszych zaskoczeń inną kulturą (choć trzeba przyznać, że akurat wtedy chodziło o kulturę równie wyskokową). Widma niepokoju przed przeszukaniem, wspomnienia długich kolejek, myśli o rodzinnych krzykach przez Olzę, które znam tylko z opowieści. I tak uciekałem z Księstwa, ale księstwo ze mnie nie chciało. W Paryżu idę do księgarni wychwalanej pod niebiosa przez wszelkiej maści prze wodniki, nazywa się Sheakspeare and Company i od razu po przyjściu myślę, że nasz poczciwy Kornel i jego Przyjaciele lepiej mnie witają. Innym razem w Nowym Sadzie, gdzieś daleko nad Dunajem przy ulicy, widzę tramwaj z kawiarnią w środku i szybko, nie tylko cie szyński tramwaj, którego nigdy nie widzieliśmy, ale Tramwaj Cafe do mnie przyjeżdża i mówi: napij się u nas, kawa też dobra i swojsko jakoś bardziej.
Zapytacie pewnie, po co wyjeżdżać (a uciekać to już w ogóle po co?), skoro i tak głowa Księstwa nie opuszcza albo przynajmniej uporczywie tam wraca? Nie wiem, diagnozy na szybko można by skreślić dwie: głupota albo starość mnie dopada i sam nie wiem, którą z nich mniej chętnie przywitam. A może po prostu, i to dia gnoza bardziej dla mnie łaskawa, z wiekiem sentymen talność mnie przywitała, a sentymenty brzmią jednak lepiej niż głupota.
Andrzej Drobik – dziennikarz, reporter, dyrektor programowy Festiwalu Słowa im. Jerzego Pilcha Granatowe Góry. Autor książek, m.in. „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim”, „Bolko Kantor. Prawy, prosty” i „Wisła w sensie magicznym”, wyreżyserował fil my dokumentalne, m.in. „Jego kochana, dumna pro wincja” o Kornelu Filipowiczu w Cieszynie, „Ciągle tu jesteśmy”, opowiadający historię społeczności Polskiej we wsi Ostojićevo w Serbii. Na portalu Youtube prowa dzi program „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim i reszcie świata”.
Cykl duński: Biała Cela
Jospehowi Rothowi – wiecznemu tułaczowi, XX -wiecznemu wcieleniu Argusa, rozgoszczonemu w hotelowej przestrzeni, mistrzowi sprzed wieku, w istocie publicyście, którego tytulatura mogłaby śmiało konkurować z tą przysługującą Najjaśniejszemu Panu.
Sza rowe runo wykładziny podłogowej w hotelowym korytarzu miało wyłącznie funkcję estetyczną. Ma skowało zabrudzenia wnoszone przez przypadkowych lokatorów, które zostawiali, odcinając się od świata ze wnętrznego. Jednak zupełnie wierzchnia warstwa pod łogi nie łagodziła dźwięków wydawanych przez deski, które przykrywała. Tym samym, przybysz nie mógł po zostać niepostrzeżony. Jego przybycie obwieszczało roz chodzące się echo, odbijające się od białych ścian. Stara poręcz wypolerowana niczym stopnie Akropolu dołą czała swym dźwiękiem, tworząc kakofoniczny dwugłos, nie mniej przeraźliwy niż w „Grocie króla Gór” w wyko naniu Apocalyptyki.
Czy zakradłem się do pokoju niczym Peer Gynt? Stawiałem kroki na wąskich schodach, lecz bardziej przypominało to krążenie po labiryncie Wilhelma z Baskerville wraz z młodym nowicjuszem. Turkusowa walizka stukała kołami o stopnie niczym zęby zziębniętego benedyktyna, który mistrzowi miał świecić kagan kiem, podczas odgadywania tajemniczych symboli. Tak i ja przystawałem na każdym półpiętrze, spoglądając to na drzwi, to na klucz. Porównywałem cyfry arabskie, jak gdybym nigdy na oczy nie widział tych znaków. Już tylko dwoje drzwi oddzielało mnie od obiecanego miejsca spoczynku, oferującego wytchnienie po podró ży. Minąłem jeszcze niedyskretnie umocowaną deskę do prasowania (dobrze, że była), a także szereg białych drzwi. Całe szczęście z żadnych nie wyjechał chłopczyk na rowerku, ani nawet nie napotkałem dwóch bliźnia czek.
Winda nie była konieczna. Nowoczesna maszyne ria psułaby atmosferę tego miejsca, pełnego zaułków i przejść. Musiałaby zająć miejsce schowku na miotły i bieliznę, zza którego drzwi wystawała sylwetka po kojówki. Pardon. Teraz mówi się: pracownica służby pięter. Ta nowoczesna nazwa zupełnie nie pasowała do
tego miejsca. A co więcej nie dodawała temu zawodo wi szacunku. Żadne słowo, nie zastąpi nienachlanego uśmiechu, słów „dzień dobry” oraz po prostu niena przykrzania się. Narzekanie na głos też niewskazane, zwłaszcza na korytarzu.
Mechanizm zamka powoli ruszył. Właściwy klucz, poszczerbiony tak, by pasował do zamka, ustawiał za padki w odpowiedniej pozycji, co ostatecznie pozwoliło mi wejść do środka – do nowego lokum na trzy noce. Zbyt krótko bym mógł się poczuć jak u siebie w domu, wystarczająco, by oddać się odpoczynkowi po rozpako waniu bagażu. W tym skromnym pokoju było coś z klasztornej celi. Białe, skandynawskie wnętrze przydawało mu pewnej surowości. Do ściany przysunięto łóżko. Na przeciwko zaś stało niewielkie biurko, służące mi do pracy. W przeciwległym koncie zamiast drewnianego zydla stał obity czarną skórą niewielkich rozmiarów fo tel, z którego można było spoglądać wprost do lustra. Widząc w nim zmęczone oblicze, porzuciłem baśniowe rozmyślania o diabelskim zwierciadle, którego odłamek mógłby wpaść do mego oka i odmienić mój charakter. W obcej ziemi na próżno by szukać Gerdy.
W każdej klasztornej celi powinien wisieć krzyż –symbol męki Chrystusa. Oczywiście z uwagi na różnych gości, żadne symbole w hotelowym pokoju wisieć nie mogły. Krzyż można by samemu wyciągnąć z torby i postawić na biurku, lecz w torbie nowoczesny czło wiek miał tylko laptopa. Jednak spostrzegłem wprost nad drzwiami białej celi, nad portalem do oraz z innej rzeczywistości – symbol wiary współczesnego człowieka – ufności w bezpieczeństwo. Czujka dymu i detektor płomieni, jakże były sugestywne. Jak doskonale przypo minały credo: byle żyć jak najdłużej, oby wstać jutro. Po komplecie lampka nocna zgasła.
Paweł Czerkowski – felietonista, który od 2016 roku z pewną regularnością pochyla się nad tematyką związaną ze Śląskiem Cieszyńskim i jego wielowy miarowością. W przeszłości publikował m.in. w „Gwiazdce Cieszyńskiej” oraz „Dzienniku Zachod nim”. Od kilku lat prowadzi autorski blog Swoją Drogą (www.swojadrogacn.blogspot.com). Swoje teksty opu blikował również w dwóch książkach: „Paw. Felietony 2016-2017” oraz „Balans. Felietony Cieszyńskie”. Ak tualnie jest związany również z grupą poetycką Salo nik Cieszyński. Mieszka w Cieszynie.
Szymon Wąsowicz
dowód popRoszę...
Historia podobna do poniższej może zdarzyć się wszędzie. Przypuśćmy więc, że pewien młody turysta, zwiedzając nasze miasto, przechodził obok teatru. Przypadkiem spojrzał na szyld ,,Tramwaj Cafe”. Wszedł do kawiarni, lecz zamiast kawy zapragnął napić się cieszyńskiego piwa. Jednak nie od razu dane mu było zakosztować tej przyjemności. Gdy poprosił barmana o kufel ,,Noszaka”, ten, nie będąc pewnym praw klienta in spe do spożycia złotego napoju, poprosił o ich udowodnienie. Młodzieniec sięgnął do kieszeni i wyciągnął dowód osobisty, a zapisana w nim data urodzenia wskazała, że jest on osobą pełnoletnią. Usiadł więc i po siedmiu minutach – bo tak długo trwa poprawne nalanie piwa – mógł rozkoszować się smakiem napoju, który rozsławia Cieszyn na piwnej mapie kraju.
Zwróćmy uwagę, jak turysta udowodnił pełnoletniość. Okazując barmanowi dowód osobisty, dostarczył nie zbitego argumentu, przekonującego o prawdziwo ści faktu urodzenia się nie później niż osiemnaście lat temu. Podobnie udowadniamy, że jesteśmy uprawnieni do kierowania samochodem, wyciągając na żądanie po licjanta prawo jazdy, odczytując serię cyfr w gabinecie okulistycznym, dowodzimy posiadanie dobrego wzro ku, a dowodem przynależności do naszego kręgu kulturowego staje się znajomość pierwszych słów ,,Pana Tadeusza” lub ostatnich ,,Hamleta”.
Tak samo jest z dowodzeniem prawdziwości każdej głoszonej przez nas tezy. Chcąc przekonać rozmówcę, musimy dostarczyć mu niezbitego argumentu i to takie go, który jest on w stanie zrozumieć. Najpierw jednak sami musimy być przekonani o słuszności tego, o czym mówimy.
Sposoby argumentowania mogą być skrajnie różne. Inaczej przekonuje się fachowca w jakiejś dziedzinie, a inaczej laika. Poziom naszego przekazu musi zatem być dostosowany do oczekiwań odbiorcy.
Nie inaczej jest z dowodami twierdzeń naukowych. Badacz najpierw formułuje hipotezę, a następnie dąży do jej potwierdzenia lub obalenia. Potwierdzenie ozna cza udowodnienie prawdziwości. Gdy uda się to zro bić, naukowiec przeprowadził dowód na własny użytek i może teraz rozpocząć popularyzację swojego twierdze nia – jest nim bowiem każde zdanie prawdziwe. Musi więc przekonać swoje audytorium, że nie jest w błędzie. Tak samo nauczyciel dowodzi w szkole twierdzeń ma tematycznych, wiedząc już, że są prawdziwe, a dopiero potem przekonując do tego uczniów.
W poprzednim numerze pisałem m.in. o Wielkim Twierdzeniu Fermata, które doczekało się dowodu do piero 357 lat po sformułowaniu, a w latach 1637 – 1994 było hipotezą. Ze zrozumiałych powodów nie omówię jego dowodu, którego sam nie znam, a zrozumieć go potra może pięć czy dziesięć osób na świecie. Zajmę się faktem wchodzącym nie tylko w skład kanonu wie dzy matematycznej, ale i – nie wahajmy się stwierdzić – ogólnego wykształcenia każdego z nas. Mam na myśli twierdzenie Pitagorasa. Spośród bardzo wielu znanych dowodów przytoczę ten, który zrozumieć mogą wszyscy czytelnicy. Tak więc swój przekaz i poziom argumentacji dostosuję do szerokiego grona odbiorców.
Najpierw jednak sformułuję tezę, którą postaram się udowodnić. Twierdzenie Pitagorasa głosi, że jeśli trój kąt jest prostokątny, to pole kwadratu zbudowanego na przeciwprostokątnej, czyli na boku leżącym naprzeciw kąta prostego jest równe sumie pól kwadratów zbudo wanych na przyprostokątnych, czyli na ramionach kąta
prostego. Odwołując się do fotogra i na dole sąsiedniej strony oznacza to, że pole największego z trzech kwadra tów jest równe sumie pól dwóch mniejszych kwadratów.
W tej chwili odbiorca musi wiedzieć jedynie, czym są trójkąt prostokątny oraz kwadrat. Nie trzeba nawet znać wzorów na pola tych gur, wystarczy poprzestać na intuicji mówiącej, że pole gury to obszar, jaki ona zajmuje, wyrażony w jakichś jednostkach: centymetrach kwadratowych, metrach kwadratowych, arach czy hek tarach.
Wiedząc już, czego będziemy dowodzić, możemy przystąpić do argumentowania swoich tez. Tutaj przy wołam metodę geometryczną, gdyż dobrze wykonana ilustracja, lepiej przemawia do wyobraźni odbiorcy niż tysiąc słów. Spójrzmy więc na kolejne zdjęcie.
Przestawia ono dwa kwadraty o równych polach. Kwadrat po lewej stronie złożono z czterech identycz nych trójkątów prostokątnych oraz największego z kwa dratów, o których mowa w twierdzeniu Pitagorasa. Kwadrat po prawej stronie złożono z czterech takich samych trójkątów i z dwóch mniejszych kwadratów. Skoro mówimy o identycznych czerwonych trójkątach, to cztery trójkąty w lewym kwadracie zajmują tę samą powierzchnię, co cztery trójkąty w prawym kwadracie. Skoro więc pola obu kwadratów są równe, to i pole nie bieskiego kwadratu po lewej stronie jest identyczne jak suma pól dwóch niebieskich kwadratów po prawej stro nie. A to właśnie należało wykazać.
Teraz kilka słów o kontrprzykładach. Kontrprzykład, czyli przykład obalający hipotezę, również jest dowodem... fałszywości tej hipotezy, więc prawdziwo ści hipotezy przeciwnej. Zauważmy, że każde logiczne zdanie oznajmujące jest albo prawdziwe, albo fałszywe. Potencjalnie istnieje więc jeden z dowodów: prawdzi wości tego zdania lub jego fałszywości, czyli prawdzi wości zaprzeczenia. Chyba wszyscy wiedzą, czym są liczby pierwsze. Ich znakomitą większość stanowią licz by nieparzyste. Czy zatem wszystkie liczby pierwsze są
nieparzyste? Nie, gdyż kontrprzykład stanowi liczba 2, która ma dokładnie dwa różne dzielniki: 1 i samą siebie. Powróćmy jeszcze do wskazanej w poprzednim aka picie potencjalności istnienia dowodu. Istnieje wiele nierozstrzygniętych dotąd hipotez – obiektywnie są one albo prawdziwe, albo fałszywe, ale nikt z nas nie wie, jak jest w rzeczywistości. W matematyce na czoło wysu wa się hipoteza Riemanna, ale nawet jej sformułowanie dostępne jest tylko fachowcom. Osobiście natomiast, fascynuje mnie bardzo prosta do przedstawienia hipoteza Collatza, sformułowana w 1937 r. Otóż pomyślmy o jakiejś liczbie naturalnej. Niech np. będzie to 3. Jest to liczba nieparzysta, więc pomnóżmy ją przez 3 i dodajmy 1. Otrzymamy 10. Jest to liczba parzysta, więc podzielmy ją przez 2 otrzymując 5. Znów jest to liczba nieparzysta, więc mnożymy ją przez 3 i dodajemy 1 otrzymując 16 – liczbę parzystą. Stosując opisany algorytm dalej otrzy mamy liczby 8, 4, 2, 1, 4, 2, 1, 4, 2, 1, a sekwencja 4, 2, 1 będzie powtarzać się w nieskończoność. Wystartujmy od innej liczby naturalnej, np. od 11. Otrzymamy ciąg liczb 11, 34, 17, 52, 26, 13, 40, 20, 10, 5, 16, 4, 2, 1, 4, 2, 1 itd. Hipoteza Collatza głosi, że niezależnie od któ rej liczby naturalnej wystartujemy, zawsze skończymy na powtarzającym się ciągu 4, 2, 1. Zrozumieć to może każda osoba potra ąca dodawać i mnożyć. Hipoteza ta jest jednak nierozstrzygnięta, czyli brak zarówno jej dowodu, jak i obalającego ją kontrprzykładu. Jeśli ten drugi istnieje, stanowiłaby go niewyobrażalnie wielka liczba, gdyż dotychczas hipotezę Collatza potwierdzono dla bardzo wielu liczb startowych. Jak jednak powie dział jeden z największych matematyków światowych, Pál Erdős (1913-1996), matematyka współczesna nie jest jeszcze gotowa do rozwiązywania problemów klasy hipotezy Collatza. Może w przyszłości, któryś z moich czytelników wniesie wkład do jej rozstrzygnięcia?
Szymon Wąsowicz – prywatny nauczyciel, mentor i trener. Popularyzator matematyki, autor bloga Być matematykiem (byc-matematykiem.pl). Tłumacz tekstów naukowych, autor lub współautor 35 prac naukowych opublikowanych w recenzowanych cza sopismach o zasięgu międzynarodowym. Doktor ha bilitowany nauk matematycznych, profesor Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej. Z zami łowania humanista, znawca twórczości Jaroslava Ha ška. Pasjonat historii motoryzacji, śpiewu chóralnego oraz aktywności fizycznej. Zapalony rowerzysta.
CzeRstwy znaCzy zdRowy
„Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność”, Jolanta Brach-Czajna, „Szczeliny istnienia”
W czasach trudnych, biedy, wojen i międzywojnia jedzenie było sprawą polityczną. Na FB Książnicy Cieszyńskiej zobaczyłam unikalną instrukcję ze zbiorów Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego dot. I wojny światowej. Ulotka „Zużytkowanie w gospodarstwie domowym resztek potraw i odpadków potraw. Wskazówki praktyczne” została wydana przez C.K. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.
„Będą w piekarniach chrupiące bułeczki” – zapewniał we wczesnych latach 80. XX wieku Zdzisław Krasiń ski, główny ekonomista ekipy Wojciecha Jaruzelskiego. Te bułeczki urosły w okresie stanu wojennego do rangi nieosiągalnego rarytasu, z czasem stając się prostym symbolem kapitalistycznego raju. W mojej pamięci na zawsze pozostał zapach świeżo upieczonego chleba i smak chrupiących kajzerek, sprzedawanych w każdy piątek wieczorem w piekarni pana Hojdysza na Nowym Mieście, a było to dobrych dziesięć lat wcześniej. I jesz cze starsze wspomnienia z lat 60., z podwórka celmow skich bloków na Chrobrego, gdzie z zazdrością patrzy łam na dzieci z sąsiedztwa wcinające grube pajdy chleba z cukrem, czasem polane jeszcze gęstą śmietaną. Wtedy pieczywo znikało szybko, zwykle nie zdążyło się ze schnąć, ale gdy już się to zdarzyło, na stół wjeżdżała wo dzionka, nie wiadomo dlaczego w mojej rodzinie zwana chudą Jewą. O tym, że są to dwie zupełnie inne zupy, bo chuda Jewa jest bez chleba i na maślance, dowiedzia łam sie dopiero teraz, zaglądając do starych przepisów i internetu. Pamiętam, że nie podzielałam entuzjazmu taty do tej wodnistej zupy na suchym chlebie, śmier dzącej czosnkiem i okraszonej skwarkami, tak jak nie przepadałam za fusatymi kluskami z surowych tartych ziemniaków. Za to kuchnia mamy była samą łagodno ścią, suchy rogalik zalany ciepłym mlekiem z masłem i miodem do dziś, choć dyskretnie i wstydliwie, mieści się na mojej liście „comfort food”.
Po takim początku nie będziecie przeciwni, że ośmielę się iść dalej kulinarną cestą, oprócz domowych smaków przywołując kolejne potrawy gotowane i pieczone z suchego pieczywa. Swojskie choć czeskie knedle, treściwy angielski „poor man’s pudding” czy zaskakująco czekoladowa włoska „torta paesana”. Na koniec królowa okowita, wiadomo, też z chleba (serio, serio!). Nie piszę jednak książki kucharskiej, więc po co ten sentymentalny rajd po smakach dzieciństwa i zagra nicznych kuchniach biedaków? Odpowiedź jest prosta – właśnie teraz przyszła na nie pora. Gdy in acja szale je i cena porządnego bochenka chleba zbliża się do 15 złotych, w Polsce wyrzuca się rocznie prawie 5 mln ton żywności*. Szokujące, prawda? W 2018 roku straty wy liczono nawet na 9 milionów ton, zajmowaliśmy wte dy niechlubne 5. miejsce w Europie. Nie mamy żadnej wymówki, większość, bo 60% marnujemy w gospodar stwach domowych. I najczęściej wyrzucamy pieczywo, wyliczono nawet, że w jednej sekundzie do kosza tra ają 184 bochenki chleba. Głównie dlatego, że zostały opakowane w folię i spleśniały, bądź kupiliśmy za dużo i już po jednym dniu okazały się nie dość świeże i chru piące.
Pomyśleć, że dawniej chleb spożywano na drugi dzień, a nawet później, bo bochenek prosto z pieca
był uważany za niezdrowy. Nasi rodzice przestrzegali przed jedzeniem gorącego ciasta, a w kultowej „Kuchni Śląskiej” Emilia Kołder, radzi jeść pieczywo kupio ne w dzień poprzedni. Warto wiedzieć, dlaczego mieli w tym rację. Czerstwe pieczywo rzeczywiście jest zdrow sze, zwiększa odporność, zmniejsza ryzyko otyłości, cu krzycy typu II a nawet raka jelita grubego. W badaniu z 2017 roku naukowcy z australijskiego Royal Melbour ne Institute of Technology upiekli biały chleb i pozosta wili go w różnych temperaturach nawet przez tydzień. Następnie przetestowali zmielone próbki i stwierdzili, że czerstwe okruchy miały wyższy poziom opornej skro bi** niż świeży chleb. Kiedy bakterie jelitowe żywią się tymi skrobiami, przekształcają je w kwasy tłuszczowe, które chronią przed rakiem jelita. Te kwasy tłuszczowe stymulują również hormony, które informują mózg, że jesteśmy syci. Wygląda na to, że warto pozwolić, by chleb po prostu naturalnie się wysuszył i dopiero wtedy jeść! Tych, którzy za starym chlebem wciąż nie przepa dają, pocieszą wyniki badań Oxford Brookes University z 2008 roku, które rzucają ciekawe światło na popular ne tosty. Okazuje się, że tosty ze świeżego chleba dają o 25% niższy poziom cukru we krwi, a opiekanie mro żonego chleba obniża odpowiedź glikemiczną o prawie 40%. Z pieczeniem tostów trzeba jednak uważać, lepiej pozostawać przy złotym kolorze, żeby nie wytworzył się szkodliwy akrylamid… Ale może przy tej cenie prądu i gazu lepiej w ogóle nie piec? Wezmę więc na język i na pióro (klawiaturę) rumowe kulki, w wersji XXL zwane też ziemniaczkami lub bajaderkami. To najlepszy zna ny mi sposób na wykorzystanie starych ciast. I kolejne wspomnienie z dzieciństwa.
„Kulki robi się na samym końcu pieczenia ciasteczek, mówi Ewa Wojaczek, zwyciężczyni konkursu Zamku Cieszyn na najlepsze cieszyńskie ciasteczka z 2018 roku. Wszystko to, co się nie udało czy połamało, daje się osobno do miseczki. Kruszy w rękach, dodając resztki orzechów, rodzynki, daktyle i polewę czekoladową, co da potrzebną do kulek zbitą masę. Na koniec rum, najlepiej 80% i spiry tus, bo konserwuje. Kulki obtoczyć w mielonych orzechach, migdałach czy wiórkach kokosowych. A czego w Święta nie zjemy, można przechować do następnej okazji w zamra żarce”
Tekst czytany w 5 minut, 300 sekund, w czasie których w Polsce wyrzucono 55 200 bochenków chleba.
• Raport projektu „Program Racjonalizacji i Ograniczenia Mar notrawstwa Żywności”
• * Skrobia oporna to węglowodan, który jest odporny na działa nie enzymów trawiennych i w niezmienionej formie przechodzi do jelita grubego. Stanowi pożywkę do rozwoju pożytecznych bakterii jelitowych i pełni wiele funkcji prozdrowotnych. Znajduje się m.in. w czerstwym pieczywie.
Hal yna Malynovska
wolontaRiat, Czyli zawsze waRto pomagać
„Kiedy świat wydaje się ciemny, wolontariusze mogą go rozświetlić”, Susan J. Ellis
Od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę aktywiści wraz z lokalnymi władzami rozpoczęli tworzenie punk tów pomocy humanitarnej dla ukraińskich uchodźców na terenie całej Polski. W tych specjalnie przygotowa nych „sklepach” można było dostać za darmo potrzeb ne rzeczy, artykuły spożywcze i chemię gospodarczą. Obecnie liczba punktów pomocowych jest nieco mniej sza niż na początku rosyjskiej inwazji, ponieważ zmie niła się sytuacja Ukraińców. Część uchodźców wróciła do domu. Ci, którzy zostali, podjęli pracę, co poprawiło ich sytuację materialną. Badania pokazują jednak, że zapotrzebowanie na takie „sklepy” jest wciąż aktualne. Pracując nad tym tematem miałam okazję rozma wiać z kilkoma osobami, które brały czynny udział w udzielaniu pomocy. To ludzie, których życiowe credo brzmi – „nie możesz tylko obserwować, musisz działać”. Na początku zamierzałam opublikować suche informacje
o działalności punktów pomocy na terenie powiatu cie szyńskiego. Jednak w trakcie opracowywania materiału zdałam sobie sprawę, że temat wymaga głębszej re eksji. Punkty pomocy to nie tylko lokale, ubrania i paczki ma karonów. Dla mnie to przede wszystkim ludzie, którzy nie przeszli obojętnie obok sytuacji w Ukrainie, i często poświęcając swój czas, pieniądze i wiele codziennych zobowiązań, zaczęli pomagać. Tu, na miejscu i tysiące kilometrów stąd. Zarówno uchodźcom, jak i osobom, którzy w Ukrainie pozostali – zwykłym ludziom oraz żołnierzom. Ubraniami, jedzeniem, pieniędzmi, da chem nad głową, a czasem tylko dobrym słowem wspar cia i serdecznymi objęciami.
Jak działa ta pomoc, i jak to się wszystko zaczęło, opowiem na podstawie rozmów z czterema zupełnie różnymi osobami, które zajmują różne stanowiska, prowadzą bardzo aktywne życie, ale jednocześnie mają
otwarte serca dla wszystkich, którzy potrzebują pomo cy. Moimi rozmówcami byli: Izabela Brachaczek (Soł tys Kończyc Małych), Mariusz Andrukiewicz (Funda cja Rozwoju Przedsiębiorczości „Być Razem”), Anna Szczyrba i Edyta Diakowska-Kohut (Stowarzyszenie Pomocy „Kraina Marzeń”) oraz Tomasz Piwocha (koor dynator magazynu pomocowego w Starostwie Powiatowym w Cieszynie, Prezes Polskiego Czerwonego Krzyża w Bielsku-Białej).
Próba przejęcia Ukrainy przez Rosję trwa już od 9 miesięcy. Od 24 lutego minęło sporo czasu i może się wydawać, że społeczeństwo już przyzwyczaiło się do wojny. Ale tak czy inaczej, rozmowy publiczne to czą się wokół rosyjskiej agresji, ataków na ukraińskie miasta i tego, jak Ukraińcom udaje się przeciwstawiać wrogowi. Osoby potrzebujące pomocy, podobnie jak w pierwszych miesiącach wojny, nigdzie nie zniknęły. Rosyjskie rakiety nadal „przypadkowo” uderzają w bu dynki mieszkalne, w wyniku czego całe rodziny nagle zostają pozbawione dachu nad głową.
Polacy zaczęli aktywnie pomagać Ukraińcom od pierwszych dni wybuchu wojny. Jako kraj sąsiedzki Pol ska otworzyła swoje granice dla kobiet i dzieci, które zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów. Ukra ińcy przepływali przez granicę rwącym strumieniem, który zdawał się nie mieć końca. Po przekroczeniu gra nicy przerażeni, wyczerpani i zdezorientowani uchodźcy wpadali w ręce wolontariuszy – zwykłych ludzi, którzy nie umieli obojętnie patrzeć na to, co się dzieje.
Wolontariusze spotykali się z ukraińskimi uchodź cami w punktach kontrolnych na granicy, dostarczali im gorących posiłków, organizowali noclegi i przewo zili ich w głąb Polski. I zarówno w dużych miastach, jak i w małych miejscowościach błyskawicznie zakładali punkty pomocy, do których każdy mógł przynosić po trzebne rzeczy. A właściwie nieco inaczej – praktycznie od pierwszych dni wojny zaistniała pilna potrzeba two rzenia zorganizowanych punktów niesienia pomocy, bo chęć pomocy okazała się bardzo duża. Pomoc humani tarna zaczęła napływać zewsząd, zarówno od zwykłych mieszkańców miast i wsi, jak i prywatnych przedsiębior ców oraz dużych rm.
Jednym z pierwszych i największych punktów pomocy, które otwarto w Cieszynie, był magazyn przy ulicy Stawowej. Zorganizowały go dwie dziewczyny, Ania i Edyta: – Od razu zaczęliśmy pomagać Ukraińcom, którzy przybyli do Cieszyna. Na początku wszystko to było dość spontaniczne i zrozumieliśmy, że istnieje pilna ko nieczność skoordynowania naszych działań z innymi wo lontariuszami. Zaistniała więc potrzeba takiej przestrzeni, w której można by zorganizować odbiór rzeczy przynoszo nych przez ludzi oraz jednoczesnego przekazywania ich
potrzebującym. W praktyce oznaczało to odpowiednie warunki do posortowania i określenia rzeczywistej ilości posiadanych artykułów.
W ten sposób z inicjatywy Stowarzyszenia „Kraina Marzeń” przy wsparciu MOPS-u i Urzędu Miasta Cie szyna powstał punkt pomocy na ul. Stawowej. – Na początku radziliśmy sobie sami. Ale z biegiem czasu na gromadziła się duża liczba darów, w szczególności ubrań. Wszystko to trzeba było rozpakować, posortować – dam skie, męskie, dziecięce, ciepłe, buty itd. To spowodowało, że zaczęliśmy zapraszać wolontariuszy. Wśród tych, którzy pomogli przywrócić porządek w magazynie, byli nie tylko Polacy, ale też dużo Ukrainek – mówi Anna Szczyrba.
– Chcieliśmy stworzyć normalne warunki dla osób, które przychodzą po pomoc, bo rozumieliśmy, że nie jest to łatwe. Na przykład matka, która jeszcze niedawno była samowy starczalna teraz jest zmuszona przymierzać swoim dzieciom cudze ubrania – dodaje Edyta Diakowska-Kohut.
W ciągu sześciu miesięcy istnienia punktu pomo cy przy ul. Stawowej odwiedziły go tysiące Ukraińców, którzy znaleźli schronienie w Cieszynie i sąsiednich miejscowościach. W pierwszych dniach potrzeby były bardzo duże. Przez magazyn codziennie przewijały się setki uchodźców. Z upływem czasu liczba odwiedzają cych punkt nieco spadła. Świadczyła o tym np. zmiana godzin otwarcia. Jeśli na początku punkt był otwarty co dziennie, to teraz jest to tylko jeden dzień w tygodniu. Jednak zapotrzebowanie na pomoc nie zniknęło: – Każdy, kto pracuje w naszym punkcie, jest wolontariuszem, ale oczywiście mamy też swoje rodziny i pracę. A pod koniec lata coraz trudniej było to połączyć. Jednocześnie zbliża się zima i spodziewamy się ponownego wzrostu ilości ludzi potrzebujących pomocy. W trakcie funkcjonowania punktu zaprzyjaźniliśmy się z dziewczynami z Ukrainy i utrzy mujemy z nimi kontakt. Wiemy, że sytuacja w niektórych miastach jest bardzo trudna, w szczególności tam, gdzie infrastruktura została uszkodzona lub zniszczona. Z tych powodów ludzie będą musieli wyjechać, aby przetrwać zimę. Będą tacy, którzy powrócą do Cieszyna albo przyja dą tu po raz pierwszy. Jesteśmy na to przygotowani - mamy mnóstwo ciepłych ubrań. Teraz jedynym problemem jest znalezienie chętnych do rozpakowania kartonów z ubraniami. Inaczej wygląda sytuacja z produktami spożywczy mi i chemią. Jeśli kilka miesięcy temu mogliśmy kupować jedzenie za fundusze od sponsorów, lub otrzymywaliśmy pomoc od rm i prywatnych osób, które przywoziły paczki niezbędnych produktów, to teraz ilość tej pomocy znacznie się zmniejszyła – przyznają Anna i Edyta ze Stowarzysze nia „Kraina Marzeń” i zapraszają chętnych do pomocy w piątki od 9 do 15.
Fundacja Rozwoju Przedsiębiorczości Społecz nej „Być Razem” od początku kon iktu zbrojnego na
Ukrainie świadczy różnorodną pomoc na rzecz uchodź ców dotkniętych dramatem wojny. Prezes Zarządu Ma riusz Andrukiewicz przedstawił następujące informacje na temat wsparcia udzielanego uchodźcom przez Fun dację: – Od początku wojny organizujemy pomoc w róż nych formach. Tu na miejscu, w Cieszynie, w „Bistro na Wałowej”, zorganizowaliśmy bezpłatne ciepłe posiłki dla ukraińskich uchodźców. Łącznie wydaliśmy ponad 3 000 obiadów o wartości 46 500 zł. Od kilku miesięcy na te renie Fundacji, w porozumieniu z MOPS i Polskim Ko mitetem Pomocy Społecznej, wydawana jest również żyw ność dla uchodźców z Ukrainy. Ponadto Fundacja ściśle współpracuje z punktem dystrybucji darów dla uchodźców wojennych, prowadzonym przez Stowarzyszenie Pomocy „Kraina Marzeń” w Cieszynie przy ul. Stawowej 6, dla którego przeznaczone zostało ok. 50 tys. zł na zakup arty kułów spożywczych i chemii gospodarczej. W tym samym czasie Fundacja „Być Razem” wspierała także inne dzia łania skierowane do uchodźców wojennych, m.in. zakup sprzętu medycznego czy artykułów szkolnych dla dzieci. Część środków nansowych przeznaczona została też na przygotowanie paczek humanitarnych kierowanych bez pośrednio do Ukrainy. W odpowiedzi na prośbę burmi strza miasta Chortkiv ok. 20 tys. zł zostało przekazane bezpośrednio na budowę centrum wspierania uchodźców w tym mieście. W sumie Fundacja przeznaczyła dotych czas ok. 300 tys. zł na wsparcie osób dotkniętych działa niami wojennymi prowadzonymi na terytorium Ukrainy.
Obecnie Fundacja „Być Razem”, dzięki wygranemu kon kursowi amerykańskiej fundacji NESST, pracuje nad realizacją projektu, który będzie polegał na stopniowym wspieraniu i wprowadzaniu ukraińskich uchodźców na polski rynek pracy. Projekt skierowany jest do 120 osób, które zostały zmuszone do zmiany miejsca zamieszkania w wyniku działań wojennych w ich kraju. W ostatnim cza sie Fundacja pozyskała również sprzęt komputerowy, który w najbliższych tygodniach będzie przekazany uchodźcom. Wyżej wymieniona pomoc jest możliwa dzięki ogromnemu wsparciu przedsiębiorców i organizacji, przede wszystkim rmy PPG Cieszyn S.A., a także Pro-Eco-Investment, Chicago Society, Subway, Verizon i wielu ludzi dobrej woli – mówi Mariusz Andrukiewicz.
Na terenie gminy Zebrzydowice schronienie znala zło ponad 300 ukraińskich uchodźców. Były to głów nie matki z dziećmi uciekające przed wojną z centralnej i wschodniej Ukrainy. Od samego początku koordyno waniem pomocy zajmowała się Izabela Brachaczek, soł tys Kończyc Małych:
– Najpierw zadzwoniłam do brata, bo wiedziałam, że w jego rmie pracuje wielu Ukraińców, którzy zaczę li sprowadzać tu swoje rodziny. Na początku pomagałam w znalezieniu mieszkań dla tych ludzi. Dzięki pomocy doktora Palucha i jego przyjaciół udało nam się zorgani zować zakup najpotrzebniejszych rzeczy dla noworodków: pieluch, butelek i innych drobiazgów, które zostały wysła ne do Kijowa. A w tym samym czasie mieszkańcy naszej
miejscowości zaczęli przynosić różne rzeczy. Na początku przynosili je do mojego biura. Ale z biegiem czasu zgro madziło się ich tak dużo, że stało się jasne – potrzebujemy oddzielnego pomieszczenia. Zwróciliśmy się z tą sprawą do Domu Pomocy Społecznej w Kończycach Małych i okazało się, że jest tam miejsce na zorganizowanie punktu pomocy. Trzy wolontariuszki: Ewa Kula, Ewa Gibała i Beata So merlik, od razu zgodziły się na pracę w „sklepiku” – mówi. I dodaje: – Znalezienie mieszkań dla uchodźców było do syć skomplikowane, bo nie dało się przewidzieć ostatecznej liczby osób potrzebujących zakwaterowania. Przykładowo oczekiwaliśmy kilku osób, a okazało się, że przyjechało kilkakrotnie więcej, bo zabierali ze sobą całą rodzinę, a nawet po prostu swoich znajomych. Wszyscy ci ludzie mu sieli gdzieś mieszkać. I chcieliśmy, żeby to były normalne warunki. Mieszkańcy, ze swojej strony szybko włączyli się w akcję udzielania pomocy. Zdarzyło się nawet tak, że ktoś przyspieszył remont mieszkania, żeby przyjąć uchodźców.
Mimo złożoności sytuacji były też dobre momenty. Pani Izabela z uśmiechem i dumą wspomina narodziny dziecka. Mała Polina została pierwszą Ukrainką, która urodziła się na Śląsku Cieszyńskim. Poród odbył się nie mal natychmiast po przybyciu matki do Kończyc Ma łych, która wreszcie poczuła się bezpieczna.
– Udało nam się również wysyłać pomoc do Ukrainy, na front lub do miast, w których ta pomoc była najbardziej potrzebna. Jeśli chodzi o pomoc nansową, to też otrzyma łyśmy pomoc od różnych organizacji oraz rm prywatnych. Przekazano nam około 30 000 zł. Za te pieniądze mo gliśmy kupić produkty spożywcze i rzeczy dla niemowląt – mówi Izabela Brachaczek.
Przez pewien czas „sklepik” w Kończycach Małych cieszył się dużym zainteresowaniem. Jednak z biegiem czasu liczba uchodźców potrzebujących pomocy spa dła, i w efekcie punkt przestał działać. Pozostałe rzeczy postanowiliśmy wysłać do punktu pomocy w Słupsku. Miejscowa rma Olza Logistic zgodziła się zostać przewoźnikiem, a organizacją i koordynacją transportu zaję ła się Fundacja „Lokalsi”. Łącznie wysłano 400 kilogra mów darów.
Inną osobą, która znaczną część swojego czasu po święciła na pomoc innym, jest Tomasz Piwocha, Prezes Polskiego Czerwonego Krzyża w Bielsku-Białej. koor dynator punktu pomocy przy ul. Granicznej. Ten punkt pomocy został zorganizowany z inicjatywy Mieczysława Szczurka, Starosty Powiatu Cieszyńskiego, w pierw szych dniach wojny.
– Możemy powiedzieć, że magazyn przy ul. Granicznej działa podobnie do centrum logistycznego. Pomoc humani tarną otrzymujemy z różnych źródeł: Czerwonego Krzyża w Bielsku-Białej, stowarzyszenia Joannici Dzieło Pomocy w Dzięgielowie, a nawet z Wielkiej Brytanii. Wielkość po mocy humanitarnej napływającej do magazynu jest bardzo
znacząca. Dostarczana jest tutaj samochodami ciężarowy mi. Naszym zadaniem jest posortowanie pudeł i paczek na miejscu. Część pozostaje w Cieszynie, dla mieszkających tu Ukraińców. Pozostałą część wysyłamy na Ukrainę. Są to opakowania z odzieżą lub pościelą, lekarstwami i pro duktami medycznymi, produktami higienicznymi, a na wet pasza dla zwierząt. Większość paczek jest dostarcza na z gotowym oznaczeniem miejsca, do którego należy je przesłać. Bardzo ważne jest, aby to wszystko prawidłowo posortować, aby w paczkach, w których mają być np. buty dziecięce, nie znalazła się karma dla zwierząt. Jednocze śnie staramy się, aby osoby, które przychodzą po pomoc do naszego punktu, na miejscu otrzymały wszystko, czego po trzebują do normalnego życia. Nie chodzi tylko o ubrania. Są to również produkty higieniczne, detergenty, naczynia. Zawsze mamy zapas wody butelkowanej. Latem było to oczywiste, ale teraz, gdy rozpoczął się rok szkolny, dzieciom wygodnie jest włożyć do plecaka zwykłą butelkę wody. To nie tylko kwestia zapotrzebowania na wodę, ale także kwe stia psychologiczna. To tylko kilka złotych, ale kiedy trzeba zaplanować budżet, butelka wody, niestety, ale może nie znaleźć się na liście – mówi Tomasz Piwocha.
Sami uchodźcy biorą bezpośredni udział w tak zwa nym „życiu punktu”, mówi koordynator punktu To masz Piwocha: – Większość osób, które tu przyjeżdżają, ma bardzo pozytywny stosunek do tego rodzaju pomocy. Ostatnio pojawił się taki trend, że ludzie przyjeżdżają tu nie tylko po coś dla siebie, ale sami przywożą swoje rzeczy. Są to zazwyczaj ubranka, buty lub zabawki dla dzieci. Tłumaczy się to tym, że dzieci szybko rosną, a dla niektó rych stało się to prawie regułą - przed zabraniem nowych rzeczy zwróć to, co tobie już nie jest potrzebne. W trakcie istnienia magazynu powstała nawet stała gru pa ukraińskich wolontariuszy, którzy regularnie poma gają przy rozładunku i sortowaniu. – Jest jedna pani z Ukrainy, uchodźczyni, która regularnie zabiera pościel z punktu, pierze ją i sortuje w komplety. W efekcie mamy gotową paczkę – poduszkę, koc i bieliznę, którą następnie wysyłamy na Ukrainę. Moim zdaniem zasługuje ona na szczególną uwagę. Nie wiemy, jaka jest jej sytuacja życiowa i nansowa, ale znajduje czas, żeby to wszystko wyprać, wyprasować i uporządkować. Trzeba zauważyć, że nie jest łatwa praca – dodaje Piwocha.
Praca magazynu na Granicznej jest bardziej zorien towana na dostarczanie pomocy humanitarnej. W Cie szynie sortuje się i pakuje rzeczy do dalszego transportu na Ukrainę. Dlatego w ostatnim czasie ludzie często przyjeżdżają na ul. Graniczną, aby osobiście wysyłać paczki dla bliskich lub na front. Zbliżająca się zima sprawia, że w paczkach wysyłane są obecnie głównie ciepłe ubrania oraz pościel.
Maciej i Katarzyna russek
żelazny powiew nowoCzesnośCi
dzieje człowieka to historia wynalazków. Wiele z nich wykorzystujemy przez setki kolejnych lat –niektóre oznaczają ułatwienia w codziennych, błahych sprawach, inne przynoszą zmiany większego kalibru. Ja określam je mianem nośników cywilizacji. Tak jak początkiem osiadłego trybu życia stało się opanowanie hodowli i uprawa roślin, kolejną wielką rewolucję przyniosły pismo oraz druk, a dziś wynalazek internetu wydaje się być szczytem dostępnej powszechnie technologii. Na osi czasu, wyznaczającej dzieje człowieka, można zaznaczyć wiele punktów, które doprowadzały do niemal rewolucyjnego skoku cywilizacyjnego. Jednym z takich momentów z pewnością było wynalezienie kolei żelaznej, a co za tym idzie – pociągów. dzięki nim przez lata możliwy stał się transport towarów i ludzi, ale także myśli i idei poruszających się po śladzie stalowej szyny. Kolej była nośnikiem nowoczesności, a dworce stały się symbolem cywilizacyjnego skoku.
Maszyna ruszyła! Najpierw powoli, jak żółw ociężale w Wielkiej Brytanii, później rewolucja przemysłowa gnała przez świat, wykorzystując koleje i parowozy. Te zdobycze techniki dotarły również do Cieszyna. 39 lat po skonstruowania pierwszego parowozu tzw. Rakiety Stephensona, w 1829 roku do stołecznego miasta Księstwa dotarł pierwszy pociąg. Jak można wyczytać w Gwiazdce Cieszyńskiej, był to skład prowadzony przez parowóz Salamander. Ten nie przywiózł jeszcze ludzi, pragnących odwiedzić nadolziańskie miasto, lecz dostarczył materiał do budowy dworca, która rozpoczęła się już we wrześniu 1867 roku. Sygnałem obwieszczającym wszem i wobec fakt, że Cieszyn doczeka się kolei, były wystrzały moździerzowe ze wzgórza zamkowego, co wskazuje na rangę tego wydarzenia. Budowę traktu kolejowego ukończono w 1869 roku i od tego momentu na tej trasie kursowały dwie pary pociągów dziennie. Były to składy osobowo-towarowe. O rozwoju linii może świadczyć przyrost połączeń – w 1875 roku przez Cieszyn przejeżdżało już 55 składów dziennie. Pytając dziś cieszyniaków o dworzec kolejowy zdecydowana większość pokieruje nas na ul. Hajduka, a mieszkańcy czeskiej strony wyślą nas na ul. Dworcową. Jednak niemal sto lat temu sytuacja prezentowała się nieco inaczej. Pierwszy dworzec kolejowy Cieszyna powstał przy ul. Jabłonkowskiej – mniej więcej
naprzeciw dzisiejszej stacji benzynowej i sklepu wiel kopowierzchniowego (TESCO). To tam postawiono budynek otwarty w 1870 roku. Właśnie do budowy tego obiektu przetransportowano materiały pierwszym pociągiem, jaki zawitał do stołecznego miasta. Obiekt był typowym budynkiem dworcowym, jakich w Au stro-Węgrzech było wiele. Pewien znany i lubiany ku charz-podróżnik zaryzykował – moim zdaniem trafną – tezę, że patrząc na dworzec jest w stanie odgadnąć, czy znajduje się na terenie upadłej w 1918 roku mo narchii. Cieszyńska kolej oraz dworzec były częścią powstającego traktu łączącego Bogumin z Koszycami. Od 1873 roku kierownikiem ruchu cieszyńskiego od cinka, tego jakże istotnego połączenia, był Franz Illich. Ten urzędnik kolejowy i działacz społeczny doczekał się nawet honorowego obywatelstwa miasta oraz nazwania jednej z ulic jego imieniem. Dziś ulica ta znajduje się po czeskiej stronie Cieszyna, ale po licznych przebudowach nosi nazwę Moskiewskiej oraz Čapkovej.
Już 6 lat po wzniesieniu budynku dworcowego okazał się on zbyt mały. Postanowiono zatem wybudować większy, bardziej okazały i reprezentacyjny gmach. Pod jego lokalizację wybrano miejsce niemal naprzeciw pierwszego budynku, a już w 1889 roku Cieszyn mógł cieszyć się z nowego dworca przy ul. Dworcowej. To oczywiście obiekt znany nam do dziś. W starym budynku urządzono najpierw biura kolei
Koszycko-Bogumińskiej, później pełnił on rolę maga zynu, aż w 1962 roku został wyburzony, by na jego miejscu powstać mogły tory rozrządowe. Dziś w pier wotnej lokalizacji nie zostało z budynku nic. Jednak kilka elementów udało się zachować.
Na nowym dworcu kwitło życie. Był to nie tylko punkt wsiadania i wysiadania pasażerów. Istniała tu także restauracja. Rangę cieszyńskiej stacji z pewnością podnosił fakt, że przez pewien czas zatrzymywał się tutaj słynny Orient Express, pokonujący trasę Berlin – Stam buł. Cieszyński dworzec gościł w swych progach także znamienite postaci. To właśnie budynek dworcowy był pierwszym, który widzieli podczas swoich wizyt Wil helm II Hohenzollern, car Bułgarów Ferdynand I Ko burg, czy austriaccy cesarzowie Franciszek Józef oraz Karol I.
Dworzec to oczywiście nie tylko część pasażer ska z kasami i peronami. To także towarowe zaplecze z magazynami i licznymi bocznicami. Właśnie w to miejsce wycelowano bomby, które spadły 2 maja 1945 roku na infrastrukturę kolejową, skutecznie uniemożliwiając wojskom niemieckim dalszą wywózkę dóbr z trzynieckiej huty. Do dworca przylegał też urząd pocztowy. W szczytowym momencie przy infrastruk turze kolejowej zatrudnionych było 200 pracowników. Dziś budynek jest pięknie odnowiony i zachował swój XIX-wieczny klimat, bo zadbano o drobne elementy
dekoracji i oczywiście niepowtarzalny styl Austro-Węgierskich dworców.
Część z czytelników może dziwić się, że piszę wciąż o cieszyńskim dworcu, który znajduje się obecnie po stronie czeskiej. Przecież stacja kolejowa Cieszyn mieści się na ul. Hajduka - jednak budynek, który dziś wszyscy kojarzą z podróżą pociągiem nie był od początku głównym dworcem miasta. Powstały w 1888 roku obiekt pełnił tylko funkcje pomocnicze dla głównego dworca. Stacja z początku nie nazywała się oczywiście Cieszyn, lecz Teschen-Boberthal, czyli Cieszyn-Bobrówka. Usytuowany przy jednotorowej linii Kolei Miast Śląskich, funkcjonował w cieniu swego większego brata za Olzą aż do 1920 roku, kiedy to przez podział miasta stał się głównym dworcem dla Cieszyna. Sytuacja ta nie uległa już zmianie, z przerwą na lata 1938-1945 kiedy miasto powtórnie złączono. Dziś odnowiony, znów budzi zainteresowanie dzięki remontowi linii kolejowej, ale także
samego budynku. Co ciekawe, to tutaj możemy znaleźć ślad najstarszej, nieistniejącej stacji. Są to lary podtrzymujące zadaszenie od strony peronów. Widnieje na nich napis Teshen 1878 i pochodzą właśnie z dworca przy ul. Jablonkovskiej.
Kolej przez lata przewoziła ludzi, towary czy pocztę. To było jej główne zadanie, jednak wraz z setkami pakunków, skrzyń i ładunków zapewniała też powiew nowoczesności - dawała możliwość podróży, łączność ze światem. Była impulsem dla rozwoju, a na dworcach zaczynały się wyprawy do nowej ery.
Kilka słów o russkietripy.pl
Jesteśmy rodziną, która wyznaje zasadę, że każde wyjście z domu to już trip (czyt. wyprawa). Wystarczy tylko dobrze się rozejrzeć, by odnaleźć niesamowite miejsca wokół siebie. Relacje z takich wypraw przedstawiamy na naszej stronie, gdzie trafiają się też opowieści o naszych wyprawach w bardziej odległe miejsca. Ale to już zupełnie inna historia.
Moniuszki 4.
DOBRY ADRES W NOWEJ ODSŁONIE
Kiedyś siedziba fundacji, obecnie w części wciąż prowadzona jest działalność noclegowa, działa gabinet dentystyczny, salon fryzjerski, funkcjonuje stołówka. Właśnie trwa rewitalizacja budynku przy ul. Moniuszki 4 w Cieszynie. Na rynek trafią lokale idealne do zamieszkania jak i pod inwestycje. ruszyła również przedsprzedaż lokali usługowych.
syTUaCJa Na LoKaLNyM ryNKU
Rynek mieszkaniowy w Cieszynie jest trudny. Brakuje mieszkań pod wynajem. Nowe budownictwo to przede wszystkim duże apartamenty bądź domy jednorodzinne oraz szeregowce. Niewiele lepiej jest na rynku wtórnym. Dużym wyzwaniem jest znalezienie kawalerki bądź małego mieszkania do 40 m2. Sytuacja stała się jeszcze trudniejsza po wybuchu wojny w Ukrainie, wiele osób dołączyło do pracujących w mieście członków rodziny,
tutaj znajdując bezpieczną przystań. Do wynajęcia dostępne są pojedyncze mieszkania, lecz niewiele z nich ma mały metraż.
Nie bez znaczenia jest także in acja, a w konsekwencji wciąż rosnące ceny materiałów budowlanych. Inwestycja w nowe mieszkania okazuje się dużym wyzwaniem, nie pomaga także coraz trudniejsza procedura kredytowa. To sprzyja zwróceniu uwagi na istniejące nieruchomości, mające potencjał mieszkaniowy, choć wymagające nakładów. Wymagają one jedynie remontu, dzięki czemu można szybciej odpowiadać na potrzeby
rynku, zaoferować niższą cenę niż deweloperzy i jednocześnie zadbać o środowisko wykorzystując to, co już istnieje.
Tak właśnie dzieje się przy ul. Moniuszki 4. Inwestor docenia starsze budynki z historią, znajdujące się w dobrej lokalizacji. - Nasza rma skupia się na modernizacji tych zapomnianych, które przez wiele lat bardzo dobrze funkcjonowały w strukturze miasta i lokalnej społeczności a przez brak funduszy i bieżących inwestycji mocno podupadły i ludzie zapomnieli o ich potencjale - wyjaśnia Paweł Kwiatkowski - prezes spółki Investio Moniuszki 4 Sp. z o.o.
dobry adres To NieKoNieCZNie śCisŁe CeNTrUM
Nieruchomość przy ul. Moniuszki 4 znajduje się na osiedlu Liburnia. Miejsce to zapewnia duży komfort codziennego funkcjonowania. W pobliżu znajduje się lokalny warzywniak, duży supermarket, jest także szkoła, przedszkole oraz stacja benzynowa. To czyni miejsce to atrakcyjne zarówno dla singli, rodzin z dziećmi, ale także seniorów. Osiedle jest dobrze skomunikowane,
wodno-kanalizacyjnej, instalacji elektrycznej na części wspólnej, dla komfortu cieplnego a także akustycznego wymienione zostaną drzwi wejściowe oraz zamontowane trzyszybowe okna. Mieszkania oddajemy w stanie do remontu - wyjaśnia inwestor.
Budynek będzie docelowo multifunkcyjny. W ofercie znajdą się zarówno: - kawalerki - od 19 m2 do 30 m2, - mieszkania dwupokojowe - od 38 m2 do 43m2, - a także lokale usługowe - od 40 m2 do nawet 370m2. Kolejnym etapem będzie kompleksowa termomodernizacja budynku połączona z remontem wszystkich części wspólnych (klatki schodowe i korytarze) oraz nowym zagospodarowaniem terenu wokół nieruchomości, czym zajmie się już powołana Wspólnota Mieszkaniowa.
autobusem można dojechać do centrum Cieszyna. W niedalekiej odległości znajduje się także dworzec PKP. Nie bez znaczenia jest bliskość trasy S52 łączącej Cieszyn w Bielskiem-Białą.
MiesZKaNia do reMoNTU
W Cieszynie brakuje mieszkań na rynku wtórnym. Jest de cyt kawalerek i małych mieszkań - poniżej 50 m2. Budynek przy Moniuszki 4 odpowiada na potrzeby osób, które chcą zainwestować w mieszkanie niewielkie bądź typową kawalerkę.
- Budynek ten może pochwalić się długą historią. Chcemy otworzyć nowe rozdział dla tego miejsca. Budynek poddajemy najważniejszym pracom, gwarantującym bezpieczeństwo i komfort przyszłych mieszkańców. Prowadzona modernizacja obejmuje wykonanie od nowa instalacji
Mieszkanie można nabyć z intencją jego użytkowania, może to być jednak lokata kapitału, która pozwoli także na szybki zwrot inwestycji w zakup. Cieszyn jest miastem akademickim, ale także z uwagi na swoją przygraniczną lokalizację jest atrakcyjny dla osób podejmujących pracę w Czechach. Inwestycja w nieruchomość stwarza dziś wiele możliwości - takie jak zakup celem remontu i dalszej odsprzedaży (tzw. ip), najem krótkoterminowy pod turystów (booking), artystów, biznes, najem długoterminowy z myślą o studentach czy też najem pracowniczy.
osoby zainteresowane zapraszamy na stronę internetową www.moniuszki4.pl a także do kontaktu telefonicznego tel. 576 138 741
KośCioły dRewniane na śląsKu
CieszyńsKim
w zapiskach ks. józefa londzina
Kilkusetletnie kościoły drewniane, często otoczone starym cmentarzem, są jednym ze stałych elementów polskiej architektury sakralnej. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu byt wielu z nich stał pod znakiem zapytania. Po pierwsze brakowało pieniędzy na konieczne remonty i konserwacje, po drugie często ambicją lokalnych parafii było zastępowanie ich murowanymi budowlami, które uznawano za trwalsze i po prostu lepsze.
Obecnie na szczęście rzadko się tak myśli, a stare drew niane kościoły są chlubą para an i mieszkańców. Pełnią nie tylko swą podstawową rolę – miejsca sakralnego, ale są także cennym dziedzictwem, ukazującym kunszt
dawnych artystów i rzemieślników. Dodatkowo nie rzadko są miejscem, wokół którego zachowały się po mnikowe już dziś okazy drzew. Warto wspomnieć, że sadzenie i utrzymywanie drzew wokół drewnianych
kościołów miało kiedyś, oprócz funkcji ozdobnych, cele praktyczne, jak np. zabezpieczenie kościoła przed nadmiernym promieniowaniem słonecznym, łagodze nie dobowych różnic temperatury, a w przypadku lipy – prowadzenie gospodarki pasiecznej. „Zdarzało się nieraz, że pszczelarze w testamencie zapisywali pszczo ły kościołowi. Pasieki te miały przeznaczenie dostarczać wosku na świece do kościoła, a miód sprzedawano i za pisywano jako dochód do rachunków kościelnych” (Lon dzin, str. 10).
Oczywiście Śląsk Cieszyński również może po chwalić się zabytkowymi drewnianymi kościołami. Może jednak nie każdy wie, że obszerne dzieło poświę cone kościołom drewnianym na tych terenach wyszło spod pióra księdza Józefa Londzina. Nosi tytuł „Ko ścioły Drewniane na Śląsku Cieszyńskim” i zostało wydane w Cieszynie w 1932 roku. Książka powstała z zebranych po śmierci Londzina zapisków, których przejrzenia, uporządkowania i przygotowania do druku podjął się ks. R. Tomanek. 450-stronicowe dzieło jest owocem ponad dwudziestu lat gromadzenia materia łów przez Londzina, w tym z archiwum Generalnego Wikariatu w Cieszynie i kronik para alnych. Zapiski pochodzą z lat 1906-1911 i ponad 18 lat przeleżały w biurku Józefa Londzina, który ze względu na ogrom pracy społecznej i administracyjnej nie zdołał ostatecznie zredagować zgromadzonych przez siebie materia łów. Pierwotnie materiał ukazywał się w „Gwiazdce Cieszyńskiej” (od sierpnia 1929 roku). Zredagowana przez ks. Tomanka książka znajduje się obecnie w zbio rach Książnicy Cieszyńskiej, jest także dostępna online np. w Śląskiej Bibliotece Cyfrowej.
Józef Londzin doceniał piękno lokalnych wiejskich kościółków i tak pisał w pierwszych zdaniach wstępu do swojego dzieła: „I u nas na Śląsku Cieszyńskim wysi lał się mieszczanin i wieśniak, aby dom swój jak najbar dziej na zewnątrz przyozdobić, aby go uczynić jak naj piękniejszym (…). Lecz sztuka ludowa znalazła dopiero w budowie kościołów swe zupełne wykończenie. Talent naszych domorosłych cieśli, mistrzów w tworzeniu dzieł sztuki, występuje tu na jaw w całej pełni. A nie sądźmy, że dopiero w XVIII. lub XIX. wieku artyzm ten zaczął dominować.
Najstarsze drewniane kościoły, jakie na Śląsku Cie szyńskim istnieją, pochodzą z XVI. wieku, a właśnie one odznaczają się przed innemi, zwłaszcza nowszemi, niezmierzonem bogactwem w wyrazie estetycznym i kon strukcyjnym, tak wielkiem bogactwem, że stanowi ono bezsprzecznie wartość o wiele znaczniejszą, niż się nam to pozornie wydaje”. (Londzin, str. 1-2).
Oto inny cytat, który potwierdza tę pasję Londzina: „Gdy się takiemu starożytnemu kościołowi drewnianemu
przypatrzymy, musimy zdjąć kapelusz przed przodkami naszymi, którzy go budowali, przed ich pomysłowością, praktycznością, roztropnością i przezornością (…) Ko ściółki wiejskie, na pierwszy rzut oka tak ubogie, niepo zorne, pochylone od starości, ujęte zazwyczaj w wieniec starych lip, czasem i dębów, chroniących je od wichrów, poczerniałe od deszczów, od mchów zielone, są prawdzi wemi skarbami dawnej sztuki. Ile uroku, piękna, poezji i harmonji zaklętych jest w waszych formach, linjach i otoczeniu! Poprzez gęstwę konarów i liści przedzierają się promienie słońca i wywołują na zielonych od mchów dachach i ścianach kościółka przedziwną grę kolorów (…) W kościółku takim modliło się mile, bo ludek czuł się w nim jak u siebie w domu. Wszystko tam było proste i pojedyncze, a przytem pełne poezji i swoistego wdzięku” . (Londzin, str. 3, 8,12).
Książka składa się ze wstępu i 47 rozdziałów, któ re opisują drewniane kościoły w 47 miejscowościach Śląska Cieszyńskiego. Część z tych kościołów istnieje do dziś, część pozostała już tylko na kartach jego dzie ła i w innych dokumentach historycznych. Londzin szczegółowo opisywał wygląd każdego kościoła, histo rię powstania para i, wymieniał wyposażenie, opisy wał zdobienia, obrazy, rzeźby, dzwony, wieże, cmen tarze, krzyże, oceniał stan okien i drzwi. Zachowanie oryginalnego piękna kościółków leżało mu na sercu, ubolewał np. nad praktyką pokrywania dachów drew nianych kościołów blachą lub papą. Książkę zdobią ry sunki kościołów i ich fragmentów oraz przekroje kon strukcji zrobione na podstawie fotogra i znajdujących się w Muzeum Miejskim w Cieszynie oraz fotogra i umieszczonych w ,,Holzkirchen” Strzygowskiego.
Na uwagę zasługuje umieszczenie przez autora szczegółowych informacji na temat źródeł dochodów para i, które dokumentują ówczesne życie gospodarcze para i i wsi. Na przykład o para i w Dębowcu pisał: „Pole rozpoczyna się od samego ogrodu farskiego i ciągnie się między polem Jerzego Fenricha, a polem Jana Gros sa, długości 11 gonów, szerokości zaś 24 zagonów, aż do granicy Hażlacha; łąk nie ma wcale. Do para i należą cztery wioski: Dębowiec, Kostkowice, Simoradz (Siedmo raczy) i Iskrzyczyn. Mesznego otrzymuje z nich proboszcz w życie i owsie dwa małdry, jedenaście mierzyć, trzy wier tele i jeden korzec. Ze Simoradza wpływa każdego roku czynsz w kwocie 4 tal. Dalej jest rybnik. Z jednej części roli dziedzicznego pana Jana Goczałkowskiego składane bywają dziesięciny w snopkach, gdy część ta obsiewana bywa pszenicą (triticum) lub owsem; gdy obsiewana bywa innym gatunkiem zboża, proboszcz nic nie otrzymuje. Od jednego siedlaka i trzech zagrodników otrzymuje 28 gro szy czeskich” . (Londzin, str. 61-2).
Z kolei o para i w Zebrzydowicach: „Dochody kościoła pochodzą z worka, pobożnych legatów, z dzwonienia przy pogrzebach, z krów i czynszów. W gotówce znajduje się 11 talarów śląskich, 34 groszy i 6 halerzy; oprócz tego powinni para anie zwrócić kościołowi 2 talary śl. 26 gr., wydane z kasy kościoła na reparaturę fary. Czynsz dają według wyroku sądu ziemskiego od 17 września r. 1659 w zamian za przędzę i pracę następujący zagrodnicy: Andrzej Srebrny, kowali, Jan Szkaradek, Adam Polak i Melchior, co wynosi rocznie 4 talary śl., 33 groszy i 11 kur. Krowy mają (w dzierżawie): szlachcic Wilhelm Lgocki jedną, Jan Szkaradek jedną, Jerzy Zajączek jedną, Paweł Kaplik jedną (…), wdowa po zmarłym Mikołaju Zamerliku uciekła z jedną w r. 1672. Szlachcic Jan Kisielowski przy przeniesieniu się z Zebrzydowic do Bobrku nie oddał krowy ani też od lat pięciu nie płaci z niej czynszu. Krowa, która była u małoletnich sierót szlachcica Rudzkiego i uważaną była za własną, odebrana została w drodze egzekucyjnej z powodu zaległego czynszu; będzie się trzeba o nią procesować. Dłużnikami kościoła są: szlachcic Jan Kisielowski winien od pogrzebu syna 10 tal. śląskich; z gruntu dług zagrodnika Melchiora z zaległych czynszów wynosi 2 tal. śl. i 12 kur i nowszy 18 gr. i 1 kura; z gruntu zagrodnika Adama Polaka z zaległych czynszów 18 gr, 6 kur; z gruntu zagrodnika Jana Szkaradka z zaległych czynszów 24 gr, 4 kury, których zawsze odmawiają z powodu błędu przy zapisie; ten sam winien od krowy za 1678 r. 18 gr. Dalej winien Paweł Kaplik, zwany Pawliczka, 18 groszy i inni, którzy krowy skradli i odprowadzili” (Londzin, str. 396-7).
Na szczęście nie sprawdziły się obawy Józefa Londzina, gdy pisał, że kościoły drewniane znikną całkowicie z krajobrazu za kilkadziesiąt lat. „Czas budowy drewnianych kościołów minął, ludność domaga się obecnie wielkich, pięknych kościołów murowanych. Toteż znikają jeden po drugim i za jakich kilkadziesiąt lat nie będzie już może ani jednego na Śląsku Cieszyńskim. Szkoda, że się tak dzieje (…)” (Londzin, str. 12).
Obecnie mamy wyznaczone w całej Polsce szlaki architektury drewnianej, które przyczyniają się do popularyzacji zwiedzania tego typu obiektów. Wiele drewnianych kościołów, wiejskich chat i obiektów gospodarczych poddano w ostatnich latach zabiegom konserwacyjnym, przeniesiono do skansenów lub wpisano na listę zabytków. Nadal jednak, jak w przeszłości, największym zagrożeniem pozostaje ogień, powstały np. w wyniku usterki instalacji elektrycznej lub celowego podpalenia (na przykład w 2017 roku doszczętnie spłonął zabytkowy kościół drewniany w Gutach po czeskiej stronie Śląska Cieszyńskiego). Na szczęście nikt już nie myśli o burzeniu starych drewnianych kościołów. Jak pisał Józef Londzin: „ Niechże przynajmniej najpiękniejsze z tych zabytków przeszłości głoszą obecnością swoją jeszcze przez pewien czas, że w naszym prostym ludzie istniał kiedyś zmysł artystyczny i estetyczny” (Londzin, str. 20).
Bibliogra a: J. Londzin, „ Kościoły Drewniane na Śląsku Cieszyńskim. Z pośmiertnych zapisków Autora przejrzał, uzupełnił i do druku przygotował ks. R. Tomanek” , Cieszyn 1932, on-line https://sbc.org.pl/Content/310385/ Publikacja-KC-6897.pdf
OŁOMUNIEC
Do Ołomuńca rano
Przyfrunął z nieba anioł, Przycupnął przy katedrze –Może się do niej wedrze? Odkryte pozasłania, Turystów poprzegania, Wołaniem ich zatrwoży, Że przecież dom to Boży?
Lecz oto ciemna chmura, Deszcz rusza w tan po murach, Po dachach i po szybach –Odpuści anioł chyba...
Wier owany p ewodnik po echach
W imieniu Firmy M-Kwadrat Group Sp. z o.o. składamy Państwu oraz naszym Klientom wyjątkowych Świąt Bożego Narodzenia pełnych radości, ciepła i niepowtarzalnej rodzinnej atmosfery.
Naszym Klientom chcielibyśmy podziękować za dotychczasową współpracę, życząc dalszych owocnych działań i sukcesów. Życzymy aby Nowy Rok był czasem pokoju oraz realizacji osobistych i zawodowych zamierzeń.
soKołowie z dziedziC
10 września 1905 roku, w Dziedzicach, uroczyście otwarto gniazdo Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. W ceremonii inaugurującej działalność dziedzickiego towarzystwa wzięli udział członko wie gniazd z okręgu krakowskiego, lwowskiego i żywieckiego. Przybyli także sokołowie z Górnego Śląska i Warszawy. Gośćmi wydarzenia byli m.in. Wojciech Korfanty, Michał i Antoni Wolscy z Byto mia, Klemens Matusiok, dr Konstanty Wolny, dr Zygmunt Seyda, dr Jan Galicz i prof. Badura.
Uroczystości rozpoczęto mszą świętą w kościele pw. NMP Wspomożenia Wiernych w Dziedzicach, którą odprawił ksiądz Antoni Macoszek. Po części o cjalnej, w gospodzie Jana Stryczka wydano obiad, podczas któ rego mowy wygłosili druhowie Kmiecicki, Galicz oraz zaproszeni goście. Później w pochodzie udano się do la sku Ludwika Budnioka i na łąkę Pawła Kielocha, gdzie odbył się festyn sokoli, w trakcie którego druhowie
zaprezentowali się w ćwiczeniach na drążku, z lancami i w ćwiczeniach wolnych. Uczestnikom imprezy przy grywała orkiestra druhów z okręgu krakowskiego. Wie czorem w gospodzie Jana Stryczka w Dziedzicach odby ła się zabawa taneczna, która przeciągnęła się do późnej nocy. „Zastępy dziarskich druhów, wspaniałe ćwiczenia i płomienne przemówienia działaczy polskich zobrazowa ły tężyznę ducha polskiego, zbiorową, pełną poświęcenia
pracę nad uświadamianiem narodowem i coraz bardziej rosnące poczucie godności narodowej, jako źródło o arnej samoobrony przed wynaradawianiem. Toteż dzień ten był zapowiedzią pomyślnej pracy gniazda i bardzo ożywionego ruchu narodowego naszego zakątka.”
Pierwsze gniazdo sokole na Śląsku Cieszyńskim założono w Cieszynie w 1891 roku, potem powstały gniazda w Michałkowicach (1903), Frysztacie i Karwi nie (1904). Dziedzicka organizacja była piątą na tym terenie i objęła swym zasięgiem północno-wschodnią część dawnego Księstwa Cieszyńskiego. „Powstała ona przede wszystkim dzięki gorliwej pracy polskiego nauczy cielstwa, które razem z duchowieństwem zakładało liczne towarzystwa oświatowe, i pracowało w nich, budząc coraz bardziej uświadomienie narodowe...”.
ZaJęCia GiMNasTyCZNe, CHór i orKiesTra
A wszystko zaczęło się, gdy z inicjatywy Stanisława Kmiecickiego, Karola Mazurka, Władysława Górni kiewicza, Aleksandra Szmida, Franciszka Janika, Józefa Machalicy w Dziedzicach odbyło się spotkanie infor macyjne, na którym postanowiono zwołać zebranie
założycielskie Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Zebranie, w którym wzięło udział 30 obywateli, uda ło się zorganizować pod koniec czerwca 1905 roku. Statut organizacji przedstawił Friedl, redaktor „Gło su Ludu Śląskiego”, po czym założono sokole gniazdo w Dziedzicach i wybrano zarząd organizacji. Prezesem został Stanisław Kmiecicki, zastępcą – Józef Machalica, sekretarzem – Władysław Górnikiewicz, skarbnikiem –Karol Mazurek, inż. Władysław Koszko objął funkcję naczelnika, a jego zastępcą został Beniamin Kolaczek. Członkami zarządu Towarzystwa zostali: Stanisław Cy ankiewicz, Franciszek Janik i Leopold Piesko. Do Ko misji Rewizyjnej powołano: Ludwika Budnioka, Mi chała Olszewskiego i Stanisława Rzeszowskiego. Statut Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Dziedzicach zatwierdził Rząd Krajowy w Opawie.
W pierwszym roku działalności Towarzystwa przy jęto 56 druhów, wśród których byli m.in. Józef Przy byłko, Ludwik Chrobak, Jan Stryczek, Julian Rembec ki, Józef Kopeć, Henryk Bobulski, Józef Suchy, Karol Malik, Adolf Koutnik, Jan Tesarz, Franciszek Kubo szek (rolnik z Zarzecza), Paul Bohumir, Alojzy Macha lica, Ferdynand Matuszek, Norbert Rosenthal, Karol Oczkowski, Jerzy Łaszczok, Wilhelm Zipser, Leon Kułakowski, Michał Olszewski (kierownik szkoły w Zarzeczu), Leon Krzysztoforski i Jan Herok (z Grabowic). Do dziedzickiego gniazda należeli też mieszkańcy Pszczyny, którzy własne gniazdo powołali do życia do piero po zakończeniu I wojny światowej.
W „Sokole” w Dziedzicach organizowano zajęcia gimnastyczne, prowadzono chór mieszany i orkiestrę smyczkową, którą dyrygowali Beniamin Kolaczek, Leopold Piesko i Władysław Górnikiewicz. Powstało amatorskie koło teatralne, które wystawiało sztuki pa triotyczne i utwory polskich autorów. Zastęp ćwiczeń gimnastycznych prowadzili: naczelnik inż. Władysław Kokoszka (1905-1908), Stanisław Cyankiewicz (19091912), Stefan Królikowski (1913-1914). W miarę moż liwości, szczególnie nansowych, kupowano sprzęt gimnastyczny, odzież sportową, buty sportowe etc. Zbierano także środki na budowę siedziby Towarzy stwa, tzw. sokolnię. Początkowo zbiórki i zajęcia gim nastyczne prowadzono w lokalu Jana Stryczka. ośrodeK żyCia NarodoWeGo
„Sokół” w Dziedzicach stał się też ośrodkiem życia naro dowego. Dzięki zaangażowaniu jego członków organi zowano obchody uroczystości narodowych (np. święto 3 Maja) i patriotycznych (np. wieczornice z poezją Adama Mickiewicza czy poświęcone Tadeuszowi Kościuszce).
W 1913 roku z inicjatywy druha Królikowskiego dzie dzicka drużyna ćwicząca przystąpiła do wojskowych drużyn sokolich. Zasilona trzema skautami oraz dwoma członkami Związku Strzeleckiego z Żebraczy szkoliła się w zakresie musztry i strzelectwa pod kierownictwem wspomnianego druha, który był o cerem wojska au striackiego.
W maju 1914 roku wojskowa drużyna sokola z Dziedzic, wraz z druhami z drużyn z powiatu bial skiego oraz Brzeszcz i Oświęcimia, urządziła pokazowe manewry. „... widok drużyn uzbrojonych, które po skoń czonych manewrach, w dniu 30 maja, przemaszerowały przez Dziedzice i udały się do kościoła w Czechowicach na obchód 3 Maja, zaniepokoił miejscowych Niemców, zdra dzających głośno swe niezadowolenie, że władze pozwalają na takie ćwiczenia”.
7 sierpnia 1914 roku 23 dziedzickich sokołów złoży ło przysięgę wierności na sztandar Towarzystwa w Dzie dzicach, a 25 sierpnia drużyna złożona z 40 ochotników, pod opieką Adolfa Janika, wyjechała na punkt zbiorczy Legionów w Cieszynie. Z tej grupy 21 pozostało w for macjach Józefa Piłsudskiego.
W czasie wojny działalność Towarzystwa zamarła. Działało tylko koło amatorskie, które w Dziedzicach i na Żebraczy wystawiło 22 przedstawienia patriotycz ne. Część dochodów lokowano w kasie oszczędnościo wej, a resztę przeznaczano na cele Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) oraz na fundusz wdowi po poległych legionistach. Wspierano także druhów, którzy uciekli z więzień (np. z Huszt na Węgrzech) i przedostawali się do Legionów w Piotrkowie. Kółko wraz z orkiestrą odłączyło się od „Sokoła” w 1919 roku, przekształcając się w Komitet Budowy Pomnika Legionisty (odsłonięty w 1924).
innych sekcji: gimnastyczna (męska i żeńska), łyżwiar ska, narciarska, turystyczna i teatralna. Działalnością sportową Towarzystwa kierował Edward Szostak (pra cownik PKP), a sekcją teatralną – Engelbert Wątroba. Ćwiczenia gimnastyczne miały charakter rekreacyjny. Prezes gniazda Dziedzice, dr Bronislaw Wachulski pisał:
dla zawodowców miejsca w <Sokole> nie ma, bo druh, który ćwiczenia cielesne zarobkowo uprawia (cyrk, sport) musi szeregi sokole opuścić” . Sekcja turystyczna orga nizowała wycieczki po całej Polsce, w szczególności po szlakach Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. W sek cji działał ksiądz Antoni Macoszek, autor pierwszego polskiego „Przewodnika po Śląsku Cieszyńskim”.
W 1927 roku druhowie: Leon Kułakowski, Jan Siwy, Jerzy Kisza, Franciszek Krzus, Paweł Pończa i inni założyli koło Polskiego Towarzystwa Tatrzań skiego. Prezesem koła został ksiądz Ludwik Kojzar. Sekcja narciarska ćwiczyła na Podraju, Zbijowie, Dę binie. Niewielka skocznia narciarska (zeskok natural ny 22-25 m) powstała w przecince leśnej na Podraju.
W 1935 roku Towarzystwo liczyło 220 członków. W 1939 roku działalność „Sokoła” została zakończona, a po II wojnie światowej nie reaktywowano jej ze wzglę du na zakaz działalności i prześladowania członków To warzystwa przez władze komunistyczne.
dWóCH brąZoWyCHNyGUsóW
Na koniec obrazek rodzajowy autorstwa prezesa gniazda Dziedzice dr Bronisława Wachulskiego: „W pięknej okolicy, gdzie Iłownica do Wisły wpada. Okoli ca tonie w zieleni łęgów, nadbrzeżnych krzaków i rozłoży stych drzew. Cudowny wieczór sierpniowy – Porykiwanie wracającego do obór bydła oznajmia, że sprawy dzienne mają się ku końcowi. Z toni rzecznej porywa się dwóch brązowych nygusów w spodenkach kąpielowych czy sportowych – wypada z wrzaskiem na zieloną arenę, rozpoczynając zażartą walkę – zapasy. Po kilkuminutowej przerwie – rzucanie oszczepem, potem bieganie do mety. Uciekli z boiska Sokolego? – myślę sobie. No nie – ale boisko wzbudziło w nich zamiłowanie do ruchu i pchnęło ich na łono natury – do powietrza, wody i słońca”.Bibliogra a:
Dwudziestopięciolecie „Sokoła” w Dziedzicach 19051930, Jednodniówka, Dziedzice, 1930 E. Buchta, „Kronika sportu Czechowic-Dziedzic. Od zarania do 1945 roku”, t.1, Czechowice-Dziedzice, 2003
Apteki - nowe obowiązki, Minister Zdrowia zarządza co następuje...
Rozporządzenie Ministra Zdrowia z października 2022 roku zmieniło podstawowe warunki prowadzenia apteki. Wśród nowych wytycznych pojawiły wymagania jakościowe, związane z bezpieczeństwem przechowywania produktów leczniczych, środków spożywczych i specjalnego przeznaczenia żywieniowego, surowców farmaceutycznych oraz wyrobów medycznych. Apteki muszą zapewniać w pomieszczeniach wyposażenie do całodobowego monitorowania temperatury i wilgotności, w urządzeniach chłodniczych - wyposażenie do monitorowania temperatury oraz system umożliwiający odpowiednio zapis temperatury lub wilgotności oraz powiadamianie o przekroczeniach tych parametrów. Apteki w Polsce mają 12 miesięcy na dostosowanie do nowego rozporządzenia.
Dla właścicieli aptek wejście w życie rozporządzenia oznacza kolejne koszty.
Apteka powinna zakupić urządzenia umożliwiające całodobowy pomiar temperatury oraz wilgotności powietrze, ale także system, który będzie gromadził te dane oraz je przetwarzał, wysyłał alerty i alarmy o przekroczeniach konkretnych zakresów, generował raporty. Czujniki powinny znaleźć się nie tylko w pomieszczeniach, ale również w lodówkach.
O jakie pomieszczenia chodzi? Głównie te w których sporządza się leki recepturowe, apteczne, produkty lecznicze oraz przechowuje produkty lecznicze, środki spożywcze specjalnego przeznaczenia żywieniowego, surowce farmaceutyczne i wyroby medyczne.
Przyjrzyjmy się nieco bliżej tym informacjom i sprawdźmy ile czujników będzie potrzebnych.
Większość aptek posiada następujące pomieszczenia, w których należy dokonywać pomiarów, np. magazyn produktów leczniczych, izba ekspedycyjna, komora przyjęć czy izba recepturowa (5 pomieszczeń) plus minimum 1 lodówka (zazwyczaj dwie). Dla niedużej apteki to w sumie 7 czujników, rejestrator/router oraz UPS.
Nasza rma przygotowała spersonalizowaną platformę, która ma odpowiadać na potrzeby ww. rozporządzenia. Nasz bezprzewodowy czujnik temperatury i wilgotności powietrza pozwala w wygodny i szybki sposób mierzyć parametry oraz wysyłać je do naszej platformy. Sam czujnik jest bardzo prosty, posiada duży wyświetlacz, dzięki któremu można
MONITORING TEMPERATURY
obserwować pomiar bezpośrednio. Korzysta z technologii połączenia poprzez WiFi, co daje możliwość wykorzystania już istniejącej wewnętrznej infrastruktury (dostępu do internetu za pomocą sieci WiFi). Dzięki powyższym rozwiązaniom nie ma potrzeby kupować dodatkowych urządzeń np. routerów itp. Rozwiązanie które proponujemy jest dla apteki najbardziej ekonomiczną formą dostosowania się do rozporządzenia. Urządzenia nabywa się na wyłączność, a dostęp do platformy jest płatny na zasadzie comiesięcznej subskrypcji. Rozwiązanie zostało przygotowane przez zespół niezależnych ekspertów wywodzących się z wąskiej specjalizacji: Crmdlakazdego.pl Sp. z o.o - ekspert w dziedzinie pisania programów dla firm na ich indywidualne życzenie. Firma posiada kilka własnych systemów do zarządzania różnymi typami przedsiębiorstw. Analityk danych. Doradca zarządów wielu firm. Optymalizacja procesów. Odpowiedzialny za urządzenia monitorujące oraz platformę agregującą dane oraz alertowanie.
Właściciel: Artur Osiński. www: crmdlakazdego.pl tel: +48 660 563 040 e-mail: biuro@crmdlakazdego.pl
Tech Mix Katarzyna Płonka - ekspert w dziedzinie kompleksowego wyposażenia aptek, przychodni czy szpitali. Tech Mix to zgrany zespół ludzi, którzy z pasją i zaangażowaniem od wielu lat działają w branży głównie medycznej i farmaceutycznej. Nasze doświadczenie pozwoliło nam uzyskać wielu zadowolonych Klientów w szpitalach, hurtowaniach farmaceutycznych jak i aptekach. Nasze działania charakteryzują się dużą pomysłowością, innowacją czy indywidualnym podejściem do Klienta. Odpowiada za sprzedaż rozwiązania oraz regulacje prawne.
Właściciel: Katarzyna Płonka www; techmix.eu tel: +48 609 068 555, e-mail: biuro@techmix.eu
Firma: Rekurencja.com Sp z o.o. - ekspert w dziedzinie systemów informatycznych, alarmowych. Wieloletnie doświadczenie w administracji serwerami oraz ich zabezpieczeń. Odpowiada za serwery, zabezpieczenia, kopie danych.
Właściciel: Szymon Filipczyk, www: rekurencja.com, tel: +48 530 588 622, e-mail: biuro@rekurencja.com
Miłosz Żemła
z pasji do muzyKi tRadyCyjnej
W ostatnich latach folk przeżywa swoisty renesans popularności, przejawiając się w praktycznie każdym gatunku muzyki popularnej. Wykonawców czerpiących z jego bogactwa, takich jak Cleo, Zakopower czy tegoroczni zwycięzcy eurowizji – Kalush orchestra, możemy usłyszeć na największych polskich i światowych scenach. również pośród nas rozwijają się artyści, których pasja do muzyki zrodziła się właśnie dzięki fascynacji kulturą własnego regionu. Już od 9 lat na naszej śląskiej ziemi funkcjonuje Grupa śpiewu Tradycyjnego „sójki” z brennej, zbliżająca się do kluczowego momentu swojej działalności.
Swoją przygodę z muzyką „Sójki” rozpoczęły w istniejącym od 2008 roku dziecięcym Zespole Regionalnym „Mała Brenna”. To tam zyskały umiejętności, które już kilka lat później, bo w 2013 roku, pozwoliły im rozpo cząć kolejny etap scenicznej drogi. Pierwsze kroki jako grupa wokalna stawiały pod nazwą Dziewczęcej Grupy Śpiewaczej Zespołu „Mała Brenna”, jednak z upływem
czasu zaczęły się usamodzielniać i postanowiły przyjąć własną nazwę Grupa Śpiewu Tradycyjnego „Sójki”. U początków inicjatywy stoi Anna Musioł – pomysło dawczyni i opiekunka zespołu, która dzisiejsze „Sójki” (w składzie: Nadia Bryłka, Jessica Moskała, Anastazja Musioł, Julia Nowak, Magdalena Podżorska, Maja Si kora) zna od najmłodszych lat, kiedy jeszcze prowadziła
je w „Małej Brennej”. Pod jej okiem dziewczyny zazna jamiały się z technikami wokalnymi i manierami wyko nawczymi, poznawały gwarę i teksty pieśni ludowych. Ponadto, równolegle do rozwoju warstwy wokalnej, wo kalistki doskonalą się również w sferze instrumentalnej – grze na skrzypcach czy bębnach szamańskich.
Pomysł nazwy zespołu zrodził się zupełnie przypad kowo podczas jednej z rozmów. – Któraś z nas kiedyś powiedziała, że zbieramy się na koncerty, jak sójki za morze i ta nazwa już później z nami została – wyjaśnia inicjatorka grupy. Pierwszym dużym wyzwaniem, któ rego podjęły się wspólnie, był udział w lokalnym etapie Regionalnego Przeglądu Pieśni „Śląskie Śpiewanie” im. prof. Adolfa Dygacza, który odbywa się co roku w Cie szynie. „Sójki” zwyciężyły i zakwali kowały się do ko lejnego etapu konkursu w Koszęcinie. Przez lata zajmo wały w tym plebiscycie wysokie lokaty, a podczas XXVI edycji w 2019 roku zostały szczególnie uhonorowane –otrzymały Grand Prix, Nagrodę Marszałka Wojewódz twa Śląskiego oraz statuetkę „Szczyglika”. Dzisiaj, kiedy nie są już grupą dziecięcą, wspólnie tworzą tzw. grupę inspiracyjną, wspólnie dzieląc się ideami dotyczącymi utworów i sposobów ich wykonania czy przygotowania scenogra i.
Pośród szerokiego repertuaru „Sójek” znajdziemy utwory wywodzące się z różnych grup etnogra cznych, ale także pieśni patriotyczne – wykonywane przede wszystkim podczas uroczystości państwowych, jak ob chody Święta Niepodległości. Jednak dla młodych ar tystek najważniejsza jest góralska tożsamość, a więc w sposób szczególny muzyka własnego regionu – Gó rali Śląskich, podobnie jak Żywieckich, z wyraźnym
podkreśleniem szacunku i świadomego podejścia do korzeni. – To zawsze było dla mnie najważniejsze, kiedy one były małymi dziećmi i mam nadzieję, że udało mi się to im przekazać – podkreśla Anna Musioł. Ostatnie lata przyniosły również nowe bogactwo w postaci otwarcia na muzykę tradycyjną spoza naszego obszaru kulturo wego. Pierwotnie była to muzyka typowo słowiańska, m.in. sąsiednich Czechów i Słowaków, ale także ze Wschodu – terenów historycznej Rusi, a następnie dal szych zakątków świata – od pieśni bałkańskich, poprzez celtyckie i nordyckie, po afrykańskie. Nie brakuje rów nież utworów współczesnych, stylizowanych na muzykę tradycyjną, którą samodzielnie aranżują według własnej wizji artystycznej.
Nie tylko wielkim sprawdzianem, ale również niesamowitym przeżyciem dla „Sójek” był tegoroczny koncert w czasie 8. Słowiańskiej Nocy Folk-Metalowej, od bywającej się co roku w breńskim Parku Turystyki. Jak przekonują same wokalistki, szczególnie wyjątkowym doświadczeniem tego wydarzenia była żywiołowość wy miany energii z publicznością. Występ spowodował falę pochlebnych komentarzy w stronę młodych artystek i ogromnego zainteresowania ich talentem. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom, dziewczęca grupa śpiewacza postanowiła wydać płytę, na której znajdzie się również ich autorski utwór. Trwają właśnie ostatnie prace stu dyjne, a końcowe efekty poznamy jeszcze w tym roku. Na krążku znajdą się m.in. utwory polskie, rusińskie, skandynawskie, serbskie czy chorwackie – zarówno zna ne już słuchaczom, jak i wiele nowości – wśród których każdy miłośnik muzyki znajdzie dla siebie coś wyjątko
Stanis
ławi
Malinowsk
nieKiedy Bywa zupełnie inaCzej
„.
..Poeta to człowiek owładnięty przez język, fascynat słowa i jego rewelator...” – pisze w laudacji dla jubilata i dyrektora festiwalu w swoich „Piętnastu przykazaniach” Wojciech Kass. W moim wyobrażeniu o młodym pokoleniu poeci mają swoją odrębną planetę. Tam pełne poezji dziewczęta nie stygną w letnich dmuchawcach sukienek.
O Festiwalu Poezji, że takowy w ogóle istnieje, dowiedziałem się dopiero w czasie kolejnej jego edycji. A przecież to ważne wydarzenie, bo o znaczeniu międzynarodowym. Dziesięć edycji spotkań poetów z różnych stron świata, wzorem festiwalu warszawskiego, to zamknięty już projekt Ryszarda Grajka, głównego koordynatora z ramienia Stowarzyszenia Autorów Polskich Oddział Bielsko - Biała. O festiwalu, na którym zawsze chciałem być, dowiedziałem się z nieo cjalnego źródła, jak by to była informacja reglamentowana. Nie należałem wówczas do Stowarzyszenia Autorów Polskich, ale byłem w grupach piszących poetów. Chociaż Festiwal Poezji Słowiańskiej Czechowice-Dziedzice odbywał się tylko w tym właśnie mieście oraz w Bielsku-Białej, gościł wówczas w moim mieście. Przed laty, na spotkanie swej gościny użyczyło festiwalowym poetom Muzeum Śląska Cieszyńskiego w Cieszynie. Przekonany byłem, że to Jan Picheta, bielski poeta jest głównym organizatorem festiwalu. Tak więc do niego, autora wielu tomów wierszy, w tym haików i erotyków, zwróciłem się z pytaniem o uczestnictwo w festiwalu. Zaowocowało to porozumieniem, a i biesiadnym klimatem poetyckiej konferencji, co już należy do historii dawnej. Oprócz alegorycznych wierszy o ogrodzie, przestrzeń spotkania w muzeum wypełniłem czerwonymi jabłkami z mojego sadu. O bielskim poecie jest taki wiersz, że „...Jaś drażniątkiem sprawdzał czego kto się boi, / wędzidełkiem słowa na granicy pornoi. I przeczystą wlewał, ze swej zwięzłej mowy, / pochwałę wszechmiłości, do zajęć gotowy...”.
Ale głównym dyrygentem był właśnie, nieznany mi Ryszard Grajek, o którym dalszy ciąg ballady brzmi: „... Ryś purpurą słodyczy z Kaliope rozmawiał. / Kalifornijskim słońcem swój toast ponawiał. / Los nasz, przeznaczenie, w Kosmosu kapsule. / Poezja była z nami rozpieszczając czule...”.
Z gości zagranicznych był wówczas wśród nas Romuald Mieczkowski, urodzony w Wilnie dziennikarz, poeta, organizator od roku 1994 Międzynarodowego Festiwalu Poezji „Maj nad Wilią”. W tym roku, w czasie X jubileuszowego festiwalu również przebywał wśród gości, budząc w uczestnikach nadzieję na zaproszenie na imprezę literacką zaliczaną do najważniejszych na Litwie. Pierwszy cieszyński epizod Festiwalu Poezji Słowiańskiej nosił znamiona dobrej perspektywy na przyszłość, bo był z nami, nieżyjący już dziś, poeta, eseista, wydawca Aleksander Nawrocki. Już wcześniej znałem jego czasopismo „Poezja dzisiaj”. Znajomość z wydawcą, rozmowa z nim, korespondencja dawały możliwości rozwoju, publikacji, zaistnienia w świecie literatury. Ten epizod był znakiem, że moje miasto stać na więcej, na prawdziwy współudział w festiwalu poetyckim.
Antologia festiwalowa. Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum autora
Cieszyn ponownie witał festiwalowych poetów w roku 2020, w dobie pandemii. Wizyta Festiwalu w Cieszynie dyskutowana była wiele razy, i była to na szerszą skalę przemyślana akcja. Planowano spotka nie z poetą, eseistą, pisarzem Zbigniewem Machejem w Kończycach i Polakami z drugiej strony Olzy w Cze skim Cieszynie w klubie „Dziupla”. Te spotkania nieste ty nie doszły do skutku. Godną obejrzenia, na własną odpowiedzialność, była wystawa w cieszyńskim Domu Narodowym, Bo Jaroszka. Na ile nagrodzony artysta wizualny, z przebogatym dorobkiem, poczuł się obco w opustoszałym, w zaczadzonym pandemicznym stra chem mieście? Na wernisażu zdumiony zadawałem so bie pytanie – dlaczego nikt ze znajomych twórców nie dotarł? Dziś wspominam czas pandemii, że warto było manifestować wolę twórczego istnienia, że warto było przyjść, na przekór ogłoszonej tak zwanej „czerwonej stre e”, wymuszanego dystansu społecznego i noszenia maseczek wcale nie teatralnych. Jako jeden z nielicz nych cieszyńskich poetów ośmielający się uczestniczyć w festiwalowych wydarzeniach, poczułem się wyróżnio ny. Poza programem festiwalu gościliśmy wraz z żoną poetów prywatnie, w domu na salonie. To podkreśliło jeszcze bardziej naszą twórczą wspólnotę, to nasze świę to poezji, rodzinność, ducha poezji. Być może już wtedy
rodził się pomysł nieustannej aktywności, świadomość, że kultura po prostu jest dla człowieka bez względu na ogłoszone sanitarne restrykcje. Poetą się bywa, ale w międzyczasie poeta czyta wiersze swoich przyjaciół, innych poetów, bywa na wieczorkach poetyckich, aby być nadal poetą.
Tegoroczny X Festiwal Poezji Słowiańskiej rozpoczął się u mnie wraz z gronem innych poetów, spotkaniem z młodzieżą w Czechowicach-Dziedzicach w Liceum Ogólnokształcącym imienia Marii Skłodowskiej-Curie. W krótkim przekazie zachęcaliśmy licealistów do zapi sywania swoich emocjonalnych obrazów. Promowali śmy poezję wierząc we wrażliwość młodego pokolenia. Była to okazja, aby zaprezentować uczniom własny styl poetycki. Każdy z nas ma bowiem na poezję osobiste „widzimisię”. W „Satyrze na jurorów”, własnym wier szem przypomniałem młodzieży prowokacyjną myśl Er nesta Bryla, że najlepsze wiersze powstają na wagarach. Życzyłem młodzieży dobrych wierszy, które czasem peł ne zdziwienia piszą się same, a na konkursach właśnie takie „wagarowe” zostają zauważone. Interesującą była sesja literacka o roli poezji w XXI wieku. W poszukiwaniu definicji wypowie dział się również wystarczająco zrozumiale i obra zowo Miroslav Kapusta, organizator Ars poetica
Neosoliensis na Słowacji. Baseń, czyli wiersz, określić można rygorami, przepisem, receptą. Ale jeśli zabraknie ducha, zapachu, smaku – cóż po wierszu, który nie jest poezją?
Bywa, że czytelnik poszukujący tomików w księgar ni musi niejednokrotnie przyklęknąć, aby dojrzeć na najniższej półce poezję. Na Festiwalu poezja była zawsze na właściwym miejscu, na poziomie i w zasięgu ręki.
Poetom z Saloniku Cieszyńskiego, których auten tycznie zainteresował festiwal, udało się nieo cjalnie, ale godnie prezentować Cieszyn. Wiersze Marty Bocek, Edyty Hanslik, Elżbiety Holeksy-Malinowskiej, Anity Kani, Alicji Santarius również znalazły się w obszer nej festiwalowej antologii pod tytułem „Uskrzydleni”. Pięknym obrazkiem stała się rozmowa poetki zza Olzy z poetą znad Wilii. I chociaż stał się już de nitywny ko niec festiwalu, zawiązane przyjaźnie dają nadzieję, że to wszystko jeszcze będzie trwać, póki my żyjemy – szansę nowym spotkaniom poetyckim i nowym odkryciom.
Najlepszym sposobem na upowszechnianie poezji jest pieśń, ballada, piosenka. Cieszył na festiwalowej biesiadzie udział zwłaszcza dwóch bardów. Poeta, inży nier Piotr Zemanek, z 35-letnim stażem artystycznym gościł również w Cieszynie niejednokrotnie. „Ciała mi(s)tyczne” to kolejny jego tomik. Interesującym bar dem jest Tadeusz Kolorz związany z rybnicką „Wolną Inicjatywą Artystyczną – Wytrych”.
Swój odkrywczy dla mnie antrakt muzyczno – wo kalny miała Sylwia Lehner vel Poeta Wilczek. Ze swo im instrumentem kojarzyła mi się z czeską pieśniarką
Raduzą. Muzycznie swoją poezję zaprezentował Krzysz tof Galas, który z żoną Aliną tworzy od 20 lat scenicz ny duet. Ciekawy jest widok poezji w małżeństwie. We współczesnej klasyce przykładem tego są Zbigniew Jankowski z nieżyjącą już Teresą Ferenc. Na Festiwa lu poetycki małżeński dwugłos zaprezentowałem wraz z żoną, poetką Elżbietą Holeksą-Malinowską. Inna fe stiwalowa para artystów, to fotograf i poetka, dziennika rze „Gwiazdki Cieszyńskiej”, państwo Andrzej i Urszula Omylińscy. Życzę wszystkim, aby w swej twórczości podkreślali współistnienie, uzupełniali się. Słowo w sło wo, słowo z muzyką, obrazem, fotogra ą. Przywiozłem trofea, książki. Zbigniew Niedźwiecki -Rawicz, pisarz, autor między innymi „Daisy. Błękitna tożsamość” obecny wśród nas na festiwalu, zarzucił Po lakom niepokojącą rzecz. Bardzo wielu z nas ma ksią żeczki do nabożeństwa, ale niewielu ma nabożeństwo do książki. To nowa wersja przysłowia o mnichu, który miał sporą bibliotekę. Ale pokaźna biblioteka rodzi dziś we mnie przerażenie, komu zostawię te nieprzeczytane książki. A ciągle sięgam po nowe, w księgarni, na wystawkach, podrzucone daleko od salonów. „Dom pisarzy w czasach zarazy”, „Rzeka podziem na”, „Osobisty przewodnik po depresji” – to Tomasz Jastrun, dziennikarz, prozaik, felietonista, poeta, tak samo jak jego ojciec Mieczysław. Obecny wśród nas na festiwalu starał się być niezauważonym. Po raz pierwszy czytałem jego felietony, dawno temu, w żurnalu pod ty tułem „Zwierciadło”. Rozmowę w naszym imieniu z To maszem Jastrunem przeprowadziła Agnieszka Herman, poetka i dziennikarka.
Najdroższe sercu są mi antologie. Ta pierwsza festi walowa „Złączeni słowem” i ta ostatnia „Uskrzydleni”, w których znalazły się miejsca i na moje wiersze. Maciej Szczawiński pisząc o niezwykłości antologii i idei festi walu recenzuje nas w ten sposób. „Romantycy i sceptycy. Intelektualiści i wielbiciele prostych wzruszeń. Buntownicy i eteryczni kochankowie. To oni mówią do nas w tej Antologii śmiejąc się i płacząc, załamując ręce i wyrzucając je w górę, w nagłej radości i zachwycie…”. Suplementem antologii są tomiki poetów, które stają się dowodem rozmów biesiadnych. Czy słowo było na początku, czy ma być pomyślane i po wielokroć pró bowane, skreślane ostrym Anioła piórem? Liczący się Poeta mówi, że słowo jest nam dane, a my powinni śmy go właściwie użyć. Wierzę Poecie, chociaż czuję się jego wiedzą trochę stłamszony, onieśmielony i przerażony odpowiedzialnością za słowo. Bo niekiedy bywa zupełnie inaczej, jak podpowiedziała mi na poetyckiej biesiadzie Renata Cygan, poetka, gra k edytor, tworzą ca pismo artystyczne „Post Scriptum”. Bywa niekiedy zupełnie inaczej...
Jury
„złamało”
szlaban trzykrotnie. Czwarty „złamała” publiczność
Ponad tydzień trwała tegoroczna, 31 edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „bez Granic/bez hranic”. W tym czasie widzowie z obu stron olzy mieli okazję obejrzeć najciekawsze przedstawienia z Polski, Czech i słowacji. Choć program festiwalu był bardzo spójny i precyzyjnie dopracowany, to mogliśmy w nim odnaleźć wyraziste punkty odniesienia. To one sprawiły, że bilety na tegoroczny festiwal rozchodziły się jak świeże bułeczki, często doprowadzając do całkowitego wyprzedania spektaklu, na długo przed jego festiwalową prezentacją.
I tak oto strzałem w przysłowiową „dziesiątkę” było otwierające festiwal przedstawienie „Bieguni” według powieści Olgi Tokarczuk, w wykonaniu Teatru Po wszechnego w Warszawie. Trudno jednoznacznie okre ślić co sprawiło, że Teatr im. Adama Mickiewicza w Cie szynie wypełnił się po brzegi. Czy były to znakomite recenzje spektaklu, czy też fala popularności rozlewająca się wokół twórczości i działań polskiej noblistki. Jedno jest pewne, spektakl w reżyserii Michała Zadary sku tecznie wypromował cieszyński festiwal wśród polskiej publiczności, przez co chętni na wyprzedane bilety cze kali przed teatrem, licząc na możliwość ich odkupienia.
Dla równowagi równie silnym akcentem w czeskim programie festiwalu był spektakl wieńczący ośmiodnio wą przygodę z kulturą przekraczającą nie tylko granice państw. Fikcyjno‐dokumentalny spektakl, poświęcony zamachowi na protektora Czech i Moraw w czasie II wojny światowej Richarda Heydricha, w wykonaniu praskiego teatru Pod Palmovkou zachwycił polsko-cze ską publiczność. To sprawiło, że „294 odważnych” zdo było tegoroczną nagrodę publiczności. Również jury fe stiwalu doceniło spektakl w reżyserii Tomáša Dianišky, przyznając mu „Złamany Szlaban” w kategorii teatrów, dla których podstawą inscenizacji jest literatura, ex equo
z Teatrem Dramatycznym m.st. Warszawy za „Sztukę intonacji”. Polskiego zdobywcę „Złamanego Szlabanu” również można zaliczyć do perełek programowych te gorocznego festiwalu „Bez Granic”. Zyskał bowiem do datkowo na znaczeniu dzięki spotkaniu z jednym z najwybitniejszych polskich dramatopisarzy współczesnych, reżyserem, krytykiem teatralnym i producentem Tade uszem Słobodziankiem, który był bohaterem spotkania w ramach cyklu „Popołudnie mistrza”. Podczas festiwalu, organizowanego wspólnie przez Solidarność Polsko-Czesko-Słowacką oraz czeskocie szyńskie Stowarzyszenie „Člověk na hranici”, widzowie zobaczyli 16 spektakli, zwiedzili 6 wystaw (w tym dwie plenerowe), wzięli udział w 2 spotkaniach (oprócz Ta deusza Słobodzianka, gościem festiwalu był także Jacek Pomorski – autor powieści „Praskie święta radości”), a także wysłuchali 2 koncertów, w tym jeden na pogra niczu muzyki i literatury, będący wspólnym projektem jazzowego tria RGG oraz Roberta Więckiewicza – jed nego z najważniejszych polskich aktorów lmowych i teatralnych.
Czy festiwal można zatem zaliczyć do udanych?Bardzo nas cieszą opinie uczestników, którzy przyjęli nasze zaproszenie do teatralnej uczty, przygotowanej przez nasze
dwie organizacje pozarządowe. Dlaczego to podkreślam? Nie wszyscy mogą być bowiem świadomi faktu, że za festi walem nie stoją wielkie instytucje z budżetami gwarantu jącymi płynną organizację imprezy. Oczywiście wspierają nas m.in. Cieszyński Ośrodek Kultury COK „Dom Naro dowy”, który w tym roku pełnił rolę współorganizatora, ale budżet tak dużej imprezy opiera się głównie na dotacjach i grantach, o które każdego roku walczymy, uzupełniając go o wsparcie sponsorów. Dzięki temu możemy zaprezen tować bogaty i wartościowy program szerokiemu gronu
publiczności, która nie zawsze dysponuje zasobnym portfe lem na zakup biletów. A to w obecnych, trudnych czasach galopującej in acji jest jednym z czynników determinu jących nasze uczestnictwo w kulturze. Festiwal był udany również przez swoją różnorodność programową, z czego osobiście jestem bardzo zadowolona. Kończąc festiwal cze skim spektaklem prezentowanym po polskiej stronie, a więc w Tatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie, symbolicz nie przekraczaliśmy granicę naszego festiwalu „Bez Gra nic” – podsumowuje Petra Slováček Rypienová, dyrek torka organizacyjna reprezentująca czeskiego partnera festiwalu, a więc stowarzyszenie Člověk na hranici.
Wspomniane już wcześniej jury festiwalu, w składzie Dorota Buchwald, Karel Král oraz Miron Pukan zdecydowali przyznać nie jeden, a trzy nagrody. Oprócz wspomnianego już „Złamanego szlabanu” w kategorii teatrów, dla których podstawą inscenizacji jest literatu ra, przyznano także nagrodę w kategorii teatrów, w któ rych lalki są równorzędnymi aktorami i bohaterami oraz w kategorii teatrów przekraczających granice gatunków. Wśród teatrów lalkowych „Złamany Szlaban“ przyzna no teatrowi Buchty a loutky z Pragi za przedstawienie „R.U.R.” według Karela Čapka. Przekraczającym grani cę gatunku okazał się natomiast spektakl „Gadžové jdou
do nebe” Jiříego Havelki i kolektywu z teatru Husa na provázku z Brna. Mimo iż wszystkie nagrody przyzna wane podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatralne go „Bez Granic/Bez hranic” mają charakter honorowy, to jednak w opinii nagrodzonych zespołów teatralnych są niemniej ważne z uwagi na międzynarodowy charakter imprezy.
31. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Bez Gra nic/Bez hranic przeszedł do historii wydarzeń kultural nych Cieszyna i Czeskiego Cieszyna. Zapisał się w niej znacząco i emocjonalnie. Pobudził uczestników do wielu re eksji, pozwalając na poznanie zupełnie innej formy teatru, niż ta, do której są przyzwyczajeni. Był teatr tradycyjny, oparty głównie na aktorze, jak również wi dowiskowość. Były przedstawienia renomowanych te atrów instytucjonalnych, jak i dzieła scen niezależnych i lalkowych. Były tradycyjne przestrzenie teatralne, jak również kameralne przestrzenie, w których drugi rok z rzędu perełką pod każdym możliwym względem jest sala Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego zlo kalizowana w dawnej synagodze w Czeskim Cieszynie. Wszystko to sprawia, że z niecierpliwością będziemy oczekiwać kolejnej edycji festiwalu, który skrojony jest idealnie na miarę Cieszyna i Czeskiego Cieszyna.
Bosco po włosku oznacza las, a ten kojarzy się w wy tchnieniem, wypoczynkiem, spotkaniem z naturą. Bielska restauracja zapraszam na spotkania w gronie bliskich, przyjaciół, ale także przyjęcia biznesowe i okolicznościowe.
Bogate menu
Restauracja Bosco to miejsce, które ma inspirować spotkania, wypoczynek ale także zabawę. Klien ci zaproszeni są w kulinarną podróż po europejskiej kuchni, różnych regionów. Znajdą tu dla siebie dania miłośnicy różnych stylów żywienia - w menu zapro ponowano potrawy mięsne, wegetariańskie ale także wegańskie. Dla smakoszy łakoci przygotowywane są desery, ciasta i musy. Specjalne menu jest przygotowa ne z myślą o najmłodszych gościach. Dla nich stwo rzono także specjalną przestrzeń, gdzie mogą wcielić się w rolę kucharza i przygotować potrawy z leśnej kuchni, zaopiekować się zwierzętami na farmie a także wypróbować sensoryczną ścianę wielofunkcyjną.
Blisko natury
Bosco jest blisko natury. Można się o tym przekonać korzystając w sezonie wiosenno-letnim z przytulnego ogródka. Rosną w nim wówczas zioła i własne rośliny. Natura wyznacza pewien rytm, dlatego menu układane jest z sezonowych potraw, na bazie dostępnych w określonej porze roku produktów. Bycie w harmo nii z naturą, to także korzystanie z lokalnych pro duktów, unikanie półproduktów i tych przetworzo nych. Ważną część boskiej kuchni stanowią własne wytwory i przetwory - zarówno makarony, pieczywo ale także pikle.
Moc spotkania
Restauracja otwarta jest dla gości od wtorku do niedzieli (wtorek-czwartek w godz. 14.00-21.00, piątek w godz. 14.00-22.00, sobota w godz. 12.00-22.00, niedziela w godz. 12.00-21.00). Poza obsługą gości indywidual nych specjalizuje się także w organizacji imprez okolicz nościowych i biznesowych - dostosowując ofertę menu i czas trwania do preferencji klienta. Menu na potrzeby spotkań biznesowych zakłada zimną płytę, tzw. nger food, słodki bufet i przerwę kawową. W ramach przyjęć okolicznościowych przygotowywane są chrzciny, komu nie, wesela, spotkania rodzinne. Na stronie internetowej można zapoznać się z propozycjami menu, które oczy wiście można mody kować i dostosować do indywidu alnego zamówienia, istnieje możliwość skomponowania innego pakietu.
Na specjalne zamówienie istnieje możliwość dowozu jedzenia pod wybrany adres. Każdorazowo wymaga to telefonicznego kontaktu.
Nie samym jedzeniem żyje człowiek Restauracja Bosco poleca się także na czas spotkań przy drinkach, zarówno alkoholowych jak i bezalkoholo wych. W ofercie jest wiele autorskich koktajli. A dla miłośników klasyki przygotowano bogatą kartę win z całego świata.
Nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić osobiście, jak bardzo w Bosco jest bosko!
Restauracja mieści się w Bielsku-Białej ul. Gen. Stanisława Maczka 42. Tel. 512 174 686 www.restauracja-bosco.pl
Z miłości do krążka
lata dwudzieste
Przyszło nam żyć w nad wyraz istotnym okresie historii. Początek lat dwudziestych XXI wieku bez wątpienia zapisze się w naszych pamięciach na zawsze. Pandemia, zmiany klimatyczne czy wojna tuż za naszą granicą stanowią ważny element naszej codzienności, która została podporządkowana nowym realiom. Obok problemów obecnej dekady nie da się przejść obojętnie, jednak oprócz tych o wymiarze globalnym, każdy z nas ma także te bardziej indywidualne rozterki i zmartwienia... Nie bez kozery zatem „Lata dwudzieste” stały się tytułem nowej płyty Dawida Podsiadło, który w ten sposób nawiązuje do problemów naszej cywilizacji. Temat, który podjął jest więc bardzo odpowiedzialny… A czy godnie wywiązał się z tego trudnego zadania?
O Dawidzie Podsiadło pisałem już na łamach „Tramwaju Cieszyńskiego” przy okazji premiery jego koncertowego albumu „Leśna muzyka”. Jednak wobec tak głośnej premiery jak „Lata dwudzieste” nie potra ę przejść obojętnie. Zacząłem artykuł od stwierdzenia, że Podsiadło obrał trudny kierunek, tytułując swój album „Lata dwudzieste”. Zrzucił na siebie tym samym wiele obowiązków i oczekiwań, że jego postrzeganie drugiej dekady XXI wieku będzie zgodne z przekonaniami fa nów. Równie znamienny tytuł ma poprzednia studyj na płyta Dawida – „Małomiasteczkowy”. Wówczas piosenkarzowi udało się zgromadzić wokół tytułowej piosenki wielką ilość Polaków, pochodzących z małych miast czy wsi, w których perspektywa osiągnięcia suk cesu jest zawężona. Wraz z premierą wspomnianego albumu, w 2018 roku, popularność Dawida Podsiadło w naszym kraju sięgnęła zenitu. Warto nadmienić, że
w serwisie muzycznym Spotify muzyk jest drugim naj popularniejszym polskim artystą, a na podium ustępuje miejsca tylko Fryderykowi Chopinowi. Oprócz przebojowego sznytu, poprzedni album artysty pt. „Małomiasteczkowy” wyróżnia się tym, że bardzo łatwo jest nawiązać z nim osobistą relację, bowiem bez trudności da się z nim utożsamić i w pełni a rmować. Dlatego przy słuchaniu i ocenie nowego krążka słuchacze często biorą pod uwagę zupełnie inne kryteria niż przy reszcie muzyki. Przedmiotem analizy staje się sposób, w jaki utwory przemawiają do odbiorcy i jak odzwierciedla ją lata dwudzieste, których każdy doświadcza ze swojej perspektywy. Właśnie dlatego dla Dawida zadanie to było niezwykle trudne i ciążyła na nim ogromna pre sja. Mimo to, 21 października 2022 roku, spragnieni emocji i artyzmu jaki niesie za sobą muzyka Podsiadły, otrzymaliśmy doskonały album „Lata dwudzieste”, któ ry jak można przypuszczać z nawiązką spełnił oczekiwa nia wszystkich fanów.
Premiera tego krążka była bardzo ważnym wyda rzeniem dla polskiej popkultury. Z ogromną ekscytacją wyczekiwałem na pierwsze przesłuchanie utworów, któ re przygotował artysta. Płyta rozpoczyna się nagraniem „WiRUS”. Tytuł od razu wzbudza skojarzenia z pande mią, a poprzez gra czny układ liter w tytule także z woj ną na Ukrainie (RUS). Ku mojemu zaskoczeniu utwór utrzymany jest w tanecznym metrum, a jego przekaz jest… pozytywny! Sam Dawid powiedział, że utwór nie opowiada o pandemii, a o „miłości, która jest zaraźliwa i niełatwa do wyleczenia”. Odbieram słowa pierwszej piosenki jako bardzo istotne wprowadzenie do albumu i ważne przypomnienie, że nie da się budować rzeczywi stości, relacji i życia codziennego bez miłości, empatii, zrozumienia i uśmiechu na twarzy. Dlatego właśnie roz poczynający płytę „WiRUS” nastraja bardzo radośnie. Myślę, że warunkiem zdrowego życia w czasie świato wych kryzysów jest niepopadanie w skrajności, spokój i postępowanie w zgodzie z głosem serca.
Bardzo udanym nagraniem są, drugie w kolejności, „TAZOSy”, opowiadające o dorastaniu w latach 90. Brzmieniowo to utwór o nowoczesnym charakterze, syntezatory przeplatają się z akustycznymi instrumen tami, co jest moim ulubionym zabiegiem we współcze snej muzyce. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na produkcyjny geniusz płyty, za który wraz z Dawidem Podsiadło odpowiada Jakub Galiński, znany również ze współpracy z innymi czołowymi polskimi muzykami, o których niedawno pisałem artykuły do „Tramwaju”, tj. Mrozu czy Sanah.
Słuchając kolejnych pozycji na płycie natra my na re eksyjno-wspomnieniowe „Halo”, w którym sły chać przeszywającą tęsknotę… I myślę, że jest to ko lejna domena lat dwudziestych. Często tęsknimy za
Roch Czerwińskinormalnością, za życiem które znaliśmy wcześniej, za spokojem, ciszą, głową wolną od zmartwień, mimo że jak się okazuje, to często wyobrażenie utopijne. Waż ny element albumu to singlowy utwór „POST”, który podejmuje temat polskiego społeczeństwa. Tekst można interpretować dwojako – „POST” jako odniesienie do namiętnego publikowania treści w internecie – „posto wania”. Jednak czytając tekst dosłownie, odnajdziemy równie głębokie przesłanie dotyczące hipokryzji, która według autora jest jednym z głównych problemów świa ta współczesnego – „A ja tu poszczę, bo piątek, więc rybę mam na obiad”, śpiewa w refrenie Dawid, który w piosence wciela się w rolę „typowego Polaka”, który przestrzega katolickiego zwyczaju o niejedzeniu mięsa w piątek. Artysta wypomina Polakom, że mimo rzeko mego życia w myśl religii tj. przestrzegania postu czy chodzeniu co niedzielę do kościoła, ich życie ma niewie le wspólnego z Chrystusową nauką. Bowiem w drugiej zwrotce Podsiadło śpiewa, ironizując że: „Nie będzie żaden Niemiec, czy inny cudzoziemiec co dzień spluwał mi w twarz (…) zabierz te Pottery, te tęczowe rowery, weź mi to wszystko spal, zaczynam dziś odwierty, bo węgiel to diamenty, zimą będzie mnie grzał, kobieto weź nie pyskuj na moim świecie dysku, masz mi rodzić i prać”. Po przesłuchaniu piosenki rodzi się w głowie więc bolesna konstatacja o polskim społeczeństwie, któ re często zasłania swoje niedogodności wiarą, pozosta jąc obojętnym na problemy ludzi wokół. Artysta koń czy utwór znamiennymi słowami – „Rzucę kamieniem prosto w twoją twarz, nic o mnie nie wiesz, a ja ciebie znam, w niebieskim niebie nie otworzą bram. Bóg da zbawienie ale tylko nam”, które doskonale podsumowu ją problem podjęty przez artystę, czyli polskiej skłonno ści do megalomanii i hipokryzji.
Drugi singiel „To co masz Ty!” to fenomenalny, bardzo pozytywny utwór, który aktualnie bije rekordy
popularności i ciężko jest uwolnić się od jego wpadają cego w ucho refrenu, powtarzanego w kółko przez więk szą część piosenki. Ci bardziej wymagający fani zarzucili Dawidowi małą ilość tekstu w tym utworze. Ten zaś obronił się zadając pytanie – „Czy ten utwór jest w ja kimś stopniu mniej o emocjach, przez to, że powtarzane jest jedno zdanie?” I uważam, że tra ł w sedno. Sądzę że za sprawą emocji przekazanych, w tych powtarzanych jak mantra słowach, utwór ma potencjał, by stać się w przyszłości jedną z najważniejszych piosenek Dawi da. Warto wspomnieć, że do piosenki został nakręcony równie dobry teledysk, w którym główną rolę odegrał Piotr Trojan, znany między innymi z udziału w biją cym rekordy popularności lmie „Johnny”, do którego muzykę robił między innymi… wszechstronny Dawid Podsiadło!
Na płycie „Lata dwudzieste”, znajdują się także mniej taneczne, za to bardziej re eksyjne utwory.
Między innymi jeden z moich ulubionych, kosmicz ny „Blant”, czy chwytające za serce „mori”. Dawid wy znał, że podczas tworzenia tego utworu gorzko płakał. Mówi o nim jako o swoim epita um, a jego celem jest „zalanie serc akceptacją i spokojem, żeby żyć codzien nie”. Najbardziej ze wszystkich utworów wzrusza mnie jednak „milenium”. Szczególnie tra a do mnie wers „Pokonam śmierć by odbić się w oczach”. Album kończą piosenki „awejniak”, która nagrana została w duecie z Katarzyną Nosowską oraz nagranie o zabarwieniu po lityczno-społecznym pt. „Szarość i róż”, po raz kolejny zwracające uwagę na nasze polskie przywary. Artysta wy pomina Polakom m.in. sąsiedzką zazdrość, skłonności do oszustwa, czy złodziejstwa. Z utworu płyną pokłady niezgody na otaczającą rzeczywistość i nawoływanie do szybkich zmian.
Słów pochwał dla Dawida Podsiadło nie brakuje z żadnej strony. O dwudziestodziewięcioletnim artyście mówią wszystkie zainteresowane muzyką osoby w na szym kraju. Polacy pokochali nie tylko muzykę tego pio senkarza, lecz także jego osobowość, poczucie humoru, naturalność i zaangażowanie w przekaz emocji i uczuć, które ob cie wkłada w swoją twórczość. Idealnym do wodem na tę miłość jest trwająca właśnie, w całości wy przedana, trasa koncertowa po największych obiektach w Polsce lub zapowiedziany na sierpień przyszłego roku koncert na Stadionie PGE Narodowym, na którego wej ściówki rozeszły się w dwie minuty. Tegoroczny album artysty jest kompletny pod każdym względem. Uwodzi zarówno warstwą liryczną, jak i muzyczną. Po raz kolej ny rzesze oddanych fanów mogą utożsamić się ze sło wami artysty. Krążek odpowiedni będzie na każdą porę roku i na każdy nastrój. Nie mam nic przeciwko, żeby całe moje LATA DWUDZIESTE brzmiały dokładnie w taki sposób, jaki proponuje Dawid Podsiadło.
Zaczarowany świat Śpiącej Królewny
04.12.2022 r. godz. 16:00
Teatr im. A.Mickiewicza w Cieszynie, Plac Teatralny 1 Bilety do nabycia: Kasa Teatru tel. (33) 857 75 90; online: www.kupbilecik.pl, www.ebilet.pl, www.biletyna.pl
Kto z nas nie wspomina magicznego świata baśni, których z zapartym tchem słuchaliśmy, kiedy rodzice nam je czytali przed snem....? Kto z nas nie pamięta stu lat snu pięknej Królewny Aurory, która już w dniu swoich chrzcin została skazana przez złą wróżkę na śmierć od ukłucia igłą, gdy osiągnie wiek dorosły? Pamiętamy, że ten zły czar dobra Wróżka Bzu zamieniła na sto lat snu, z którego zbudzi ją pocałunek pięknego księcia. Pomimo wielkiej ostrożności ze strony dworu, niestety zła Wróżka Carabosse podstępem doprowadza do spełnienia swojego zaklęcia, 16 letnia Królewna Aurora wraz z całym dworem zapada w 100 letni sen.
Po upływie 100 lat w okolicach zaczarowanego zamku pojawia się Książę Desire, któremu dobra Wróżka Bzu ukazuje postać pięknej Aurory. Zaintrygowany urodą Królewny Książę zaczyna szukać dziewczyny i przy pomocy Wróżki Bzu niebawem ją odnajduje w zasnutej pajęczynami komnacie. Zauroczony całuje śpiącą dziewczynę, którą ten pocałunek budzi wraz z całym dworem po stu latach snu.
Jak to w świecie bajek zwykle bywa zakończenie jest zawsze szczęśliwe, dochodzi do zaślubin Aurory z Księciem Desire, trwa wielka zabawa, wśród gości pojawiają się dobre Wróżki i postaci z innych bajek: Czerwony Kapturek, Kot w Butach, Błękitny Ptak i wiele, wiele innych. Trwa wspaniała zabawa, młoda para wykonuje przepiękny taniec wyrażający ich wielkie uczucie, na zakończenie balu wszyscy wykonują mazurka, po którym następuje błogosławieństwo udzielone przez Króla i Królową a nad całością czuwa dobra Wróżka Bzu. Jesteśmy przekonani, że nad nami również będzie czuwać dobra Wróżka.
18.12.2022 r. godz. 17:00
Teatr im. A.Mickiewicza w Cieszynie, Plac Teatralny 1 Bilety do nabycia: Kasa Teatru tel. (33) 857 75 90; online: www.kupbilecik.pl, www.ebilet.pl, www.biletyna.pl
Dziadek do orzechów na cieszyńskiej scenie
Spektakl powstał na motywach baśni Ernsta Ho manna „Dziadek do orzechów i król myszy”. Libretto: Marius Petip w redakcji Władimira Troshchenko.
Wykorzystano fragmenty choreogra i Mariusa Petipy, Lwa Iwanowa, Aleksandra Gorsky, Wasilija Vainonena i Anatolija Yemelyanova.
W wigilię Bożego Narodzenia po zaśnieżonych ulicach małego niemieckiego miasteczka w pośpiechu biegną do domu prezydenta Zilberhausa odświętnie ubrani goście. Wśród przechodniów jest i Drosselmeyer –starszy radca sądu, wynalazca i mistrz zabawek. On przygotował wspaniałe bożonarodzeniowe prezenty dla dzieci Zilberhausa - jego chrześniaków Maszy i Fritza. Jednak szczęśliwe oczekiwanie na Boże Narodzenie dla Drosselmeyera przytłoczone jest lękiem: w sposób tajemniczy zniknęła jeden z lalek – Król Myszy.
„Dziadka do orzechów” w wykonaniu Narodowego Baletu Kijowskiego cieszyńska publiczność będzie mogła zobaczyć 18 grudnia o godz. 17:00 w Teatrze im. Mickiewicza.
Katarzyna Koczwara
oBeCność nie tylKo w święta
Jest taki dzień, tylko jeden raz do roku… – śpiewają Czerwone Gitary. Wokół tego jednego dnia od początku listopada panuje ogromne zamieszanie. żadne inne święto, a także tradycja, nie zostało tak bardzo skomercjalizowane. Ulegamy atmosferze planowania, kupowania i przygotowań. i co roku pojawia się myśl zaczepna, by tej presji nie dać się zdominować. skupić się na jakości bycia w tym czasie.
Sama uległam tej kalendarzowej sugestii, poszukując tematu do artykułu. Pojawiła mi się myśl przewodnia, by zaapelować o obecność, o zatrzymanie. Nie szaleć z myciem okien, sprzątaniem domu od podłogi po su t, uwzględniając wszystkie szafki i zakamarki. By nie zapo życzać się na prezenty. Nie planować dwunastu potraw, przypominając sobie, ile z tego zdąży się zepsuć, nim zdążymy to zjeść. By nie dać się spiąć i nakręcić, tak że zamiast radosnej atmosfery oczekiwania, będziemy zmęczeni, poddenerwowani, odreagowujący na najbliż szych. Przypomnieć za innymi, że często mniej znaczy
więcej. Że naprawdę nie o te czyste okna w tym czasie chodzi.
Miałam wspomnieć, że w ostatnich latach okres świąteczny naznaczony jest nietypowymi okoliczno ściami. Najpierw pandemia, czas niepokoju, izolacji, sprzecznych informacji i budzących wątpliwości przepi sów. Wiele osób poczuło się z tego powodu wykluczo nych, poznało inny wymiar samotności, rodziny spotykały się na wideokonferencjach zamiast przy wspólnym stole. Media konsekwentnie karmiły nas informacjami o ilości zakażeń i zgonów, każdy miał w swoim otoczeniu
osoby, które trudniej przechodziły kontakt z nowym wi rusem albo straciły kogoś bliskiego. Nie każdemu było dane się pożegnać, bo wizyta w szpitalu była zwyczajnie niemożliwa.
Nie złapaliśmy oddechu, nie wróciliśmy do równo wagi, a w tle mamy wojnę w Ukrainie. Od narodowe go zrywu pomocowego minęło kilka miesięcy, a tam kon ikt cały czas trwa. Część osób jest tym zmęczona, część zniecierpliwiona, część już na to zobojętniała. Bo jak mówimy ogólnie, to znaczy że także bezosobowo. Perspektywa zmienia się, gdy pomagaliśmy konkretnej osobie czy rodzinie. Trzymamy kontakt i przez to połączenie, ta wojna także nas dotyczy. I wśród życzeń przez przypadki odmieniać będziemy spokój, wolność i bez pieczeństwo.
Układając te okoliczności pandemiczno-wojenne nie sposób nie wspomnieć o… in acji. Każda wizyta w sklepie jest już dość nerwowym doświadczeniem, a im bliżej świąt, tym więcej cenowych „niespodzianek” na nas czeka. I jak zestawimy to z realnym oszczędzaniem, przede wszystkim na prądzie, to atmosfera świąt rozmy wa się… w smogu powstającym z powrotu palenia byle czym. Ale przecież święta rządzą się swoimi prawami, więc przetrzymamy, zaciśniemy zęby, byle było jak co roku.
A ja chciałam napisać o obecności. Ale może uwzględniając te wszystkie wspomniane okoliczności zewnętrzne, na które nie mamy wpływu, święta mogą być pretekstem, by zmienić coś w wymiarze jakości spotkań rodzinnych. Być może zamiast zaciskać zęby, szykując się na nietra one albo zaczepne życzenia, serię co najmniej nie na miejscu pytań o stan cywilny albo co gorsza o plany powiększenia rodziny, wybrać, z kim i jak chcemy ten czas spędzić. Nie ma tradycji, której by zmienić, bądź lekko zmody kować, się nie dało. Może wystarczy spokojnie wyjaśnić, że odpytywania i mało zabawne żarty nas nie bawią, a pewne zachowania są nie tylko nie na miejscu w święta, ale w ogóle i noszą znamiona przemocy psychicznej. Warto zatroszczyć o swoje granice i pokłady wytrzymałości. Zdecydowanie dobrze jest uwolnić się od polityki, analiz ekonomicznych – kto jak sobie w kryzysie radzi itp. za to zawsze warto wycią gnąć album ze zdjęciami, zagrać wspólnie w planszówkę, zaplanować dłuższy spacer, obejrzeć lm i niekoniecznie musi to być „Kevin”, a może właśnie powinien. Wedle uznania. Może trzeba pozwolić sobie na totalne leni stwo, nadrobić zaległości książkowe. Zadbać, by było zwyczajnie miło. To może okazać się wystarczające.
Trochę naokoło dotarłam do sedna przekazu. O obecność i jej jakość warto dbać codziennie, nie tyl ko w święta. Bo naprawdę życie pisze różne scenariusze, dziś jesteśmy, jutro można nas nie być. Banał, dopóki
nie stracimy kogoś ważnego niespodziewanie i za szyb ko. Zmieniają się okoliczności wokoło, bywa trudniej, właśnie wtedy najwięcej dowiadujemy się o jakości na szych znajomości, relacji – tych rodzinnych, przyjaciel skich i zawodowych. Sukces i czas spełnienia także wiele pokazuje. Po litanii czynności, które niekoniecznie trze ba wykonywać szykując się do świąt, re eksja na temat naszej obecności w życiu innych i innych w naszym ży ciu, może być wartościowym doświadczeniem i co waż niejsze impulsem do spotkania się z nowymi emocjami. Dobrze jest dostrzec i zaakceptować, że pewne więzi zo stały zerwane, inne straciły na jakości, ale pojawiły się nowe, nie mniej wartościowe. Warto zobaczyć, dla kogo my jesteśmy. Kiedy? Czy tylko gdy nam wygodnie, po drodze, czy potra my dla ważnych osób zmienić plany? Każda wartościowa relacja opiera się na wzajemności. Ważnym w naszym życiu osobom powinniśmy to okazywać codziennie, a nie od święta. Nie ma jednego sposobu. To czasem wysłany sms, nagranie głosowe, czy zaproszenie na szybką kawę. To moc spotkania. Warto je celebrować.
Dobrych relacji, pełnych akceptacji, życzliwości, ze szczyptą humoru, słownej prowokacji, z dodatkiem wyrozumiałości. Wzmacniających spotkań. Obecności ważnych osób nie tylko w święta sobie i Państwu już dziś życzę.
Kasia Koczwara - trenerka języka ruchu i świadomej pracy z ciałem, wykorzystuje narzędzia Laban/Barte nieff, psychodietetyk pomagający zbudować prawidło wą relacją z jedzeniem, piszący socjolog, obserwatorka codzienności, interesuje się człowiekiem, pracą z emo cjami. Miłośniczka biodanzy. Prowadzi profil na FB Cia łoczułość - Kasia Koczwara
Iwona Włodarczyk
pełni deteRminaCji oRaz pasji
Gdy na świat przychodzi dziecko, to dla rodziców jest największe szczęście, a kiedy rodzą się bliźnięta – radość najbliższych jest podwójna. od dnia narodzin najważniejsze jest zdrowie dzieci oraz zapewnienie maluchom niezbędnych środków do prawidłowego rozwoju. Nieoceniona jest również miłość, którą są otaczani przez rodzinę. Czasami jednak los bywa przewrotny i niektórym z nas od najwcześniejszych lat rzuca przysłowiowe kłody pod nogi. 23-letni dziś bartek i Jakub już jako ośmiolatkowie zamieszkali w rodzinie zastępczej.
Przez dekadę mieszkali w Imielinie, gdzie wraz z inny mi dziećmi uczyli się życia. Dziesięć lat spędzonych pod dachem przybranych rodziców wspominają z sentymen tem, mówiąc „było nam tam dobrze”. Potwierdzeniem tych słów jest kontakt utrzymywany do dziś z rodzicami zastępczymi.
Kolejnym etapem w życiu bliźniaków była przepro wadzka do Domu Pomocy Społecznej w Strumieniu. Zapytani o to, czy było im łatwo odnaleźć się w nowym miejscu, nie ukrywają, że był to dla nich zdecydowanie trudny czas. Musieli pożegnać się z ludźmi i miejscami, które dobrze już znali, a następnie rozpocząć wszystko od nowa. Dla wielu osób wkroczenie na nieznaną ścieżkę życia nie jest łatwe. Bracia powoli odnaleźli się w nowym miejscu wśród nowych kolegów, zarówno w DPS-ie jak i w szkole. Dużą rolę w aklimatyzacji odegrało zaanga żowanie ich w trwające wówczas na terenie DPS-u prace remontowe. „Pod okiem pracowników rmy remontującej poszczególne pomieszczenia wykonywaliśmy różne zadania typu gipsowanie czy malowanie i to pozwoliło nam się szybciej wdrożyć w życie w nowym miejscu” – mówią bracia. Mówi psycholog Agata Folęga: „Bliźniacy Kuba i Bar tek są mieszkańcami Domu Pomocy Społecznej w Strumie niu od 26 października 2017 roku. Poprzednio mieszkali w rodzinie zastępczej na terenie Imielina, więc przepro wadzka do Strumienia wiązała się dla nich nie tylko z dia metralną zmianą sytuacji wychowawczej (z rodzinnej na instytucjonalną), ale również ze zmianą najbliższego grona znajomych i przyjaciół, z którymi kontakt stał się w głów nej mierze wirtualny. Możemy sobie tylko wyobrażać, jak
trudny mógł być to czas dla tych młodych ludzi. Przepro wadzając się do Strumienia zmienili szkołę na branżową I-go stopnia w Cieszynie, kształcąc się w zawodzie ku charz. Ja w tamtym czasie byłam jednym z nowo przyję tych pracowników, rozpoczynających swoją przygodę z Domem na stanowisku psychologa. Zostałam Pracownikiem Pierwszego Kontaktu chłopaków i pozostaję nim do dnia dzisiejszego. Przez ostatnie 5 lat miałam możliwość obser wować proces ich dojrzewania, widziałam liczne zmiany, jakie w nich zachodziły, towarzyszyłam podczas wyzwań, którymi stawiali czoła. Uważam, że pokonali długą dro gę i włożyli wiele wysiłku w to, by stać się tym, kim są obecnie – młodymi mężczyznami, realizującymi swoje pasje i starającymi się wykonywać co raz to odważniejsze kroki w stronę samodzielności. Obecnie Bartek jest zatrud niony w kuchni naszego Domu, a Kuba pełni obowiązki pomocy konserwatora. Pomimo, że osobowościowo są zu pełnie różni, łączy ich wspólna pasja, jaką jest piłka nożna. W każdym obszarze życia starają się dawać z siebie 100%, codziennie staczając swoje małe bitwy. Trzymam za nich mocno kciuki, żeby dotarli tam, gdzie tylko postanowią do trzeć, osiągając swoje cele.”
Samodzielność, o której wspomina psycholog, to dla młodych ludzi priorytet, do którego dążą z god nym podziwu uporem. Bracia wraz z kilkoma inny mi kolegami obecnie mieszkają na piętrze, które daje możliwość stopniowego przysposabiania młodych ludzi do samodzielnego wykonywania licznych czynności typu sprzątanie, pranie, przygotowywanie posiłków, czyli wszystkiego, co zazwyczaj robi się we własnym
domu. Nie tylko szkoła i praca były i są dla nich waż ne, poświęcają również czas na rozwijanie własnych zainteresowań. Bartka cechują zdolności szkicowania i rysunku, a Jakuba fascynuje fotogra a. Z zapałem opowiadają o swoich górskich wędrówkach, wyjazdach nad morze oraz zwiedzaniu różnych ciekawych miejsc. Istotną częścią życia dla braci jest sport. Swoich sił próbowali w wielu dyscyplinach, m.in. w pływaniu, judo czy badmintonie. Brali udział w licznych zawodach sportowych, zajmując wysokie miejsca. Już jako młodzi chłopcy rozpoczęli swoją przygodę z piłką nożną, w cza sie kiedy mieszkali w Imielinie, jednak tam nie doce niono ich zdolności. Po przeprowadzce do Strumienia potencjał oraz talent obu braci dostrzegł trener prowa dzący zajęcia wychowania zycznego. Dzięki temu tra li do drużyny MKS-Promyk-Golasowice. Obecnie są zawodnikami zespołu ze Strumienia i będąc jego czę ścią, pod czujnym okiem kadry trenerskiej, realizują się w tej dyscyplinie sportu.
Mówi Anna Sławińska, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Strumieniu: „ Bracia Bartłomiej i Ja kub są szczególnymi dla nas domownikami. Zawsze pomocni, zawsze aktywni. Dla mnie jest w nich wy jątkowe to, że mimo gorszych chwil w swoim życiu i przy krych doświadczeń wciąż mają serca pełne miłości.
Ja osobiście mam z nimi bardzo dobry kontakt i często ze sobą rozmawiamy, współpracujemy i realizujemy różne aktywne plany. Kuba przez ostatnie lata pełnił funkcję prze wodniczącego Rady Domowników, więc współpraca z nim była bardzo intensywna. Jakub miał wiele pomysłów, które razem wdrażaliśmy i był bardzo zaangażowany. To dzięki niemu zadziało się dużo dobrego na rzecz jego kolegów. Chłopcy z tej naszej relacji wynoszą wiele dobrego i od wzajemniają się zaufaniem, co dla mnie jako osoby za nich odpowiedzialnej jest wielkim uznaniem i motywa cją do dalszej współpracy na rzecz realizacji ich potrzeb jak i wszystkich domowników Domu w Strumieniu. Jestem z nich niezmiernie dumna i mocno kibicuję w dal szym rozwoju sportowym, tym bardziej, że są bardzo uta lentowani i reprezentują nasze miasto”.
Tak jak każdy człowiek, tak i bliźniacy mają swo je marzenia. Część z nich udało im się już zrealizować samodzielnie, a inne przy wsparciu osób o dobrych ser cach. Wciąż są młodymi ludźmi i niejedno ich marzenie czeka jeszcze na realizację. Obecnie największym ma rzeniem jest wyjazd i zobaczenie na własne oczy Bar celony – miasta ich ulubionej drużyny piłkarskiej. Są świadomi, że skromne fundusze, jakimi dysponują, nie pozwolą na samodzielną realizację takiej wycieczki, lecz cuda się zdarzają, więc może kiedyś…
Zdrowa, domowa nutella z orzechów laskowych. Jest pyszna! Do kanapek, naleśników, gofrów, do wyjadania ze słoika:) Do jej przygotowania wystarczą 4 składniki.
KREM CZEKOLADOWO-ORZECHOW Y, CZ Y LI DOMOWA NUTELLA
SKŁADNIKI: 200 g orzechów laskowych 4 łyżki ciemnego kakao 3 łyżki syropu z agawy lub miodu ½ szklanki mleka roślinnego 50 ml oleju kokosowego płynnego
PRZYGOTOWANIE:
Orzechy podpraż na suchej patelni, aż lekko się przy pieką i poczujesz przyjemny orzechowy aromat, a skór ka będzie z nich ładnie schodzić (zamiast na patelnię można je też wysypać na blachę i podpiec przez ok 1015 minut w piekarniku nagrzanym do temperatury ok. 160 °C).
Podprażone orzechy pozbaw skórek np. wysypując je na suchą ścierkę i pocierając nią o blat. Skórka jest gorzka i nada nutelli niepotrzebnej goryczki. Mleko lekko pod grzej. Orzechy wsyp do mocnego blendera (taki o słabej mocy nie poradzi sobie z rozdrobnieniem orzechów na pył). Dodaj resztę składników (mleko najlepiej doda waj stopniowo do osiągnięcia oczekiwanej konsystencji) i zblenduj na jednolitą, gładką i błyszczącą masę. Spró buj czy słodycz kremu jest wystarczająca, jeśli potrzebu jesz więcej, dosłódź według upodobań.
Na zdrowie!
OR zeChy l ASKOWe, czyli owoce leszczyny, posiadają liczne wartości odżywcze i właściwości lecznicze. Jed nak uwagę zwraca spora zawartość witaminy E, czyli „wi taminy młodości i płodności”. W orzechach laskowych można znaleźć także niemało witaminy z grupy B, które wzmacniają nerwy, potas, który obniża ciśnienie oraz wapnia i fosforu - pierwiastków, które odpowiadają za mocne kości i zęby. W orzechach laskowych nie brakuje również niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczo wych, zwłaszcza jednonienasyconych, które wspomaga ją walkę ze zbędnymi kilogramami. Z kolei współczesna fitoterapia poleca orzechy laskowe na kaszel. Wystarczy dodać rozdrobnione orzechy do mleka lub wody z mio dem i taką mieszankę wypić.
gdy związKu nie da się zBudować – ABC rozwodów
„
Profesjonalny peł nomocnik jakim jest adwokat pomoże przejść przez ten proces w najlepszy możliwy sposób, bez eskalowania emocji, i będzie nieocenionym wsparciem na każdym etapie postępowa nia rozwodowego.”
Bywa, że wykorzystaliśmy już wszystkie dostępne meto dy i nie przyniosły one efektu. Próbowaliśmy budować relację, ale bezskutecznie. Nie mamy już motywacji, sił, a często i chęci by podejmować kolejne próby, a cza sem dalsze trwanie w związku zagraża naszemu zdrowiu lub życiu. Wtedy rozwód bywa jedynym rozwiązaniem. O tym, jak się do niego przygotować i czego się spodziewać rozmawiamy dziś z mecenasem Krzysztofem Zagórą, adwokatem pełniącym funkcję tak zwanego prawnika rodzinnego.
Katarzyna Wojciechowska: Krzyszto e, wyjaśnij nam na wstępie kim jest prawnik rodzinny?
Krzysztof Zagóra: To osoba wykwali kowana w pro wadzeniu spraw z zakresu prawa rodzinnego, czyli dzia łu regulującego niemajątkowe i majątkowe stosunki w rodzinie, zarówno wewnątrz rodziny, jak i z osobami trzecimi. Prawo to reguluje kodeks rodzinny i opiekuń czy, kodeks cywilny, a także ustawy szczegółowe. Czyli pierwszym kryterium jest dobra znajomość wszystkich tych obszarów. Nie mniej ważne jest drugie kryterium, które moglibyśmy określić ogólnie jako zaufanie. Oczy wiście, każdy prawnik powinien być godny zaufania, ale jeśli decydujemy się oddać wszystkie swoje sprawy rodzinne w jedne ręce, to taki prawnik poznaje nas zde cydowanie lepiej, niż prowadząc jednorazowe postępo wanie. I często jest w stanie doradzać nam z większą precyzją i empatią.
Czy w Twojej praktyce dominuje jakiś konkretny rodzaj spraw? Tak, sprawy związane z rozwodami, alimentami, wła dzą rodzicielską oraz kontaktami z dziećmi - to coraz powszechniejsze problemy, bo skala rozwodów wciąż rośnie. Obecnie w Polsce rozpada się co 3 małżeństwo, podczas gdy 30 lat temu tylko co 5 małżeństwo ulegało rozpadowi.
Często słyszę, że dziś zbyt szybko decydujemy się na rozstanie. Można dyskutować z tym, jakie dawniej były powody trwania w związkach i jak to wygląda teraz, ale to temat na osobną rozmowę. Spójrzmy dziś tylko z takiej perspektywy, jaką będzie przyj mował Sędzia - skąd wiadomo, że jest to już czas na rozwód dla danej pary?
Przepisy polskiego prawa przewidują, że aby doszło do orzeczenia rozwodu musi dojść między małżonkami do zupełnego oraz trwałego rozkładu pożycia małżeńskie go. Zadaniem Sądu jest więc zbadanie, czy pomiędzy małżonkami doszło do zupełnego rozkładu więzi emo cjonalnej, zycznej oraz gospodarczej.
Jak Sąd sprawdza czy doszło do rozkładu tych więzi? W przypadku więzi emocjonalnej Sąd sprawdza czy uczucie które ich łączyło dalej istnieje. W przypadku więzi zycznej bada czy między małżonkami ustało współżycie seksualne. Oczywiście podstawą są tu zeznania małżonków. Jeśli są zgodne to sprawa jest dość prosta. Jeśli jednak zeznania stron są sprzeczne to Sąd prosi o dowody, którymi mogą być na przykład wia domości, maile – wszystko, co świadczyłoby o tym, że dana więź jednak istnieje. W praktyce, jeśli deklaruje my zupełny rozpad więzi emocjonalnej, a nasz partner czy partnerka jako dowód okazuje świeży zapis rozmo wy na komunikatorze, w którym obie strony deklarują sobie miłość, to Sąd weźmie taki dowód niewątpliwie pod uwagę.
Natomiast w przypadku więzi gospodarczej Sąd bada czy małżonkowie wspólnie prowadzą gospodar stwo domowe, tzn. czy razem gotują, sprzątają, robią zakupy, pomagają sobie we wszelkich codziennych obowiązkach, prowadzą codzienne wspólne życie. Co ważne, sytuacja może wyglądać tak, że małżonkowie nadal wspólnie mieszkają, bo z jakiegoś powodu inne rozwiązanie na ten moment nie jest możliwe. To nie oznacza jednak istnienia więzi gospodarczej. Można mieszkać wspólnie, ale prowadzić odrębne gospodar stwo domowe.
Czy Sąd może odmówić orzeczenia rozwodu? Tak, przede wszystkim Sąd może oczywiście dojść do przekonania, że nie nastąpił zupełny oraz trwały rozkład pożycia małżeńskiego. Pomimo zupełnego i trwałego rozkładu pożycia małżeńskiego rozwód nie jest czasem orzekany, jeśli w jego wyniku miałoby ucier pieć dobro małoletnich dzieci lub z innych względów rozwód byłby sprzeczny z zasadami współżycia spo łecznego, czyli gdyby Sąd uznał orzeczenie rozwodu za niesprawiedliwe wobec jednego z małżonków. Są to oczywiście specy czne sytuacje, na przykład takie, gdy
Krzysztof Zagórajedno z małżonków jest nieuleczalnie chore, wymaga opieki materialnej i moralnej współmałżonka, a rozwód stanowiłby dla niego rażącą krzywdę.
Czy Sąd orzekając rozwód sprawdza szczegółowo z jakiego powodu doszło do rozpadu małżeństwa? Tak, Sąd bada czy i który z małżonków ponosi winę za rozkład pożycia małżeńskiego. Po przeprowadzeniu po stępowania rozwodowego może dojść do przekonania, że któryś z małżonków jest wyłącznie winny rozkładu pożycia małżeńskiego lub stwierdzić, że oboje ponoszą za to winę. W przypadku zgody obojga małżonków Sąd może oczywiście zaniechać orzekania o winie. Wtedy pomija ten etap i w ogóle nie zajmuję się tą kwestią.
Czym poza małżeństwem stron zajmuje się Sąd w postępowaniu rozwodowym?
W postępowaniu rozwodowym poza samym rozwodem Sąd będzie badał a następnie rozstrzygał najczęściej o władzy rodzicielskiej nad wspólnymi małoletnimi dziećmi stron, o kontaktach rodziców z dziećmi oraz alimentach na dzieci. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że na zgodny wniosek stron Sąd może pominąć orze kanie o kontaktach rodzica z dziećmi oraz pozostawić tą kwestię do indywidualnego porozumienia między rodzicami. Porozumienie zwykle będzie lepszym roz wiązaniem niż sformalizowany wyrok, w którym nie
jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich sytuacji życio wych, a co za tym idzie możliwości i sposobów realizo wania każdego kontaktu rodzica z dziećmi. Na wniosek stron Sąd może zdecydować także o sposobie korzy stania ze wspólnego mieszkania małżonków czy nawet o podziale majątku wspólnego.
Jakie są koszty postępowania rozwodowego i czy każdy musi je ponieść? Pozew o rozwód wiąże się z koniecznością uiszczenie odpowiedniej opłaty Sądowej, która aktualnie wynosi 600 złotych. To jedyna obowiązkowa wstępna opłata, ale jeśli nie dysponujemy taką kwotą możemy ubiegać się o zwolnienie z tej opłaty.
Jest natomiast szereg innych opłat, które mogą się pojawić w zależności od przebiegu sprawy, zawsze jest to jednak uzgadniane ze stronami. Podziału mająt ku małżonków wiąże się z dodatkową opłatą sądową 300 zł w przypadku zgodnego podziału lub 1.000 zł w przypadku sporu. W trakcie procesu pojawiają się także czasem opłaty za tzw. zabezpieczenie roszczenia np. kontakty z dzieckiem zmiana wysokości alimentów - za każdy taki wniosek ponosimy opłatę w wysokości 100 zł. Na wysokość kosztów rozwodu mogą wpłynąć również opłaty związane z wydaniem specjalistycznych opinii, których koszt wynosić może około 500-2.000 zł. Trudno jednak ocenić koszty opinii w danej sprawie,
gdyż mogą być one różne w zależności od okoliczności danej sprawy. Sąd przeprowadza taki dowód z reguły na wniosek stron gdy nie wiadomo, czy rozwód nie wpły nie negatywnie na dobro małoletnich dzieci lub w sytu acji, gdy rodzice spierają się o władzę rodzicielską, czę stotliwość kontaktów z dziećmi czy ustalenie, z którym z rodziców ma mieszkać dziecko.
Czy te koszty ponosi strona wnosząca pozew? Niekoniecznie. Opłatę sądową 600 zł ponosi począt kowo strona, która składa pozew, ale jeśli wygra, to druga strona musi ją zwrócić. Logiczne też jest, że przy orzeczeniu rozwodu z winy obu stron koszty dzielone powinny być na pół. Jeżeli rozwód kończy się nieorze kaniem o winie, wówczas Sąd zwraca połowę opłaty od pozwu (300 zł), a były małżonek powinien zwrócić nam 150 zł. Za opinie strony mogą zapłacić po połowie lub płaci ten, kto wnosił o sporządzenie takiej opinii. Bardzo ważne by pamiętać, że jeżeli sytuacja materialna strony jest trudna wówczas może ona składać wniosek o zwolnienie od ponoszenia kosztów sądowych.
A co z barierą psychologiczną? Myślę tu o trudnej, ale jednak często zdarzającej się sytuacji, gdy chcemy wnieść pozew o rozwód, ale musząc nadal mieszkać z małżonkiem boimy się konsekwencji w postaci przemocy zycznej lub psychicznej z jego strony. Jeśli jesteśmy o arami takiej przemocy poza skiero waniem sprawy o rozwód zdecydowanie powinniśmy zgłosić taką przemoc do odpowiednich organów, tj. do prokuratury czy na policję. Po pierwsze zostaniemy wte dy poinformowani o wszelkich możliwościach z jakich możemy skorzystać w celu ochrony siebie i dzieci, jakie konkretnie instytucje przyjdą nam tu z pomocą. W ta kiej sytuacji także, w toku postępowania karnego może zostać orzeczony wobec naszego współmałżonka środek karny w postaci zakazu zbliżania się. Złamanie tego za kazu będzie wiązało się dla takiego małżonka z możli wością poniesienia dalszej odpowiedzialności karnej. W tym miejscu chciałbym również zdecydowanie pod kreślić, że przemoc psychiczna, choć często mniej wi doczna, jest równie naganna co zyczna. Gdy jesteśmy o arami takiej przemocy nie powinniśmy się obawiać i szukać pomocy, gdyż jest ona tak samo karalna jak ta zyczna.
Czy musimy korzystać z pomocy adwokata? Co nam ona daje?
Nie ma takiego obowiązku. Warto to jednak rozwa żyć, gdyż podczas rozwodu decydujemy o dużej ilości ważnych kwestii życiowych. Emocje jakie temu wyda rzeniu towarzyszą nie ułatwiają zwykle zadania, a raczej
są przyczyną wielu wątpliwości, czasem podejmowania pochopnych decyzji. Oczywiście, większość ludzi nie ma szerokiej wiedzy prawniczej i najzwyczajniej w świe cie czasem może nie orientować się co wziąć pod uwagę i jakie są możliwości rozwiązania konkretnej kwestii. Profesjonalny pełnomocnik jakim jest adwokat pomoże więc przejść przez ten proces w najlepszy możliwy sposób, bez eskalowania emocji, i będzie nieocenionym wsparciem na każdym etapie postępowania rozwodowe go. Pamiętajmy, że także w przypadku osób w trudnej sytuacji materialnej istnieje rozwiązanie – Sąd może przydzielić adwokata z urzędu. Zdecydowanie jest to w mojej opinii lepsze rozwiązanie niż przechodzenie tego trudnego okresu samodzielnie.
Co powinna zrobić osoba, której na podstawie tej rozmowy nasunęły się kolejne pytania, dotyczące jej położenia?
Myślę, że najlepszym i bardzo przystępnym pod wszyst kimi względami rozwiązaniem jest umówienie się na spotkanie z adwokatem – osobiste lub online – podczas którego uzyska profesjonalną poradę prawną. Stosujemy je kiedy konieczna jest indywidualna analiza sytuacji, jej interpretacja i wskazanie możliwych ścieżek działania. Klient uzyskuje wtedy dużo szerszy obraz sytuacji, ale też może na tej podstawie zdecydować, czy powierzenie prowadzenia sprawy adwokatowi jest w jego/jej przy padku dobrym pomysłem.
Krzysztof zagóra - adwokat, wykładowca, media tor z nieustającą potrzebą rozwoju. Prawnik rodzinny, który uważa, że by dobrze wykonywać swój zawód musi nawiązywać relacje nie tylko na poziomie świadczenia usługi, ale tak że na poziomie człowiek-człowiek. Bo tylko dobre zrozumienie człowieka pozwoli mu rozwiązać jego problem w najlepszy możliwy sposób.
Mocno zaangażowany w sprawy lokalnej spo łeczności. Współpracownik fundacji „Zielone Poje cie” gdzie świadczący nieodpłatną pomoc potrze bującym w ramach porad prawnych.
Nieustannie się kształci i zdobywa nową wie dzę, ostatnio na kierunku Master of Business Admi nistration.
W wolnych chwilach uprawia sporty, które po zwalają mu złapać równowagę i po prostu odpocząć – żeglarstwo, nurkowanie, koszykówka i turystyka górska, to te ulubione.
adopCyjność, mały Książę i psy z tylnych klatek
Oswoić, znaczy stworzyć więzy – powiedział Lis. „Mały Książę” Antoine Saint de Exupery
Stosunek ludzi do psów od wieków był bardzo interesowny. Miały strzec, pomagać, ostrzegać, a z czasem też pełnić rolę maskotki. Na myśl przychodzi jeszcze jedna funkcja, a mianowicie rola podwładnego, na którym zestresowany życiem, będący wiecznie pod presją ze strony otoczenia, czy to w domu czy pracy człowiek posiada władzę, wykorzystując ją w niewłaściwy sposób. Innymi słowy dla wielu posiadanie psa sprowadza się do wyładowania na nim agresji, frustracji i rozczarowania życiem. Takie psie bidy dość często tra ają do schronisk. Adopcyjność w księgach schroniskowych przeważnie wygląda pozytywnie. Na froncie w klatkach piszczą psy-przytulaki, podskakują co młodsze, szczekają jeszcze inne, próbując zwrócić na siebie uwagę. Bardzo często już w pierwszym rzędzie klatek-kojców można wytypować czworonoga, przy którym szybciej zabije serce. A co się dzieje dalej, na tyłach?
Na tyłach odsiadują karę dożywocia psy nieadopcyjne, czyli te poszkodowane przez ludzi na różne sposoby. Odbierane interwencyjnie, psy zdziczałe, agresywne, przerażone. Przeważnie nie dano im szansy by tę łatkę odpiąć, ponieważ schronisko oprócz przypisanej mu
funkcji opiekuńczej i działalności proadopcyjnej powinno posiadać również określoną liczbę psów na stanie, która zapewnia im rentowność. Ot, taka proza życia. Na psiej nieadopcyjności grupa ludzi może stworzyć dla siebie niezłą stabilizację.
Czyli jednak adopcyjne? W tym momencie nasuwa się natrętna myśl, by odwrócić to wyrażenie, lub stworzyć nowe słowo zawierające w sobie sens „Ci, którzy nie potra ą zaadoptować”. „Ci, którzy czynią krzywdę adoptując”. Kolejna myśl – jak ich rozpoznać? Jak zwery kować? Odwracamy role, psy nieadopcyjne są jak najbardziej adopcyjne, a dla chętnych stwarzamy skalę predyspozycji adopcyjnych. Doborem człowieka do psa powinna zajmować się osoba z odpowiednimi kwali kacjami, oceniająca nie tylko charakter psa, ale też osoby zainteresowanej adopcją. Schroniska z prawdziwego zdarzenia korzystają z usług doświadczonych behawiorystów, eliminując w ten sposób niewłaściwych kandydatów na opiekunów.
W psach zachowała się bardzo silna i pierwotna potrzeba posiadania własnego stada, pochodząca z prehistorii potrzeba życia z człowiekiem. Psia miłość pozbawiona jest kalkulacji, oceniania po zasobności portfela, pochodzeniu, zdolnościach czy koligacjach. Nawet ten bity przez większość życia, głodzony przy budzie zaufa ponownie, odda się w kolejne ludzkie ręce z pełną ufnością, jeżeli poznamy i pozwolimy się poznać. Stworzymy spokojne warunki do integracji i uszanujemy nie tylko przestrzeń prywatną psa, ale również dany czas, jakiego potrzebuje. Bo oswoić, znaczy stworzyć więzy, jak powiedział Lis do Małego Księcia.
Z pozdrowieniami od „nieadopcyjnego” Tolka.
Małgorzata Perz
Zaproszenie na Jarmark Świąteczny
W imieniu Fundacji „Strefa Kobiet” oraz Regionalnego Kongresu Kobiet pod honorowym patronatem Posłanki na Sejm RP Pani Mirosławy Nykiel mamy przyjemność złożyć Państwu z okazji Świąt Bożego Narodzenia Najserdeczniejsze życzenia. Dostrzegamy i cenimy Państwa ogromną wrażliwość społeczną i otwartość na potrzeby innych. Dzięki szczodrości naszych darczyńców możemy realizować nasze cele statuowe aktywnie pomagając w walce z trudną codziennością. Fundacja „Strefa Kobiet” oraz Regionalny Kongres Kobiet będzie ofiarował swoją pomoc świąteczną dla potrzebujących, w tym roku pomagamy prowadząc sprzedaż „pierników świątecznych” na Starówce w Bielsku-Białej na organizowanym corocznie Jarmarku Świątecznym dla Domu Dziecka w Bielsku-Białej. Serdecznie zapraszamy do Bielska na Jarmark Świąteczny który odbędzie się 16-18 grudnia 2022 r. Zapraszamy do skosztowania i zakupu naszych „pierników”, a tym samym do wsparcia naszej akcji. Dziękujemy za wsparcie finansowe, rzeczowe oraz zaangażowanie i wszelką pomoc. Agnieszka Nowak Prezes Fundacji „Strefa Kobiet”
Aron Chmielewski
pożegnanie gwiazd,
czyli najwięksi twardziele też bywają sentymentalni
W okolicznościowym meczu w listopadzie pożegnaliśmy się z zawodnikami, którzy przez wiele lat grali w oceláři i stanowili o charakterze drużyny. Miałem okazję wziąć udział w tym wydarzeniu, ponieważ zostałem zaproszony do zespołu stworzonego na tę okazję przez Lukáša Krajíčka i Petera Hamerlíka. Tego wieczoru niejednemu z nas zakręciła się w oku łezka, zdaliśmy sobie sprawę, jak trudny to moment dla graczy, gdy żegnają się z tym, co kochali przez całe życie.
Właśnie w takich chwilach pojawia się w życiu re eksja, że kariera sportowca jest tak naprawdę krótkotrwała. W listopadowy wieczór, grając w meczu z Lukášem Kra jíčkiem, Peterem Hamerlíkiem, Martinem Adamskim i Jiřím Polanskim uświadomiłem sobie, że za jakiś czas i ja będę się musiał pożegnać z hokejem. Na razie jednak czuję wdzięczność, że wciąż mogę grać. I bez wątpienia to jedna z najwspanialszych rzeczy w życiu, by robić to, co naprawdę się kocha, zarabiając jednocześnie na utrzy manie siebie i rodziny, a zarazem wykrzesując energię i emocje niezbędne do życia.
„Pożegnanie Gwiazd”, bo tak nazwano ten mecz, był świetną okazją na spotkania z wieloma kolegami, któ rych przez pewien czas nie widziałem. A także z przy jaciółmi. Zwykle w zespole jest nas wielu, i jest sprawą oczywistą, że musi pojawić się między nami rywalizacja. Staramy się jednak zawsze pozostawać kumplami, choć rzecz jasna nie wszyscy muszą się ze sobą przyjaźnić. Zda rza się jednak, że z niektórymi zawodnikami od począt ku świetnie się dogadujemy, i wytwarza się między nami sportowa chemia. Wówczas nie tylko się motywujemy w szatni, ale również potra my nakręcać mentalnie. Takie relacje staramy się utrzymywać, także poza pracą, jaką jest przecież gra w zespole. U mnie taka świetna re lacja przetrwała właśnie z Lukášem Krajíčkiem. Po poże gnalnym meczu długo rozmawialiśmy i Lukáš przyznał, że bardzo brakuje mu endor n oraz emocji, jakie wyzwalają się po wygranym meczu. I przekonywał mnie, abym utrzymywał formę sportową jak najdłużej, bo tej energii, jaką daje gra, nie odnajdę nigdzie indziej. Po raz kolejny posłucham Lukáša. Kilka lat temu znalazłem się w dołku mentalnym, a w perspektywie miałem poważną rozmowę z trenerem. Wówczas Lukáš przeprowadził ze mną taką próbną dyskusję, tłumacząc mi, jak powinie nem z coachem rozmawiać. Było to o tyle ważne, że
był ode mnie bardziej doświadczony, i miał już za sobą pewnie niejedno takie spotkanie z szefostwem. Pomoc Lukáša okazała się nieoceniona, dostosowałem się do sugestii Lukasa, i moja rozmowa z trenerem przyniosła bardzo dobre efekty.
W hokeju potra my zawierać bardzo bliskie, niemal rodzinne relacje, choć w pracy, czyli w klubie, musimy ze sobą rywalizować o miejsce w składzie. Takim zawod nikiem jest dla mnie David Cienciala, z którym kilka lat graliśmy wspólnie w Stalownikach, a teraz, gdy Davida nie ma już w drużynie, wciąż mamy świetny kontakt i odwiedzany się nie tylko, gdy nasze obecne zespoły mierzą się ze sobą w lidze, ale również w chwilach, gdy mamy wolne i wraz z rodzinami udajemy się na krótkie wypady. Wiem doskonale, że w chwili, gdy skończy się w naszym życiu hokej, to i tak nadal będziemy bardzo dobrymi przyjaciółmi.
Oczywiście panuje takie przekonanie, że aby na prawdę poznać drugiego człowieka, trzeba z nim zjeść beczkę soli. Musisz do tego drugiego człowieka się przekonać, by później móc z nim pogadać w trudnych sytuacjach, a także odnaleźć wsparcie w chwili, gdy naj bardziej go potrzebujesz. I choć zespół hokejowy jest dużym organizmem, mam w nim zawsze dwóch-trzech przyjaciół, z którymi mogę o wszystkim porozmawiać, i dostać wsparcie w najtrudniejszych momentach. Często mówi się o tym, że każdy hokeista to wielki twardziel, bo ktoś, kto uprawia tak kontaktową i siłową dyscyplinę, musi nim być. Ale często to tylko pozory. Na lodzie nie możemy ujawniać swoich słabości. Na tomiast jeśli jesteśmy z kimś w przyjacielskiej relacji, to często zwierzamy się ze swoich zwątpień i bolączek. Jesteśmy przecież normalnymi ludźmi, a każdy czło wiek miewa problemy, w życiu są zarówno wzloty, jak i upadki. Gdy upadam, zawsze mam na kogo liczyć,
także w drużynie. Czym więcej hokeista w swojej ka rierze sportowej przeszedł, tym bardziej stara się po magać. Zwłaszcza młodszym kolegom próbuje uświa damiać, jak niełatwą i krętą drogę dla siebie wybrał. Sam przecież nie miałem łatwej drogi, więc teraz, gdy tylko mogę, to staram się kolegom ją ułatwiać. Oczywiście, nie idziemy grać w hokej po to, by zawie rać przyjaźnie. Gra jest naszą pracą, więc często jednak musimy chronić swoją własną przestrzeń wewnętrznej wolności. Dlatego musimy się przez jakiś czas ze sobą oswajać, przekonywać do siebie.
Okolicznościowy mecz był świetną okazją do wielu wspomnień. Przed jego rozpoczęciem przypo mniałem sobie udział Stalowników w Spengler Cup w Davos, gdzie wraz z Martinem Adamskim i Jiřím Polanskim grałem w jednej piątce, i zostałem po tur nieju wybrany do drużyny All-Star, czyli najlepszych graczy w całej imprezie. Było to dla mnie wyjątkowe
doświadczenie, bo przecież wiedzieliśmy, że kariery sportowe Martina i Jiříego zmierzają do końca, więc gra z zawodnikami, którzy tak wiele znaczą dla klubu, w dodatku na najsłynniejszym turnieju hokejowym na świecie, była dla mnie ogromnym wyróżnieniem. I takich wspomnień każdy z nas ma całe mnóstwo. I nikt nam ich nie zabierze.
Aron Chmielewski – napastnik reprezentacji Polski w hokeju na lodzie, od 2014 roku związany z trzynieckimi Stalownikami. Ze śląskim klubem trzykrotnie zdobywał mistrzostwo Republiki Cze skiej (2019, 2021 i 2022), dwukrotnie wywalczył srebrny medal (2015 i 2018). Wychowanek Stocz niowca Gdańsk.
Samuel Buček w październiku zasilił szeregi trzynieckich Stalowników, stając się zarazem najbardziej kontrowersyjnym zawodnikiem śląskie go klubu. Fot. materiały prasowe/HC Oceláři Trzyniec
Marcin Mońkawojna i hoKej
W październiku przez media w całej republice Czeskiej przetoczyła się fala krytyki, związana z zaangażowaniem przez trzynieckich stalowników 23-letniego skrzydłowego ze słowacji, który ma za sobą nieudaną przygodę w rosyjskiej KHL. Krótki i nieudany epizod nowego trzynieckiego gracza w rosyjskim klubie sprawił, że do niedawna zwarta kibicowska śląska grupa podzieliła się, a trzynieccy oceláři stracili reputację klubu, w którym wszystko wzorcowo funkcjonuje, a każda decyzja jest dogłębnie przemyślana i w chwili podjęcia nie budzi żadnych wątpliwości. Teraz na tym krystalicznym obrazie pojawiły się pierwsze rysy, a kto wie, czy w przyszłości również nie jakieś głębsze pęknięcia.
Nie było głośniejszego transferu w czeskim hokeju w ostatnich miesiącach, niż dołączenie Samuela Bučka do stalowniczej ekipy. Jednak nie o taki rozgłos chodziło działaczom klubowym, zawodnikom, jak i kibicom.
Klub, który od kilku lat zdominował krajowe rozgrywki ligowe, który nie tylko w Czechii, ale także w kilku innych europejskich krajach bywał stawiany za wzór sprawnej i skutecznej struktury, zaledwie w ciągu kilku
dni przeobraził się w organizację, której zasady funkcjo nowania zaczęli podważać kibice nie tylko w kraju nad Wełtawą.
Rzeczywiście, w pierwszym odruchu można odnieść wrażenie, że klub tym razem, mówiąc kolokwialnie –zupełnie „przestrzelił”. Samuel Buček raptem w kilka miesięcy, ze świetnie rokującego gracza, dostrzeżonego zarówno w lidze słowackiej, jak i w meczach kadry sło wackiej, przeistoczył się w sportowy symbol moralnego upadku. O co chodzi? Otóż po bardzo dla siebie uda nym sezonie 2021/22 przed zawodnikiem otworzyły się realne szanse na grę za oceanem, w najlepszej lidze świata, legendarnej NHL. Zawodnik pochodzący z Ni try wyprawił się nawet za ocean, rozpoczął pierwsze tre ningi. Wtedy jednak pojawiła się propozycja z Niżnie kamska, występującego w rosyjskiej lidze KHL, i Buček, skuszony perspektywą dużych pieniędzy, jakie może tam zarobić (w lidze amerykańskiej nie miał żadnych gwarancji nansowych, najpierw musiałby powalczyć o miejsce w składzie), porzucił kontynent amerykański, zamieniając Stany Zjednoczone na... Tatarstan.
O tym, jakie reakcje może wywołać taka decyzja zawod nika w czasie inwazji wojsk autorytarnej Rosji na zie mie niepodległej Ukrainy, można było się spodziewać, wystarczy wspomnieć końcówkę poprzedniego sezonu w lidze KHL, gdzie wielu zagranicznych graczy niemal z dnia na dzień, zrezygnowała z występów w rosyjskich klubach i czym prędzej opuściła kraj najeźdźców. Ci, którzy nie mogli z różnych względów błyskawicznie opuścić Rosji, uczynili to tuż po zakończeniu sezonu –tak zrobił np. były trzyniecki golkiper Šimon Hrubec, zamieniając klub z Omska na drużynę w Szwajcarii.
Oczywiście Buček nie był pierwszym zawodnikiem, który zdecydował się na ruch w drugą stronę, a prze cież wielu zawodników, także z Europy, postanowiło kontynuować kariery w Rosji. Czy w podejmowaniu takiej decyzji odgrywały rolę jakieś inne czynniki, czy decydowały tylko względy ekonomiczne? Stosunkowo młody zawodnik, „perspektywiczny” – jak lubią o ta kich mówić w świecie sportu, znalazłby przecież z ła twością zatrudnienie w innych dobrych europejskich ligach. Jednak KHL w przeciwieństwie do normalnych europejskich lig w żadnej mierze normalną już nie jest. Stała się narzędziem propagandowym, często wspiera jącym działania reżimu Putina, a zdjęcia z meczów, na których widać złowieszczą „zetkę” wywieszoną na try bunach i połączoną z pochwalnymi peanami na cześć wodza, wywoływały raczej dreszcze niż jakikolwiek za chwyt nad sportem.
Z tej perspektywy krytyka wydawała się jak najbardziej słuszna. Gorzej, jeśli młodego gracza pod ścianą fali hejtu stawiali kibice, którzy jednocześnie chętnie śle dzą rozgrywki NHL, gdzie roi się od Rosjan, a wśród nich ważną rolę odgrywa choćby Aleksander Owieczkin z Washington Capitals, który w tabelach wszech czasów ligi chce wciąż piąć się do góry. Owieczkin od lat jaw nie wspiera reżim Putina, do dziś nie usunął wspólnych zdjęć z dyktatorem, kilka lat temu zakładał nawet hoke jowy „Putin Team”. Liga w żaden sposób nie zareagowa ła na obecność rosyjskich graczy w Ameryce, co więcej, nie tylko ligowym statystykom, ale i wielu kibicom, także w Europie, głowy buzują od emocji i wzruszeń, gdy tylko pomyślą o tych kilku tra eniach, które dzielą „przyjaciela Putina” od wdrapania się do czołowej trójki najlepszych strzelców w historii ligi.
Bučka jak dotąd na żadnych historycznych zdjęciach z rosyjskimi dygnitarzami nie widziałem, nie znalazłem też żadnej wypowiedzi, która w jakikolwiek sposób mo głaby pochwalać zbrodniczy reżim. Jeśliby więc pozo stać konsekwentnym, krytykując Bučka czym prędzej powinniśmy zrezygnować ze śledzenia NHL. Nie wspo minając o KHL, w której wciąż gra kilku znanych gra czy, także z czeskim rodowodem.
Nie chodzi rzecz jasna o to, by relatywizować zachowania sportowców w obliczu kataklizmu, jakim jest każda wojna. Trudno zgodzić się też z przekonaniem, aby „nie łączyć sportu z polityką”. Te przestrzenie są mocno ze sobą sprzęgnięte, a decyzja, by w czasie rosyjskiej inwa zji grać w tamtejszej lidze, wydawała się od początku złym pomysłem. Wygląda na to, że młody zawodnik ze Słowacji ma tego świadomość – w chwili, gdy rozgrywał swoje pierwsze mecze na czeskich lodowiskach, towa rzyszyły mu czasami gwizdy. W jednym z pomeczowych wywiadów przyznał, że kibice mają do tego prawo. I choć kibice trzynieckiego zespołu w „sprawie Bučka” wciąż są podzieleni, przekonujące okazały się słowa Jana Peterka, dyrektora sportowego Stalowników, który stał za tym transferem i musiał się z niego tłumaczyć. „Każdy człowiek zasługuje na drugą szansę” – z takim przekazem pojawił się w przestrzeni medialnej były zna komity hokeista i zarazem legenda trzynieckiego hoke ja. Teraz wszystko w rękach zawodnika, czy wykorzysta szansę otrzymaną z trzynieckiej poręki.
PS. Buček debiutował w trzynieckich barwach w październikowym meczu ze Spartą Praga. Miesiąc później, w kolejnym pojedynku z tym rywalem, strze lił pierwszą swoją bramkę dla nowej drużyny w Werk Arenie. Po golu zdobytym przez słowackiego napastnika trzynieckie trybuny eksplodowały z radości.
Tekst: Marcin Mońka, zdjęcia: HC Banik Karwina/hcb-karvina.cz
pRaCowita jesień BaniKa KaRwina
Piłkarze ręczni mistrza Czeskiej republiki łączą rozgrywki ligowe z występami w europejskich pucharach. W lidze wiedzie im się ze zmiennym szczęściem, natomiast w zmaganiach europejskich pokonali pierwszą przeszkodę w walce o eHF european Cup.
Gracze śląskiego klubu rywalizację w tegorocznych rozgrywkach europejskiego pucharu rozpoczęli od drugiej rundy, i zgodnie z oczekiwaniami, wyelimino wali swojego pierwszego rywala – kosowski KH Ra hoveci, odnosząc dwa zwycięstwa – 33:29 oraz 32:29. Zmagania w kolejnej, trzeciej już rundzie EHF Euro pean Cup kluby z całej Europy rozpoczną na początku grudnia. Kolejnym rywalem Banika ponowie będzie zespół z Bałkanów – tym razem RK Gračanica. Ten klub z Bośni i Hercegowiny został założony w 1956 roku, a zatem w podobnym okresie, w jakim do życia został powołany Banik. Jak dotąd zespół z Karwiny nie rywalizował z tą ekipą w żadnych europejskich roz grywkach, doświadczenia z RK Gračanica ma jednak Dukla Praga, która z sukcesem mierzyła się z tą ekipą w 2019 roku w Challenge Cup. W tegorocznych roz grywkach EHF European Cup zespół RK Gračanica przeszedł już dwie rundy, eliminując kolejno KH Ka strioti z Kosowa oraz HC Baku z Azerbejdżanu i nie po nosząc ani jednej porażki. – Nie mamy większej wiedzy na temat tego rywala, obejrzeliśmy po losowaniu fragmenty z ich dotychczasowych pucharowych występów. Na pewno musimy uważać na ich wysokich i silnych rozgrywających – mówił po losowaniu Michal Brůna, trener i prezydent klubu.
Klub z Karwiny broni w tym sezonie mistrzostwa Republiki Czeskiej, wywalczonego w czerwcu po zacię tych bojach z zespołem Talent Pilzno. Rywalizacja w li dze nabiera rumieńców, do dwójki faworytów rozgry wek, czyli Banika oraz klubu z Pilzna, dołączyły zespoły HK FCC Město Lovosice oraz Tatran Prešov. Przed szczypiornistami z Karwiny trudna walka o obronę ty tułu, zwłaszcza że w bieżących rozgrywkach doznali już kilku porażek. Warto pamiętać, że w poprzednich roz grywkach w całym sezonie zasadniczym w 22 meczach jedynie dwukrotnie poczuli smak przegranej. Zwłaszcza bolesna była listopadowa przegrana z Talentem Pilzno
we własnej hali. Mecz, który atmosferą przypominał zeszłoroczne pojedynki nałowe z tym rywalem, zakoń czył się wynikiem 24:26, a oglądało go ponad 1000 wi dzów.
Piłkarze ręczni z Karwiny walczą również o Puchar Republiki Czeskiej. Po wyeliminowaniu w ćwierć na łach drużyny HK FCC Město Lovosice zameldowali się w pół nale tych rozgrywek, obok zespołów HC Robe Zubří, SKKP Handball Brno i Talent tým Plzeňského kraje.
Zawodnicy śląskiego klubu w drugiej rundzie EHF European Cup wyeliminowali kosowski KH Rahoveci
Dealer MINI Sikora ul. Warszawska 56 Bielsko-Biała www.mini-sikora.pl
MINI Countryman Cooper: zużycie paliwa w cyklu mieszanym: 2,1 – 1,7 l/100 km, zużycie energii w cyklu mieszanym: 15,9 – 14,8 kWh/100 km, emisja CO2 w cyklu mieszanym: 47 – 39 g/km. Rata miesięczna 1490 netto w MINI Comfort Lease dla przedsiębiorców dla MINI Countryman Cooper za 140 000 zł brutto. Opłata wstępna 10%, okres leasingu 24 miesiące, średnioroczny deklarowany przebieg 10 000 km, gwarantowana wartość końcowa. Podane ceny są rekomendowanymi cenami detalicznymi zawierającymi podatek VAT oraz podatek akcyzowy i nie są wiążące. MINI Polska nie prowadzi sprzedaży bezpośredniej. Niniejsza symulacja nie stanowi oferty w rozumieniu art. 66 Kodeksu cywilnego. Zawarcie umowy uzależnione jest od pozytywnego wyniku weryfikacji prawnofinansowej Klienta oraz zawarcia ubezpieczenia OC/AC. MINI Comfort Lease jest oferowany przez