Ewa Bem
SILNA WEWNĘTRZNA POTRZEBA Nie lubi, gdy ktokolwiek próbuje określać ją mianem pierwszej damy polskiej sceny jazzowej. Choć spędziła na niej 50 lat, każde kolejne spotkanie z życzliwą publicznością jest dla niej jak tlen. Po czterech latach od śmierci córki zdecydowała się wrócić na estradę. Powrót Ewy Bem publiczność zapamięta na długie lata.
Bezsprzecznie to Pani ukształtowała polską scenę jazzową. Czy dziś dostrzega Pani na niej uderzającą zmianę?
Dostrzegam cudowny rozwój i nieustający rozkwit jazzu wśród młodych ludzi. Pamiętam, gdy zaczynałam, wielu rówieśników, podobnie jak ja, garnęło się do tej muzyki. Zamiłowanie utrzymywało się przez kolejne lata, więc gdy już jako wokalistka i pedagog miałam przyjemność uczestniczyć w rozmaitych warsztatach i spotkaniach, widziałam, że młodzi interesują się jazzem na poważnie. Dokładnie to samo dzieje się dziś – na scenie coraz młodsi muzycy, którzy tworzą fantastyczny jazz. Rozkwit jest bardzo wyraźny, podkreślają go wszyscy moi koledzy. Jednak pomimo tego wciąż widoczna jest obawa przed jazzem. Potwierdzeniem są utwory serwowane w stacjach radiowych i pokaźna liczba koncertów muzyki popularnej. Myśli Pani, że strach spowodowany jest brakiem zrozumienia i skalą trudności tego gatunku? Przede wszystkim jazz nie jest muzyką, którą trzeba rozumieć. To przydaje się w klasyce, w której ważna jest orientacja w zapisie nutowym. Jazz po prostu się chłonie, wchodząc w niego na wiele sposobów. Wytłumaczeniem jest brak globalnego zasięgu, który z kolei mają coraz paskudniejsze gatunki. Powody widzę dwa – pierwszym jest brak czasu, a jazz, podobnie jak każda dobra muzyka, wymaga skupienia się na niej z oddaniem. Drugim jest fakt, że zewsząd jesteśmy katowani coraz gorszą muzyką, w coraz gorszym stylu i wykonaniach. Potrzeba komercji powoduje, że jest ona podbijana i lansowana, co powoduje, że słuchacze odbierają ją jako najlepszą, wyselekcjonowaną dla nich i jedyną możliwą. W pośpiechu, galopie, w ogólnym szale mamy przecież skłonność do rzeczy, które ja określam jako dietę pudełkową. Trzeba brać bez zastanawiania się, co jest w środku. W konsekwencji znacznie mniejsze osłuchanie osłabia potęgę jazzu.