L I T E R AT U R A
Duch ZBRODNI
S
iedział na zwalonym pniu drzewa i czubkiem prawego buta grzebał w śniegu. Na tyle mógł sobie teraz pozwolić, przesuwał biały puch z prawa na lewo i z powrotem, ubijał go podeszwą, tworząc płaskorzeźby nieprzedstawiające nic konkretnego. Dopiero po chwili udało mu się podnieść wzrok i spojrzeć na tego drugiego. Leżał na śniegu metr, może półtora metra od niego i był drugim nim samym. Nie miał pojęcia, skąd to wie, a jednak wiedział na pewno, że mężczyzna z szeroko otwartymi niebieskimi martwymi oczami, lekko uchylonymi ustami z niewielką strużką zamarzniętej krwi w ich kąciku był z nim identyczny, a jedyna różnica polegała na tym, że w piersi tamtego tkwił nóż z drewnianą rączką. W tej chwili podeszło do nich dwóch mężczyzn i jeden z nich, ten starszy, szpakowaty w puchowej zielonej kurtce, pochylił się nad nim martwym i przyjrzał mu się uważnie. – A to pech, szefie! Akurat w sylwestra taka sprawa – odezwał się do niego młodszy, także się pochylając. „Policja” – z trudem odnalazł w głowie odpowiednie słowo. Badają jakąś „sprawę”. – A obiecałem córce, że pójdę z nią na koncert na Równię – mówił dalej młodszy wyraźnie strapiony. – Ma grać reaktywowane Kajagoogoo. – To zmykaj – powiedział ten starszy. – Poradzę sobie. Jutro ci powiem, co ustaliłem. – Naprawdę mogę iść? – Idź, idź, rodzina najważniejsza. A Kajagoogoo już się kolejny raz nie reaktywuje. Nie za naszego życia. AU TO R MARIUSZ KOPERSKI Magister filologii germańskiej, literaturoznawca oraz pedagog. Autor cyklu Zakopiańska Powieść Kryminalna. Obecnie mieszka w Kościelisku.
64
Ilustracja: Mariusz Koperski
opowiadanie
Młody wymruczał podziękowanie i znikł. On tymczasem poczuł, że może już poruszać lewą nogą i pojawiło się czucie w palcach rąk. Policjant podniósł się znad ciała i nagle spojrzał na niego. – I co ja mam teraz z tobą zrobić? – spytał. „Do mnie to powiedział”? – był naprawdę zaskoczony. W pierwszej chwili miał nawet coś odpowiedzieć, ale czuł, że jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas. Udało mu się za to podnieść z pnia. Teraz obaj stali nad trupem z kuchennym nożem wbitym po rękojeść w serce. A za chwilę było już ich czterech, bo dołączyło dwóch mężczyzn w mundurach policji. Otoczyli wszyscy martwe ciało i spoglądali na nie posępnie. – Co pan sądzi, komisarzu? Co tu się stało? – spytał jeden z mundurowych. – Pewnie pijacka bójka. W sylwestra wielu puszczają oporniki – odpowiedział „szef”. – Popili, włączył im się gen szaleństwa i nieśmiertelności, i taki efekt. „Oj, nie, nie” – pomyślał spontanicznie. – „To nie tak”. Nie wiedział dlaczego, ale słowa policjanta wzburzyły go. To na pewno nie było tak. Żadna bójka, o nie. Poczuł, że nagle jakoś łatwiej przychodzi mu składanie myśli, jakby świat wokół niego przejaśniał. I w tej jasności widział to dokładnie – to nie mogła być pijacka burda. – Nie – wypowiedział swój sprzeciw na głos. Był zaskoczony barwą swojego głosu. Jakby pierwszy raz w życiu ją usłyszał. Policjant rozejrzał się wokół. – Co? – spytał.