MIJANKA NA RYNKU
Energetyka Cieszyńska w tarapatach Energetyka Cieszyńska znalazła się w bardzo trudniej sytuacji finansowej. A to oznacza, że jej udziałowcy muszą wkrótce podjąć decyzję związaną z jej dalszym funkcjonowaniem. Co sprawiło, że spółka znalazła się w krytycznym położeniu, jakie są szanse na jej uratowanie, wreszcie czy istnieje ryzyko przerw w dostawie ciepła jesienią i zimą - rozmawiamy z Damianem Hernikiem, prezesem zarządu i dyrektorem naczelnym EC.
To dla Pana najgorszy rok, odkąd związał się Pan z Energetyką Cieszyńską? Pracuję w spółce od momentu jej powstania w 1997 roku, od 9 lat sprawuję funkcję prezesa zarządu, i jest to dla mnie najtrudniejszy rok ze wszystkich dotychczasowych. Firma energetyczna, która dostarcza energię mieszkańcom, powstała w 1910 roku i od tej pory działa nieprzerwanie. Najpierw wytwarzała energię elektryczną, później rozpoczęła produkcję i dostawę energii cieplnej, z kolei gospodarka nakazowo-rozdzielcza w dobie socjalizmu ograniczyła aktywność zakładu tylko do produkcji ciepła. A od roku 2001 ponownie, obok ciepła, wytwarzamy energię elektryczną. Firma przetrwała 110 lat, dwie wojny światowe, podział Cieszyna na dwa organizmy, gdy z dnia na dzień odpadła duża część odbiorców, przetrwała również epokę komunizmu. Dlatego za wszelką cenę chcę ją uratować. Jakie czynniki wpływają na obecną kondycję spółki? Na kondycję finansową Energetyki Cieszyńskiej decydujący wpływ ma obecnie tzw. makrootoczenie, czyli wszystko to, co dzieje się wokół nas, na co jednak nie mamy wpływu. Pierwszy czynnik to polityka klimatyczna Unii Europejskiej, a konkretnie system handlu uprawnieniami emisyjnymi CO2. Ta idea na początku była bardzo szlachetna, i polegała na tym, aby w sposób najbardziej efektywny ograniczać emisję dwutlenku węgla. Sens tego działania polegał na tym, aby ograniczać emisję tam, gdzie jest to najbardziej opłacalne. Firmy otrzymały więc darmowe uprawnienia emisyjne. Te z nich, które rzeczywiście rzetelnie redukowały, posiadały nadmiar uprawnień i mogły je sprzedać na rynku. System doskonale funkcjonował, firmy w ogóle redukowały efektywniej niż UE to sobie założyła. Zamiast pójść tą ścieżką i zwiększyć cele redukcyjne, zaczęto
jednak ten system zmieniać. Zabrano uprawnienia firmom energetycznym, natomiast darmowe emisje zaczęły przyznawać sobie państwa unijne, a następnie rozpoczęły ich sprzedaż na aukcjach. I aby podnieść ich cenę, do rynku dopuszczono firmy spekulacyjne, które skupują uprawnienia, windują ceny, a na końcu znajdują się takie firmy jak nasza, które muszą te uprawnienia emisyjne kupić. Co się dzieje z pieniędzmi z handlu emisjami? Państwa część zysku z handlu uprawnieniami muszą przeznaczać na rozumiane bardzo szeroko tzw. cele klimatyczne. Natomiast zyski funduszy spekulacyjnych nie wspierają działań klimatycznych. Tak zmieniony system sprawił, że mniej pieniędzy trafia na rzecz klimatu, a z kolei w znaczący sposób wzrosły obciążenia firm energetycznych, które muszą te uprawnienia nabywać. W naszym przypadku wygląda to następująco – jeśli w 2017 roku koszt uprawnień do emisji stanowił ok. 3 procent cen ciepła, to w 2021 ten koszt wyniósł niemal 85 procent. Wzrost cen uprawnień wpłynął na gwałtowny wzrost cen energii. Z drugiej strony nasza działalność jest regulowana przez prawo energetyczne, nie możemy sobie dowolnie zmieniać cen. Taryfy cen ciepła nie nadążały za wzrostem cen uprawnień, zatem zaczęła się pogarszać sytuacja w branży, która na minusie jest od roku 2018. System paradoksalnie dyskryminuje firmy, które posiadają kogenerację, czyli proces jednoczesnego wytwarzania ciepła i energii elektrycznej, który jest najbardziej efektywnym sposobem wytwarzania energii. Produkujemy tyle energii elektrycznej, ile mamy ciepła, żadne ciepło nie jest uwalniane do atmosfery, dzięki temu to efektywny system. Te czynniki zewnętrze spowodowały, że znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, gdzie skumulowana strata za ostatnie lata TRAMWAJ CIESZYŃSKI • VI 2022
23