Pięścią w rozpacz AKTOR FILMOWY I TEATRALNY, JEDEN ZE WSPÓŁCZESNYCH MISTRZÓW AKTORSTWA CHARAKTERYSTYCZNEGO ZNANY Z KRWISTYCH RÓL I KONTROWERSYJNYCH POGLĄDÓW. ROZMAWIAMY Z KRZYSZTOFEM MAJCHRZAKIEM O BYCIU SILNYM I NIEPOKORNYM.
Wygląda Pan jak zawodowy sportowiec. Ćwiczy Pan ze sztangą, czy z ketlami?
Lubię totalny trening. Jednego dnia – ciężary, a drugiego – worki bokserskie. To dla mnie jak mycie zębów albo poranna kawa. Skąd ten nawyk?
Jako ośmiolatek pojawiłem się na korytarzu Państwowej Podstawowej Szkoły Muzycznej przy ul. Jaracza 19 w Łodzi. Mój romans z muzyką się przedłużył, bo potem było liceum muzyczne, potem trzy lata Akademii Muzycznej. I nagle – ku przerażeniu mojego Taty – pojawiłem się na egzaminach wstępnych do Łódzkiej Filmówki. W wyniku tego nieodpowiedzialnego gestu, bo tak go oceniam po latach – zostałem również aktorem. Wróćmy do tych projekcji ośmiolatka
Otóż na korytarzach w szkole wisiały portrety. Jeden przedstawiał dość miłego pana z trzema podbródkami w okularach ze szkłami jak denka od szklanki. Nazywał się Franz Schubert. Dalej wisiał jakiś grubas w białej barokowej peruce, z dużym brzuchem. Nazywał się Johann Sebastian Bach. Ale miałem jeszcze jednego demona, który mnie wtedy straszył. Człowiek z przystojną twarzą, z włosami uciętymi na pazia, których nienawidzę. Ten, z kolei, nazywał się Fryderyk Chopin. Wmówiłem sobie wtedy, że jak będę się uczył muzyki, będę grał na fortepianie – to będę tak wyglądał… Dlatego rok później, w tajemnicy przed rodzicami, zapisałem się do klubu sportowego do sekcji boksu i ciężarów. Od tamtej chwili jadę codziennie.
I karate. Byłem kiedyś na kontrakcie muzycznym w Japonii, mam żółty pas. Opowiem Pani o moim mistrzu. Gdy byłem w Japonii, moi kumple ostro pili... A Pan to wylewał za kołnierz?
Ja nie wylewam za kołnierz, uwielbiam balangi. Natomiast te
Wow!
Niestety Haruhisa zrobił mi rozgrzewkę trwającą piętnaście minut, po której nie wiedziałem czy fruwać, zemdleć czy się porzygać. Umyłem się i usłyszałem: „Kris, kiedy będziesz wychodził - ukłoń się dojo (sali treningowej), taki jest zwyczaj. I chyba do jutra, prawda?” „Tak, za dziś dziękuję” – odpowiedziałem i wychodząc zapytałem: „Czy mistrz zechce mi zdradzić tajemnicę swojej wydolności?” Usłyszałem, że są tylko dwie rzeczy. Po pierwsze: jeść tylko wtedy, kiedy chce się jeść, po drugie: jeżeli zaczynasz ćwiczyć - to ćwicz codziennie (jak mówili w klubie: mainichi). Tego się trzymam i ku mojej radości Pani ocenia moją kondycję pozytywnie. Co Panu daje taki wysiłek?
Nie wiem… Może wygraną w kontakcie z rozpaczą, nieustanną towarzyszką ludzkiego losu? Może pozwala mi w tym błocie rozpaczy na to, żeby usta wysunęły się odrobinę nad, a nie utonęły pod? Może mi to pomaga nie żyć w tym ciągłym imadle losu, ściśnięty między byciem szczęśliwym i nieszczęśliwym, bogatym i biednym, sławnym i niesławnym? Może to? Czuję, że tak jest, ale ludzie, którzy nie są zbyt „robotni” i nie przywykli do pracy fizycznej mi w to nie uwierzą. Zaraz zapytają, a gdzie moje przyjemności? A ruch jest ważniejszy od czegokolwiek, nawet jedzenia. Tak więc kobieta czy mężczyzna powinni zawsze mieć przy sobie butelkę wody i się ruszać. Wtedy nie ma się żadnych romansów i znajomości z lekarzami.
T E M AT Z O K Ł A D K I
Boks?
ilości zaczęły mnie powalać. Nie dawałem rady. Zapytałem właściciela klubu, w którym graliśmy, czy gdzieś w pobliżu jest jakiś klub karate. Chciałem w ten sposób się jakoś ratować. Myślałem, że przynajmniej napijemy się raz; w weekend. Ale nie codziennie! Okazało się, że jego brat prowadzi klub karate. Mój mistrz, jedyny w klubie mówiący po angielsku, nazywał się Haruhisa Miura i miał 83 lata. Myślałem wtedy, że wszystkich tam rozwalę. On ma mnie uczyć? Człowieka podciągającego się na drążku 24 razy?!
29