mam co najmniej pięć wersji "Unleashed In The East" z wszystkimi bonusowymi utworami itp.
Jakość w świecie jednorazowych bohaterów Lider Kill Ritual Steve Rice nie spędził pandemicznych lockdownów na słodkim nieróbstwie. Przede wszystkim dopisał nowe utwory do pozostałości z sesji poprzedniego albumu, czego efektem jest pierwsza w dyskografii jego grupy EP "Thy Will Be Done", ale też ukończył materiał na kolejną dużą płytę, która powinna ukazać się pod koniec roku. Opowiada nam o tym wszystkim: nie tylko o własnej definicji tworzenia klasycznego, melodyjnego i prawdziwego metalu, ale choćby i o tym dlaczego współczuje zombie ukrywającym się za ekranem telefonu. HMP: W roku 2020 wydaliście bardzo udany album "The Opaque And The Divine". Już wtedy zapowiadałeś też wypuszczenie EP "Thy Will Be Done" i proszę, dotrzymaliście terminu. Skąd pomysł na takie krótsze wydawnictwo? Album i tak był już dość długi, trwa bowiem ponad 45 minut, uznałeś więc, że nie ma co przytłaczać fanów muzyką, lepiej to rozdzielić? Steve Rice: Cała ta pandemia wszystko mocno skomplikowała, był problem z graniem pojedynczych koncertów, a co dopiero z wyruszeniem w trasę, więc zdecydowaliśmy, że nie możemy marnować tego czasu, i nagraliśmy trochę nowego materiału. Z sesji nagraniowych z "The Opaque..." zostały nam trzy utwory, tak jak wspomniałeś album już i tak trwał ponad 45 minut, a to jak na nasze czasy sporo. Zdecydowaliśmy więc, że wykorzystamy je przy innej okazji. Potem dopisałem jeszcze dwa utwory i uznaliśmy, że wydamy te pięć kawałków jako EP-kę, aby utrzymać się w tym świecie jednorazowych bohaterów. A tak zupełnie przy okazji wasza dyskografia wzbogaciła się o pierwszą pozycję te-
go typu, bo od założenia zespołu w roku 2010 wydawaliście tylko albumy i cyfrowe single, co też jest fajnym urozmaiceniem? Tak, to pierwszy raz kiedy pracowałem nad tym formatem, ale w życiu trzeba próbować wszystkiego! A tak naprawdę, to był to efekt znudzenia i braku możliwości wyruszenia w trasę. Już od jakiegoś czasu nie koncertowaliśmy, bo albo Europa odstawiała cyrk, żaden kraj nie był w stanie uzgodnić sensownego podejścia do Covida, albo tak jak tutaj w Stanach, dominowała głupota mandatów i zwyczajnie kretyńskie podejście do wszystkiego, co dotyczy pandemii, już nie chce wspominać o Kanadzie… Kiedyś takie wydawnictwa były na porządku dziennym - kupowałeś te wszystkie 12" EP i MLP ulubionych zespołów, promujące albumy albo ukazujące się pomiędzy nimi, zawierające nierzadko jakieś rzadkie lub premierowe utwory? Pewnie! Do późnych lat 80. kupowałem wszystkie EP-ki, single, czy płytki Iron Maiden. Uwielbiałem, gdy zespoły wydawały więcej takiego bonusowego materiału. Myślę, że
W waszym przypadku jest podobnie, bowiem zawartość "Thy Will Be Done" to nowe utwory. Do tego wygląda na to, że przekroczyliście plan, zapowiadałeś przecież cztery numery, a ostatecznie jest ich aż pięć? (śmiech) Zgadza się, tak jak wspominałem trzy utwory mieliśmy już gotowe, więc kiedy zdecydowaliśmy się wydać dodatkowy materiał, napisałem jeszcze otwierający całość utwór "Angels In Black". Myślę, że wszystko wyszło interesująco. Muzyka jest różnorodna, teksty poruszają szeroki zakres tematów. Efekt to prawie pół godziny muzyki - dla wielu zespołów taki materiał to już album, ale wy nie poszliście na łatwiznę, bo na dużych płytach zawsze zamieszczacie znacznie więcej muzyki? Nigdy nie przejmuję się długością utworów ani tym, ile jest ich na płycie. Liczy się jakość. Zastanawiam się czy utwór skupia moją uwagę, czy ma odpowiedni nastrój i czy pasuje do reszty, te aspekty są najważniejsze. Na szczęście wydaje mi się, że mam jeszcze trochę zapału do pisania, więc po prostu idę naprzód. Nie irytuje cię to, że poświęcasz czas na dopracowanie programu albumu, ułożenie poszczególnych utworów w odpowiedniej kole jności, po czym przy słuchaniu w streamingu nic z tego nie zostaje i odbiorca ma zupełnie inne wyobrażenie o waszym dziele, skoro obcuje z nim nie w założonej przez was formie lub wręcz fragmentarycznie? Absolutnie. Jestem starym, pierdolonym gnojem i robię wszystko po staremu. Dla mnie ważne jest to jak wszystko płynie i działa jako całokształt, dlatego najpierw zadowalam siebie. Mówiłem to już wiele razy, piszę muzykę dla siebie. Jeśli komuś się ona spodoba, to świetnie, ale to jest dla mnie, ona mnie reprezentuje. Nigdy nie będziemy jakimś wymyślonym, rzygającym popem gniotem, fabrykowanym przez profesjonalistów jakimś rzekomym autorom, "artystom". To jest po prostu okropne. Do dziś słucham albumów w całości, nawet kiedy mogę ustawić program na CD bądź przełożyć ramię gramofonu, żeby ominąć jakiś utwór - czyżby oznaczało to, że jestem już stary? (śmiech) Tak! Ha! Stary, uwielbiam ten artystyczny aspekt albumów, ich klimat, uczucia, historie, magię; nie da się tego pobić, współczuję wszystkim zombie schowanym za ekranem telefonu.
Foto: Kill Ritual
138
KILL RITUAL
Zawartość waszych płyt również potwierdza, że nie jesteście jeszcze wypalonymi weteranami - co sprawia, że jeszcze chce się wam pchać ten metalowy wózek o nazwie Kill Ritual? To proste, nie po to spędziłem te wszystkie lata doskonaląc swoje umiejętności, żeby teraz powiedzieć "robota wykonana", legnąć na kanapie, oglądać powtórki "Kronik Seinfelda" i jeść w jebanym McDonaldzie. Ja chcę tworzyć kolejne utwory, które będą mi się podobać i przy których będę się dobrze bawić; może nie słucham już tyle muzyki, ale wciąż uwielbiam ją grać.