HMP: Tuż przed rozmową wspomniałeś, że mieszkasz we Włoszech? David Reece: Tak, mieszkam około godziny drogi na południe od Mediolanu. Do Wenecji mam ze dwie-trzy godziny autem, trochę szybciej pociągiem. Fajnie tu.
Foto: Alex Solca
Miami i graliśmy w tenisa, piliśmy kawę, nagrywaliśmy muzykę i tak dalej. Tak wygląda nawiązywanie relacji. Dzisiaj jest inaczej, muzycy wysyłają sobie nagrania przez Internet. Nie spotykają się w ogóle. Z Alcatrazz nie spotkałem się dopóki Graham nie oznajmił swojego odejścia. A potem widziałem ich przez dziesięć minut i tak naprawdę długo nie rozmawialiśmy. Nie da się dzisiaj stworzyć takiej więzi, jaką mieliśmy z Ritchiem czy Yngwie. Dlatego ci muzycy, oraz Michael Schenker, z którym przez dziewięć lat nagrałem cztery albumy, będą dla mnie bardzo ważni. Mimo wszystko dzisiaj chyba łatwiej nagrać i wydać muzykę. Nawet, jeżeli dzieje się kosztem mniejszej bliskości pomiędzy muzykami. Nic nie zastąpi tworzenia muzyki na żywo, w jednym pomieszczeniu. Gdy bębniarz zaczyna nadawać rytm, czuje się swing, czujesz jego moc. Automat perkusyjny nie da ci podobnych odczuć. Dużo współczesnej muzyki brzmi przez to syntetycznie. Ciekawie się złożyło, współpracowałeś z trzema gitarzystami uznawanymi za jednych z najlepszych w historii muzyki rockowej. Wszyscy trzej, a zwłaszcza Malmsteen i Blackmore, znani są ze swoich trudnych charakterów. Co najlepszego wyniosłeś z tych kooperacji? Pracując z takimi ludźmi trzeba pamiętać, że siedzą w tym i odnoszą sukcesy od bardzo dawna. Wszyscy potrafią być bezwzględni - w takim sensie, że doskonale wiedzą jak powinna brzmieć ich muzyka i w którą stronę chcą kierować swoją karierą. Musisz o tym pamiętać. Musisz być trzeźwy, wiedzieć co robić i mieć dobre pomysły. Nawet, jeżeli te pochodzące od nich bywają gówniane, musisz sobie dać z tym radę. (śmiech) Lubię mówić to, co myślę - zawsze to robię, ale nie dla każdego jest to mile widziane. Czasem myślę sobie, cholera, czy naprawdę to powiedziałem? Ale często potem okazywało się, że mój pomysł był dobry i właśnie takie informacje zwrotne otrzymywałem. Zawsze miałem szacunek do gościa, którego nazwisko sprzedaje bilety. Faceta, który jest na okładce albumu. Ale jednocześnie, jeżeli czujesz, że coś nie działa, to musisz umieć o tym powiedzieć. Grzecznie, ale stanowczo. Czasem trzeba potem spakować walizkę i wracać do domu. (śmiech)
56
ALCATRAZZ
Od początku czułeś taką pewność siebie, jeszcze gdy śpiewałeś w Rainbow? Pewność siebie daje mi to, że ktoś mnie prosi o wykonanie czegoś konkretnego. Wiem, że pokłada we mnie nadzieję. To wystarczy. Wiem, co jestem w stanie zrobić. Znam swoje słabości, ale wiem też, co jest moją mocną strony. Jeżeli ktoś taki jak Ritchie, Yngwie albo Michael we mnie wierzy i wspiera to tak jakbyś był Muhamadem Alim i miał Angelo Dundee'ego w roli trenera rogu ringu. Wiesz, że masz wsparcie do końca. Dopóki nie nadejdzie dzień, w którym oznajmią ci, że chcą iść w innym kierunku. Tak jak to w swoim czasie zrobił każdy z nich. Kilka lat temu pracowałeś z polskim projek tem WAMI z młodym gitarzystą Iggym Gwaderą. Jak to wspominasz? Przede wszystkim sam nigdy nie nazwałbym tego projektu WAMI. Iggy był świetnym gitarzystą, podobnie muzyka, napisana przez dwóch polskich braci (Cugowscy - przyp. red.). Po tym jak dostałem demo, zacząłem zastanawiać się, dlaczego chcą abym z nimi śpiewał? Wokal, który tam był brzmiał wspaniale, nie wiedziałem, co miałbym tam dodać. Ale nazwa mocno nas ograniczała, jakbyśmy mieli pojechać w trasę to ograniczałoby nas do konkretnych muzyków. Z taką nazwą nie mogliśmy zrobić nic innego. Kawałki były świetne, a Iggy doskonały. Miał chyba z piętnaście lat. Mógłbym być jego dziadkiem. (śmiech) Wybraliśmy się na obiad z jego rodzicami i okazało się, że jestem starszy od nich. Mieliśmy zrobić jeszcze jeden krążek, ale nie mogliśmy pogodzić terminów, Marco Mendoza był chyba zaangażowany w Whitesnake albo Thin Lizzy. Naprawdę uważam, że powinniśmy mieli lepszą nazwę. Wystarczyło postawić na świetne kawałki, jakie pisali bracia i nie ograniczać składu tak dziwnym mianem. Zostało to skopane przez management. Potencjał był na dużo większy projekt. Igor Waniurski
Które wydarzenia ostatnich lat uznałbyś za najbardziej przełomowe dla Twojej muzy cznej kariery? Myślę, że skupienie się bardziej na mojej solowej działalności. Chociaż jest tu pewna sprzeczność, ponieważ w dobie restrykcji, w zasadzie siedziałem z założonymi rękami i niczym się nie zajmowałem. Rzeczywiście wydałem "Cacophony Of Souls" w marcu 2020 roku, ale musiałem odwołać wszystkie promujące płytę koncerty (miało ich być co najmniej czterdzieści). Zmęczyły mnie ciągłe korespondencje i anulowanie kolejnych występów. Wtedy zadzwonił do mnie mój basista i znudzeni bezczynnością, postanowiliśmy zacząć pracę nad "Blacklist Utopia" (2021). Napisaliśmy ten album w około pięć tygodni - było tyle spraw, które chcieliśmy poruszyć, miałem głowę zapełnioną różnymi pomysłami. Zaowocowało to naprawdę dobrym materiałem. Wreszcie nagrałem krążek po swojemu. Mnóstwo osób zaczęło się ze mną kontaktować w sprawie gościnnych występów na ich nagraniach. Muszę przyznać, że byłem całkiem wybredny, nie brałem wszystkiego co wpadało mi w ręce. Ale tak, to były dla mnie przełomowe momenty. Teraz to ja byłem tym, który wszystko kontrolował i sprawował władzę, także gdyby coś poszło nie tak, to byłaby to moja wina. Ja wszystko organizowałem, i wiedziałem, że jak nie wypali, to tylko siebie będę mógł winić. Nie masz tego poczucia, kiedy pracujesz z zespołem. Znalazłem ten nowy model, a że od zawsze byłem bardzo zdyscyplinowany, jeśli w grę wchodził mój wokal czy praca, to zdecydowanie mi on odpowiadał. Ostatnio oglądałem podcast, w którym pewien wojskowy powiedział, że "dyscyplina daje wolność", dało mi to dużo do myślenia. Im bardziej jesteś zdyscyplinowany tym masz więcej wolności, bo jesteś jeszcze bardziej skoncentrowany na celu. Myślę, że ma to sens. Raczej tak. Próbuję powiedzieć, że jeśli dyscyplinujesz się w swojej pracy i skupisz się na sobie, będziesz wiedział co jest dla ciebie odpowiednim wyborem i co powinieneś robić. Musisz być skoncentrowany na tym co chcesz osiągnąć i zdyscyplinowany w tym co robisz. Zapytałeś mnie wcześniej o mój punkt zwrotny. Ja potrzebowałem poczucia wolności. To, o czym mówił ten wojskowy we wspomnianym podcaście, mnie w tym upewniło. Wiem, co chciał przekazać: trzymaj formę, myśl pozytywnie, ciężko pracuj nad swoim celem, aby stać się najlepszym. I wtedy osiągniesz sukces. "Cacophony Of Souls" i "Blacklist Utopia" to nie jedyne Twoje solowe albumy. Wydałeś wcześniej trzy inne, ale w międzyczasie zmieniłeś szyld z Reece na David Reece. Skąd wynikała ta zmiana? (śmiech) To zabawne. Okazało się, że istnieje walijski zespół trzech braci nazywających się Reece. Organizując jeden z koncertów w UK, promotor oświadczył, że dwa tygodnie temu zabukował już zespół Reece. Doszło do sporego nieporozumienia, więc postanowiliśmy dorzucić do nazwy moje imię, żeby sytuacja się