118
Ostatnia dekada niewinności W Polsce wejście w nowe tysiąclecie wyznaczają dwa wielkie spektakle epoki przedsocialowej. 4 marca 2001 roku odbyła się premiera „Big Brothera”. Pół roku później uruchomiono pierwszy kanał nadający 24/7. Polska publiczność otrzymała szansę przetestowania uroków późnokapitalistycznej globalizacji.
Marcin Stachowicz Rafał Kucharczuk
„S
zanowni Państwo, w 2010 skończyła się w Polscekultura” – obwieścili arbitrzy smaku ze świata mediów i akademii, a tak zwana „wyrobiona publiczność” im zawtórowała, jednocześnie, w cichości, oddając się nostalgii za ostatnim tchnieniem świata bez „rzeczy oczywistych”: mediów społecznościowych, TikToka, influencerów, Netflixa, katastrofy klimatycznej, tronujących Donalda Trumpa i Jarosława Kaczyńskiego, pandemii koronawirusa (można wymieniać dalej). W końcu – czy istnieje prostsza taktyka zrekapitulowania dowolnej zmierzchającej dekady niż wziąć etykietę „kryzys” – tę kategorię-wytrych, inteligencką pastylkę na dowolny smuteczek nowoczesności – zapisać na pierwszej stronie wielką czcionką, a następnie wypunktować dawną PEŁNIĘ oraz obecne NIEDOSTATKI? „Dla polskiej kultury była to dekada klęski. Niezależnie, ile kto wyliczy wybitnych dzieł dla zaprzeczenia tej tezie, bo nie na ich braku polega ta klęska. Polega na postępującej
w tempie geometrycznym utracie społecznego znaczenia” – pisał w 2011 roku poeta i krytyk literacki Piotr Bratkowski, dokonując na łamach „Newsweeka” błyskawicznego rozliczenia lat 2000. jako dekady ostatecznego skruszenia życia duchowego Polaków. Wszystko, co stałe, rozpływa się w PR-ze Było bowiem tak: w pole kultury, po okresie peerelowskiej prosperity oraz totalnej stagnacji najntisów, wkroczył – i wygodnie się w nim rozsiadł – neoliberalny mit prymatu wolnego rynku nad indolentnym państwem. Gremia polityczne zaczęły postrzegać kulturę, jeszcze do niedawna niezależne od wskaźników ekonomicznych dobro publiczne, w kategoriach „przemysłu”, jednego z wielu równoważnych przejawów twórczej aktywności homo oeconomicus, który należałoby w jakiś sposób okiełznać i zbilansować, poddać kapitalistycznym regułom parametryzacji, konkurencyjności i menedżeryzmu (później dojdzie do tego jeszcze uelastycznienie i wszechobecna „projektoza”). Umocnienie owej naiwnej wiary, że „wolny rynek i demokracja same uregulują kulturę”, zrzucając jarzmo odpowiedzialności z „tekturowego państwa”, w konsekwencji wydało na świat – jak