Słoś, czyli życiorys genialnego ignoranta SŁAWOMIR OSIŃSKI – „SŁOŚ”. SZCZECINIANIN, ZNANY PEDAGOG I ARTYSTA DUŻEGO FORMATU (DOSŁOWNIE I W PRZENOŚNI), CZŁOWIEK O WIELU OBLICZACH I TALENTACH, SYBARYTA, SMAKOSZ, ZNAWCA GASTRONOMII, TWÓRCA ORYGINALNYCH POTRAW I WIELBICIEL KOTÓW. W ROZMOWIE Z PRESTIŻEM UJAWNIA, DLACZEGO NA CHWILĘ ZOSTAŁ POLITYKIEM, JAK POWSTAJĄ JEGO SŁAWNE BALLADKI, O CZYM BĘDZIE NOWA POWIEŚĆ, JAK POWSTAJĄ „SŁOSIOWE” RYSUNKI SATYRYCZNE I JAKICH POTRAW NIGDY NIE SKONSUMUJE.
Jeżeli nazwę Cię człowiekiem Renesansu, to chyba niewiele się pomylę. Spróbuję wyliczyć: nauczyciel, pedagog, dyrektor szkoły, wykładowca akademicki, pisarz, felietonista, dziennikarz, poeta, satyryk, rysownik, znakomity kucharz, choć jak sam mówisz wolisz określenie „osoba gotująca”. To pełna lista?
Z wiekiem nieco mi na skromności ubyło, toteż nazywam wszystkich ludzi, którzy są ogólnie mówiąc inteligentami, w tym siebie, genialnymi ignorantami. Jestem takim dyplomowanym genialnym ignorantem.
K U LT U R A
Ale o bardzo szerokim spektrum zainteresowań.
106
Dużo się tego w życiu znalazło. Różne rzeczy robiłem. Był kiedyś, za czasów PRL, taki program telewizyjny pt. „X, Y, Z”, w którym znani publicyści musieli odgadnąć na podstawie mniej lub bardziej pełnych informacji, kto jest bohaterem poszczególnego odcinka. Ze mną mieliby ogromne kłopoty, tyloma rzeczami się w życiu zajmowałem. Stuknął szósty krzyżyk, więc peselioza i sks coraz większe. Chowają się sprawy bieżące, ale zaczynają odsłaniać dawne, zapomniane. Chociażby to, że przez kilka lat byłem politykiem… Rzeczywiście, byłeś radnym Rady Miasta Szczecin przez dwie kadencje. Teraz już się od polityki oddaliłem. Ale jak już się w nią wlazło, to cały czas gdzieś siedzi w środku i turbacje wywołuje. Byłem także związkowcem, współreaktywowałem Solidarność
Nauczycielską pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. Żałujesz, że byłeś politykiem?
Nie. I myślę, że tzw. ewaluacja odroczona świadczy o tym, że nie byłem w tej materii szkodnikiem. Szczególnie w sferze kultury, bo np. do dzisiaj z teatrów jakieś zaproszenia otrzymuję. Wszystkie rzeczy wówczas udało się nam zbudować. Mimo różnicy w poglądach radnych z różnych opcji umieliśmy się zawsze dogadać, np. jeśli chodzi o uchwalę dotycząca priorytetów w kulturze. Chociaż spory też oczywiście były. To było bardzo dobre doświadczenie. Pracowałem też w zespole pilotażowym związanym z przejmowaniem szkół. Nasze dokonania później wykorzystywały inne miasta. To doświadczenie bardzo przydało mi się też w zarządzaniu szkołą. Niestety, obserwowanie, jak to wszystko się zmienia, dzisiaj jest irytujące, bo wszystko czemuś strasznie się degeneruje. Dlaczego?
Wtedy było budowanie, uczenie się demokracji, a pierwsza ustawa o samorządzie dawała dużo kompetencji radnym przy zerowych prawie wynagrodzeniach. Za 10 złotych jakie otrzymywaliśmy w tamtym czasie, można było kupić dwie bułki i coś do picia w bufecie. Do tego dochodziła także szeroka odpowiedzialność i przeróżna tematyka działań. Wtedy się wszystko robiło bez praktyki, przejmowało instytucje bez doświadczenia. Nie ustrzegło się oczywiście błędów, ale były też zdrowsze zasady międzyludzkie. Dziś każdy, nawet we własnej partii, czeka