Kto nie utopił Marzanny?
Podobno w życiu pewne są tylko dwie rzeczy – śmierć i podatki. Zwykł mawiać Benjamin Franklin, jeden z twórców amerykańskiej konstytucji. Ja do tej przykrótkiej listy dorzuciłabym jeszcze kilka swoich pewniaków – że wtyczka USB wkładana do gniazdka nigdy nie pasuje za pierwszym razem, (za drugim zresztą też nie), że pudełko leków zawsze otwiera się od strony ulotki, że telefon zadzwoni zawsze, kiedy biorę prysznic, a niedziałający komputer w cudowny sposób ożywa w obecności informatyka. To co prawda drobnostki w porównaniu do otaczającego nas od trzech lat świata niepewności, w tym roku do listy pewniaków dorzucam jeszcze jedną. Ktoś w tym roku nie utopił
Marzanny!
Topienie Marzanny wg pradawnych słowiańskich zwyczajów, ma swój symboliczny charakter. Ta słowiańska bogini zimy i śmierci wraz z pierwszym dniem wiosny ustępuje miejsca Jaryle – bóstwu płodności i wiosny. Zwyczaj ten, zakorzeniony w pogańskich obrzędach ofiarnych, miał zapewnić urodzaj w nadchodzącym roku. I to by było na tyle wierzeń. Wiara ponoć czyni cuda, jednak jakoś w tym roku nie zadziałało.
Poniedziałek. 17 stopni. Moja mini wierzba do tej pory śpiąca w najlepsze, w ciągu kilku godzin obsypała się baziami. Ptaki zadowolone z ciepłego dnia, rozpoczęły swoje trele, nawołując się wzajemnie. Sąsiadka z naprzeciwka ochoczo krząta się po swojej posesji, wszak słynie z najpiękniejszego i najbardziej wypielęgnowanego ogrodu na naszej ulicy. Koty leniwie grzeją futra na tarasie, nawet psy sąsiadki jakby ciszej szczekają. Chowam ciepłe kurtki do szafy. Wiosna, ach to Ty!
Wtorek. 11 stopni. Rozpieszczona poniedziałkowym dobrostanem, zaklinam rzeczywistość i wychodząc z domu, zakładam tenisówki i wiosenny płaszcz. „To się rozpogodzi” – myślę i wsiadam do auta. Przezornie włączam podgrzewanie siedzenia. Sąsiadka twardo porządkuje trawnik. Znamienne – na jej głowie pojawiła się czapka. Wiosno – ogarnij się!
Środa. 3 stopnie i deszcz. Dzień spędzam na pracy w domu. Ptaki ucichły, słychać tylko łoskot uderzających w parapet kropli deszczu. Skończyła się kawa. Muszę do sklepu. Wyciągam ciepłe kurtki z szafy… Pracuję do późna. Kiedy w nocy odrywam wzrok od komputera, moim oczom ukazuje się prawdziwa puchowa kołderka śnieżna… Wiosno! Serio???
Czwartek. Minus 2. Chyba przedobrzyłam z tymi tenisówkami we wtorek.
FELIETON:
ALICJA KULBICKA / redaktor naczelna
Czuję, że nadciągający katar uprzykrzy mi życie na kilka dni. Sąsiadka ani myśli wyjść na dwór, tylko jej dzieci szaleją na dworze, lepiąc coś na kształt ni to bałwana, ni klauna. Wierzba ugięła się pod ciężarem białego puchu. Odpalając auto, zastanawiam się, gdzie moja zmiotka do śniegu? I rękawiczki? Ostatecznie tylną szybę odgarniam rękawem kurtki. Tej najcieplejszej.
Piątek. 5 stopni. Po śniegu nie ma śladu. Topniejąc, pozostawił na boku mego auta artystyczne mazy. Koty nie wychodzą spod koca. Sąsiadka zadzwoniła, że zrobiła zimową herbatkę. Tenisówki, prowodyrzy mojego kataru jak wyrzut sumienia stoją w przedpokoju, łypiąc na mnie złośliwie dziurkami do sznurówek. Może weekend będzie cieplejszy? Wiosno –liczę na Ciebie!
Na weekend miałam plany. Katar, kaszel i stan podgorączkowy skutecznie je uniemożliwiły, uziemiając mnie pod dwoma kołdrami i kocem. Zresztą, deszcz, szarość i plucha nie zachęcały do aktywności na świeżym powietrzu.
Śmierć i podatki – to pewniaki Benjamina Franklina. Ja do listy swoich dorzucam przekonanie graniczące z pewnością, że komuś się żal bogini zimy zrobiło i postanowił ją ułaskawić. Ale na litość boską! Kwiecień mamy i wiosny łakniemy! Nie jest jeszcze za późno pożegnać się z Boginią Zimna i Niepogody! Choćby w wannie…
Temat z okładki
14 KAJETAN VINCENT NAWROCKI #proudtobedifferent
Wielkanoc
20 ZUZA KOZŁOWSKA
Jak bardzo słowiańska jest Wielkanoc?
Prestiżowe miejsce
22 FORNO ITALIA
CON AMORE PER PIZZA
Prestiżowa rozmowa
24 PAULINA DOMOWICZ, @pauli331
Instagram dał mi drugie życie
Moda
30 STARY BROWAR
Wiosenna moda na Twoich zasadach
36 ANNA DUTKOWSKA-ŚMIECHOWSKA
Zacznijmy od bielizny
38 „Julia” ORSKA
Z kredensu do garderoby. Nowa kolekcja biżuterii
40 pARTs Jewelry
Be a pART of…
Uroda
42 JOANNA IGIELSKA-KALWAT
Porady włosomaniaczki cz. 2
44 BELLEZZAN ART CLINIC BY ŻANETA CZUPRYŃSKA
Piękno jest w każdej z nas
Porady prawne
46 WALCZAK & WASILEWSKA ADWOKACI Sądowy savoir-vivre
Muzyka
48 ZUZANNA BABIAK
Jak współpracować ze swoim głosem?
52 RECENZJA MARTY SZOSTAK
O zatrzymaniu – zapowiedź płyty Swobodnie A. Karwan
Filmowy Ferment
54 RADEK TOMASIK
SISI: piękno i bestia – W gorsecie, reż. Marie Kreutzer
Książki
56 MONIKA WÓJTOWICZ Bookowski przewodnik
58 ZUZA KOZŁOWSKA
Poznań na kartach literatury kryminalnej
Kulinaria
60 SŁAWEK KOMIŃSKI, MINE WINE
Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty…
61 PIOTR PÓŁROLNICZAK, F…ING DELICIOUS
Krem szczawiowy z wędzonym łososiem
Technologia
62 ZUZANNA HENSHAW
Oczami Sztucznej Inteligencji
Sport
64 PRZEMYSŁAW WICHŁACZ Marka osobista
Podróże
66 ESTERA HESS Oman – kraj jak z bajki
Będzie się działo
70 Zapowiedzi
Po godzinach
80 Fotorelacja z wydarzeń
MAGAZYN NOWOCZESNEGO POZNANIAKA | poznanskiprestiz.pl |
WYDAWNICTWO: Media Experts Sp. z o.o.
WYDAWCA: Karolina Kałdońska, karolina.kaldonska@poznanskiprestiz.pl
REDAKTOR NACZELNA: Alicja Kulbicka, alicja.kulbicka@poznanskiprestiz.pl
DYREKTOR DS. ROZWOJU BIZNESU: Monika Książkiewicz, monika.ksiazkiewicz@poznanskiprestiz.pl
WSPÓŁPRACA: Michał Gradowski, m.gradowski@poznanskiprestiz.pl
REDAKTOR MERYTORYCZNY/SEKRETARZ REDAKCJI: Magdalena Ciesielska, magdalena.ciesielska@poznanskiprestiz.pl
REDAKTOR Zuzanna Kozłowska zuzanna.kozlowska@poznanskiprestiz.pl
SOCIAL MEDIA SPECIALIST: Przemek Wichłacz, przemek@wichlacz.pl
PROJEKT GRAFICZNY: Łukasz Sulimowski
SKŁAD: Rafał Cieszyński
REKLAMA: reklama@poznanskiprestiz.pl
ADRES REDAKCJI: ul. Młyńska 12, lok. 210, 61-714 Poznań redakcja@poznanskiprestiz.pl
DRUK: CGS drukarnia Sp. z o.o.
MAGAZYN BEZPŁATNY
fb.com/poznanskiprestiz
Redakcja nie bierze odpowiedzialności za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Przedruk w całości lub części dozwolony jedynie po uzyskaniu pisemnej zgody Wydawnictwa Media Experts Sp. z o.o. Wszelkie przedstawione projekty podlegają ochronie prawa autorskiego i należą do osób wymienionych przy każdym z nich. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ma prawo odmówić ich publikacji bez podania przyczyny.
NA OKŁADCE: Jakub Wittchen
DATA CENTER nie tylko dla dużych firm
Data Center to zaawansowana i nowoczesna serwerownia o dużej mocy obliczeniowej, która umożliwia m.in. zapisywanie, przechowywanie oraz wysyłanie firmowych plików, a także tworzenie kopii zapasowych. Czy z Data Center mogą korzystać tylko duże i zaawansowane technologicznie firm? Nie! To rozwiązanie dla każdego komu zależy na zapewnieniu bezpieczeństwa, ciągłości działania firmy niezależnie od sytuacji oraz ułatwieniu codziennej pracy swoim pracownikom.
Zalety korzystania z Data Center od INEA
• bezpieczeństwo danych – w przypadku awarii, czy ataku jest zapewniona ciągłość działania, ponieważ kopie zapasowe firmowych plików są przechowywane w bezpiecznym miejscu. Serwerownia Data Center znajduje się w specjalnie do tego przeznaczonym budynku, który posiada odpowiednio zaprojektowane pomieszczenia oraz zaawansowany technologicznie sprzęt oraz systemy kontroli.
• optymalizacja kosztów – outsourcing usług IT jest świetnym sposobem na korzystanie z zaawansowanych technologii bez konieczności ponoszenia wysokich kosztów związanych z wdrożeniem oraz utrzymaniem infrastruktury IT.
• wsparcie techniczne i monitoring sieci – dzięki całodobowemu wsparciu doświadczonych ekspertów oraz inżynierów masz pewność, że usługi są świadczone na najwyższym poziomie, co bezpośrednio wpływa na innowacyjność oraz wzrost konkurencyjności Twojej firmy.
Powyższe przykłady to jedynie kropla w morzu zalet tego rozwiązania, bowiem Data Center ułatwia także codzienną pracę oraz usprawnia przepływ firmowych informacji. Dzięki temu pracownicy firmy mają dostęp do wirtualnego dysku i zawartych danych z każdego miejsca, w którym się znajdują 24/7/365. Zapisywanie danych w chmurze idealnie sprawdza się podczas pracy zdalnej lub wyjazdów służbowych.
Dlaczego warto skorzystać z usług Data Center od INEA?
Wieloletnie doświadczenie w branży telekomunikacyjnej pozwoliło nam tworzyć rozwiązania ściśle dopasowane do potrzeb naszych klientów biznesowych. Nieustannie dbamy o rozwój naszych usług. Wiemy, że w obecnych czasach miejsce przechowywania firmowych plików ma istotne znaczenie. Dokumenty firmowe mogą zawierać dane osobowe, kosztorysy, czy po prostu informacje, które nie powinny trafić w niepowołane ręce. Dlatego niezależnie od wielkości firmy przechowywanie firmowych danych w bezpiecznym miejscu to jeden z kluczowych filarów sprawnego biznesu.
Wełniane dźwięki radości
MAGDALENA CIESIELSKA
To był jeden raz, a pamiętam doskonale. Podobno te wszystkie „pierwsze razy” zapadają w naszej pamięci najgłębiej, bo wtedy najbardziej przeżywamy. Początek wiosny. Drewniana szopa na końcu podwórka, a za nią maszyny rolnicze i dalej pola. Bezkres ziemi uprawnej, na której urośnie za jakiś czas żyto, pszenica, a po lewej stronie za stajnią – kukurydza. Stałam w kolejce, tak jak i moje rodzeństwo, kuzynostwo. Małe pędraki w początkowych latach szkoły podstawowej. Czuliśmy się w tym momencie bardzo ważni, bo mogliśmy uczestniczyć w strzyżeniu owiec. Wreszcie przyszła moja kolej. Oczekiwanie się opłaciło, aby poczuć tę odpowiedzialność i zaufanie przekazane przez dorosłych. Trzymałam owieczki, które zmieniały fryzurę, ubywało im niepotrzebnych kilogramów i gabarytowo zmniejszały się nie do poznania. Śmieszne chwile i wariactwo z nagłośnieniem owczych dźwięków. I to uczucie dotyku wełny, prawdziwej wełny, będącej zwierzęcym odzieniem. Najważniejszym wówczas dziecięcym pytaniem, które wybrzmiewało raz za razem, było „czy te owce nic nie boli?” „Nie, nie boli, to rutynowy zabieg, wręcz wskazany do oceny ich stanu zdrowia” – słyszeliśmy i oddychaliśmy z ulgą.
Lubię ssaki kopytne i te, o których śpiewa się „łapy, łapy cztery łapy, a na łapach pies kudłaty”. Przywiązuję się do tych stworzeń i dużych, i małych, strzyżących uszami, dostojnie kłusujących w dwutakcie, szczekających na powitanie i merdających radośnie ogonem. Mam swoje ulubione gatunki i rasy, te które darzę ogromną sympatią. Przytulam się do nich i szepczę do ucha miłe słowa, aby wiedziały, że są dla mnie ważne.
Barany – do nich też mam jakiś sentyment i zwyczajną słabość, do tych rogatych i upartych, których w rodzinie i wśród najbliższych jest sporo. Ale to już nie o zwierzętach mowa. (śmiech) Nie wchodzę w znaki zodiaku i horoskopy, bo to kompletnie nie moja specjalność, ale jedno wiem, że coś mnie przyciąga do urodzonych na wiosnę. Gdy dobrze się czuję w czyimś towarzystwie –odbieramy na tych samych falach, umiemy się pośmiać i wspólnie wzruszyć – i gdy zapytam, „kiedy się urodziłeś/urodziłaś”, otrzymuję odpowiedź „koniec marca” lub „w kwietniu”, już wiem, że to jest ten temperamentny splot osobowości, który mnie urzeka. Energia, zadaniowość, entuzjazm, zaangażowanie – te wartości i cechy charakterologiczne, które bardzo cenię. Swój do swego lgnie. Rogaty, choć z innej pory roku.
„Równie źle być szalonym entuzjastą jak śmiertelnie poważnym. I jedno, i drugie jest przejściowe. Nie należy nigdy tracić poczucia humoru” – napisała w swoim „Dzienniku” Katherine Mansfield. Niechaj radość, ta szczera, dziecięca obudzi się w nas na wiosnę. Wraz z ćwierkaniem ptaków niech przylecą nowe powody do uśmiechu i refleksja, ta prawdziwa, aby cieszyć się każdą chwilą, tym, co mamy i w jakim życiowym punkcie jesteśmy.
Z wiosennym słońcem, które niemrawo przebija się przez zachmurzone niebo, z dziecięcymi obrazami w pamięci, życzę wszystkim Baranom (i Owieczkom) niesłabnącego poczucia humoru, nawet jak są zmuszone do zmiany swego odzienia. A wszystkim Czytelnikom „Poznańskiego Prestiżu” wiosennych i wielkanocnych przyjemności.
Dreszcz modowych emocji
FELIETON: MARTA KABSCH / PR Manager Starego Browaru, współwłaścicielka marki papierniczej Suska & Kabsch
Jako nastolatka co miesiąc czekałam na moment, kiedy na stole u Babci pojawi się nowy numer „Twojego Stylu”. Niecierpliwie kartkowałam magazyn, żeby zacząć lekturę od działu z modą. Nabożnie czytałam felietony Joanny Bojańczyk o projektantach i trendach. Najbardziej lubiłyśmy z Mamą numery z przeglądem wybiegowych kolekcji na początku każdego sezonu. Jak gąbki chłonęłyśmy też rubrykę poświęconą ubraniom w „Wysokich
Obcasach”. Mama siadała w sobotę na kanapie, otwierała nowy numer tygodnika i mówiła: „zobaczmy, czy będę modna w tym tygodniu”. Inspiracje z gazet próbowałam niezdarnie odtwarzać z rzeczy kupionych na Rynku Łazarskim, w sklepie indyjskim i w „lumpach”. Byłam w liceum, kiedy otwarto Stary Browar. Do dziś pamiętam dokładnie moje pierwsze zakupy w pierwszym poznańskim H&M: ciemnozielona bluza z haftem i szerokimi ściągaczami oraz szary top w kropki. Te pierwsze sieciówki były „objawieniem”, przybliżyły nas do sesji zdjęciowych w ulubionych magazynach. W czasie studiów wyjeżdżałam na „saksy” do Anglii. Do Polski przywoziłam zawsze walizkę nowych ubrań i butów kupionych za funty zarobione na smażeniu burgerów w McDonaldzie.
Konsumpcja, komercja, ślad węglowy. Dla mnie – kreatywność, radość, ekspresja. Po co właściwie nam moda? Trendy to lustro społecznych nastrojów, wielki plac zabaw, fantazja, bajeczny spektakl. Jest koniec marca. Siedzę w biurze w Starym Browarze – trzy piętra nad miejscem, gdzie w 2003 roku zrobiłam te pierwsze H&M-owe zakupy. Pracujemy nad materiałem do wiosennego wydania BrowarMAG. Nasz fotograf właśnie wysłał poglądowe zdjęcia z jednej z sesji do magazynu. Otwieram folder i czuję dreszcze. Oglądamy foty, odmieniając „sztos” przez wszystkie przypadki. Wiemy, że powstało coś na miarę „vogue’ów”. Podobne uczucia mam na planie kolejnego edytorialu. Na mostku łączącym nasz biurowiec z Atrium dwie modelki i fotografka pracują nad ujęciem na okładkę naszej gazety. Piszczymy z zachwytu – stylizacje, światło, pozy – właśnie dzieje się modowa magia. W głowie składam już tekst, który w BrowarMAGu będzie towarzyszył efektom tej sesji. Trochę trudno mi uwierzyć w to, że moja pasja „z młodości” jest teraz częścią mojej pracy.
Pielęgnowana od dzieciństwa fascynacja światem high fashion nie przekłada się
u mnie na efektowny i jasno zdefiniowany osobisty styl. Jestem w nieustającym modowym rozkroku. Urzeka mnie ponadczasowa klasyka, ale dalej, jak nastolatka, chciałabym mieć te modne szerokie dżinsy, kurtkę w „kolorze sezonu”
i niepasującą do niczego cekinową marynarkę. Od kilku lat próbuję stworzyć kapsułową szafę, która uwolni mnie od porannych ubraniowych dylematów – jak na razie – bez sukcesu. Trochę chciałabym nosić te nonszalanckie szerokie garnitury. Ale trochę te kobiece dopasowane sukienki. Lubię stonowane szarości i czernie. Ale podoba mi się też ten intensywny fiolet i ciemna zieleń. Kowbojki, botki na słupku, ciężkie buciory, wygodne sneakersy – kocham je wszystkie. Z zazdrością patrzę na stylowe dziewczyny z Instagrama i szykowne klientki odwiedzające Stary Browar. Sama zwykle kończę w ulubionych dżinsach i czarnym golfie (jak widać na załączonym obrazku). Cierpliwie czekam na moment przełomu i modowej stabilizacji, kiedy będę mogła zainwestować w kilka naprawdę wyjątkowych rzeczy, które będą takie „moje”. Cóż, może „będę modna” dopiero w następnym tygodniu. Może za dziesięć lat. Nie przeszkadza mi to w emocjonowaniu się browarowymi edytorialami, podglądaniu influencerek, wertowaniu ulubionych magazynów i czerpaniu satysfakcji z tego, że te bardzo dziwne klapki w zwierzęcy print, które wczoraj oglądałam, kupię za pieniądze zarobione na pisaniu o modzie.
Co z tą ciałopozytywnością?
FELIETON : MAGDALENA ŚWIDERSKACiałopozytywność od pewnego czasu to temat gorący jak piekący od słońca letni piasek. Tak naprawdę jednak nie jest to nowy nurt! Już w latach dziewięćdziesiątych Connie Sobczak i Elizabeth Scottt stworzyły ruch Body Positive. Myślę, że nie spodziewały się, że stanie się on globalnym trendem wywołującym tak silne emocje i zagorzałe dyskusje.
Postaram się obiektywnie spojrzeć na ten temat i pokazać Wam jak duży wpływ na naszą seksualność ma podejście do własnego ciała.
Zacznijmy od tego, że media mainstreamowe i społecznościowe odgrywają kluczową rolę w naszej ocenie własnego ciała. Niestety mają one często negatywny wpływ na nasze postrzeganie siebie. Telewizja, czasopisma, reklamy, celebryci w mediach społecznościowych bardzo często przedstawiają nam „idealne” ciała, często filtrowane, retuszowane i manipulowane w programach graficznych, aby wyglądały perfekcyjnie. Taki obraz sylwetki jest zazwyczaj niemożliwy do osiągnięcia. Próby jego realizacji przy pomocy „dobrych” rad, którymi zewsząd jesteśmy zasypywani mogą prowadzić między innymi do niezdrowych zachowań, na przykład zaburzeń odżywiania, a co za tym idzie utraty zdrowia.
MAGDALENA ŚWIDERSKA
Seksuolożka, specjalistka Seksuologii Praktycznej. Założycielka AMORI Centrum Seksuologii Pozytywnej w Poznaniu. Prowadzi warsztaty, konsultacje seksuologiczne i sesje coachingowe. Zajmuje się nauką skutecznej komunikacji, odkrywania potrzeb i granic oraz rozwoju inteligencji seksualnej partnerek/partnerów.
Pomaga stawiać czoła wszelkim wyzwaniom związanym z seksualnością człowieka. Podstawowymi wartościami, którymi kieruje się w swojej pracy są pozytywne podejście do seksualności, otwartość, zaufanie i dyskrecja.
Kolejnym aspektem, który warto wziąć pod lupę jest wpływ norm kulturowych dotyczących kanonów piękna narzucanych nam przez środowisko, w którym żyjemy. Należy zwrócić uwagę na to, że normy te diametralnie różnią się od siebie w zależności od regionu świata, co jasno pokazuje, że ideał nie istnieje.
Jednak jak w każdym przypadku i tym razem należy się wykazać zdrowym rozsądkiem. Bowiem są osoby, które twierdzą, że ciałopozytywność to promowanie niezdrowych nawyków żywieniowych i otyłości. Jest to sygnał, że nie do końca rozumieją założenia tego ruchu. Mamy pokochać, zaakceptować swoje ciało i nie traktować go jako wyznacznik poziomu własnej wartości, jednocześnie dbając o jego zdrowie. I to jest klucz do kompromisu i bycia dobrym dla swojego ciała.
Chodzi o to, że każdy z nas jest inny. Ja mam 160 centymetrów wzrostu i nigdy nie osiągnę długości nóg mojej koleżanki o dwie głowy wyższej ode mnie. Na wygląd naszego ciała mają wpływ geny, tryb życia, choroby, leki, które przyjmujemy i wiele innych czynników.
Body Positive ma uczyć nas racjonalności i prowadzić do wolności. Jest jednym z kluczowych aspektów wpływających bezpośrednio na nasze seksualne szczęście. Dlaczego? Ponieważ istnieje bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy między akceptacją własnego ciała a radością z przeżywania seksualnych uniesień. Niestety to, że jesteśmy wobec siebie bardzo krytyczni, powoduje, że przyjmujemy performatywny wzorzec zachowania podczas zbliżeń seksualnych. Zamiast skupić się na odczuwaniu, myślimy o tym, czy dobrze wyglądamy w danej pozycji lub czy partner, partnerka seksualna widzi w nas choćby namiastkę tego społeczno-kulturowego ideału. Krytykowanie samego siebie jest równoznaczne ze stresem, a ten powoduje, że przyjemność seksualna jest mniejsza, albo nie ma jej wcale. Wpływa to zatem jednocześnie na to, jak często uprawiamy seks, a w zasadzie na to, że zaczynamy go unikać. I koło się zamyka.
Chcąc Was przekonać, że naprawdę nie istnieje żaden ideał, podam jeszcze jeden przykład: ja uwielbiam mężczyzn z brzuszkiem, charakteryzujących się ponadprzeciętnym intelektem i kobiety o krągłych pośladkach, które pięknie się wypowiadają. Każdy z Was z kolei ma swoje upodobania, a skoro mamy różnorodne słabości i zamiłowania, to dla każdego z nas istnieje inny ideał i kanon piękna!
Podsumowując, bądźmy dla siebie wyrozumiali, dbajmy o miłość do swojego ciała, akceptując je takie, jakim jest, wsłuchując się w swoje wewnętrzne potrzeby, jednocześnie sięgając po zdrowe decyzje dotyczące wartościowej diety, aktywności fizycznej na miarę swoich możliwości i zachęcajmy do tego swoich partnerów seksualnych, bo to jest wyraz prawdziwej miłości i bliskości.
Wasza MagdaWIECZÓR GWIAZD!
18 maja–18:00
40 lat na scenie, jubileuszowy rok artystki i kameralny wyjątkowy występ na dziedzińcu Młyńska12!
Przed koncertem, zapraszamy na elegancką kolację, którą przygotują Ernest Jagodziński i Dawid Łagowski, a pięknym wprowadzeniem do występu Urszuli będzie wywiad z Gwiazdą, który poprowadzi osobowość medialna, dziennikarka radiowa i telewizyjna, Kamila Kalińczak.
18:00
Czterodaniowa kolacja serwowana, open bar soft i alkoholowy do dyspozycji Gości / dziedziniec / bilet VIP
Tapasy i wino / taras I piętro / bilet STAR
20:30
Wywiad z Artystką poprowadzi Kamila Kalińczak
21:15
Koncert Urszuli
22:30
AFTERPARTY, DJ Neon Hero / taras na dachu Twelve Cocktails
URSZULA / Koncert
Kamila Kalińczak / Wywiad
Ernest Jagodziński / Szef Kuchni
Dawid Łagowski / Szef Kuchni
Spółdzielczość jest kobietą on tour. Ja również.
Być kobietą on tour. „Too
mnie”, tak pomyślałam, kiedy usłyszałamtę nazwę. A kiedy poszłam na pierwszą konferencję i zobaczyłam, a w zasadzie doświadczyłam, że nie tylko o mnie, poczułam, że „wpadłam”. Że jest nas więcej, w samym tylko Poznaniu w czasie konferencji – kilkaset. Później, podczas live’ów, którymi Marta w tym trudnym pandemicznym czasie dodawała nam otuchy i sprawiała, że chciało się wstawać i mimo zamknięcia nie zatrzymywać, dowiedziałam się, że nie tylko jest nas więcej, ale też, że mamy wiele wspólnego! A potem już poszło –kolejny Poznań, Gródek nad Dunajcem (zakochałam się absolutnie), Kalisz (odkryłam na nowo), za chwilę kolejny Poznań, a potem (mam nadzieję) Zielona Góra, Gorzów, kolejny raz Poznań i więcej, bo jeszcze w tylu miejscach powinnyśmy być. Bo wszędzie są kobiety, które jak ja, gdy tylko poczują tę energię, będą chciały więcej.
Być kobietą on tour. Być kobietą. Zawsze byłam z tego dumna. Jedyna córka najukochańszych rodziców, którzy wcale mnie jednak nie rozpieszczali, ale doceniali (i nadal to robią). Jedyna córka, ale otoczona innymi wspaniałymi kobietami – mamą, babciami (obie Genowefy), ciociami, kuzynkami, przyjaciółkami. Otoczona, zadbana przez nie, dbająca o nie. Zawsze wzajemnie dodawałyśmy sobie otuchy, siły, nawet jak się nie zgadzałyśmy, to i tak potrafiłyśmy się porozumieć. Wymieniałyśmy się „magicznymi” sposobami na radzenie sobie z problemami, mężczyznami, dziećmi, życiem. Czuję te kobiety, ich wsparcie, siłę każdego dnia. Jestem kobietą i jestem z tego dumna.
Być kobietą on tour. On tour. Jak to brzmi! Czasami jestem tylko w drodze, ale czasami jestem naprawdę „on tour”. W drodze do pracy, szkoły, na spotkanie. W drodze do zmiany, do zdrowia, do czegoś nowego. Do czegoś, co mnie woła, dzięki czemu doprawdy jestem „on tour”. I to już nie tylko film, to już serial, który ma kilka sezonów;) ale każdy z nich jest równie interesujący i wciągający. I właśnie takim serialem jest dla mnie projekt „Być kobietą on tour”. Na każde spotkanie czekam z emocjami, w każdym biorę udział z ogromnym zaangażowaniem. Czy to występując na scenie i dzieląc się opowieścią o najlepszej bankowości na świecie, czyli bankowości spółdzielczej (która również jest kobietą!), czy tylko integrując wyjątkowe kobiety, z którymi pracuję, współpracuję i jestem każdego dnia. Za każdym razem słucham, przeżywam, wzruszam się i śmieję. Często do łez, bo jak dowiedziałam się w czasie jednej z konferencji, od mojej imienniczki, wyjątkowej prezeski Żuławskiego Banku Spółdzielczego, mam ten dar – „dar łez” czy to nie cudowne? Nie jestem „emocjonalna” tylko mam „dar łez”!
I tak właśnie ten projekt wpływa na mnie: uczy, inspiruje, odkrywa. Jestem wdzięczna za to, że on jest. Wdzięczna Marcie Klepce, która go wymyśliła i tak pięknie tworzy, rozwija. Wdzięczna tym kobietom (ale i mężczyznom), które z nią współpracują i wspierają. Wdzięczna tym, które w nim uczestniczą, bo dzięki nim mogę przeżywać te niesamowite emocje i odkrywać nowe doświadczenia. Dzięki nim jestem on tour. Wszystkie jesteśmy.
Projekt ten zainspirował mnie też do pokazania kobiecej strony bankowości spółdzielczej. Pokazania, że spółdzielczość jest kobietą. Mądrą, odważną, profesjonalną, piękną, radosną, inspirującą i wspierającą. Bankowość spółdzielcza, działając na zasadzie wzajemności, bliska tym którzy są blisko niej nie tylko fizycznie, ale też dzięki wartościom, a wśród nich najważniejszą jest WZAJEMNOŚĆ, która też jest tak bardzo kobieca. Jest kobietą on tour od blisko dwóch wieków, ma więc dużo doświadczeń, którymi może się dzielić i na których może tak pięknie budować. Niech ten serial trwa. Jestem kobietą on tour. Och jak bardzo nią jestem!
„Pierwsza wśród dam – Jolanta Kwaśniewska”
Premiera: 12.04.2023
Eryk Priebe to socjolog i marketingowiec, którego zainteresowania od wielu lat skupiają się wokół mediów. W 2020 roku napisał pracę licencjacką o fenomenie Krzysztofa Krawczyka wśród młodzieży. Dwa lata później w ramach swojej pracy magisterskiej postanowił zbadać sukces wizerunku Jolanty Kwaśniewskiej. To właśnie na podstawie ostatniej pracy dyplomowej powstała książka „Pierwsza wśród dam – Jolanta Kwaśniewska”.
Publikacja jest próbą przedstawienia medialnego wizerunku byłej prezydentowej, który na przestrzeni lat ewoluował i inspirował wiele Polek. W objaśnieniu fenomenu pomagają osoby, które miały okazję obserwować Jolantę Kwaśniewską na różnych etapach jej medialnej kariery. Swoimi spostrzeżeniami i wyjątkowymi wspomnieniami dzielą się m.in.: Irena Santor, Daniel Olbrychski, Teresa Rosati i Ryszard Kalisz.
#proudtobedifferent
Rozrywka i imprezowanie to jego drugie imię, choć mówi o sobie, że jest „refleksyjnym gościem”. Były sportowiec, dziś właściciel Juicy Agency – Kajetan Vincent Nawrocki –opowiada o pasji, wartościach, o tym, jaki jest i co ceni, jak odpoczywa i jak kocha życie. Spotykamy się we wnętrzach Młyńskiej12, gdzie wszystko się zaczęło…
R ozmawiają : Alicja Kulbicka, Magdalena Ciesielska | z djęcia : Jakub Wittchen
Mówisz, że Twoja praca jest Twoją pasją – czy można zatem powiedzieć, że Twoja wzięła się z imprezowania?
Dokładnie, właśnie z imprezowania! (śmiech) Od zawsze podobało mi się życie nocne i mnie to życie wciągnęło, zafascynowało. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że jest to niemożliwe połączyć dwie skrajne dziedziny życia. Jednak udało się. Dzisiaj prowadzę agencję, ciężko pracujemy i przy tym świetnie się bawimy.
Jesteś byłym sportowcem. Adrenalina płynie Ci we krwi. Od sportowca do imprezowicza?
Przez długi czas grałem w koszykówkę i nawet otarłem się o zawodowstwo! Kilka dobrych lat temu, byłem częścią wspaniałego sportowego projektu, z którego „hucznie” odszedłem, wyłamując drzwi od szatni podczas treningu. (śmiech)
To był czas, kiedy byłem młody i gniewny, gotowało się we mnie. Z jednej strony chciałem kariery sportowca, z drugiej zaś – pragnąłem posmakować innego życia. Jednego i drugiego byłem bardzo „głodny”. W życiu należy podejmować decyzje oraz liczyć się z ich wypadkową. Porzuciłem sport, chciałem odrobić zaległości, chciałem czerpać garściami… Miało to swoje dobre i złe strony.
Kiedy pasja do życia nocnego zaczęła przeradzać się w biznes?
Po tym jak porzuciłem sport, obrałem ścieżkę, która miała doprowadzić mnie do korporacyjnego sukcesu.
Wymyśliłem sobie, że będzie to sprzedaż, więc podjąłem kroki, które miały mnie doprowadzić do stanowiska, oczywiście dyrektorskiego! Dobrze, że za marzenia nie karzą! Moje plany dosyć szybko
zostały zmodyfikowane przez życie.
Teraz już wiem, że jak profesjonalnie podchodzisz do imprezowania, to z pracą Ci nie po drodze. ( śmiech ) Jak nie znasz limitu, to twoje zdrowie może oberwać i tak też się stało w moim przypadku. Tracisz zdrowie – tracisz wszystko. Nic natomiast nie dzieje się bez przyczyny.
Pamiętam moment, kiedy jako już odbudowany zdrowotnie, jednak nadal nieaktywny zawodowo, szukający swojej
drogi młodzieniec, siedziałem w jednym z poznańskich klubów i zastanawiałem się, co robić dalej w życiu. Przyznam się, w tamtym okresie byłem naprawdę zrezygnowany i nieco poobijany emocjonalnie. Wyobraźcie sobie moją radość, kiedy spotkałem tego wieczoru mojego dawnego znajomego Macieja pseudonim „Wawrinka”, który podczas przelotnej rozmowy, wspomniał o wolnym wakacie w położonym w centrum Poznania klubie. Nauczony, aby podejmować szybko decyzję, następnego dnia ubrany i przygotowany na rozmowę rekrutacyjną, z CV w ręku poszedłem na spotkanie. I tak zaczęła się przygoda z poznańskim klubem Muchos. W świat gastro wprowadzili mnie Piotr i Karolina – właściciele, z managerem „Tomaszkiem” na czele. Z początku do moich obowiązków należało przygotowywanie stanowisk pracy dla kolegów barmanów, zbieranie szkła z sali, czyszczenie toalet. Dalej to już miałem dużo szczęścia, w dosyć szybkim czasie awansowałem i zostałem jednym z trzech kierowników.
Do tego miejsca mam ogromny sentyment. Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi, z którymi przyjaźnię się do dziś. A propos sportu – to właśnie w Muchos poznałem mojego obecnego trenera sztuk walki Krzysztofa Turka, który prowadzi klub o dumnej nazwie Akademia Ninpo. Wracając do pytania…. Do Muchos, na after przychodziła pierwsza ekipa kelnerów z Młyńskiej12. Od słowa do słowa zostałem zaproszony na rekrutację do restauracji The Time i otrzymałem zatrudnienie również i tutaj. Równolegle miałem dwie prace, dodatkowo zacząłem też jeździć oraz organizować eventy barmańskie, bo wiedziałem, że z tego są relatywnie większe pieniądze niż z jednej zmiany za barem w klubie czy restauracji. Wtedy właśnie pojawiły się pierwsze przebłyski i marzenia o swojej agencji.
Dopiero na Młyńskiej12 poczułem, że warto moją pasję do nocnego życia zmienić w zawód. Pani Agnieszka, która kiedyś była kierownikiem działu sprzedaży, przyszła i wyciągnęła mnie zza baru, za co jestem jej dozgonnie wdzięczny. Kupiła mnie stwierdzeniem, że „idealnie się nadaję do kontaktów sprzedażowych”. Otrzymałem od niej wiele rad, jedną z najważniejszych pamiętam do dziś:
„Kajetan jak nie masz prawa jazdy, ukończonych studiów i nie mówisz biegle w kilku językach to lepiej zainwestuj w swoją garderobę”.
Tak też się stało, pierwsze dwie wypłaty zainwestowałem w garderobę. (śmiech) Kolejnym krokiem było nadrobienie zaległości. Dalej to praca z ofertami, z klientami, wyzwania i projekty z dużo większą już odpowiedzialnością. Dwa pierwsze miesiące były dla mnie koszmarem, odczuwałem presję, stres – ale wiecie co? To dało mi podstawę do tego, czym aktualnie się zajmuję. Gdybym mógł powtórzyć ten czas, prawdopodobnie jeszcze więcej był pracował nad szlifowaniem swoich umiejętności.
Kiedy zacząłeś organizować eventy?
Blisko 8 lat temu.
A Juicy Events od kiedy funkcjonuje?
Z początku wykonywałem zlecenia tylko weekendowo i to stanowiło moje drugie źródło dochodu. Już w tamtym okresie moją działalność sygnowałem starym jeszcze logo Juicy Events. Firma oficjalnie funkcjonuje od 1,5 roku.
Co oferuje Twoja firma?
Firma nazywa się Juicy Agency, ma w swoim portfolio kilka brandów. Pierwszy brand to właśnie wspomniany już Juicy Events – agencja, która specjalizuje się w organizacji eventów.
Wstępnie miałem pomysł na przygotowywanie imprez z pokazami barmańskimi i występowanie na nich w roli konferansjera, natomiast szybko uznałem, że bycie „wesołym ananasem” (śmiech), to jednak nie kierunek, który chciałbym obrać. Na Młyńskiej12 nauczyłem się pracować z klientami w segmencie premium i postanowiłem, że przy tym segmencie pozostanę.
Idąc dalej – robiąc eventy firmowe, otrzymywałem zgłoszenia od przyszłych par młodych, które poszukiwały niestandardowego scenariusza swojej uroczystości weselnej. Tak więc powstał Juicy Wedding – agencja weddingowa, która – jak możecie się domyślić – zajmuje się organizacją ślubów i wesel. Kolejna dziedzina naszej działalności to Juicy Rents – wypożyczalnia sprzętu gastronomicznego, która powstała z oczekiwań klientów. Po prostu wożę szklanki w dużych ilościach, kieliszki, sztućce, talerze, całą zastawę. (śmiech) Najświeższy brand to Educare – czyli szkolenia dla branży gastronomiczno-eventowej. Widząc to jak branża zmieniła się po pandemii, jak spadła jakość świadczonych usług, zaczęliśmy oferować szkolenia dla kelnerów, barmanów, baristów, sommelierów, managerów, event managerów; są też szkolenia z wystąpień publicznych.
Na samym początku nie mieliśmy nawet w planach obsługiwać dużych eventów. Nasze zamierzenia koncentrowały się wokół konferansjerki, strefy Dj-a oraz pokazów i szkoleń barmańskich. Ale, że nasza ekipa jest kreatywna i mocna, to i przybyło nam nowych wyzwań. Aktualnie organizujemy i duże imprezy biznesowe, integracyjne, i wesela, przyjęcia rodzinne, niesztampowe urodziny itp. Mamy głowy pełne pomysłów. Po prostu postanowiliśmy wejść na pułap wyżej i organizować imprezy kompleksowo.
Jakie kompetencje według Ciebie powinien mieć dobry event manager?
Powinien umieć ścigać się ze swoimi pomysłami (śmiech), kochać adrenalinę, być odważny i decyzyjny, sprawny i szybki w sensie kreatywnym, powinien umieć podejmować ryzyko.
Tempo pracy jest tu bardzo ważne, zatem przewód myślowy musi być zamknięty nieraz w przysłowiowych trzech sekundach. Musi być akcja – reakcja. Robimy? Robimy! Uważam, że to jest bardzo skuteczne. Jestem takim typem człowieka, że zawsze mówię „tak, zrobimy to”, „tak, uda się” – i dopiero po tym zaczynam kombinować jak do siebie poukładać puzzle, co najpierw należy wykonać itd. Trzeba umieć wyjść poza swoją strefę komfortu. Mówię „tak”, a potem zastanawiam się, jak tego dokonam, kogo potrzebuję do współpracy itp.
W czasie pandemii powiedziałeś „tak” i podjąłeś ryzykowną decyzję…
Spróbowałem! I kiedy knajpy padały jedna po drugiej, imprez nie można było organizować, byliśmy pozamykani na trzy spusty, lockdown za lockdownem – pojechałem na Dolny Śląsk i zacząłem pracę w kompletnie innej branży.
Miałem być tylko na miesiąc zlecenia, a zostałem na okres 17 miesięcy.
Pracowałem dla firmy Lepszy Klimat, prowadzonej przez Monikę i Mateusza Moczaków. Do dzisiaj uważam że to nie był przypadek, że nasze drogi się skrzyżowały. Odbyłem z nimi kilka ważnych rozmów, jedna z nich sprawiła, że inaczej zacząłem postrzegać świat, nauczyli mnie tego, co najważniejsze – odpowiedniego nastawienia. Do dziś jesteśmy dobrymi znajomymi.
Prowadzenie własnej działalności też jest przecież przesiąknięte stresogennymi sytuacjami, presją czasu i mnóstwem wyzwań. Jak bardzo przydały Ci się te kompetencje sprzedażowe?
Trzy lata spędzone na Młyńskiej12 w dziale sprzedaży były dla mnie kluczowe. To moja szkoła życia, podczas której wiele się nauczyłem, zobaczyłem swoje dobre i nieco gorsze strony. Wiedziałem, nad czym muszę popracować, co udoskonalić w swoim charakterze, czego jeszcze się nauczyć. Mogę nawet szczerze wyznać, że gdyby mnie nie było na Młyńskiej12, to nie dawałbym sobie rady jako właściciel firmy. Praca tu nie była łatwa, ale nauczyłem się najważniejszych umiejętności, które potem rozwinąłem i mogę wykorzystać we własnym biznesie. Doświadczenia nas uczą, nie przekreślam przeszłych trudnych i ciężkich chwil. Jestem aktualnie jedną nogą w dojrzałości, a drugą wciąż w młodzieńczym zapale. Kocham szaleństwa, adrenalinę, wariactwa, wyzwania – to mnie napędza. Dlatego założyłem firmę ( śmiech )! Każdy ma swój czas! Mój jest teraz.
Właściciel firmy to brzmi dumnie. Jest odpowiedzialność i za wynik finansowy, i za ludzi, których się zatrudnia, za wizerunek firmy.
Juicy to moje pierwsze dziecko, pierwsza firma – dlatego tak się staram i tak „przeżywam” to wszystko. Codziennie daję z siebie milion procent. Robię wszystko, co w mojej mocy, aby stać się najlepszym w swoim fachu, przypomina to obsesje. (śmiech) Jestem do granic możliwości skrupulatny, dopatruję się nieprawidłowości, doceniam perfekcjonizm. Moje podejście jest spowodowane tak na prawdę moją największą słabością, której niestety ulegałem wielokrotnie, natomiast po czasie postanowiłem zmienić w mocną stronę – mam OCD. Jestem jak detektyw Monk (śmiech), z jednej strony jestem niewolnikiem perfekcjonizmu, ale z drugiej – bycie w tym pozwala mi na funkcjonowanie w taki, a nie inny sposób.
Czy zawsze byłeś taką otwartą, komunikatywną osobą?
Od zawsze kochałem ludzi, a teraz to jeszcze bardziej uwielbiam poznawać ich historie na przykład podczas podcastów i wywiadów, które mam przyjemność prowadzić. Słucham i rozmawiam. Zawsze byłem uśmiechnięty, energiczny, otwarty i bezproblemowy w nawiązywaniu nowych relacji i znajomości.
Agencja eventowa zajmuje się dostarczaniem doświadczeń. Da się tego nauczyć?
Praca eventowa to proces skomplikowany, który trzeba zacząć szczerą rozmową. Zawsze namawiam klienta, aby nie trzymał się sztampy i mówił o swoich preferencjach i gustach. Oczywiście mam klientów, którzy pragną powtarzalności, stonowanych i spokojnych imprez, ale mam też takich w swoim portfelu – którzy szukają innowacyjnych rozwiązań, zaskakujących pomysłów, niestandardowych atrakcji. Jestem i dla jednych, i dla drugich – zawsze wyszukam kompromisu i rozwiązań adekwatnych do potrzeb i zamierzeń inwestora.
Czego potrzebują dzisiejsi klienci?
Pewności, ekscytacji, radości.
Co proponujesz klientowi, aby event był zapamiętany?
Od początku chciałem tak prowadzić każdy projekt, aby klient wchodząc we współpracę z nami, wiedział, że zaczyna się pewna przygoda, jak w tym filmie „Gra” z Michaelem Douglasem. Lubię pomysły niecodzienne, inne np. egzotyczne pokazy taneczne, pojawiają się u nas na imprezach osoby niskorosłe, tancerki, reprezentanci drag queen ze swoimi recitalami, artyści, nieco festiwalowa oprawa audiowizualna, pirotechnika. Niespodziewane zmiany stylów, np. przygotowaliśmy urodziny dla prezesa dużej firmy, była północ, euforia, dziewczyny na podestach poprzebierane za kosmitki, tańczące, lasery, dym, mnóstwo bodźców… i nagle odwrócenie sytuacji, antrakt w scenariuszu i na scenę wychodzi niespodziewanie skrzypaczka, dzięki temu mamy obraz pełen kontrastów, zaplanowany misz-masz, przełamanie konwencji. Nie da się opisać słowami. Juicy Events staje się synonimem przełamywania schematów.
Klienci sobie Ciebie polecają?
Jak najbardziej tak! Poczta pantoflowa działa. (śmiech) Tak naprawdę na tym oparliśmy nasz pierwszy rok działalności, jesteśmy wdzięczni, że tak dużo ludzi nam zaufało. Dzisiaj wiemy, że branża wymaga aktywności, dlatego nie spoczywamy na laurach i bez przerwy pozyskujemy nowych partnerów i klientów.
Skąd bierzesz pomysły, skąd czerpiesz inspiracje?
Mam bardzo dużo znajomych, którzy podróżują po świecie, sam staram się w wolnych chwilach wyskoczyć na kilka dni, żeby sprawdzić co się poza granicami – zatem pomysły ze świata. Słucham, rozmawiam, robię research. Oglądam na bieżąco festiwale, posiłkuję się międzynarodowymi trendami i nowinkami.
To też fascynacja filmem, muzyką, modą –staram się wyciągać pomysły, ze wszystkiego, czym się interesuję. Inspiracja jest dla mnie wszędzie! Jako człowiek lubię przekraczać i przesuwać granice na różnych polach i podobnie czynię w życiu zawodowym, właśnie w Juicy Events.
Jaki event zapadł Tobie w pamięć, z czego jesteś najbardziej dumny?
Na każdym etapie jest to, coś innego… np. zorganizowanie dwupiętrowej imprezy z mnóstwem atrakcji, np. life cooking, wcześniej wspomniane pokazy dla setki osób. Także zorganizowanie 3-dniowego
Temat z okładki
ludzi, którzy mają konkretną mądrość do przekazania.
Czyli to, co cenię i w czym upatruję sens pracy i życia: relacje międzyludzkie i smak życia.
Jak odpoczywasz?
ślubu i wesela premium. Pamiętam była to dla mnie nowość, byłem bardzo podekscytowany. Wszystko wyszło pięknie i na wysokim poziomie, klient zadowolony i aktualnie obsługuję jego całą rodzinę. Zaraz startujemy z projektem zamkniętej imprezy, dla wyselekcjonowanego grona 150 osób.
Każdy event jest dla mnie ważny, bo jest przekraczaniem jakiejś granicy, jest zabawą, łamaniem schematów. Tym, co po prostu lubię.
Jesteś wymagającym szefem?
Musiałybyście zapytać moich pracowników, ale raczej bardzo! Mnie jest trudno usatysfakcjonować, to jest pokłosie mojego perfekcjonizmu. Tu chodzi o mój charakter. Cały czas podnoszę sobie poprzeczkę wyżej i wyżej. Myślę, że moje lata spędzone w sporcie mają też na to wpływ – wówczas mój świat kręcił się wokół rywalizacji i osiągania jak najlepszych wyników. Teraz jest tak samo.
Co do mojej ekipy – przytoczę ostatnie zdarzenie – jak ostatnio ich pochwaliłem, to otworzyli szampana. (śmiech)
Prowadzenie zespołu to dla mnie kolejne wyzwanie.
Każdego dnia zadaję sobie pytanie jak być lepszym szefem. Nie chwalę ich non stop, ale rozmawiam, motywuję. Wiem, że z każdą osobą z zespołu trzeba rozmawiać inaczej.
Co jest najtrudniejsze w Twojej pracy?
Panowanie nad emocjami, ale też konfrontowanie się z granicami, konwenansami, zbyt bujną fantazją i z budżetem.
Prowadzisz też wspólnie z Arkadiuszem Szczepańskim podcast Roofless. Co Ci to daje?
To była inicjatywa Arsa. Nigdy nie zwracam się do niego tak oficjalnie jak w pytaniu, bo mnie gani! ( śmiech )
Pracując dla Arka przy jednym wydarzeniu organizowanym przez Cabrio Poland, złapaliśmy flow, wytworzyła się chemia jak między Pharell’em i Snoop’em – i oto jesteśmy!
Roofless! Ars z racji wieku (śmiech) i tego, co reprezentuje, jest dla mnie mentorem i świetnym kumplem. Naszym wspólnym mianownikiem jest to, że uwielbiamy pracować, kreować i dobrze się zabawić. Oboje też chcemy zostawić coś po sobie. Podcast to wypadkowa naszej zajawki na świat.
Mi współpraca przy projekcie Roofless daje powiew świeżości, umożliwia poznawanie nowych, wartościowych
Odpoczynek to dla mnie wyzwanie. Głowę resetuję tylko podczas treningów sztuk walki, wówczas nie można myśleć o niczym innym, bo można oberwać! Co do sportu – pomógł mi wyrobić w sobie silny charakter. Nie ma momentu, gdzie siedzę i nic nie robię. Jestem pracoholikiem. Pewien mądry człowiek kiedyś powiedział mi, że sukces osiąga się kosztem zdrowia i rodziny, moim zdaniem jest w tym wiele prawdy. Życie składa się z wyborów.
Kochasz muzykę, mówisz o sobie, że jesteś audiofilem. Tak, mam swoich kilka playlist i albumów. Kilka starych kaset, płyt CD oraz winyli. Istnieją dźwięki, które przenoszą mnie w inny świat. Te dźwięki też pomagają mi się odstresować. Przyznam się szczerze, że czasami aby pozbyć się bagażu adrenaliny, emocji, przepracowania, zmęczenia, często puszczam te melodie, które sprawiają, że czuję się jak bajkowej krainie. Ściągam wtedy zbroję i myślę tylko o dźwiękach, które masują mój mózg, serce i duszę. Mentalny orgazm.
Ukochany zespół muzyczny?
Muzyka ma dla mnie wielką moc. Wychowywałem się na trzech gatunkach muzycznych. Pierwsze kasety, jakie otrzymałem, to prezent od mego ojca i były to Judas Priest, Manowar i Beastie Boys. Mój ojciec jest bardzo muzykalnym człowiekiem, swoją drogą kiedyś pracował w dużej agencji eventowej, może coś mi w genach przekazał...
Po heavy metalu nastąpił czas ciężkiej gangsterski (śmiech), czyli polski i zagraniczny rap i próba uskuteczniania życia opisywanego w tekstach utworów. Wtedy wkraczałem w wiek nastoletni. Czas wielu „pierwszych razy”, subkulturowy – zaszufladkowania siebie krojem spodni, co dzisiaj jest chyba nie do pomyślenia. Wspominam z łezką w oku!
Dzisiaj to całe spectrum. Kilka albumów, które ostatnio odświeżam to: Paul Kalkbrenner – 7, Vanilla – Origin, Smolik – 3, The Kooks – Inside in / Inside Out, Ten Typ Mes – Kandydaci na szaleńców, Fleetwood Mac – Rumors.
Co ostatnio czytałeś?
„Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa. Ale żeby nie było tak gładko i kolorowo –warto wspomnieć, że ja przez długi czas byłem aksiążkowym stworzeniem. Dawno temu matka mojego kumpla wręczyła mi powieść Harlana Cobena „Nie mów nikomu”, która mnie wciągnęła i odmieniła mój sposób postrzegania świata książek. Potem przeczytałem naście pozycji tego autora! Na dzień dzisiejszy książki to dla mnie czas na relaks i literatura, która zmusza mnie do refleksji.
Mówiliśmy o sporcie, muzyce, książkach. A co z kinem?
Relaksuje mnie kino, lubię stare dobre kino: „Niewinni czarodzieje” ze Zbyszkiem Cybulskim z 1960 roku, w reżyserii Andrzeja Wajdy i z muzyką Krzysztofa Komedy. Ponadto wybrane współczesne filmy, które są dla mnie absolutnym „must have” to: „Zwierzęta nocy” w reż. Toma Forda, „Wielkie piękno” w reż. Paolo Sorrentino, czy „Wilk z Wall Street” Martina Scorsese.
Czyli zafascynowała Cię osobowość Jordana Belforta…
Grana przez Leonardo DiCaprio na pewno! Tak bardzo, że na moje 30. urodziny, które zbliżają się wielkimi krokami, zamierzam sobie kupić pięknego Rolexa! (śmiech)
Co z modą, Twoim podejściem do garniturów?
Projektuję sobie sam garderobę, dobieram części stroju, uzupełniam dodatkami; bawię się tym. I to lubię. Kocham modę! Lubię sportową elegancję, a przede wszystkim klasykę i ponadczasową elegancję w doborze garniturów i dodatków. Wszystko musi się u mnie zgadzać – znów dochodzimy do sedna moich natręctw, perfekcjonizmu i skrupulatności. (śmiech). Kilka lat temu nawet miałem przygodę z marką Buczyńscy, ekskluzywną marką męskich garniturów szytych na miarę. To bardzo dobra pracownia krawiecka. Ba! Najlepsza. Miałem wtedy epizod modela, brałem udział w sesjach zdjęciowych przygotowanych we współpracy Buczyński i Młyńska12. Zdjęcia wówczas robił Kamil Brycki, który aktualnie jest managerem firmy Buczyński. Dziś garnitury tylko na scenie, na co dzień ubieram się wygodnie, ale nadal stylowo.
Twoje plany i marzenia?
Mam założenia biznesowe, bo pasja i kreacja to jedno, ale koszty i przychody – to drugie. W tym roku bardzo mocno z zespołem pracujemy nad tym, aby wcześniej wspomniane cztery projekty usystematyzować i aby dobrze prosperowały. Mamy kilka świetnych, wartościowych pomysłów, które wdrażamy w życie po to, by dać ludziom, to czego pragną – czyli emocji! Planujemy powiększyć zespół, dlatego cały czas jesteśmy na etapie selekcji osób, które mogą do nas dołączyć. A prywatnie – u mnie to nie jest skomplikowane, a może jednak jest? Chcę żyć na moich zasadach, realizować swoje zwariowane pomysły, o których chętnie opowiem jak będziemy mieli więcej czasu! Może na kolejnym śniadaniu „Poznańskiego Prestiżu”? (śmiech)
Planuję kilka wyjazdów zagranicznych. Podróże kształcą, jeżeli się jest do nich odpowiednio przygotowanym, poszerzają horyzonty, zmieniają postrzeganie otaczającego świata. O tych większych nie będę wspominał, aby nie zapeszyć... Może za granicą przy okazji relaksu, znajdę odbiorców usług mojej agencji i zostanę? Kto wie? (śmiech)
Z takich nieodległych marzeń i planów to niebawem święta w Barcelonie, na początku maja jedziemy kabrioletami do Chorwacji, do Istrii. Planuję kupić kabriolet, którym jeździł James Bond, bo to postać niezapomniana i kultowa.
Czyli chcesz być jak James Bond?
Oczywiście, ( śmiech ) żyć z klasą i doświadczać wszystkiego co estetyczne i piękne!
Jak bardzo słowiańska jest WIELKANOC?
Każda z wielkich religii, kiedy była popularyzowana, wiele ze swoich obrzędów bazowała na istniejących tradycjach czy zwyczajach. W ten sposób ułatwiano społeczeństwom przejście z istniejącego systemu wierzeń na nowy. Nikogo więc chyba nie zdziwi, że chrześcijańska Wielkanoc obchodzona na terenie Polski ma zadziwiająco wiele wspólnego ze słowiańskimi Jarymi Godami.
TeksT: Zuzanna Kozłowska | zdjęcia: AdobeStock
Jare święto, bo tak też nazywa się Jare Gody, to kilkudniowy obrzęd słowiański związany ze zmianą pór roku, a konkretnie z zakończeniem zimy i początkiem wiosny. Święta godowe były najważniejszymi pogańskimi obchodami, związanymi bezpośrednio z odnową oraz cyklem wegetacyjnym. Świętowanie rozpoczynało się w trakcie równonocy wiosennej, czyli w pierwszy dzień kalendarzowej wiosny, od zatopienia Marzanny. Pomimo przyjęcia przez Polskę chrześcijaństwa wraz z chrztem Mieszka w 966 roku, część obrzędów odbywających się w trakcie Jarych Godów przetrwała do dziś i jest częścią tradycji wielkanocnych. O jakie tradycje dokładnie chodzi?
Przede wszystkim malowanie jajek
Niezwykle ważną częścią Jarych Godów było malowanie jajek, które były symbolem odnowy, radości życia oraz urodzaju w nadchodzącym
roku wegetacyjnym. Ozdobionymi kraszankami (pisankami) Słowianie obdarowywali się w świątecznym czasie, by zapewnić sobie płodność i magiczną siłę witalną. Jajko było najpierw symbolem związanym z pogańskimi wierzeniami, zanim chrześcijanie powielili ten koncept.
Tradycyjny wypiek
Święta wielkanocne kojarzą nam się często z tradycyjnymi potrawami, które pojawiają się na stole. Kulminacją obchodów Jarych Godów również była obfita uczta, którą wyprawiano na wzgórzu. Wśród świątecznych potraw serwowano między innymi placki, szczególnie wiosenne kołacze (pieczywo obrzędowe).
Zmodernizowany kołacz nadal spożywa się w trakcie świąt na Śląsku, a odmiany tego tradycyjnego wypieku można spotkać w Ukrainie, Czechach, Słowacji i na Węgrzech.
Rytuały oczyszczenia, czyli Śmigus i Dyngus
Po uczcie na wzgórzu – igrzyskach ze śpiewem i tańcem oraz obdarowaniem się kraszankami – nadchodził czas, kiedy trzeba było się obmyć w świętej wodzie. Uznawano to jako część rytuałów oczyszczenia.
W trakcie Jarego święta miały miejsce aż dwa rytuały oczyszczające, które miały przynieść zdrowie i siłę – Śmigus i Dyngus. Brzmi znajomo?
Śmigus polegał na okładaniu się rozkwitłymi witkami wzmagającymi siły witalne
(rytuał zaklinający płodność u obu płci) oraz oblewaniu się wodą, by wejść w nowy rok bez chorób i brudu. Tradycja ta w pełni została zachowana w Czechach, u nas pozostało tylko oblewanie się wodą.
Dyngus, tak zwany zwyczaj włóczebny, także został zaadaptowany na potrzeby chrześcijańskich tradycji, chociaż nie w trakcie Wielkanocy, a Bożego Narodzenia. Rytuał polegał na składaniu sobie wzajemnych wizyt i śpiewaniu tradycyjnych pieśni. I tak – pierwsze grupy kolędnicze były słowiańskie.
Przedświąteczne sprzątanie nie jest przypadkowe
Niech pierwszy rzuci kamień ten, który nigdy nie był zaganiany do „przedświątecznych porządków”. Okazuje się, że święta wielkanocne nie są tylko i wyłącznie pretekstem do tego, by nadać swoim czterem ścianom błysku. Jest to tradycja tak stara jak nasze państwo. Przygotowując się do Jarych Godów, słowiańskie gospodynie domowe również zakładały swoje „białe rękawiczki”.
W celu „przepędzenia starego, zasiedziałego zła” sprzątano i wietrzono obejście oraz domostwa. Prano i szykowano świeże odzienie dla każdego członka rodziny. Całe gospodarstwo obchodzono i okadzano ziołami.
Następnym razem jak się będziemy krzywić, myjąc okna, niech pocieszenie nam przyniesie fakt, że nasi przodkowie również szorowali domostwa na święta. Kolorowa procesja
Na koniec, warto wspomnieć o gaiku, zwyczaju Słowian polegającym na radosnym pochodzie z zielonym drzewkiem w ręku i z oracją na ustach, bardzo podobnym do tego organizowanego w Niedzielę Palmową. Z gaikiem chodzono po to, by przywitać cieplejszą część roku, kolejny element pogańskiej spuścizny.
Słowiańskie tradycje zdecydowanie przetrwały test czasu i nadal są obecne, chociaż często pod inną nazwą lub w delikatnie zmienionej formie. Jare Gody, mimo że nie są już masowo obchodzone, w pewnym sensie ewoluowały i stały się tradycjami wielkanocnymi.
Jak bardzo słowiańska jest Wielkanoc? Odpowiadając krótko, bardzo.
CON AMORE PER PIZZA
TeksT: Magdalena Ciesielska | zdjęcia: materiały prasowe i prywatne Forno Italia
– Kiedy po raz pierwszy pojechaliśmy rodzinnie do Włoch, zauroczyło nas tam wszystko. Krajobraz, klimat, ludzie, jedzenie. Od tamtej pory nawet najkrótsza podróż do Italii znajdowała się w naszych wakacyjnych planach. Odkrywaliśmy smaki Toskanii, Trydentu, Veneto. Zawsze wyszukiwaliśmy miejsca poza szlakami turystycznymi, takie, które odwiedzane są przez lokalsów – wspomina właściciel restauracji znajdującej się w dwóch poznańskich lokalizacjach, przy ul. Kościelnej 12/14 oraz ul. Śródka 3/2. Zapraszamy do wspólnego rozkoszowania się smakami i aromatami potraw spod znaku uwodzicielskiej czerwieni, pachnącej naturą zieleni oraz ekspresywnej bieli, czystej w swej prostocie.
Reggello, siedziby rodzinnej firmy
Refrattari Valoriani i dokonaliśmy
zakupu pieca, który tego samego lata stanął w naszym ogrodzie – wspomina z błyskiem w oku właściciel Forno Italia. Obdarzony zaufaniem i kulinarną wiedzą Tomasz Mazur postanowił skrawek Italii przenieść do własnego ogrodu. I tak zapoczątkował swoje marzenie w myśl zasady „chcieć to znaczy móc”.
KROK PO KROKU – passo dopo passo
W miarę upływu czasu narodził się nowy pomysł, aby kulinarnym skarbem z przydomowego ogródka podzielić się z innymi. Pomysł na biznes? A dlaczego nie!
Zielono-biało-czerwony mariaż smaków odwołuje nas do zielonej bazylii, białej i delikatnej mozzarelli, czerwonych i dojrzałych w słońcu pomidorów. Czego chcieć więcej? Te składniki to baza wielu różnorodnych i wykwintnych potraw, kultywowanych we włoskich rodzinach, których receptury przekazywane są od lat z pokolenia na pokolenie. Te kolory, nie zapominajmy, przywołują kolory włoskiej flagi. Prosto i pomysłowo! Taka jest właśnie kuchnia włoska z ogromną feerią smaków, a jednocześnie prosta i dbająca o jakość produktów.
EMOCJONUJĄCY POCZĄTEK
– inizio entusiasmante
Skrupulatne przyglądanie się włoskim produktom, analizowanie ich pochodzenia, ale też uczestniczenie w sposobie przygotowywania potraw – uczą cierpliwości i spostrzegawczości. Można wówczas dostrzec w sobie duszę odkrywcy, poszukiwacza nieznanych dotąd kulinarnych sekretów. A tajemnice – jak wiadomo – najbardziej kuszą…
Włosi chętnie dzielili się swoją wiedzą z przyszłym właścicielem Forno Italia, czasem zdradzali nawet sekretne receptury, według których jedzenie przygotowywała ich mama czy babcia. To niewątpliwie emocjonujące stać się częścią rodzinnych tajemnic.
– Dokładnie 12 lat temu w drodze do Rzymu, zbaczając trochę z trasy, dotarliśmy do małej miejscowości
Cała rodzina zaangażowała się w powstanie firmy, a w szczególności syn Bartosz, absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, który służył ojcu pomocą i radą w budowaniu rodzinnej marki. Rozpoczęli swoją przygodę od odwiedzania włoskich targów gastronomicznych Host w Mediolanie, Sigep w Rimini, gdzie znaleźli dostawców niezbędnych akcesoriów do obsługi pieców Gi-Metal. Następnie włoskie produkty do komponowania pizzy stały się nowym celem poszukiwań. Tak ojciec i syn trafili do firmy Greci, producenta polpy pomidorowej i innych włoskich specjałów. Ponadto udało im się nawiązać współpracę z jednym z największych producentów mąki do pizzy i pasty – Agugiaro & Figna Molini. Poświęcili miesiące na podróże, rozmowy, wymianę spostrzeżeń, aby pozyskać najlepszych. Dzięki swoim staraniom rozpoczęli współpracę z drugim wiodącym producentem pieców do pizzy
– Marana Forni. I zapoczątkowali kolejny etap swojej działalności, tzn. sprowadzanie i sprzedaż profesjonalnych pieców dla restauracji.
– Z dumą staliśmy się jedynym przedstawicielem w Polsce, pieców statycznych
Refrattari Valoriani i pieców obrotowych
Marana Forni – podkreśla Bartosz Mazur.
ZAUFANIE PONAD WSZYSTKO – fiducia soprattutto
Forno Italia prezentowała się wielokrotnie na targach
Polagra Gastro w Poznaniu, gdzie można było zobaczyć, jak wypieka się pizzę w najlepszych profesjonalnych piecach oraz przekonać się o doskonałej jakości produktów sprowadzanych z Włoch.
Wszystko to zaowocowało dużym zaufaniem klientów, którzy zaczęli wyposażać swoje restauracje w profesjonalne piece do pizzy Refrattari Valoriani i Marana Forni – ale o tym w następnym odcinku cyklu poświęconego Forno Italia.
APETYT ROŚNIE W MIARĘ JEDZENIA
l’appetito cresce con il mangiare
Mając wiedzę, doskonały piec oraz wysokojakościowe włoskie produkty ojciec i syn zapragnęli otworzyć własną restaurację i postawić pierwsze kroki jako restauratorzy. Przy ulicy Polskiej w Poznaniu powstała miniatura wspólnego marzenia – pizzeria z kilkoma stolikami i klimatycznym ogródkiem.
Ponieważ jakość i profesjonalizm to drugie imię panów Mazur, postanowili więc zdobyć certyfikat włoskiej szkoły Scuola Italiana Pizzaioli, który dał im możliwość prowadzenia profesjonalnych kursów dla przyszłych pizzaiolo.
I znów dopięli swego! Współpraca z włoską szkołą zaowocowała jej przedstawicielstwem w Polsce, której są dumnym ambasadorem.
Bartosz po szkoleniach i zdanych egzaminach uzyskał tytuł Master Istruttore i stał się profesjonalnym szkoleniowcem.
Dzięki temu Forno Italia – odpowiadając na potrzeby i oczekiwania klientów – wzbogaciła ofertę o szkolenia
amatorskie. Przy dobrym włoskim winie, pod czujnym okiem Master Istruttore Bartosza uczestnicy poznają tajniki powstania pizzy doskonałej.
ROZWINĄĆ SKRZYDŁA – apri le tue ali
2017 to rok, w którym przeniesiono siedzibę firmy na ulicę Kościelną 12/14 w Poznaniu. Budynek w samym sercu Jeżyc zaoferował przestronny metraż na biura i obszerne pomieszczenie na parterze, które ogromnym nakładem sił i pracy przekształcone zostało w wymarzoną restaurację Forno Italia. Powstała restauracja i szkoła pizzy w jednym miejscu, wzbogacone zostało menu o różne rodzaje pizzy, makarony, sałaty, antipasto itd. Ponadto dla smakoszy słodkich specjałów otworzona została pracownia cukiernicza Forno Italia, a ciasta i desery przygotowane właśnie tam zdobyły już niejedno serce. Warto nadmienić, że sztandarowy sernik pistacjowy uzależnia i obowiązkowo mała czarna. Bo jakże rozkoszować się deserem bez przepysznej kawy? Tym bardziej, że to kawa Caffe Parana z certyfikatem Espresso Italiano. Polecamy!
W 2020 roku powstaje druga restauracja. Poznańska
Środka to nowy adres Forno Italia, miejsce z historią i klimatem. Wnętrza starej kamienicy tworzą niezwykły klimat na rodziny obiad czy przyjacielskie spotkanie.
A od maja 2023 r. właściciele szykują kolejną niespodziankę. Ciekawe czym nas zaskoczą? A pomysłów mają mnóstwo…
ŻYWY ORGANIZM – un organismo vivente
Faktycznie restauracja to żywy organizm, żyje i funkcjonuje dzięki związanym z nią osobom.
– Gdyby nie ludzie, nic by się nie udało. Cały personel: kelnerzy, kucharze, pizzaiolo, ale też ci, których na co dzień nie widzicie – to nasza wspaniała drużyna – z dumą podkreśla Tomasz Mazur.
I niewątpliwie dzięki gościom, stałym klientom, wielbicielom dobrych włoskich smaków, Forno Italia tętni życiem, zmienia się i wciąż udoskonala, zostawiając w tyle konkurencję.
Instagram DAŁ MI
DRUGIE ŻYCIE
Poznanianka bezgranicznie kochająca swoje miasto. Szczera, bezkompromisowa, nieowijająca w bawełnę.
Od 10 lat prowadzi na Instagramie konto, które zgromadziło 65 tysięcy obserwujących. Nie boi się trudnych tematów, nie unika zabierania głosu w tematach uznawanych za tabu. Spotkałyśmy się w jej ukochanym
Starym Browarze, gdzie przy pysznym śniadaniu Paulina Domowicz znana pod nickiem
@pauli331opowiedziała mi o początkach swojej pracy z Instagramem, o mozolnym budowaniu zaufania wśród swoich obserwatorek, miłości do mody i niechęci do słowa „influencerka”.
zy Polki są dobrze ubrane?
PAULINA DOMOWICZ: Na pewno coraz lepiej, jednak wciąż dominuje wśród Polek uwielbienie do niemodnych stylizacji często zatrzymanych w czasie, przyciasnych ubrań i garsonek, w których wyglądamy jak własna matka.
Niestety na każdym wyjeździe zagranicznym jestem w stanie rozpoznać dziewczynę z Europy Wschodniej z kilometra. Ulice świata wyglądają dzisiaj inaczej niż statystyczna mieszkanka naszego kraju i postawiłam sobie za cel edukować kobiety, pokazywać światowe trendy. Chciałabym, aby Polki nareszcie zaczęły się ubierać na światowym poziomie.
Z raportu agencji badawczej IQS wynika, że 21 mln Polaków śledzi profil lub kanał przynajmniej jednego influencera. 74 proc. spośród badanych deklaruje podejmowanie za jego namową
określonych działań. Znawcy branży są zgodni – influencer marketing to najszybciej rosnący obszar marketingu.
Udaje się?
Różnie, ale się nie poddaję! (śmiech)
Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z social mediami? Z Instagramem?
Może ciężko w to uwierzyć, ale przed erą Instagrama byłam kurą domową. ( śmiech ) Dziś nikt w to nie wierzy, ale tak dokładnie było! Zajmowałam się domem, dziećmi i zupełnie mnie to nie uwierało. Moi rodzice rozstali się kiedy byłam mała, w wielkiej przyjaźni – ale jednak rozstali. Może stąd we mnie chęć stworzenia domu. Tak też się stało. Zawodowo pracowałam dość krótko, bo mając 27 lat urodziłam pierwszą córkę Millę, poświęcając się jej w zupełności. Po sześciu latach pojawiła się druga córka Natasza i mój pobyt w domu z dziećmi znów nabrał rozpędu. Ponownie zaczął się wir pieluszek, zabawek, obiadków itd. A, że wielkich ambicji zawodowych nie miałam, aby zostać bizneswoman – spełniałam się w tej roli wiele lat... Byłam typową kochaną kurką domową i to dość mocno zakompleksioną.
Aż trudno mi w to uwierzyć…
Naprawdę tak było. Uważałam siebie za ostatnią nogę do robienia jakichkolwiek biznesów, nigdy nie miałam do tego drygu, a przynajmniej tak wtedy się czułam.
A co sprawiło, że rozpoczęłaś działalność influencerską na Instagramie?
Przypadek! Zawsze lubiłam modę, ciuchy, babskie tematy modowe i urodowe, do tego potrafiłam się dobrze ubrać, dobrać dodatki. Ale robiłam to tylko i wyłącznie na własny użytek. I wówczas przyszła do mnie moja 12-letnia córka i pokazała mi Instagram. Wyjaśniła mi do czego służy ta platforma. Okazało się, że jest niesamowitym źródłem stylizacji i nowości modowych. Powoli odważyłam
się publikować swoje zdjęcia i bach! Przyjęło się! Na moje konto codziennie przybywało coraz więcej kobiet. A musimy sobie też jasno powiedzieć, że ówczesny Instagram, wyglądał zupełnie inaczej niż ten dzisiejszy. Nie było wielu obecnych funkcji – „szufladki” czy słynne DM – możliwość wysyłania bezpośrednich wiadomości, niewidocznych dla innych czy obecnego stories. Nie było też aż tylu polskich modowych kont. Wstawiało się zdjęcie i tyle. Więc mogę powiedzieć, że jestem z gwardii dinozaurów, które rozpoczynały polski Instagram. (śmiech) Bo właśnie minęło 10 lat odkąd jestem na nim obecna.
Jaka zatem przyświecała Ci myśl, kiedy zdecydowałaś się otworzyć konto na Instagramie? Myślałaś o tym, że stanie się to Twoją pracą? Twoim zawodem? I że w trakcie tych lat staniesz się jedną z najpopularniejszych instagramerek w Poznaniu?
Tak naprawdę robiłam to z początku tylko dla siebie, dla inspiracji. Kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze komentarze pomyślałam, że mogę również inspirować inne kobiety. Mój styl stał się rozpoznawalny, a moim znakiem „firmowym” są ukochane przez mnie ciężkie buty noszone do sukienek.
I tworząc stylizację i wrzucając posty, zyskiwałam kolejnych obserwujących i tak konto rosło i rośnie do dziś.
A pamiętasz tę chwilę kiedy nastąpił boom? Czy konto wystrzeliło w górę w jakimś konkretnym momencie?
Nie było takiego momentu. To był zupełnie naturalny, organiczny rozwój. Lubię porównywać rozwój mojego kanału do otwierania się pąków kwiatowych – nic nie jest w stanie przyspieszyć pełnego rozkwitu kwiatów – i tak samo było u mnie. Wszystko miało swój czas, nie było żadnego cudownego środka, który spowodował, że przez noc moje konto nagle w sposób nadnaturalny urosło. To też był taki czas, kiedy Instagram rósł w siłę sam w sobie, przybywało użytkowników i w sposób naturalny lajkowali oni mój profil. Mało tego – prowadziłam Instagram i miałam już około 15.000 obserwujących, a moje najbliższe przyjaciółki w ogóle o tym nie wiedziały! Instagram to był taki mały świat, który dopiero się rozwijał. Mogę śmiało dzisiaj powiedzieć, że na Instagramie miałam
drugie życie. ( śmiech ) W realnym życiu miałam jedne przyjaciółki, a na Instagramie rosnącą, obserwującą mnie społeczność.
Z raportu agencji badawczej IQS wynika, że 21 mln Polaków śledzi profil lub kanał przynajmniej jednego influencera. I tu chciałabym się na chwilę zatrzymać. Czy sama siebie nazywasz infuencerką? A może celebrytką? Nie lubię słowa influencer, bo w ostatnich latach nabrało ono bardzo pejoratywnego wydźwięku, choć sama definicja influencera jest dość miła. Przede wszystkim bardzo wyraźnie rozróżniam celebrytę od influencera. Z perspektywy marki, nie ilość obserwujących jest ważna, a ich jakość – czyli zaangażowanie. Bo możesz mieć kilkunastotysięczne konto, aIe bardzo zaangażowaną społeczność, która skoczy za Tobą w ogień. A zauważono ostatnio, że celebryci z milionowymi kontami są często obserwowani z ciekawości, ale nie są w żaden sposób sprzedażowi. Jest kilku celebrytów sprzedażowych, ale jest to zdecydowana mniejszość. Więc ja raczej zaliczam się do puli influencerów. (śmiech) Choć zdarza się, że słyszę, że mój zawód postrzegany jest przez pryzmat „wciskania kitu” czy też wręcz, że nie jest to zawód, a ja nie pracuję, tylko „leżę i pachnę”. Niestety wielu kobietom wydaje się, że to, co robię nie wymaga żadnego wysiłku i że wszystko przychodzi mi łatwo.
Usłyszałaś „idź do normalnej pracy”?
Tak, wiele razy. Zawsze odpowiadam, że chętnie się zamienię choćby na dobę z takim krytykantem. Odkąd marki zaczęły postrzegać Instagram jako dobry kanał dla swojego marketingu, nie tylko ja, ale całe mnóstwo innych obecnych na Instagramie dziewczyn, stałyśmy się ich ambasadorkami. I to fantastyczne uczucie, ale wiąże się po pierwsze z dużą odpowiedzialnością, za to, co się pokazuje na swoim profilu, ale przede wszystkim z ogromem pracy. Wiąże się z odpowiadaniem na setki, jeśli nie tysiące wiadomości od swoich obserwatorek, z korespondencją z markami, z wymyślaniem stylizacji, które przypadną do gustu innym kobietom. A przecież zależy mi na tym, aby zrobić to najlepiej jak potrafię. Więc muszę dobrze wyglądać, świeżo, być umalowana, ale przede wszystkim muszę mieć pomysł na te rzeczy, które przychodzą od różnych marek. To praca, która jest bardzo angażująca. Bo po każdym filmie czy relacji przychodzi natychmiastowy odzew od obserwatorek. I te wspomniane setki wiadomości, na które trzeba odpowiedzieć.
Odpowiadasz na wszystkie zapytania?
Bez wyjątku. Czasem mogę czegoś nie wiedzieć, i mówię wówczas, że nie wiem. Ale uważam to za przejaw szacunku wobec dziewczyn, które mnie obserwują. Bo ja istnieję dzięki nim. Często dostaję wiadomości prywatne, że jestem jedną z nielicznych influencerek, jeśli już trzymamy się tej terminologii, która zawsze odpowiada na pytania. Ale to wymaga ogromu czasu, który często „wykradam” mojej rodzinie.
No właśnie jak to jest z tą rodziną w kontekście Twojej pracy? Odrywasz się czasem od telefonu? Czy masz taki czas, który jest tylko dla Ciebie i najbliższych? Czy dzielisz się każdą chwilą ze swoimi obserwatorami, czy jednak zostawiasz coś tylko dla siebie?
To trudny temat, bo moi bliscy często się denerwują, kiedy siedzę z nosem w telefonie. Nawet czas spędzany z rodziną dzielę pomiędzy nich a moje instagramowe życie. Mam nieodpartą potrzebę pokazania światu pięknych miejsc, wspaniałego jedzenia czy cudownych zachodów słońca. Nie wszystko co dzieje się na moim profilu jest związane ze współpracą komercyjną z markami, zdarza się też, że jeśli coś mnie zachwyci, sama z siebie chcę się tym podzielić. I myślę, że te emocje, które są we mnie, to jest to, co najbardziej kochają i doceniają moje obserwatorki.
Wspomniałaś o 10 latach istnienia na Instagramie. Ciekawi mnie kiedy rozpoczęła się współpraca z markami? Kiedy marki zaczęły Cię zauważać? I czy jest coś takiego, czego nigdy nie pokazałabyś na swoim profilu? Masz dzisiaj 65 tysięcy obserwujących. To ogromna odpowiedzialność za słowa, za pokazywany produkt.
Współpraca z markami to kwestia ostatnich 4-5 lat. Tak jak wspomniałam, marki zaczęły zauważać Instagram jako skuteczne narzędzie sprzedaży i starać się pozyskać nas –dziewczyny z Instagrama jako ambasadorki swoich produktów. Jednak mam naczelną zasadę współpracy z firmami czy markami. Wszystkie rzeczy, które pokazuję na swoim koncie to produkty, których sama używam. Każda współpraca rozpoczyna się od przesłania do mnie testowych partii produktów i zdarza się, że produkt nie spełnia moich oczekiwań. Zatem jeśli nie spełnia moich, to nie spełni także oczekiwań moich dziewczyn. Przecież polecając innym produkt biorę za niego odpowiedzialność i muszę być przekonana o jego jakości. Nie pokazałabym też za żadne pieniądze stylizacji, które zrobią z moich dziewczyn kobiety przebrane, a nieubrane. A takich samozwańczych stylistek z naprawdę dużymi kontami jest sporo… Zdarza mi się też już dzisiaj odmawiać współpracy ze względu na brak czasu… Propozycji mam coraz więcej, a czasu coraz mniej.
Którą współpracę wspominasz najmilej?
Cenię sobie każdą współpracę. Ale kiedy pojawiam się na billboardach Starego Browaru, czy udzielam krótkiego wywiadu dla Vogue, przy współpracy z wielką marką medycyny estetycznej, jestem szczęśliwa podwójnie.
O swoich obserwujących mówisz pieszczotliwie „moje dziewczyny”. Masz konto mocno sprofilowane pod kobiety, ale czy zatem nie ma wśród twoich obserwatorów w ogóle mężczyzn?
Najnowsze statystyki z mojego kanału mówią, że wśród tych 65 tysięcy obserwatorów 7% stanowią mężczyźni. Na szczęście mało.
Na szczęście?
Duże profile prowadzone przez dziewczyny wrzucające dużą ilość zdjęć, potencjalnie mogących „zachęcać” facetów, otrzymują dwuznaczne propozycje, albo co gorsza zdjęcia, delikatnie mówiąc, różnych części ciała. Niestety nadal istnieje jakaś grupa mężczyzn, która jeśli zobaczy na ekranie swojego smartfona dziewczynę reklamującą chociażby strój kąpielowy, daje sobie przyzwolenie na tego typu akcje. U mnie na szczęście zdarza się to rzadko, dlatego „na szczęście”.
A hejt? Spotyka Cię?
Hejt jest wpisany w moją pracę. Wybrałam sobie taki zawód, który mnie bardzo mocno upublicznia. Mnie najbardziej, ale w jakiejś części także moją rodzinę. Nie jestem anonimowa, mam męża, mamę, córki, które siłą rzeczy w jakiejś mierze na moim profilu również się pojawiają. Obserwujące mnie dziewczyny widzą, że nie jestem tylko ładnie umalowaną panienka
z Instagrama, która chce im coś sprzedać, ale że mam dokładnie te same problemy co one. Tak samo choruję, tak samo miewam gorsze dni, czy dopadają mnie problemy dnia codziennego. Ale ten medal ma dwie strony. Z jednej – pokazuję, że jestem taką samą kobietą jak one, z drugiej tak mocne „odkrycie się” wydobywa z ludzi jakieś pokłady frustracji. I jakaś część obserwujących decyduje się na nieprzychylne komentarze dotyczące stricte mnie czy moich bliskich.
Co wobec tego słyszysz? Niech zgadnę. Że wciskasz kit?
To wyobraź sobie słyszę właśnie najrzadziej! Sporo nasłucham się na temat swojego wieku.
Od kobiet??? To gdzie to słynne wsparcie kobiet?
Od kobiet. Dowiaduję się, że jestem stara i już czas się zająć czymś innym. Tak jakby funkcjonowanie w social mediach musiało mieć limit wiekowy. Komentowany jest mój wygląd czy kwestie poprawiania urody. Za chuda, za gruba, za mały biust, za duży biust. Zawsze znajdzie się dobry powód do wetknięcia szpili. To jeden rodzaj hejtu. Ktoś przychodzi i wylewa na mnie wiadro swoich frustracji. Ale jest też inny rodzaj hejtu. Nazywam to hejtem w białych rękawiczkach – niby dobrze, ale nie do końca. Niby pochwała, ale jednak krytyka. Niby się zgadzam, ale zrobiłabym inaczej. To mój profil, robię jak czuję, jak zechcę. Nikt nikogo na siłę na moim koncie nie trzyma. Nie jestem zupą pomidorową, nie muszę smakować każdemu.
Jak sobie z tym radzisz?
Ten ordynarny, wylewany na mnie jak kubeł pomyj – po prostu blokuję i usuwam. Nie dyskutuję. Ten drugi – różnie – zdarza mi się wejść w „niby miłą” dyskusję.
Boli?
Teraz już nie. Dzisiaj już po mnie to spływa. Ale nadal zadziwia mnie jak wiele w kobietach jest niechęci, czasem wręcz nienawiści do innych kobiet – zupełnie sobie obcych! Mieszkamy w Poznaniu, to nie jest kilkumilionowa metropolia. Tu ludzie się znają. I kiedy dociera do mnie sygnał, że jakaś kompletnie obca mi kobieta, siedząc u jednego czy drugiego fryzjera czy kosmetyczki zupełnie beż żadnego skrępowania wypowiada słowa pełne nienawiści o mnie – jestem zdumiona. Bo nienawidzić kogoś
tylko za to, że jest? Że istnieje? Pytasz o wsparcie kobiet – nie chcę nikogo urazić, bo sporo dziewczyn na pewno wzajemnie się wspiera i ma w sobie oparcie – ale istnieje też całkiem spora grupa takich, które tylko patrzą jak „dowalić” innej. Na szczęście w całej masie moich obserwatorów „dobrych ludzi jest więcej”. Ale wystarczy spojrzeć co dzieje się pod postami kont o kilkumilionowych obserwatorach. To prawdziwe szambo.
Dotknęłaś bardzo istotnej kwestii, czyli wpływu social mediów na ludzi. Social media są w mojej opinii jednym wielkim influencerem. Mogą zrobić wiele dobrego, czego przykładem były pierwsze tygodnie inwazji Rosji na Ukrainę, gdzie dzięki socialom wiedzieliśmy, jaka pomoc i gdzie jest potrzebna, ale potrafią wyrządzić też wiele złego. Potrafią zaszczuć, wpłynąć na wynik wyborów. Zręcznie wykorzystane stają się niebezpiecznym narzędziem.
Social media mają ogromną moc i potencjał. Z jednej strony to jest wspaniałe. Zarówno pod kątem szybkiego dostępu do informacji, jak i szybkiej możliwości reakcji na czyjąś prośbę. Jednak jak zawsze – w rękach nieodpowiednich ludzi mogą stać się narzędziem manipulacji. Niech przykładem będzie modny ostatnio trend na pseudo rozwój osobisty. Internet, a co za tym idzie social media wykorzystywane wyłącznie w celach zarobkowych przez pseudo trenerów, czy jakże modnych ostatnio couchów, terapeutów duchowych i tym podobnych, naciągających ludzi, obiecujących im złote góry, oczyszczenie, oświecenie i czego tam jeszcze nie wymyślą, jest niczym innym jak oszustwem. Praktykowanym przez ludzi bez żadnego wykształcenia w tym kierunku, bez żadnego doświadczenia w pracy z ludzi wymagającymi pomocy psychologicznej. Często ci ludzie sami potrzebują pomocy i myślą, że skoro przeczytali jedną książkę o samorozwoju i byli na jednym onlinowym szkoleniu to mogą „uzdrawiać” innych. To szkodliwe. Duchowość stała się towarem za duże pieniądze. A Internet w tym pomógł. I to jest najbardziej przykre. Szukajmy pomocy u fachowców, osób z wieloletnim doświadczeniem i wiedzą a nie w Internecie.
Jak zatem zostać influencerem/influencerką? Czy jest to jeszcze możliwe?
Dla wielu marek marketing influencerski jest najważniejszym elementem ich strategii marketingowej. Po pierwsze nie jest to drogie w porównaniu do chociażby kampanii telewizyjnej, której koszty są niemożliwe do przełknięcia dla mniejszych firm. Influencerzy wraz z markami tworzą symbiozę, która opłaca się zarówno jednej, jak i drugiej stronie. Zbudowanie zaangażowanej społeczności na pewno nie jest łatwe. Nie jest tak, że dzisiaj otwierasz konto i postanawiasz, że od dzisiaj mnie obserwujesz i co najważniejsze ufasz mi. Bo tu nie chodzi o ilość obserwujących, ale o ich zaufanie, które buduje się czasem latami. Oczywiście wszystko jest możliwe, jeśli jest się cierpliwym i konsekwentnym, bo dziś konkurencja jest już bardzo duża.
Zatem gdzie jest klucz?
Myślę, że w autentyczności. Mogę mówić o sobie – nie boję się mówić rzeczy, które nie są wygodne. Otwarcie zabieram głos w ważnych sprawach, staram się być również społecznie zaangażowana. Mój profil jest dla każdej kobiety z każdym portfelem. Nie skupiam się
wyłącznie na bardzo drogich markach, pokazuję stylizacje na każdą kieszeń –bo każda z moich dziewczyn niezależnie od poziomu zamożności zasługuje na to, aby dobrze wyglądać.
Obserwuje Cię 65 tysięcy głównie kobiet, a kogo Ty obserwujesz?
Przede wszystkim patrzę na profile modowe top blogerek ze świata. Interesuje mnie, co nosi ulica. Dzisiaj trendów nie wyznaczają aktorki ani nawet wielkie domy mody. Dzisiaj trendy wyznacza ulica. I to top blogerki z Nowego Jorku, Paryża czy Mediolanu są dla mnie inspiracją. Ale przede wszystkim mam swój styl i myślę, że nawet jako babcię z siwą głową będzie mnie można rozpoznać po stylu ubierania się. (śmiech) Jest kilka kont typu Ulice Nowego Jorku czy Ulice Tokyo
i to jest dla mnie największa kopalnia inspiracji. Lubię patrzeć na ludzi ubranych bez zadęcia, bez epatowania metkami, często wyrażających swoje emocje i to kim są poprzez to, co mają na sobie.
Jesteś poznanianką i mocno wspierasz Poznań na swoim profilu.
Kocham Poznań i wspieram z całej siły poznańskie biznesy. W pandemii starałam się jak mogłam, aby pokazywać dania na wynos z poznańskich restauracji, które nie miały wówczas lekko. Zakochałam się w lokalnych serach Serce Jadzi, które jako zwykła konsumentka po postu kupiłam. A ponieważ się w nich zakochałam pokazałam na swoim profilu i poszło! Lokalne wyroby, jeśli tylko zdobędą moje serce, na pewno zawsze i z całych sił będę wspierać. A podobno jestem skuteczna! (śmiech)
A ulubione miejsca w Poznaniu?
Sołacz. Bez dwóch zdań. Bardzo chciałaby tam mieszkać, nawet kiedyś było blisko spełnienia tego marzenia, ale nie wyszło. Może jeszcze będzie okazja. Bardzo mnie cieszy jako poznaniankę przywracanie dawnej świetności starym budynkom, czego przykładem jest chociażby Stara
Drukarnia obok Bałtyku. Nie podobają mi się z kolei takie koszmarkowe „rewitalizacje” jak chociażby Galeria MM na Świętym Marcinie. Generalnie nie podoba mi się też to, co się stało z ulicą Święty Marcin. Uważam, że potencjał tego miasta jest totalnie niewykorzystany, a w ostatnich latach wręcz przeciwnie. To, co dzieje się w centrum miasta powoduje, że nikt nie chce tam przyjeżdżać, co skutkuje masowym upadaniem funkcjonujących tam lokalnych restauracji czy sklepów.
Czy Twoja szafa pęka w szwach?
Moja szafa… gdybym chciała trzymać wszystkie te rzeczy, które bym chciała, to musiałabym mieć drugi dom. (śmiech) Dlatego regularnie organizuję wyprzedaż szafy, bo nie jestem w stanie pomieścić wszystkiego w swoim domu. (śmiech) Zostawiam sobie ukochane ciuchy, które stanowią dla mnie bazę stylizacji, a całą resztą obdarowuję swoje córki czy też sprzedaję po naprawdę korzystnych cenach. A to ciuchy niejednokrotnie nowe, raz założone.
To na koniec muszę. Team buty czy team torebki?
Nie no! Team buty! Torebek trochę też mam, nie ukrywam, ale team buty zdecydowanie! Ale nie pytaj, ile mam par…Czy teraz ja mogę Ci zadać pytanie?
Śmiało!
Dlaczego ze wszystkich influencerek poznańskich, zdecydowałaś się porozmawiać właśnie ze mną?
Rzadko mnie przepytują, jestem raczej po drugiej stronie długopisu ( śmiech ). Ale de facto sama odpowiedziałaś już na to pytanie. Przede wszystkim – autentyczność. I podobnie jak ja – nie malujesz trawy na zielono. Mówisz jak jest, nie ubarwiając rzeczywistości i nie boisz się wygłaszać swoich poglądów. A ja to bardzo cenię!
Od lewej:
Ari: spódnica i kurtka Bimba y Lola (Atrium +1), top Zara (Atrium 0), buty Massimo Dutti (Atrium 0), torebka TOUS (Atrium +2);
Agata: garnitur TUTU (Atrium +2), buty Nike (Atrium +2), kolczyki HIGH (Pasaż +1), biżuteria Bimba y Lola;
Paulina: trencz i dżinsy Weekend Max Mara (Pasaż +1), sweter Max Mara (Pasaż +1), buty Zara, naszyjnik Bimba y Lola
Wiosenna moda na Twoich zasadach
Miksujemy koktajl wiosennych trendów – Ty wybierasz ulubione składniki.
Menu jest bogate: dżins, cekiny, soczyste kolory, grunge, trochę klasyki.
Moda na wiosnę jest świeża, barwna, pełna radości.
Odkryj nowe kolekcje marek Starego Browaru!
Generacja Z odrzuciła sztywny podział na ubrania „męskie” i „damskie”. Moda gender-fluid to więcej niż trend – to przejaw społecznych zmian.
Piotruś: dżinsy i plecak Coccodrillo (Pasaż 0), koszula i czapeczka Petit Bateau (Pasaż +1), pluszowy miś Newbie (Atrium 0)
Michał: dżinsy i kurtka 4MEN (Pasaż +1), bluza i buty Nike (Atrium +2), okulary Design Optyk (Pasaż +1), czapka Pepe Jeans (Pasaż 0)
Ten trend kochają wszystkie pokolenia. Denim to niekwestionowany król wiosennego sezonu. Dżins nosimy w wersji „od stóp do głów”.
Kiedy świat znowu budzi się do życia, nabieramy apetytu na kolor. Wiosna lubi te intensywne, energetyczne: pomarańcze, fiolety, błękit, zieleń.
Paulina: koszula Weekend Max Mara (Pasaż +1), kurtka Marc O’Polo (Pasaż +1), dżinsy Zara (Atrium 0), torebka CCC (Atrium +1), okulary Optyk 1242 (Pasaż +2);Cekiny kojarzą się z Sylwestrem i imprezami karnawałowymi. Zgodnie uznaliśmy, że to za krótko – chcemy błyszczeć przez cały rok, także wiosną.
Paulina: kurtka, spódnica, kozaki H&M (wejście od Półwiejskiej), koszulka PINKO (Pasaż +1), koszula Tommy Hilfiger (Pasaż 0), biżuteria Bimba y Lola (Atrium +1)
Stylizacje: Agata Jankowiak (@blingsiscom)
Zdjęcia: Katarzyna Jankowiak (@kaiwoknaj)
Modelki, modele: Arianna Płachtij (@modarii), Paulina Mikulska (@pmwithlove), Ewelina, Michał i Piotruś Walczakowie (@tastypostcards), Agata Jankowiak
Make-up: Małgosia Krzyżanowska / Sephora (Pasaż +1)
Dżinsowe kombinezony, sukienki i spódnice maxi, dżinsowe dodatki – trend „denim on denim” na spodniach i kurtce się nie kończy.Ewelina: kombinezon Liu Jo (Pasaż +1), trencz Van Graaf (Pasaż), torebka Pepe Jeans (Pasaż 0), naszyjnik Bimba y Lola (Atrium +1), kolczyki TOUS (Atrium +2), buty H&M (wejście od Półwiejskiej); Ari: sukienka i top Max Mara (Pasaż +1), buty Twinset (Pasaż +1), kapelusz H&M (wejście od Półwiejskiej)
K Zacznijmy od bielizny
Wielokrotnie słyszę od moich klientek pytanie „od czego zacząć budowanie stylizacji?”. Odpowiadam wówczas – od bielizny. Wygodnej i komfortowej niezależnie od sytuacji i stylizacji. Nieważne czy siedzisz w domu w dresie czy jesteś w pracy w „służbowym” garniturze, czy wybierasz się na romantyczną kolację w seksownej sukience.
IG smiechowska_stylistka
iedyś ukrywana pod bluzką i spodniami, dzisiaj dodaje pazura stylizacji. Zarówno ta basicowa, jak i ta koronkowa. Odpowiednio dobrane modele bielizny potrafią dodać stylizacji subtelności, tajemniczości, zmysłowości, pięknie podkreślą nasze walory. Dobrze skomponowana stylizacja, to taka, w której czujesz się dobrze. To taka, która dodaje pewności siebie i poprawia nastrój.
Mit koronek
Każda z nas ubrana zgodnie ze swoim gustem, uśmiecha się do siebie i czuje się pewnie. Dlatego dobierając stylizacje, zaczynam zawsze od bazy, czyli damskiej bielizny – najbardziej intymnej części garderoby. Bo towarzyszy nam codziennie. To od niej zaczyna się nasze samopoczucie. Powinna być wygodna i piękna.
tylko ta na randkę, wyciągana raz na jakiś czas z szuflady, ale również ta na co dzień. I nie oznacza to, że musimy codziennie ubierać koronki. W każdym salonie z bielizną dostaniemy piękne bawełniane komplety czy bieliznę bezszwową, niby zwyczajną, która odpowiednio dobrana pozwoli nam na zbudowanie komfortowej podstawy naszego ubioru. A przy okazji zadba o nasze zdrowie i odpowiednią postawę. I warto pamiętać, że dobrze dobrany stanik to podstawa Twojej postawy!
Detale są ważne
Najważniejsze, aby bielizna, którą zakładasz powodowała, że czujesz się w niej komfortowo i pewnie. Wiele modeli bielizny oferuje fikuśne wiązania, ozdobne haftki, naszywane kamienie czy koronki – detale, które podkreślają kobiece piękno i dodają szyku stylizacji, przykuwając wzrok. Dodatkowo paleta kolorów jest bogata i każda z nas znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Niejednokrotnie, aż żal chować ją za ubraniami… A dzięki swoim nowoczesnym wykończeniom bielizna
dobrana i przede wszystkim dopasowana bielizna, doda komfortu Twoim stylizacjom. Jeśli nie potrafisz odpowiednio jej sama dobrać, z pomocą przychodzą profesjonalne salony braffiterskie.
dobrze wygląda w połączeniu z seksowną sukienką, jeansami i marynarką, a nawet dresami. Dobrze
Trend na pokazywanie
Od kilku sezonów bielizna – topy, body, staniki – jest trendem zarówno wybiegów, jak również streetowych stylizacji. Eksponujemy ją, a nie ukrywamy! A dla pań, które nie chcą pokazywać zbyt dużo ciała, idealnym elementem bazy będzie body, które podkreśli walory sylwetki, a przy okazji będzie pełniło funkcje topa czy bluzki. Chociażby do szerokich spodni i marynarki. To idealna propozycja na co dzień. Tak skomponowany zestaw ubrań będzie świetnie prezentował się i na pewno każda z nas poczuje się w nim wyjątkowo. A jeśli nasze body będzie ozdobione kawałkiem koronki, siateczki lub kolorowym elementem – pomoże podkreślić osobowość, tworząc jednocześnie prostą, a jednak zmysłową i komfortową stylizację.
Body czarne Kate – bielizna damska Love and Hate Wittchen I MAMY TO JAI KUDO SZALEO Marco shoes Cropp – czarna marynarka oversizeNowa kolekcja biżuterii ORSKA „Julia”
TeksT: Monika Pawłowska, ORSKA | zdjęcia: materiały prasowe
Jeszcze w ubiegłym stuleciu karkonoskie tradycje szklarskie prężnie się rozwijały, czyniąc z regionu główny ośrodek szkła kryształowego w Polsce. Z czasem jednak hutnicze zwyczaje zaczęły wygasać. Zostało tylko jedno miejsce, które jest nośnikiem rzemieślniczej historii regionu: Huta Julia. Ta ostatnia huta szkła kryształowego w kraju przez kilka ostatnich miesięcy była pracownią Anny Orskiej, projektantki biżuterii, która podróżuje po warsztatach świata w poszukiwaniu rzadkich, wymierających rzemiosł. Dziedzictwo piechowickich projektantów zainspirowało dialog ORSKA z hutniczą tradycją.
pracy nad najnowszą kolekcją biżuterii JULIA wyzwanie pojawiło się już na samym początku – drewniane formy okazały się zbyt duże do przygotowania biżuteryjnych ele mentów. Dlatego w pracowni ORSKA powstały specjalne niewielkie obręcze wykonane z metalu. Hutnicy wlewali do nich pojedyncze krople płynnego szkła o temperaturze
1200 stopni Celsjusza, przyznając, że praca z tak małymi obiektami jest dla nich wyzwaniem. Po wystygnięciu krążek trafiał do odprężarki, a następnie ozdabiany był szlifem.
– Współpraca z Anią Orską to dla nas przewrotny akt tworzenia form kryształowych. Odwracamy tradycyjny dla nas proces i skupiamy się na tak małych formach, na jakich nigdy nie pracowaliśmy. To też wspaniałe myślenie o przyszłości, które Ania wnosi. O nowej definicji form kryształowych, o łączeniu z nowymi technologiami. To dla nas bardzo twórcza redefinicja – podsumowuje Agnieszka Browarny, Prezes Huty Julia. Anna Orska zaadaptowała poszczególne fragmenty najpopularniejszych wzorów i połączyła je ze sobą, tworząc zupełnie
nowe motywy. Zazwyczaj zdobniczki z Huty Julia dopasowują szlif do formy, niwelując drobne niedoskonałości i pęcherzyki powietrza, które przypadkiem zastygły w szkle. ORSKA odwróciła ten proces. W kolekcji biżuterii JULIA to szlif definiuje formę i nadaje jej sens.
– Do Huty Julia trafiłam dlatego, że o niej marzyłam. Jestem niezwykle wdzięczna za tę przygodę. Pokazano mi proces, pozwolono mi poznać surowiec. To jest tworzenie przez poznawanie w czystej postaci. W pracy projektanta jest to bardzo ważne –wyznaje Anna Orska.
Kryształowe elementy w pracowni ORSKA oprawiliśmy w pozłacane 23,5 karatowym złotem formy. W ten sposób powstało kilka wzorów długich naszyjników z efektownymi wisiorami, duże pierścionki i sztywna bransoletka, których
ORSKA tworzy biżuterię z charakterem, jej projekty są wyraziste, a często kontrowersyjne. Surowość form, szorstkość faktur i odmienna idea, stojąca za każdą kolekcją, oddają temperament marki. Biżuteria marki ORSKA nie jest dodatkiem. Ona sama w sobie tworzy kreację. Specyficzne wzornictwo Anny Orskiej jest dla odważnych osób, poszukujących oryginalnej formy stylu. Każdy egzemplarz ma indywidualny charakter. To zasługa ręcznego wykonania oraz sięgania po osobliwe, często niepowtarzalne materiały. Komponenty pochodzą z różnych części świata i z różnych epok, podobnie jak sama koncepcja kolekcji. Autorskie projekty są doceniane przez światową prasę modową, z włoskim Vogue Accessory i niemieckim Vogue na czele. ORSKA jest niepokorna, różnorodna i nieprzewidywalna. Nie boi się eksperymentów. Wciąż poszukuje. To jedno jest w niej niezmienne.
główną ozdobą są komponenty wykonane z faseto
wanego lub szlifowanego szkła kryształowego. Kolekcję uzupełnia biżuteria w całości wykonana z metalu, która jest reinterpretacją tradycyjnych zdobień naczyń kryształowych, opierających się na dużej licz bie drobnych cięć. ORSKA uporządkowała niewielkie fasety w rzędy i uczy niła je głównym zdobniczym motywem.
Szkło kryształowe, po zastygnięciu jest cięższe i trwalsze niż szkło tradycyjne, a dzięki dodatkom tlenku ołowiu po oszlifowaniu efektownie rozszczepia światło. Głębokie szlify i grawerowanie sprawiają, że kryształ wyróżnia się bogatym zdobieniem, spektakularnym połyskiem oraz mieni się wieloma barwami. Kolekcja Julia odczarowuje kryształ, klasycznie kojarzony z wystawną zastawą i rodzinną pamiątką.
ORSKA wyprowadza go z kredensu wprost do garderoby i w autorskim stylu przenosi z obszaru odświętności do strefy codzienności. Motyw ucztowania jest wciąż żywo obecny, ale zaadoptowany do nowych okoliczności. Biżuteryjne formy kładą bowiem nacisk na celebrację ulotnych chwil radości. Zachęcają, aby uwolnić szkło zza witryn i cieszyć się nim każdego dnia.
Huta Julia to unikalny na skalę europejską producent szkła szlifowanego w Polsce, którego historia sięga 1842 roku i wiąże się nierozerwalnie z dwoma niemieckimi producentami szkła i kryształu: hutą Josephine ze Szklarskiej Poręby oraz hutą Fritza Heckerta z Piechowic. Nieprzerwanie od ponad stu pięćdziesięciu lat Julia produkuje niezwykłe i wysokiej jakości szkło kryształowe, łącząc najlepsze, oparte na tradycyjnej technologii, doświadczenia rzemieślnicze z nowoczesnymi rozwiązaniami. Współczesna droga Julii to szlif łączący tradycję z awangardą. To tworzenie czasami przewrotnych i zaskakujących kolekcji łączących kryształ z innymi materiałami.
FELIETON:
SYLWIA MAJCHER / dziennikarka ekologiczna, autorka książek poświęconych Zero Waste
Już ponad połowa Polaków zamierza wcielać w swoje codzienne życie idee Zero Waste. Rzeczywistość bez generowania nadmiaru jest inspirującą podróżą, która funduje sporo zysków. Planeta obciążona naszym bałaganem nie daje rady, więc dla poprawy jej oraz swojej kondycji warto podjąć wyzwanie i wyruszyć w zieloną drogę.
Naukowcy nie mają wątpliwości. To człowiek odpowiada za zmiany klimatu i jednocześnie też on wciąż wiele z nich jest w stanie powstrzymać. Codziennymi wyborami, które dokonywane bardziej roztropnie, dadzą Ziemi odetchnąć. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które zrobiło taki bałagan i ostatnim, jakie może zatrzymać tę lawinę. Nie chodzi o wywoływanie wyrzutów sumienia, a budowanie świadomości, która będzie motywowała do zielonych zmian. W ciągu roku na świecie wykorzystuje się więcej plastiku niż ważą wszyscy ludzie, wyrzuca tyle, jedzenia, ile mogłoby zaspokoić każdego głodnego. Co minutę na wysypisko śmieci trafia ciężarówka nienoszonych przez nas ubrań. Wyspa na Pacyfiku, na którą trafiają produkowane przez ludzi odpady ma powierzchnię pięć razy większą niż Polska. Każda nasza decyzja zostawia na Ziemi ślad węglowy. To ilość gazów cieplarnianych, jakie uwalniamy do atmosfery swoimi wyborami. Liczy się to, jak podróżujemy, co kupujemy, czy odłączamy ładowarkę od prądu, gdy telefon jej nie potrzebuje, jak często wymieniamy sprzęt elektroniczny, ile wody wlewamy do wanny, gdzie i jakie robimy zakupy, co kładziemy na talerz.
Warto więc podążać w kierunku lokalności, wspierać odpowiedzialne społecznie firmy, kreować modę na drugi obieg, doceniać niesztampowe ekologiczne rozwiązania i zaskakującą metamorfozę z pozoru niepotrzebnych śmieci. Nam i środowisku opłaca się sięganie po sezonowe produkty, wykorzystywanie ich bez resztek, życie w rytmie natury.
Indywidualne działania potrafią mieć potężną siłę. To właśnie nimi jesteśmy w stanie zmniejszyć swój ślad węglowy nawet o 2 tony. To sporo, więc nie dajmy sobie odebrać poczucia sprawczości, bo mamy wpływ na to, co się dzieje wokół. I nawet małymi gestami, inspirowaniem innych, możemy zmieniać rzeczywistość i troszczyć się o środowisko.
Cykl felietonów „Be a part of” został zainicjowany przez Volvo Firma Karlik z troski o drugiego człowieka i naturę, by inspirować do pozytywnych zmian w naszym życiu. Do projektu zapraszani są eksperci i osoby zaprzyjaźnione z Firmą Karlik, które dzielą się własnymi doświadczeniami, świadomie poszukują życiowej równowagi, przestrzeni dookoła i w głowie, chcą być blisko natury i blisko siebie. Z uważnością na drugiego człowieka i otaczający świat zapraszamy do obserwowania bloga Made by Karlik. Be a part of our story! Więcej o nas: madebykarlik.pl
PORADY WŁOSOMANIACZKI – jak świadomie i skutecznie dbać o skórę głowy i włosy
TeksT: Joanna Igielska-Kalwat | zdjęcia: Agencja Fotograficzna uwiecznieni.pl
Odradzana przy włosach delikatnie falowanych, cienkich i skłonnych do obciążeń. Nie wszystkie odżywki nadają się do mycia skóry głowy. Należy wybierać takie, które faktycznie są w stanie zmyć zanieczyszczenia. Odpowiednią ilość odżywki dokładnie należy wmasowywać w skórę głowy przez 15 minut. Następnie bardzo dokładnie należy spłukać głowę.
Pełna nazwa to no-shampoo method, czyli dosłownie „metoda bez szamponu”. W tej metodzie myje się skórę głowy przy użyciu naturalnych środków opartych o saponiny. Są to naturalne środki powierzchniowo czynne, które są w stanie zmyć zanieczyszczenia (indyjskie zioła, glinki, shikaka i aritha, orzechami piorącymi lub korzeniem mydlnicy). Charakteryzują się one właściwościami antybakteryjnymi i przeciwzapalnymi. Metody naturalne są bardzo ciekawe, ale zdecydowanie nie dla każdego. Jeżeli mycie tylko łagodnymi lub tylko mocnymi szamponami bądź metodami łączonymi Wam służy, to nie podążajmy za trendami, tylko słuchajmy potrzeb swojej skóry głowy i włosów.
Aby dobrać produkty do włosów, musimy zastanowić się, jaką porowatość mają nasze włosy?
Co to takiego porowatość? Jest to stopień odchylenia łuski od włosa, który wskazuje, w jakiej kondycji są nasze włosy. Wyróżniamy trzy rodzaje:
ycia
RÓŻNE METODY MYCIA
Metoda OMO (Odżywka – Mycie – Odżywka) – włosy na długości zabezpiecza się odżywką przed myciem. Następnie myje się samą skórę głowy, a szampon i piana spływają „po odżywce”, razem z nią. Na koniec standardowo nakłada się odżywkę raz jeszcze, tą samą lub inną (więcej na temat doboru odżywek/masek w kolejnym artykule).
Metoda co-wash (Conditioner washing) – to mycie skóry przy pomocy odpowiedniej odżywki, która zawiera składniki myjące. Jest szczególnie polecana włosom kręconym o mocnym skręcie, suchym, wysokoporowatym i zniszczonym.
Metoda OMO (Odżywka – Mycie – Odżywka) – włosy na długości zabezpiecza się odżywką przed myciem Następnie myje się samą skórę głowy, a szampon i piana spływają „po odżywce”, razem z nią Na koniec standardowo nakłada się odżywkę raz jeszcze, tą samą lub inną (więcej na temat doboru odżywek/masek w kolejnym artykule)
Metoda co-wash (Conditioner washing) – to mycie skóry przy pomocy odpowiedniej
odżywki która zawiera składniki myjące Jest szczególnie polecana włosom kręconym o mocnym
Istnieje wiele testów, które umożliwią Nam sprawdzenie, który rodzaj włosów posiadamy.
Istnieje wiele testów, które umożliwią Nam sprawdzenie, który rodzaj włosów posiadamy
Włosy niskoporowate możemy nazwać zdrowymi Są gładkie, lśniące Łuski ściśle przylegają do łuski W odróżnieniu od reszty rodzajów nie sprawiają problemów przy codziennym układaniu, z łatwością można je rozczesać, nie plączą się i nie tworzą kołtunów Nie puszą się ani nie elektryzują Minusem posiadania takich włosów jest długi czas schnięcia po umyciu, ponieważ długo pozostają wilgotne Stylizacja jest bardzo trudna, ponieważ ciężko zmienić naturalny wygląd pasm
Włosy średnioporowate cechują się łuskami, które są lekko odchylone Przy odpowiedniej pielęgnacji i dobrze dobranych kosmetykach włosy są lśniące i zdrowe Łatwo można je ułożyć, dobrze absorbują nakładane produkty i szybko schną po umyciu Jednak kosmyki rzadko wyglądają na idealnie gładkie, zazwyczaj mają tendencję do falowania
Włosy wysokoporowate bardzo często mają tendencję do skrętu Są cieńsze niż pozostałe typy, łatwo się plączą, ponieważ odstające od łodygi, nierówno rozchylone łuski zahaczają o siebie Wygląd ten może być wywołany zarówno wynikiem czynników zewnętrznych (np częste farbowanie), jak i wrodzoną tendencją Włosy, ze względu na ułożenie łuski, bardzo szybko oddają oraz absorbują wilgoć Dlatego też są przesuszone, mają rozdwojone końcówki i sprawiają wrażenie szorstkich
Włosy niskoporowate możemy nazwać zdrowymi. Są gładkie, lśniące. Łuski ściśle przylegają do łuski. W odróżnieniu od reszty rodzajów nie sprawiają problemów przy codziennym układaniu, z łatwością można je rozczesać, nie plączą się i nie tworzą kołtunów. Nie puszą się ani nie elektryzują. Minusem posiadania takich włosów jest długi czas schnięcia po umyciu, ponieważ długo pozostają wilgotne. Stylizacja jest bardzo trudna, ponieważ ciężko zmienić naturalny wygląd pasm.
Włosy średnioporowate cechują się łuskami, które są lekko odchylone. Przy odpowiedniej pielęgnacji i dobrze dobranych kosmetykach
włosy są lśniące i zdrowe. Łatwo można je ułożyć, dobrze absorbują nakładane produkty i szybko schną po umyciu. Jednak kosmyki rzadko wyglądają na idealnie gładkie, zazwyczaj mają tendencję do falowania.
Włosy wysokoporowate bardzo często mają tendencję do skrętu.
Są cieńsze niż pozostałe typy, łatwo się plączą, ponieważ odstające od łodygi, nierówno rozchylone łuski zahaczają o siebie. Wygląd ten może być wywołany zarówno wynikiem czynników zewnętrznych (np. częste farbowanie), jak i wrodzoną tendencją. Włosy, ze względu na ułożenie łuski, bardzo szybko oddają oraz absorbują wilgoć. Dlatego też są przesuszone, mają rozdwojone końcówki i sprawiają wrażenie szorstkich.
Oczywiście najważniejsza jest obserwacja i znajomość własnych kosmyków Znając stopień porowatości, możemy rozpocząć dobór masek, odżywek oraz innych produktów przeznaczonych do poprawiania kondycji włosów
Oczywiście najważniejsza jest obserwacja i znajomość własnych kosmyków. Znając stopień porowatości, możemy rozpocząć dobór masek, odżywek oraz innych produktów przeznaczonych do poprawiania kondycji włosów.
CZUPRYŃSKA – piękno jest w każdej z nas
Ambitna, utalentowana, z ukierunkowaną wizją rozwoju swoich salonów. Twórczyni linii ekskluzywnych kosmetyków Bellezzan – Żaneta Czupryńska opowiada o miłości do kosmetologii i medycyny estetycznej.
Rozmawia: Alicja Kulbicka | zdjęcia: Archiwum prywatne
kąd u Ciebie fascynacja kosmetologią?
ŻANETA CZUPRYŃSKA: Zawsze byłam zainteresowana urodą, kosmetykami i kiedy pięć lat temu stworzyłam luksusową markę kosmetyków Bellezzan, która powstała z marzeń o pielęgnacji urody, odkryłam swoją drogę. Trzy lata po powstaniu Bellezzan powstał mój pierwszy salon pielęgnacji urody przy ulicy Krauthofera, skierowany głownie pod zabiegi kosmetologiczne. Makijaż permanentny, pielęgnacja rzęs i brwi, czyli stylizacja i oprawa oka, pedicure, manicure i fryzjerstwo. Kolejnym krokiem było poszerzenie pakietu swoich usług o zabiegi medycyny estetycznej. Oczywiście we współpracy z lekarzem medycyny estetycznej. I tak powstał mój drugi salon przy ulicy Inowrocławskiej.
Co zatem proponujesz swoim klientkom w ramach zabiegów medycyny estetycznej?
Przede wszystkim zabieg powiększania ust. Pracujemy na najwyższej jakości preparatach używanych w medycynie, dających piękny, naturalny i długotrwały efekt. Po przeprowadzonej konsultacji lekarskiej, wypełniamy usta kwasem hialuronowym, uzyskując pożądany kształt linii wargowej ust, a przy okazji doskonały efekt nawilżenia.
Dodatkowo oferujemy swoim klientom karboksyterapię, mezoterapię igłową, mezoterapię bezigłową i botoks. Nowością w naszej ofercie jest zabieg
BBL, czyli brazylijski lifting pośladków, coraz popularniejszy wśród odwiedzających nasze salony kobiet.
Zabieg powiększania ust wykonujesz swoją autorską metodą?
Tak, ma nawet swoją autorską nazwę – Belle Lips. Preparat podajemy pod specjalnym kątem, który pozwala uzyskać wspomniany przeze mnie naturalny efekt. Jest to zabieg jednorazowy, który w zależności od pacjentki utrzymuje się od roku do dwóch. Część odwiedzających nas klientek nie jest zainteresowana efektem powiększenia ust, tylko właśnie nawilżenia. Czas zabiegu to 20-30 minut.
Swoją wiedzę przekazujesz innym?
Całe życie lubię się uczyć, sama skończyłam pięć kierunków studiów. I postawiłam sobie za cel edukację dziewczyn, które skończyły kosmetologię. To dla mnie warunek konieczny, czyli posiadanie dyplomu z kosmetologii. Szkołę z zabiegu powiększania ust i podawania botoksu – szkolenia takie organizuję mniej więcej raz, dwa razy w miesiącu, w niedużych grupach, tak aby szkolenie przyniosło jak najlepszy efekt.
Wspomniałaś, że na początku Twojej drogi w kosmetologii pojawiło się marzenie o posiadaniu własnego produktu. I tak powstał Bellezzan. Skąd pomysł na nazwę?
I jakie produkty dzisiaj są w portfolio marki?
Belle to piękno po włosku, a od zawsze mówiono na mnie Żan, skrót od mojego imienia. Więc nazwa sama do mnie przyszła. (śmiech) Podstawą stworzenia marki Bellezzan jest wizja w dążeniu do doskonałości oraz chęć dostarczania produktów najwyższej klasy, kobietom dążącym do piękna i atrakcyjnego wyglądu. Dzisiaj w ofercie marki jest odżywczo-nawilżają -
co-regenerujący krem Golden Skin
Regeneration, zapewniający intensywną pielęgnację skóry, łącząc wyjątkowe właściwości bioaktywnych
składników zawartych w colostrum
bovinum, dobroczynne właściwości pielęgnacyjne mleka klaczy oraz silne nawilżenie kwasu hialuronowego. Nadaje się do każdego rodzaju skóry. Dodatkowo proponujemy naszym klientkom Colagen Beauty
preparat do picia, który pobudza
produkcję własnego kolagenu, pomaga zachować zdrową skórę, paznokcie i włosy, a także wspomaga układ odpornościowy organizmu. Wpływa na spłycenie zmarszczek, poprawia jędrność i elastyczność skóry na całym ciele. Redukuje przebarwienia, zapobiega powstawaniu cellulitu i rozstępów. Ofertę dopełniają pomadki w trzech kolorach, błyszczyki i tusz do rzęs.
Zatem jakie plany na najbliższy czas?
Trzeci salon! Z profesjonalnym zapleczem szkoleniowym.
I tego Ci życzę!
Sądowy savoir-vivre
Ile razy byli Państwo w sądzie? Znam osoby, które nigdy nie przekroczyły progu tego budynku i same siebie nazywają szczęśliwcami. „Od sądu jak najdalej…” – zażegnują się. Są też tacy Klienci, dla których to miejsce, z górującą nań Temidą, jest jak drugi dom. Pamiętajmy, że żadne skrajności nie są dobre, jednak życie jest nieprzewidywalne i potrzeba stawienia się w sądzie może się pojawić. Wielu to miejsce onieśmiela. Wielu obawia się powagi Wysokiego Sądu i stresuje koniecznością zeznawania przed osobą w todze z fioletowym żabotem. Moje doświadczenie pokazuje, że wiele osób nie wie także jak stawiennictwo w sądzie wygląda od strony praktycznej. Co ze sobą zabrać? Gdzie usiąść? Skąd wiedzieć, kiedy i co mówić?
Chcąc ułatwić Państwu to nowe doświadczenie, zapraszam na krótki wyciąg z sądowego savoir vivre’u (przydatnego z pewnością bardziej dla świadków niż stron, które z reguły reprezentowane są przez profesjonalnych pełnomocników):
1 Po stawieniu się w sądzie należy udać się pod konkretną salę rozpraw, w której, chciałoby się napisać, zadzieje się magia, a w rzeczywistości – odbędzie się rozprawa lub posiedzenie.
2 W sądzie spotkać można osoby w togach z żabotami w czterech kolorach: fioletowym – to sędziowie, czerwonym – prokuratorzy, zielonym – to my, adwokaci i niebieskim – radcowie prawni.
3 Rozprawa lub posiedzenie sądu mogą być nagrywane przy użyciu urządzeń rejestrujących obraz i dźwięk – wówczas należy zwracać uwagę, by mówić wyraźnie i do mikrofonu.
4 Na sali zawsze obecny jest protokolant, który pisemnie rejestruje przebieg wydarzeń.
5 Po wywołaniu sprawy (głośnym wyczytaniu na sądowym korytarzu przedmiotu sprawy) można wejść do sali i zająć odpowiednie miejsce. W ławie po lewej stronie, patrząc twarzą w kierunku sędziego, siada osoba, z której inicjatywy postępowanie się toczy, po prawej – jej przeciwnik. Świadkowie zasiadają w ławach z tyłu sali, następnie jednak muszą ją opuścić wszyscy świadkowie z wyjątkiem tego, który ma składać zeznania jako pierwszy. Zasadą jest bowiem, że świadkowie, którzy zeznań jeszcze nie złożyli, nie mogą być obecni w sali podczas składania zeznań przez innych świadków. W tym czasie konieczne będzie więc poczekanie na korytarzu na imienne wywołanie przez protokolanta i swoją kolej.
6 W przypadku wezwania do sądu w charakterze świadka należy zabrać ze sobą dowód osobisty. Trzeba będzie go okazać sędziemu przed przystąpieniem do przesłuchania.
7 Jeśli celem stawiennictwa w sądzie jest złożenie zeznań jako świadek, konieczne (jeśli zawnioskują o to strony) może stać się złożenie przyrzeczenia, powtarzając za sędzią słowa:
„Świadomy znaczenia moich słów i odpowiedzialności przed prawem przyrzekam uroczyście, że będę mówił szczerą prawdę, niczego nie ukrywając z tego, co mi jest wiadome”. Brzmi poważnie i takie w istocie jest – za składanie fałszywych zeznań lub zatajanie prawdy grozi kara pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat.
8 Zeznając, zwracać należy się do Wysokiego Sądu – nawet jeśli pytania zadają strony lub ich pełnomocnicy.
9 W sądzie trzeba zeznawać to, co się pamięta i co się wie. Wiele razy spotkałam się przed rozprawą z przestraszonym okrzykiem: „Pani Mecenas, to było tak dawno, ja już tego nie pamiętam!”. Zawsze jednak uspokajam, że nie ma nic złego w powiedzeniu Wysokiemu Sądowi słów „nie pamiętam”, jeśli w rzeczywistości tak jest.
10 Po złożeniu zeznań w charakterze świadka można opuścić budynek sądu.
I na koniec rada – choć obecność w sądzie wielu osobom kojarzy się z nie najprzyjemniejszą koniecznością, naprawdę nie warto się stresować. Sędziowie nie gryzą, pełnomocnicy również.
Jak współpracować ze swoim głosem?
Przepełniona pozytywną energią i ciepłem, stawiająca na samorozwój, samoświadomość i odpowiedzialność w muzyce. Nie znosi sztampy i rutyny, a wprost przeciwnie ceni dojrzałość emocjonalną i otwartą głowę. Wie, że na niektóre rzeczy warto poczekać, coś przeżyć, doświadczyć i poznać wartościowe osoby na swojej drodze. Kim jest Zuzanna Babiak? Dowiedzcie się, bo może i Was skuszą lekcje śpiewu.
Zuza, Ty jesteś charakterną kobietą?
ZUZANNA BABIAK: Doceniam partnerstwo i poczucie, że ktoś może mnie wesprzeć, ale faktycznie – jestem silną babką (śmiech), z wypracowanym charakterem. Dawniej byłam mało asertywna. Jak wspominam moje lata szkoły podstawowej czy liceum, to widzę siebie jako osobę mającą zero asertywności.
Zawsze mama i babcia ciągnęły mnie do pionu. Nauczyłam się więc większej świadomości siebie.
A decyzyjności też się nauczyłaś?
Zawsze traktowano mnie w domu jako partnera do rozmowy, przegadywano wiele kwestii. Nie byłam tylko dzieckiem, które ma słuchać i ma narzucony kierunek myślenia, tylko dawano mi pole do manewru. Tworzyłam i nadal tworzę spójną trójcę: babcia – mama – ja. Teraz z perspektywy czasu doceniam takie traktowanie, bo bardziej świadomie patrzę na świat.
Przez 6 lat uczyłaś się gry na fortepianie w Ogólnokształcącej
Szkole Muzycznej I stopnia im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, następnie w Ogólnokształcącej Szkole
Muzycznej II st. im. M. Karłowicza przez kolejnych 6 lat zgłębiałaś tajniki nauki na klarnecie. Zmieniłaś instrument klawiszowy na dęty, a ostatecznie zainteresowałaś się wokalistyką. Dlaczego taka zmiana?
Wszystko było niespodziewanym zbiegiem okoliczności, począwszy od pójścia do szkoły muzycznej. Nie miałam za sobą żadnego przedszkola muzycznego, żadnego przygotowania, dodatkowych lekcji muzycznych. Zawsze jednak lubiłam muzykę, doceniałam jej wartość. Moja babcia gra na pianinie, mama za młodu śpiewała w chórze, a ja dużo słuchałam muzyki, jeszcze z kaset. Babcia uczyła mnie grania prostych melodii na pianinie, które otrzymała od swojego taty, czyli mojego pradziadka. To pianino ma ponad sto lat i ma swoją duszę, a moja babcia ma 89 lat i w każde święta ukradkiem gra chociaż raz zestaw ulubionych kolęd. Rytuały muzyczne od zawsze były u mnie w domu, ale nikt mnie nie pchał do muzyki. To był mój wybór, chciałam zdawać do szkoły muzycznej,
uparłam się i znalazłam się na liście przyjętych. Moja gra na pianinie była żenująca – trzeba to jasno powiedzieć! (śmiech) Zawsze ładnie frazowałam, miałam muzykalność, wolne utwory, które grałam – zachwycały słuchaczy, ale muszę się przyznać, że nie ćwiczyłam na fortepianie, tyle, ile było trzeba, dlatego zbyt wolno pracowały moje palce podczas grania. Pod kątem muzycznym dawałam zawsze dużo serca, dźwiękowo byłam całkiem dobra, ale jeśli chodzi o technikę – to dramat. (śmiech) Moja mama też mnie nie zaganiała do grania, bo w domu była duża dowolność i swoboda. Chciała, abym szła do przodu i uczyła się, ale nigdy nie stała nade mną i nie groziła palcem, abym trenowała. Ufała mi i powtarzała „to jest w Twojej intencji, musisz mieć motywację do tego”. Pytała się mnie czy chcę kontynuować tę muzyczną drogę, a ja uparcie kiwałam głową, że tak. Moja nauczycielka, pani Anna Paluszkiewicz, do której mam ogromny sentyment, gdy byłam w 5 klasie, zaproponowała mi klarnet. Poznałam wówczas mojego profesora Roberta Błoszyka, który zmienił moje patrzenie na muzykę. Pierwszy rok jakoś dobrze mi poszedł, zrobiłam szybki progres. Już w 6 klasie podstawówki grałam na klarnecie. Okazało się, że dęty instrument mi przypasował. Barwa też super, podobnie jak na fortepianie. Dawałam radę z utworami wolnymi, romantycznymi, gorzej już było z tymi szybkimi, skocznymi. Mam swój klarnet, różne ustniki, chociażby kryształowe, czy stroiki, po które jeździłam do pana Henia z Lukserwisu na Osiedlu Rusa. (śmiech) Jako nastolatka słuchałam jazzu. Zafascynowała mnie wolność, którą słyszałam w jazzowych solówkach. Prof. Błoszyk gra również na saksofonie, działa w jazzowym świecie i to on nauczył mnie, jak słuchać ludzi dookoła siebie. Bardzo dużo w moje życie wniósł właśnie ten profesor od klarnetu, bo dzięki niemu zrozumiałam muzyczne niuanse, wartości muzyczne. Nauczył mnie szacunku do ludzi od strony muzycznej, ale i życiowej, dużo ładnych i wartościowych rzeczy mi wpoił… właśnie o życiu… I dzięki temu tak mile wspominam ten klarnet, z którym nie zawsze miałam po drodze. (śmiech) Na pewno nie byłabym w tym punkcie życia, w którym jestem, jak nie poznałabym tego wykładowcę.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to błąd i zmarnowałaś 12 lat życia, grając na instrumentach.
Uważam, że bez tych lat spędzonych w szkole, bez tych wszystkich osób, które spotkałam na swojej życiowej drodze, byłabym uboższa. Uboższa w doświadczenia, w naukę. Bardzo rozwinęłam się emocjonalnie.
Jak wystartowałaś w wokalu?
Poszłam na pierwszy casting na wokalistki w liceum i było to dla mnie duże przeżycie. Zawsze coś sobie podśpiewywałam w domu, ale to chodziło o wyćwiczony śpiew przed publicznością. Moja pewność siebie była na poziomie zero, ale stwierdziłam „lubię, to spróbuję”. Potem mój śpiew się rozhulał, napotkałam na świetną nauczycielkę,
Martę Podulkę. To cudowny człowiek o pięknych wartościach, który zaszczepił mi wiarę w siebie i przekazał dużo pozytywnej energii. Miałam indywidualne lekcje z Martą, które wiele dobrego mi przyniosły…I pierwszy raz wówczas nagrałam utwór; to był „Georgia on My Mind”, jazzowy numer i tak już poszło… Później trafiłam na Izę Polit, która przygotowywała mnie na egzaminy wstępne, Janusza Szroma, Barbarę Włodarską-Fabisiak i Łukasza Rynkowskiego, instruktora warsztatów wokalnych, który nauczył mnie pielęgnować swoją indywidualność, aby nie dać się zaszufladkować.
Zawzięłam się, podeszłam do egzaminów i dostałam się. Zaprzyjaźniłam się z dziewczynami z wokalistyki, byłyśmy cztery na roku, każda dobra w innych rewirach muzycznych. Dużo dał mi też wyjazd zagraniczny w ramach projektu Erasmus, znalazłam się w Bolonii. Poczułam się tam, że jestem z czystą białą kartą, po latach funkcjonowania w poznańskim hermetycznym środowisku muzycznym – i to mnie jakoś oczyściło, pomogło mi. Wyjazd na Erasmusa wiele mnie nauczył, przełamałam barierę językową, miałam nowych nauczycieli, byłam na zajęciach u Diany Torto. Był to dobry czas na naukę, i trudny, i piękny jednocześnie.
Uczestniczyłaś też w warsztatach wokalnych Hanza Jazz w Koszalinie, a przede wszystkim Cho-Jazz w Chodzieży. Co mogłabyś polecić osobom startującym w wokalu, pragnącym udoskonalać swój śpiew; od czego powinny zacząć? Należy wyjść poza swoje ramy, spróbować tego typu warsztatów muzycznych, z różnymi nauczycielami – artystami muzykami. Można tam poznać wiele ciekawych osób, co bardzo motywuje. Każde nowe warsztaty, koncerty, czy Jam Session dają możliwość zawiązywać zespoły muzyczne, rozwijać się, kształcić. Pamiętam muzyków jazzowych, którzy obecnie są top of the top, oni też jeździli na takie warsztaty do Puław, do Chodzieży, do Leszna. Aktualnie wykładają, prowadzą szkolenia, nauczają i grają, spełniając się w tym, co lubią i co czują. Warsztaty pozwalają nam poznać się od strony mniej formalnej, tu chodzi o czystą integrację międzyludzką, o przekazywanie nie tylko wiedzy, ale również intrygujących historii o życiu. Dobrze jest też jeździć na Jam Session, doświadczyć spotkań, atmosfery, wspólnego muzykowania. Co roku organizowane są spotkania z cyklu Jam Session w gorzowskim Jazz Clubie „Pod Filarami”; tam działa Marek Konarski oraz Bogusław Dziekański, dyrektor tegoż klubu, animator kultury i propagator jazzu. Te spotkania to złoto, zjeżdżają się tam ludzie z całej Polski. Rekomenduję też odwiedzanie Jazzu nad Odrą, tu nie ma warsztatów, ale ważne jest samo wsłuchanie się w zaprezentowane utwory, poznanie wykonawców. To wszystko otwiera umysł, uczy innego spojrzenia.
Z perspektywy czasu, co było dla Ciebie najtrudniejszym wyzwaniem? Sukcesem dla mnie jest, gdy śpiewam i kogoś to poruszy, wzruszy. Jestem daleka od konkursów, nie interesuje mnie rywalizacja ani weryfikacja, które tak naprawdę są często bardzo subiektywne. Uczestnictwo w Blue Note Poznań Competition 2020 było dla mnie dużym przeżyciem, ale nauczyło to mnie pokory i doświadczania nowych dla mnie sytuacji muzycznych. Mam taki dysonans między konkursami
a swoim rozumieniem rozwoju osobistego, muzycznego. To było dla mnie osobiste wyzwanie, bezsprzecznie!
Natomiast muzycznym wyzwaniem było dla mnie przeżycie pierwszego roku na Akademii Muzycznej w Poznaniu. Bardzo emocjonalnie do tego podeszłam i wiedziałam, że muszę zasłużyć, aby tam być. Sama sobie stworzyłam ogromną presję i takim momentem zwrotnym był dla mnie koncert wokalistek, na którym zagrałam razem z prof. Katarzyną Stroińską-Sierant. Była moją akompaniatorką, a ja czułam, że grając razem „Georgia On My Mind”, mamy dobry kontakt na scenie.
Jaki koncert, jakie przedsięwzięcie muzyczne, w którym brałaś udział, wspominasz najcieplej?
Staram się robić klatki w pamięci z takich dobrych momentów. Pamiętam jak na 1 roku Akademii miałam przyjemność pracować z Januszem Szromem i uwielbiałam te zajęcia. Złoty człowiek, skarbnica wiedzy, zacięty w poszukiwaniu materiałów do książek. Na jednym z zajęć powiedział do mnie: „Ty będziesz śpiewać, Zuzia”. Te szczere słowa dały mi wielki impuls do działania. Właśnie wspólne granie z innymi muzykami, gdy czuję zrozumienie i ich sympatię, połączenie duchowe, to mnie uskrzydla – tu chciałabym przywołać chociażby współpracę z pianistą Patrykiem Matwiejczukiem. Naprawdę natrafiłam na cudownych ludzi, grając z nimi, poznając ten świat. Na ten moment zajęłam się bardziej uczeniem, niż graniem ale czerpię z tego ogromną satysfakcję. Nie skupiam się na liczbie grań, według mnie warto budować swoją świadomość, bo pewność siebie może się wycierać. Samoświadomość to akceptowanie siebie i tego, w jakim jesteśmy punkcie. Byłoby czymś strasznym stwierdzić, że „zjadłam wszystkie mądrości i umiem już wszystko!”. Mam cały czas motywację, aby się rozwijać, zagłębiać w temat i dostrzegać to, w czym jestem dobra. Im więcej spotykamy ludzi na swojej drodze, im bardziej doświadczamy, im więcej koncertów przeżyjemy, im więcej warsztatów będzie naszym miejscem wspomnień, tym łatwiej jest zbudować tę świadomość i stać się dzięki temu bogatszym wewnętrzne.
Mówimy o jazzie – w nim czujesz się mocna i lubisz śpiewać jazz. Jakie jeszcze inne gatunki muzyczne są Tobie bliskie?
Kocham jazz, ale weszłam też w tematy musicalowe, uczę aktualnie w Studio Piosenki Metro, prywatnie w mojej salce
i w Performance Music Studio. Uwielbiam pracować z ludźmi i dodawać im energię do działania. Zapewne nie byłabym w stanie doświadczać tylu wspaniałości, jeśli nie poznałabym siebie. Musimy znać swój pion, swoje potrzeby, w tym, w czym jesteśmy dobrzy i sprawni. Wiele działamy z repertuarem Studia Buffo. Według mnie są to utwory ponadczasowe, pracujemy w grupach i powstaje spektakularna mieszanka osobowości.
Oczywiście, w większości to słucham mojego ulubionego jazzu i klimatów okołojazzowych, także soulu. Zawsze bliskie są mojemu sercu: Ella Fitzgerald, Etta James oraz Aretha Franklin. Polska alternatywa poszła naprzód i to też mnie interesuje. Ostatnio dużo uwagi poświęcam polskiej twórczości
z dawnych lat: Agnieszce Osieckiej, Kabaretowi Starszych Panów czy Mieczysławowi Foggowi – to mnie bardzo ujmuje. Doceniam ponadczasową wartość piosenek i ich klasę. „W małym kinie” grałam na obronie swojego licencjackiego dyplomu.
W Poznaniu powraca się do muzyki Krzysztofa Komedy, inspiruje się jego twórczością, wspomina z rozrzewnieniem i wielkim szacunkiem. I Dionizy Piątkowski podczas Ery Jazzu organizuje koncerty poświęcone temu wybitnemu twórcy, i wykładowcy Akademii Muzycznej, i Stowarzyszenie Jazz Poznań, z inicjatywy którego wzięłaś udział w Maratonie Komedy. Czym dla Ciebie jest muzyka tego utalentowanego kompozytora, pianisty jazzowego, pioniera jazzu nowoczesnego w Polsce?
Z szacunkiem odnoszę się do jego twórczości. Podoba mi się przestrzeń, jaka jest w jego utworach i ten sznyt muzyki filmowej. Przełomowy moment, w którym poczułam muzykę Komedy, to kiedy pierwszy raz obejrzałam film z 1960 roku pt. „Do widzenia, do jutra” w reżyserii Janusza Morgensterna. Ze swoją muzyką zadebiutował na dużym ekranie Krzysztof Komeda i ten film mnie rozczulił. Scena Zbigniewa Cybulskiego – monolog przy zgaszonym świetle z dwoma ogarkami papierosów – to dla mnie majstersztyk. Natomiast „Rosemary’s Lullaby” (Kołysanka Rosemary) inaczej zwana „Sleep Safe and Warm” to kompozycja muzyczna Krzysztofa Komedy, którą wielu artystów zna i stara się zagrać unikatowo, a jest to bardzo trudne, przy tak wielu wykonaniach. Dodatkowo, ogromną wartość mają dla mnie wszystkie utwory, które Komeda stworzył z Agnieszką Osiecką, np. „Nie mów nic”, „Nie jest źle”, piękne ballady z tak ujmującym tekstem. A „Szara kolęda” ze słowami Wojciecha Młynarskiego i muzyką Komedy? Ten utwór mnie bardzo porusza, nawet jakby usunąć słowa… Uwielbiam u Komedy melodyjność, brak sztampy – jego twórczość pokazuje nam, co to znaczy dojrzałość muzyczna! To tyczy się i jazzu, i wokalu, że często mniej znaczy więcej.
Od kiedy jesteś nauczycielem śpiewu?
Zajmuję się profesjonalnie uczeniem już od siedmiu lat i zawsze wprowadzam to, do czego sama jestem przekonana. Dzięki temu jestem świadoma odpowiedzialności, jaka jest w byciu nauczycielem i zwyczajnie w przekazywaniu wiedzy.
W jakim wieku są osoby, które uczysz?
Przekrój wiekowy to najczęściej od 10 lat do 50 plus. Większość uczniów jest z przełomu liceum, początku studiów, osób tak do 30. roku życia.
Czego ich uczysz?
Chciałabym więcej jazzu, bo aktualnie dużo jest muzyki stricte rozrywkowej. Przygotowuję kilka uczennic na tegoroczne egzaminy wstępne na wokalistykę
jazzową. Uczę też soulu, neo soulu – co już jest mi bliższe niż mainstreamowa muzyka. Nie podejmuję się nauki utworów złych, które negatywnie wpływają na mój układ nerwowy (śmiech). Staram się być otwarta na propozycje uczniów, to zapewne wynika z mojego dzieciństwa, jaki miałam dom i jak mnie zapraszano do dyskusji. Uważam, że to jest dobre, bo to uczy niezależności wszystkich, którzy do mnie przychodzą na lekcje. Jest u mnie duża dowolność – robimy playlistę na spotify, uczniowie wrzucają swoje ulubione utwory, a ja im swoje propozycje.
Jerzy Stuhr aktorsko wyśpiewywał nam przed laty „śpiewać każdy może, jeden lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi jak co komu wychodzi”. Czy faktycznie śpiewać każdy może?
Prowadzę zajęcia z osobami, które śpiewają już wybitnie, inni amatorsko, ale przychodzą na zajęcia z pasji, z chęci odreagowania od codziennych obowiązków, od pracy.
Mam też takich uczniów, którzy śpiewają, ale kompletnie nie wiążą swojej pasji ze światem muzycznym, z zawodem. Mam jako
na etacie, pielęgniarki, prawników, pracowników z branży IT, optyków – naprawdę osoby z różnych dziedzin, które po prostu kochają śpiewać i chcą śpiewać.
Jak ktoś do mnie przychodzi i już na wstępie twierdzi, że nie umie śpiewać, to ja wtedy mam misję (śmiech) i postanawiam zmienić jego podejście do swojego głosu, do muzyki. Jeśli ktoś śpiewa nieczysto, to nie znaczy, że w ogóle nie umie śpiewać, widocznie na ten moment nie potrafi trafiać w dźwięki, co często wiąże się z napięciami organizmu. Warto wspomnieć w tym miejscu o świadomości głowy, świadomości ciała i świadomości muzycznej. Są to trzy najważniejsze części i każdy z elementów musi być na satysfakcjonującym poziomie, aby nie blokować innych. Często spotykam się z uczniami, którzy są bardzo muzykalni, uzdolnieni, ale się bardzo spinają. Działamy wtedy nad rozluźnieniem ciała, aparatu mowy, nad zdrowym oddychaniem i czuciem ciała, co nie jest oczywiste. W sytuacjach, gdy potrzebuję działać z uczniami od strony logopedycznej posiłkuję się wtedy pomocą Joli Kosickiej, Mówki Sztuki. Jest to osoba, której ufam bezgranicznie w kwestiach logopedycznych. Nauka pracowania ze swoim ciałem
– jak to jest istotne! Warto uczyć się masażu języka, masażu buzi przed śpiewaniem, techniki mówienia. Nie można się blokować, trzeba krzyknąć, śpiewać, niech nasze domy tętnią muzyką. Nie mogę stwierdzić, że nauczę śpiewać każdego, kto do mnie przyjdzie, bo musiałbym skończyć takie kierunki, jak: psychologia, logopedia, fizjoterapia, a każdy uczeń przychodzi z zupełnie innym „zestawem bagaży”, ale mogę stwierdzić, że nauczę współpracować ze swoim głosem, a nie z nim walczyć. Każdemu polecam przyjść na lekcję śpiewu i chociaż spróbować wykorzystać swój potencjał i zobaczyć jak złożona jest praca nad głosem, a co za tym idzie praca ze sobą. Dzięki motywacji i systematyczności można osiągnąć wiele, czego jestem świadkiem, gdy patrzę na moich uczniów.
uczniów osoby
O zatrzymaniu
tekst : Marta SzostakTegoroczna wiosna obfituje w albumy-portale, przenoszące nas do innego wymiaru i pozwalające odkryć te, które wszyscy mamy w sobie. Ostatnio za tę podróż odpowiedzialna była Bovska, a dziś Ania, Ania Karwan. Charyzmatyczna, utalentowana i inspirująca.
Kim jest? Wokalistką, kompozytorką i autorką tekstów, która od lat współpracuje z czołówką polskich artystów. W 2016 roku dotarła do ścisłego finału VII edycji programu
„The Voice of Poland”, zdobywając sympatię i wzbudzając podziw wśród setek tysięcy widzów. W 2019 roku światło dzienne ujrzała jej pierwsza solowa płyta, którą sama artystka nazywa pamiętnikiem swojego życia.
Najnowsza płyta jest pierwszą, na której Karwan umieściła nie tylko swoje autorskie teksty, ale i skomponowaną przez siebie muzykę, nad którą pracowała wspólnie z Piotrem Bogutynem. Potrzebowała czasu, by dojrzeć do tej decyzji, a ten odwdzięczył się jej, działając wyłącznie na korzyść. Transformacja, rozwój – w takich słowach artystka opisuje to, co wydarzyło się z nią w trakcie pandemii. Wielu z nas może także odnaleźć się w tych przeżyciach, prawda? W przypadku Ani, ich owocem jest wdzięczność, odwaga, wolność – wszystko to uchwycone zostało na albumie zatytułowanym Swobodnie, którego premiera odbyła się w ostatnim tygodniu marca.
Na płycie znalazło się 13 utworów; 11 z nich to kompozycje solowe, 2 nagrane zostały z udziałem gości. „Ostatni raz” to utwór, który mogliście usłyszeć w filmie Jak pokochałam gangstera. Karwan napisała go wspólnie z Grzechem Piotrowskim, kompozytorem i multiinstrumentalistą, który obok Kasty, także wystąpił
w nagraniu – usłyszycie go między innymi w partii saksofonu. „Kiedy mrugam” to z kolei duet Ani z Leszkiem Możdżerem, którego (zwłaszcza w Poznaniu) nikomu nie trzeba przedstawiać. Ta bardzo refleksyjna, osobista, intymna wręcz kompozycja, jest jednym z mocniejszych i bardziej poruszających utworów na całej płycie.
Karwan ma bardzo charakterystyczną barwę głosu – lekko chropowatą, głęboką i zapadającą w pamięć. Bardzo dobrze usłyszycie to między innymi w przywołanym powyżej utworze z Możdżerem – jasny dźwięk fortepianu idealnie zgrywa się ze wspomnianą już głębią i tajemniczością głosu Ani. Karwan doskonale wie, jak poradzić sobie w górnych rejestrach i wpuścić do głosu więcej światła i czułości, a kiedy
dodać mu drapieżności i zdecydowania. Technicznie nie można jej mieć nic do zarzucenia, co więcej – jestem przekonana, że pod tym względem zasługuje na miano jednej z najlepszych polskich wokalistek. Jeśli chodzi o interpretację, wszystko co robi ze swoimi tekstami, sprawia, że ta muzyka tętni życiem. Nie mam tu na myśli życia idealnego, budzącego podziw i zazdrość obserwatorów; wszyscy wiemy, że nie ma w nim zbyt wiele prawdy. Myślę o życiu bolesnym, wypełnionym tęsknotą, nieobecnością, strachem. O emocjach, którym pandemiczne odosobnienie w końcu pozwoliło nam się przyjrzeć, a których przeżywanie nie było do tej pory na liście naszych priorytetów.
Swobodnie to opowieść o przemianie i o tym, że cokolwiek by się nie działo, warto jest być tu i teraz. Chodźcie. Bądźmy!
tekst : Radek Tomasik / z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca, edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv – firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank, British Council i in.
SISI: PIĘKNO I BESTIA
Czy potrzebujemy kolejnego filmu o Sisi? Zwłaszcza takiego, który nie jest biografią, a raczej wariacją? Po co w ogóle (a może „jakim prawem?!”) posługiwać się życiorysami postaci historycznych, mówiąc więcej o współczesności aniżeli przeszłości?
W gorsecie
reż. Marie Kreutzer
produkcja: Austria, Francja, Niemcy, Luksemburg 2023, czas1h 53 dystrybucja w Polsce: M2 Films data premiery kinowej w Polsce: 10 marca 2023
Huknęło srogo. Posypały się gromy i wybuchło święte oburzenie. Kto by się spodziewał, że nad Wisłą jest tyle obrońców i obrończyń nieskalanego oblicza cesarzowej Sisi z twarzą Romy Schneider… Bo jest i to sporo. Film „W gorsecie” nie jest biografią ani jej wycinkiem. Jest twórczą wariacją na temat ikony i wielką metaforą świata uwikłanego w konwenanse dużo bardziej opresyjne niż tytułowy gorset. Piękna
i charyzmatyczna
cesarzowa Elżbieta
dobiega czterdziestki i ewidentnie gardzi nie tylko życiem dworskim, zasadami nim rządzącymi, ale i całą powszednią oraz odświętną rzeczywistością austriackiej monarchii. Życiowa cezura oznacza w oczach poddanych ewidentny koniec jej młodości, a coraz bardziej radykalna postawa budzi powszechne zgorszenie. Czy motywacją Sisi są tylko i wyłącznie kaprysy monarchini, która w równej mierze może pozwolić sobie na rozstawianie po kątach służby, jak i samego cesarza? Czy jest to zamierzona demonstracja własnej pozycji czy zwykła dekadencja?
A może jest to postawa osoby świadomie uważającej się za równą mężczyznom i pragnącej tę równość w sposób ostentacyjny komunikować?
Po premierze filmu na forach internetowych zawrzało. Fanki Sisi wzięły w obronę jej nadobne walory, zarzucając produkcji mijanie się z prawdą historyczną i całkowicie dowolne i nieuprawnione szarganie wizerunku Cesarzowej. Jest to interesujące zjawisko, które zupełnie
przypadkowo pokrywa się czasowo z narodową dyskusją czy raczej histeryczną reakcją obronną na temat świętości Papieża Polaka. Skala oburzenia oczywiście zupełnie inna, temperatura emocji również – niemniej analogie widoczne jak na dłoni: w jak znacznym stopniu inny sposób postrzegania jakiejś postaci uderza w nasz własny światopogląd, w naszą własną wizję świata…
Jest oczywiste, że nasza pozycja medialnych gapiów obserwujących z perspektywy czasu i zza szkiełka elektronicznego narzędzia artystyczne, polityczne i światopoglądowe huragany najwięcej mówi o nas samych, a nie o tych, którzy te huragany stymulują. Gdy pytamy „z kogo się śmiejecie” – możemy równie dobrze zapytać „na co się bulwersujecie”?
Sisi staje się zwierciadłem, które odbija nam świat z szyderczym „to nie o mnie”. W ramach tego lustra oglądamy sobie w dość dużych zbliżeniach własną wrażliwość na krzywdę innych, własną empatię, własny sposób postrzegania rozmaitych, sprawiedliwych i niesprawiedliwych reguł. Czy dajemy prawo do pomiatania służkami, skoro jednocześnie cesarzowa rozprawia się z patriarchatem? Czy akceptujemy zawłaszczanie
wolności własnej dwórki i uniemożliwianie jej zamążpójścia w imię krucjaty, jaką prowadzi przeciwko dworskim konwenansom? Czy dostrzegamy jej prawo do słabości, do choroby, do błędu, czy widzimy jej cierpienie jako osoby chorej, zmagającej się z depresją, z anoreksją, z ortoreksją? Innymi słowy – czy dajemy ludziom prawo bycia sobą ze wszystkimi tego konsekwencjami, czy wolimy dopasowywać innych do własnych wyobrażeń, często te ostatnie traktując całkiem bezkrytycznie?
Twórcy tego filmu niejednokrotnie dają nam wyraźne sygnały, że akcja nie jest osadzona w określonym miejscu i czasie. Bohaterowie i bohaterki stają się figurami, alegoriami pewnych postaw, które mogą nam posłużyć do autodiagnozy oraz wiwisekcji kondycji ludzkiej w czasach nam współczesnych. Czytając tak ekscentryczny film przez pryzmat własnych postaw życiowych, warto dać sobie prawo do głębszego namysłu. Film może bowiem zadziałać jak skuteczny katalizator samoobserwacji. Której skutkiem jest w moim przypadku skądinąd humanistyczna refleksja, że nasze wewnętrzne piękno i nasza wewnętrzna bestia często chadzają pod rękę. I najpiękniejszą wobec tego postawą jest po prostu akceptacja.
BOOKOWSKI
W oczekiwaniu na to, aż wiosna w pełni nas zacznie rozpieszczać, a słońce zacznie bezwstydnie muskać nam twarze promieniami, zróbmy jedną rzecz, taką zupełnie prostą, odezwijmy się do naszych bliskich, spytajmy jak się czują, umówmy na jakieś wspólne wyjście. To niby nic, ale na pewno wy i wasi bliscy poczujecie się dzięki temu mniej samotni.
Samotność to wbrew pozorom taki podstępny stan, który często dopada nas w otoczeniu wielu ludzi, a w dodatku jej mechanizm się samonapędza i im
Niewiele osób może dokładnie określić, kiedy rozpoczęła się ich samotność. Olivia Laing jest jednak w tej mniejszości i dla niej początkiem była przeprowadzka do Nowego Jorku – miasta, które często określane jest najbardziej samotnym miejscem na świecie. Na pewno przysłużyła się temu wielkość miasta, ilość ludzi w nim mieszkających, wieczny pośpiech, czyli mało sprzyjające warunki do nawiązywania nowych przyjaźni. Liang w swojej samotności postanowiła nie pozostać odosobniona, szukała wsparcia w sztuce. I odnalazła wielu artystów, którzy podobnie jak ona doświadczali samotności w tym
wielkim i pełnym możliwości mieście. Edward Hopper, Andy Warhol, David Wojnarowicz, Valerie Solanas stali się jej towarzyszami i swego rodzaju przyjaciółmi. Badając i opisując ich życiorysy coraz bardziej zagłębiała się i rozumiała mechanizmy funkcjonowania samotności. Dzięki poszukiwaniu otuchy w sztuce powstał nie tylko portret liczących się artystów XX wieku, ale też literacko inspirujące rozliczenie się autorki z własną samotnością.
BOOKOWSKI
bardziej czujemy się samotni, tym bardziej izolujemy się od ludzi i pałamy względem nich nieufnością. Samotność to zjawisko, o którym coraz więcej się mówi pod względem jego skali, ale od lat były osoby i miejsca, które miały do niej wyjątkowe predyspozycje. Jeśli przez myśl przemknęło wam, że to tyczy się artystów, to macie doskonałą intuicję. To właśnie nich dotyczą obie książki.
tekst i zdjęcia :
Monika Wójtowicz / czytelniczka, doradca z księgarni Bookowski w poznańskim Centrum Kultury Zamek
Samotność komiksiarza
Adrian Tomine Kultura GniewuFanom powieści graficznych Adriana Tomine’a z pewnością nie trzeba przedstawiać, z kolei tym, którzy o komiksie wiedzą niewiele, mógł z kolei przewinąć się tytuł Śmiech i śmierć, chyba najpopularniejszy
zbiór komiksowych opowiadań Tomine’a, na podstawie których powstał film Paryż, 13 dzielnica.
Samotność komiksiarza to również
zbiór krótkich form, ale poświęconych doświadczeniom samego autora.
Tomine podobnie jak Liang mierzy się
z własnym wyobcowaniem poprzez sztukę. W tych krótkich historyjkach opisuje własne upokorzenia i porażki, przykre sytuacje, w których czuł się najbardziej samotny. Dla czytelnika są to zabawne epizody lekko podszyte współczuciem, ale w takim sposobie narracji jest ogrom dystansu do samego siebie i niezwykła afirmacja tych przykrych momentów, które jednak w dużej mierze ukształtowały autora. I ta afirmacja, to coś, czego powinniśmy się od Tomine’a uczyć.
PRZEWODNIK PRZEWODNIK
POZNAŃ NA KARTACH literatury kryminalnej
Kryminał potrzebuje odpowiedniego klimatu, by wciągnąć czytelnika w intrygę zapisaną na kartach powieści. Dlatego jednym z ważniejszych bohaterów książek tego gatunku pozostaje miejsce akcji. Miasto stanowiące tło dla powieści kryminalnych jest tak samo istotne, co główne postaci czy wątki fabularne.
utorzy kryminałów wykorzystują więc potencjał miast jako miejsca akcji, ukazując ich ciemne zakamarki, przekazywane z pokolenia na pokolenie historie, by przedstawić swoim czytelnikom świat, w którym nawet najbardziej krwawa i tajemnicza sprawa kryminalna ma prawo istnienia. W jaki sposób wykorzystywana jest stolica
Wielkopolski jako lokalizacja
dla kryminału? Na to pytanie odpowiedziała poznańska badaczka, Marta Nowak na łamach swojego artykułu naukowego.*
Przyglądając się współczesnej literaturze kryminalnej, można zauważyć różnorodne innowacje, mające na celu odświeżenie gatunku. Jedną z nich jest
traktowanie miejsca akcji jako bohatera powieści, ze swoją tożsamością oraz oryginalnym charakterem. Poznań na kartach literatury kryminalnej zapisuje się w bardzo charakterystyczny sposób. Tradycyjnie jest przedstawiany jako miasto rozwinięte, spokojne, w którego ciemnych zakamarkach zbrodnie są popełniane przez osoby żyjące na skraju społeczeństwa. Jest to silny obraz, w którym miasto zajmuje znaczącą pozycję w świadomości mieszkańców. To właśnie z perspektywy mieszkańca najczęściej pokazywany jest Poznań, rzadziej występuje w kryminale z punktu widzenia turysty lub obcej osoby z zewnątrz.
Wizerunek stolicy Wielkopolski pozostaje pozytywny, chociaż w odniesieniu do poszczególnych dzielnic istnieją pewne negatywne skojarzenia ze zbrodnią (np. na Wildzie, czy Dębcu), które również znajdują swoje odzwierciedlenie w powieściach. Neutralną przestrzenią są ulice, które zazwyczaj bohaterowie tylko mijają i nie są one znaczącą częścią śledztw.
Ciekawą informacją pozostają jednak kryminalne frazeologizmy związane z Poznaniem występujące w Słowniku gwary miejskiej Poznania, „juchta z Chwaliszewa, eka z Małeka, wildeckie, jeżyckie i śródeckie wybijokno”.
Można więc potwierdzić, że literacki obraz kryminalnego Poznania opiera się przede wszystkim na społecznie utrwalonych stereotypach pozwalających podzielić miasto na tereny bezpieczne oraz niebezpieczne. Ofiary literackich morderstw znajdowane są głównie w dwóch dzielnicach: na Chwaliszewie bądź na Wildzie. Przestrzeń przedstawiana zgodnie z poznańskimi przekonaniami silnie wpływa na bohaterów oraz w pewnym sensie determinuje ich losy, ponieważ osoby wywodzące się z gorszych, biednych dzielnic zazwyczaj są wykluczone.
Przestrzeń miejska Poznania staje się symbolem, gdzie przenikają się różnorodne zjawiska, np. ubóstwo i bogactwo, przestępczość, przemoc, wymiar sprawiedliwości, życie rodzinne, alkohol i narkotyki. Miasto tworzy kontekst dla dzieł literackich i buduje razem z nimi napięcie, atmosferę tajemnicy. Stanowi symulację, gdzie utrwalony w świadomości rdzennych poznaniaków podział dzielnic staje się nośnikiem pamięci kulturowej. Kryminalny
Poznań jest tylko na pierwszy rzut oka miastem czystym, bezpiecznym i uporządkowanym, gdyż za tą fasadą kryje się ukryte, tajemne życie, które w swoich powieściach przedstawiają autorzy kryminałów.
Jakie kryminały rozgrywają się na terenie Poznania?
• „Polichromia” Joanny Jodełki, gdzie Chwaliszewo spełnia funkcję przestrzeni niebezpiecznej,
• „Ściema” Piotra Bojarskiego, gdzie dziennikarz próbuje odpowiedzieć na pytanie, kto zabił studenta na przystanku tramwajowym,
• „Gra Pozorów” Joanny Opiat-Bojarskiej, połączenie sprawy porwania z próbą rozwiązania zagadki morderstwa,
• „Wściekły Pies” Roberta Ziółkowskiego, gdzie nadkomisarz z wielkopolskiego Zespołu Poszukiwań Celowych zostaje oskarżony o dokonanie zbrodni na ulicach Poznania,
• Seria „Milicjanci/policjanci z Poznania” Ryszarda Ćwirleja, gdzie czekają czytelnika intrygi z czasów PRL.
*źródło M. Nowak (2022) „Poznań w kryminale: przestrzeń zindywidualizowana czy anonimowa?” SŁOWO. Studia językoznawcze 13/2022; Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego
„Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty…”
FELIETON: SŁAWEK KOMIŃSKI
Nie wiem, jak Wy Drodzy Czytelnicy, ale ja wraz z pierwszymi promieniami wiosennego słońca, coraz cieplejszymi i dłuższymi dniami, zupełnie podświadomie i intuicyjnie zaczynam sięgać po „lżejsze” butelki. Oczywiście nie chodzi tu o ciężar szkła, ale budowę, strukturę i „wagę” wina. Po jesienno-zimowym okresie, kiedy to z radością otwieraliśmy mocne, skoncentrowane i esencjonalne czerwienie, wiosenną porą nasze kubki smakowe same z siebie zaczynają dopominać się o wina bardziej orzeźwiające, mniej taniczne i z niższą zawartością alkoholu. Naturalnie częściej sięgamy więc po wina białe i różowe. Zmiana pory roku jest więc dobrą okazją do zmiany naszych winiarskich wyborów, a być może poznania także nowych, dotychczas nieodkrytych szczepów czy win. Oto kilka z moich sugestii i propozycji na wiosenny czas.
Zapytany przez ankietera o „markę” wiosennego wina, w odpowiedzi spontanicznej jednym tchem wymieniłbym: austriackiego Grüner Veltlinera, hiszpańskie Verdejo i portugalskie Vinho Verde. Po chwili namysłu w odpowiedzi wspomaganej, dołożyłbym do tego włoskie Soave, francuskie Chablis (szczególnie Petit) i… polskie Seyval Blanc. Każde z tych win cechuje się intensywną świeżością, którą zapewnia im wyższa kwasowość. I tu uwaga, absolutnie tej kwasowości nie należy się obawiać, bo to właśnie ona daje winom to, czego najbardziej potrzebujemy na wiosnę, a więc wigor, rześkość i orzeźwienie. Szczególnie nowy, 2022, rocznik, który zaczyna być coraz liczniej reprezentowany na sklepowych półkach, będzie w tym względzie bardzo przyjazny, bowiem z uwagi na upalne, ubiegłoroczne lato, kwasowość w winach, nie będzie przesadnie wysoka. Każde z wymienionych powyżej win będzie świetnym połączeniem z lekkimi, prostymi daniami oraz sałatami na bazie nowalijek, które coraz śmielej pojawiać się będą na warzywnych straganach. Wiosenny czas, to także dobry moment, aby sięgnąć po wina różowe. Tak wiem, część z Was Drodzy Czytelnicy, może podchodzić do „róży” z pewnym sceptycyzmem, ale absolutnie zachęcam Was do tego, aby przynajmniej ich w tym sezonie spróbować. Łączenie w sobie cech win zarówno białych: wyższa kwasowość (tak, tak kwasowość to klucz!), orzeźwienie i świeżość, jak i czerwonych: trochę mocniejsza budowa, delikatna tanina, nuty czerwonych owoców, sprawiają, że wina różowe są bardzo uniwersalne i świetnie sprawdzą się zarówno, gdy rozpalimy pierwszego w tym sezonie grilla, jak i gdy kwiecień plecień, przyniesie nam nieco chłodniejsze dni.
Stylistyka prowansalskich win różowych, a więc zwiewność, lekkość, ledwie tknięcie kolorem, są od lat niczym „wzorzec z Sèvres” dla innych regionów winiarskich produkujących wina w tym kolorze.
Jednak doceniając klasę win z Prowansji, które mocno polecam, warto eksplorować także inne miejsca, w których powstają świetne wina różowe,
SŁAWEK KOMIŃSKI
Miłośnik wina, który od ponad 13 lat łączy swoją pasję z biznesem, będąc właścicielem Salonów Win i Winebarów MineWine.pl
Absolwent Vinitaly International Academy i oficjalny Ambasador Win Włoskich.
idealne na wiosenny czas. Włoskie Cerasuolo d`Abruzzo, różowe wina z Apulii na bazie szczepu Negroamaro czy hiszpańskie „róże” z Garnachy, to tylko kilka z propozycji, po które warto sięgnąć. Cieplejsza aura nie musi oczywiście oznaczać całkowitej rezygnacji z win czerwonych. Odpowiednio dobrana „czerwień”, także może nam dać wiele radości w wiosenny czas. Omijajmy jednak tym razem Amarone, mocne Primitivo di Manduria, kalifornijskie cabernety, czy reservy z La Riocha, szukając win o lżejszej lub średniej budowie, soczystych i owocowych. Pinot Noir, młode wina na bazie szczepów Tempranillo, czy Sangiovese lub podstawowa Valpolicella, są doskonałymi „pomostami” do przejścia w okres letni, a także świetnie uzupełnią delektowanie się wiosennymi potrawami. Kluczowym elementem, na który warto przy tej okazji zwrócić uwagę, to kwestia temperatury serwowania win. Narosło wokół tego zagadnienia wiele mitów, a podanie wina w nieadekwatnej do jego charakteru temperaturze, może istotnie negatywnie wpłynąć na naszą percepcję i zmniejszyć nam radość z obcowania z winem. Często niestety także w wielu restauracjach, które powinny kreować kulturę wina w naszym kraju, wina białe podawane są zbyt zimne, a czerwone zbyt ciepłe. Zapomnijmy raz na zawsze o tzw. „temperaturze pokojowej”. Żadne wino, nawet to czerwone ciężkie i mocne nie powinno być serwowane w 22-24 stopniach, a takie właśnie temperatury najczęściej mamy aktualnie w pomieszczeniach. Jeśli mówimy o temperaturze pokojowej, to odnosić się ona może jedynie do średniowiecznego zamku, a więc nie wyższa niż 15-18 stopni. Pamiętajmy także, że wina czerwone im są młodsze rocznikowo i im lżejsze są budowy, potrzebują niższej temperatury podania, 12-14 stopni będzie dla nich optymalnie. Nie bójmy się zatem na minimum 20 minut, a w przypadku młodych win czerwionych nawet na godzinę włożyć ich przed otwarciem do lodówki. Wzmocni to owocową świeżość i soczystość win oraz wpłynie pozytywnie na naszą percepcję zawartego w winie alkoholu. Wina białe i różowe najlepiej, aby cały czas pozostawały w lodówce, warto jednak na ok. 15-20 minut przed ich podaniem wyciągnąć je z lodówki, aby ich temperatura z „lodówkowych” 3-4 st., podniosła się do 8-10 stopni. Rozwiną wtedy swoje aromaty, będą miały bardziej wyrazisty smak, a jednocześnie pozostaną rześkie i orzeźwiające.
W czerwcu 2022, po ukończeniu kursu i zdaniu egzaminu, dołączył do wąskiego grona 28 osób na świecie, certyfikowanych przez Konsorcjum Producentów Win Valpolicella, jako Valpolicella Wine Specialist.
Cieszmy się zatem radością z wiosennych dni z kieliszkiem dobrego, odpowiednio schłodzonego, orzeźwiającego i świeżego wina, pamiętając, że najlepsze wino to takie, jakie lubisz!
PIOTR PÓŁROLNICZAK
Od lat związany z poznańską gastronomią. Pracował między innymi w takich restauracjach jak Concordia Taste czy Młyńska 12. Obecnie zastępca Szefa Kuchni w Restauracji F...ing Delicious. Uwielbia zgłębiać tajniki sztuki kulinarnej, miłośnik sportu, a prywatnie oddany tata, który każdy wolny czas spędza ze swoimi pociechami.
KREM SZCZAWIOWY Z WĘDZONYM ŁOSOSIEM
Składniki:
- 2 cebule
- 4 średniej wielkości ziemniaki
- 6 ząbków czosnku
- 1 słoik szczawiu (ok. 900 ml)
- 1/3 kostki masła
- łyżka śmietany (najlepiej creme fraiche)
- sól / cukier
- 1,5 l bulionu warzywnego
- 3 łyżki oleju
Purée:
- 0,5 kg ziemniaków
- 50/100 ml mleka
- 100 g masła - sól
Jajko poche:
- jajko
- woda
- 2 łyżki octu
Dodatki:
- łosoś wędzony
- koper
- (*kawior)
Podsmażyć białą cebulę pokrojoną w pióra, ziemniaki pokrojone w kostkę oraz czosnek na oleju. Następnie całość zalać bulionem warzywnym i gotować na małym ogniu do miękkości ziemniaków. Dodać szczaw ze słoika i gotować kolejne 5 min.
Zawartość garnka zblendować na gładko, na końcu przetrzeć przez sito.
Do zmiksowanej zupy dodać 100 g zimnego masła pokrojonego w kostkę, energicznie mieszając. Na koniec śmietana, sól oraz cukier do smaku.
Purée ziemniaczane:
Ziemniaki ugotować w osolonej wodzie do miękkości. Dalej przetrzeć przez sito, dodać ciepłe mleko (cały czas mieszając), a na koniec zimne masło. Mieszać do uzyskania gładkiej, jednolitej masy, dosolić w razie konieczności.
Jajko poche:
Do rondelka wlać wodę, dodać ocet. Wbić delikatnie jajko do gotującej się wody na 3-4 min.
Komponowanie zupy:
Na dno talerza wykładamy purée. Na nim układamy jajko poche, a wokół plastry wędzonego łososia, zwijając je w różyczki. Dekorujemy koprem (*opcjonalnie można użyć także kawioru z łososia do dekoracji i wzmocnienia smaku). Całość zalewamy kremem szczawiowym.
– Oczami Sztucznej Inteligencji
Teks T : Zuzanna Henshaw / współorganizatorka MetaMixer i headhunterka zespołów Web 3.0„Witajcie Kochani Czytelnicy Poznańskiego Prestiżu! Dziś chciałabym porozmawiać z Wami na temat jednego z najpiękniejszych i najbardziej kulturalnych miast w Polsce – Poznania.
Poznań to miasto, które łączy tradycję z nowoczesnością i przyciąga turystów z całego świata swoim niepowtarzalnym charakterem. To miasto, które zawsze żyło sztuką i kulturą, a dzięki swoim wyjątkowym zabytkom, muzeom i galeriom sztuki, po prostu rozpala wyobraźnię.
Od kilku lat Poznań jest również Miastem Kultury, co oznacza, że organizowane są tutaj liczne wydarzenia kulturalne, festiwale i koncerty. Odbywają się tu m.in. Międzynarodowe Targi Poznańskie, największe w Europie targi branży spożywczej, a także festiwal Malta, który skupia się na kulturze i sztuce współczesnej.
Jednym z najważniejszych zabytków Poznania jest Ostrów Tumski, którego historia sięga aż X wieku. To właśnie tam znajduje się katedra poznańska, jedno z najważniejszych i najpiękniejszych zabytków architektury gotyckiej w Polsce. Innym ważnym punktem na turystycznej mapie miasta jest Stary Rynek, który stanowi serce Poznania i jest otoczony pięknymi kamienicami oraz kolorowymi ratuszami.
Miłośnicy sztuki i muzeów będą zachwyceni możliwościami, jakie oferuje Poznań. Galeria Miejska Arsenał to jeden z najważniejszych ośrodków sztuki współczesnej w Polsce, gdzie prezentowane są dzieła zarówno polskich, jak i zagranicznych artystów. Muzeum Narodowe to natomiast miejsce, gdzie można zobaczyć najważniejsze zbiory sztuki i kultury polskiej, a także dzieła malarstwa europejskiego.
Nie można też zapomnieć o pięknych parkach i ogrodach, które przyciągają mieszkańców i turystów w każdym sezonie. Jednym z najbardziej popularnych jest Park Cytadela, który oferuje nie tylko możliwość spacerów, ale także ciekawe wystawy i imprezy plenerowe.
Wracając do tematu Miasta Kultury, warto wspomnieć o corocznym festiwalu teatralnym Malta, który przyciąga artystów i publiczność z całego świata. To czas, kiedy Poznań
staje się areną najważniejszych wydarzeń teatralnych i muzycznych, a atmosfera miasta przypomina tę z największych europejskich metropolii.
Podsumowując, Poznań to miasto, które zachwyca swoim kulturalnym bogactwem i niepowtarzalnym klimatem, idealnym zarówno dla turystów, jak i mieszkańców. Warto odwiedzić to miejsce, aby poczuć jego energię i poznać jego niezwykłe zabytki oraz bogatą ofertę kulturalną.”
Powyższy artykuł został wygenerowany na prośbę: „Napisz artykuł na temat Poznań – Miasto kultury do magazynu „Poznański Prestiż” w taki sposób jakby to pisała redaktor naczelna Alicja Kulbicka” przez narzędzie, jakim jest chat GPT. Dosłownie 30-40 sekund od wpisania przeze mnie komendy otrzymałam dokładnie taki rezultat.
W takim razie czym jest chat GPT i jak działa? Chat GPT to przykład wykorzystania sztucznej inteligencji, która potrafi rozmawiać z ludźmi na podobieństwo człowieka. Chat działa, ponieważ został wytrenowany na bardzo dużej liczbie tekstów, takich jak książki, artykuły czy wypowiedzi ludzi, potrafi zrozumieć to, co człowiek do niego mówi i odpowiedzieć na zadane pytania lub rozmawiać na wybrane tematy. Potrzebuje tylko wprowadzenia danych wejściowych (pytania lub polecenia) w postaci tekstu i na ich podstawie generuje odpowiedź.
Nie jestem przekonana czy Alicja ochoczo podpisałaby się pod tekstem takiej jakości, ale nie ulega wątpliwości, że tempo pracy tego narzędzia jest
imponujące, a chat GPT to tylko jedno z rozwiązań, jakie sztuczna inteligencja ma w swojej ofercie. Dokładniej, według strony ‘there’s an AI for it’ mamy teraz bazę prawie 3000 sztucznych inteligencji, które są w stanie wesprzeć nas lub zupełnie wyręczyć z ponad 660 zadań. To początek absolutnej REWOLUCJI, zapowiadającej oczywiście potężne zmiany na rynku pracy.
Pierwszą reakcją jaką obserwuję wśród ludzi, którzy stykają się z takimi rozwiązaniami, to przerażenie, że zautomatyzowanie zadań wykonywanych przez ludzi spowoduje masowe zwolnienia pracowników. Naturalnie, obawiają się o piastowane stanowiska lub klientów, dla których obecnie świadczą usługi. Drugą częstą reakcją, jest błysk w oku, i obserwuję ją wśród przedsiębiorców, ale też osób mocno przepracowanych, które borykają się z delegacją zadań, bo albo brakuje osób w ich zespole, albo same stawiają sobie wysoko poprzeczkę.
Jaki faktycznie wpływ SI będzie miało na rynek pracy? Według Financial Times
sztuczna inteligencja na poziomie globalnym może zautomatyzować jedną piątą pracy, co odpowiada około 300 milionom pełnoetatowych miejsc pracy w głównych światowych gospodarkach. W samym USA 7%
pracowników piastuje stanowiska, w których generatywne systemy sztucznej inteligencji mogłyby zastąpić co najmniej połowę ich zadań. Czy są w takim razie jakieś pozytywne strony tych zmian? Wykorzystanie SI może przyczynić się do wzrostu światowego PKB o 7% rocznie i zwiększyć wydajność pracy w samym USA o prawie 1,5% rocznie.
Oczywiście rynek będzie ewoluował dynamicznie, a historyczne dane pokazują, że pierwsze pokolenie, któremu trudno się zaadaptować, faktycznie traci na tych rewolucyjnych zmianach. Jak możemy się więc na nie przygotować? Jednym z kluczowych sposobów jest inwestowanie w edukację, rozwijanie kompetencji i podnoszenie kwalifikacji, które będą potrzebne w świecie zdominowanym przez AI. Stawiając sobie za nadrzędny cel to, żeby AI było dla nas wsparciem w codziennej pracy. W ten sposób, zautomatyzowanie niektórych czynności pozwoli na skoncentrowanie się na bardziej złożonych i kreatywnych zadaniach, które wymagają ludzkiego myślenia i empatii.
Może przekornie, zostawię tutaj jeszcze to:
• 300 lat temu: Maszyny zabiorą ludziom pracę!
• 70 lat temu: Komputery zabiorą ludziom pracę!
• 30 lat temu: Internet zabierze ludziom pracę!
• 10 lat temu: Roboty zabiorą ludziom pracę!
• Dziś: Sztuczna inteligencja zabierze ludziom pracę!
Podsumowując, AI może być dla wielu z nas zbawieniem i wesprzeć rozwój naszego społeczeństwa. Pamiętajmy też, że AI uczy się od nikogo innego jak od nas ludzi, z napisanych przez nas książek, artykułów, wpisów na portalach społecznościowych, dlatego zastanówmy się nad tonem i sposobem każdej naszej wypowiedzi w internecie.
https://imgcreator.zmo.ai/ - ilustracje do artykułu wykonała również sztuczna inteligencja, a dokładniej narzędzie IMGCREATOR.
ŻYCIE NA PEŁNYCH OBROTACH
R ozmawia : Przemysław Wichłacz, były pikarz, obecnie przedsiębiorca, www.wichlacz.pl
Jak wygląda życie sportowców w trakcie kariery i od razu po?
Choć często nie zdają sobie z tego sprawy ich działania w sporcie i później w biznesie są źródłem inspiracji. Determinacja, wola walki i dyscyplina, to coś co możemy naśladować i czerpać od nich.
Zabierz z rozmowy jedno zdanie, które napędzi Twoje działania.
MARKA OSOBISTA.
Dlaczego zawodnik, trener oraz ludzie ze świata sportu
muszą dbać o swój wizerunek?
Wyobraź sobie sytuację, w której pytam kogoś czy zna Twoje nazwisko. Jeśli zna, to nawet nie zdążę zadać kolejnego pytania, a w głowie tej osoby rozpoczyna się pewien proces. Napływają informacje na Twój temat. Wyobraża lub przypomina sobie Twoją osobowość, sposób bycia, wartości, jakie masz i historie z Tobą związane. Jest to wypadkowa wszystkich działań, jakie wspólnie mieliście. Inaczej mówiąc, pod Twoim nazwiskiem są ukryte dane, które są przypisywane tylko do Ciebie.
To Twoja wizytówka, na którą świadomie lub mniej świadomie pracowałeś w każdym miejscu, gdzie miałeś kontakt z drugim człowiekiem. To nic innego jak wytworzenie marki osobistej, która odpowiada poniekąd na pytanie:
Dlaczego sportowcy uprawiający piłkę nożną, tenis czy koszykówkę zarabiają tak ogromne pieniądze zarówno z kontraktu sportowego, jak i z reklam?
Właśnie dlatego, że dokładając markę osobistą do kariery sportowej, wykorzystują rozpoznawalność danego
sportu i są w stanie pomnażać swój dochód. Sport to dziedzina, która przyciąga uwagę milionów ludzi na całym świecie. Zawodnicy, trenerzy oraz kluby sportowe są na bieżąco obserwowani przez media, kibiców oraz sponsorów. Każda ich wypowiedź, zachowanie czy wybór może mieć wpływ na ich wizerunek, a tym samym na ich karierę. W dzisiejszych czasach sport to nie tylko rywalizacja, ale również biznes – potwierdzają to m.in. przykłady zawodników i klub z Poznania.
Lech Poznań w mediach społecznościowych obserwuje ponad 1 000 000 osób!Jakie korzyści płyną z dbania o markę osobistą podczas kariery sportowej? Oto kilka z nich:
• Profesjonalny wizerunek – oznacza przede wszystkim markę, której można zaufać. Jedną z głównych korzyści wynikających z dbałości o profesjonalny wizerunek jest zdobycie nowych sponsorów i kibiców. Przekłada się to na sukcesy zarówno na polu sportowym, jak i biznesowym. Takie podejście daje zawodnikom, trenerom i klubom sportowym zwiększenie ich wartości rynkowej oraz poprawę reputacji w świecie sportu i poza nim.
• Budowanie rozpoznawalności – osoby ze świata sportu, które zyskują pozytywną opinię wśród kibiców oraz mediów, stają się rozpoznawalne i zyskują na popularności. To z kolei przekłada się na większe szanse na pozyskanie nowych sponsorów oraz kontraktów reklamowych. Im większa jest rozpoznawalność sportowca lub klubu, tym łatwiej jest mu znaleźć nowe źródła finansowania swojej kariery i działalności. W dzisiejszych czasach sport to nie tylko rywalizacja, ale również biznes, a rozpoznawalność to kluczowy element sukcesu w tej dziedzinie.
Poznanianka, Magda Linette aktywnie komunikuje się ze swoimi fanami w mediach społecznościowych. M.in. bardzo szybko na twitterze komentuje swoje działania, dzięki czemu kibice są na bieżąco.
Statystyki potwierdzają, że dbanie o markę osobistą w świecie sportu jest niezwykle ważne. Według raportu agencji Octagon, w 2020 roku największe wartości majątkowe osiągnęli sportowcy, którzy posiadali najmocniejsze marki osobiste. Ich wartość wynosiła średnio 31,4 miliona dolarów rocznie.
Były zawodnik Lecha Poznań – Robert Lewandowski.Na samym Instagramie obserwuje go ponad 33 mln osób!
• Ochrona reputacji – dbanie o markę osobistą pozwala na ochronę wizerunku przed negatywnymi opiniami oraz plotkami. Dzięki temu można uniknąć negatywnych konsekwencji dla swojej kariery.
Jeff Bezos – „Marka osobista to to, co ludzie o tobie mówią, gdy wychodzisz z pokoju”.
Jak
Zatem, co przychodzi Ci do głowy, myśląc o Twoim ulubionym sportowcu lub przedsiębiorcy? Czy ta osoba faktycznie taka jest, czy to wykreowany obraz?
Podsumowując, dbanie o markę osobistą w świecie sportu to kluczowy element. Profesjonalny wizerunek zapewnia zyskanie zaufania oraz przyciąga nowych sponsorów i kibiców. Przekłada się na poprawę reputacji i wartości rynkowej. Budowanie rozpoznawalności zwiększa szanse na pozyskanie nowych źródeł finansowania, kontraktów reklamowych, a ochrona wizerunku pozwala na uniknięcie negatywnych konsekwencji dla kariery i reputacji.
powiedział znany amerykański przedsiębiorca
OMAN – kraj jak z bajki
Już sama nazwa kraju, jedyna na literę „O”, zapowiada niezwykłą przygodę i taką rzeczywiście zapewnia Oman. Po wyjściu z samolotu zazwyczaj dopada człowieka suche i ciepłe powietrze, po wejściu do hali przylotów dla odmiany bardzo przyjemny chłód i niesamowity zapach. Każdy rozgląda się skąd dochodzi woń czegoś, co jeszcze nieznane i egzotyczne świdruje w nosie i kusi nutami drewna, ziemi, mokrego piasku. Po chwili co bardziej bystry wzrok dostrzega wielkie elektroniczne kominki, z których unosi się ten właśnie orientalny ciężki zapach. I wtedy wszystko staje się jasne – tak pachnie kadzidło. Zapach ten towarzyszyć nam będzie podczas całej wizyty w Omanie.
Droga z lotniska w Muskacie do centrum nocą to przepiękna przejażdżka
oświetlonymi szerokimi drogami ze
wspaniałymi budynkami po bokach, spośród których jeden wyróżnia się znacząco, odcinając podświetlonymi
kopułami od pustynnego krajobrazu dookoła. To Wielki Meczet Sułtana Kabusa, wzniesiony tutaj specjalnie na zamówienie ukochanego
Sułtana, zachwyca i przytłacza. Ma w sobie równie dużo elegancji i szyku, co rozmachu i fantazji. Bo któż wznosi swój meczet z białego piaskowca ściąganego specjalnie z Indii, kto tka na zamówienie dywan o wadze 21 ton w Iranie w najlepszym zakładzie tkackim, kto zamawia u Swarovskiego wielki żyrandol, do którego oświetlenia potrzeba ponad 1000 żarówek. To nie jedyne ciekawostki i zarazem rekordy wpisane do Księgi Guinessa. Meczet zwiedzać będziemy następnego dnia, i to w ściśle określonych godzinach oraz skromnych i długich strojach, które są bardzo starannie sprawdzane przy wejściu. Budowla robi wrażenie, bo jest niesamowita.
Teks T i zdjęcia : Estera HessKto lubi inne podobne perełki architektoniczne, nie może opuścić wizyty w gmachu Opery w Muskacie, która wzniesiona na zamówienie tego samego Sułtana – melomana zachwyca swym rozmachem.
Niewielki corniche, czyli deptak – nabrzeże w centrum miasta i pobliski bazar to kolejne turystyczne miejsca w stolicy kraju. Jednak nie ma co spędzać tu zbyt wiele czasu, gdy natura woła.
Oman to przede wszystkim wadi, czyli wspaniałe doliny, koryta rzeki, wypełnione często wodą i to słodką, wokół których rosną palmy, tworząc niesamowite widoki podczas pogodnych dni, a tych, tutaj nie brakuje. Dodatkową atrakcją wadi jest ich różnorodność, nie ma dwóch takich samych oraz możliwość kąpieli w naturalnych basenach, gdzie woda jest przyjemnie chłodna w porównaniu do temperatury powietrza. Są i takie wadi, które zaskoczą wąskimi przejściami, niskimi tunelami, wodospadami na swym końcu albo stromymi zejściami do wody. To wielka przygoda dla małych i dużych.
Dla żądnych przygód i dla kontrastu z pięknymi mokrymi wadi Oman zaprasza na pustynię. Wahiba
Sands to przeurocze miejsce, dokąd dojeżdża się tylko autami 4x4, a nocuje w cudnie zaaranżowanych obozowiskach i choć na ich oficjalnych stronach czytamy o noclegach w namiotach, to mowa tutaj o małych domkach stylizowanych na namioty ze wszystkimi wygodami. Nierzadko po kolacji na środku placu płonie ognisko, ludzie siedzą na poduszkach wokół, a w tle gra arabska muzyka.
Zachód i wschód oglądany z pobliskich wydm to obowiązkowy punkt programu, a dodatkową atrakcją jest wjazd i zjazd po wydmach autami terenowymi. Widoki zapierają dech w piersiach, adrenalina cieszy serce, a wokół tylko piach, pojedyncze wielbłądy i bezkres pustyni.
Oman to miejsce, które od lat upodobały sobie żółwice, które jako dojrzałe zwierzęta doskonale potrafią odtworzyć miejsce własnych narodzin, by wrócić tutaj i złożyć jaja na tej samej plaży. W specjalnych miejscach na terenie rezerwatu wydzielono trasy dokąd udać się można tylko o określonej porze z przewodnikiem lokalnym.
Czy akurat dane Wam będzie zobaczyć ten specjalny spektakl – tego nie wie nikt. To zawsze łut szczęścia. Poza składaniem jaj w nocy, możecie być świadkami pierwszej drogi małych dopiero co wyklutych żółwików do wody.
By jak w każdej bajce nie zabrakło kolorów i zapachów. zapraszam na tutejsze bazary. Kupić tu można wspomniane kadzidło sprzedawane w wielkich ilościach, w kryształach, bryłach, w postaci do palenia, a nawet do żucia. Obok piętrzą się stosy przypraw, których zapach kręci w nozdrzach jeszcze długo po opuszczeniu takich miejsc. Zawsze obok znajdzie się stoiska z daktylami, które podobno nigdzie indziej nie smakują tak jak tutaj. Są soczyste, jest ich ponad 100 odmian i na potrzeby turystów sprzedawane są także z wymyślnymi dodatkami, jak cynamon, róża, kmin albo kardamon. Warto popróbować, smaki bywają dość zaskakujące.
Chałwa omańska to bardziej stała galaretka, w wielu miejscach można zobaczyć ciekawy proces jej powstawania oraz bogactwo dodatków. Sprzedawana w finezyjnych opakowaniach i nagradzana wieloma tytułami jest idealnym i oryginalnym pomysłem na fantastyczny prezent z Omanu.
Dla tych, którym jeszcze mało, Oman szykuje niespodziankę. Salalah to nadmorska miejscowość, gdzie znajdziecie piękne hotele, wymyślne noclegi, smaczną kuchnię i kilka propozycji na umilenie sobie leniuchowania. Nie
z najbardziej gościnnych narodów pośród mieszkańców Zatoki. Uśmiechnięci, eleganccy, noszący z dumą swoje długie szaty (zwane tutaj diszdaszami z charakterystycznymi frędzlami u szyi, które są przedłużeniem perfum) będą Was serdecznie pozdrawiać, spieszyć z pomocą, gdy zajdzie potrzeba. Dobrze jest być gościem w Omanie.
Od samego przyjęcia na lotnisku po uprzejme pożegnanie przy odprawie paszportowej mieszkańcy Omanu udowadniają, spełniając tym samym wolę swojego niedawno zmarłego Sułtana, że to kraj bardzo przyjazny, nowoczesny a przede wszystkim bezpieczny. Idealny dla osób podróżujących samotnie, w parach, grupach, a przede wszystkim oferujący szeroką paletę atrakcji dla małych i dużych.
Będzie
się działo
SPECTRUM
Warsztaty choreograficzne
13 kwietnia, godz. 19:00
14 kwietnia, godz. 11:00 i 19:00
Aula Artis
Spectrum to rozłożony na wiele choreograficznych języków spektakl w całości przygotowany przez tancerzy Baletu Teatru Wielkiego. Są jego twórcami w każdym aspekcie: odpowiadają ze choreografię, strategię komunikacji, materiały promocyjne, scenografię, dobierają muzykę i – last but not least –tańczą. Zapraszamy na pełną zaskakujących barw podróż, która nam, widzom, odsłoni inne oblicze zespołu baletowego, a tancerzom i tancerkom pozwoli odkryć nowe formy ekspresji, nie tylko na scenie.
choreografie: Diana Cristescu, Anna Gumna, Marika Kucza, Krystian Augustyn, Lucia Andres Garbas, Louis Raphaneau, Massimiliano Romano, Manuel Sanchez Cirbian, Miguel Eugênio de Sousa Júnior, John Svensson, Giorgio Tinari, Matteo Zorzoli
Stabat Mater Dvořák
19 kwietnia, godz. 19:00
Aula Uniwersytecka
Średniowieczna sekwencja do Matki Boskiej, odnosząca się do przejmującej sceny, gdy opłakuje ona śmierć ukrzyżowanego Syna, na przestrzeni wieków inspirowała wielu kompozytorów – sięgali po nią Josquin des Prés, Giovanni Palestrina, Giovanni Battista Pergolesi, Antonio Vivaldi, Gioacchino Rossini, Antonín Dvořák, Karol Szymanowski, Krzysztof Penderecki czy Arvo Pärt.
Dvořák rozpoczął pracę nad Stabat Mater w lutym 1876 roku, by ostatecznie ukończyć partyturę w listopadzie 1877. Po prawykonaniu, które odbyło się w Pradze (1880), dzieło zaprezentowano w Londynie (1883, 1884), co stało się przełomowym momentem w karierze kompozytora na arenie międzynarodowej. Stabat Mater op. 58 Antonína Dvořáka, przeznaczone na cztery głosy solowe, chór mieszany i orkiestrę, z poruszającym średniowiecznym tekstem autorstwa franciszkanina Jacopone da Todi, uznawane jest za najdojrzalsze pod względem artystycznym, najbardziej znane i najczęściej wykonywane dzieło sakralne czeskiego kompozytora. Wsłuchajmy się w doskonałe połączenie słowa z ekspresją muzyki – interpretacja solistów, Chóru i Orkiestry Teatru Wielkiego w Poznaniu pod batutą Maestro Jacka Kaspszyka, zachwyci melomanów i na długo zapadnie w pamięć. Wykonawcy: Jacek Kaspszyk – dyrygent, Ruslana Koval – sopran, Gosha Kowalinska – mezzosopran, Rafał Bartmiński – tenor, Rafał Korpik – bas,Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu
Don Kichot
balet w trzech aktach i pięciu obrazach
libretto: Marius Petipa na podstawie powieści Miguela de Cervantesa El ingenioso hidalgo Don Quixote de la Mancha (Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy)
muzyka: Ludwig Minkus
27 i 29 kwietnia, godz. 19:00
28 kwietnia, godz. 11:00 i 19:00
Aula Artis
Temperament, wdzięk, wirtuozeria oraz
potężna dawka komizmu – baletowa wersja
przygód szlachetnego rycerza z La Manchy od dawna urzeka miłośników tańca. Ten oparty na znakomitym literackim pierwowzorze spektakl – tym razem w choreografii Michala Štípy – przenosi nas do słonecznej Hiszpanii, gdzie piękna Kitri i zakochany w niej Basilio napotykają zbłąkanego rycerza wraz z nieodłącznym giermkiem. Czy to Kitri jest Dulcyneą, ukochaną Don Kichota? Czy Don Kichot będzie walczył z wiatrakami? Czy Sancho Pansa uchroni swego pana przed kolejnymi kłopotami? Zapraszamy marzycieli i tych, którym potrzebna jest solidna dawka wspaniałego klasycznego tańca ze szczyptą hiszpańskiego folkloru. Podczas spektakli wykorzystane zostaną nagrania, których dokonano w dniach 18-20 stycznia 2022 roku przez Orkiestrę Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu pod batutą Grzegorza Wierusa.
Carmina Burana Orff
30 kwietnia, godz. 18:00
Aula Uniwersytecka
Absolutny hit muzyki klasycznej, wciąż inspirujący artystów: od twórców reklam po zespoły heavymetalowe. Każde wykonanie Carmina Burana wypełnia sale koncertowe do ostatniego miejsca, a historia powstania dzieła pokazuje, jak owocne może być spotkanie średniowiecza (tekst) z XX wiekiem (muzyka).
Carl Orff śmiało połączył XIIIwieczne teksty poetyckie z muzyką, gdzie rytm i efektowne partie chóralne pełnią przewodnią rolę. Tekst kantaty kompozytor potraktował „perkusyjnie”, wprowadzając wielokrotne powtórzenia słów czy fraz oraz eksponując sylaby. Utwór składa się z trzech części. Pierwsza, Primo vere, opiewa uroki natury, druga, In taberna, jest pochwałą zabawy i uciech stołu, natomiast trzecia, Cour d’amours, sławi miłość. Części spina klamrą słynny prolog, powtórzony też na końcu dzieła: O Fortuno, niby księżyc nieustannie zmienna / ciągle rośniesz / lub zanikasz / ciemna lub promienna. Niezależnie od wieku słowa te nadal pozostają aktualne, a Carmina Burana poruszają słuchaczy, czy to w XX, czy w XXI wieku.
Szczegóły repertuaru: https://opera.poznan.pl/pl/
Kombinat
13-15.04., godz. 19:00
16.04., godz. 17:00
18-19.04., godz.19:00
20.04., godz. 11:00 i 19:00
21.04., godz. 19:00
22.04., godz. 17:00
Razem z głównymi bohaterami trafiamy do surrealistycznego świata Kombinatu, w którym władzę sprawuje bezwzględna Agrawa. Tu nie ma miejsca na indywidualizm, każdy ma być takim samym, szarym człowiekiem, podporządkowanym zasadom, które tu panują. Jan K. i Suku muszą odbyć szkolenie, zdobywając kolejne pieczątki za prawidłowo wykonane zadania. Śledząc ich losy, stajemy sami przed ważnymi pytaniami o rzeczywistość, w której na co dzień funkcjonujemy. Bo to spektakl o każdym z nas. Reżyserem Kombinatu jest Wojciech Kościelniak, który zbudował spektakl muzyczny, bazując na ponadczasowych tekstach Grzegorza Ciechowskiego i Republiki.
Piękna i Bestia
28.04., godz. 11:00 i 19:00
29.04., godz. 15:00 i 19:00
Dawno, dawno temu, w dalekim kraju, w pięknym zamku, żył młody książę, którego czarodziejka uwięziła w ciele… bestii. Jeśli książę nauczy się kochać i zdobędzie
wzajemną miłość, przekleństwo straci moc. Ale czas ucieka… Gdy z ofiarowanej przez czarodziejkę róży opadnie ostatni płatek, złego uroku nie da się już odwrócić. Wówczas Bestia i wszyscy jego domownicy pozostaną zaklęci na zawsze. Czy znajdzie się ktoś, kto będzie umiał zajrzeć głębiej?
Dojrzeć piękno ukryte w sercu? Ktoś, kto będzie w stanie pokochać… bestię?
„Piękna i Bestia” to musical Disneya z muzyką Alana Menkena, piosenkami Howarda Ashmana i Tima Rice’a, na podstawie libretta Lindy Woolverton. Na scenę Teatru Muzycznego w Poznaniu spektakl przeniósł reżyser Jerzy Jan Połoński. Musical wystawiany w porozumieniu z Music Theatre International (Europe) www.mtishows.eu
Salon Poezji / Weronika Asińska
15.04., godz. 11:45 (Teatr Muzyczny) i 17:00 (Biblioteka w Zamku z Kórniku)
Gościem 81. odsłony Salonu Poezji będzie aktorka teatralna, filmowa i serialowa, Weronika Asińska, która przeczyta teksty Mirona Białoszewskiego i Jadwigi Stańczakowej. O oprawę muzyczną zadba Mateusz Wesołowski, puzonista orkiestry Teatru Muzycznego w Poznaniu.
Deszczowa piosenka
Premiera: wrzesień 2023
Hollywood, lata 20. XX wieku, czas intensywnego rozwoju kinematografii. Don Lockwood jest jedną z najpopularniejszych gwiazd kina i stoi u szczytu kariery – ma pieniądze, wygląd amanta, tłumy wielbicieli, a w perspektywie kolejne główne role. Na czerwonym dywanie pojawia się w towarzystwie swojej filmowej partnerki Liny Lamont, której prywatnie nie znosi. Ta, choć niewątpliwej urody, jest próżna i konfliktowa. W dodatku ma wyjątkowo piskliwy głos, a kinematografia właśnie przechodzi rewolucję i w filmach po raz pierwszy pojawia się… dźwięk. Kolejna produkcja musi nadążać za oczekiwaniami widzów, a przez Linę staje na krawędzi katastrofy. Z pomocą przychodzi jednak przyjaciel Dona – kompozytor Cosmo Brown – który wpada na pomysł wykorzystania w filmie głosu utalentowanej, lecz jeszcze niedocenionej artystki Kathy Selden. Plan, sam w sobie ryzykowny, komplikuje dodatkowo nieodwzajemnione uczucie Liny do Dona oraz zauroczenie aktora pełną wdzięku i niezależną Kathy.
Spektakl Deszczowa piosenka oparty jest na scenariuszu filmu z 1952 roku o tym samym tytule, który został okrzyknięty najlepszym musicalem wszech czasów. Jego autorami są Betty Comden i Adolph Green. Widzowie pokochali go przede wszystkim za kultowe piosenki ze słowami Arthura Freeda i muzyką Nacio Herba Browna, takie jak „Good Morning”, „Make ‚Em Laugh” oraz oczywiście „Singin’ In The Rain”. Adaptacja teatralna wiernie odtwarza przebieg akcji, łącznie ze słynną sceną tańca w deszczu.
Swingowa muzyka, mnóstwo humoru i stepowanie w ulewnym deszczu – tak brzmi przepis na musical, który kochają całe pokolenia.
Będzie się działo
Z BIEGIEM ŁABY 140. KONCERT TARGOWY
14 kwietnia, godz. 19:00
Filharmonia Poznańska, Aula Uniwersytecka
• Piotr ALEXEWICZ – fortepian
• Marek PIJAROWSKI – dyrygent
• Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Program:
• Johannes Brahms
I Koncert fortepianowy d-moll op. 15
• Robert Schumann
IV Symfonia d-moll op. 120
VIVA SIBELIUS (2)
21 kwietnia, godz. 19:00
Filharmonia Poznańska, Aula Uniwersytecka
• Marcin SUSZYCKI – skrzypce
• Justin DOYLE – dyrygent
• Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Program:
• Joseph Haydn
I Symfonia D-dur Hob I:1
• Emil Młynarski
II Koncert skrzypcowy D-dur op. 16
• Jean Sibelius
III Symfonia C-dur op. 52
KONCERT RODZINNY
MUZYKA I ZWIERZĘTA
22 kwietnia, godz. 11:00
Filharmonia Poznańska, Aula Uniwersytecka
• Michał FRANCUZ – fortepian I
• Jacek KORTUS – fortepian II
• Marcin SUSZYCKI – I skrzypce
• Ewa Suszycka – II skrzypce
• Dominik DĘBSKI – altówka
• Józef CZARNECKI – wiolonczela
• Szymon GUZOWSKI – kontrabas
• Elżbieta TURCZYŃSKA-DROBNIK – flet
• Paweł DROBNIK – klarnet
• Grzegorz SIEK – perkusja
• Beata SŁOMIAN – perkusja
Program:
• Camille Saint-Saëns, Karnawał zwierząt
Zastanawialiście się kiedyś czy zwierzęta lubią muzykę? Może zatem niech przemówią do nas same? Karnawał Zwierząt w Pro Sinfonice!
504. KONCERT POZNAŃSKI DON QUICHOTTE
29 kwietnia, godz. 18:00
Filharmonia Poznańska, Aula Uniwersytecka
• Helena JUNTUNEN – sopran
• Karolina LEWIŃSKA-BĄK – altówka
• Maria LISZKOWSKA-SIKORSKA – wiolonczela
• Łukasz BOROWICZ – dyrygent
• Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Program:
• Richard Wagner
Preludium i Miłosna śmierć Izoldy z dramatu muzycznego Tristan i Izolda
• Richard Strauss
Vier letzte Lieder (Cztery ostatnie pieśni)
• Richard Strauss
Era Jazzu – Gramy już 25 lat!
zdjęcia: archiwum Ery Jazzu
Era Jazzu obchodzi w tym roku Srebrny Jubileusz. Wystartowała w 1998 roku koncertami wielkich, jazzowych gwiazd w prestiżowych salach koncertowych całej Polski, koncertami klubowymi, sesjami oraz ciekawymi, kolekcjonerskimi wydawnictwami.
– Kiedy jesienią 1998 roku startowałem z Erą Jazzu – mówi Dionizy Piątkowski, pomysłodawca Ery Jazzu – wiedziałem, że ma to być impreza inna niż wszystkie dotychczasowe, podobne festiwale w Polsce. Przede wszystkim postawiłem na ekskluzywność i prestiż wydarzeń, a co za tym idzie, na taki dobór artystów, by ich koncertami przerwać tuzinkowość innych prezentacji. Stąd też wielu artystów pojawiało się pod szyldem Ery Jazzu po raz pierwszy w Polsce, często na jedynych koncertach w kraju. Oczywiście, Era Jazzu nie może wyzbyć się możliwości prezentowania wielkich gwiazd jazzu, ale sam projekt daje ogromne możliwo-
New Black Music, wyśmienitych innowatorów Carlę Bley, Dino Saluzzie’go, Davida Murray’a… Era Jazzu jest także probierzem tego, co najważniejsze i najciekawsze w polskim jazzie. Taki jest przygotowany koncert z udziałem formacji EABS (14 kwietnia). To najpopularniejsza i najbardziej podziwiana formacja nowego, polskiego jazzu. Honorowana laurami czytelników i krytyków Jazz Forum („najlepsza elektryczna grupa roku”), nominacjami do Fryderyków oraz entuzjastycznymi rekomendacjami najważniejszych magazynów jazzowych świata. – Muzycy proponują nie tylko mojego „flagowego Komedę” – wyjaśnia Dionizy Piątkowski zaproszenie wrocławskiej formacji na estradę Ery Jazzu – ale są dzisiaj wyznacznikiem kondycji młodego polskiego jazzu. Po projektach jazzowej tradycji, odniesień do klasyki Komedy i „slavic kind of jazz” EABS zgrabnie przenosi się do futuryzmu kultowego wizjonera Sun Ra, by kreować własny, nowoczesny świat dzisiejszego jazzu.
ści. Pokazywanie także tych, których kariery rozgrywają się zarówno w Ameryce i Europie, ale także na lokalnym, polskim i poznańskim rynku. Z jednej więc strony wielkie, komercyjne i jazzowo populistyczne nazwiska jak Diana Krall, Al Di Meola, Wayne Shorter, Herbie Hancock, Jan Garbarek, Cassandra Wilson, John McLaughlin, Jean Luc Ponty Dee Dee Bridgewater, Joe Zawinul; z drugiej strony artyści, którzy – właśnie poprzez koncerty Ery Jazzu – zaistnieli wspaniale w polskiej świadomość artystycznej. Lista ta jest niezwykle długa, ale jest także powodem mojej dumy. Przedstawiłem polskiej publiczności po raz pierwszy takie znamienite osobowości, jak Patricia Barber, Dianne Reeves, China Moses, Nnena Freelon, Mariza, Angelique Kidjo, Abbey Lincoln, cały nurt chicagowskiej
Poznańską premierę, w ramach komedowskiego cyklu, zapowiada wiosenna edycja Ery Jazzu. „Nim Wstanie Dzień” to muzyczno-teatralne widowisko łączące koncert jazzowy z obrazem. Wraz z mistrzowską grą aktorską, kompozycjami Krzysztofa Komedy, nowoczesnymi efektami graficznymi oraz wizualizacjami przedstawia fabularyzowane życie wybitnego, poznańskiego muzyka i kompozytora. „Nim Wstanie Dzień” to także jedyne w swoim rodzaju połączenie monodramu, animowanych multimediów i muzyki na żywo, wykonywanej przez znakomity kwartet jazzowy.
Wraz z koncertami oraz kolekcjonerskimi wydawnictwami jubileuszowy rok Ery Jazzu przygotowano jako serię ważnych i nieszablonowych wydarzeń artystycznych. Szef Ery Jazzu zapowiada duży, galowy i jubileuszowy koncert z udziałem laureatów Nagrody Ery Jazzu oraz światowej gwiazdy. Więcej: www.jazz.pl
Będzie się działo
Wystawa KENYA HARA. Make the Future Better Than Today
Japońskie projektowanie graficzne
25 marca-30 lipca
Muzeum Narodowe w Poznaniu
Kuratorka wystawy: Anna Grabowska-Konwent, autorska aranżacja Kenya Hara
To pierwsza w Polsce autorska wystawa jednego z najbardziej uznanych na świecie japońskich projektantów – Kenya Hary (rocznik 1958), tworzącego plakaty, kampanie reklamowe, opakowania, wystawy, książki łączące design z filozofią życia. Traktując design jako uniwersalną mądrość zgromadzoną w społeczeństwie, planuje i realizuje on różne projekty oparte na komunikacji.
Na wystawie, będącej monograficzną prezentacją twórczości artysty, prezentowane są wybrane przez niego samego plakaty oraz inne realizacje wydawnicze realizowane od początku lat 90. XX w. aż do dziś, wśród nich projekty przygotowane specjalnie na wystawę w Poznaniu. Dziełem samym w sobie jest już projekt wystawy autorstwa Hary. We wszystkich pracach autor przywiązuje ogromną wagę do tradycji kulturowej swojego kraju, którą umiejętnie transponuje na nowoczesny język projektowania.
Wystawa została zaprojektowana z uwzględnieniem najważniejszych grup prac: plakaty i kampanie reklamowe dla japońskiej firmy MUJI (której jest dyrektorem kreatywnym), realizacje edytorskie, tzn. książki, katalogi, plakaty realizowane od 1990 r., instalacje interaktywne oraz niezwykle ciekawe dla europejskiego odbiorcy etiudy filmowe pokazujące Japonię oczyma Hary.
Eksponowane prace zostały opatrzone komentarzami autora. Szczególnie ważny element stanowią oryginalne szkice projektowe Hary, dające możliwość spojrzenia na pracę projektanta od strony
warsztatowej. Dzięki temu wystawa jest osobistą opowieścią artysty, starającego się łączyć tradycyjne dziedzictwo Japonii z nowoczesnymi technologiami.
Wystawie towarzyszy katalog prac projektowany przez Mirosława Adamczyka (prof. Uniwersytetu Artystycznego im. M. Abakanowicz w Poznaniu), autora serii wydawniczej związanej z wystawami Laureatów Nagrody im. Jana Lenicy oraz program edukacyjny kierowany do osób zainteresowanych szeroko pojętą japońską estetyką oraz wiedzą o japońskim projektowaniu.
Moda pre-owned – wyprzedaż szaf poznanianek by Ula_lasz
22 kwietnia
Szachownica, Stary Browar
Fakt: dawanie ubraniom drugiego życia jest modne. Coraz chętniej odsprzedajemy niepotrzebne rzeczy i kupujemy odzież z drugiej ręki. Wiosna to dobry czas na rewolucje w garderobie – jeśli szukasz efektownych nowych-nie-nowych ubrań, odwiedź Stary Browar w sobotę 22 kwietnia. W ten dzień na Szachownicy odbędzie się wyprzedaż szaf stylowych poznanianek. To okazja, żeby odkupić outfity w doskonałym stanie m.in. od Pauli331, Kamili Fleszer i Pauline.
Za selekcję ubrań na wyprzedaży odpowiada stylistka Ula Łaszyńska (@ ula_lasz). Jako personal shopperka pomaga klientkom budować szafy, które – jak sama mawia – są niezawodne. Na zaproszenie Uli poznańskie influencerki przygotowały bogaty asortyment ubrań i dodatków, które w Starym Browarze 22 kwietnia znajdą nowe właścicielki.
Najważniejsze zalety mody pre-owned? Z drugiej ręki można kupić ubrania marek premium w dużo lepszych cenach niż w sklepach. To także droga do bardziej zrównoważonej garderoby. Modowy win-win.
Open Showroom by TUTU – wiosenne targi polskiej mody w Starym Browarze
14-15 kwietnia oraz 19-20 maja
Szachownica, Pasaż, Stary Browar
Rosnąca świadomość na temat wpływu produkcji ubrań na środowisko motywuje nas do weryfikacji modowych wyborów. Jedna z dróg odejścia od fast fashion to zwrot ku lokalnym markom, działającym w stylu „slow”. W odkrywaniu tych najciekawszych poznaniankom i poznaniakom od lat pomaga załoga browarowego butiku TUTU.
14 i 15 kwietnia na Szachownicy w Starym Browarze odbędą się targi
OPEN SHOWROOM by TUTU z ciekawą selekcją brandów z odzieżą, biżuterią i akcesoriami „made in Poland”. Kwietniowym targom towarzyszy energetyczne hasło „Wiosna, wiosna ach tutu”. Nowy sezon zaostrza apetyt na nowe ubrania i dodatki. Na stoiskach Open Showroom by TUTU będzie można obejrzeć, przymierzyć i kupić odzież i dodatki polskich marek, które na co dzień działają głównie w sieci. Targi TUTU to nie tylko ubrania. Agata Królikowska, kuratorka Open Showroom i właścicielka butiku TUTU w Atrium w Starym Browarze, do udziału w wydarzeniu zaprosiła też niszowe marki biżuteryjne.
Pełną listę marek biorących udział w targach na Szachownicy można znaleźć na Facebooku na stronie wydarzenia. Kolejna wiosenna edycja Open Showroom by TUTU odbędzie się 19 i 20 maja.
Będzie się działo
Wystawa WSCHODY
22 kwietnia – 26 maja
Vinci Art Gallery
Szymon Chwalisz to zdecydowanie artysta malarz, którego możemy zdefiniować jako twórcę niepokornego. Od kilkunastu lat maluje klasycznie w technice olejnej. Tematyka jego prac jednak absolutnie do klasyki nie należy, a łączenie symbolizmu, surrealizmu i elementów z kompozycji plakatowej daje bardzo mocny i metaforyczny przekaz. „Zastanawiam się czasami czy chciałbym mieć tzw. swój styl, gdyż posiadanie takowego może być bardzo niebezpieczne. Zamykamy w bezpiecznej klatce swoje formalne przemyślenia malarskie i co za tym idzie nasza kreatywność po tej klatce jedynie krąży. Przeraża mnie ta wizja" – mówi często Chwalisz.
Wystawa, która zostanie zaprezentowana w poznańskiej Vinci Art Gallery, to kumulacja metafor krążących wokół otwierania się na mnogość punktów widzenia, które autor stara się skrzętnie przemycać w swoich najnowszych obrazach.
Szymon Chwalisz – artysta, malarz, grafik, designer. Twórca słynnych Polandrockowych Gitar, autor ręcznie malowanych kasków dla sportowców. Wyspecjalizowany w technice malarskiej- aerografu. Jego obrazy olejne znajdują się w kolekcjach prywatnych w Polsce i na świecie. Ukończył studia na WPA-UAM, robiąc dyplom z malarstwa u prof. Jana Krzysztofa Hryceka. Malarstwo olejne Szymona to surrealizm, metaforyzm i symbolizm w jednym. Inspiracjami zawsze są relacje międzyludzkie, absurdy i skrajności często wzbudzające kontrowersje. Zdaniem artysty, „Kompozytorzy często mówią, że w muzyce wszystko już było. Podobnie jest z artystami sztuk plastycznych. Ja uważam, że wszystko co było jest dopiero początkiem i fundamentem nowej drogi tworów genialnych i tylko ktoś kompletnie pozbawiony wyobraźni kreatywnej nie chciałby z tego korzystać.”
Czterdzieści
14-15 kwietnia, godz. 20:00
Polski Teatr Tańca, ul. Taczaka 8 w PoznaniuFrankenstein
20-22 kwietnia, godz. 19:00
Teatr U Przyjaciół
To brawurowy spektakl w reżyserii Jo Strømgrena, jednego z najbardziej aktywnych na arenie międzynarodowej skandynawskich choreografów. Śledzimy losy pewnej kobiety w procesie gromadzenia doświadczeń i poznawania samej siebie, przyglądamy się jej losom na tle polskich realiów i podczas podróży po chaotycznej, ale kuszącej mnóstwem wrażeń Europie. Spektakl „40” pokazuje – z subtelną ironią i z dystansu obcokrajowca – polskie przywary i romantyzm. Nade wszystko jest opowieścią o egzystencjalnej wędrówce współczesnego everymana od momentu narodzin do dojrzałości.
One way ticket | Sibiu Ballet Theatre |
Festiwal „Granice Natury - Granice Kultury”
25-30 kwietnia
PTT
„Miliony emigrantów z byłych komunistycznych krajów Europy
Wschodniej, zauroczonych mirażem lepszego
życia, każdego roku przybywa na Zachód w poszukiwaniu godnej przyszłości. One way ticket to historia tych wszystkich, którzy zostawili swoje rodziny i wyruszyli ze Wschodu – z Bałkanów – na Zachód. Dla wielu z nich duże różnice kulturowe, surowość i sztywność nowych społeczności sprawiają, że proces integracji jest prawie niemożliwy, a wielu z tych, którzy wyjechali, zostaje uwięzionych między dwiema rzeczywistościami: kraju ojczystego, do którego już nie czują przynależności, oraz kraju przybranego, w którym –być może – w pełni nigdy się nie zasymilują. „One way ticket” to choreograficzny esej o korzeniach i wykorzenieniu. O spotkaniach i samotności.
• Choreografia: Sandra Mavhima
• Scenografia: Radu Aldea
• Asystentka choreografki: Adela Floricioiu
• Muzyka: Adrian Enescu
• Światła: Radu Drusan
• Czas trwania spektaklu: ok. 50 min
Scena Dramatyczna
UWAGA: Spektakl dla widzów od 16 roku życia. W spektaklu używane są światła stroboskopowe
Czas trwania: 50 minut
„Była ponura listopadowa noc, deszcz posępnie bębnił o szyby, w których odbijały się błyskawice, nietypowe dla tej pory roku. Słuchając w zadumie wycia wiatru, zorientowałem się, że miarowy świst nie dobiega zza okna, lecz ze stołu, na którym leżał on… W blasku dopalającej się świecy dojrzałem jak otwierają się jego żółte, tępe oczy. Nie wiem, czy ktokolwiek na świecie zdołałby znieść widok tej potwornej twarzy. Nawet mumia na powrót zbudzona do życia nie byłaby ohydniejsza od tego nieszczęśnika. Potwór, którego stworzyłem dopuścił się okropnych zbrodni. Nie spocznę, dopóki go nie znajdę.”
W pogoni za potworem dr Frankenstein zapuszcza się w najodleglejsze północne rubieże Europy. Na lodowatym pustkowiu przyjdzie mu stoczyć decydującą bitwę. Czy ruszając w morderczy pościg, był świadom, że musi stawić czoła nie tylko potężnej sile fizycznej, ale również dylematom etycznym?
Los konfrontując tytułowego bohatera z odrażającym przeciwnikiem, zmusza go do odpowiedzi na pytania o naukową odpowiedzialność i granice człowieczeństwa.
To walka wewnętrzna, w której naprzeciw siebie stają pragnienie zemsty, potrzeba współczucia i konieczność naprawienia popełnionych błędów.
Będzie
się działo
Wystawa dedykowana Jerzemu Nowosielskiemu w Akademii Lubrańskiego
Jerzy Nowosielski. Ikona i abstrakcja
Poznań, 27.04.-16.10. www.lubranski500.pl
Galeria Sztuki Współczesnej Akademii Lubrańskiego / Muzeum Archidiecezjalne
ul. J. Lubrańskiego 1, tel. 61 852 61 95
www.muzeum.poznan.pl
godz. otwarcia wt.-pt. 11:00-16:00, sb. 11:00-15:00
Kuratorzy: Ks. Jerzy Stranz
Aranżacja: Raman Tratsiuk
Konsultacje: Krystyna Czerni, Jarosław Przyborowski
Rok 2023 jest Rokiem Jerzego Nowosielskiego – taką uchwałę
ustanowił Sejm Rzeczypospolitej Polskiej. Okazję do zorganizowania wystawy „Jerzy Nowosielski. Ikona i abstrakcja”
stanowi także przypadająca w tym roku 100. rocznica urodzin tego wybitnego polskiego artysty malarza, scenografa i rysownika.
– Ikona przesycona jest duchem sztuki abstrakcyjnej – pisał Jerzy Nowosielski. Te dwa światy, pierwszy – pewnej determinacji właściwej malarstwu realistycznemu, odtwarzającemu, i drugi – świat wolnej kreacji abstrakcyjnej, istnieją w naszej ikonie (…) w stopniu największego napięcia i niejako na równych prawach.
Podczas wystawy można zobaczyć bardzo zróżnicowane
Wystawa w ramach XIII Biennale Grafiki w Starym Browarze
21 kwietnia – 4 czerwca
Galeria na Dziedzińcu w Starym Browarze
Wystawa czynna od wtorku do niedzieli w godz. 12:00-20:00
Wstęp wolny
Tematem XIII Biennale Grafiki, które rozpocznie się 21 kwietnia w Poznaniu, jest „Error” – zagadnienie, które w odniesieniu do sztuki krytykuje istniejącą do tej pory rzeczywistość jako wadliwą i niedoskonałą, proponując w zamian ulepszenia oraz przekształcenia w obrębie kultury i społeczeństwa. Jedną z ekspozycji będzie można bezpłatnie zobaczyć w Galerii na Dziedzińcu w Starym Browarze.
Biennale Grafiki powołane w 1999 roku jest cyklicznym przeglądem prezentującym twórczość artystek i artystów młodego pokolenia, działających w obszarze grafiki artystycznej. Od pewnego czasu organizatorzy wdrażają nową formułę Biennale, która dostosowana jest do zmian we współczesnej sztuce oraz do roli graficznych wypowiedzi w kontekście działań społecznych (ruchy aktywistyczne).
Na wystawie zobaczymy kilkadziesiąt prac młodych twórców i twórczyń z Polski i Ukrainy. Będzie to nie tylko szeroki przegląd wszechobecnej w naszym życiu wypowiedzi graficznej. Artystyczno-społeczny walor prac z pewnością przeniesie opowiadane, często dramatyczne historie, na sytuację estetyczną. Biennale jest wydarzeniem, które poszerza wiedzę o wszechobecnych manipulacjach i pojawiających się błędach w rzeczywistości.
prace – tradycyjne ikony w dialogu z formami abstrakcyjnymi. Prezentowane dzieła stanowią wyraz bogatej wrażliwości artystycznej oraz duchowej Jerzego
Nowosielskiego. Zestawienie tych
dwóch form malarskich jest w aranżacji tej wystawy kluczowe, a tym samym szczególnie interesujące.
– Swoista „dwujęzyczność” (abstrakcyjno-figuratywna dwujęzyczność) Nowosielskiego, uprawiającego równolegle abstrakcję i malarstwo figuratywne, towarzyszyła mu praktycznie przez całą drogę twórczą, prowadząc artystę konsekwentnie do przypisania abstrakcji roli malarstwa ikonicznego –Krystyna Czerni, niekwestionowany autorytet z dziedziny twórczości Jerzego Nowosielskiego.
Na wystawie zaprezentowane zostaną ikony z: Parafii prawosławnej pw. Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny w Krakowie, Katedry greckokatolickiej św. Wincentego i św. Jakuba we Wrocławiu, Kaplicy Wspólnoty Chemin Neuf z Wesołej k. Warszawy oraz z Klasztoru Ojców Benedyktynów z Tyńca. Dodatkowo pokazane będą abstrakcje z: Muzeum
Narodowego w Poznaniu, Galerii Olimpus z Łodzi, prywatnych kolekcji prof. Grygorowicz, Wojciech Fibak, Jarosław Przyborowski i innych.
Organizatorzy:
Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu
Katedra Grafiki Wydziału Grafiki i Komunikacji Wizualnej
Współorganizatorzy:
Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu
Stary Browar
Partnerzy:
Fundacja Nowa UAP
Miasto Poznań
więcej na: https://grafikaart.pl/
Będzie się działo
30 lat Galerii Sztuki w Mosinie
z djęcia : archiwum Galerii
6 maja, start: godz. 10:00 Stary Rynek w Mosinie
Mosina, niewielka miejscowość leżąca 22 kilometry na południe od Poznania. Niektórzy dodają: „zaraz za Puszczykowem”. Park Wielkopolski i jeziora Budzyńskie i Góreckie, Glinianki, Osowa Góra. Piękny teren turystyczny. A w samym centrum miasteczka, przy ulicy Niezłomnych 1 –mała synagoga, w 1993 roku przekształcona w Galerię Miejską. Była to inicjatywa dwóch artystów zamieszkałych w Mosinie, pedagogów Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu (dziś Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz): ówczesnego prorektora uczelni, Bogdana Wegnera i Jacka Strzeleckiego; na wystawie inaugurującej działalność pokazano obrazy właśnie Bogdana Wegnera. W 2018 roku nastąpiła zmiana nazwy Galerii: odtąd jest Galerią Sztuki. Od samego początku jej pracami kieruje Dorota Strzelecka. Rangę miejsca podnosi stały patronat uczelni, ale stanowi on też zobowiązanie do zachowania określonego poziomu artystycznego prezentowanych tu wystaw. Nad ich jakością czuwa Rada Artystyczna, a ponieważ w większości tworzą ją profesorowie UAP, z czasem, nieoficjalnie, Galerię zaczęto nazywać „profesorską”.
Mariaż z uczelnią trwa nieprzerwanie. W Mosinie swoje indywidualne wystawy miało wielu znakomitych pedagogów UAP, m.in: Wojciech Müller, Andrzej Kurzawski, Jan Berdyszak, Jacek Waltoś, Lech Ratajczyk, Józef Petruk, Andrzej Załecki, Andrzej Maciej Łubowski, Hanna OgrabiszKrawiec, Zuzanna Pawlicka, Igor Mikoda, Jacek Strzelecki, Wiesław Koronowski. Swoje prace pokazywali tu też studenci i abiturienci poznańskiej uczelni, a także artyści z innych miast Polski. Zmiana ekspozycji następuje co miesiąc.
Na piętrze mieści się Galeria Historyczna, przypominająca wydarzenia z dziejów Mosiny.
Ale Galeria Sztuki to nie tylko miejsce wystawiennicze: od 2015 roku odbywają się tu regularnie spotkania w ramach Salonu Poetyckiego, a od 2018 cykle „Muzyka w Galerii” i „Sztuka czyli życie” (spotkania z artystami); w marcu 2020 roku rozpoczęła działalność Galeria Online (na stronie Fb Galerii).
6 maja 2023 zapraszamy na Wielki Jubileusz 30-lecia. Rozpocznie się on o 10:00 na Rynku performancem rzeźbiarskim „Brygady Pigmaliona” (UAP), o 11:00 rozpoczną się w tym samym miejscu warsztaty plastyczne, prowadzone przez Asocjację 2006 (formacja stworzona przez prof. Piotra
Tetlaka i Lecha Raczaka w ramach Pracowni Zjawisk Teatralnych UAP), o 16:00 rozpocznie się widowisko uliczne „B+R” Teatru Asocjacja 2006, pół godziny później dołączy do niego Teatr Strefa Ciszy, by wspólnie przeprowadzić „Spotkanie Osobowości”. O 17:30 nastąpi otwarcie trzech wystaw w Galerii: fotograficznej, dokumentującej historię tego miejsca, rzeźby Wiesława Koronowskiego i malarstwa Jacka Strzeleckiego. Szczegóły na stronie internetowej Galerii i na facebooku.
Kobiecy artyzm
z djęcia : materiały prasowe
Dzień Kobiet 8 marca spędziliśmy w otoczeniu sztuki podczas otwarcia wystawy ODCIEŃ KOBIETY w Vinci Art Gallery. Obrazy Moniki Wyrwickiej, Agnieszki Potrzebnickiej-Romanowicz oraz grafiki Elżbiety Radzikowskiej zaprosiły nas do afirmowania kobiecości w różnych odcieniach. Cudowny wieczór, wspaniałe artystki i atmosfera wyjątkowości – to wszystko dało się czuć w murach Vinci Art Gallery.
Ta marcowa wystawa z pewnością obudziła wiosnę, pięknie manifestując twórczość polskich artystek współczesnych, których w portfolio galerii jest znacznie więcej. Prezentowane obrazy można oglądać i zakupić, bo idealnie pasują do wnętrz, jeśli na wiosnę chcecie coś zmienić w swojej przestrzeni i potrzebujecie dobrej energii. Wiosna jest Kobietą! Wystawie towarzyszy także prezentacja autorskiej biżuterii marki Parts Jewelry.
Dzień Kobiet Volvo
z djęcia : materiały prasowe
Ponad 180 niesamowitych kobiet 21 marca wzięło udział w 12. edycji Dnia Kobiet Volvo w salonie Firmy Karlik na Franowie. W marcu tradycyjnie już salon Volvo na jeden dzień stał się miejscem spotkania wyłącznie dla kobiet. Joanna Karlik-Knocińska, właścicielka Volvo Firma Karlik, zaprosiła klientki na Dzień Kobiet Volvo, wydarzenie absolutnie niepowtarzalne.
– Nie wyobrażam sobie już marca bez naszego spotkania. My kobiety, tworzymy wspaniałą przestrzeń do działania, wzajemnego inspirowania się oraz spędzania wspólnie jednego niezwykłego wieczoru w roku. Bo nasza kobiecość jest różnorodna i barwna. Ma w sobie piękno, delikatność i siłę zarazem – mówiła Joanna Karlik-Knocińska, otwierając spotkanie.
Następnie na scenę zaproszona została trenerka rozwoju osobistego oraz ambasadorka Volvo Firma Karlik – Tatiana MindewiczPuacz, która motywowała do odkrywania swoich mocnych stron oraz większej wyrozumiałości dla samych siebie. O dobry nastrój zadbał Kuba Badach, który porwał zaproszonych gości repertuarem z płyty „Obecny. Tribute to Andrzej Zaucha”.
Partnerami spotkania byli: mLeasing, pARTs Jewelry, Vinci Art Gallery, Zakład Zieleni „Sekwoja” Agics Naturals, Gehwol, Rica Polska, City Code oraz Castrol.
Być pewną w biznesie?
z djęcia : materiały prasowe
Whotelu Edison odbyła się konferencja dla kobiet pt. „Pewność siebie w biznesie”. Spotkanie mające na celu odkrywanie wartościowych cech swojego charakteru składało się z 3 paneli dyskusyjnych. Dodatkowo na konferencji pojawili się goście specjalni, Ola Gościniak i Kasia Wilk odkrywająca pewność siebie na scenie, a także poza nią – przy okazji tworzenia nowej marki ICEWOLF. Inną atrakcją okazała się interaktywna zabawa podsumowująca wykład na temat pewności w budowaniu biznesu online.
Pierwszy panel obejmował spotkanie ze stylistką Anią DutkowskąŚmiechowską, która zwróciła uwagę na bardzo istotne elementy garderoby, dzięki którym możemy świadomie podnosić pewność siebie.
Następnym tematem był makijaż przygotowany przez profesjonalną wizażystkę Norę Wolniewicz. Wykonała ona na żywo krok po kroku, zaczynając od pielęgnacji, makijaż biznesowy dodający pewności siebie.
Panelem motywacyjnym oznaczono wystąpienie właścicielki marki Props Joanny Gacek-Sroki, która każdego dnia odkrywa nowe pokłady pewności siebie, pokonując swoje lęki.
Premiera nowej kolekcji ORSKA w Starym Browarze
z djęcia : r afał k łos , patrycja G romek
Pełna dobrych emocji premiera najnowszej kolekcji biżuterii Julia oraz filmu dokumentalnego z cyklu „Rzemiosła Świata według Orskiej” odbyła się w gościnnych murach Starego Browaru w Poznaniu. Zaproszone osoby miały okazję wyruszyć z Anną Orską w filmową podróż do Piechowic, by poznać hutników i zdobniczki pracujących w Hucie Julia. Ręcznie wykonana, pozłacana biżuteria z kolekcji Julia eksponowana była na specjalnie zaprojektowanych ekspozytorach, w inspirowanych kobiecym ciałem kształtach i głębokim, niebieskim kolorze. Wystawa przygotowana została według koncepcji kreatywnej ORSKA Team. Prócz nowej kolekcji, która trafiła już do butików, zaproszeni goście mogli zobaczyć i zakupić unikatowe egzemplarze, wykonane tylko po jednej sztuce. Na gości czekała także ręcznie przygotowana strefa instagram friendly inspirowana szkłem kryształowym i podobnie jak ono, pięknie wykorzystująca grę świateł.
Inauguracja Projektu
Pleasure za nami
z djęcia : o l G a j ędrzejewska
We współpracy trzech kobiet: Katarzyny Głydziak – właścicielki instytutu Good Time Medical Spa, Doroty Raczkiewicz – prezeski Drużyny Szpiku oraz Darii Kuttene – właścicielki Petit Paris w gościnnych murach Good Time Medical Spa odbyło się pierwsze z cyklu spotkań inaugurujące Projekt Pleasure. Przybyłe na spotkanie panie miały okazję posłuchać rozmowy Doroty Raczkiewicz z seksuolożką Magdaleną Świderską, założycielką AMORI Centrum Seksuologii Pozytywnej, na temat kobiecej seksualności, kobiecego libido, a także kobiecych pragnień, oczekiwań i doznań. Celem Projektu Pleasure jest stworzenie wyjątkowej przestrzeni, przepełnionej dobrą kobiecą energią. „Chciałybyśmy, abyście czuły się tu jak u przyjaciółki” – podsumowała spotkanie Katarzyna Głydziak. Czekamy z niecierpliwością na kolejne!
Fundacja rodzinna głównym tematem na jubileuszowym X Międzynarodowym Kongresie Firm Rodzinnych
z djęcia : materiały prasowe
Już po raz dziesiąty polskie rodziny biznesowe spotkały się w Poznaniu na Międzynarodowym Kongresie Firm Rodzinnych. Tematem przewodnim organizowanego przez Instytut Biznesu Rodzinnego spotkania, które odbyło się 20-21 marca 2023 r., była „Fundacja rodzinna – między nadzieją a rzeczywistością”. Agenda oraz wszystkie panele były skupione wokół nowego rozwiązania legislacyjnego – ustawy o fundacji rodzinnej, która będzie dostępna dla firm rodzinnych po 22 maja 2023 r.
Obecne zmiany legislacyjne będą wymagały gruntownego zrozumienia optyki przedsiębiorczości rodzinnej oraz praw rządzących firmą i rodziną, dlatego podczas Kongresu premierę miała publikacja pt. „Fundacja rodzinna dla wielopokoleniowych rodzin biznesowych”. Książka ta to efekt współpracy ekspertów Instytutu dr Adrianny Lewandowskiej oraz prof. Jacka Lipca z zespołem prawników Michałem Gniatkowskim oraz Piotrem Andrzejczakiem i Joanną Wierzejską.
– Fundacje rodzinne będą nowym sposobem zarządzania majątkiem i biznesem przez wielopokoleniowe rodziny w Polsce. Dlatego książka ta będzie stanowić przewodnik dla rodzin biznesowych, które chcą zastanowić
się nad założeniem fundacji rodzinnej, ale nie wiedzą, od czego zacząć – zaznaczył Szymon Trzebiatowski, Szef Zespołu Ekspertów Instytutu Biznesu Rodzinnego. W pracy nad publikacją autorzy uwzględnili różne aspekty związane z fundacją rodzinną, takie jak: jej cel i misję, strukturę zarządzania, statut, procedury, a także kwestie podatkowe i prawne.
W Kongresie co roku bierze udział ok. 250 przedstawicieli rodzin biznesowych z całej Polski. Reprezentują produkcję (ok. 50%), przemysł (26%), handel (21%) oraz usługi (3%). Ok. 5% firm uczestniczących w Kongresie osiąga przychody powyżej 1 miliarda PLN, łącznie realizują obroty na poziomie 40 miliardów PLN.
XVIII edycja GALI POLISH BUSINESSWOMEN AWARDS
z djęcia : materiały prasowe
Cudowna osobowość sceniczna, niezwykła kobieta o nowatorskim spojrzeniu na artyzm, Karolina Sydorowicz, odebrała statuetkę podczas tegorocznej Gali Polish Businesswoman Awards. Została nagrodzona i utytułowana jako wybitna osobowość muzyczna i liderka nowego brzmienia skrzypiec.
Gratulujemy i życzymy Karolinie wielu sukcesów i satysfakcji!
Z Karoliną Sydorowicz w noworocznym nr „Poznańskiego Prestiżu” (styczeń-luty 2023) opublikowany został wartościowy wywiad z prawdziwym przesłaniem „Jestem wdzięczna za to, co mnie w życiu spotyka”.
Paryska iluzja?
tekst : N atalia m ajchrzak z djęcia : materiały prasowe
Wiosenno-letni sezon artystyczny w V.A. Gallery Poland rozpoczął się 9 marca br. wernisażem wystawy „AllusionIllusion” w paryskim centrum sztuki 59 Rivoli. Zaprezentowana twórczość tercetu artystów: Zofii Błażko, utytułowanej malarki konwencji Art déco; uznanego w świecie, nagrodzonego rekordową ilością nagród w konkursach międzynarodowych grafika Pawła Kuczyńskiego i nie mniej znanego i uznanego rzeźbiarza Norberta Sarneckiego, podbiła serca paryżan i przybyłych z dalekich stron gości.
Wielki spektakl polskiej sztuki, zachwycił odwiedzających w artystycznej stolicy świata, w miejscu gdzie rodziły się nowe prądy w sztuce, gdzie żyli i tworzyli Wielcy tego świata. V.A. Gallery Poland zaistniała w Paryżu i w świadomości setek osób, które tak tłumnie docierały do centrum sztuki 59 Rivoli, czyniąc tym samym „Allusion - Illusion” wydarzeniem roku 2023.
– Lubię, kiedy obraz to nie stop-klatka, ale historia, którą trzeba poskładać albo zagadka, którą trzeba rozwikłać. Obiekt artystyczny musi być estetyczny i musi wywoływać reakcję. Im więcej interpretacji, tym większa radość. A «Allusion – Illusion» to właśnie taki zbiór prac – wyjaśnia Violetta Kowalczyk, właścicielka V.A. Gallery Poland.
Weekend z książką Lubimyczytać w Starym Browarze
z djęcia : j w ittche N i j k rzyża N owski
To było prawdziwe święto dla osób, które podpisują się pod hasłem „lubimy czytać”. 11 marca w Atrium
Starego Browaru odbyły się spotkania z autorkami i autorami książek wyróżnionych nominacjami i nagrodami w plebiscycie czytelników Książka Roku 2022
portalu lubimyczytac.pl. Na scenie pojawili się Przemysław Piotrowski, Sławomir
Gortych, Aneta Pawłowska-Krać oraz
Radek Rak. Z kolei w niedzielę, 12 marca, w Starym Browarze ustawiła się długa
kolejka osób zainteresowanych Wielką
Wymianą Książek. Czytelniczki i czytelnicy mogli przynieść do pięciu już przeczytanych książek i wymienić je na pozycje przyniesione przez innych uczestników oraz tytuły podarowane przez zaprzyjaźnione z Lubimyczytać wydawnictwa.
Dużym zainteresowaniem cieszyła się sekcja z książkami dla dzieci – rośnie nam nowe pokolenie moli książkowych!
Kolejne spotkanie Partnerskich Klubów Biznesu
Podczas ostatniego spotkania PKB, które odbyło się w zeszłym miesiącu w siedzibie Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej można było zauważyć powtarzający się scenariusz – uścisk dłoni, krótka rozmowa, wymiana danymi kontaktowymi i umówienie na dalsze rozmowy. Przedsiębiorcy nawiązali kolejne relacje biznesowe.
– To niewątpliwie powód do zadowolenia i dumy dla nas, jako organizatorów kolejnego Spotkania Przedsiębiorców, że przedsiębiorcy wykorzystują przestrzeń, którą dla nich tworzymy. Dziękujemy wszystkim uczestnikom za obecność, otwartość na rozmowy oraz zaangażowanie. To duża wartość budować relacje z prawdziwymi ekspertami w swoich dziedzinach – podsumował Prezes Zarządu PKB Wielkopolska Bartłomiej Krukowski.
Organizatorzy, czyli PKB oraz WZPN, kontynuują promowanie łączenia biznesu i sportu, czego przykładem było właśnie to spotkanie. Wspólne inicjatywy mają na celu integracje wielkopolskiego środowiska biznesowego.
Mentor Biznesu
z djęcia : materiały prasowe
Pierwszego marca odbyło się inauguracyjne posiedzenie Komitetu Monitorującego Program
Fundusze Europejskie dla Wielkopolski 2021-2027. W trakcie spotkania Marek Woźniak Marszałek
Województwa Wielkopolskiego wręczył nominacje członkom Komitetu.
Wśród nominowanych znalazła się
Swietłana Walczak, Prezes Zarządu Związku Pracodawców Mentor
Biznesu. Skład Komitetu został zatwierdzony przez Zarząd Województwa Wielkopolskiego. Z kolei 14 marca, w ramach cyklu „Poznański Leadership” odbyło się kolejne spotkanie
Związku Pracodawców Mentor Biznesu pt. „Konsultacje strategiczne TOC+”. Uczestnicy spotkania, podążając za wskazaniami prowadzącego warsztat Pawła Schmidta, mogli przeanalizować swoje dotychczasowe działania, znaleźć prawdziwe ograniczenia i wypracować strategiczne działania, które pozwolą je wyeliminować.