100
Drobnica Dźwięk jest terytorialny – zaznacza przestrzeń tak samo jak obsikujący drzewa pies. Każdy z nas to wie, odkąd pierwszy raz usłyszał dźwięk tramwaju zza okna nowego mieszkania lub rzeki zza okna domu. Ale to nie o taką terytorialność chodzi Kafce. A przynajmniej nie tylko.
Michał Libera
Helena Rząsa
D
robnica to dziwne słowo. Zrozumiałe, przynajmniej w przybliżeniu, choć używane nieczęsto. Oznacza zwykle dowolny zbiór małych elementów działających en masse. Mogą to być codzienne sprawki, poranne rzeczy do zrobienia, które nieoczekiwanie pochłaniają całe przedpołudnie. Może to być ławica małych ryb lub potrawa z nich przyrządzona. Albo rodzaj ładunku w logistyce transportu – małe niepodzielne pakunki, dające się ważyć i mierzyć, gromadzić i selekcjonować. Taki ładunek można dowolnie przesuwać i ustawiać, byle tylko robić to uważnie – drobnica wymaga szczególnej troski, nawet jeśli wiadomo, że przy odpowiedniej skali utrata kilku jednostek niewiele zmienia. Istnieje wreszcie jeden przypadek, w którym słowo drobnica oznacza bliżej nieokreśloną „zwierzynę”. To za sprawą Jarosława Ziółkowskiego, który w swym tłumaczeniu niedokończonego opowiadania Franza Kafki „Jama” użył tego właśnie słowa, aby oddać niemieckie das Kleinzeug. Dosłownie tłumacząc, znaczy ono małe rzeczy, ale taki przekład, poza wieloma innymi aspektami, gubi jeden, który tak znakomicie obecny jest w drobnicy – liczbę pojedynczą, która ma mnogą naturę. Zwierzę Jeden z ostatnich tekstów Kafki, jak wiele innych – niedokończony, to opowiadanie o bliżej
niezidentyfikowanym zwierzęciu żyjącym pod ziemią i samotnie zarządzającym swoim królestwem. Pewnego razu nawiedzone ono zostaje przez równie niezidentyfikowany dźwięk: „Budzi mnie […] właściwie ledwo słyszalne syczenie. Pojmuję natychmiast: to drobnica o wiele za mało przeze mnie nadzorowana, zanadto oszczędzana, wydrążyła gdzieś, pod moją nieobecność, nową drogę, nowa droga zetknęła się z jakąś starą, powietrze zaplątuje się tam i w rezultacie daje to syczący odgłos. Cóż to za nieustannie aktywna zwierzyna, a jaka dokuczliwa jest jej pilność! Najpierw, skrupulatnie nasłuchując przy ścianach korytarza, będę musiał, robiąc próbne wykopy, ustalić miejsce zakłócenia, a dopiero potem usunąć szmer”. To fenomenalny akapit nie tylko w tym opowiadaniu, ale i w całej teorii słuchania autorstwa Kafki. Bodaj nigdzie indziej tak znakomicie nie łączą się dwie z jego największych obsesji – zwierzęta i dźwięk. I chyba nigdzie indziej nie jest to połączenie aż tak czytelne: dźwięk dosłownie staje się tutaj zwierzyną. Słowo po słowie: „[...] syczenie. Pojmuję natychmiast: to drobnica”. Najważniejsze, aby nie pomylić znaczenia tego zdania z pierwszymi intuicjami na ten temat. To nie jest żadna przenośnia. Nic tutaj nie będzie występowało w nie swoim imieniu, nie ma zresztą takiej potrzeby. Ani zwierzę nie zastępuje dźwięku, ani dźwięk nie pojawia się na miejscu zwierzęcia. Kafka nie znosił metafor, o czym wiemy z jego dzienników, przepadał za to za metamorfozami. Tu mamy do czynienia z jedną z nich. Wcale nie jest ona wymyślna. Nie jest nawet