152
Dobrostan znaczy więcej niż dobrobyt Jeżeli myślimy o gospodarce wyłącznie przez pryzmat PKB, to tak, jakbyśmy jadąc samochodem, zwracali uwagę tylko na prędkość. Staramy się jechać jak najszybciej niezależnie od tego, czy to bezpieczne dla pasażerów. Powinniśmy myśleć o wskaźnikach sukcesu bardziej kompleksowo, dla dobra nas wszystkich.
Magdalena Biejat Julia Chibowska
S
przeciwiam się propozycji podniesienia płacy minimalnej w takim kształcie, w jakim postuluje to Prawo i Sprawiedliwość. Żeby nie było wątpliwości, jestem zdecydowaną zwolenniczką podniesienia najniższych płac (i będę o to zabiegać w Sejmie, zgodnie z programem, z którym Lewica szła do wyborów), bo za pracę należy się wynagrodzenie pozwalające na godziwe życie. Ale nie należy zabierać się do tego w sposób tak nieodpowiedzialny, jak robi to partia rządząca, bo ciągnie to za sobą wiele negatywnych skutków ubocznych. Na przykład tak popularne ostatnio świadczenia gotówkowe (a zwłaszcza te jednorazowe) nie poprawią jakości życia. Potrzeba nam systemowej, długofalowej strategii opartej na współpracy między obywatelami a państwem. Strategii, która pozwoli przekuć dobrobyt państwa w dobrostan obywateli. Po prostu stać nas na więcej. Ale nie tylko w sferze finansów – to już wiemy – lecz także w kwestii sposobu ich rozdzielania. Jak tego dokonać? Mam pewną propozycję. Wymaga ona jednak radykalnej zmiany naszego myślenia o państwie, demokracji i usługach publicznych, ukształtowanego w latach dziewięćdziesiątych.
Refren najntisów Przypomnijmy sobie, jak to było. Mam takie wspomnienie z samego początku podstawówki. Nauczycielka puszczała nam audycję dla dzieci nagraną wcześniej na kasetę z radia, ale nie zdążyła wyłączyć magnetofonu, dzięki czemu usłyszeliśmy refren jakiejś dziwnej piosenki: ,,Pieniądze leżą na ulicy, więc je podnieś’’. Słuchaliśmy jej z dzieciakami i ze śmiechem biegaliśmy po klasie, wygłupiając się, że zbieramy z ziemi wymyślone banknoty. Po latach odnalazłam tę piosenkę (to ,,Biznesmeni’’ Kabaretu OT.TO) i nie mogłam wyjść ze zdumienia, że po pierwsze, jest taka zła (no, ale czego się spodziewać), a po drugie, że tak świetnie oddaje klimat ówczesnej epoki – mogłaby wręcz stać się hymnem polskich najntisów. Ten quasi-ironiczny zachwyt szybkimi karierami, pieniędzmi na wyciągnięcie ręki (więc je podnieś…), pogarda dla ciężkiej pracy. Takim powietrzem oddychaliśmy w latach 90., my, dzieci polskiej transformacji, którym wkładano do głowy, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba się postarać. A jak ci się nie udało, to sama jesteś sobie winna. W tym samym okresie na murach czytałam „Balcerowicz musi odejść”, ale wszyscy wkoło zapewniali zdroworozsądkowo, że wcale nie powinien. Przekonująca do wyrzeczeń obrona modelu polskiej transformacji towarzyszyła nam od tamtej pory przez długie