Bartosz Straburzyński Rozmawia: Iga Woźniak
I.W.: Czy ma Pan jakieś specyficzne przyzwyczajenia, kiedy tworzy Pan muzykę?
Bartosz Straburzyński: Mam mało spektakularny rodowód, czyli jak każdy młody chłopak, próbowałem uwieść dziewczyny, grając na gitarze. Sądziłem, że tak mam większą szansę. Później zaczęły się różnego rodzaju zespoły rockowe i młodzieńcza pasja z dnia na dzień przerodziła się w zawód. Miałem 18 lat, pisałem muzykę do filmu i były z tego pieniądze. I taki zawód został mi do dziś. Początek jest z potrzeby serca, a później okazuje się, że to jest na tyle ciekawe zajęcie, że można mu poświęcić życie.
B.S.: Powiem coś, co może jest mało popularne, a wydaje mi się, że wszyscy moi koledzy, którzy się tym zajmują, powiedzą to samo: najlepszą weną jest termin. Pojawia się termin i w tym momencie wszystkie środki, cały świat sprzęga się do działania.
I.W.: Kończył Pan jakąś szkołę artystyczną? B.S.: Nie, jestem „samopałem”. I.W.: Jak wygląda komponowanie muzyki do spektakli od strony technicznej? Jak odbywa się jej zamawianie? B.S.: To chyba wygląda dosyć podobnie na całym świecie. Czyli: wcześniej już napisałem komuś muzykę do jakiegoś spektaklu, ktoś to zobaczył, komuś się to spodobało i wtedy zaprasza mnie, żebym zrobił muzykę w innym teatrze w Polsce. I to tak się po prostu „rozłazi”, trochę jak zaraza. Drugi sposób „zlecenia” to taki, jak projekt, nad którym teraz pracuję z Jackiem Głombem [Marsz Polonia na podstawie Jerzego Pilcha w Teatrze Powszechnym w Łodzi, premiera 21.02. – przyp. red.]. To praca w stałym, świetnie znającym się zespole. Znamy się już od dawien dawna, od „nastu” lat robimy spektakle. To bardzo częsta sytuacja, nawet nie tylko na polskiej scenie teatralnej, że ludzie pracują zespołami. Czyli jest ktoś, kto zajmuje się ruchem, ktoś scenografią, ktoś muzyką. Znamy się wszyscy, mamy ze sobą szybką komunikację, jesteśmy w stanie działać błyskawicznie, ponieważ bardzo dobrze rozpoznajemy swoje oczekiwania.
MUZYKA W TEATRZE
Iga Woźniak: Kiedy zdecydował Pan, że zajmie się muzyką? Skąd wziął się ten pomysł?
A poza tym myślę, że teatr jest akurat jedną z niewielu form uprawiania muzyki, która daje niesamowitą wolność twórczą. Niesamowitą. Spektakle, które się robi, są zanurzone w różnych światach – akcja może się dziać dziś, ale i tysiąc lat przed Chrystusem. I w wielu sytuacjach to ma ogromny wpływ na warstwę muzyczną. Z jednej strony olbrzymia wolność, ale z drugiej to też czasami trochę przeszkadza, bo przez duże możliwości ma się zbyt duży wybór. W samym procesie tworzenia muzyki, trzeba pamiętać, że ją się robi w służbie czemuś. Ta służba może być różna, bo i różne mogą być role muzyki w filmie czy teatrze: może ona w jakiś sposób wspierać, wzbogacać całość, czasami być równoprawna, czasami przejmować ciężar pewnych rzeczy. To często bywa trudne zadanie, np. napisać taką muzykę, która nie przeszkadza dialogom, jest muzyką tła i ma stwarzać tylko pewien klimat, wprowadzać w określony nastrój. Ma powodować jakieś wrażenia.
BARTOSZ STRABURZYŃSKI –
kompozytor, aranżer, producent muzyczny, muzyk rockowy. Autor muzyki do głośnej Ballady o Zakaczawiu (2000), a także innych spektakli Jacka Głomba (Obywatel M – Historyja [2003]; Łemko [2007]; Palę Rosję! Opowieść syberyjska [2009]; Orkiestra [2011]; Marsz Polonia [2012] i in.) i jego filmu Operacja Dunaj. Skomponował również muzykę do filmów Przemysława Wojcieszka (Głośniej od bomb [2001]; W dół kolorowym wzgórzem [2004] i Marka Lechkiego (Moje miasto [2002]; Erratum [2010]).
67