Krzysztof Kopka
O śląskich dowcipach i teatrze FELIETONY
Odszedłem z teatru. Psychicznie. Nie daję już rady. Nudzę się. Nie wytrzymuję. Męczę. Mierzi mnie. Chociaż... może ja nie tyle z samego teatru odszedłem.... Bo przecież gdy w teatrze na próbie stają przede mną te odwieczne, fundamentalne pytania – aktorzy wchodzą z prawej czy z lewej? Świecić przodami czy konturowo? – tak, wtedy nadal czuję to dawne podniecenie. Albo gdy analizujemy sobie ze studentami reżyserii, kim jest właściwie ów Claudio z Wiele hałasu o nic? Albo jakie nieprawdopodobne, kolejne warstwy są wpisane w jego relację z tą bidną Hero... Owszem, to wszystko ciągle kręci... Więc właściwie należałoby powiedzieć, że ja raczej z życia teatralnego odszedłem. Takiego, jakie się w ostatnim dziesięcioleciu ukształtowało. Czy – zostało ukształtowane. Tu – rzeczywiście – nie daję rady i nie wytrzymuję. I nie śledzę. I nie czytam. I nie czuję, żeby mi czegoś brakowało. Ale próbowałem. Jak bozię kocham. Chodziłem na „hity sezonu”, na „przełomowe interpretacje”, na „spektakle otwierające nową epokę”. I dupa! Kilka lat temu poszedłem na Sprawę Dantona Klaty na Świebodzkim. Przedstawienie bez przerwy, wyjść nie ma jak, chyba że przez scenę, a na niej – znajomi aktorzy. Zobaczą – wstyd. Zrozumiałem wtedy, co znaczy ta Hamletowa „Pułapka na myszy”! A ponieważ nie jestem takim chamem, jak ten uzurpator Klaudiusz, więc oczywiście nie przerywałem przedstawienia, tylko siedziałem sobie cicho, jak trusia, i zastanawiałem się – dlaczego właściwie nie? Co mi się tu tak nie podoba? Bo przecież miejscami autentycznie śmieszne, fajne gagi itd. I pomyślałem sobie wtedy, że ten spektakl przypomina mi trochę znany śląski dowcip o kibicu Górnika Zabrze. Otóż siedział ów człowiek na meczu swojej drużyny z Szombierkami Bytom i spokojnie kibicował. Jak Górnik zdobył pierwszą bramkę zerwał się oczywiście z miejsca krzycząc: „Goool!” A kiedy siadał, poczuł, że ktoś mu napluł na plecy. Obejrzał się. Cały sektor za nim wpatrywał się pilnie w środek boiska, na któ-
92
rym piłkarze Szombierek rozpoczynali grę po utracie bramki. I potem to wszystko się dwa razy powtórzyło: bramka Górnika, radość kibica, oplucie. Więc za trzecim (oczywiście!) razem opluty kibic już nie usiadł. Zakreślił ręką w powietrzu ramy obejmujące cały sektor za nim i krzyknął: „Odtąd–dotąd: same chuje!” W swojej pracy Dowcip i jego stosunek do nieświadomości Zygmunt Freud pyta, co właściwie sprawia nam taką radość w dowcipie. A potem przez trzysta stron szuka odpowiedzi. Uff! Niezapomniana lektura! Freud opowiada paręset szmoncesów z najdłuższymi brodami w Europie, a po opowiedzeniu każdego kolejnego zaczyna swoje: „A teraz zastanówmy się chwileczkę cóż takiego w tym przepysznym żarciku sprawia, że nie sposób wprost powstrzymać się po jego wysłuchaniu od wybuchnięcia homeryckim iście śmiechem. Otóż można by mniemać...” Jezus Maryja! Ledwo dobrnąłem do końca! Ale na tym końcu było nawet ciekawie. Tam Z.F. krótko i węzłowato mówi mniej więcej tak: każdy żart oparty jest na „błędzie logicznym”, jest swoistą „drogą na skróty” w rozumowaniu. Ponieważ – kojarząc ze sobą niełączące się z reguły sprawy i wątki – kawał zaoszczędza nam sporo energii psychicznej, jaką zużylibyśmy na ich „normalne” połączenie, więc – korzystamy z tego zaskórniaka i świętujemy, śmiejąc się. Lecz to jeszcze nie wszystko. Śmiejąc się z dowcipu, wracamy także do raju, do jedynej epoki w naszym życiu, gdy chodziliśmy sobie bezkarnie na skróty, gdy nasze słowo i głos zmieniało świat i wystarczyło nam – poczuwszy głód – zapłakać, żeby w otaczającej nas przestrzeni pojawiła się (dosłownie znikąd!) pełna mleka, kobieca pierś i by świat zaczął nas karmić. Wracamy mianowicie do najwcześniejszego dzieciństwa. Tyle Freud. A teraz ja się zabawię w Freuda i zapytam: i cóż takiego nas tak bawi w tym pysznym i leciutkim jak krupniok śląskim żarciku o kibicu Górnika? Zanalizujmy: 1) kibic nie może znaleźć sprawcy swego cierpienia (oplucie!), 2) nie mogąc pogodzić się z istniejącym w świecie