SPEKTAKLE
Jakub Kasprzak
Rasowy Czechow Teatr Latarnia, Wiśniowy sad, reż. Mateusz Tymura
– Teraz ja jestem Teatr Latarnia – mówi pan Stefan, trzymając nad głową długą ledową lampę. Dochodzi druga w nocy, stoję na łące przy ulicy Grunwaldzkiej w Białymstoku. Wokół ciemno, że oko wykol – odkąd wyciągnięto wtyczki i zaczęto zdejmować reflektory ze statywów, wszystko zatonęło w ciemnościach. Światło bije tylko od lampy pana Stefana. Staruszek mieszka naprzeciwko. To z jego posesji pociągnięto kable z prądem, to na jego podwórku ląduje scenografia, podesty, krzesła i wszelki inny sprzęt. Razem z Rafałem Pietrzakiem podnoszę płytę OSB, nieporęczną, ciężką. Musimy nieść ją we dwóch. Tylko Zibi – Zbigniew Rusiłowicz, muzyk i odtwórca roli Jaszy, krzepki jak Samson, potrafi sam sobie zarzucać te cholerne ścianki na plecy i dotaszczyć je do samochodowej przyczepy. Ale nawet on zaczyna już dyszeć ze zmęczenia. Rafał wygląda, jakby miał zasnąć na stojąco. Wieczorem grał tryskającego energią Jermołaja Łopachina. W finale krzyczał, tańczył, żłopał szampana. Ale to było kilka godzin temu. Przechodzimy obok reżysera i odtwórcy roli Borysa Simeonowa-Piszczyka – Mateusza Tymury, który mocuje się z zaciętym statywem. Żelastwo puszcza nagle, metalowy element
44 |
przejeżdża mu po dłoni. Szczęście, że facet założył rękawice ochronne. Dalej dziewczyny: Magdy Dąbrowska i Czajkowska oraz Paula Czarnecka, odpowiednio Anna, Waria i Duniasza, pchają pod górę załadowaną krzesłami dwukółkę. Wpakowuję płytę razem z Rafałem, potem łapię pytający wzrok Zbyszka. Jestem gościem, nie częścią ekipy, nie muszę pomagać. Ale co mam innego do roboty? Noc jest chłodna, wrześniowa, a praca rozgrzewa. Idziemy do podestów rozkręcanych przez Błażeja Twarowskiego, który w majątku u Raniewskich był wiecznym studentem Piotrem Trofimowem. Podesty są cięższe niż płyty, ale węższe, łatwiej je złapać. Do tego nie wbijają zadr. Nosimy we dwóch, idziemy za Gajewem i Jepichodowem – Błażejem Piotrowskim i Dominikiem Garbaczyńskim. Noc nie skończy się chyba szybko. Myślę sobie, że może za dużo tu tego jak na off. Może wystarczyłyby dwa czy trzy reflektory, może widownię trzeba było usadzić na kocach, a nie budować jej dwupoziomowe trybuny, może dałoby się zagrać w kostiumie, ale bez scenografii, po prostu na trawie i między drzewami. Może i by się dało, ale to nie jest styl Mateusza Tymury.