Niekonwencjonalny Frei Obserwowanie różnic w postrzeganiu tej samej muzyki przez różne osoby to niesamowita frajda, zwłaszcza gdy każdy inaczej ją słyszy i przeżywa. Wodzisławki Gallileous dla przykładu bawi się na przestrzeni lat rozmaitymi stylistykami i konwencjami tak, że ich najnowszy album "Fosforos" skłania do ożywionych reakcji reprezentantów rozmaitych, często dotąd wzajemnie niepowiązanych, środowisk. O bieżących sprawach w kontekście muzycznych tradycji, chętnie i swobodnie, rozpisał się gitarzysta zespołu Tomasz "Stona" Stoński. HMP: Z których swoich muzycznych sukcesów i osiągnięć jesteście najbardziej dumni? Tomasz "Stona" Stoński: Ja ze swojej strony jestem dumny przede wszystkim z tego, że ciągnę ten wózek już tyle lat. Od 1994 roku, kiedy to zasiliłem szeregi Gallileous, do dziś wiele lodów Arktyki stopniało, skład grupy ulegał drastycznym metamorfozom, chwilami byliśmy zawieszeni w próżni, ale mimo tego zespół nadal funkcjonuje i ma się z roku na rok coraz lepiej. Zagraliśmy też masę koncertów w Polsce i za granicą. Występy u boku takich zespołów i artystów jak: Saint Vitus, Coogans Bluff, Church Of Misery, Blues Pills, Kadavar czy Colin Bass to zawsze ol-
Nagrywanie "Moonsoon" poprzedziło odejście dotychczasowego perkusisty Mirka Cichego, współzałożyciela grupy. Był to dla nas olbrzymi cios. Co prawda był już w zanadrzu Michał Szendzielorz, który zastępował Mirka na kilku koncertach wcześniej, ale czuło się, że nic już nie będzie takie samo. Wychodzę jednak z założenia, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Michał okazał się bardzo rzetelnym, pobudzającym do działania członkiem zespołu. O tym, że jest dobrym perkusistą, już wiedziałem. Zastanawiałem się jedynie, jak się odnajdzie w naszej stylistyce. Trzeba powiedzieć, że odnalazł się bardzo dobrze. To ciekawe, że zwróciłeś uwagę na ten
Foto: Gallileous
brzymia przyjemność. Wystąpiliśmy też na kilku festiwalach typu Red Smoke Festival w Pleszewie, Doom over Vienna w Wiedniu, Festiwalu Rocka Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego w Toruniu czy Warsaw Prog Days. W międzyczasie single trafiały na podium "Czwartkowego Czarta", czyli listy przebojów radia Rockserwis.FM i emitowane były w wielu innych stacjach radiowych. Oczywiście jesteśmy też bardzo zadowoleni z naszej ostatniej płyty "Fosforos"! ...Because I'm stronger than before. That's why I'm always moving on". Tymi słowami kończył się Wasz poprzedni krążek, "Moonsoon" (2019). W jakim stopniu ta sentencja pozostaje aktualna dla Gallileousa na początku 2022r.?
106
GALLILEOUS
tekst, ponieważ zastanawiałem się nawet czy tej płycie nie nadać właśnie tytułu "Stronger Than Before", co podkreślałoby, że mamy się świetnie pomimo przeciwieństw losu i to co dobre dopiero przed nami. Od wydania "Moonsoon" minęły dwa lata, nagraliśmy kolejny album i… koło fortuny ponownie postawiło nas w podobnej sytuacji, bowiem po nagraniu płyty szeregi Gallileous opuścił dotychczasowy basista Paweł Cebula. Ale jak śpiewa Ania, "zawsze idziemy dalej", do przodu. Każda kłoda rzucona nam pod nogi powoduje, że stajemy się silniejsi. Rolę basisty w zespole przejął Mateusz Weber-Mieszczak, który na naszych ostatnich koncertach już niejednego powalił na kolana swoim brzmieniem. Można więc śmiało powiedzieć "we are still getting stronger!".
Wasz poprzedni album "Moonsoon" wydaje się być bardziej pulsująco-kłębiąco-bulgo czący, jak gdyby gotowała się podczas jego trwania obfita uczta, podczas gdy "Fosforos" jest bardziej bluesowy i refleksyjny, prawie tak jakbyście pogrążyli się w myślach o czymś ważnym już po posiłku. Czy to dlatego, że nasłuchaliście się ostatnio bluesa? Heh, nie do końca rozumiem Twoje porównania, ale na pewno różnica pomiędzy tymi albumami nie wynika z tego, by ktokolwiek z nas nasłuchał się bluesa. Ania co prawda miewała przygody z bluesem śpiewając w The Blues Experience, ja też słucham wiele muzyki progresywnej czy hard rockowej z lat 60.70., której korzenie często sięgają do tego gatunku, jednak nie sądzę, żeby to miało jakikolwiek wpływ na powstanie nowej płyty, a tym bardziej na takie utwory jak "Bakeneko" czy tytułowy "Fosforos", w których bliżej nam chyba do trip hopu czy soulu niż bluesa. Chyba, że mówiąc "blues", masz na myśli Black Sabbath, Deep Purple, Pink Floyd czy U.F.O., to wówczas na pewno jakieś podobieństwa można znaleźć w "The Groke", "Frankenstein", "Ja Monster" czy "An Invisible Man". Myślę jednak, że kawałki o podobnym charakterze pojawiały się wcześniej zarówno na płycie "Moonsoon" jak i "Stereotrip". Czy jako główni przedstawiciele polskiego doom metalu (sic!) eksperymentujący z mnóstwem różnych metalowych stylów, zgadza cie się z hipotezą, że doom metal jest podgatunkiem metalu najbliżej spokrewnionym z bluesem? Z tymi przedstawicielami polskiego doom metalu to bym nie przesadzał. Wiele się zmieniło od czasów "Passio Et Mors". Wówczas, w 1994 roku może i byliśmy pionierami na polskiej scenie funeral doom metalu, ale dzisiaj jest cała masa znakomitych polskich zespołów, które bardziej pasują do tego miana. Wracając do pytania, uważam, że to prawda. Pierwsze grupy tworzące podwaliny heavy metalu bezsprzecznie wywodziły się z bluesa i do dziś w wielu gatunkach, szczególnie właśnie tych z klimatów stoner/doom, ewidentnie królują bluesowe skale. Jak to jest, że bluesowe albumy często złożone są z wielu coverów starych standardów, podczas gdy na albumach metalowych spo radycznie pojawia się pojedynczy cover i (pomijając typowe cover bandy) kapele met alowe koncentrują się znaczniej bardziej na tworzeniu nowego materiału autorskiego? Wydaje mi się, że podyktowane to jest trendami na rynkach muzycznych oraz samym podejściem do tworzenia samych muzyków. Słuchając zespołów z lat 50.-60. ubiegłego stulecia ewidentnie widać, że rynek nastawiony był na standardy. Zauważalne to jest na płytach jazzowych, bluesowych oraz rockowych. Wspomnijmy takie grupy jak Rare Earth, czy Iron Butterfly np. gdzie często całe strony zapełnione były coverami i dopiero druga strona płyty zawierała jeden długi, własny utwór zespołu, częstokroć wyskakujący poza ramy dotychczasowych norm. Nie zapominajmy, że Led Zeppelin z jego wczesnej ery, równie dobrze możemy nazwać coverbandem The Yardbirds, którzy zresztą sami grali covery starych bluesmanów. Z naszego podwórka Skaldowie posunęli się jeszcze dalej, nagrywając jednocześnie dwie płyty, z których jedna przeznaczona była na rynek muzyki po-