Planeta metalu Fani pamiętający czasy świetności europejskiego heavy lat 80. hołubią w kolekcjach płyty Martyr. Grupa z Utrechtu nie zdołała wtedy zaistnieć jakoś szerzej, ale po reaktywacji w roku 2005 nadrabia stracony czas. Jej kolejny album to "Planet Metalhead", realizacja w praktyce maksymy, że w dzisiejszych czasach trzeba myśleć o tym, co można zrobić, a nie skupiać się na tym, czego nie można. Przed wami Rick Bouwman, gitarzysta i jeden z dwóch oryginalnych muzyków grupy. HMP: Ciągle słyszy się, a już szczególnie od tych, którzy nie pamiętają tych czasów, że lata 80. były najlepsze dla metalu. Trudno się z tym nie zgodzić, jednak jest też druga strona medalu, bowiem dla wielu zespołów, w tym również Martyr, pod względem biznesowym były to bardzo ciężkie czasy - paradoksalnie znacznie lepiej radzicie sobie po reaktywacji, bo wydajecie właśnie trzeci album od roku 2011, a w tak zwanym między czasie wypuściliście też przecież koncertówkę "Live In Japan"? Rick Bouwman: Tak, zgadza się, na początku lat 80. byliśmy młodziutkim zespołem, nasza kariera dopiero się rozpoczynała. Nagraliśmy dwa albumy, znaleźliśmy się na kilku kompilacjach i zagraliśmy kilka koncertów, ale głównie w Niemczech, Niderlandach i w Belgii. Po powrocie koncertowaliśmy znacznie więcej, jeździliśmy po całej Europie i byliśmy nawet w Japonii. Wydajemy kolejne płyty i zainwe-
stowaliśmy w zespół więcej pieniędzy, a to owocuje rosnącą popularnością. W tym czasie byliście w uderzeniu, pracowaliście też już nad nowym materiałem tymczasem przyszła pandemia i przewartoś ciowała wszystko, jedyne co można było robić to tworzyć dalej? Już przed pandemią pracowaliśmy nad materiałem do "Planet Metalhead", ale szło to dość powoli. Z reguły dużo koncertujemy i wtedy proces pisania utworów idzie wolniej. Więc gdy nadeszła pandemia, okazało się że mamy bardzo dużo wolnego czasu i możemy zająć się tworzeniem. Dzięki temu mogliśmy bardziej skupić się na detalach i dopieścić utwory do ostatniej nuty. Czerpiemy satysfakcję z każdego kawałka, słychać że ta muzyka żyje. Dlatego też w roku 2020 przypominaliście o sobie kolejnymi singlami "No Time For
Foto: Martyr
142
MARTYR
Goodbyes", "Fire Of Rebellions" i "Raise Your Horns, Unite!", przekładając premierę już gotowego albumu "Planet Metalhead" dopiero na luty tego roku? Martyr skupia się na koncertowaniu, więc album mógł być wydany tylko w momencie, w którym moglibyśmy promować go na scenie, i grać dla fanów nowe utwory, to było głównym powodem. Oczywiście nikt nie przewidział, kiedy pandemia się skończy, albo chociaż restrykcje zostaną zniesione, abyśmy mogli świętować wydanie płyty w "normalny" sposób. Na razie sprawy wyglądają obiecująco, więc myślę że postąpiliśmy słusznie planując wypuszczenie albumu na 24 lutego, a początek trasy na 12 marca. Już japoński bonus "English Forces" z "Live In Japan" pokazał, że wracacie do korzeni, do tego, co graliście w latach 80., a singlowe utwory tylko potwierdziły, że Martyr nie powiedział jeszcze ostatniego słowa? "Live In Japan" to prawdziwy metalowy album koncertowy, prezentujący kim naprawdę jesteśmy oraz to, że dajemy czadu na scenie. W 2018 roku dołączyli do nas basista Vinnie Wassink, perkusista Rick Valcon i gitarzysta Geoffrey Mass. Razem ze mną i wokalistą Ropem Van Harenem, dwoma oryginalnymi członkami zespołu, Martyr tworzy świetny skład i w końcu ma muzyków, którzy pozwalają mu ponownie grać z energią, agresją i prędkością. Po prostu tak jak robiło się to kiedyś. My się nigdzie nie wybieramy, udowodnił to ostatni album, jesteśmy lepsi niż kiedykolwiek, świadczy też o tym świetny odbiór i same pozytywne recenzje nowego albumu. W takiej sytuacji ma chyba nic bardziej iry tującego niż oczekiwanie na nową płytę, ale nie było innego wyjścia - tym bardziej, że poświęciliście jej zbyt dużo czasu i pracy, żeby po prostu gdzieś przepadła w powodzi innych wydawnictw doby pandemii? Skończyliśmy miksy i mastering w sierpniu zeszłego roku, daliśmy sobie trochę czasu żeby dobrze przygotować wydanie albumu, więc nie odnieśliśmy wrażenia, że musimy jakoś długo czekać. Mieliśmy też zajęcia, którymi się w tym czasie zajmowaliśmy, na przykład szukaliśmy partnerskich wytwórni w celu zawarcia umów licencyjnych, aby album był łatwo dostępny na przykład w Ameryce Południowej i Północnej, Chinach i Japonii, wydaliśmy też kilka starych kawałków w Ameryce Południowej, aby otworzyć rynek na nowy materiał, zajęliśmy się też sprawami organizacyjnymi i podjęciem kilku decyzji. Mimo, że nie występowaliśmy, to i tak cały czas mieliśmy ręce pełne roboty, czy to działając w sprawie nowego albumu, czy szukając okazji do zagrania w przyszłości. Czy sesja nagraniowa "Planet Metalhead" różniła się czymś od nagrywania waszej poprzedniej płyty? Zdecydowanie, tym razem nagrywanie miało inny proces, każdy z nas nagrał swoje partie w swoim domowym studio. Ja i Rop nagraliśmy ścieżki demo partii wokalnych i perkusyjnych i wysłaliśmy je do chłopaków, wszystko przez ówczesne restrykcje narzucające dystans społeczny. Pamiętam moment kiedy Rick wysłał swoje pierwsze partie, dało mi to tak dużo inspiracji, że zmieniłem i ulepszyłem całe utwory. Ten album nagrywaliśmy kawałek po kawałku, nawet miksowaliśmy każdy po kolei.