Metalowe dusze W latach 80. im nie wyszło, ale nie dali za wygraną. Podbudowani świetnym przyjęciem kompilacji z archiwaliami oraz powrotnych koncertów duńscy weterani z Metal Cross zdołali, mimo pandemicznych utrudnień, nagrać debiutancki album studyjny. Odpalcie więc "Soul Ripper", będzie to bowiem świetny podkład do lektury rozmowy z gitarzystą Metal Cross.
HMP: Założyliście zespół w roku 1984, a więc w czasie największej popularności tradycyjnego heavy metalu - powiedzieć, że był wtedy na topie to zbyt mało. Jednak nie udało się wam wtedy przebić, raptem pięć lat później było już po wszystkim - wygląda na to, że zaczęliście grać zbyt późno i w drugiej połowie 80. wasza muzyka nie interesowała ani wydawców, ani większej liczby słuchaczy? John Lybaek: Gdy zaczynaliśmy w 1983 roku, byliśmy bardzo młodzi, najpierw musie-
jesteście uznawani za zespół ważny dla duńskiej sceny ósmej dekady, a wtedy nie mogliście liczyć na poważny kontrakt czy jakiekolwiek wsparcie? Kiedy powróciliśmy w roku 2014, graliśmy głównie dla rozrywki, więc dalej byliśmy w podziemiu. W 2016 roku zdecydowaliśmy, że chcemy iść naprzód, zaczęliśmy pracować nad nowym materiałem i weszliśmy do studia, jednak nie byliśmy zadowoleni z nowego brzmienia, nasz ówczesny sound był zbyt oldschoolowy. Związaliśmy się z nowym gitarzystą i wokalistą, i to było to czego potrzebowaliśmy, żeby zacząć pracować nad "Soul Ripper". Pierwotnie planowaliśmy wydać ten album sami, ale okazało się, że jeden z naszych przyjaciół zna ludzi z Target Records, którzy mają pod swoją opieką małą wytwórnię From The Vaults. Najpierw zaproponowali nam udział w kompilacji, ale po odsłuchaniu całego Foto: Metal Cross
liśmy nauczyć się dobrze grać na instrumentach oraz jak pisać utwory; zachodziły też zmiany w składzie, to wszystko trochę trwało. Pod koniec lat 80. byliśmy już bardzo zgrani, ćwiczyliśmy trzy razy w tygodniu w piwnicy i mieliśmy sporo pracy, ale wytwórnie płytowe postawiły na grunge, więc masz rację, za późno osiągnęliśmy nasz szczyt możliwości. Wtedy nie było internetu, sukces zależał często od tego czy znalazłeś się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Nie jest to swoisty paradoks, że czasem coś zostaje docenione dopiero po latach, co stało się też w przypadku Metal Cross, bo teraz
150
METAL CROSS
materiału zdecydowali się na podpisanie umowy na album. Dziwi mnie tylko fakt, że kiedyś Büms Records zaryzykowała wydanie kompilacji "Metal Outlet" z pięcioma podziemnymi duńskimi zespołami, w tym również Metal Cross, ale skończyło się tylko na tym wydawnictwie, żadnemu z nich nie zaproponowała kontraktu? Po tym jak daliśmy im nasze pieniądze, nic nie zrobili; taki był ich plan od początku, po prostu chcieli nas wrobić. Jedynym ryzykiem dla nich było to, że to ktoś może ich wystawić.
Do roku 2014 było to, poza inną składanką z Reaction Records, wasze jedyne oficjalne wydawnictwo. Jednak właśnie wtedy wszys tko zmieniło się, bowiem dostaliście propozycję zagrania na festiwalu Metal Magic, co z kolei było dobrym pretekstem do wydania w końcu, planowanej już od jakiegoś czasu, winylowej kompilacji "Metal Cross" z nagraniami demo, koncertowymi i z "Metal Outlet"? Wszystko zaczęło się w roku 2009, kiedy Horror Records skontaktowała się z naszym byłym wokalistą. Chcieli wydać LP z naszymi starymi demówkami i dwoma kawałkami z "Metal Outlet". Zaczęliśmy szukać starych nagrań na strychach i piwnicach, niektóre z nich ciągle były w całkiem dobrym stanie, znaleźliśmy nawet zapis live z naszego ostatniego koncertu w Randers w roku 1989. Dzięki tym znaleziskom Horror Records mieli wystarczająco materiału aby wydać podwójny LP i bonusowy singiel. Szukając materiałów audio znaleźliśmy też dużo starych zdjęć, listów i recenzji. Chłopaki z Horror Records, zrobili z tego świetną okładkę i bio. Wszystko było niesamowitej jakości jak na tak mały label. Organizatorzy Metal Magic dowiedzieli się, że wydajemy album i zapytali czy nie chcielibyśmy wystąpić na ich scenie; było to dla nas szokujące, nie graliśmy ze sobą od roku 1989, niektórzy z nas nie dotykali instrumentów od 20 lat. Mimo to uznaliśmy, że wchodzimy w to, spotkaliśmy się w przerwie świątecznej na przełomie lat 2013/2014, próby poszły całkiem dobrze, ale musieliśmy sięgnąć pamięcią całkiem daleko w przeszłość. Plotki się rozeszły i Artillery nadali nam pracę w Randers. W latach 80. zagraliśmy z nimi kilka koncertów. Promotor uznał, że to świetny pomysł, żebyśmy po 25 latach znów znaleźli się na tej samej scenie, zgodziliśmy się. Zainteresowanie zespołem, świetny odbiór koncertów i tym archiwalnym wydawnictwem sprawiło, że postanowiliście wrócić na dobre, żeby dokończyć to, co zaczęliście 30 lat wcześniej? Nie, powróciliśmy bo chcieliśmy znów czerpać radość z grania, nie planowaliśmy nic więcej niż wspomniany festiwal Metal Magic i granie koncertów z Artillery, jednak na tyle nam się spodobało, że zaczęliśmy myśleć o tworzeniu nowych rzeczy. W 2016 roku weszliśmy do studia, żeby nagrać cztery utwory, ale nie odnaleźliśmy się w tym i nie byliśmy zadowoleni z brzmienia oraz jakości nowego materiału. Reaktywacja po tylu latach niebytu to coś więcej niż tylko nowy etap czy przygoda, ale też pewnie spore wyzwanie?