Przy "Death Revolution" postąpiliśmy nieco inaczej. Po natchnionej fazie inicjalnej postanowiliśmy włączyć mózgi i doświadczenie, jednocześnie dbając, by nie ukatrupić pierwotnego ducha piosenek.
Mam wewnętrzny zakaz poruszania spraw nieistotnych Wrocławski Magnus, legenda polskiego podziemia, w kwestii nowych wydawnictw odzywa się tylko wtedy, gdy ma ku temu powody. Na "Death Revolution", płycie, która ukazała się ostatniej jesieni po 11 latach przerwy, nie ma więc miejsca na przypadki. To dwanaście konkretnych kawałków, za którymi stoją lata pracy, podczas których zmieniały się wytwórnie i muzycy, ale nie podejście. I chociaż Rob Bandit w naszej rozmowie sam stwierdził, że też jest wyznawcą zasady "nigdy nie mów nigdy", to ideały Magnus faktycznie od lat pozostają niezmienne, co udowodnił szczegółowo odpowiadając na pytania - i z serca, i z najdalszych zakamarków głowy. Rozmawialiśmy nie tylko o nowym albumie - pojawiło się miejsce na mgliste wspomnienia koncertów i wydawnictw sprzed kilkudziesięciu lat, kwestia powrotu oryginalnego basisty, temat wieloletniej współpracy z Krisem Brankowskim, różnic pokoleniowych i współczesnego podejścia do organizacji eventów metalowych w dobie kapitalizmu. Interesujący rozmówca zwykle przekłada się na interesujący tekst. Ufam, że w was również obudzi mniej lub bardziej głęboko skrywane wspomnienia. HMP: W wywiadzie z 2011 roku, po wydaniu płyty "Acceptance of Death" po wielu latach milczenia stwierdziłeś, że lepiej milczeć przez kilka lat, jeśli nie ma się nic mądrego do powiedzenia. Czy 11-letnia przerwa między ostatnią płytą, a "Death Revolution" również była spowodowana faktem, że woleliście zebrać dobry materiał i mieć co przekazać słuchaczom, czy miały na to wpływ także inne przeszkody? Rob Bandit: Ciągle doceniam trafność tego chińskiego przysłowia. Tym razem jednak przerwa była spowodowana innymi czynnikami.
ciu dni z zamiarem wzniecenia kreacyjnych zamieszek. To było jedno z najpiękniejszych, twórczych doznań w moim życiu. Wspomnę, że mieliśmy podpisany kontrakt, który wymagał od nas, w ciągu dwóch lat, kolejnej płyty, ale to było bez znaczenia. Zgodziliśmy się na takie warunki, bo nie były one dla nas najmniejszym ograniczeniem. Kilka miesięcy później mieliśmy demo dokumentujące te wydarzenia. Mniej więcej w tym samym czasie rozstaliśmy się z wydawcą (z metalowymi honorami i w pełnym porozumieniu), co dało nam szansę na spora pauzę, która zawsze dobrze
Foto: Andrzej Olechnowski
Po "Acceptance..." byliśmy rozjuszeni twórczym zapałem. Dosłownie kilka dni po premierze wyjechaliśmy daleko za Wrocław, by powoływać kolejne utwory. Pamiętam, bo dzień wcześniej przyszły do nas płyty od wydawcy, a następnego dnia, wyjeżdżając, przejechaliśmy przez studio Marcina Borsa, realizatora "Acceptance...", by wręczyć mu CD i LP. Byliśmy tak podkręceni tą energią, że nikt nie miał odwagi jej powstrzymywać. Wyskoczyliśmy z życia codziennego na okres dziesię-
26
MAGNUS
robi materiałowi. Odkładasz coś, nad czym siedziałeś bezustannie przez parę miesięcy i przeskakujesz do innych muzycznych prac. Taki ruch ładnie resetuje umysł. W ten sposób, po powrocie masz szansę, choćby na jedno przesłuchanie, zamienić się z twórcy w słuchacza z nadzieją na olśnienia. Tak to właśnie zrobiliśmy tym razem. "Accpetance...", to był solenny reportaż z tego co przyszło nam do głowy w procesie tworzenia, więc jest to zapis spontanicznego eksperymentu twórczego.
Oczywistym jest, że od 2010 roku, czyli pre miery płyty "Acceptance of Death" wiele się zmieniło. Zmieniła się także wytwórnia. Rodzime Witching Hour zamieniliście na… chiński label Awakening Records. Jak doszło do tej współpracy i co wam ona dała? Jak wspomniałem, mieliśmy demo z uchwyconymi utworami. To był rok 2014, może 2015. Wysłaliśmy kilka piosenek do wydawców i spotkaliśmy się z propozycjami, które były dla nas nie do zaakceptowania. Krótko opowiem jak to widzę. Magnus tworząc, zaprzedaje duszę, spala się, poświęca czas, żeby stworzyć coś z zakusem na oryginalność. Następnie, Magnus próbuje nagrać to co wymyślił. Magnus wynajmuje studio lub korzysta z własnych przybytków i poświęcając energię, życie, wgrywa z twórczym zapałem to, co wykombinował na autorskiej wycieczce w kosmos. I to koniec. Magnus ma swoją nagrodę. Zadziała się magia: nie było materiału na płytę - jest materiał na płytę. Można go odsłuchać w zadowalającej jakości. Niczego więcej nam nie potrzeba. Nie działamy rynkowo. Nie tworzymy produktów na sprzedaż, lecz oddajemy się satysfakcji, dlatego nie mamy w głowie myślenia, by tworzyć coś, co można sprzedawać - mam na myśli nośniki do odsłuchu. Mam wiarę, że prawdziwy wydawca, to artysta, który, tak jak my, chce stworzyć unikalny nośnik, który przyniesie mu wysublimowaną radość. My, w odpowiedzi, otrzymaliśmy tylko propozycje handlowe - przynieście produkt i okładkę, my to wydamy, a zysk podzielimy. No nie! Tak rozmawiać nie będziemy. My zrobiliśmy swoje. Chcesz wydawco płytę, to zrób swoje. Zaangażuj swój czas, energię, zaprzedaj duszę dla tej sprawy, a będzie ci dane. Po pierwszej informacji do świata o naszym powstającym dziele, zrobiliśmy sobie kolejną, kilkuletnią, przerwę. Jak nas naszło, to czasem siadaliśmy przy winie i słuchając dzieliliśmy się uwagami, co by tu jeszcze dodać lub ująć, żeby uzyskać poczucie spełnienia. I w ten sposób dojechaliśmy do roku mniej więcej 2019, kiedy to ponownie wysłaliśmy do świata anons, że jesteśmy blisko końca prac. Wtedy odezwało się sporo osób. Nawet kilka z nich pochwalało nasze idee i deklarowało szczere chęci, lecz z racji bieżących zobowiązań, tudzież zagniatającej apokalipsy wirusowej, osoby te były zmuszone nam odmówić. Niemniej zgłosił się Li z Awakeninig, który zaproponował chińską reedycję "Scarlet Slaughterer" na CD i równocześnie jasno wyraził nieodwołalną chęć opublikowania najnowszej płyty w poszanowaniu wszystkich naszych warunków. Chwilę później pojawił się niezwykły entuzjasta Domin, ze swoją, dopiero co startującą, brytyjską wytwórnią High Voltage. Domina zainteresowała publikacja dyskografii Magnus na MC, oraz najnowszy materiał, a wszystko to w aprobacie naszych oczekiwań co od wydawcy. W ten sposób Li i Domin podzielili się nośnikami. Awakening skoncentrował się na CD, a High Voltage na MC i LP. Zastanawiam się, czy tytuł nowego albumu - "Death Revolution" czy też singla "My Death is My Freedom" ma powiązanie z