Lot na papuzim grzbiecie Burke Shelley to postać, której specjalnie nie trzeba fanom rocka przedstawiać. Lider tria Budgie, fenomenalny basista, charakterystyczny wokalista oraz serdeczny człowiek z własnymi zasadami. Kiedy dnia 10.01.2022 do publicznej wiadomości podano fakt, że przegrał z długoletnią chorobą, pękło niejedno serce. Odszedł bohater pewnej epoki. Mimo, że przez problemy ze zdrowiem nie działał od lat aktywnie w muzyce, to jego utwory zyskały już dawno status nieśmiertelnych. Poznałem Shelleya po koncercie w Poznaniu, w 2008 roku. Nie pamiętam co mu powiedziałem, ale chyba z przejęcia uścisnąłem tylko dłoń i uśmiechnęliśmy się do fotki. Nigdy potem nie przeszło mi przez myśl, że będzie to moje pierwsze i ostatnie spotkanie z muzykiem. Niedawno padł jednak pomysł, żebym przygotował solidną porcję pytań do Burke'a. Miały być przekrojowe, dotyczące całej historii grupy i wszelkich ciekawych wątków. Podjąłem się tego zadania i był to dla mnie zaszczyt, że chociaż w takiej formie mogę porozmawiać z liderem Budgie. Jak pokazał czas, charyzmatyczny basista udzielił tylko kilku odpowiedzi, co było dla niego pewnie dużym wysiłkiem, z uwagi na jego stan zdrowia. Przed śmiercią Burke był dość świadomy tego, co dzieje się na świecie. Na pytanie, jak radzi sobie z tym, co dzieje się w związku z Covid-19 powiedział: "Myślę, że to sprawa trochę polityczna a chyba mało kto oczekuje ode mnie takich komentarzy. Każdy ma prawo robić ze swoją muzyką co uważa za słuszne. Ja nie ufam rządzącym tak czy inaczej. Za jakiś czas będziemy mieli forum ekonomiczne Devos" (rozmowa przeprowadzana została na jesień 2021 roku - przyp.
przeszłość". Ciągnąłem wątek dalej, że dużo jego utworów traktowało o miłości, zwłaszcza na samym początku działalności grupy. "Wyrażam się za pośrednictwem muzyki, a miłość jest czymś istotnym dla naszego życia. Czasem pisałem o kimś konkretnym, ale niektóre kawałki były fantazją, mówiły o ogólnym koncepcie. Tak się pisze piosenki, weź chłopaka i dziewczynę i o tym opowiedz". Zawsze ceniłem muzykę Budgie. To dla mnie jedna z najciekawszych formacji lat 70. TwórFoto: Budgie
red.) i spodziewałbym się jakiegoś resetu. Myślę, że dużo rzeczy dzieje się za kulisami i nie mamy o tym pojęcia. Trzeba być ostrożnym co się mówi, więc na tym poprzestanę". To miał być większy wywiad o historii grupy. Walczyliśmy z czasem, by Shelley dał radę jeszcze odpowiedzieć na moje pytania, ale, niestety, zdążył tylko na kilka. Zawsze ciekawiło mnie to, co sądzi o swoich tekstach. Korciło by zapytać czy są teksty, albo całe utwory jakie stworzył, których nie lubi. Bez ogródek rzucił: "Prawdopodobnie jakbym się nad tym dłużej zastanowił to bym takie znalazł. Ale w tym momencie nie przychodzi mi nic takiego do głowy. Staram się nie patrzeć w
64
BUDGIE
cy genialnych płyt, do których przecież powstały niemniej kapitalne okładki. Zapytałem więc u źródła, jak wyglądał ten proces, bo przecież współpracowali m.in. z Rogerem Deanem. Burke: "To zależało od konkretnego projektu. Jeżeli pracowaliśmy z kimś kto znał nasz zespół to wszystko szło dużo łatwiej. Wiedzieliśmy jaką stylistykę reprezentuje dany człowiek. Roger Dean zrobił dla nas kilka okładek a kiedy zaczynaliśmy Roger nie był jeszcze tak znanym artystą. Mieliśmy więc szczęście trafić na niego jeszcze zanim stał się sławny. (śmiech)". Młody Shelley napisał jeden z największych, można tak powiedzieć, przebojów grupy - słynne "Parents".
Byłem ciekaw, co sądzi o tym z perspektywy lat i czy od razu czuł, że stworzył coś dojrzałego? "Pamiętam, że nagrałem go na przenośnym magnetofonowe w młodości. Puszczałem go moim znajomym aby sprawdzić ich reakcję. Trudno powiedzieć skąd może przyjść inspiracja. Możliwe, że byłem już wtedy dojrzały, trudno powiedzieć. Chciałem docenić swoich rodziców. Teraz rozumiem ich dużo bardziej niż kiedyś. Rozumiem przez co musieli przejść wychowując dziecko". Podpytałem go też o jeden z coverów Budgie, słynny "Baby Please Don't Go" z albumu "Never Turn Your Back On A Friend"… "Lubiłem irlandzki zespół Them, który wykonywał ten kawałek. Wykonywaliśmy ten utwór na próbach a potem postanowiliśmy wziąć go do studia i zamieścić na albumie. Them byli znakomitym zespołem, jedną z naszych inspiracji i chciałbym aby zostali zapamiętani". Budgie natomiast zostało zapamiętane do końca świata przez polskich fanów. Nie mogłem pominąć wydarzenia, jakim była trasa grupy po naszym kraju na początku lat 80. Jakie Burke zachował wspomnienia? "Było naprawdę wspaniale. Byliśmy chyba pierwszym zachodnim zespołem, który wystąpił za Żelazną Kurtyną. Był to czas Solidarności i Lecha Wałęsy. Było cudownie. Polska wydawała się głodna muzyki na żywo i koncertów. Bawiliśmy się doskonale mimo, że przeżywaliśmy pewne problemy ze składem. Ale trasa była absolutnie wspaniała. A czy coś zaskoczyło go szczególnie wtedy nad Wisłą? Wiedzieliśmy, że standard życia w Polsce będzie odbiegał od tego jaki funkcjonował na zachodzie. Ludzie nie mieli spodni dżinsowych albo albumów. Nagrywali płyty z radia na kasety magnetofonowe. Ale mieli w sobie mnóstwo pasji i energii. Cudowna trasa". Nie da się z Shelleyem nie zgodzić. Fenomenalny czas i piękna muzyka. W tamtym czasie jednak w życiu basisty miało miejsce równie ważne wydarzenie, jakim było nawrócenie się na wiarę. Na moje pytanie o to, czy sądzi, że gdyby się nie nawrócił płyta "Deliver Us From Evil" wyglądałaby zupełnie inaczej, ze szczerością odpowiedział: "Myślę, że nie, nie dałbym rady zrobić niczego wartościowego, gdybym nie spotkał na swojej drodze Jezusa. Zmieniło mnie to i stało się dla mnie najważniejszą sprawą w życiu. Wspomniałeś o pandemii, uważam że w Biblii, w Księdze Mateusza opisano coś podobnego do tego co ma miejsce teraz. Po przyjęciu Jezusa wiele rzeczy pojawiło się w moim życia i na pewno miało to wpływ na moją twórczość. Oczywiście nie wiem dokładnie co by się zmieniło jakbym nie stał się Chrześcijaninem - mogę tylko przypuszczać". Później, niestety, Papużka zwinęła skrzydła i mój rozmówca poświęcił się czymś innym, niż muzyka. Jego czas pochłonęły studia. Krótko wyjaśnił, że "Tak, poszedłem na studia filologiczne". Jednym z ostatnich wątków, jakie zdążył poruszyć Shelley, był ostatni album formacji "You're All Living In Cuckooland". Trochę zachowawczo spytałem, jak go ocenia z perspektywy lat. "Cóż, nieco się postarzałem. (śmiech)". Ale za chwilę dodał poważniej - "Ze względu na swoje schorzenia nie jestem już w stanie wykonywać muzyki na żywo. Od czasu do czasu coś tworzę oraz nagrywam i nigdy nic nie wiadomo, możliwe, że wyjdzie z tego coś wartego wydania. Gram z jednym zespołem. Przygotowujemy album koncertowy i chciałbym dokończyć go jak najszybciej. Życie toczy się dalej, nic na to nie poradzimy". Możliwe, że po śmierci Burke Shelleya więcej osób zacznie sięgać po muzykę walijskiego trio. To będzie najpiękniejszy hołd dla grupy, która generalnie ciągle walczyła o popularność. Niekoniecznie chodzi o to, żeby od razu stała się jakimś mainstreamem, gloryfikowanym bez refleksji, ale żeby szerzej