ŚWIĘTY JAN PAWEŁ II
Spotkania z polskim Papieżem Zawsze, jak widziałam w telewizji Papieża, przypominałam sobie Polskę. A przecież tak naprawdę on sam był już dawno w Rzymie i rzadko kiedy pojawiał się w Polsce. Od czasu, gdy objął urząd, bywałam w Polsce na pewno częściej niż on. Ile razy tam byłam, jego nie było – a mimo to był.
P
Fot.: Beata Walczak, Alexander Lesnitsky/Pixabay (zdjęcie ramki)
ojawił się już podczas mojego pierwszego wyjazdu do Polski – jako gość-niespodzianka. Latem 1979 roku pojechałam z rodzicami i rodzeństwem do ówczesnego PRL-u, co nas kosztowało za dzień i osobę 30 marek tak zwanej wymiany przymusowej. Chcieliśmy odwiedzić strony rodzinne mojego taty. Tata już od dawna i na dobre zapuścił korzenie w Dolnej Saksonii, ale mimo to bardzo przeżywał ten wyjazd – my, dzieci, też to zresztą przeżywaliśmy, zastanawiało nas, jak naprawdę wygląda ten kraj, który znaliśmy z kilku czarno-białych fotografii. Od Szczecina posuwaliśmy się w kierunku wschodnim z maksymalną prędkością 50 kilometrów na godzinę po wybistych drogach sielankowego Pomorza. Zachwycaliśmy się licznymi jeziorami i próbowaliśmy liczyć bociany na łąkach. Wydawało się, że czas zatrzymał się w miejscu, również w wytęsknionej wiosce rodzinnej taty. Wozy konne były podstawowym środkiem komunikacji, na polu zamiast traktorów pracowały konie, małe chałupki wiejskie nie były chyba nigdy remontowane, miały pompę i toaletę na podwórzu. Nawet niewielka wydma, gdzie tata bawił się jako mały chłopiec, wciąż jeszcze była tam, gdzie dawniej i nie powędrowała. Czuliśmy się tak, jakby ktoś pomalował stare wyblakłe fotografie, a uchwycone na zdjęciu osóbki zaczęły się ruszać jak na filmie. Zamieszkaliśmy tam, w tej małej wiosce kaszubskiej niepodal Gdańska i sami staliśmy się częścią tego filmu z dawnych lat. Kaszubska wieśniaczka, Maria Trzebiatowska, wynajęła nam dwa pokoje w swojej chałupie. Rano kąpaliśmy się w małym jeziorku przydomowym, na śniadanie dostawaliśmy jeszcze ciepłe mleko prosto od krowy, zbieraliśmy na trawie w sadzie opadłe jabłka dawnych, zapomnianych odmian, przysiadywaliśmy na pogawędkę na roz-
67
chwierutanej ławeczce przed domem. Dom był pobielony wapnem, w chłodnych sypialniach leżały puchowe pierzyny i wielkie poduchy, w które się człowiek dosłownie zapadał, za potrzebą szło się do latrynki na podwórku, również nocą, a podwórko było nieoświetlone i pełne zwierzaków. Tylko w tak zwanej białej izbie ściany były wytapetowane, a ten pokój stanowił powód do dumy naszej gospodyni. Była malutka i stara, stawała w nowiuteńkim fartuchu przed nowiuteńkim obrazem na ścianie. “Das is äin grrosses Glick fier Pollen”, mówiła, „to ogromne szczęście dla Polski“, i pokazywała na portret Karola Wojtyły, który właśnie został papieżem w Rzymie i przyjął imię Jan Paweł II, w szykownej mitrze na głowie. Patrzył na nas żywo i pogodnie. „To prawda“, odmrukiwaliśmy, nie wiedząc, co właściwie powinniśmy odpowiedzieć. Nie byliśmy katolikami, byliśmy ewangelikami, a i to tylko troszkę. Ojciec Święty nie mieścił się w filmie o naszych stronach rodzinnych. Nie obchodziło go to jednak ani trochę, codziennie w pokoju gościnnym przyglądał się nam wszystkim podczas śniadania i osiągnął tyle, że co i raz zerkaliśmy w jego stronę i czasem o nim rozmawialiśmy. Czy ja wiem, może to właśnie jego czujnemu spojrzeniu zawdzięczam, że starałam się być dzielna i odważnie udawałam się po ciemku do sławojki, że nauczyłam się „proszę“ i „dziekuję“, dzięki czemu mogłam chodzić do wiejskiego sklepiku po sprawunki. Polubiłam proste wiejskie życie w katolickiej polskiej wiosce i wcale nie chciałam wyjeżdżać. Oczywiście do naszej gospodyni mówiliśmy grzecznie „proszę pani”, ale między sobą nazywaliśmy ją „Trzebbie“, i to jeszcze przez wiele lat, bo póki żyła, jeśli jechaliśmy do Polski, zatrzymywaliśmy się u niej. Po wspaniałym pobycie u „naszej pani Marysi“ pobyt w komunistycznym Gdańsku wydał nam się okropny. W hotelu dla zachodnich turystów rządził komu-
MAGAZYN POLONIA 2019 17/18