Bajka
Filip Bajon
Bajka Teraz opowiem o czasach, których już nie ma. Będzie to bajka i jak bajka, to nigdy jej nie było. W 1901 roku cesarz Wilhelm przyłączył wioskę Jersitz do Poznania i w ten sposób miasto Posen zyskało nową przestrzeń, a ulice Jackowskiego, Szamarzewskiego i Wawrzyniaka stały się ważne. Sześćdziesiąt lat później, przechodząc przez rondo Kaponiera i most Uniwersytecki, wszedłem do Collegium Iuridicum i zostałem tam studentem. Studentem prawa z wszystkimi konsekwencjami. Pierwsze, co zrobiłem, to było inteligentne posunięcie. Jak zawsze w moim wypadku. Poszedłem do ZSP i tam Sławka Wronkowska, późniejsza profesor i sędzia Trybunału Konstytucyjnego, przyjęła mnie do Komisji Pracy w Organizacji. Nie było to moją destynacją, więc po chwili zostałem przeniesiony do Komisji Kultury i dzięki temu dwa razy w tygodniu oglądałem najnowsze premiery polskich filmów na ulicy Bułgarskiej. Oglądałem te filmy z pewnym profesorem, który mi tłumaczył, że film jest terapią na nadmiar wiedzy. Taką miał przepisaną terapię. Ja myślałem, że film jest terapią na niedosyt wiedzy. Chciałem robić filmy. Geniu Mielcarek, szef klubu „Od nowa”, wydał mi bezpłatnie trzy reflektory, abym nakręcił swój pierwszy film. Ojciec opuścił swój gabinet i tam go nakręciłem. Na Jeżycach. Na Jackowskiego. W kamienicy, której do dziś nie są w stanie wyremontować. Wygląda jak wrzód na tle innych kamienic z Jackowskiego. Jak można nie wyremontować secesyjnej kamienicy? Przecież jest to już centrum Poznania w najlepszym tego słowa znaczeniu. To samo centrum
54
Poznania. Centrum, w którym stoi do dzisiaj założenie architektoniczne najciekawsze w Europie. Nikt z poznaniaków nie zauważa, że pruskie centrum Poznania z Zamkiem, Operą, Collegium Maius i Minus to urbanistyczne założenie klasy zero. W skali UNESCO. Ale to ja mam poznaniakom podpowiadać? Że mają skarb? Kręciłem filmy w Liceum im. Marcinkowskiego, na Ławicy, na Chwaliszewie. Kręciłem filmy na ulicy Staszica, na placu Concorde, na Potsdamer Platz, na placu Czerwonym. Na placu Czerwonym pojawił się na zdjęciach Geniu Mielcarek, były szef poznańskiej „Od nowy”, który był wtedy konsulem w Rosji i wrócił mnie wspomnieniami do Poznania. Bo to był bardzo fajny facet. Wtedy, a to było tak dawno, wszyscy mieliśmy długie włosy i nie było w Polsce jeszcze faszystów. I nam ich nie brakowało. Brakowało nam swobody i paszportów. Ale i tak jakoś dawaliśmy sobie radę, bo byliśmy szczunami w Jersitz i każdy wiedział, co to znaczy dostać fangę w klukę. I nikt nie ryzykował. Koledzy działali. Zakładaliśmy kluby i teatrzyki studenckie. Mieliśmy power. Chcieliśmy się jakoś odcisnąć. Była uroda i czad. Andrzej Czerwiński przejął klub „Nurt” na Winogradach, w „Od nowie” widziałem pierwszy raz Młynarskiego. Z Adasiem Kaczmarkiem zakładaliśmy klub „Cicibór”, bo znaleźliśmy tam miejsce, aby wystawić moją kabaretową sztukę W Zawichoście przybyło dwa. Poznań, który na zewnątrz był tak nieatrakcyjny, a Barańczak się nigdzie nie pokazywał, miał swój klimat. Starał się. Ale do Harvard było za daleko. Teatr Ósmego Dnia szedł łeb w łeb za literaturą. Iza Cywińska kombinowała. Wszyscy wiedzieliśmy, że coś się zbliża. Tylko nie wiedzieliśmy, że to będzie SOLIDARNOŚĆ.