Mój Poznań
Marek Bykowski
Mój Poznań Poznaniakiem jestem od urodzenia, byłem nim podczas całej mojej edukacyjnej przygody rozpoczętej Przedszkolem Muzycznym, zresztą w gmachu, w którym edukację muzyczną zakończyłem dyplomem Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w 1972 roku, po drodze jeszcze będąc uczniem Państwowej Podstawowej Szkoły Muzycznej przy ul. Zwierzynieckiej i Państwowego Liceum Muzycznego przy ul. Głogowskiej. Poznaniakiem byłem wówczas, gdy w czerwcu 1956 roku poszedłem z matką z naszego domu (przy dawnej ul. Czerwonej Armii 34) do miejsca pracy ojca („Ruch” na ul. Zwierzynieckiej koło dawnej drukarni, na tyłach domu studenckiego). Matka z trudem przeciskała się przez tłum demonstrantów, a mnie, drobnego 7-letniego dopiero ucznia szkoły muzycznej ludzie podawali sobie górą z rąk do rąk. Tego samego dnia przeżyliśmy chwile grozy. Z kuchennego okna naszego mieszkania można było w przerwie pomiędzy gmachem Biblioteki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza a narożnym budynkiem dzisiejszej ulicy Święty Marcin dojrzeć pochyły placyk z utwardzonego gruzu na rogu Czerwonej Armii i Ratajczaka. Dziś placu tego nie ma, stoi tam jeden z 5 wieżowców. Na placyk ten wjechał czołg i zaczął obracać wieżyczką, celując lufą w nasze okno. Ojciec przegonił nas w drugi koniec mieszkania. Czołg nie strzelał, ale najadłem się strachu na całe życie. Poznaniakiem – czasowo, choć od dawna przebywającym w Warszawie, jestem do dziś. Cały czas. Pamiętam, jak pewnego razu, jadąc w Warszawie Świętokrzyską w stronę Starego Miasta, zauważyłem, że blisko środka jezdni i niestety bardzo wolno jedzie samochód z poznańską rejestra-
cją. Gdy zrównałem się z nim, zauważyłem, że koło kierowcy siedzi pasażer trzymający mapę i z widocznym przerażeniem rozgląda się wokoło. Gdy opuściłem szybę, mężczyzna to zauważył i też swoją opuścił. – Czymu tok jeździsz? Zara cie szkieły dekną w sznupę. Dzie chcysz jechoć? – zapytałem. Na co tamten zawołał: ‒ O rany, Pan z Poznania. – A jag myślisz? Czymu pytom? Gadaj dzie chcesz jechoć i jedź za mnom. Doholowałem go tam, gdzie chciał. Jestem poznaniakiem, kiedy Lech gra z Legią. I jestem poznaniakiem, kiedy tuż przed 11 listopada trzeba kupić dobre rogale świętomarcińskie. A w tym roku na 11 listopada żona nawet upiekła gęś. Jestem poznaniakiem także wtedy, gdy zbiera się w Warszawie grupa mieszkających tam Wielkopolan, zwana „Poznańską Eką”. I poznaniakiem pełną gębą czułem się wówczas, gdy spotykając się przy różnych okazjach ze Zdzichem Dworzeckim, rozmawialiśmy wyłącznie w gwarze poznańskiej. W moim domu zawsze mam pod ręką książkę Wydawnictwa Poznańskiego pt. Mowa mieszkańców Poznania1, wydaną w roku 1987, a wydrukowaną w… drukarni UAM przy ul. Fredry 10. Dziś, wiodąc żywot „dziarskiego staruszka”, coraz częściej, a w zasadzie notorycznie sięgam po wspomnienia, z których większość niezwykle ciekawych przypada właśnie na lata studiów, tego pięknego okresu, w którym wszystko było najwspanialsze, dziewczyny młodsze i szczuplejsze, choć z dramatyzmu niektórych zdarzeń (np. Marca ’68) wówczas nie w pełni zdawałem sobie – podobnie jak wielu z nas – sprawy. Krzysztof Jaślar, legendarny już twórca i współtwórca (to się wcale nie wyklucza) kabaretu „Klops”, a potem „Tey”, niedawno
1 M. Gruchmanowa, M. Witaszek-Samborska, M. Żak-Święcicka, Mowa mieszkańców Poznania, wyd. 2, Poznań 1987.
58